Archive | 2024/10/10

Dążąc do zwycięstwa, Izrael obnażył fałszywe założenia Waszyngtonu

Telewizyjne przemówienie do opinii publicznej w wiadomościach „Kanału 12” wygłoszone przez premiera Izraela Benjamina Netanjahu w Jerozolimie na temat wydarzeń ostatnich dni dotyczących Hezbollahu, zabójstwa jego przywódcy Hassana Nasrallaha i sytuacji na północnej granicy Izraela z Libanem, 28 września 2024 r. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90


Dążąc do zwycięstwa, Izrael obnażył fałszywe założenia Waszyngtonu

Jonathan S. Tobin

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Oburzając swoich wrogów, Netanjahu pokazał Amerykanom, że pokonanie Iranu i Hezbollahu jest racjonalną alternatywą dla beznadziejnej dyplomacji Bidena/Harris.


Od redakcji „Listów z naszego sadu”: Artykuł Johnatana Tobina opublikowany był w „Tablecie” 30 września, od tego czasu wojska izraelskie weszły do południowego Libanu, a wczoraj wieczorem Iran wystrzelił 181 pocisków rakietowych na Izrael zabijając jednego Palestyńczyka na Zachodnim Brzegu i raniąc dwóch Izraelczyków w Tel Awiwie. 

Nie zmienia to wymowy tego artykuł i nie podważa argumentów Autora. 


Od 7 października premier Izraela Benjamin Netanjahu w dużej mierze przestrzegał zasad ustalonych przez amerykańskich sojuszników. Choć nie uchroniło go to przed ciągłą niesprawiedliwą krytyką, w której prezydent Joe Biden, wiceprezydent Kamala Harris i sekretarz stanu Antony Blinken często powtarzali propagandę Hamasu o nadmiernych ofiarach cywilnych w Strefie Gazy, Netanjahu był zdecydowany uniknąć otwartego rozłamu ze Stanami Zjednoczonymi.

W ostatnich tygodniach jednak, gdy rozpoczął poważne wysiłki, aby zmusić Hezbollah i jego irańskich sponsorów do wycofania się i zaprzestania ostrzału północnego Izraela, premier próbuje czegoś innego. Zamiast wikłać się w daremną i autodestrukcyjną politykę Bidena, która traktuje dyplomację jako cel sam w sobie, wybrał strategię, która daje jego narodowi rozsądne szanse na osiągnięcie zwycięstwa nad wrogami.

Okazało się, że był to równie wielki szok dla Waszyngtonu, jak dla Teheranu i jego oddziałów pomocniczych Hezbollahu w Libanie. Jak jasno wynika z serii artykułów w „New York Timesie”, zawsze pełniącym rolę wiarygodnego rzecznika administracji i establishmentu polityki zagranicznej, klasa ekspertów uważa, że Netanjahu złamał konwencję. Z ich punktu widzenia ujawnił, że Biden nie tylko nie jest w stanie „kontrolować” tego, co administracja nadal uważa za zależnego, drugorzędnego sojusznika, ale także nie potrafi zapobiec wojnie, w której nie chce brać udziału, bez względu na konsekwencje.

Można zlekceważyć każdą analizę obecnej sytuacji opublikowaną przez „New York Times”jako pochodzącą z tego samego źródła, które wysmażyło pean na cześć zlikwidowanego przywódcy Hezbollahu Hassana Nasrallaha, nazywając go „zdolnym mówcą”, który był bardziej wojownikiem o sprawiedliwość społeczną niż terrorystą i który – aż wydaje się nieprawdopodobne, że to napisali – wierzył w przyszłość Izraela, w której wszyscy ludzie będą żyć w pokoju i sprawiedliwości wobec siebie – w erę mesjańską, która oczywiście mogła nastąpić dopiero po ludobójstwie Żydów.


Światopogląd stojący na głowie

Ale nie można nie doceniać szoku odczuwanego w Departamencie Stanu, w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i w liberalnych think tankach, kiedy ofensywa Izraela przeciwko Hezbollahowi nie doprowadziła natychmiast do katastrofy dla państwa żydowskiego i Netanjahu. Zespół Bidena i Harris oraz jego zhańbiony specjalny wysłannik do Iranu, Robert Malley, jak również specjalny wysłannik do Libanu, Amos Hochstein, spędzili ostatnie cztery lata ciężko pracując, aby ugłaskać zarówno Iran, jak i Hezbollah. Tak więc seria niszczycielskich ciosów zadanych terrorystom przez Izrael jest poważnym rozczarowaniem dla administracji, która była zdecydowana powstrzymać pragnienie państwa żydowskiego zapewnienia bezpieczeństwa na swojej północnej granicy, nawet jeśli oznaczało to tolerowanie wyludnienia regionu z powodu ciągłego ostrzału rakietowego przez Hezbollah.

Zarozumiałość amerykańskiej polityki opierała się nie tylko na wierze w zalety dyplomacji i trzymaniu się daremnej nadziei — leżącej u podstaw niebezpiecznego porozumienia nuklearnego z Iranem z 2015 r. byłego prezydenta Baracka Obamy — na pojednanie z Teheranem. Opierała się również na założeniu, że każdy zakrojony na szeroką skalę atak na Hezbollah nieuchronnie zakończy się niepowodzeniem i doprowadzi do znacznie szerszego konfliktu, który doprowadzi jedynie do katastrofy dla Izraela i Zachodu. To defetystyczne nastawienie było podobne do przekonania, że Hamasu nie da się pokonać, a można go jedynie powstrzymać, zaś wszelkie wysiłki mające na celu zatrzymanie, a nie tolerowanie (jak to zrobiła umowa Obamy) irańskiego programu nuklearnego, są także skazane na niepowodzenie.

Tak więc fakt, że w ciągu dwóch tygodni Netanjahu i Izrael obnażyli te założenia jako całkowicie błędne, jest nie tylko upokorzeniem dla ekipy zajmującej się polityką zagraniczną Bidena i Harris, ale także wywróceniem ich światopoglądu do góry nogami.

Jak długo Waszyngton kontynuował wysyłanie broni, której Izrael potrzebował do walki z Hamasem i Hezbollahem, choć wysyłka była coraz bardziej opieszała zamiast przyspieszona, Netanjahu niechętnie ustępował w obliczu amerykańskich obaw o izraelską strategię i taktykę walki w Gazie. Spowodowało to niepotrzebne spowolnienie wysiłku wojennego, co pozwoliło Hamasowi i krytykom Izraela wierzyć, że kampania lądowa była porażką i zachęcać do zawieszenia broni, które pozwoliłoby terrorystom przetrwać, a tym samym twierdzić, że wygrali. Chociaż Siły Obronne Izraela osiągnęły wiele ze swoich celów, to przekonanie, że ich wysiłki były w dużej mierze daremne, pomogło zachęcić ostatnie resztki Hamasu do trwania i odmowy uwolnienia pozostałych zakładników, których porwano 7 października.


Mit niezwyciężoności

Jednak po roku frustracji i wobec konieczności zrobienia czegoś, aby zmusić Hezbollah do zaprzestania ostrzału północnego Izraela i umożliwić Izraelczykom powrót do ich domów, Netanjahu w końcu miał dość amerykańskich wątpliwości i obsesyjnej wiary w dyplomację i multilateralizm.

Zaczynając od wyczynu służb wywiadowczych, czyli eksplozji pagerów i krótkofalówek — a następnie precyzyjnych uderzeń, które wyeliminowały głównych dowódców Hezbollahu i jego przywódcę Nasrallaha — siły izraelskie nie tylko zademonstrowały swój taktyczny geniusz. Przekłuły również mit o tym, że Hezbollahu jest niezwyciężony, który po raz pierwszy zakorzenił się podczas jego udanej wojny partyzanckiej mającej na celu wyparcie Izraela z południowego Libanu w latach 80. i 90. XX wieku. Iran przekształcił to, co zaczęło się jako szyicka milicja, w potężną siłę militarną, która również była postrzegana jako ta, która pokonała Izrael w drugiej wojnie libańskiej w 2006 roku.

Opierając się na sile militarnej Hezbollah ostatecznie przejął skuteczną kontrolę nad krajem podzielonym przez dziesięciolecia konfliktów religijnych, oddając w ten sposób Iranowi kontrolę nad strategicznym posterunkiem sąsiadującym z Izraelem. Następnie wykorzystał tę siłę militarną, aby osiągnąć kolejne zwycięstwo Iranu w Syrii, gdzie z pomocą sił irańskich i rosyjskiego lotnictwa, począwszy od 2011 r., wygrał wojnę domową dla brutalnego reżimu Baszara Assada, oddając ten torturowany naród pod dominację Teheranu.

Wszystko to podsycało amerykańskie przekonanie, że Hezbollahowi nie należy stawiać wyzwania. Posiadanie przez niego do 200 tysięcy pocisków, które mogłyby zostać wystrzelone w kierunku Izraela w przypadku wojny totalnej — liczby, która przytłoczyłaby systemy obrony przeciwrakietowej Izraela i doprowadziłaby do masowych ofiar i zniszczeń — było postrzegane jako decydująca broń, na którą Izrael nie miał odpowiedzi.

To założenie obowiązywało nawet po tym, jak Hezbollah odpowiedział na masakry Hamasu w południowym Izraelu 7 października ostrzałem rakietowym, który zmusił dziesiątki tysięcy Izraelczyków do opuszczenia swoich domów. Przez rok Hochstein (autor umowy z 2021 r. narzuconej rządowi kierowanemu przez Naftaliego Bennetta i Jaira Lapida, która przekazała część izraelskich złóż gazu ziemnego na morzu Libanowi/Hezbollahowi) ciężko pracował, aby wywrzeć presję na rząd izraelski, aby nie robił nic więcej niż nieskutecznie odpowiadał na ostrzał Hezbollahu. Miało to na celu przekonanie terrorystów i Teheranu, że nie grozi im żadne realne niebezpieczeństwo poważnych izraelskich wysiłków mających na celu zmianę strategicznego równania.

Jednak Netanjahu i izraelskie wojsko znają pewne fakty na temat swoich przeciwników, których Amerykanie, jak się wydaje, nie są w stanie pojąć.


Prawdziwy cel Hezbollahu

Po pierwsze, choć Hezbollah jest potężny, nie jest niezwyciężony. Jego przywódcy są śmiertelni i pomimo całej obsesyjnej tajemniczości, uwierzyli we własne mity. Wiedzieli również, że jeśli rozpoczną wojnę na dużą skalę z Izraelem, mogą wyrządzić wielkie szkody, ale nie mogą pokonać państwa żydowskiego. Jedynym pewnym rezultatem takiego konfliktu byłoby zniszczenie Libanu. To zaś mogłoby obudzić różne grupy etniczne żyjące tam i w regionie, które niechętnie zaakceptowały Hezbollah i dominację Iranu, ale w sytuacji wojny mogą przystąpić do walki o swoją niepodległość.

Po drugie, i co ważniejsze, wartość Hezbollahu dla Iranu miała niewiele wspólnego z chęcią utrzymania kontroli nad Libanem lub Syrią.

Celem tych 200 tysięcy pocisków i rakiet Hezbollahu nie była obrona Libanu ani skorumpowanego i despotycznego reżimu Hezbollahu w Bejrucie. Istnieją one po to, by bronić Iranu, a nie terrorystów.

Iran stworzył Hezbollah jako część swojego imperialnego projektu stworzenia szyickiej hegemonii w regionie — dążenie, które należy uznać za przynajmniej częściowo udane, biorąc pod uwagę ich skuteczną kontrolę nad częścią Bliskiego Wschodu, która obejmuje Iran, Irak, Syrię i Liban. W ostatnich latach główną użytecznością Hezbollahu było działanie jako niezawodny system bezpieczeństwa dla reżimu islamistycznego w Teheranie. Te pociski i zdolność śmiercionośnego uderzenia na Izrael istnieją tylko po to, aby chronić mułłów i ich popleczników z Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej w przypadku izraelskiego lub zachodniego ataku na irański projekt nuklearny.

Dlatego też, mimo ciągłej pokusy wykorzystania potęgi Hezbollahu do szkodzenia Izraelowi, zwłaszcza gdy ten jest atakowany przez Hamas, a nawet gdy sam Iran podejmował próby zaatakowania państwa żydowskiego (jak w przypadku spektakularnie nieudolnego ataku rakietowego w kwietniu), rozkazy z Teheranu zawsze brzmiały, że Hezbollah powinien wstrzymać ogień.

Powód jest oczywisty. Gdyby Hezbollah wystrzelił rakiety w okolicznościach, które nie chroniłyby reżimu islamistycznego, nawet wielka szkoda, jaką mogliby wyrządzić Izraelowi, nie zrekompensowałaby szkód, jakie wyrządziłoby to bezpieczeństwu Iranu.

Dlatego systematyczne niszczenie przywództwa Hezbollahu — a mianowicie jego środków komunikacji i zdolności do prowadzenia wojny — nie wspominając o zagrożeniu dla rzekomo niemożliwych do zniszczenia zapasów broni, jest tak niepokojące dla Teheranu.

Możliwość atakowania przez Izrael przywódców Hezbollahu z pewnością przykuła uwagę Irańczyków, którzy zdają sobie sprawę, że mogą liczyć na takie samo traktowanie. Wniosek ten został wzmocniony zabójstwem „politycznego” przywódcy Hamasu, Ismaila Haniji, 31 lipca w Teheranie.

Co więcej, widzą, że zobowiązanie do kontynuowania ostrzału rakietowego północnego Izraela ostatecznie przekonało Netanjahu i Siły Obronne Izraela, iż próba wyeliminowania potęgi militarnej Hezbollahu jest nie tylko możliwa, ale też jest najbardziej racjonalnym rozwiązaniem, jakie mają do dyspozycji.

Oczywiście nie ma gwarancji, że seria izraelskich ataków lotniczych na cele Hezbollahu i to, co wielu uważa obecnie za nieuniknioną inwazję lądową na południowy Liban [artykuł pisany przed wejściem izraelskich oddziałów do południowego Libanu – M.K.], osiągnie główny cel Izraela. Choć zdumiewające wybuchy pagerów i likwidacja terrorystów, takich jak Nasrallah i inni przywódcy Hezbollahu, uradowały Izraelczyków (i innych w regionie, którzy mają powody, by gardzić irańskimi oddziałami pomocniczymi), jeśli ten wysiłek nie zmusi Hezbollahu do zaprzestania ostrzału Izraela i umożliwienia Izraelczykom powrotu do domów, to nic z tego nie może być uznane za sukces.

Jest to ryzykowne przedsięwzięcie, ale jest rozsądne przy wyborach, jakie ma do dyspozycji Netanjahu. Gdyby posłuchał rady USA i zaakceptował zawieszenie broni z Hezbollahem, nie pomogłoby to — podobnie jak różne podobne umowy z Hamasem, które Waszyngton próbował wymusić na Izraelczykach — w niczym nie pomogłoby mieszkańcom północnego Izraela, a jedynie wzmocniłoby regionalną potęgę Iranu. 

To postawiło Izrael przed wyborem między nieuniknioną porażką izraelskiego bezpieczeństwa dzięki amerykańskiej dyplomacji a szansą na osiągnięcie prawdziwego zwycięstwa nad Hezbollahem i Iranem dzięki decydującej ofensywie militarnej. W tych okolicznościach to, co robi Netanjahu, jest przeciwieństwem oskarżeń o lekkomyślność i cyniczne awanturnictwo, co zarzuciła mu administracja USA i jej liberalni medialni propagandyści.


Lekcja, o której Zachód zapomniał

Plan działania Netanjahu jest zarówno racjonalny, jak i obliczony na wykorzystanie słabości Hezbollahu i Iranu.

Jak już widzieliśmy, Iran pokazał swoje karty w tym impasie. Wykorzystanie izraelskich ataków lub nawet inwazji lądowej jako pretekstu do totalnej wojny przeciwko Izraelowi byłoby autodestrukcyjne. Zrobienie tego teraz, gdy Hezbollah już otrzymał druzgocące ciosy, byłoby oczywiście niemądre. Co więcej, skutkowałoby to skasowaniem asa w rękawie Iranu w przypadku ataku na jego własny reżim. Zachowanie tego, co pozostało z odstraszającej siły Hezbollahu, takiej, jaka jest po ostatnich dwóch tygodniach, powinno być dla Teheranu ważniejsze niż ratowanie twarzy przed Izraelczykami.

Mogą albo pozwolić na wypchnięcie siłą Hezbollahu z południowego Libanu i doprowadzenie do poważnego zmniejszenia jego arsenału rakietowego, albo nakazać swoim terrorystom dobrowolne wycofanie się z walki z Izraelczykami. 

Czy Izrael mógł się pomylić? To całkiem możliwe. W żadnej wojnie nie ma gwarancji. Ale biorąc pod uwagę przewagę, jaką Izraelczycy już zdobyli w tym konflikcie, ryzyko katastrofy zostało poważnie zredukowane. 

Wbrew kalumniom rzucanym na niego przez krytyków krajowych i zagranicznych, dokonując tego wyboru, Netanjahu nie przedłuża cynicznie wojny po 7 października, aby pozostać u władzy. Ku wielkiemu rozczarowaniu jego przeciwników, wyraźnie zwiększa to jego popularność. Ale jeśli tak jest, to dlatego, że — podobnie jak w przypadku jego decyzji o prowadzeniu wojny w celu zniszczenia Hamasu — podąża za wolą narodu izraelskiego, który chce odzyskać suwerenność nad całym krajem i chce, aby terroryści zostali spacyfikowani, jeśli nie całkowicie pokonani.

W tym momencie jest jasne, że ofensywa w dużej mierze przywróciła Izraelowi siłę odstraszania przeciwko jego wrogom, którą utracił, gdy wojsko i wywiad, a także rząd, zostały zaskoczone 7 października. To izraelska siła militarna przekonała umiarkowanych Arabów do zawarcia z nim pokoju, a nie 30 lat nieudanego procesu pokojowego, który nastąpił po katastrofalnych porozumieniach z Oslo z 1993 r. Jak słusznie napisał Lee Smith w magazynie „Tablet”, Netanjahu i IDF przypomnieli światu — a w szczególności Waszyngtonowi i Europejczykom — że wojny można wygrać. A sposobem na ich wygranie jest zabijanie wroga, a nie ustępstwa wobec ludobójczych terrorystów w umowach dyplomatycznych.

To jest lekcja, której liberalni Amerykanie nie chcą się nauczyć, bez względu na to, ile razy zostanie udowodniona jej prawdziwość. Ale jest to lekcja, którą rozumieją mieszkańcy Izraela, którzy wciąż żyją w oblężeniu. Decyzja Netanjahu, by spróbować odnieść zwycięstwo, jest rodzajem racjonalnego wyboru niezbędnego dla ich przetrwania i przetrwania Zachodu. To wstyd, że rząd w Waszyngtonie, który wciąż twierdzi, że jest liderem wolnego świata, zapomniał o tej istotnej mądrości.


Jonbathan S. Tobin jest amerykańskim dziennikarzem, redaktorem naczelnym JNS.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The secret of Netanyahu’s unacknowledged and historic popularity

The secret of Netanyahu’s unacknowledged and historic popularity

Caroline B. Glick


To a large degree, the international narrative regarding the prime minister is shaped by media coverage in Israel. But the Israeli public isn’t buying it.

.
Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu in the plenum hall of the Israeli parliament in Jerusalem, Sept. 30, 2024. Photo by Yonatan Sindel/Flash90.

It was strange to watch Fox News’ Martha MacCallum yesterday refer to Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu’s “unpopularity” in Israel. McCallum is a straight-shooting journalist. So how is it that she is unaware that Netanyahu is the most popular prime minister Israel has had in ages?

Direct Polls is Israel’s most accurate polling company. It was the only one to accurately call the 2022 Knesset elections that returned Netanyahu and his Right-Religious bloc to power. Over the past year, Direct Polls accomplished what was previously considered impossible: It conducted uniformly accurate polls of much smaller local government elections.

Netanyahu’s popularity reasonably sank in the immediate aftermath of Hamas’s Oct. 7 invasion and slaughter of 1,200 Israelis. But it began rebounding in late November. After National Resilience Party leader Benny Gantz resigned from Netanyahu’s government in June, Netanyahu steadily rose in Direct Polls tracking polls—leading Gantz and Opposition leader Yesh Atid Party head Yair Lapid by double digits in head-to-head matchups. In the intervening months, the gap between Netanyahu and his rival has grown steadily.

On Sunday, two days after Israel eliminated Hezbollah leader Hassan Nasrallah, Direct Polls published the results of its latest tracking poll for Channel 14. It found that for the first time since Oct. 7, the parties comprising Netanyahu’s governing coalition have an outright majority in Knesset seats. If elections were held today, the government would be re-elected.

As for Netanyahu, his popularity has reached epic proportions in Israel’s polarized political jungle, enjoying higher ratings than his top two rivals combined. In head-to-head matchups, he leads Gantz in favorability 52% to 25% and Lapid 54% to 24%.

Any time Netanyahu walks down the street or his convoy drives past pedestrians, they shout out their support and clamor to take selfies with him. And as Israeli sociologist Dr. Avishai Ben Haim has noted, Netanyahu is the only prime minister since Menachem Begin whose supporters actively pray for him personally.

Despite Netanyahu’s wild popularity, the media narrative in Israel and across the world remains where it was in the immediate aftermath of Oct. 7. The standard mantra is the one MacCallum parroted on Tuesday evening. The underlying message is that Netanyahu is prolonging the war to avoid elections.

Aside from being dead wrong, the assertion that Netanyahu is unpopular and is prolonging the war to avoid elections obfuscates the importance of what Netanyahu is doing. If the war is reduced to a question of politics, then we can ignore its strategic significance. And if we ignore the war’s strategic significance, then we can also avoid the issue of the polls, which show that the public is rallying around Netanyahu in a way no Israeli leader has experienced in recent memory. And if we ignore the polls, then we can ignore the reasons for Netanyahu’s historic popularity.

But understanding his popularity is key to understanding not only the political realities of Israel, but the forces driving events.

The sources of Netanyahu’s popularity

Netanyahu’s support stems from two sources. The first is the public’s recognition that Israel is fighting for its survival. The second is the Biden-Harris administration’s hostility.

Oct. 7 was a shattering event. It wasn’t merely a massive terrorist attack. For Israelis, it was a glimpse of the future if Israel fails to win the war. It showed Israelis that we are in a zero-sum game with Iran and its terror proxies. There is no deal to be had with Hamas, Hezbollah or the Iranian regime. Either they win and Israel is annihilated, or Israel wins and they are destroyed as military and political entities. There is no middle ground, no win-win deal.

While the Biden-Harris administration has professed solidarity with Israel since Oct. 7, Hamas’s day of atrocities did not change the administration’s policy goals. Both before and since Oct. 7, the Biden-Harris administration has had two goals in the Middle East—reaching a nuclear accord with Iran through strategic appeasement; and establishing a Palestinian state in Jerusalem, Judea, Samaria and Gaza.

Both of these goals are opposed by the overwhelming majority of Israelis who view both a Palestinian state and a nuclear-armed Iran as existential threats to the country. Given the outpouring of emotional support Israelis received from President Joe Biden and his advisers after Oct. 7, Israelis reasonably expected that they would jettison their anti-Israel policies.

But the administration did no such thing. Instead, just days after Oct. 7, the Biden-Harris administration unfroze $6 billion in Iranian accounts and transferred the funds to Tehran. Despite mountains of evidence, the administration denied that Iran was involved in planning and approving Hamas’s terrorist invasion. And they ignored the fact that upwards of 75% of Palestinians supported the slaughter of that day and no Palestinian Authority official condemned the atrocities.

Far from standing with Israel, as early as Oct. 8, the administration began a policy of gaslighting Israel, intimating that it was on the verge of committing war crimes by insisting that Israel fight in accordance with the “laws of war,” as if there was any reason to think that it wouldn’t do so as a matter of course.

Just a month into Israel’s ground operation in Gaza, the administration began slow-walking offensive weapons, including everything from assault rifles and bullets to tank and artillery shells, and bombs for air force jets. The only armaments that were steadily resupplied were Iron Dome missiles.

From the administration’s perspective, Israel had the right to self-defense but not to victory. To this end, the administration sought to micromanage Israel’s military operations and minimize the strategic significance. Israelis recognized that fighting to a draw meant being defeated.

Gantz, Lapid and Defense Minister Yoav Gallant were all willing to accept the administration’s position. It aligned with the way the military had been doing business for decades. Moreover, by accepting the administration’s dictates, they were showered with praise from the administration. The Netanyahu-hating media used their love fests with the White House and Pentagon as a means to present them as statesmen and Netanyahu as an isolated egomaniac who was only keeping up the fight to avoid new elections.

But the public didn’t buy the media narrative. Far from viewing Netanyahu as egotistical, they saw him as their only hope of preventing national destruction. From the very early stages of the war, Netanyahu distinguished himself as the only leader the public saw: Israel is facing foes who want to kill every single Jew they come across, and if we don’t defeat them, they will.

Netanyahu alone pledged publicly and repeatedly that he would not permit Israel’s fallen soldiers to have died in vain and would not relent in the war effort. As U.S. pressure grew stronger and more aggressive, he was also the only one who didn’t falter.

The administration responded to Netanyahu’s refusal to accept anything short of victory by openly interfering in Israeli politics with the clear aim of either neutralizing him within his government or ousting him from power. To achieve the first goal, Biden, U.S. Secretary of State Anthony Blinken and their subordinates used the public’s call for national unity to compel Netanyahu to give effective veto power over military operations to Gantz by making him a partner in the war cabinet. From his position, Gantz was able to consistently weaken Israel’s military operations in line with U.S. dictates. The administration was also deeply involved in Gantz’s decision in June to exit from the government. The idea was that following Gantz’s resignation, Gallant would rally four Likud Knesset members to leave the government with him and form an alternate coalition with the left. In the event, Gallant was unable to carry out the plan. And in Gantz’s absence, Netanyahu quickly moved to ratchet up the aggressiveness and the effectiveness of Israel’s war effort in Gaza. The public strongly supported Netanyahu’s moves. Any chance that Likud MKs would join the opposition disappeared.

The symbiotic relationship that the Biden-Harris administration cultivated with the Israeli left did not weaken Netanyahu politically, as the media and its political allies on the left assumed. To the contrary. Since the public agreed with Netanyahu that this was a war for national survival, as the public grew more aware of the administration’s opposition to Israeli victory, its support for Netanyahu grew. Likewise, politicians like Gallant, Lapid and Gantz, who are perceived as having good relations with the Biden administration, became objects of suspicion.

What moved Netanyahu’s approval ratings from the impressive 40s to the stratospheric (in Israeli terms) 50-plus was his trip to Washington in late July. Israelis overwhelmingly view the U.S.-Israel alliance as a strategic imperative. So while they approved Netanyahu’s refusal to bow to American pressure, they worried that the media were right when they accused him of wrecking U.S.-Israel relations.

The enthusiastic response Netanyahu received from lawmakers from both parties as he delivered his speech to the joint houses of Congress, and his successful meetings with Biden, Vice President Kamala Harris and former President Donald Trump demonstrated to the Israeli public that Netanyahu’s pursuit of victory didn’t dampen U.S. support for Israel at all. Netanyahu’s biggest jump in approval came following that visit.

The purpose of the myth of Netanyahu’s unpopularity

This returns us to the persistent media myth regarding Netanyahu’s unpopularity. To a large degree, the international media narrative regarding him is shaped by the Israeli media’s coverage. With the notable exception of Channel 14, Israel’s print and electronic media have been central actors in the left’s longstanding efforts to demonize the prime minister with the goal of ousting him from power. To this end, since the early stages of the war, the coverage has been defeatist and demoralizing. For instance, Channel 12’s correspondents and commentators reacted to the announcement by the IDF on Sept. 27 that Nasrallah was killed with mournful faces and barely hidden disappointment. In contrast, the public was elated and energized by the news.

By insisting that Netanyahu is unpopular, and his unpopularity is driving his determination to bring victory in war, the media drives a narrative that ignores the strategic implications of ending the war without defeating Hamas, Hezbollah or Iran.

But the public isn’t buying it. Netanyahu supported because by insisting on fighting to victory at all costs, and then doggedly maintaining allegiance to his pledge, Netanyahu regained the public’s trust. And now that his determination is yielding victories, from day to day, Netanyahu’s unrelenting determination increases his popularity and makes the administration, the opposition and the media appear increasingly ridiculous and irrelevant in the eyes of the Israeli public.


Caroline B. Glick is the senior contributing editor of Jewish News Syndicate and host of the “Caroline Glick Show” on JNS. She is also the diplomatic commentator for Israel’s Channel 14, as well as a columnist for Newsweek. Glick is the senior fellow for Middle Eastern Affairs at the Center for Security Policy in Washington and a lecturer at Israel’s College of Statesmanship. She appears regularly on U.S., British, Australian and Indian television networks, including Fox, Newsmax and CBN. She appears, as well, on the BBC, Sky News Britain and Sky News Australia, and on India’s WION News Network. She speaks regularly on nationally syndicated and major market radio shows across the English-speaking world. She is also a frequent guest on major podcasts, including the Dave Rubin Show and the Victor Davis Hanson Show.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Why the Past Gives Us Hope as We Enter a New Year for Jews and Israel

Why the Past Gives Us Hope as We Enter a New Year for Jews and Israel

Pini Dunner


A Torah scroll. Photo: RabbiSacks.org.

“No such torment … has ever transpired previously in history. The bizarre tortures and the freakish, brutal methods invented by the depraved, perverted murderers, solely for the suffering of Israel, are unprecedented and unparalleled. May God have mercy upon us, and save us from their hands, in the blink of an eye.”

These shocking words were written in the depths of hell — the Warsaw Ghetto in the summer of 1942 — by Rabbi Kalonymus Kalman Shapira, the fabled Piaseczner Rebbe, who, together with hundreds of thousands of Polish Jews, had been forced into the ghetto by the Nazis less than a year earlier.

At its peak, the Warsaw Ghetto held over 400,000 Jews crammed into just 1.3 square miles. The overcrowding led to catastrophic conditions: extreme poverty, widespread disease, and starvation. But worse was yet to come. Between July and September 1942, 265,000 ghetto residents were deported to the Treblinka death camp for extermination, while another 35,000 were viciously murdered in the ghetto.

In April 1943, Jewish resistance fighters staged the Warsaw Ghetto Uprising, the most significant act of Jewish resistance during the Holocaust. The fighters held out against the Nazis for a month before being brutally crushed. The remaining inhabitants were then dispatched to their deaths, including Rav Shapira, who perished at Trawniki on November 3rd, 1943, during the infamous Operation Harvest Festival (“Aktion Erntefest”), when the Nazis eliminated all remaining Jewish laborers in the Lublin District.

Rav Shapira wasn’t just any rabbi. He was a spiritual firebrand and a towering figure of resilience, even when facing the unthinkable horrors of Nazi brutality. He gave weekly speeches in the ghetto about faith, resilience, and divine love, never allowing himself to be crushed by fear and despair.

“With what can someone strengthen themselves, at least a little bit, so long as salvation has not appeared? And with what can the spirit be elevated, even the tiniest bit, while being crushed and broken like this? Firstly, with prayer and with faith that God would never utterly reject His children. It cannot be possible that He would abandon us in such mortal danger as we are now facing for His blessed name’s sake. Surely, He will have mercy immediately, and rescue us in the blink of an eye.” (Sacred Fire: Torah from the Years of Fury 1939-1942, p.333)

Rav Shapira’s words reflected the pain of the moment, but they also exuded unwavering hope. Each week, he recorded his speeches on scraps of paper, hoping to publish them once the horrors ended.

Though Rav Shapira was murdered, miraculously, his teachings survived the Holocaust thanks to the Oyneg Shabbos group, who preserved documents and testimonies from the Warsaw Ghetto by burying them underground in milk urns in early 1943, under the leadership of historian Emanuel Ringelblum, who was discovered in hiding and murdered in 1944.

Rav Shapira’s manuscripts were found after the war. They eventually reached Baruch Duvdevani, a Polish-born religious Zionist activist whose family had been followers of the Shapira Hasidic dynasty. In 1960, he published Rav Shapira’s work in a book titled Eish Kodesh (Sacred Fire).

Although Rav Shapira’s words were not meant to inspire future generations — he composed them as a direct response to the crisis he and those around him were facing in real-time — their preservation has ensured that his faith, resilience, and spiritual defiance continue on as a legacy, speaking powerfully to anyone struggling with suffering and hardship. They remind us that even in life’s darkest moments, the human soul can find strength and connection to the divine, trusting that good times will follow bad.

This past year, in the wake of October 7th and all that has transpired since, I have found myself returning to Rav Shapira’s teachings repeatedly. In particular, that first quote haunts me; he seems to be describing the horrific events of October 7th with vivid clarity — an echo from Jewish history.

But I have also been inspired by Rav Shapira’s faith. When everything seemed dark — as Israel reeled from unimaginable horrors and went to war, and as Jews around the world felt vulnerable and under attack — Rav Shapira’s unshakable faith became my anchor.

Rav Shapira never allowed moments of pain and confusion to turn into a crisis of faith, and I found strength in his incredible resolve. We have all struggled this year, when even victories — whether against Hamas in Gaza or antisemitic mobs on college campuses — have been twisted into weapons to attack us. Thankfully, Rav Shapira’s model of faith provided a firm foundation for me to stand on. His resilience reminded me that even when we don’t understand the world’s darkness, God is still present, shaping a future redemption.

Just as the Nazis were ultimately brought down, despite their early victories and seeming dominance, so too will the enemies of Israel today — Hamas, Hezbollah, the Houthis, and Iran — meet the same fate.

Rav Shapira’s words remind us that evil’s apparent success is always temporary, and its defeat inevitable. We stand today as witnesses to the unraveling of their power, knowing that just as the Jewish people survived then, we will rise again now, stronger than before.

Tragically, Rav Shapira did not live to witness the fall of the Nazis. But his faith was not misplaced. The Nazis were ultimately defeated, and the Jewish people, whom they sought to annihilate, rose from the ashes of Europe to rebuild their lives — not just in the newly founded State of Israel, but in vibrant, thriving communities around the world. The Jewish spirit was not broken; it came back stronger, fortified with faith and determination.

And today, as we celebrate a new Jewish year and reflect on the past year, we can see that our faith was not in vain. Though we have endured profound loss and faced the painful reality of rising hatred against Israel and Jews across the globe, we are also witnessing the collapse of our enemies — their plans and strength unraveling before our eyes.

Hamas, who heinously butchered our people and then celebrated our grief, has been decimated, and its leaders are dead. Hezbollah is weakened, its leadership gone, and its threats subdued. Iran, the puppet master behind this indescribable evil, scrambles to defend itself against the inevitable. Like Hitler in the final days in Berlin, they know that their time is coming.

And so, as we continue to navigate these turbulent times, Rav Shapira’s words resonate across the decades with renewed significance: “Even if you are broken and oppressed, you must nevertheless be sincere and whole. Take strength in God because you know that God is with you in your suffering. Do not attempt to project into the future, saying, ‘I cannot see an end to the darkness.’ Rather, simply accept whatever happens to you, and then you will be with God…[and] your salvation will draw close.” (Sacred Fire, p.213)

These words are as true today as when Rav Shapira first spoke them. Though the challenges we face are immense, our faith must remain firm. Time and again, we have experienced God’s presence, even in our darkest hours, leading us toward a brighter future.

The Nazis were defeated, and today’s enemies will also fall — and when that day comes, the Jewish people, resilient and steadfast, will rise stronger than ever. We have overcome destruction before, and with unwavering faith, we will meet the challenges ahead, knowing that our adversaries will be vanquished, and the Jewish people will stand tall and strong.


The author is a rabbi in Beverly Hills, California. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com