Boris, Tarcza Izraela

Boris, Tarcza Izraela

Noru Tsalic
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


W ostatnich latach Izraelczycy często spotykali się z oskarżeniem o apatię w sprawie pokoju z Palestyńczykami. Ale możliwa aneksja/rozciągnięcie jurysdykcji na części Zachodniego Brzegu/Judei i Samarii już zmieniła stan rzeczy. Jest w Izraelu przedmiotem zaciekłej debaty. I tak powinno być. To prawda, obecny rząd jest wynikiem demokratycznych wyborów, a izraelski elektorat wiedział dokładnie, na co głosuje. Niemniej, nie ma nic złego w ponownej debacie o tej kwestii, żeby dokładnie wyjaśnić zamiary i ujawnić nieprzewidywane poprzednio konsekwencje.

Powstrzymam się tutaj przed zajmowaniem własnego stanowiska w samej sprawie – poza stwierdzeniem, że widzę uprawnione argumenty po obu stronach w tej dyskusji. Chodzi o to, że jest to debata Izraelczyków. W doskonałym świecie powinni w niej brać udział Palestyńczycy – to jest, zakładając, że tego chcą i że wysuną przedstawicieli zdolnych do odnoszenia się do jakiejkolwiek propozycji bez instynktownego, histerycznego odrzucenia jej. I jest również słuszne, by Izrael wciągał w to USA; z powodu dziesięcioleci (przez większą część czasu istnienia Izraela) niezachwianego poparcia dla państwa żydowskiego; z powodu tego, że jest to światowe supermocarstwo; oraz dlatego, że od administracji amerykańskiej wyszła propozycja pokojowa, która stanowi podstawę „aneksji”.

Niezależnie jednak od stanowiska wobec samego planu, trudno zrozumieć, dlaczego miałaby to być sprawa kogokolwiek innego.

Dlaczego każdy mieszkaniec planety (i jego przygłucha ciotka) uważa, że ma prawo mówić Izraelowi i Izraelczykom, co mają robić? Jedni robią to, oczywiście, z powodu antysemickiego przekonania, że państwo żydowskie jest zagrożeniem dobrostanu (a nawet istnienia) całego świata. Była brytyjska ministerka i polityczka Labour Party, Clare Short, na przykład, za brak zdecydowanej akcji przeciwko globalnemu ociepleniu obwiniała … Izrael. A więc wyraziła opinie, że istnienie państwa żydowskiego grozi doprowadzeniem do “kresu rasy ludzkiej”. Później inny poseł labourzystowski – pewne zero o nazwisku Alex Sobel – oznajmiał na Twitterze, że

“Aneksja jest niebezpieczeństwem nie tylko dla Palestyńczyków i Izraelczyków, ale dla nas wszystkich”.

Wszyscy jednak wiemy, skąd się to bierze. Zgaduję, że właśnie dlatego trwa dochodzenie w sprawie instytucjonalnego antysemityzmu Labour Party.

Sprawy przybierają inny obrót, kiedy ktoś, kto nie jest jednak całkowitym zerem, wstępuje w szranki. Nadając sobie tytuł, który najlepiej chyba przetłumaczyć jako „Obrońca Izraela” lub „Tarcza Izraela” brytyjski premier, Boris Johnson, opublikował w środę artykuł – po hebrajsku – w jednej z głównych gazet Izraela.

Ludzie mogą wzruszać ramionami na nieproszony “wkład” pana Johnsona, ale proszę sobie wyobrazić, że w środku debaty o Brexit Benjamin Netanjahu opublikowałby artykuł w „Times of London”, mówiący Brytyjczykom prostym żołnierskim językiem, by przestali zachowywać się jak głupcy. Dręczy mnie podejrzenie, że taka interwencja premiera Izraela byłaby uznana za (by użyć brytyjskiego understatement, „nie całkiem mile widziana”. Mimo faktu, że zarówno UE, jak Wielka Brytania są ważnymi partnerami handlowymi Izraela i z tego powodu Netanjahu mógłby się uważać za uprawnionego do zabrania głosu.

Lektura artykułu pana Johnsona jest interesująca – jeśli nic innego, dostarcza wglądu w protekcjonalną, neokolonialną mentalność tak wielu zachodnich “przyjaciół Izraela”.

Istotnie, Johnson zaczyna od ustalenia swojej roli na scenie; nie, nie jako bezstronnego, miłującego sprawiedliwość polityka – ale jako ni mniej, ni więcej tylko “zwolennika i wielbiciela Izraela”. Pisze także:

“Jestem entuzjastycznym obrońcą Izraela. Niewiele celów jest bliższych mojemu sercu niż zapewnienie, żeby jego obywatele byli chronieni przed groźbą terroru i antysemickiego podżegania”.

Słyszeliście, cholerni Izraelczycy? Nie macie powodu do zmartwień – Wujek Borys zawsze będzie was chronił?  Nie macie żadnych powodów do zmartwień. To prawda, jeszcze musi uporać się z tymi, którzy zastraszali i upokarzali jego kraj; ale nie martwcie się – na wypadek potrzeby, z pewnością wyprawi swoich dzielnych żołnierzy, by bronili izraelskiego życia i godności. Zobaczcie co pisze:

“Nasze zobowiązanie wobec bezpieczeństwa Izraela jest solidne, jak długo jestem premierem Wielkiej Brytanii”.  

Nie ma więc powodu do zmartwień przez następne 4 lata, mniej więcej. Chyba, że nastąpi kryzys, który wyniesie do władzy Keira Starmera i Lisę Nandy. Lub nawet Jeremy’ego Corbyna – który wydaje się nadal czaić gdzieś w mrocznych zakamarkach brytyjskiej polityki.

Nie jest to jednak tylko Wujek Boris; podobno cały jego kraj ma dumną tradycję dzielnej obrony Izraela:

“Wielka Brytania zawsze stała u boku Izraela i jego prawa do istnienia w pokoju i bezpieczeństwie – tak jak wszystkie inne narody”.

Nadal żyje w Izraelu garść ludzi, którzy przeczytawszy to mogą podrapać się po swoich – na ogół łysych – głowach. Ludzi, którzy walczyli w krwawych walkach przeciwko Arabskiemu Legionowi – armii uzbrojonej, wyszkolonej i dowodzonej przez Brytyjczyków; w 1948 roku. Walka z tą armią kosztowała więcej izraelskich ofiar niż walki na wszystkich innych frontach wzięte razem.

Nie musimy jednak polegać na pamięci Izraelczyków, którzy brali udział w walkach w 1948 roku; być może nie wszystko pamiętają… Całkiem jednak niedawno, bo w sierpniu 2014 roku rząd brytyjski kierowany przez konserwatywnego przywódcę, Davida Camerona (kolejnego oddanego przyjaciela Izraela) zawiesił eksport broni do państwa żydowskiego. Podobno rząd Jej Królewskiej Mości był okropnie zaniepokojony tym, że ta broń może zostać użyta przeciwko Palestyńczykom w Gazie. Nie rozumiem, skąd wzięli ten pomysł! W końcu, między styczniem a sierpniem 2014 roku Gaza bombardowała Izrael zaledwie marginalnie większą liczbą rakiet niż cztery tysiące …

Nie chodzi jednak tylko o broń. Podobno kraj pana Johnsona dawał także Izraelowi polityczną i dyplomatyczną „ochronę”:

“Wielka Brytania często broniła Izraela, jako część małej mniejszości w ONZ, przed nieuzasadnioną i nieproporcjonalna krytyką”.

To jest taaaaaaaak ważne, szczególnie dlatego, że Wielka Brytania ma prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Spójrzmy więc na kilka ważniejszych rezolucji ONZ:

–        Rezolucja Zgromadzenia Ogólnego ONZ 181 (1947) proponowała ustanowienie państwa żydowskiego na części Mandatu Palestyńskiego. 33 kraje głosowały za rezolucją, 13 przeciwko, a 10 (włącznie z Wielką Brytanią) powstrzymały się od głosu. Wielka Brytania jednak  nie powstrzymała się przed bardzo długą kampanią, której celem było sabotowanie realizacji tej rezolucji; kampania była bardzo bliska odniesienia sukcesu.  

–        Rezolucja Zgromadzenia Ogólnego ONZ  273 (1949) przyjęła Izrael jako członka Narodów Zjednoczonych. Tym razem 37 państw głosowało za i 12 przeciwko; 9 powstrzymało się od głosu, włącznie z Wielka Brytanią. 

–        4 lipca 1967 roku Wielka Brytania głosowała za Rezolucją Zgromadzenia Ogólnego 2253 (zaproponowaną przez Pakistan), która ogłaszała jako  „nieważne” wszystkie “kroki podjęte przez Izrael, by zmienić status” Jerozolimy.  Nawiasem mówiąc, o tych “krokach” mówiono w towarzyszących przemówieniach jako o „aneksji” Jerozolimy.  Plus ça change

Ale, co tam, to są starocie, prawda? Podejdźmy więc nieco bliżej naszych czasów. W 2000 roku, po odrzuceniu otwierającej propozycji pokojowej Ehuda Baraka, a także “parametrów” proponowanych przez Billa Clintona, Autonomia Palestyńska/OWP przygotowały „ludowe powstanie” (czytaj: serię ataków terrorystycznych, które kosztowały życie ponad 1000 Izraelczyków – trzy czwarte z nich, cywilów). Rada Bezpieczeństwa ONZ “odpowiedziała” Rezolucją 1322/7 października 2000 roku, w której potępiła

“akty przemocy, szczególnie nadmierną siłę użytą przeciwko Palestyńczykom …”

Wielka Brytania głosowała za tą rezolucją. Zastanawiam się, czy o to chodziło Borisowi Johnsonowi, kiedy mówił o swojej determinacji, by zapewnić, że “obywatele Izraela są chronieni przed groźbą terroru” Nie jestem pewien – znany jest z tego, że jego pamięć i zwracanie uwagi na „szczegóły” są słabe…

Właściwie trudno jest przypomnieć sobie rezolucję ONZ potępiającą Izrael (włącznie z rezolucjami cudacznie oskarżającymi państwo żydowskie o “łamanie międzynarodowego prawa humanitarnego” i koszmarne „zbrodnie wojenne”), której Wielka Brytania by się sprzeciwiała.  

Jeśli jednak ci uprzykrzeni Izraelczycy myślą, że zawdzięczają Wielkiej Brytanii wyłącznie bezpieczeństwo, mylą się. W rzeczywistości, pisze pan Johnson, Wielka Brytania jest odpowiedzialna za założenie państwa Izrael poprzez Deklarację Balfoura.

Zaskoczyła mnie skromność Borisa w tej sprawie. Bowiem Rząd Brytyjski zrobił dużo więcej niż tylko wydał deklarację; w rzeczywistości uroczyście przyrzekł przed “międzynarodową społecznością” owych dni, zrobić wszystko, co w jego mocy, by założyć w Mandacie Palestyny „żydowski dom narodowy”. Jedyny problem – a jest to oczywiście tylko mały szczegół – polega na tym, że zapewniwszy sobie ten Mandat w zamian za tę obietnicę, niemal natychmiast zrezygnowali z wszelkiego zamiaru spełnienia jej.

Tak czy inaczej: po wyliczeniu wszystkich powodów, dla których Izraelczycy powinni być wdzięczni jemu osobiście i jego krajowi, Boris Johnson poinformował ich, że

“Aneksja stanowiłaby naruszenie prawa międzynarodowego”.  

To jest ciekawe, ponieważ niemal w tym samym czasie rząd Jej Królewskiej Mości oskarżył także Chiny o naruszanie prawa międzynarodowego przez narzucenie niedemokratycznego, drakońskiego prawa na Hong Kong – „prawa”, które czyni wszystkie protesty… bezprawnymi.  Zjednoczone Królestwo (które porzuciło Hong Kong na łaskę Chińczyków z niczym więcej niż “prawo międzynarodowe” do ich obrony) zareagowało bardzo mocno przez… zaoferowanie 3 milionom mieszkańców Hong Kongu prawa rezydenta w Wielkiej Brytanii i drogę do obywatelstwa. To niewątpliwie nauczy Chińczyków, by nigdy więcej nie zadzierali z prawem międzynarodowym; no więc myślę sobie: może Boris chce także ukarać Izrael przez zaoferowanie rezydencji w Wielkiej Brytanii 3 milionom Palestyńczyków? Jestem całkiem pewny że taka oferta spowodowałaby bardzo długie kolejki przed brytyjskim konsulatem w Jerozolimie…

Tym, co lubię u Borisa Johnsona, jest jego optymizm, jego postawa „da się zrobić”. Przeczytajcie, na przykład, tę uroczą mieszankę pustosłowia i czczej gadaniny:

“Jest inny sposób.  Podobnie jak wielu Izraelczyków, ja także jestem sfrustrowany tym, że rozmowy pokojowe zakończyły się niepowodzeniem. Choć rozumiem frustrację odczuwaną przez obie strony, musimy wykorzystać ten moment energii, by powrócić raz jeszcze do stołu negocjacyjnego i dążyć do znalezienia rozwiązania. Będę wymagał kompromisu od wszystkich stron”.

To rzeczywiście jest “inny sposób”!  “Rozwiązanie”  pana Johnsona jest proste (w rzeczywistości, nazwałbym je wręcz “prostodusznym”): jeśli waliliśmy głowami w mur przez 25 lat i nie udało nam się go przebić – “musimy” próbować przez kolejne 25.  A ja myślałem, że to olśniewające podejście skończyło się z odejściem Theresy May i wieloma głosowaniami w parlamencie o „jedynej możliwej umowie”!

*** 

Wszyscy wydają się wiedzieć lepiej niż Izraelczycy, co Izraelczycy powinni (a szczególnie, czego nie powinni) zrobić.

Czy jednak jesteśmy za, czy przeciwko “aneksji”, my, Izraelczycy, musimy odpowiedzieć na mającą dobre zamiary i “wcale nie służącą własnym interesom” interwencję pana Johnsona z najwyższą brytyjską uprzejmością:

Jesteśmy teraz bardzo zajęci. Twoje słowa są jednak dla nas bardzo ważne. Proszę czekać, odpowiemy tak szybko, jak będziemy mogli. Dziękujemy!  


Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com