Archives

Korespondencja Tadeusza Różewicza

Tadeusz Różewicz, 2003, fot. Krzysztof Wojciechowski / Forum


Korespondencja Tadeusza Różewicza

Stanisław Obirek


Stanisław Obirek / Foto: Tomasz Leśniowski 

Dziesięć lat temu 24 kwietnia 2014 roku odszedł Tadeusz Różewicz. Dziesiąta różnica jego śmierci to dobra okazja by wrócić do jego korespondencji, która stopniowo jest udostępniana miłośnikom jego poezji. Jest jej dopełnieniem i jednocześnie komentarzem. Rocznicowo pozwalam sobie na krótką relację z tej lektury. Niektóre tomy cytuję, inne tylko wzmiankuję, ale zapewniam, że listy Różewicza to zupełnie osobny rozdział w historii najnowszej literatury polskiej. Warto go bliżej poznać, choćby po to, by nie do końca ufać jego interpretatorom, którzy w większości wypadków nie poznali się na jego wielkości. Czytając listy poznajemy przede wszystkim niezwykle wrażliwego człowieka i humanistę, dla którego słowo było nazywaniem rzeczy takimi jakim są. Bez upiększeń, ale też bez złudzeń.

Lektura kolejno wydawanych tomów korespondencji Tadeusza Różewicza z przyjaciółmi, to najważniejsze książki jakie przeczytałem w ostatnich latach. Stanowią wnikliwy wgląd w najgłębsze pokłady powojennej kultury polskiej i zwierciadło jej mielizn. Są też swoistym zapisem moralnej wrażliwości bodajże najwybitniejszego poety polskiego i to nie tylko XX wieku. Jako pierwszy ukazał się w 2019 roku tom „Korespondencji” z Tadeusza Różewicza z Henrykiem Voglerem[1]. Dokładniej rzecz ujmując to korespondencja również żon obu artystów Wiesławy i Romy w opracowaniu Anny Romaniuk. Osiem lat później pojawił się znaczniej obszerniejszy tom listów i pocztówek jakie Tadeusz Różewicz wraz z żoną wysyłał do Jerzego i Zofii Nowosielskich, które mają również charakter świadectwa epoki. Poniżej przywołam fragmenty tej korespondencji. Uważna ich lektura[2] przywodziła mi na myśl wielokrotnie fragment z Listu siódmego Platona, w którym filozof powiada: „Żaden rozumny człowiek nie poważy się nigdy zamknąć w niej [mowie] tego, co pojął umysłem, i skazać do tego jeszcze stężenie, któremu ulega cokolwiek się utrwala w znakach pisanego słowa”. A działo się to z prostego powodu. Ile razy zaczynali (dotyczy to zarówno Tadeusza Różewicza jak i Jerzego Nowosielskiego) pisać o czymś ważnym i istotnym, to zaraz przychodziła, jak mantra, fraza – „ale to nie temat na list”, „jak się zobaczymy, o wszystkim opowiem”. Skazani jesteśmy na domysły jak te domówienia i uzupełnienia listów wyglądały w bezpośrednich spotkaniach. Tak się składa, że kilka razy w życiu spotkałem zarówno Jerzego Nowosielskiego jak i Tadeusza Różewicza. Wydaje mi się, że ich bezpośrednie rozmowy wyglądały podobnie – sprawy najważniejsze pozostały niewypowiedziane. A może tak jest w życiu każdego z nas? Nie potrafię o Korespondencji pisać inaczej, jak tylko przywołując właśnie te napomknienia o potrzebie spotkania i rozmówienia się. Zaznaczę przy tym datę i miejsce listu czy kartki. Da to przynajmniej wrażenie przemieszczania się w czasie i przestrzeni wraz z nadawcą i adresatem. Choć przecież nie do końca, bo w kartkach wysyłanych z podróży wspomnianych napomknień o potrzebie rozmówienia się brak. Przy czym dla uniknięcia nużących powtórzeń będę się posługiwał inicjałami TR i JN (oraz WTR jeśli do listu dopisywała się żona Różewicza Wiesława lub ZJN, jeśli list pisała żona Nowosielskiego Zofia). Jak się przekonamy listów sygnowanych przez TR będzie znacznie więcej, i to TR będzie się niepokoił brakiem odpowiedzi i nalegał na reakcję. Ale nie zawsze, a w latach późniejszych te role jakby się odwracają. Przejdźmy więc do napomknień.

Wymowny jest tu zwłaszcza list Różewicza pisany wiosną 1964 roku z Gliwic, w którym aż trzykrotnie wspomina o potrzebie bezpośredniego spotkania. Najpierw pisze: „chciałbym z tobą bardzo o tym porozmawiać (obszernie)”. By za chwilę dodać: „Koniecznie musimy zrobić jakieś ‘seminarium’ i omówić te sprawy, które nas trapią. W zakończeniu tego samego listu dodaje: „nasze sprawy są w zawieszeniu i możemy je omówić przy najbliższym spotkaniu”. Trzy lata później, 17 maja 1967 r. z Gliwic, TR donosi: „O sobie nie piszę, bo to temat nieciekawy (nie do listu… może)”. A w kartce pisanej z wakacji w Skopje 22 sierpnia dodaje: „jak się zobaczymy, to ‘wszystko’ opowiem”. Nie sądzę, by to wzgląd na cenzurę decydował o tym „odkładaniu wszystkiego” do „spotkania w cztery oczy”. Decydujące było przekonanie o niemożności przekazania na kartce papieru tego, co skrywa serce.

5 lutego z Gliwic 1968 przesyła Nowosielskim niedokończoną sztukę – „Przesyłam Wam, bo chciałbym z Wami o tym porozmawiać jak będę w Krakowie”. Trzy dni później dosyła „zakończenie”, by pod koniec miesiąca „porozmawiać o całości”. Z kolei 8 sierpnia z Wysowej pisze do Różewicza JN, żałując – „szkoda, że Cię tu nie ma”. To nie jest tylko zdawkowa formuła – brak przyjaciela nawet w uroczym uzdrowisku jest dojmujący. W październiku, już z Wrocławia, pisząc o trudnościach związanych z pisaniem wiersza TR dodaje: ”Muszę kiedyś dłużej pomówić z Tobą o wierszach, o tym jak Ty sobie teraz wyobrażasz wiersz, który może przeczytać dorosły człowiek”. 29 kwietnia 1969 TR pisze z Wrocławia do JN, zapowiadając wizytę w maju, kiedy to „pomówimy o wszystkim”, kończy list w sposób następujący: „Kończę Jurku, choć chciałbym Ci jeszcze dużo dopisać, ale porozmawiamy”. W sierpniu z Wrocławia TR wysłał aż trzy listy (8, 13-14, 26), a w kartce wysłanej 28 dodaje: „Jerzy, mój Drogi, brak mi już bardzo rozmowy z Tobą”. Przejmująca jest ta potrzeba kontaktu z przyjaciółmi.

Przesyłając życzenia wielkanocne 6 kwietnia 1971 TR zwraca się do przyjaciela: „Mam nadzieję, Jurku, że będę mógł z Tobą porozmawiać – co mi jest do życia czasem konieczne”. Poeta dodaje, jedną z częściej powtarzanych próśb: „W związku z tym polecam Ci wstrzymać się od napojów podniecających aż do końca kwietnia”. 18 marca 1973 roku (to drugi z trzech wysłanych w tym miesiącu listów do JN), po dość krytycznych uwagach na temat filmu Wesele Wajdy, a właściwie zarzucając przyjacielowi, że dał się wciągnąć „w ogólnonarodowe ględzenie” „dalszy ciąg obiecuje sobie przy osobistym spotkaniu”.

Jeden z nielicznych, naprawdę długich listów JN napisał 22 listopada 1974 z Krakowa. To mógł być list kończący przyjaźń. Malarz zrywa umowę z Wydawnictwem Literackim na wykonanie obwoluty do Białego małżeństwa. Lektura tekstu sztuki okazała się, jak JN się wyraża – „katastrofą” – obszernie wyjaśnia Różewiczowi powody dla których, nie mógł dotrzymać umowy. List kończy pojednawczo: „Może uda nam się dobrze i ważnie porozmawiać”. TR odpowiada 28 listopada, a więc zapewne zaraz po otrzymaniu listu: „Jurku, jak będziemy u Was, to porozmawiamy”. I dodaje: „Jurku, teraz nie będę (w liście) poruszał tych problemów dot. Białego małżeństwa, jak się spotkamy, to będziemy mieli czas porozmawiać”. To musiała być niezwykle ciekawa rozmowa! Czy kiedyś dowiemy się o czym przyjaciele rozmawiali? Jesteśmy skazani na domysły. Następne lata korespondencji dobitnie świadczą o tym, że różnica zdań nie przeszkodziła przyjaźni.

W 1976 TR dwukrotnie wyraża potrzebę dłuższej rozmowy. 3 września z Wrocławia wysyła kartkę do ZJN, jakby się usprawiedliwiając „wprawdzie Was widziałem, ale mi mało” i dodaje: „Jak przyjadę następnym razem, to będę siedział u Was tydzień – i będziemy gadać od rana do nocy”. A 8 grudnia już tylko do JN dzieli się potrzebą dłuższej rozmowy na temat stosunku do uprawianej przez obu sztuki: „Napisałem 1 dłuższy wiersz (może o śmierci Pier Paola Passoliniego), ale ciągle jeszcze wstydzę się pisać ‘wiersze’ … czy ty czasem wstydzisz się, ze malujesz ‘obrazy’? Musimy o tym pogadać”. No właśnie, jak to jest? Czy poeci się czasem wstydzą swoich wierszy, a malarze obrazów?

W liście pisanym 4 kwietnia 1977 z Wrocławia do ZJN intrygujący dopisek, już po podpisaniu listu przez Tadeusza (i Wiesławę), a więc jakby od niechcenia dodany: „Jurku, czas przepływa coraz szybciej i ja ciągle o tym myślę, że nie doprowadziliśmy naszych rozmów (nie do końca, ale do połowy). Czasem myślę, żebyśmy gdzieś razem pojechali na 3-4 dni (na takie ‘rekolekcje’), pamiętasz, kiedyś byliśmy w Lanckoronie – wprawdzie Ty uciekłeś na drugi albo trzeci dzień (z nudów?). Wydaje mi się, że nie powiedzieliśmy sobie rzeczy najważniejszych. Ciągle wierzę, że inny człowiek może pomóc (może to jest wiara słabeuszów) – wzajemnie ślepy kulawemu)”. Poeta ma 56 lat, malarz 53. Czy udało im się porozmawiać o tym, co najważniejsze? Chyba nie, bo w roku następnym TR dwukrotnie nawiązuje do tej konieczności porozmawiania. 30 lipca wysyła kartkę z Wrocławia z naglącą prośbą: „Drogi Jurku, chciałbym już zaraz teraz z Tobą porozmawiać – potrzeba ‘duszy’ (…). Nie wiem jak Ty, ale ja czasem odczuwam b. dotkliwie brak przyjaciół”. W liście wysłanym z Wrocławia 21 grudnia ta potrzeba jest jeszcze wyraźniej ukonkretniona: „Mało mi kartek świątecznych, dziś od rana potrzebna mi jest rozmowa z Tobą, twoja żywa obecność. A jest to, jak zwykle u mnie, potrzeba fizyczna, zmysłowa – a nie duchowa, mistyczna… człowiek jest mi potrzebny do życia z duszą, ciałem, myślami, a nawet łupieżem na kołnierzu… zaraz, tak jak kawałek chleba i szklanka herbaty”.

Lata osiemdziesiąte stają się bardziej lakoniczne. 27 sierpnia TR wysyła kartkę do ZJN z Warszawy w przededniu wyjazdu do Grecji. Upewnia się tylko, że niebawem się spotkają: „Zobaczymy się w październiku, prawda? A tak by się chciało pogadać! Spróbuję jeszcze zadzwonić”. W kartce z 10 grudnia 1980 jest mowa o niewysłanym liście, który wylądował w papierach, a powód niewysłania może być wyjawiony tylko w osobistym spotkaniu: „pewnie się uśmiejecie ze mnie i z mojego ‘rozdarcia’… ale to będę Wam mógł tylko opowiedzieć osobiście, jak będę u Was”. W kartce wysłanej 19 października 1981 z Wrocławia TR pisze do JN: „Brak mi – dłuższej rozmowy z Tobą”, napomyka o trudnościach „warsztatowych”, ale i ich wyjaśnienie „muszę odłożyć do osobistego spotkania z Tobą”. Jednak nim do niego dojdzie TR, świadom trudności jakie w pisaniu listów ma JN, prosi o „napisanie jak żyjesz”. Tym razem prośba nie pozostała bez echa, 8 listopada z Krakowa JN kreśli bodajże najdłuższy list do TR. To zupełnie niezwykły dokument (s. 297-300) samoświadomości malarskiej Nowosielskiego i bezradności wobec manipulowania (zwłaszcza w kościołach) jego sztuką. List kończy „niecierpliwe oczekiwanie aż się odezwiesz”. Wysłana przez TR 8 czerwca 1982 z dworca w Częstochowie kartka, to zapis podróży do krainy dzieciństwa, ale i o tym lepiej porozmawiać: „powrót do krainy wakacji sprzed 50 lat – w Dolinę Warty. Dało mi to dużo do myślenia. Jak będę u Was to (trochę) opowiem”. Zastanawiające to „trochę”, czyżby i rozmowa nie dawała gwarancji powiedzenia wszystkiego?

Pozostały jeszcze dwie wzmianki o potrzebie rozmowy w korespondencji z 1995 i 1998, co ciekawe to kartki i listy wysyłane przez JN lub JZN. Najpierw spod Krynicy 18 wrześnie 1995 wysyła kartkę JN do WTR i w zakończeniu pisze: „Bardzo chciałbym Ciebie zobaczyć. Mam wiele więcej do powiedzenia, niż ta karteczka może zamieścić”. 25 października ZJN kończą list połączony z życzeniami imieninowymi: „W pierwszej połowie listopada siedzimy w domu – jak masz ochotę, przyjedź, bo jest o czym pomówić”. W 1998 roku w liście JN wyraża najpierw ochotę „napisania dłuższego listu”, a kończy w nastroju minorowym: „Pora już będzie umierać, ale przedtem chciałbym 1-2 rozmówki z Tobą odbyć”. I w ostatnim liście z 16 czerwca JN dziękując za przesłanie książki zawsze fragment. Recykling skarży się, że nie jest w stanie jej solidnie przeczytać, no i że: „Trzeba by pogadać”. Bo przecież rozmowa jest o wiele istotniejsza… Dlatego najbardziej ciekawi mnie rozmowa, w której obszerniej Tadeusz Różewicz z Jerzym Nowosielskim rozmawiali o sprawach, o których Korespondencja zaledwie napomyka. Wiem, że ta ciekawość nie będzie nigdy zaspokojona, ale to wcale nie zmniejsza potrzeby. Wprost przeciwnie – ją wzmaga.

Opublikowany dziesięć lat później tom korespondencji z Ryszardem Przybylskim ma zupełnie inny charakter, bardziej „polonistyczny”. Przybylski jest przede wszystkim krytykiem literackim i literaturoznawcą, który chce dogłębnie zrozumieć tekst. Właśnie dlatego zwraca się do Poety z prośbą o wyjaśnienie nie do końca jasnych znaczeń. Jednak dość szybko tonacja korespondencji się zmienia i staje się przede wszystkim zapisem przyjaźni i potrzeby głębokiego zrozumienia już nie tylko tekstu, lecz także życia w ogóle. Z opasłego tomu Listy i rozmowy 1965‒2014 wybieram tylko kilka fragmentów, w których właśnie ten wymiar ich relacji jest obecny[3]. „Dziękuję Panu za to, co Pan do mnie w tych listach napisał – i proszę nie wspominajmy już więcej osoby T. Różewicza”. Jak się wydaje, te słowa prośby wyznaczyły istotną granicę w ich wzajemnych kontaktach.

Nie oznacza to oczywiście, że w miarę pogłębiania się znajomości i rozwijania się prawdziwej przyjaźni nie pojawią się inne zwierzenia, a nawet wyznania, jak chociażby to z 15 stycznia 1989 roku: „A ja chciałem przywrócić ludziom – zimnym i martwym – trochę ciepła, spustoszyłem się przy tej pracy i wyziębiłem sam do dna – i to było wszystko… próbowałem się uśmiechnąć do ludzi, do świata po roku (1939) – (1945)… i jeszcze później, 68, 80… I jak ja mogę pisać dalej. A przecież się nie myliłem. Jestem uparty”.

Następnie padają ważkie słowa o Bogu i diable, o Jezusie jako Bogu-Człowieku. Cały ten wywód Różewicz kończy pytaniem: „Jestem straszenie smutny, a jeszcze próbuję się uśmiechać, na samym dnie, więc może jeszcze nie wszystko stracone, jak myślisz?”. Od lat 90. pojawia się coraz więcej w twórczości Tadeusza Różewicza pytań metafizycznych, a nawet pytań o miejsce wiary w życiu. Pod koniec 1995 roku, przesyłając przyjacielowi życzenia noworoczne, Różewicz załącza taką oto refleksję o sobie: „ale ja nie wadzę się ani nie kłócę z Bogiem, nie jestem też ateistą… nie mogę wadzić się z pustką, ale próbowałem przez całe życie… odzyskiwać Boga… ale to księga… a ja księgi nigdy nie napiszę”. To właśnie w tych latach miałem okazję poznać Poetę.

No i ostatni i najbardziej obszerny z tomów korespondencji Tadeusza Różewicza jaki ukazał się w opracowaniu Krystyny Czerni ujrzał światło dzienne w 2023 roku zawiera 400 listów i kartek z lat 1946-2011[4]. Wydawczyni tak określa ten tom: „Korespondencja z Porębskim to świadectwo prawdziwej przyjaźni intelektualnej: dyskusje o teorii sztuki, naukowych nowinkach, artystyczne prognozy. Obaj umawiają się regularnie na ‘seminaria’ czy – jak to nazywa poeta – prywatne ‘sympozjony’. Trwająca przez 65 lat korespondencja jest kapitalnym zapisem naszej współczesności – kroniką życia kulturalnego drugiej połowy XX wieku, nie tylko w Polsce.”

I już na zakończenie chciałbym przywołać komentarz Krystyny Czerni już nie tylko do opracowanych przez nią trzech tomów korespondencji (z Nowosielskimi, Przybylskim i Porębskimi), ale również do łączących tych czterech przyjaciół więzów przyjaźni: „Jako asystentka profesora Porębskiego i biograf Jerzego Nowosielskiego, mogłam obserwować relacje tej czwórki przyjaciół z bliska. Krążąc między nimi, jeżdżąc jako posłaniec, przekazując wzajemne pozdrowienia, niekiedy jakieś książki, papiery – czułam się wyróżniona, niezasłużenie dopuszczona do konfidencji. Patrzyłam na ich przyjaźń z zachwytem, podziwem i wzruszeniem. Czterech gigantów pióra i myśli, lecz równocześnie ludzi kruchych, wątpiących i poranionych. Ich wspólna, długa droga przez życie, twórcze upadki i wzloty, wzajemna ciekawość i przywiązanie, lojalność i bezwarunkowe wsparcie w troskach, cierpieniu i chorobie. Prawdziwy cud przyjaźni, która urosła do jednej z najwyższych wartości w życiu, mającej wymiar – jak miłość małżeńska – sakramentalny. Wierność na dobre i na złe, wzajemne prowadzenie się do zbawienia”[5]. Pozostaje oczekiwanie na dalsze tomu listów (w opracowaniu korespondencja w malarzem Jerzym Tchórzewskim) i smakowanie tego co już jest do naszej dyspozycji.

  1. Korespondencja. Wiesława i Tadeusz Różewiczowie, Romana i Henryk Voglerowie, zebrała, z rękopisów odczytała i przypisami opatrzyła Anna Romaniuk, Wrocław, Wydawnictwo Warstwy 2019.
  2. Tadeusz Różewicz, Zofia i Jerzy Nowosielscy, Korespondencja, wstęp i opracowanie Krystyna Czerni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009. 
  3. Ryszard Przybylski, Tadeusz Różewicz, Listy i rozmowy 1965‒2014, wyd. Krystyna Czerni, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2019.
  4. Pisanie jest tylko dodatkiem. Korespondencja 1946–2011. Wiesława i Tadeusz Różewiczowie, Anna i Mieczysław Porębscy, wyd. Krystyna Czerni, Wrocław, Wydawnictwo Warstwy 2023.
  5. Krystyna Czerni, Tadeusz Różewicz w drodze do Emaus, Teologia Polityczna, 4.10.2021 (w: https://teologiapolityczna.pl/krystyna-czerni-tadeusz-rozewicz-w-drodze-do-emaus-1 dostęp 2304.2024)

Stanisław Obirek – (ur. 21 sierpnia 1956 w Tomaszowie Lubelskim) – teolog,
historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Prawdziwa śmierć w kognitywnej wojnie

Prawdziwa śmierć w kognitywnej wojnie

Andrzej Koraszewski


Bardzo rozgniewało mnie pytanie pewnego europejskiego korespondenta następnego dnia po Twoim powrocie do Rosji. ‘Dlaczego wrócił? Wszyscy wiedzieliśmy, że zostanie aresztowany na lotnisku – czy on nie rozumie takich prostych rzeczy?’ Moja odpowiedź była dość niegrzeczna: „To ty czegoś nie rozumiesz. Jeśli myślisz, że jego celem jest przetrwanie – masz rację. Ale jego prawdziwą troską jest los jego narodu i mówi mu: ‘Ja się nie boję i wy też nie powinniście się bać’.”

To słowa Natana Szaranskiego w liście do Aleksieja Nawalnego z 3 kwietnia 2023r.

Nawalny miał zaledwie rok, kiedy Szaranski (jeszcze jako Анатолий Борисович Щаранский) w wieku 29 lat po raz pierwszy stanął przed sądem pod zarzutem zdrady i szpiegostwa na rzecz USA. Spędził w więzieniu 9 lat, a po dziesięcioleciach Aleksiej Nawalny więziony był w tych samych zakładach karnych, co on. W więzieniu Nawalny wymusił za pośrednictwem swoich prawników dostęp do książki Szaranskiego Nie bój się zła. Szaranski był więźniem Breżniewa, a potem Andropowa, Nawalny był więźniem Putina.        

Redakcja The Free Press publikuje (włącznie z faksimile listów w rosyjskim oryginale) ich korespondencję, którą rozpoczyna Nawalny:

„Szanowny Panie Natanie,
Tu Aleksiej Nawalny. Pozdrawiam z Obwodu Włodzimierskiego, chociaż nie jestem pewien, czy zachował Pan z niego ciepłe wspomnienia.
Jestem w kolonii karnej IK-6  ‘Melechowo’, ale z władimirskiego więzienia piszą, że przygotowują dla mnie celę. Zatem znajdę się w tym samym ośrodku, w którym Pan również był.”

Aleksiej Nawalny pisze, że właśnie przeczytał książkę Szaranskiego i że pisze ten list w celi karnej, gdzie spędził już 128 dni. Pisze, że śmiał się, kiedy czytał zdanie: „Zostałem ukarany serią 15 dni w izolatce, a potem jako przestępcę, który złamał regulamin więzienia, wysłano mnie do celi karnej na 6 miesięcy”. Okazuje się, że nie zmienił się ani system, ani sposób jego funkcjonowania.

Autor listu dziękuje Szaranskiemu za książkę, która mu bardzo pomogła, pisze, że czytając o 400 dniach spędzonych w izolatce na zmniejszonych racjach żywności, można zrozumieć, że są ludzie, którzy płacą znacznie wyższą cenę za swoje przekonania. 

„Najważniejsze jest wyciągnięcie właściwych wniosków, aby ten stan kłamstw i obłudy nie wszedł w nowy cykl. We wstępie do wydania z 1991 r. pisze Pan, że dysydenci w więzieniach wypuścili wirusa wolności 
i ważne jest, aby zapobiec wynalezieniu przez KGB szczepionki przeciwko niemu. Niestety, wymyślili ją. Ale w obecnej sytuacji to nie oni są winni, ale my, którzy naiwnie myśleliśmy, że nie ma już powrotu do starych nawyków. I dla dobra sprawy, tutaj można trochę sfałszować wybory, tam trochę wpłynąć na sądy, a tu trochę zdusić prasę.” 

Nawalny wyraża nadzieję, że wirus wolności nie da się już zatrzymać, że dziś to już nie dziesiątki czy setki, ale tysiące, a nawet setki tysięcy ludzi ma odwagę domagania się wolności. Wyraża nadzieję, że ludzie nie dadzą się złamać.

List został zapewne przesłany elektronicznie, bo odpowiedź Szaranskiego nosi tę samą datę. Też jest pisana ręcznie, na pięciu stronach. Szaranski pisze, że list Nawalnego był dla niego szokiem, że poruszył go fakt, iż był pisany w celi karnej.

Szanowny Panie Aleksieju,
Przeżyłem swego rodzaju szok, kiedy otrzymałem list od Ciebie. Już sama myśl, że wiadomość przyszła bezpośrednio z izolatki, gdzie spędziłeś już 128 dni, podnieca w sposób, w jaki ekscytowałby się starzec otrzymujący list ze swojej ‘alma mater’, uniwersytetu, na którym spędził wiele lat swojej młodości.”

Szaranski pisze, że odpowiada jak autor piszący do czytelnika, którego podziwia.  

„Kiedy pisałem książkę >Nie bój się zła< zaraz po moim zwolnieniu w lutym 1986 r., prawie wszyscy moi przyjaciele i towarzysze broni byli albo więzieni w gułagu, albo nadal walczyli. Wyobrażałem sobie tę książkę nie tyle jako pamiętnik, ale raczej swego rodzaju podręcznik lub poradnik, jak zachować się w konfrontacji z KGB. Ale zanim opublikowano ją po rosyjsku, ZSRR już się rozpadał. Dlatego z biegiem lat książkę coraz częściej interpretowano jak powieść historyczną o mrocznym średniowieczu. A teraz… ‘Sen idioty się spełnił!’”

Dalej Szaranski porzuca sztywny styl i pisze:

Aleksiej, nie jesteś tylko dysydentem – jesteś dysydentem ‘z klasą’! Moje przerażenie z powodu twojego otrucia zmieniło się w zdumienie i radość, kiedy rozpocząłeś własne niezależne śledztwo.”

[…]

W więzieniu odkryłem, że oprócz prawa powszechnego ciążenia cząstek istnieje również prawo powszechnego ciążenia dusz. Pozostając wolnym człowiekiem w więzieniu, Ty, Aleksiej, wpływasz na dusze milionów ludzi na całym świecie.”

Te słowa, dziś, po tragicznej śmierci Aleksieja Nawalnego, skłaniają do pytań, na które nie ma odpowiedzi. Czy Putin pozbywając się śmiertelnego wroga stworzył potężnie odziaływującą legendę, czy zgoła przeciwnie, zgasił płomień świecy, która płonęła zbyt jasnym światłem?   

11 kwietnia 2023r. Nawalny odpowiedział krótkim, pisanym najwyraźniej w pospiechu listem. Dziękował za odpowiedź, pisał o ukrywaniu łez przed współwięźniami. Donosił, że w piątek wypuścili go z izolatki, a od poniedziałku ma odsiedzieć w karnej celi kolejne 15 dni. Pisał z kpiną: „A przecież gdzie indziej spędzić Wielki Tydzień, jeśli nie w izolatce!”

Szaranski odpowiedział pisząc o cenie wolności za kratami. Nie krył swojego podziwu i szacunku dla Nawalnego, dodając:Sądząc po czasie spędzonym w karnej celi, wkrótce pobijesz wszystkie moje rekordy. Mam nadzieję, że Ci się to nie uda.”

Korespondencja urywa się 17 kwietnia 2023 r., prawdopodobnie władze więzienne postanowiły położyć temu kres.   

Kiedy w marcu 2021 roku „wspaniała” organizacja Amnesty International postanowiła odebrać Aleksiejowi Nawalnemu status więźnia sumienia, przypomniałem sobie historię początków walki o ludzi więzionych za słowa. Tę nazwę ukuł brytyjski adwokat Peter Benenson. Napisany przez niego w 1961 roku artykuł o zapomnianych więźniach gnijących w więzieniach za krytykę tyranów, za swoje wyznanie, czy tylko pochodzenie, będący ludźmi, którzy nigdy nie stosowali przemocy, ani nie wzywali do stosowania przemocy, poruszył kilka osób i skłonił je do założenia organizacji broniącej więźniów sumienia.             

Kiedy w kilka lat później biurokraci światowej dyplomacji wpadli na pomysł Porozumień Helsińskich (które potem nazwali Wielką Kartą Pokoju), różni zachodni dysydenci, a przede wszystkim ludzie tacy, jak założyciele Human Rights Watch, Robert Bernstein, Jen Laber i Aryeh Neier postanowili wykorzystać pustosłowie tzw. „trzeciego koszyka” jako narzędzie walki o więźniów sumienia w radzieckim bloku. W 2016 roku Natan Szaranski opisywał jak te działania zmobilizowały dysydentów w ZSRR. Fakt, że na Zachodzie znaleźli się ludzie oczekujący na dokumentację prześladowań dysydentów w ZSRR, skłonił ludzi w Moskwie do założenia „Grupy Helsińskiej”. To już był rok 1976 i Natan Szaranski był jednym z jej członków.

Jeśli chcemy pamiętać o lekcji, jaką daje nam czterdziesta rocznica utworzenia Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, nie powinniśmy popadać w zachwyt z powodu porozumień obiecujących pokój z dyktaturami bez żądania zmian. Jeśli nie będziemy upominać się o dysydentów, z którymi dzielimy nasze wartości, wkrótce tak samo jak oni znajdziemy się na łasce ich prześladowców.” – pisał z okazji 40 rocznicy utworzenia tej grupy.   

Odebranie Nawalnemu statusu więźnia sumienia przez Amnesty International wywołało lawinę krytyk i kierująca dziś tą organizacją banda łajdaków doszła do wniosku, że koszty są zbyt wysokie i „po głębokim namyśle” przywróciła mu status więźnia sumienia.

Czym jednak kierowali się dygnitarze AI odbierając Nawalnemu status więźnia sumienia? Cóż, tym samym, czym kierują się przy pichceniu swoich raportów na temat Izraela –  dyskretnym ale intratnym sojuszem z tyranami. W 2021 roku rosyjskie farmy trolli pracowały pełną parą, żeby oczernić Aleksieja Nawalnego w oczach mieszkańców Zachodu. Amnesty International poszła za głosem „opinii publicznej”.

W polskim piśmiennictwie rzadko spotyka się określenie „wojna kognitywna”, czyli wojna o serca i umysły szerokiej publiczności. Dysydenci, którzy tak często zostają więźniami sumienia, płyną pod prąd, walczą o wolność ryzykując osobistą wolność i jeśli są gigantami takimi jak Natan Szaranski czy Aleksiej Nawalny, pozostają wolni nawet za kratami. Dla tyranów są najgroźniejszymi przeciwnikami. Nie wiemy, czy Aleksiej Nawalny został zabity, czy tylko zadręczony, Putin nigdy nie zdołał odebrać mu wolności. Nie wiemy jednak, ilu tą śmiercią odstraszył, ani jak wielu dalej pójdzie drogą Aleksieja Nawalnego.


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny. Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii. Facebook


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What they really mean when they cry ‘Islamophobia’

What they really mean when they cry ‘Islamophobia’

JONATHAN S. TOBIN


The debate over a Biden nominee affiliated with a center that promotes hate for Israel shows that allegations of anti-Muslim prejudice are attempts to cover up antisemitism.

.
Adeel Mangi. Source: Senate Judiciary Committee/X.

Islamophobia struck again in the U.S. Senate’s Judiciary Committee this week. Or so we’re supposed to believe. During the confirmation hearings for Adeel Mangi, a nominee to the Third Circuit of the U.S. Court of Appeals—one of the courts one rung below the U.S. Supreme Court—Senate Republicans brought up a jarring entry on his otherwise glittering résumé that some people think should not be discussed.

Mangi, a Harvard Law School graduate, is a partner at a large and influential Manhattan law firm. He’s also a supporter of a laundry list of liberal causes that endear him to Democrats. That makes him a natural choice for the lifetime appointment to one of the nation’s most important courts by President Joe Biden. But Sens. Josh Hawley (R-Mo.), Ted Cruz (R-Texas) and Tom Cotton (R-Ark.) thought his role as a former member of the advisory board of Rutgers University’s Center for Race, Security and Rights was a red flag.

But as far as committee chair Dick Durban (D-Ill.) was concerned, the GOP’s questions about Mangi were impermissible, even in the context of a confirmation hearing grilling. He said that they were evidence of prejudice since Mangi is a Muslim-American and that the Newark, N.J.-based think tank he was associated with says its goal is promoting, “the civil and human rights of America’s diverse Muslim, Arab and South Asian communities.” Sen. Corey Booker (D-N.J.), compared the quizzing of Mangi to the McCarthyism of the 1950s.

They weren’t alone in making this claim. The Star-Ledger in Newark, N.J., editorialized that the senators who asked Mangi—who, if confirmed, would become the highest-ranking Muslim-American judge in American history—about his ties to the center had created an “ugly spectacle” during which they asked “irrelevant, salacious questions about Israel, Hamas—even whether he celebrated 9-11.”

This point of view was seconded by letters read into the record from the Anti-Defamation League and the American Jewish Committee, organizations that also bashed Republican senators for badgering Mangi “with endless questions that appear to have been motivated by bias towards his religion.” The liberal groups—always eager these days to lend a hand to their political allies on the left and to virtue signal their belief in interfaith amity—were quick to rise to the defense of the well-connected Mangi and to consider any questions about his affiliations or beliefs to be out of bounds.

After the contentious hearing, the committee approved the nomination by an 11-10 party-line vote. It will now go to the Senate, where it’s likely that a similar narrow partisan vote will put Mangi on the Third Circuit.

But there’s more to this controversy than the usual bitter partisanship that characterizes the efforts of Republicans and Democrats to pack the federal courts with judges who conform to their ideological preferences whenever the White House and the Senate are controlled by the same party. Whether or not Mangi is confirmed is of lesser importance than the principle that Democrats are trying to lay down in this controversy.

That’s because once people understand what the Rutgers Center for Race, Security and Rights is doing, it’s easy to see that questioning those who support it, as Mangi did until he resigned in advance of his confirmation hearings, isn’t Islamophobia. It’s an entirely necessary and reasonable examination of a state-supported institution that is a prime example of how academia has become a hotbed of antisemitism and Israel-bashing, both indoctrinating students in hate and making the lives of Jews on college campuses intolerable.

An anti-Israel hotbed

The center is a cesspool of anti-Israel propaganda helmed by a radical Rutgers Law School professor Sahar Aziz, an avowed opponent of Israel’s existence. It has a record of programs aimed at delegitimizing the Jewish state and the rights of the Jewish people, as well as promoting Islamist radicals. Just one among a number of egregious incidents involved the center holding a 9/11 anniversary event to provide a platform for supporters of the Palestinian Islamic Jihad terrorist group.

You don’t have to do a deep dive into its history to see exactly what kind of an organization it is. A glance at the center’s website provides a quick understanding of its “educational” mission. Who do they think is the real problem in American foreign policy? That would be the activities of the “Israel Lobby and its Zionist supporters to shame and silence critics of Israeli ethnic cleansing and apartheid.” It says that to label these smears of Israel and Jews (“Zionists”) as antisemitic is “Islamophobic.”

If there were any doubts about the point of its goals and practices, they were erased in recent months when it helped sponsor events at Rutgers in conjunction with the blatantly antisemitic Students for Justice in Palestine (SJP) at which a speaker denied the Hamas atrocities of Oct. 7. This was part of a pattern of events that had created a dangerous atmosphere for Jewish students who were being harassed on the Newark campus, leading to protests from local Jewish groups to demand that Rutgers suspend its SJP chapter. The student group has since been reinstated, though is on probation.

As far as Mangi was concerned, this was all news to him. He told the senators that he was unaware of the 9/11 event, and deplored Hamas and the terrorist attacks in Israel on Oct. 7. He claimed that his affiliation with the center was minimal but his denials don’t pass the smell test. He acknowledged that he joined the board at the request of Aziz. And his law firm is one of the center’s financial sponsors.

At the very least, Mangi’s affiliation with an institution that is part of a movement whose avowed purpose is opposing Israel—and has repeatedly hosted people affiliated with terrorist movements and their supporters—is worth questioning. Mort Klein, national president of the Zionist Organization of America, wasn’t wrong when he wrote: “If a nominee for a top judicial post asserted that he was merely a Ku Klux Klan advisory board member, and merely advised on the KKK’s ‘academic research,’ his nomination would be flatly rejected.”

But that’s the thing about people who are connected with groups or institutions that traffic in hate for Israel and Jews. In the current environment in which the political left has embraced woke ideology that treats Israel and Jews as “white” oppressors, places like the Rutgers Center can masquerade as advocates for human rights when their goals are actually to strip Jews of their humanity and rights—and ultimately destroy their homeland. Anyone who dares to bring this up, however, is quickly labeled as an Islamophobe. Most political liberals, including groups like the ADL that are supposed to be defending Jews against hate, are so afraid of being accused of racism and so enamored of the concept of interfaith alliances that they are ready to excuse ties to such hate groups.

You would think that the events of the last 100 days following the Oct. 7 Hamas pogroms in Israel and the surge in worldwide antisemitism, especially on college campuses, that have arisen since then would have made affiliations with a place like the Rutgers Center politically radioactive. Yet rather than making them more sensitive to the cost of turning a blind eye to groups that are part of this terrible plague of Jew-hatred, the Mangi nomination shows us that it’s still business as usual for Democratic politicians and liberal Jewish organizations.

The myth of Islamophobia

In the last 20 years, terrorism apologists like the Council of American-Islamic Relations (CAIR) have prospered despite their ties to violent radicals and vicious attacks on Israel and Jews. They’ve done so by pretending to be a civil-rights group and promulgating a myth about a post-9/11 backlash against Muslims in the United States for which there has never been any empirical evidence. FBI statistics have consistently shown that religious-based hate crimes against Muslims have never been numerous and are dwarfed by those against Jews, which continue to be the largest in that category. Still, that mythical backlash has become widely accepted by the mainstream media and liberal groups, which have bought into the idea that Islamophobia is not only rampant in the United States but somehow comparable to antisemitism.

Jewish groups like the ADL and AJC that rushed to the defense of someone like Mangi are giving the lie to their claims to be defending Jews against the hatred that’s become so obvious since Oct. 7. The ZOA and others, like StopAntisemitism and the Coalition for Jewish Values, that opposed his nomination were right to do so.

All hatred based on religion is to be deplored. The Mangi nomination battle, however, shows that most of what is labeled Islamophobia are attempts to call out antisemitism from Muslims. While American Muslims as a group should not be wrongly labeled as promoters of Jew-hatred, the agencies that purport to speak for them—namely, CAIR and institutions that claim to be defending their rights, like the center at Rutgers—are integral to the movement that has mainstreamed antisemitism, sending its supporters into the streets and onto campuses to spread hate against Jews. The lesson here is that in the current political context, crying “Islamophobia” is just a way to make us discount that antisemitism, as well as to shut up those trying to draw attention to a problem that can no longer be ignored.


Jonathan S. Tobin is editor-in-chief of JNS (Jewish News Syndicate). Follow him: @jonathans_tobin.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Nie stosujcie wobec Żydów dziwacznej, teoretycznie chrześcijańskiej etyki


Nie stosujcie wobec Żydów dziwacznej, teoretycznie chrześcijańskiej etyki

Elder of Ziyon
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


artykule opublikowanym w New York Times wyświęcony pastor Esau McCaulley omawia, jak ważne jest, by duchowni zajmowali się teologicznymi kwestiami związanymi z wojną, zwłaszcza obecną wojną w Gazie.

Przeanalizujmy jedno rzucone mimochodem zdanie w artykule, zdanie uważane za tak oczywiste, że nie wymaga linku: pokazuję jego kontekst i zaznaczam je pogrubioną czcionką.

Centralna nauka chrześcijaństwa wywodząca się z Księgi Rodzaju, tekstu, który dzieli ze swoimi żydowskimi bliźnimi, utrzymuje, że każdy człowiek, niezależnie od kraju pochodzenia, jest stworzony na obraz Boga i zasługuje na szacunek. Nie jesteśmy osamotnieni w tym przekonaniu. Podobną ideę wyrażają inne tradycje religijne i świeckie. Daje to szansę na współpracę. Wiara w nieocenioną wartość człowieka może być moralną kotwicą w wzburzonym morzu sprzecznych trosk.

Nie ma bardziej istotnego momentu na podkreślanie tej podstawowej prawdy niż czas wojny, kiedy człowieczeństwo przeciwników zostaje odrzucone. Walka o godność cywilów palestyńskich i izraelskich jest aktem teologicznym, gdy cele zwycięstwa i ochrony niewinnych walczą między sobą o supremację. Nadanie równej wartości istotom ludzkim po obu stronach konfliktu nie oznacza tworzenia moralnej równoważności między Izraelem a Hamasem. Wymaga uznania życia osób niewalczących w Izraelu i Gazie za równie święte.

Nie mam powodu wątpić, że jest to trafne przedstawienie etyki chrześcijańskiej, że każde życie ludzkie jest równie cenne. 

Ale czy wszystkie armie naprawdę ignorują człowieczeństwo swoich przeciwników? 

IDF z całą stanowczością tego nie robi. I, twierdzę, że Kodeks Etyczny IDF jest bardziej etyczny niż etyka opisana przez tego pastora. 

„Ruach Cahal”  IDF-u wymienia trzy podstawowe wartości. Dwa z nich to:

1. Celem IDF jest ochrona istnienia państwa Izrael, jego niepodległości oraz bezpieczeństwa jego obywateli i mieszkańców.

3. IDF i jej żołnierze są zobowiązani do ochrony godności ludzkiej. Należy cenić wszystkich ludzi, niezależnie od rasy, wyznania, narodowości, płci, statusu czy roli.

Wśród dziesięciu dodatkowych wartości, które wywodzą się z wartości podstawowych, są:

(1) Życie ludzkie

Żołnierz IDF będzie przede wszystkim chronić życie ludzkie, uznając jego najwyższą wartość i naraża siebie lub innych na ryzyko wyłącznie w zakresie niezbędnym do wypełnienia jego misji.

Świętość życia w oczach żołnierzy IDF znajdzie wyraz we wszystkich ich działaniach, w przemyślanym i skrupulatnym planowaniu, w bezpiecznym i inteligentnym szkoleniu oraz we właściwym wykonywaniu ich misji. Oceniając ryzyko dla siebie i innych, będą stosować odpowiednie standardy i będą stale dbać o ograniczenie narażania życia w zakresie niezbędnym do wykonania misji.

(2) Czystość broni

Żołnierz IDF będzie używał siły zbrojnej jedynie w celu ujarzmienia wroga w niezbędnym zakresie i ograniczy użycie siły, aby zapobiec niepotrzebnemu zaszkodzeniu ludzkiego życia, zdrowia, godności i mienia.

Czystość broni żołnierzy IDF polega na ich samokontroli w użyciu siły zbrojnej. Będą używać broni wyłącznie w celu osiągnięcia swojej misji, bez powodowania niepotrzebnego narażania życia lub zdrowia ludzkiego; godności lub mienia, zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej, ze szczególnym uwzględnieniem bezbronnych, czy to w czasie wojny, czy podczas rutynowych działań związanych z bezpieczeństwem, czy też w czasie braku walki lub w czasie pokoju.

Każde życie ludzkie jest święte. Ale każdy przedkłada życie jednych nad inne: swoje, swojej rodziny, swojego plemienia, a w przypadku żołnierza – przede wszystkim swoich towarzyszy, swojego narodu i własnych obywateli. 

Twierdzenie, że każde życie ludzkie jest równej wartości, może być ładnym hasłem, ale w rzeczywistości nikt nie trzyma się tej normy. A jeśli ktoś chce żyć według tego standardu etycznego, może porzucić swoje rodziny, aby ratować życie najbardziej bezbronnych ludzi na świecie, ponieważ taki standard nie tylko na to pozwala, ale wydaje się tego wymagać. 

Nie mają jednak prawa nalegać, aby inni żyli według ich niemożliwych, niepraktycznych i w ostatecznym rachunku niemoralnych standardów. 

Kodeks Etyczny IDF jest w najwyższym stopniu etyczny. Nie „odrzuca człowieczeństwa” Palestyńczyków, bez względu na to, co twierdzą media. Jednak żołnierze traktują priorytetowo obronę własnych towarzyszy i narodu, a w tej wojnie oznacza to zapewnienie, że Hamas nie będzie mógł spełnić swoich „etycznych” standardów ludobójstwa wobec Żydów. 

Etyczny imperatyw zniszczenia Hamasu, zanim będzie mógł zorganizować kolejny 7 października, jest o wiele ważniejszy niż pozwolenie mu na przetrwanie i ponowny atak. Co oznacza, że cywile, których Hamas używa jako żywych tarcz, są zabijani nie dlatego, że ich życie jest bezwartościowe, ale dlatego, że IDF przypisuje najwyższą wartość swoim obywatelom. Giną, ponieważ Hamas używa ich jako głównej linii obrony, a za ich życie odpowiada Hamas. 

Świadomość, że media będą winić Izrael za śmierć tych, których Hamas cynicznie wykorzystuje, jest drugą linią obrony Hamasu. W pewnym sensie artykuły takie jak ten, które pośrednio opisują IDF jako bezduszne potwory, również wykonują plany Hamasu i mogą ostatecznie pomóc Hamasowi w osiągnięciu jego ludobójczych celów.

Jakie to etyczne!

IDF rzeczywiście stoi w obliczu trudnych problemów etycznych. Wszyscy eksperci, którzy badali metody IDF, doszli do tego samego wniosku – przywiązuje się bardzo dużą wagę do ludności cywilnej po stronie wroga, wyższą niż większość lub wszystkie armie w historii. Hamas o tym wie i wykorzystał tę moralność do osiągnięcia własnych celów, jakim jest zachowanie własnego życia i mordowanie Żydów. 

Jeśli potrzebujesz dowodu, przeczytaj historię o tym, jak grupy terrorystyczne w Gazie zwerbowały pacjentkę poparzoną w Gazie, by przedostała się do Izraela i próbowała wysadzić się w powietrze w szpitalu, w którym ją leczono w 2005 roku. 

Ironią losu jest to, że Izrael uważa się za winnego tego, co jest całkowitym przeciwieństwem jego rzeczywistego zachowania. 

Izrael poświęcił znacznie więcej uwagi tym kwestiom, niż kiedykolwiek zrobił to publicysta „New York Timesa”. Wygłaszanie wykładów na temat moralności przez tych, których koncepcja moralności przygotowałaby grunt pod zwycięstwo prawdziwego zła, jest obrazą dla wszystkich Izraelczyków. A każdy kodeks moralny, który pozwala autentycznie złej stronie na ciągłe próby unicestwienia wszystkich Żydów, aż Żydzi nauczą się bronić „właściwie”, nie jest żadnym kodeksem moralnym.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What Yale Has in Common With Hamas

What Yale Has in Common With Hamas


ARMIN ROSEN


Qatar is buying the Ivy League, along with every other institutional bauble in America, from the Brookings Institution, to Foreign Policy magazine, to the NHL and the NBA.
.

Qatar’s Emir Sheikh Tamim bin Hamad al-Thani in London, 2023
HOLLIE ADAMS/GETTY IMAGES

The #Qatari government’s American partners have pursued a range of damage control tactics since Oct. 7, when Hamas, a Qatar-sponsored terrorist group whose senior political leadership is based in the Gulf emirate, murdered over 1,200 people, killing over 30 U.S. citizens and kidnapping a dozen more. Qatari money has spread far across American life, but leading institutions do not often brag about partnering with governments that openly facilitate the work of a genocidally minded terrorist organization that records videos of its atrocities. Such relationships risk becoming a source of public shame, and raise  the specter of long-term damage to an organization’s reputation and brand. Then again, what the public doesn’t know can’t hurt it.

Higher education, one of the last remaining industries in which the U.S. is still the unquestioned global leader, has proven particularly expert in shielding its favorite deep-pocketed investor from public scrutiny. In a new series of reports, a research consortium organized by the Institute for the Study of Global Antisemitism and Policy found that some $2.7 billion in Qatari funding made it to American colleges and universities between 2014 and 2019 without public acknowledgement from the institutions themselves. The universities only divulged these contributions, which also included some $1.2 billion from China and $1.06 billion from Saudi Arabia, through a Department of Education online portal set up in 2019 to track previously unreported foreign funding.

Universities in the United States that receive funding from the federal government are legally obligated to disclose direct support or contracts they receive from foreign sources if they are valued at $250,000 or more over the course of a calendar year. But there are ways for these states to fund activities at American universities without the money actually reaching the U.S. or being directly traceable to a government source. The Qatar Foundation, the Qatar National Research Fund, the Qatar Fund for Development, and the Qatar Investment Authority are all classified as nongovernment entities under Qatari law, even if their money comes entirely from the crown. While Qatar has made large and highly publicized gifts to American institutions, including $760 million to Georgetown, and $1.8 billion to Cornell, Qatari state-financed entities often fund individual scholars or programs in the United States without official disclosure, thus avoiding public scrutiny.

An upcoming report, which ISGAP shared with Tablet, used the example of Yale University to show the diverse paths through which Qatar supports the work of U.S. universities. As the study notes, the New Haven-based institution disclosed only $284,668 in funding from Qatar between 2010 and 2022.

ISGAP’s researchers found that this amount reflected only a small fraction of the money and services the university and its scholars had in fact received from the Qatari government over that period.

The most common channel for hard-to-track Qatari support for Yale came from individual research grants originating from the Qatar National Research Fund, which describes itself as a “member” of the Qatar Foundation. In a few cases, an individual grant’s value appeared in publicly available sources.  Per the curriculum vitae of the research partner whose institution, Texas A&M University, helped obtain the grant, Yale engineering professor Abbas Firoozabadi and his three collaborators received a total of $1,029,978 from QNRF for a “Theoretical and experimental study of asphaltene deposition during CO2 injection in Qatar’s oil reservoirs” in 2010. In 2012, University of Massachusetts political scientist David Mednicoff was awarded a grant of $1,016,808 from QNRF for a project titled “The Rule of Law in Qatar: Comparative Insights and Policy Strategies.” In November of 2011, he had delivered a presentation on a theme similar to his future QNRF-funded research to Yale’s Council on Middle East Studies Colloquium.

When reached by email, Mednicoff explained that Qatar has a sophisticated—and, by regional and even global standards, remarkably open—system for supporting academic research conducted in the emirate. QNRF-funded projects “must be managed by researchers in Qatar, and on subjects directly connected to Qatar,” Mednicoff recalled. “I had complete freedom to design and run my research as I saw fit, and was actually surprised that no one in the Qatari government seemed concerned about open-ended research on law and politics.” Meanwhile QNRF’s grant process “was exactly like any other one I have been through,” Mednicoff wrote, “namely, highly bureaucratic … and judged through blind peer reviews from expert scholars.” Money from a QNRF grant could only make it to the U.S. in a highly regulated system in which a scholar and their team “worked as subcontractors for a grant run by someone based at a Qatari research institution.”

The ISGAP report found 11 Yale-linked QNRF grants, and lists the grant number that the fund attached to each project. QNRF, the Qatar Foundation, and other Qatari funders do not have a searchable online grant database—ISGAP had to cull their information from CVs, research journals, and other disaggregated public sources that had listed the applicable QNRF grant number. The website of the Qatar Research, Development and Innovation Council, of which QNRF is apparently a member, does have a portal for information about affiliated projects, but the database does not disclose the value of any individual grant. The extent of QNRF funding therefore can’t be known unless a scholar or their institution chooses to publicly announce the amount themselves. Of the four grants whose amount had been voluntarily disclosed by their recipient, three were worth over $1 million, while the last was for $413,000. Yale professors and affiliates received grants of unknown value from QNRF for research they conducted in the country on topics like Christian support for anti-regime uprisings in Egypt and Syria, various genetic disorders, and the use of oil byproducts as a green energy input.

Joint programming offers another potential channel of support. As ISGAP reported, in 2013 Yale’s Center for Green Chemistry and Green Engineering announced “a research collaboration in Qatar made possible by QAFCO [the Qatar Fertilizer Company], who sponsored the first Green Chemistry and Engineering Chair at TAMQ [Texas A&M University’s Doha campus].” The “collaboration” would temporarily bring Yale chemistry and environmental studies professor Paul Anastas to TAMQ, to “initiate research projects with funding from the Qatar National Research Fund and local Qatar industry.” In addition to leading Yale’s Center For Green Chemistry and Green Engineering, Anastas served as a senior Environmental Protection Agency official during Barack Obama’s first term. The ISGAP report notes that several Yale scholars and administrators, including a longtime university vice president, had some level of affiliation with the World Innovation Summit for Education, which is a project of the Qatar Foundation.

In yet another point of contact between the Yale bureaucracy and a Qatari government entity, Yale University Press produced a 2019 book as part of the Biennial Hamad bin Khalifa Symposium on Islamic Art that, according to the press’s website, was “distributed for the Qatar Foundation.” When contacted for comment, a representative for Yale University Press replied, “The Press has an agreement with Virginia Commonwealth University,” which has an arts campus in Doha, “with respect to the lecture series ‘The Hamad Bin Khalifa Symposia and Publications on Islamic Art and Culture’—a series we understand is sponsored by the Qatar Foundation for Education, Science, and Community Development. The Press does not have any agreements with the Qatar Foundation, nor does it receive funding from them. A 2013 book on Islamic art was “published in association with the Qatar Foundation.”

The geopolitical implications of a university press advancing a small aspect of the cultural agenda of a nondemocratic government, in one case in connection with an event named after that country’s former emir, are inevitably minor.  But it is the relative insignificance of many of the partnerships detailed in the ISGAP report that hints at Qatar’s broader strategy, which is to be treated as a mainstream and generally positive actor within U.S. academia.

Only a small handful of scholars and academic administrators are in a position to know that Qatar distributes million-dollar grants, or collaborates on academic research projects and publications. But such assistance to U.S. universities ensures that there will be people ensconced in the American elite’s major credentialing institutions who will look to Qatar as an enlightened, perhaps even liberal-minded source of financial support and professional encouragement. Grantees and donors alike can be sure that no one on Yale’s campus will be marching against Qatar, regardless of what the emirate’s government or its clients do.

In large and small amounts, and through methods calculated to both attract and avoid public attention, Qatar accurately identified the centers of power in America and made sure they’d have their own piece of them, using official and semi-official largesse to purchase the  support of America’s academic, media, and entertainment leaders. Qatar has become a factor in both the United States and in world affairs through spending its money wisely and patiently, over long periods of time and in a way that enlists everyone from college administrators to magazine editors to NBA owners. Qatar’s U.S. strategy is an extension of its successful policies in the Middle East, where a long-term financial and political commitment to Hamas has thrust Doha into the center of global diplomacy, with the effect of legitimizing both the Gulf emirate and its Islamist client in Gaza.

Foreign Policy magazine, for example, which aims to provide expert reporting and opinion on the Middle East and surrounding policy debates, is the official podcasting partner of the Doha Forum and the only media organization whose logo appears on the front page of the website for the Doha Debates. Both events are a project of the state-funded Qatar Foundation.

“We’re quite proud of these shows,” Andrew Sollinger, Foreign Policy’s publisher and CEO, told Tablet on Oct. 16 by email, when asked about his partnership with Qatar on the magazine’s podcasts. “Two of them, The Negotiators and The Long Game, have either won or were short-listed for big awards and had episodes featured on dozens of public radio stations.” When asked if Foreign Policy would continue the partnership, or consider partnering with Qatari state-linked entities in the future, Sollinger simply replied, “yes.”

Similarly, the International Crisis Group considers Qatar to be no better or worse than the rest of its numerous other state or multilateral funders, even with the obvious conflicts of interest involved in an institute being financed by a participant in conflicts that it studies. “Qatar’s contribution accounts for less than 5% of our total annual unrestricted funding from all income sources, a similar level of funding to that which we receive from the EU and from some individual European governments,” ICG advocacy chief Elissa Jobson wrote to Tablet on Oct. 17. “We have strong safeguards in place to protect our independence and do not accept any support with strings attached that would infringe that independence.”

Other American recipients of Qatari money are cagier. In June, The Washington Post reported that the Qatar Investment Authority was purchasing 5% of Monumental Sports and Entertainment, owner of the NBA, NHL, and WNBA franchises in the nation’s capital, as well as two arenas and various other real estate, at a $4 billion valuation. The estimated $200 million that the Leonsis-owned Monumental was set to receive from Doha is hardly a record windfall—former Vice President Al Gore got a half-billion dollars from Qatari investors when he sold his struggling cable news network, Current TV, to Al Jazeera, the Qatari state-owned satellite network, in 2013. But this latest purchase still marks the first direct sovereign wealth fund investment in any of the major American sports leagues, with the Qataris purchasing a share in teams that play just blocks away from the headquarters of the U.S. federal government, in the heart of the American defense and lobbying industry.

In the weeks after Oct. 7, it was oddly difficult to get anyone from the NBA, NHL, or Monumental itself to confirm that the deal had closed—the leagues and Monumental either had nagging doubts about their controversial new business partners, or else they didn’t want to provide an opening for outside actors who might attempt to stop the sale. Representatives of the NBA and Monumental refused to discuss the status of the deal on-record, with NBA spokesman Mike Bass sending Tablet a terse, one-line statement after a phone conservation on background on Oct. 22: “We continue to follow the directives and guidance of the U.S. government as it relates to Qatar.” The deal had “closed,” Monumental spokeswoman Anu Rangappa  wrote by email—but as proof she cited a Monumental press release saying only that the deal had been announced. When I asked on-record whether the NBA and NHL had finished their respective due diligence on the purchase,  Rangappa wrote, “I’d direct you to the leagues for comment on their actions,” an odd next step to suggest if the leagues had in fact completed due diligence on the purchase, which would have been an obvious condition for the deal closing. I received no reply after asking her by email if QIA currently owns 5% of Monumental. When I asked by phone on Oct. 30, she paused for a moment, said she was in a meeting, added that she would call back later, and hung up. I never heard from her again.

Others have encountered a similar ambiguity. “As we understand it, the NHL is currently doing due diligence on the proposed purchase of 5% of the Washington Capitals by the Qatar Investment Authority,” the parents of Hersh Goldberg-Polin, who Hamas is currently holding hostage in the Gaza Strip, wrote to NHL Commissioner Gary Bettman on Oct. 17, adding, “We believe that buying into the NHL, and into Washington, DC in particular, is a top priority for the State of Qatar. Thus pressure from the NHL on Qatar might be uniquely important.”

On Nov. 14, Rep. Jack Bergman, a Michigan Republican and retired Marine Corps lieutenant general, sent letters to Bettman, Leonsis, and NBA Commissioner Adam Silver voicing his opposition to the deal. In each letter, he asked for the exact date that the NBA and NHL recognized QIA as a minority owner of one of the leagues’ teams, a sign the congressman himself isn’t sure of the deal’s status. He asked Leonsis for “the name of QIA’s wholly owned subsidiary that reached agreement with MSE for a $200 million investment,” as well as the date that this subsidiary transferred the reported $200 million to Leonsis. Bergman also noted a Washington Post report that Monumental was seeking $600 million in taxpayer assistance for a projected $800 million in renovations at Capital One Arena, making QIA a possible source of easy liquidity for the Capitals and Wizards owner, who is apparently dependent on public funding for his flagship project. If Qatar’s past success in the large-scale purchase of American institutions and the people who run them is a fair guide to the fate of Bergman’s inquiry, chances are that answers won’t be forthcoming from much of anyone. After all, the checks might already have been cashed.

An earlier version of this article misstated the year David Mednicoff received the grant from the Qatar National Research Fund. The grant was awarded in 2012, not 2011.


Armin Rosen is a staff writer for Tablet Magazine.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com