Polski nóż w litewskie plecy. (100 lat temu) Lucjan Żeligowski zajął Wilno

Gen. Lucjan Żeligowski ze swoim sztabem podczas mszy przed katedrą w Wilnie po zajęciu miasta w październiku 1920 r. (Fot. Polona)


Polski nóż w litewskie plecy. (100 lat temu) Lucjan Żeligowski zajął Wilno

Zbigniew Rokita


Litwa Środkowa była dla Piłsudskiego mniej więcej tym, czym dla Putina Doniecka Republika Ludowa. Miała pomóc mu zmusić Litwinów do przystania na jego warunki.

.

Zbigniew Rokita: W 1918 r. dla Polaków Wilno było jednym z najważniejszych i najbardziej polskich miast – miastem Mickiewicza, Słowackiego, Ostrej Bramy i powstańców styczniowych. Wszystkie siły polityczne zgadzały się, że musi się znaleźć w odrodzonej Rzeczypospolitej. A czym było dla Litwinów?

Prof. Alvydas Nikžentaitis: Najlepiej ujął to Tomas Venclova – powiedział, że dla Litwinów jest tym, czym Jerozolima dla Żydów. To dobre porównanie, bo przecież Żydzi w Jerozolimie długo byli w mniejszości tak jak Litwini w Wilnie.

W 1918 r. Litwini powszechnie uważali, że Wilno musi być stolicą odrodzonej Litwy?

– Zdecydowanie. Znaczenie tego miasta dla nich wynikało z historii: od 1323 do 1795 r. było ono stolicą Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Po I wojnie światowej narody spierające się o jakieś terytoria wysuwały na ogół dwa rodzaje argumentów: demograficzne lub historyczne. I były w tym często niekonsekwentne. Polacy np. na Zaolziu udowadniali Czechom, że ważniejszy jest skład narodowościowy niż historia, a już w Gdańsku tłumaczyli Niemcom coś odwrotnego. W Wilnie demografia stała za Polakami. Według spisu z 1916 r. stanowili 53 proc. mieszkańców, 41 proc. – Żydzi, a Litwini – jedynie 2 proc. Większe prawa do Wilna mieli więc Polacy, skoro było ich przytłaczająco więcej?

– Litewscy historycy udzielą jednej z dwóch odpowiedzi: rację miały obie strony lub żadna strona jej nie miała.

Polacy chętnie powołują się na statystyki językowe. I rzeczywiście, u progu XX w. litewski nie był w Wilnie dominujący, ustępował polszczyźnie i jidysz. Ale języki to jedno, a tożsamości narodowe to drugie – wówczas nowoczesne narody dopiero się kształtowały. Gdy po I wojnie światowej powstawała Litwa, w Kownie nawoływano do wstępowania do tworzącej się armii. Początkowo prowadzono agitację po litewsku, ale odzew był niewielki. Dopiero gdy odezwy wystosowano po polsku, odpowiedziało więcej osób. Nie zapominajmy, że jeszcze w latach 20. XX w. Kowno było miastem głównie polskojęzycznym. Język litewski wzmocnił znacznie swoją pozycję dopiero w latach 30.

Rozmowa na te tematy jest trudna, bo często przykładamy współczesne kategorie do ówczesnej sytuacji. Gdy zaś rozmawiam z polskimi historykami, wciąż im powtarzam: „Wy nawet nie odpowiedzieliście sobie jeszcze na pytanie, kiedy powstał nowoczesny naród polski!”. Nie rozumiał tego również Józef Piłsudski. Myślał, że gdy przyjdzie z Legionami na ziemie zaboru rosyjskiego, lud powita go jako wyzwoliciela. A tak się nie stało. Masy nie myślały jeszcze kategoriami narodowymi. Wówczas dopiero kształtowały się narody polski, litewski czy język litewski. Mylimy często język, jakim ktoś się na co dzień posługiwał, z narodowością.

Czy było jakieś dobre rozwiązanie ówczesnego sporu polsko-litewskiego?

– Chyba nie. Zresztą porozumienie Polaków i Litwinów w tamtym czasie oznaczałoby, że nowoczesny naród litewski nigdy by nie powstał. Może nawet byłoby lepiej, gdyby się nie narodził? Nie wiem, ale taki byłby koszt zgody. To zresztą kolejne błędne wyobrażenie na temat tamtych czasów: że spór dotyczył wyłącznie dwóch grup – Polaków i Litwinów. Była tymczasem jeszcze trzecia – krajowcy. Byli polskojęzyczni, mieli świadomość narodową polską, ale polityczną litewską i zabiegali o niepodległą Litwę, która trwałaby w ścisłej unii z Rzeczpospolitą.

Charakterystyczne są losy braci Narutowiczów. Gabriel został prezydentem Polski, a Stanisław przedstawicielem krajowców właśnie, politykiem litewskim i sygnatariuszem aktu niepodległości Litwy.

– Krajowcem można nazwać też Piłsudskiego, ale okazało się, że tacy jak on są w mniejszości i porozumienie stało się niemożliwe. Większość polityków, np. Roman Dmowski, nawet nie chciała słyszeć o takiej ewentualności. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wydaje się, że nie było alternatywy dla głębokiego sporu polsko-litewskiego.

Była również koncepcja propagowana przez Ligę Narodów czy Michała Römera, aby Litwa składała się z trzech kantonów narodowościowych. Litwa w takim kształcie zawarłaby sojusz z Polską. Czy to nie byłoby dobre rozwiązanie?

– Litwa odrzucała wszelkie tego rodzaju porozumienia, bo pamiętajmy, że na początku XX w. głównym wrogiem według elit litewskich byli nie Rosjanie, ale Polacy. Litwini nie chcieli być w żadnym związku z Polską.

Kres marzeniom Piłsudskiego o polsko-litewskim sojuszu położył ostatecznie „bunt Żeligowskiego” w 1920 r.

– Zanim się odbył, w tym samym roku doszło do dwóch kluczowych wydarzeń. Najpierw w lipcu zawarto traktat litewsko-radziecki. Sowieci przekazywali w nim Litwinom Suwalszczyznę i Wileńszczyznę wraz z Wilnem, w zamian Litwini m.in. umożliwili nacierającym na Polaków Sowietom przejście przez swoje terytorium.

Traktat był dla Litwinów bardzo korzystny, jednak w rzeczywistości bolszewicy grali na czas. Planowali sowietyzację Litwy, na miejscu było już kilkuset komunistów, czekali tylko na sygnał do przeprowadzenia przewrotu. Drugim wydarzeniem była Bitwa Warszawska.

Która uratowała niepodległość Litwy, ale też Łotwy, Estonii czy Finlandii.

– I umożliwiła przeprowadzenie „buntu Żeligowskiego”, który buntem był tylko z nazwy – wszyscy obserwatorzy, w tym alianci, rozumieli, że w rzeczywistości Żeligowski wypełniał rozkaz Piłsudskiego.

Działo się to jeszcze przed traktatem ryskim, który domknął granice w tej części Europy.

– Traktat ryski, który był porażką Piłsudskiego, położył kres jego dążeniom do powołania wschodnioeuropejskiej federacji.

Żeligowski, zabierając ze sobą głównie żołnierzy pochodzących z Wileńszczyzny, zastosował zresztą popularną wówczas metodę rozwiązywania sporów terytorialnych. Trzy lata po nim, w 1923 r., Litwini w podobny sposób zainscenizowali powstanie miejscowej ludności w Kłajpedzie, odnieśli sukces i kontrolowali region aż do marca 1939 r.

Trudno porównywać wydarzenia dzisiejsze z tymi sprzed stu lat, ale zaryzykuję: czy widzi pan podobieństwa między aneksją Krymu przez Rosjan i aneksją Wileńszczyzny przez Polskę? W obu przypadkach, gwałcąc normy międzynarodowe, jednak spełniono wolę większości miejscowej ludności.

– To jakby porównywać jabłko z cytryną. Na początku XX w. nie istniała jeszcze tradycja rozwiązywania takich sporów – dopiero tworzył się ład międzynarodowy, kończyła się epoka imperiów, zaczynała państw narodowych. Od tego czasu powstał pakt Brianda-Kellogga o wyrzeczeniu się wojny, umowa helsińska o neutralności granic i dziesiątki innych reguł. Złamanie prawa międzynarodowego przez Polskę w 1920 r. i przez Rosję w 2014 r. to nie to samo. Polska postąpiła tak jak wiele innych państw w tym czasie, a Rosja kilka lat temu podważyła reguły, którymi kierowaliśmy się co najmniej 50 lat.

Żeligowski na początku operacji się zawahał. Oświadczył Piłsudskiemu, że nie ma wystarczającego autorytetu wśród żołnierzy. Marszałek polecił przejąć dowodzenie gen. Władysławowi Sikorskiemu, ale w międzyczasie Żeligowski zmienił zdanie i ruszył. Na początku października mimo protestów aliantów łatwo zajął Wilno. Jego oddziały nacierały jednak dalej, na Kowieńszczyznę. Polacy chcieli wówczas podbić całą Republikę Litwy?

– Po polskiej stronie ścierały się różne poglądy. Rzeczywiście, część polskiej elity politycznej chciała przyłączenia całej Litwy, ale Piłsudski odmówił. „Bunt Żeligowskiego” był jego ostatnią próbą zmuszenia Litwinów do rozmów o jakiejś formie federacji. Dlatego też początkowo Warszawa nie anektowała Wileńszczyzny, a zamiast tego stworzyła parapaństwo – Litwę Środkową: bo Piłsudski wciąż chciał negocjować i wciąż wierzył w polsko-litewski sojusz. Marszałek nie był polskim nacjonalistą, chciał w miarę możliwości uniknąć konfliktu z Litwinami.

Gdy Żeligowski szedł na Wileńszczyznę, Piłsudski polecił mu, aby niepotrzebnie nie antagonizował sobie ludności litewskiej. Powstaje Litwa Środkowa, która będzie istniała blisko dwa lata. Nikt nie uzna tego parapaństwa – nawet Polska. Czym był ten twór?

– Sprowokował mnie pan do analogii ze współczesnością, więc zabawię się w publicystę: to była taka Doniecka Republika Ludowa. I odgrywała podobną rolę jak DRL dla Putina: miała pomóc Piłsudskiemu zmusić Litwinów do przystania na jego warunki.

Litwa Środkowa w herbie miała polsko-litewską symbolikę: orła i pogoń. Emitowała nawet swoje znaczki. Na początku 1922 r. tamtejszy sejm przegłosował w końcu przyłączenie do Polski. Warszawa nie rozważała pozostawienia niezależnej Litwy Środkowej jako państewka buforowego?

– Nic o tym nie wiem. Pan pyta o plany, a trzeba pamiętać, że wówczas w polskich działaniach było mnóstwo improwizacji. Na początku lat 20. nikt nie miał długodystansowej strategii na pięć czy dziesięć lat do przodu.

Jak wyglądały stosunki polsko-litewskie po 1920 r.?

– Plan Piłsudskiego się nie powiódł, Litwini nie zgodzili się na żaden sojusz. Nastała polsko-litewska zimna wojna. Nie utrzymywaliśmy stosunków dyplomatycznych aż do polskiego ultimatum z 1938 r. Mieliśmy zamkniętą granicę. Żeby dojechać z Kowna do Warszawy, trzeba było jeździć przez inne kraje. Ustawały kontakty ludzi na pograniczu, rozluźniały się więzi rodzinne.

To był ówczesny mur berliński, jedna z najmocniej chronionych granic europejskich.

Była to nie tylko granica fizyczna, ale też mentalna – po setkach lat funkcjonowania tego terytorium jako jednego obszaru kulturowego.

Litwa nigdy nie uznała aneksji Wilna. Oficjalnie Kowno było tymczasową stolicą międzywojennej Litwy, ale w konstytucji stało jasno, że prawdziwą stolicą jest Wilno. To wówczas wśród Litwinów ukształtował się syndrom antypolski.

Jak się rodził?

– W międzywojniu Litwini kreowali obraz Wilna jako miasta nie tylko historycznie litewskiego, ale również zdominowanego przez litewski żywioł. Proszę poczytać wspomnienia licznych Litwinów, którzy przybywają tam w 1939 r. [ZSRR przekazał je Litwie po zajęciu wschodniej Polski] i są zdziwieni, że jest tam tak dużo Polaków – a oni myśleli, że to prawdziwe litewskie miasto.

W tym czasie tworzono też nowe narracje historyczne i były one głównie wymierzone w Polaków. Centralnym mitem kreowanej w międzywojniu pamięci Litwinów był mit Witolda Wielkiego [wielki książę litewski w latach 1401-30]. Nikomu nie stawiano tylu pomników co jemu, szczególnie w związku z hucznie obchodzonym 500-leciem jego śmierci. A na czym polegał mit Witolda? Na międzywojennej Litwie było niewiele świeckich świąt państwowych, a jednym z nich była rocznica jego nieudanej koronacji na króla Litwy. Ostatecznie nie doszła do skutku, a Litwini byli przekonani, że stało się tak, bo Polacy w osobie Jagiełły ukradli mu koronę i skazali na unię z Rzeczpospolitą.

A co z dobrymi kartami wspólnej historii, na przykład bitwą pod Grunwaldem?

– Wspominając Grunwald, zastanawiano się głównie nad tym, kto dowodził wspólną armią i kto był autorem sukcesu – Jagiełło czy Witold? Jagiełłę w międzywojniu widziano jako zdrajcę narodu litewskiego. To były jedne z wielu elementów kompleksu antypolskiego, który istnieje zresztą do dzisiaj. Trudno to zmienić, bo przez pięć-sześć pokoleń mówiono o Polakach jako bandytach i terrorystach, a dopiero od dwóch pokoleń akcent kładzie się na to, że są dobrymi sąsiadami.

Jednocześnie wciąż słyszę na Litwie głosy, że Polacy regularnie wbijają Litwinom nóż w plecy – gdy Litwa zdobywała niepodległość po I wojnie światowej, był Żeligowski, gdy odzyskiwała ją 70 lat później, miejscowi Polacy tworzyli podejrzaną autonomię narodowościową, którą porównywano do Naddniestrza, teraz jest agresywny AWPL.

– Tak, efekty „buntu Żeligowskiego” widzę do dziś. Kiedyś w gronie profesorów rozmawialiśmy o tym, czy litewskim Polakom powinno się dać prawo zapisu w dokumentach ich imion i nazwisk z wykorzystaniem liter niewystępujących w alfabecie litewskim. Część profesorów odpowiedziała, że to wykluczone, bo oni dążą do odłączenia Wilna od Litwy i przyłączenia do Polski.

Choć trzeba powiedzieć uczciwie, że takie głosy są coraz rzadsze. Zmienia się nawet stosunek do Piłsudskiego, który przestaje być największym wrogiem Litwinów. Wileńskie obchody 150-lecia urodzin Marszałka pokazały, że dla Litwinów nie jest to już tak bardzo drażliwy temat.

Ale powiem panu tak: polsko-litewskie demony z przeszłości wracają zawsze, gdy pogarszają się stosunki między państwami.


Prof. Alvydas Nikžentaitis – dyrektor Instytutu Historii Litwy, współzałożyciel i dyrektor Centrum Historii Prus i Litwy Zachodniej przy Uniwersytecie Kłajpedzkim. Po polsku ukazała się jego książka „Witold i Jagiełło: Polacy i Litwini we wzajemnym stereotypie”. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com