Ukraina drugim Afganistanem. Te wojny od początku łączy jedna rzecz

Dr hab. Łukasz Fyderek: – Napaść Rosji na Ukrainę to tzw. wojna z wyboru. Takie wojny mają to do siebie, że są nadzwyczaj kosztowne dla strony atakującej. Zdjęcie z 1 marca 2022 r. przedstawiające ukraińskiego żołnierza na tle zniszczonego sprzętu rosyjskiego (Fot. Serhii Nuzhnenko / AP Photo)


Ukraina drugim Afganistanem. Te wojny od początku łączy jedna rzecz

Mirosław Maciorowski


W ostatnich latach mieliśmy na świecie tylko trzy wojny zaborcze, których celem była aneksja terenu. Te wojny inicjowały reżimy naftowe.

.

Mirosław Maciorowski: Po napaści Rosji na Ukrainę pojawiły się porównania z wojną afgańską, którą Związek Radziecki prowadził w latach 1979-89. Jednak różnice są widoczne: Rosja zaatakowała europejski kraj, który był kiedyś republiką ZSRR, w 1979 r. agresja spadła na państwo niemające z Sowietami nic wspólnego. Teraz walczą regularne armie, a Sowieci bili się z ruchem oporu. Na Ukrainie mamy fronty, oblężenia miast, w Afganistanie trwała walka partyzancka. Teraz walka trwa kilkanaście dni, wtedy aż dziesięć lat. Sowieci ugrzęźli w Afganistanie, a czy Rosjanie ugrzęzną na Ukrainie?

Dr hab. Łukasz Fyderek: – Mimo tych wszystkich różnic to jest bardzo prawdopodobny scenariusz. Wskazują na niego pewne parametry tej wojny. Najważniejszym z nich – moim zdaniem ważniejszym niż kwestie gospodarcze czy militarne – jest fakt, że to jest tzw. wojna z wyboru.

Czyli jaka?

– Taka, którą jakieś państwo wywołuje, nie będąc do tego zmuszonym, nie mając do jej rozpoczęcia obiektywnej konieczności. Radziecki najazd na Afganistan był wojną z wyboru, wszczęcie przez Stany Zjednoczone wojny w Wietnamie również, a także np. interwencja amerykańska w Iraku.

A interwencja USA w Afganistanie?

– Sprawa jest dyskusyjna, bo na początku była wojną z konieczności – USA zostały zaatakowane – później przerodziła się w wojnę z wyboru. Ale jest jeszcze jeden ważny konflikt – wojna Iraku z Iranem, która także była z perspektywy tego pierwszego państwa wojną z wyboru.

Takie wojny mają to do siebie, że są nadzwyczaj kosztowne dla strony atakującej, a te koszty bardzo rosną w czasie. O ile stronie broniącej się wystarczy utrzymywać jakiś kawałek terenu, walczyć, nie ustępować i podtrzymywać morale, o tyle strona atakująca musi cały czas zdobywać i utrzymywać teren kosztem wielkich strat. Politycy, którzy decydują się na taką wojnę – i nie ma znaczenia, czy chodzi o kraj demokratyczny, czy autorytarny – muszą cały czas udowadniać swojemu narodowi, że po pierwsze – wygrywają, a po drugie – że ta wojna przynosi rzeczywiste korzyści ich społeczeństwu. Jeśli na froncie nie idzie dobrze, to z każdym dniem, tygodniem i miesiącem jest to coraz trudniejsze.

Na Ukrainie toczy się więc wojna z wyboru i należy o tym pamiętać.

Podczas takiej wojny żołnierze po obu stronach nie są tak samo zdeterminowani?

– Oczywiście, że nie. Zwykle poddajemy się takiej uproszczonej wizji, w której oddziały atakują, bronią się albo są przegrupowywane, jakby żołnierze byli chorągiewkami na sztabowych mapach albo pionkami na szachownicy. Tymczasem to są ludzie i to, jak są zmotywowani, jest bardzo istotne.

Zwykłemu żołnierzowi armii atakującej, okupującej, prowadzącej wojnę z wyboru, w dodatku nie mającemu przekonania, że jej cel jest uzasadniony rzeczywistą koniecznością, nie jest łatwo. Musi uwierzyć w zasadność wojny, co w miarę trwania walk, ponoszonych ofiar i braku sukcesów może być trudne.

Jest jeszcze jeden czynnik psychologiczny: dla Rosjan to w pewnym sensie wojna domowa, ze względu na bliskość kulturową obu stron i wspólny język. Walki toczą się przecież głównie na wschodniej Ukrainie, gdzie społeczeństwo jest w pełni rosyjskojęzyczne. Widzimy dramatyczne wymiany zdań protestujących Ukraińców z żołnierzami. Demonstrują pokojowo, bez broni. Utrzymanie morale w armii w takiej sytuacji jest wielkim wyzwaniem.

Oczywiście, można to robić poprzez ideologię. Tak było na początku sowieckiej interwencji w Afganistanie, gdzie żołnierze zostali poddani indoktrynacji, mówiono im, że wyzwalają lud pracujący spod władzy imperializmu. Bardzo szybko przestało to na nich działać.

Szczątki rosyjskich pojazdów bojowych w Buczy niedaleko Kijowa. 1 marca 2022 r.Szczątki rosyjskich pojazdów bojowych w Buczy niedaleko Kijowa. 1 marca 2022 r. Fot. Serhii Nuzhnenko / AP Photo

Demoralizacja sowieckich żołnierzy była potężna. Podczas okupacji Afganistanu dochodziło przecież do takich sytuacji, że żołnierze sprzedawali broń miejscowym, z której ci ich potem zabijali…

– Tak działo się dopiero w późniejszej fazie okupacji Afganistanu. W pierwszych miesiącach tak wielkiej demoralizacji jeszcze nie było.

Na Ukrainie już teraz się o niej mówi w odniesieniu do armii rosyjskiej.

– Bo nie widać tu jakiejś przekonującej idei, która usprawiedliwiałaby tę agresję. Jej źródłem jest oczywiście wielkorosyjski nacjonalizm, który znajduje rezonans w społeczeństwie, propaganda putinowskiej Rosji wytworzyła przecież całą wielkorosyjską mitologię. Podobnie było podczas interwencji w Afganistanie – braterstwo z narodem afgańskim i wyzwalanie go spod ucisku to były przecież propagandowe mity.

Wtedy i teraz propaganda unika w ogóle słowa „wojna”.

W 1979 r. była to „interwencja ograniczonego kontyngentu”, teraz jest „specjalna operacja”.

– Podobieństwa z Afganistanem oczywiście znajdziemy, ale jeśli miałbym szukać rzeczywistych analogii, to przywołałbym raczej wojnę Iraku z Iranem w latach 1980-88.

Irak, podobnie jak teraz Rosja Ukrainę, najechał wtedy na Iran z pobudek nacjonalistycznych. W Iranie żyła mniejszość arabska i Saddam Hussein ogłosił, że Irak musi ją koniecznie wyzwolić. Były też względy ideologiczne – do władzy w Iranie doszli islamscy rewolucjoniści, więc Irak chciał się przed nimi bronić, bo ich ideologia mu się nie podobała. Trzecie podobieństwo ma aspekt militarny – w wojnie iracko-irańskiej walczyły regularne armie. Wojska Saddama Husseina nie walczyły, jak radzieckie w Afganistanie, z partyzantami, tylko napotkały zorganizowany opór armii irańskiej. Walki toczyły się na pełną skalę, przy udziale jednostek zmechanizowanych i na dużym terenie. Obie armie były na podobnym poziomie, jeśli chodzi o rozwój technologiczny i potencjał.

Jest jeszcze jedna analogia: wojna iracko-irańska toczyła się między krajami o podobnej zamożności. Podobnie jest teraz, wprawdzie PKB Ukrainy na mieszkańca wynosiło przed wojną niecałe 4 tys. dolarów, a Rosji około 10 tys., ale w przypadku tego kraju ta liczba niewiele mówi, bo wynika z gigantycznych różnic w dochodach wewnątrz społeczeństwa.

Mieszkańcy przekraczają rzekę Iprin na obrzeżach Kijowa. 5 marca 2022 r.Mieszkańcy przekraczają rzekę Iprin na obrzeżach Kijowa. 5 marca 2022 r. Fot. Emilio Morenatti / AP Photo

W 1979 r., gdy Związek Radziecki najeżdżał na Afganistan, PKB na głowę Afgańczyka wynosiło 250 dolarów (dziś około 500), było to więc bardzo ubogie społeczeństwo. Sowieci nie walczyli też z regularną armią – gdy wkraczali do Afganistanu, toczyła się już tam rebelia przeciwko rządowi, działały różne oddziały partyzanckie, kraj był podzielony, a mimo to stawił opór najeźdźcy.

Taktyka Afgańczyków w dużej mierze polegała na zastawianiu pułapek, a także szybkich atakach z doskoku. Po sieci krąży film z Ukrainy, na którym do kolumny rosyjskich pojazdów podjeżdża cywilny samochód, z którego wyskakuje żołnierz z granatnikiem. Biegnie w stronę Rosjan i strzela, potem wskakuje do auta, które od razu odjeżdża. Trochę przypomina to Afganistan. Czy walki na zajętych terenach Ukrainy mogą przerodzić się w nieustanną serię takich ataków?

– Chciałbym móc stwierdzić, że tak, ale prawdę powiedziawszy, nie wiem. Determinacja Ukraińców jest wielka, ale Ukraina to jednak inny teren niż Afganistan, znacznie mniej sprzyjający walce partyzanckiej.

Rosjanie, jak się wydaje, nie najlepiej przygotowali się do tej wojny militarnie, ale prawdopodobnie lepiej pod kątem działań pacyfikacyjnych. Świadczy o tym ogromna liczba zaangażowanych jednostek Rosgwardii [doborowe policyjno-wojskowe oddziały bezpieczeństwa wewnętrznego], a także plany działań pacyfikacyjnych, które wyciekły. Trudno dziś powiedzieć, jak będzie wyglądał opór wobec Rosjan na terenach okupowanych, losy ewentualnej wojny partyzanckiej zależeć będą od tego, co będą myśleć sami Ukraińcy, czy nadal będą zdeterminowani, a także od tego, czy Rosjanie sięgną po zorganizowany terror.

I tu wkraczamy w zupełnie nieznany obszar, bo trudno jednak zabić czy torturować kogoś, kto mówi i wygląda jak my, jak nasza rodzina, znajomy, a jeszcze nie ma i nie miał wobec Rosji w ogóle złych zamiarów.

W Irpinie, niedaleko Kijowa, mieszkańcy opuszczają miasto poprzez szczątki zniszczonego most. 6 marca 2022 r.W Irpinie, niedaleko Kijowa, mieszkańcy opuszczają miasto poprzez szczątki zniszczonego most. 6 marca 2022 r. Fot. Oleksandr Ratushniak / AP Photo

Putin podniósł siły jądrowe w stan wyższej gotowości. Zapewne użycie broni atomowej nie jest realne, ale co na przykład z chemiczną? Gdy reżim Baszara Al-Asada w Syrii znalazł się w trudnej sytuacji, to się nie wahał, by jej użyć. Rosja wprawdzie podpisała konwencję o zakazie jej stosowania, ale prawo międzynarodowe złamała już na wiele sposobów. Czy jeśli Rosjanie nie będą w stanie przełamać oporu Ukraińców, to mogą sięgnąć po tak drastyczne środki?

– Syria miała w swoim arsenale broń chemiczną, bo w jej doktrynie odgrywała ona rolę równoważnika dla izraelskiego potencjału nuklearnego. Jej armia rzeczywiście użyła jej, gdy została przyparta do muru.

Na Ukrainie tego się raczej nie spodziewam, choć Amerykanie ostrzegają przed prowokacją. Rosjanie mogą przeprowadzić atak chemiczny i obwinić o niego Ukraińców. Z takim scenariuszem mieliśmy do czynienia właśnie w Syrii. Przecież nadal wiele osób na świecie jest przekonanych, że to powstańcy syryjscy sami zrzucili broń chemiczną na siebie, żeby wywołać reakcję świata.

Początkowo sankcje nałożone na Rosję były porównywane do tych, które dotknęły Iran po rewolucji islamskiej i ponownym uruchomieniu programu nuklearnego. Czy te skierowanie przeciw Iranowi odniosły skutek?

– Wobec Iranu zastosowano działania z obszaru tzw. economic statecraft. W uproszczeniu to jeszcze nie wojna ekonomiczna, ale działanie na jej pograniczu, mocna presja. Iran również odłączono od systemu SWIFT, nałożono wiele innych sankcji, kraj znalazł się w ekonomicznej izolacji. W efekcie rozwój irańskiej gospodarki został niemalże zatrzymany.

Tyle tylko, że Iran pod sankcjami działa właściwie od 40 lat, gdyż pierwsze nałożono na ten kraj zaraz po rewolucji w 1979 r. Gospodarki dostosowują się do reżimu sankcyjnego. Iran może pod pewnymi względami służyć tu jako punkt odniesienia.

Jednak po kilkunastu dniach od zaatakowania Ukrainy sankcje przeciw Rosji zostały znacznie zaostrzone.

– Skala restrykcji wobec Rosji jest bezprecedensowa. W Iranie presja była rozłożona na wiele lat, natomiast w Rosji dość zamożne społeczeństwo w ciągu tygodnia przeżyło szok, a to dopiero początek.

Wedle niektórych szacunków sankcje skurczą gospodarkę rosyjską o jedną czwartą do końca tego roku!

Dotkną nie tylko sfery ekonomicznej i finansowej, ale też technologicznej. Rosjanie nie będą mieli czym podróżować – w ciągu kilku miesięcy stracą lotnictwo cywilne, a na pewno jego lwią część, bo 70 proc. samolotów cywilnych to maszyny Boeinga i Airbusa, które nie będą dostarczać części do Rosji.

Jak sobie Rosja z tym poradzi, czy dostosuje się do sytuacji, trudno dziś przewidzieć. Przypomnę jednak, że jednym z powodów upadku Związku Radzieckiego był właśnie Afganistan – zaważyły na tym nie tylko ogromne koszty prowadzenia tej wojny, lecz także zagraniczne sankcje. A one wtedy nie były tak drakońskie, jak te nałożone teraz na Rosję.

Ta wojna przewartościuje system światowy, nie tylko polityczny, ale też surowcowy. Putin wprawdzie parę dni temu cynicznie zapytał: „Ale o co wam chodzi, przecież Rosja wywiązuje się ze swoich zobowiązań?”. Ale już go nikt nie słucha, Europa i świat odłączy się od rosyjskich rur z ropą i gazem.

– Na naszych oczach kończy się pewna epoka. Runął świat, który dotąd znaliśmy. Nie jesteśmy jeszcze w stanie powiedzieć, co wyniknie z tej wojny. Ale jestem przekonany, że przyspieszy ona proces odejścia od importu ropy i gazu z Rosji. Zachód zrozumiał, z kim ma do czynienia, a także to, że napaść na Ukrainę to nie jest jednorazowe wrogie działanie władz tego kraju.

W ostatnich latach mieliśmy na świecie tylko trzy wojny zaborcze, których celem była aneksja terenu: wspomnianą iracko-irańską, gdy Irak chciał zabrać fragment Iranu; kolejną, kiedy Irak chciał w 1990 r. zająć cały Kuwejt, oraz obecny napad Rosji, która zmierza de facto do zaboru Ukrainy.

Te wojny mają wspólną cechę – inicjowali je dyktatorzy, których władza opiera się głównie na dochodach z ropy i gazu. To są po prostu reżimy naftowe.

Prezydent Joe Biden ogólnie określił to, co się teraz dzieje, jako walkę świata demokracji z autorytaryzmem. Można się z tym zgodzić, ale autorytaryzmy są różne. Mamy autorytaryzm w Chinach, gdzie na czele państwa stoi lider, ale wiele decyzji zapada kolektywnie. Są jednak reżimy, w których wszystko jest podporządkowane jednemu człowiekowi, posiadaczowi władzy absolutnej i dysponentowi armii uzbrojonej po zęby. I to najczęściej zdarza się w państwach naftowych.

Po tej wojnie umocni się więc przekonanie, że ropa i gaz kreują agresywnych dyktatorów, działających bez wewnętrznych mechanizmów bezpieczeństwa, więc trzeba coś z tym zrobić.

Ale może też nastąpić wiele innych rzeczy.

Na przykład?

– Zamrożono przecież aktywa Banku Centralnego Rosji, dotąd uznawane niemal za świętość. Nie wystarcza mi wyobraźni, żeby zgadnąć, jak zareagują na to rządy innych krajów, chociażby Chin. Bo okazuje się, że pieniądz, który miał być nienaruszalny, jest jedynie pewnego rodzaju międzynarodową umową społeczną, którą w przypadku wywołania wojny można zerwać.

Być może dla dalszego rozwoju wypadków decydujący będzie fakt, że właściwie cały świat rozwinięty zareagował solidarnie i jednolicie.

Kroki przeciw Rosji podjął nie tylko Zachód, ale 60-70 proc. wszystkich państw. Niektóre – Indie czy kraje arabskie – jeszcze się wahają. Jestem przekonany, że nawet Chiny, choć politycznie wstrzymują się od głosu i nie atakują Rosji, w praktyce dołączą do tych sankcji, choć nie będą tego nagłaśniać. Z punktu widzenia chińskich firm będzie to po prostu racjonalne. Przedsiębiorcy chińscy, mając do wyboru wspieranie tonącej Rosji i handel z rozwiniętym światem, od którego zależy dobrobyt Chin, nie będą długo się wahać. Tak było zresztą także w przypadku Iranu. Politycy chińscy będą wprawdzie nadal mówić, że Rosjanie są ich przyjaciółmi, ale wielu rzeczy firmy chińskie nie będą tam dostarczać, jeśli nie będzie się to już opłacało.

Jesteśmy w momencie, w którym powinno dojść do dalszej konsolidacji świata rozwiniętego, w którym mimo różnic politycznych ugruntuje się przekonanie, że wojna jest złym sposobem rozwiązywania sporów międzynarodowych. Żeby utrwalić taką normę na kolejne dekady, kraje rozwinięte będą musiały przykładowo ukarać Rosję. Gdy się to nie uda, wojny staną się znacznie częstsze. Stawka tej wojny jest więc nadzwyczaj wysoka.


Dr hab. Łukasz Fyderek, politolog, adiunkt w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się m.in. problematyką państw autorytarnych. Brał udział w badaniach w Syrii, Libanie i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Autor monografii syryjskiego systemu politycznego pt. „Pretorianie i technokraci w reżimie politycznym Syrii”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com