Sowieckie wywózki z Kresów dotknęły nie tylko Polaków

Polacy zesłani do miejscowości Airtau w Kazachstanie tuż przed wstąpieniem w 1942 r. do armii Andersa (Fot. ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku)


Sowieckie wywózki z Kresów dotknęły nie tylko Polaków

Jerzy Kochanowski


Cechą pamięci zbiorowej jest podkreślanie własnych krzywd i wypieranie popełnionych przez siebie. W Jedwabnem taką pamięciową odtrutką jest mural pokazujący sowieckie wywózki w latach 1939-41 jako doświadczenie wyłącznie polskie. Tymczasem wśród deportowanych byli przedstawiciele mniejszości.

28 września 1939 r. Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow podpisali w Moskwie układ o „granicach i przyjaźni” pieczętujący podział polskiego łupu i gwarantujący „swobodną reorganizację” zdobytych terytoriów. Przesunięcia ludności były jednym z jej podstawowych elementów. Niemcy sięgali przy tym po argumentację rasistowsko-etniczną, natomiast Sowieci po kwestie klasowe.

O ile też pierwsi musieli dopiero wypracować procedury, o tyle w ZSRR masowe przesiedlenia od dawna były sposobem karania społeczeństwa. Mieszkający na radzieckiej Ukrainie i Białorusi Polacy doświadczyli tego w latach 30. tak boleśnie, że rosyjski historyk Nikołaj Iwanow określił ich jako „pierwszy naród ukarany”.

Zniszczyć elity

Wysiedlenia z Kresów lub Podlasia nie miały na celu – jak np. w Wielkopolsce czy Łódzkiem – wymiany grup etnicznych. Uderzenie było skierowane w przedstawicieli „starego porządku”, na których miejsce przychodzili nie tyle osadnicy, co nowa kadra urzędnicza. Drugim czynnikiem była eliminacja podziemia zbrojnego. Nic też dziwnego, że w pierwszej kolejności wyznaczono do wysiedlenia osadników wojskowych, policjantów i leśników.

Pierwszą deportację przeprowadzono w nocy z 9 na 10 lutego 1940 r., wywożąc, przede wszystkim na Daleką Północ i Syberię, ok. 140 tys. osób. 2 marca 1940 r. władze ZSRR podjęły decyzję o deportowaniu zarówno rodzin wcześniej wysiedlonych, aresztowanych oraz jeńców wojennych, przetrzymywanych m.in. w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, jak i uchodźców z terenów zajętych przez Niemców, tzw. bieżeńców.

Pierwszych (61 tys.) wywieziono 13 kwietnia 1940 r., przede wszystkim do Kazachstanu. Z drugimi czekano na zakończenie oficjalnej akcji wymiany ludności z Niemcami i dopiero 28-29 czerwca deportowano ok. 80 tys. osób. Ostatnia akcja, w maju-czerwcu 1941 r., objęła zarówno Kresy, jak i obszary przyłączone do ZSRR w 1940 r. – od Estonii po Mołdawię. Deportowano blisko 90 tys. osób, w tym 34-44 tys. obywateli polskich skierowanych na Syberię i do Kazachstanu.

Z zaskoczenia

Wśród ok. 320 tys. wysiedlonych ze wschodu II RP Polacy stanowili blisko 60 proc., ok. 25 proc. Żydzi, prawie 8 proc. Ukraińcy i blisko 7 proc. Białorusini. Z racji zróżnicowania społecznego i narodowościowego deportowanych oraz miejsca, dokąd zostali wywiezieni (Syberię dzieliły od Kazachstanu tysiące kilometrów, ale też odmienne warunki klimatyczne, etniczne, kulturowe), znalezienie dla nich wspólnego mianownika doświadczeń jest trudne.

Na pamięci zbiorowej zwłaszcza dwóch pierwszych deportacji, z lutego i kwietnia 1940 r., obejmujących przede wszystkim Polaków, odcisnęła się napięta na Kresach sytuacja narodowościowa. We wspomnieniach wysiedlonych stały element stanowią miejscowi Żydzi, Ukraińcy czy Białorusini, najpierw informujący władze o „podejrzanych” Polakach, a potem pomagający w ich usunięciu. To powszechne współuczestnictwo białoruskich czy ukraińskich chłopów miało etniczne, ale też czysto pragmatyczne wytłumaczenie. W odróżnieniu od wysiedleń np. z Kraju Warty, składających się z licznych i rozproszonych w czasie akcji, na Kresach deportacje były przeprowadzane najczęściej jednego dnia, co wymagało mobilizacji olbrzymich sił, w tym miejscowej ludności. Udzielała ona takiej pomocy nie bez satysfakcji, choć przypadki ratowania zagrożonych wywózką sąsiadów również nie były rzadkie.

Mimo że deportacje wymagały długich przygotowań, to zwłaszcza pierwsza, z lutego 1940 r., była całkowitym zaskoczeniem. Chociaż instrukcje nakazywały przeprowadzanie wysiedleń w sposób „humanitarny”, określały limity 500 kg bagażu na rodzinę i 2 godz. na spakowanie się, to wiele zależało od dobrej lub złej woli funkcjonariusza NKWD.

Niejednokrotnie deportowanym dawano na spakowanie się jedynie kwadrans, pozwalając zabrać najwyżej 15 kg na osobę.

Na takie postępowanie wpływ miało to, że część pozostawionego majątku od razu była rozkradana przez wysiedlających lub sąsiadów.

Do tajgi i kopalni

Deportowani byli odstawiani na najbliższą większą stację kolejową, gdzie zestawiano transport, przepisowo składający się z 55 wagonów. Na odjazd czekał zazwyczaj dwa-trzy dni. Przepisy określające dopuszczalną liczbę osób na wagon, normy wyżywienia i opiekę sanitarną pozostawały na papierze. Warunki podróży to w większości przekazów jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć wysiedlonych: głód, brud, zabijający w zimie mróz, a w lecie upał.

Jednak liczba zgonów podczas drogi była mniejsza, niż wynikałoby to z pamiętników. Według stosunkowo wiarygodnych radzieckich danych średnie straty nie przekraczały 1 proc. składu transportu (najczęściej małe dzieci i osoby starsze). Na rozmiar strat wpływ miała też struktura deportacji. W lutym 1940 r. wywieziono głównie mieszkańców wsi przyzwyczajonych do surowych warunków, często nieźle zaopatrzonych w odzież czy żywność. Podczas drugiej deportacji zdecydowaną większość stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze. Natomiast w czerwcu 1940 r. wśród bieżeńców przeważali dorośli mieszkańcy miast, w dużej mierze inteligenci.

Deportowani byli celowo rozpraszani, znaleźli się w 21 republikach autonomicznych, krajach i obwodach. Wywiezieni w lutym 1940 r., przeznaczeni głównie do prac leśnych i w kopalniach, skierowani zostali na Daleką Północ (autonomiczna republika Komi, obwód archangielski), na zachodnią i wschodnią Syberię. Zesłańcy z kwietnia 1940 r. pojechali głównie do północnego Kazachstanu. Najwięcej bieżeńców (czerwiec 1940 r.) znalazło się na północy (Komi) i na zachodniej Syberii. Ostatnia fala deportowanych (maj-czerwiec 1941 r.) została skierowana zarówno na Syberię, jak i do Kazachstanu.

Obywatele ostatniego sortu

Po dotarciu koleją do stacji węzłowych zesłańców rozdzielano do miejsc osiedlenia, odległych nieraz o wiele dni drogi ciężarówkami, transportem konnym, nieraz statkami. Na miejscu konwojenci przekazywali ich miejscowej jednostce NKWD, która wspólnie z lokalną administracją miała rozlokować przybyszów. I w tym przypadku przepisy pozostawały na papierze. Często zesłańcy sami musieli zbudować (lub wykopać) schronienie, brakowało żywności, odzieży, obuwia, opieki medycznej. Wynikało to nie tyle z niechęci czy zaniedbań administracji, co z niedoborów trapiących całe państwo i ścisłej centralizacji uniemożliwiającej podejmowanie niestandardowych decyzji. Ale często dramatyczna sytuacja deportowanych spowodowana była traktowaniem ich jako obywateli ostatniej kategorii.

Przeznaczonych do prac leśnych lokowano najczęściej w tzw. osiedlach specjalnych poddanych rygorystycznej kontroli NKWD. Zesłańców kwaterowano zazwyczaj w prymitywnych barakach mieszczących nieraz kilkanaście rodzin. Lepsze warunki mieli zesłani w kwietniu 1940, którym teoretycznie przysługiwała duża część uprawnień „wolnych” obywateli ZSRR. Nie byli izolowani na strzeżonych osiedlach, lecz mieszkali razem z miejscową ludnością. Ale były to przede wszystkim kobiety i dzieci, osoby starsze, w niemałej części, jako członkowie dawnej elity, nienawykłe do trudnych warunków pracy i bytu.

Jak przeżyć

Deportowani uczyli się strategii przetrwania – jak unikać pracy i ją markować, najkorzystniej obliczać jej normy, kraść. Poznawali miejscowe stosunki i zależności, co ułatwiało zdobycie lepszej pracy, mieszkania, większych przydziałów.

Często musieli pokonać bariery kulturowe i językowe, trudniejsze w republikach azjatyckich, a łatwiejsze na Syberii, gdzie np. nawyki żywieniowe lub sanitarne były zbliżone do polskich.

Nierzadko wiązali się z miejscowymi kobietami lub mężczyznami.

W przetrwaniu pomagało utrzymywanie dawnych przyzwyczajeń i zachowań, np. praktyk religijnych. Z drugiej strony często odgradzało to od miejscowej ludności i stanowiło źródło nieporozumień. Przenoszono też na Syberię czy do Kazachstanu dawne uprzedzenia i konflikty – polsko-ukraińsko-żydowskie.

Wspólnym doświadczeniem deportowanych był głód. Niewielkie przydziały żywności przysługiwały wyłącznie pracującym, a zarobki nie pozwalały na zakup drogiej żywności na wolnym rynku. W lepszej sytuacji byli ci, którzy przywieźli trochę dobytku, wymieniając go, zwłaszcza odzież, na żywność. Pod względem aprowizacyjnym lepiej przystosowywali się osadnicy wojskowi, przyzwyczajeni do trudnych warunków i starający się o kawałek ziemi pod uprawę. Dawne klasy wyższe wstrzymywały się przed takimi krokami, nie tylko z powodu braku umiejętności, ale również licząc na uwolnienie dzięki decyzjom politycznym. Z drugiej strony inteligenci, lepiej władający językiem rosyjskim, łatwiej rozgryzali system radziecki, znajdując w nim luki i wykorzystując je.

Nie znamy rzeczywistych strat deportowanych, ale są one niższe od liczb do dziś pokutujących w pamięci zbiorowej (300, a nawet 900 tys.!). Można przyjąć, że do połowy 1941 r. zmarło z powodu chorób, głodu czy zimna ok. 15 tys. osób. Nie mniej ofiar odnotowano już po podpisaniu latem 1941 r. układu między polskim rządem emigracyjnym w Londynie a władzami radzieckimi, przewidującego amnestię dla polskich obywateli „pozbawionych swobody na terytorium ZSRR”.

Dotyczyło to deportowanych, osadzonych w więzieniach i obozach, jeńców wojennych czy przymusowo skierowanych do pracy w głąb ZSRR. Do końca września 1941 r. zwolnionych zostało ok. 265 tys. osób, z których wiele ruszyło na południe kraju, gdzie, jak sądziły, łatwiej będzie przeżyć i gdzie formowała się polska armia. Nie wszyscy przetrwali wielotygodniową podróż, na południu trudniej było może o szkorbut, ale łatwiej o śmiertelną malarię, zaś wojna radykalnie pogorszyła aprowizację i warunki pracy w całym ZSRR. W rezultacie tylko w Uzbekistanie, Kirgistanie i Kazachstanie zmarło do 1943 r. ok. 11,5 tys. obywateli polskich.

Ratunek od komunistów

Pomoc polskich instytucji była ograniczona, co skazywało cywilów na własną przemyślność bądź liczenie na wojskowy garnuszek. Jednak fatalne warunki nie omijały także organizowanej w Buzułuku polskiej armii, a brak zaopatrzenia był jednym z powodów ewakuacji w 1942 r. ok. 78 tys. żołnierzy i towarzyszących im 38 tys. cywilów do Iranu. Narastający konflikt między rządem emigracyjnym a Moskwą odbił się na pozostałych w ZSRR obywatelach polskich, powszechnie zmuszanych w ramach tzw. paszportyzacji do przyjęcia radzieckich dokumentów.

Paradoksalnie sytuacja poprawiła się po zerwaniu w kwietniu 1943 r. stosunków między rządem emigracyjnym a Moskwą, kiedy sekowane dotąd delegatury londyńskiej ambasady zastąpiły struktury Związku Patriotów Polskich. Pomijając polityczne konteksty, należy przyznać, że jego działania poprawiły los polskich obywateli. Formowane przez ZPP jednostki wojskowe do wiosny 1944 r. skupiły ok. 40 tys. żołnierzy, mężczyzn i kobiet uwolnionych z kołchozów, kopalń czy pracy przy wyrębie. Olbrzymie znaczenie miała działalność ZPP mająca na celu przetrwanie i powrót do kraju: zakładano kuchnie, domy opieki, sierocińce, biblioteki, szkoły.

Jak wrócić do Polski?

Nieraz też łatwiej było przetrwać, niż wrócić. Dla większości możliwy był powrót do Polski, ale już nie na ziemię ojców. Dopiero 6 lipca 1945 r. zawarto polsko-radziecką umowę umożliwiającą Polakom i Żydom – o ile byli obywatelami polskimi przed 17 września 1939 r. – repatriację. Utrudniały ją jednak problemy z wykazaniem obywatelstwa, niechęć biurokracji, rozproszenie na olbrzymich obszarach ZSRR i trudności komunikacyjne.

Pierwszy transport wyruszył z Kijowa 29 stycznia 1946 r. i do końca kwietnia 1949 r., kiedy akcję uznano za zakończoną, oficjalnie opuściło ZSRR ok. 268 tys. Polaków i Żydów. Nie wiemy, ile osób wyjechało samodzielnie (tylko w 1945 r. blisko 22 tys.), ile zaś pozostało. Pamiętajmy też, że w latach 1944-45 z Kresów i Polski w obecnych granicach wywieziono do ZSRR kilkadziesiąt tysięcy osób. Część zwolniono szybko, inni – jeżeli przeżyli – powrócili podczas tzw. drugiej repatriacji z lat 1955-59.

Różne były wygnańcze doświadczenia, odmienna była też pamięć o nich. Mieszkający w Polsce ponad 40 lat musieli ją głęboko ukrywać. Dla tych, którzy w 1942 r. wyszli z armią Andersa i w dużej części pozostali na emigracji, stała się ona miejscem podwójnego wygnania, z ziem rodzinnych i ojczystego kraju. Obie sytuacje były pożywką dla uproszczeń, mitów i stereotypów, że jeszcze dziś nierzadkie są głosy o „milionach” zesłańców, zazwyczaj wyłącznie polskich. Tymczasem wspomnienia wywiezionego z Kresów Żyda mogły być krańcowo różne. Mimo że także głodował i pracował, to pobyt na Syberii czy w Kazachstanie dawał mu więcej szans na przetrwanie niż pod okupacją niemiecką. Większość ocalonych z Zagłady przeżyła właśnie w ZSRR. O ile też czci się żołnierzy spod Monte Cassino, o tyle ci, którzy nie zdążyli do Andersa i walczyli pod Lenino czy Kołobrzegiem, są kombatantami gorszego sortu. Piszący na nowo historię powinni o tym pamiętać.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com