Grzegorz Gauden: Żydzi byli bezpieczni. Potem Polacy urządzili pogrom

Grzegorz Gauden: Póki ukraińskie oddziały były we Lwowie, Żydzi byli bezpieczni. Potem Polacy urządzili pogrom

Paweł Smoleński


Lwowska synagoga spalona podczas pogromu żydowskich mieszkańców dokonanego przez Polaków 22-24 listopada 1918 r. (Fot. domena publiczna)

Euforia pogromowa ogarnęła doły społeczne i elity: łupy z żydowskich mieszkań i sklepów brały panie w kapeluszach z woalkami i w rękawiczkach. Oczywiście osobiście ich nie niosły, bo im nie wypadało, towarzyszyły im służące. Z Grzegorzem Gaudenem rozmawia Paweł Smoleński.

Grzegorz Gauden (ur. 1953) – dziennikarz, w PRL działacz pierwszej „Solidarności”, internowany w stanie wojennym, w latach 1984-94 na emigracji w Szwecji. Był m.in. redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej”, prezesem Izby Wydawców Pracy i Instytutu Książki.

Paweł Smoleński: Skąd dowiedziałeś się o pogromie we Lwowie z listopada 1918 r.? Przez 100 lat była to wiedza tajemna.

Grzegorz Gauden: – A ty?

Z życiorysu Hersza Lauterpachta, wybitnego brytyjskiego prawnika z Oxfordu. Studiował na uniwersytecie we Lwowie, a w listopadzie 1918 r. wstąpił do żydowskiej milicji chroniącej lwowską dzielnicę żydowską przed Polakami. Pogrom musiał zrobić na nim wielkie wrażenie. To właśnie wydarzenia we Lwowie połączone z wieściami o rzezi Ormian sprawiły, że zajął się definiowaniem, czym jest zbrodnia przeciwko ludzkości. Jego definicja obowiązuje w prawie międzynarodowym do dziś.

– Lauterpracht mógł jeszcze uwzględniać doświadczenie pogromu wiedeńskiego, antyżydowskich pogromów na Słowacji i na Węgrzech. Lwów, temat mojej książki, nie jest jednostkowym doświadczeniem tamtych czasów.

Niedawno wróciłem do „Wielkiego strachu” Juliana Stryjkowskiego. Pierwszy rozdział opisuje miejscowość w Galicji, gdzie urodził się główny bohater. Stryjkowski pisze, że po I wojnie światowej powstają tam różne organizacje żydowskie, w tym samoobrona jako echo pogromu we Lwowie. Pomyślałem, że dawał czytelnikom coś do zrozumienia, ale my tego w ogóle nie zauważaliśmy, a jeśli już myśleliśmy o jakimś pogromie, to na pewno dokonanym przez Ukraińców.

Nie zauważamy, bo polska pamięć ma wdrukowany pogrom z 1941 r., gdy z Lwowa wyszli Sowieci, a wkroczyli Niemcy i na Żydów rzucił się ukraiński motłoch.
– Tymczasem Stryjkowski pisał o 1918 r., gdy pogromu dokonaliśmy my, Polacy. Może nie miał odwagi, by napisać „polski pogrom”. Zresztą nie puściłaby mu tego cenzura. Mamy więc jakiś ślad tego pogromu w literaturze, lecz prześlizgiwaliśmy się nad tym. Wcześniej też czytałem Stryjowskiego, ale w ogóle nie zwróciłem na to uwagi.

O polskim pogromie we Lwowie usłyszałem od prof. Andrzeja Romanowskiego podczas dyskusji o książce „Przeciwko antysemityzmowi” pod redakcją Adama Michnika, wydanej przez Universitas. Romanowski w emocjonalnym wystąpieniu powiedział, że musimy uporać się z naszą historią, bo przecież niepodległość Polski zaczęła się od pogromu we Lwowie. To było dla mnie bolesne uderzenie: Polacy – niepodległość – Lwów – pogrom. Nic o tym nie wiedziałem.

Bo historia listopadowej obrony Lwowa kończy się w polskiej pamięci na tym, jak płk. Michał Karaszewicz-Tokarzewski nadciąga z odsieczą, prowadząc oddziały z Krakowa i z Przemyśla, ukraińskie wojsko ucieka, zaś bohaterscy obrońcy miasta, w tym Orlęta Lwowskie, mogą święcić wiktorię. Potem jest PRL-owska nostalgia za utraconym miastem, gdzie wszystko było najlepsze, najpiękniejsze, najbardziej polskie.

– To absolutna idealizacja i hagiografia. Historia powrotu Lwowa do Polski była o wiele bardziej skomplikowana i niejednoznaczna. Ale nasiąkaliśmy tym z bardzo zrozumiałych powodów. Po 20 latach niepodległości Lwów zabrali Sowieci, perłę wśród polskich miast, bez której trudno wyobrazić sobie Rzeczpospolitą.

Dla mnie, poznaniaka, akurat nie było to kiedyś tak istotne. Późno zorientowałem się, jak Lwów jest znaczący dla nas i polskiej historii. Nawet moje pierwsze doświadczenie lwowskie nie wywołało we mnie tego, co czuję dziś – kultu Lwowa.

W 1981 r. pracowałem w poznańskiej Solidarności jako szef działu informacji. Założyłem tygodnik „Obserwator Wielkopolski” i byłem jego redaktorem naczelnym. Wówczas zgłosił się do nas człowiek ze zrobionymi nielegalnie zdjęciami zdemolowanego, rozjechanego spychaczami cmentarza Orląt Lwowskich. Opublikowaliśmy fotografie i tekst, przedrukowało to wiele gazet solidarnościowych. Cmentarz został zniszczony metodycznie przez władze sowieckie w latach 70. ubiegłego wieku. Kilka dni potem w redakcji pojawił się starszy człowiek. Przedstawił się jako robotnik z zakładów Cegielskiego, największej poznańskiej fabryki, a dla Solidarności miejsca niemal świętego. Powiedział, że jest działaczem związku i – to mną wstrząsnęło – Ukraińcem i że tekst o cmentarzu Orląt mocno go zabolał.

Robotnik z Cegielskiego przyszedł prosić, żeby ważyć słowa. Jego zdaniem nasze przedstawianie konfliktu polsko-ukraińskiego było w interesie sowieckim i rosyjskiego imperializmu. Było wbijaniem klina pomiędzy nasze narody. Mówił to z przejęciem. Dziś widzę, że ten tekst powielał polskie stereotypy o konflikcie polsko-ukraińskim. Uświadomiłem sobie wtedy, że prostacko podeszliśmy do tych zdjęć i wydarzeń. Obiecałem sobie, że w sprawach Lwowa i stosunków polsko-ukraińskich będę uważny.

Gdy byłem szefem Instytutu Książki, często jeździłem do Lwowa. Uważałem, że polska literatura musi być tam obecna, musimy mieć kontakty z ukraińskimi pisarzami i czytelnikami. Pytałem, gdzie była dzielnica żydowska, bo np. Stanisław Lem, bo Allerhand, bo matematycy, bo pogrom w 1941 r. W końcu zapytałem mojego przyjaciela Andrija Pawliszyna o zdjęcie spalonego budynku, który miałem za kościół. Powiedział, że to synagoga i że spalili ją Polacy w 1918 r. Zaprowadził mnie na Zamarstynów i znów pojawiło się pytanie: co tam się stało w 1918 r.?

Czytałem też „Kalendarium Lwowa 1918-1939” Agnieszki Biedrzyckiej wydane w Universitasie, gdzie omówione są dni 22 i 23 listopada. Przywołana jest tam odezwa Czesława Mączyńskiego, komendanta obrony Lwowa podczas walk z Ukraińcami, która jest oskarżeniem Żydów o wrogie zachowania wobec polskich obrońców i zachętą do pogromu. Zacząłem czytać, co było dostępne, głównie pozycje hagiograficzne o tym, jak niepokalani polscy rycerze bronią miasta przed hajdamakami.

Znalazłem zdanie o „smutnych wypadkach w dzielnicy żydowskiej” albo o tym, że paliła się jakaś dzielnica Lwowa po wyjściu wojsk ukraińskich, ale bez wyjaśnienia, która i dlaczego.

Przeczytałem „Boje lwowskie” Mączyńskiego, gdzie początek drugiego tomu jest o walkach w dzielnicy żydowskiej po opuszczeniu miasta przez oddziały ukraińskie. To są zmyślenia, co wykazuję w mojej książce. Dla niego najgorszym wrogiem okazują się Żydzi.

Czesław Mączyński (1881-1935), komendant obrony Lwowa i jeden z inspiratorów pogromu Fot. domena publiczna

Dowiedziałem się o raporcie z 1918 r. przygotowanym przez wysłanników ministerstwa spraw zagranicznych Leona Chrzanowskiego i Józefa Wassercuga, którzy nie mieli wątpliwości, że doszło do pogromu. Oraz o kilka miesięcy późniejszym raporcie sędziego Sądu Najwyższego Zygmunta Rymowicza. On też pisał jednoznacznie o pogromie. Żadnego z nich w Polsce przed II wojną światową nigdy nie upubliczniono. Egzemplarz raportu Rymowicza ocalał tylko w Bibliotece Kongresu USA, po angielsku.

Był też raport amerykańskiej misji do Lwowa Henry’ego Morgenthau’a, w sumie łagodny dla Polski, oraz drugi, jeszcze bardziej przychylny, napisany przez jego współpracowników gen. Edgara Jadwina i prof. Homera H. Johnsona. Oraz krytyczny dla Polski brytyjski raport sir Stuarta Samuela, Żyda, lorda. Ale już członek ekipy Samuela kpt. Peter Wright pisał, że w sumie to była po prostu wojna i takie są jej skutki. Kiedy okazało się, że są raporty w Polsce prawie nieznane, to wiedziałem, że jest o czym pisać.

We Lwowie przeżyłem szok: znalazłem mnóstwo nieznanych w Polsce materiałów opisujących brutalność pogromu.

Uznałem, że Polacy muszą poznać te dramatyczne relacje. Ludzie, którzy opowiadali o tych wydarzeniach w grudniu 1918 r., odzyskali głos. Ich opowieści to nie jest przyjemne świadectwo dla Polaków: morderstwa, katowanie, podpalenia, rabunki, w których biorą udział żołnierze, pospólstwo, ale też lepsze towarzystwo. I całkowita bierność władz, a nawet zachęty, jak w przypadku Czesława Mączyńskiego.

Pogrom 1918 r. zaczął się na lwowskim Rynku, a potem objął Zamarstynów, czyli sam środek miasta: co najmniej 70 zabitych, kilkuset rannych, tysiące obrabowanych mieszkań i sklepów. W ciągu dwóch dni. Prawie wszyscy lwowiacy w nim uczestniczą, pojawiają się międzynarodowe komisje, a to oznacza, że wieści rozchodzą się na całą Polskę. Tymczasem lwowski listopad 1918 r. to w naszej pamięci tylko odzyskanie miasta z rąk ukraińskich. O pogromie pisze przerażony Andrzej Strug, jest kilka notek w prasie endeckiej, ale poza tym cisza.

– Sam się na tym zastanawiam i próbuję zrozumieć. Pogrom był też reakcją mieszczan na ich własne tchórzostwo podczas walk polsko-ukraińskich. Po prostu nie chcieli się bić, czekali, aż przyjdzie wojsko i załatwi sprawę. Była dość mocna Polska Organizacja Wojskowa, byli legioniści i inni żarliwi patrioci, było wielu młodych ludzi gotowych bić się o polski Lwów, ale podstawą kontyngentu obrońców byli batiarzy, czyli lwowski świat kryminalny, oraz młodzież i dzieci.

Pogrom to nie wynik wojennej demoralizacji, ale produkt nacjonalizmu narodowej demokracji, który stworzył fantazmat Żydów jako głównych wrogów Polski w wymiarze religijnym, etnicznym, gospodarczym, politycznym i społecznym. Endecka ideologia i propaganda dała niezwykłe rezultaty – jej wyznawcy przeszli do czynu błyskawicznie, kiedy tylko pojawiła się okazja. I użyli przemocy zarówno fizycznej, jak i symbolicznej. Palenie synagog, publiczne palenie Tor i strzelanie do młodych Żydów, którzy chcą je ratować od ognia, to straszny obraz połączenia tych dwóch rodzajów przemocy we Lwowie.

Euforia pogromowa nie ominęła zarówno dołów społecznych, jak i elity: łupy z żydowskich mieszkań i sklepów brały panie w kapeluszach z woalkami i w rękawiczkach. Oczywiście osobiście nie niosły zdobyczy do domu. Damie z towarzystwa nie wypadało nic nosić i pojawiać się na ulicy, więc towarzyszyły im służące.

Kiedy minęła euforia rabunków i zabijania, zrodził się niepokój. Trzeba było pogrom usprawiedliwić, więc w szczątkowych relacjach pojawiają się opinie, że Żydzi zachowali się nielojalnie wobec Polaków i zasłużyli na to, co ich spotkało. Ale to nie Polacy zabijali, tylko jacyś dezerterzy, maruderzy, bandyci albo Ukraińcy, a nawet Żydzi zabijali Żydów. Pojawia się teza, iż żołnierze mieli powody, by wziąć rewanż na Żydach, bo kolaborowali z Ukraińcami.

Mamy cały melanż usprawiedliwień, ale generalnie w prasie panuje milczenie, jak mafijna omerta. Jakieś półsłówka o pożarach, jakichś przypadkowych rabunkach, mętach społecznych. Po prostu zdarzyły się smutne wypadki w dzielnicy żydowskiej i to wszystko.

Pogrom stał się dla Polski politycznym problemem międzynarodowym. Za granicą, np. w Austrii, pojawiły się o nim publikacje i coś trzeba z tym zrobić.

Dopiero zaczyna się konferencja pokojowa w Paryżu dzieląca świat po I wojnie, a Polacy już są kłopotem. Cena polityczna pogromów może być ogromna, bo zarówno ten lwowski, jak i inne odbywały się na terenach, do których aspirowaliśmy. Potrzebowaliśmy uznania ze strony zwycięskich mocarstw.

Po wojnie bolszewickiej wchodzimy w dwudziestolecie, kiedy Lwów buduje legendę swojej patriotycznej doskonałości. Staje mauzoleum obrońców Lwowa, cmentarz Orląt. Franciszek Salezy Krysiak, poznański dziennikarz, który czas walki o Lwów spędził w mieście, twardy antysemita i antyukrainiec, pisze, że lwowskie dzieci poszły na barykady, bo dorośli nie chcieli się bić. Miał jak najgorsze zdanie o postawie lwowian. Odwołał się do Sienkiewicza i napisał, że Lwów wpadł w ręce ukraińskie tak jak pijany Zagłoba, który dał się związać w chlewie kozakom Bohuna.

Ludzie odpowiedzialni za pogrom dostali ordery, Mączyński aż cztery krzyże walecznych, Virtuti Militari i Polonia Restituta. Będzie posłem i bohaterem narodowym, a powinien stanąć przed sądem.

– Sam się kreował i był kreowany na najważniejszą postać wśród obrońców Lwowa, a to on osobiście odpowiada za pogrom. Miał poczucie, że robi porządek z Żydami i zachowuje się jak Andrzej Kmicic z „Potopu”, który najechał Prusy książęce, bo książę elektor zdradził Rzeczpospolitą, a mieszkańcy Prus byli innej, protestanckiej wiary i nie umieli mówić po polsku. Jego ludzie wyżynali ludność, a on przy tym odmawiał różaniec. Rozpoczynał go od początku, gdy krzyki mordowanych burzyły mu porządek modlitwy, bo nie chciał obrazić Boga grzechem niedbalstwa.

To obraz przerażająco perwersyjny. Moim zdaniem stanowił dla Mączyńskiego wzór postępowania polskiego patrioty. Dlatego przytaczam ten fragment „Potopu”, bo ta figura fabularno-literacka, znana wtedy każdemu polskiemu dziecku, jest we Lwowie zagrana w formule live.

Rżniemy Żydów, bo są nielojalni, są innowiercami i mówią w jidysz.

Kmicic uważał, że czynił rzecz miłą Bogu. Mączyński zapewne też.

Ale jego dzieło podobało się rodakom.

– Przytaczam przerażającą pochwałę lwowskiego pogromu pióra Adolfa Nowaczyńskiego. Napisał, że była to żywiołowa zemsta ludu. O „potężnym pogromie lwowskim” pisze z zachwytem, w jego słowach odczytuję zadowolenie oraz dumę.

Nowaczyński może być cytowany przez dzisiejszych narodowców, ale socjalista Andrzej Strug jest również aktualny. Pisze, że nacjonalizm będzie zgubą Polski. Nic a nic się nie myli.

Skryta opowieść o pogromie, jaką otrzymuje dwudziestolecie, jest tak szalenie polska, że aż bolą zęby. Z jednej strony bandzior dostaje ordery, tłum zachowuje się jak w Jedwabnem lub w Radziłowie, a tu nagle pojawia się sprawiedliwy.

– Mączyński ma na sumieniu pogrom lwowski. Nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale to raczej postać ponurego Papkina, groteskowego żołnierza samochwały pełnego kompleksów i nienawiści. Zapiekły antysemita.

Byli na szczęście też inni żołnierze. Dowódca lwowskiej POW, kpt. Ludwik de Laveaux widzi pogrom i próbuje coś zrobić.

Szuka żołnierzy, którzy pomogą mu zapanować nad tłumem, ale nie może znaleźć, bo ci rabują.

Jest też w żydowskich zeznaniach anonimowy żołnierz – Sprawiedliwy. Jego koledzy uczestniczą z satysfakcją w paleniu i rabowaniu, a on wyprowadza z płonącej kamienicy żydowskich mieszkańców. Jego towarzysze chcą się wzbogacić, rabują, kradną, a on – zeznaje jeden z uratowanych – nie chce zapłaty za swój czyn. Czytałem to zeznanie i miałem wrażenie, że świadek koniecznie chce zaznaczyć, że ów żołnierz postępuje jak człowiek, nie można mu wcisnąć zapłaty. Działo się to, kiedy wpadały do żydowskich domów patrole i mówiły: „Zapłacicie, powiemy, że wasz dom jest już wyczyszczony”. Żydzi płacili, niekiedy dostawali nawet pokwitowanie, a potem pojawiał się kolejny patrol i na ogół zaczynała się przemoc.

A tu jeden żołnierz uratował wielu Żydów i nic nie chciał w zamian. Po opisach zbrodni, polskiej nieprawości, rozpasania żołdackiego czytałem o nim jak o jakimś aniele. Ciągle ten obraz mnie wzrusza.

Umiesz sobie wyobrazić, co by było, gdyby II RP uczciwie przerobiła lekcję lwowskiego pogromu? Minie raptem 20 lat i również pod Lwowem rozegra się Zagłada – pomysł nazistów, ale przez dużą część Polaków akceptowany.

– Polskie zachowania wobec Żydów podczas II wojny światowej nie wzięły się znikąd. Pogrom w Warszawie podczas Wielkanocy ’40, Jedwabne, szmalcownictwo, donoszenia na Polaków ukrywających Żydów miały korzenie w politycznych i ideowych przekonaniach funkcjonujących w społeczeństwie, utrwalanych przez wielu polityków i Kościół.

Opisanie pogromu lwowskiego jest dobrym wyjaśnieniem przyczyn tego, co działo się podczas niemieckiej okupacji i po wojnie.

Dzisiejsze przeświadczenie, że trzeba nienawidzić obcych, również bierze się stamtąd. Nigdy nie pozbyliśmy się tych toksyn, budowanie tożsamości poprzez wrogość, nienawiść do innych cały czas krąży w naszych żyłach, a zarażeni zostaliśmy nimi właśnie wtedy, gdy w pierwszych dekadach XX w. kształtowało się współczesne polskie społeczeństwo.

Na zdrowy rozum pogrom lwowski jest absurdem. Wrogami byli wówczas Ukraińcy, a nie Żydzi. Podpalanie wielkiego kwartału w centrum grozi spaleniem całego miasta. Można zmarnować sobie opinię w oczach świata.

– To również klęska żydowskich asymilatorów, akurat we Lwowie bardzo aktywnych. Inżynier i finansista Herman Władysław Feldstein jest zażartym polskim patriotą. Idzie do Mączyńskiego i błaga, by ratował płonącą synagogę. Mączyński odmawia, nie bacząc, że dwóch synów Feldsteina walczy po polskiej stronie o Lwów. Jeden z nich poszedł wcześniej do Legionów, bo tak zostali wychowani w domu. Na żarliwych, polskich patriotów.

Omawiam broszurę Feldsteina „Polacy i Żydzi” napisaną i wydaną po niemiecku w Wiedniu w 1915 r. Zapewniał europejską opinię publiczną, że w Polsce nie ma antysemityzmu, wieści o pogromach są kłamstwem, a kolportują je wrogowie polskiej niepodległości. Niepodległa Polska będzie rajem dla Żydów. Pisze: Wolność Polski to wolność Żydów. 22 listopada 1918 r. to zdanie okazało się tragiczną pomyłką.

Feldstein kochał Lwów i Polskę. Miał na to dobre argumenty, bo Lwów to kwintesencja różnorodnej, jagiellońskiej Rzeczpospolitej.

– W gruncie rzeczy my wszyscy dziś w Polsce jesteśmy jakoś z Lwowa, bo tam było wszystko i wszystko się działo: w polityce, w sferze społecznej, w kulturze, w budowaniu polskiej tożsamości i identyfikacji.

We Lwowie starła się najwspanialsza Polska z Polską najgorszą i w 1918 r. ta najgorsza wygrała.

– Chyba tak, co nie zmienia, że we Lwowie był najlepszy uniwersytet, świetna politechnika, mieszkali tam znakomici pisarze, wybitni uczeni, kwitła sztuka. Galicyjska i lwowska administracja jest w owym czasie wyłącznie polska, co austriacki kontrwywiad uznał za największy błąd rządu wiedeńskiego.

A to znaczy, że wszystko zależało od nas – to najgorsze i to najlepsze. To my, a nie kto inny, realizowaliśmy w Galicji ideę narodu panów – Polacy byli ponad innymi. Dlatego przed I wojną światową Ukraińcy próbowali powołać własny uniwersytet, bo na polskim nie było dla nich miejsca.

We wstępie do twojej książki Adam Zagajewski pisze: Może my naprawdę wierzymy w patriotyczne piosenki, może naprawdę jesteśmy jak dzieci, kochamy świeżo wyprane chorągwie, jeszcze nieubłocone, jeszcze wolne od krwi, jak w pierwszej godzinie powstania, kochamy naszych dobrych wodzów (a oni kochają zwierzęta) – i kiedy słyszymy o naszym barbarzyństwie, to albo oburzamy się i gwałtownie odrzucamy tę opowieść jako niegodną nas, naszego honoru, naszej Matki Boskiej, naszego Orła, naszego papieża albo załamujemy się całkowicie, bezgranicznie (co dużo rzadsze). Zamiast zrozumieć, zamiast pracować nad pamięcią i nad przyszłością, zamiast żyć z szeroko otwartymi oczami, zamiast szukać prawdy, nawet najtrudniejszej – jak przystało ludziom wolnym. Jedna z moich lwowski ciotek lubiła powtarzać – w żartobliwych rodzinnych sprzeczkach – ‘oddaję honor, troszeczkę poszarpany’. (…) Na twardej, niewygodnej ławce w wagonie naszej pamięci zbiorowej, wagonie, który pędzi w przyszłość jeszcze szybciej niż trojka Gogola, miejsce obok honoru zająć mogą tylko rzetelność, tylko przyzwoitość, tylko prawdomówność. Polityka historyczna – czyli państwowe kłamstwo – niech zostanie na korytarzu.

– Adam Zagajewski napisał wspaniale to, o czym myślę. O tym, jaka musi być pamięć zbiorowa. Tak ważne są te cechy, których domaga się od pamięci zbiorowej: prawdomówność, rzetelność, przyzwoitość.

Książka ma być tłumaczona na ukraiński i dla Ukraińców – myślę – będzie ważna z dwóch powodów.

Po pierwsze nie są już sami ze swoimi pogromami, bo jednak polski we Lwowie był wcześniejszy niż ten w 1941 r.

Po drugie – póki ukraińskie oddziały były we Lwowie, Żydzi byli bezpieczni. W dzielnicy żydowskiej zdarzały się napady. Tak jak i w polskich dzielnicach. Prawdziwe nieszczęście dla Żydów zaczęło się, kiedy wojska ukraińskie opuściły miasto. Obrońcy Lwowa, żołnierze odsieczy – wszystkie stany polskiego Lwowa – poszli natychmiast „pohulać” z Żydami przez dwa pełne dni. Urządzili pogrom.


Pod koniec maja nakładem wydawnictwa Universitas ukazała się książka Grzegorza Gaudena „Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918”. 

Grzegorz Gauden, ‘Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918’


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com