Archive | October 2022

Kilka myśli o hipotezie „brudnej bomby” i o roli nienawiści

Dirty bombs have nowhere near the destructive power of a nuclear weaponImage: dpa/picture alliance


Kilka myśli o hipotezie „brudnej bomby” i o roli nienawiści

Andrei Martianow
Tłumaczenie: Sławomir Soja
[Artykuł to druga strona medalu w dyskusji na temat Ukrainy. Nie jest on (tak jak żadne z publikowanych artykułów na blogu) wyrazem poglądów webmastera. ]


Po pierwsze. Czy to jest w ogóle możliwe?

Odpowiedź brzmi: Absolutnie tak. Jest wystarczająco dużo zużytego paliwa z cywilnych reaktorów jądrowych, aby uzyskać wystarczającą ilość materiałów radioaktywnych. Co ważniejsze, istnieje mnóstwo „know how” wśród ukraińskich naukowców i inżynierów. Poza tym, sprowadzanie materiałów radioaktywnych lub specjalistów to coś, do czego zdolni są anglo-syjonistyczni hegemoniści. Wystarczy wspomnieć ukro-nazistowskich polityków, którzy przed kamerami z ogniem w oczach mówią o tym, jak zrzucić atomówkę na Rosję i zabić jak najwięcej Rosjan.

Szybkie przypomnienie. „Brudna bomba” nie powoduje detonacji jądrowej, ale zamiast tego wykorzystuje konwencjonalny materiał jądrowy do rozprzestrzeniania materiałów radioaktywnych.

Jak duża musi być taka bomba? Im większa tym lepiej, ponieważ tym więcej materiału radioaktywnego się rozniesie. To jednak też jest problem, gdyż oznacza to dostarczenie dużego ładunku w miejsce, w którym ma wybuchnąć.  Tutaj widzę trzy podstawowe opcje:

– Odpalenie brudnej bomby za liniami rosyjskimi

– Odpalenie brudnej bomby w pobliżu linii kontaktu z przeciwnikiem

– Odpalenie brudnej bomby na terytorium okupowanym przez ukro-nazistów.

Każda z tych opcji posiada poważne wady.

Jeśli chodzi o pierwszą możliwość, to jak dostarczyć, powiedzmy, ciężarówkę podobną do tej wysadzonej na Moście Krymskim, gdzieś w okolice Chersonia czy gdzie indziej? Putin wydał zestaw dekretów, które dają teraz rosyjskim organom bezpieczeństwa solidne podstawy prawne do prowadzenia szeroko zakrojonych operacji bezpieczeństwa i podejmowania wielu działań, których wcześniej podejmować nie mogły. Czy więc byłoby to możliwe?  Może tak, ale niełatwe.

Podłożenie bomby gdzieś w pobliżu linii kontaktu grozi wykryciem pojazdu dostawczego (ciężarówki, transporter opancerzony itp.) przez rosyjski C4ISR i wysadzeniem go w powietrze. Oczywiście USA/NATO zrzuciłoby winę na Rosję, ale nasuwa się pytanie, dlaczego Rosja miałaby kiedykolwiek użyć brudnej bomby, biorąc pod uwagę, że 1) Rosjanie mają mnóstwo zwykłej taktycznej broni jądrowej i 2) taki atak nie miałby sensu militarnego. Ponadto, atak w pobliżu frontu może spowodować katastrofę podobną do MH-17, gdzie miejsce zbrodni jest pod kontrolą Rosji, a nie, jak się spodziewano, ukronazistów.

Pozostawia to opcję trzecią. Wysadzić tę bombę atomową w jakimś okupowanym przez ukronazistów mieście lub miasteczku i ogłosić, że jest to element „czystki etnicznej dumnego narodu ukraińskiego przez ruskie hordy”, a następnie włączyć się na mantrę w stylu Srebrenicy i skandować „ludobójstwo! ludobójstwo! ludobójstwo!”, aż nienawiść do Rosji nie osiągnie potrzebnego natężenia.

Oczywiście nasuwa się pytanie, dlaczego Rosjanie chcieliby dokonać ludobójstwa Ukraińców, używając mało skutecznego urządzenia (główną „cechą” brudnej bomby jest panika, którą wywołuje), skoro mają wszystko, czego potrzebują, by zatrzeć z powierzchni Ziemi nie tylko Ukrainę, ale cały Zachód.

Ale wtedy docelowym odbiorcą takiej brudnej bomby byłaby  łykająca-każde-gówno (parafrazując Orwella) tzw. opinia publiczna na Zachodzie, która „kupiła” 9/11, MH17, Skripala, Ghoutę, Viagrę w Libii, Racak, Srebrenicę, lista ciągnie się dalej i dalej.

Zatem odpowiedź brzmi zdecydowanie. „Tak, jest to możliwe”.

Drugie pytanie brzmi: Dlaczego? Jaki byłby cel wybuchu takiej brudnej bomby?

Tutaj trzeba zrozumieć, że Hegemonia i Rosja toczą dwie zupełnie różne wojny. Dla Hegemonii wojna z Rosją, rozpoczęta w 2013 roku, zawsze dotyczyła wizerunku, operacji psychologicznych i propagandy. Stąd ciągły napływ idiotycznych, w większości ewidentnie fałszywych, „informacji” podawanych łykającej-każde-gówno opinii publicznej, która łykała te bzdury, ponieważ 1) poprawiało to jej samo-ocenę  w jej mentalnej wizji świata i 2) sprawiało, że czuli się dobrze, ponieważ nadal są częścią Rasy Panów. Dla kontrastu, Rosja prowadząc SMO [specjalna operacja wojskowa], starała się bardzo mocno zminimalizować liczbę ofiar cywilnych lub zniszczeń ukraińskiej infrastruktury, choć teraz nie będzie miała innego wyboru, jak tylko rozwinąć ją w coś bardziej zbliżonego do regularnej operacji wojskowej z użyciem różnych rodzajów broni.  Ale nawet to nie jest kluczowe, kluczowe jest to, że:

>>NATO przegrywa, i oni to wiedzą, więc wariują<<

Dopóki nie będziecie w stanie przyjąć tego do wiadomości, nigdy nie zrozumiecie działań elit rządzących Hegemonią!

NATO po prostu nie ma sił potrzebnych do zaatakowania Rosji z jakąkolwiek nadzieją na sukces. Jedna brygada powietrzno-desantowa nie zrobi tu *jakiejkolwiek* różnicy. A nawet jeśli USA zdecyduje się na pełną mobilizację (co jest naprawdę niemożliwe, Powodzenia!), musiałoby sprowadzić te siły do Europy. I nawet jeśli USA może sprowadzić, powiedzmy, 1’000’000 ludzi, to Rosji będzie znacznie łatwiej zmobilizować w odpowiedzi, powiedzmy, 3’000’000 ludzi.

Co wtedy? A czy wspomniałem, że jak tylko okręty USA wyruszą w rejs, Rosja zatrze z powierzchni Ziemi wszelkie porty i obiekty gotowe przyjąć siły USA?  Albo inaczej: weźmy pełne siły zbrojne Polski, państw bałtyckich, Rumunii i ukronazistów, potem dodaj PEŁNE 101 i 82 ?  dywizje powietrzno-desantowe USA. Byłyby to („połączone”) siły, które nigdy nie były zaprojektowane do działania w tak zagmatwany sposób, zwłaszcza przeciwko lepszej od siebie zjednoczonej armii pod jednym dowództwem! Nie będę nawet wchodził w takie drażliwe kwestie jak punkty zgrupowania, manewrowość, logistyka, obrona przeciwlotnicza itp.

Podczas gdy zombie takie jak B. [„prezydent” Biden – przyp. Red.] i jego „genialna” wiceprezydent nie mają pojęcia o żadnej z tych rzeczy, musi być co najmniej kilku ludzi w Pentagonie lub trzyliterowych agencjach, którzy rozumieją prosty fakt, że w obliczu obecnej sytuacji, Hegemonia ma trzy opcje:

– Ogłosić porażkę

– Ogłosić zwycięstwo i odejść (to samo, tylko z małym listkiem figowym dla przyzwoitości)

– Popełnić samobójstwo atakując bezpośrednio Rosję

Niezbyt ciekawe perspektywy.  Więc jest jeszcze jedna opcja: a może by tak wywołać totalny chaos i mieć nadzieję, że wyjdzie z tego coś korzystnego? Innymi słowy, o ile odpalenie brudnej bomby nic nie da w sensie czysto militarnym (na pewno nie powstrzyma rosyjskich wojsk), o tyle wywoła tak ogromną reakcję polityczną, że obecna sytuacja zamieni się w totalny chaos, panikę, plotki, kłamstwa itd.

Dla obłąkanych umysłów neokonów, całkowity chaos wyglądałby lepiej niż całkowita porażka, prawda?

Tak, wiem, nikt chociażby z połową mózgu nigdy nie uwierzy, że zrobili to Rosjanie. Ale jeśli poprzednie zachowanie jest najlepszym wskaźnikiem przyszłego zachowania, to twierdzę, że w Hegemonii zawsze będzie wystarczająco dużo łykających-każde-gówno, aby uwierzyć dosłownie w *cokolwiek*, bez względu na to, jak ewidentnie głupie i niedorzeczne  to *cokolwiek* jest.

Żyjemy przecież w społeczeństwie, w którym nikt już nie uczy, jak myśleć (szkoły po prostu czynią dzieci coraz głupszymi), a zdecydowana większość ludzi nadal traktuje wytwory korporacyjnej machiny propagandowej, jako „informacje”. Nie wspominając o tym, że na poziomie psychologicznym i duchowym żyjemy nie tylko w społeczeństwie post-chrześcijańskim, ale nawet w społeczeństwie post-prawdy, w którym prawda i fałsz po prostu straciły jakiekolwiek obiektywne znaczenie poza „lubię to” lub „nie lubię tego”.  Moglibyśmy nawet nazwać to społeczeństwem „post-rzeczywistym”!

Wniosek jest taki: w tym momencie NATO potrzebuje jakiegokolwiek odwrócenia uwagi lub, nawet lepiej, jak największego chaosu, aby zmienić narrację i mieć nadzieję na wykorzystanie tego odwrócenia uwagi do przegrupowania się i próby znalezienia wyjścia z żałosnej porażki, przed jaką stoi NATO na Ukrainie.

Nie warto więc doszukiwać się militarnego uzasadnienia ataku brudną bombą. Jest to TYLKO kwestia stworzenia odpowiedniego wizerunku.

Co jeszcze Hegemonia mogłaby spróbować zrobić, by opóźnić to, co nieuniknione?

Najczęściej wymieniane opcje to:

– Wysadzić zaporę i zalać tysiące ludzi

– Zrzucić deszcz rakiet na Chersoń lub inne wyzwolone duże miasto

– Więcej ataków dywersyjnych/terrorystycznych wewnątrz Rosji

Ponownie, celem nie byłoby tu zdobycie przewagi militarnej, ale jedyne dwie rzeczy, którymi NATO jest teraz naprawdę zainteresowane:

– Wizerunek (Ukraińcy wygrywają! Ukraińcy wygrywają! Ukraińcy wygrywają!)

– Chaos (zarówno jako środek, jak i cel sam w sobie)

Nawiasem mówiąc, w Rosji jest mnóstwo ludzi, którzy w pełni zdają sobie sprawę, że Hegemonia „przegrywa”. Na przykład w rosyjskich mediach trwają dyskusje o tym, czy Putin powinien lecieć do Indonezji na szczyt G20. Dlaczego? Bo niektórzy mówią, że ataki na NS1/NS2 i Most Krymski pokazały, że neokoni, którzy kierują Hegemonią są zdolni do wszystkiego, w tym do próby zamachu na Putina. Byłoby to szczególnie atrakcyjną opcją, gdyby można było to zrobić z jakąś (nawet cienką) „wiarygodną możliwością zaprzeczenia”.

Prawdę mówiąc, Rosja to nadal, niestety, „system jednego człowieka”, co oznacza, że na dzień dzisiejszy Putin jest nadal całkowicie niezastąpiony. Choćby z tego jednego powodu zalecałbym mu pozostanie w Moskwie w dającej się przewidzieć przyszłości.

Czasami słyszę, jak ktoś mówi „spokojnie, przecież oni nie są aż tak szaleni!” (do kogokolwiek odnosi się „oni” ?) Musimy więc  zadać to pytanie: Czy oni naprawdę są szaleni? Albo, jaka jest rola nienawiści w tej wojnie?

Myślę, że to niewłaściwe postawione pytanie. Prawdziwe pytanie brzmi: czy „oni” są aż tak przepełnieni nienawiścią i aż tak źli?

Odpowiedź brzmi, TAK. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.  Żadnych.

Tutaj muszę wyjaśnić coś, w co, większości nie-Rosjan lub nie-Ukraińców trudno będzie uwierzyć. Współczesna (w przeciwieństwie do historycznej) ukraińska samoidentyfikacja jest całkowicie zbudowana na nienawiści. Przede wszystkim współcześni ukronaziści nienawidzą Rosji i wszystkiego, co rosyjskie. To ma sens, ponieważ ukraińska tożsamość narodowa nie ma obecnie żadnej pozytywnej treści/wartości, a im bardziej jesteś antyrosyjski, tym bardziej jesteś Ukraińcem. Twoje pochodzenie etniczne, język ojczysty, miejsce zamieszkania itp. nie stanowią absolutnie żadnej różnicy. I właśnie dlatego nawet byli „bohaterowie Ukrainy” (tacy jak Nadieżda Sawczenko czy Wiaczesław Bogusław) zostali aresztowani za „zdradę” (wraz z wieloma TYSIĄCAMI innych, w całym kraju!).

Tradycyjnie, ukronaziści nienawidzą też Żydów, Polaków i w zasadzie wszystkich innych (stąd ich powiedzenie o „topieniu Polaków i Żydów we krwi Moskali”).

Powtarzam: współczesna tożsamość ukronazistowska opiera się na nienawiści. Nienawiść nie jest cechą tej tożsamości, jest jej głównym składnikiem. Wystarczy zobaczyć, jak ideologie ukraińska i nazistowska są połączone i stopione w tej bardzo znanej ukraińskiej piosence:

Батько наш — Бандера, Україна — мати,

Ми за Україну пiдем воювати!

Chociaż nienawiść jest bardzo złym doradcą w większości przypadków, jest bardzo mobilizująca. Daje też rodzaj ślepej odwagi, która może sprawić, że zgłosisz się na ochotnika do misji samobójczych. Europejski imperializm, również zrodził się z nienawiści. I, oczywiście, judaistyczno-syjonistyczny supremacjonistyczny i śmiertelnie narcystyczny światopogląd również rodzi się z nienawiści do „innego”. Czy muszę wspominać, że rabiniczny „judaizm” (faryzejski talmudyzm) jest niczym innym jak antychrześcijaństwem?

Twierdziłbym, że nienawiść jest spoiwem, które trzyma razem całą anglo-syjonistyczną Hegemonię. A najbardziej znienawidzonym celem tej Hegemonii jest oczywiście prawosławna i nigdy nie podbita Rosja i to, co reprezentuje we współczesnym świecie.

Nie będę tu mówił, co moim zdaniem Rosja reprezentuje, ani, co może reprezentować w przyszłości, to będzie tematem przyszłej analizy, ale to, co mogę powiedzieć już teraz, to że w Rosji nie ma (prawie) żadnej antyukraińskiej nienawiści. I nie mam tu na myśli tylko osób publicznych. Na przykład, niedawno oglądałem całkiem dobrze zrobiony rosyjski film o wojnie w Donbasie zatytułowany „Najlepszy w piekle”. Film w zasadzie pokazuje 2-godzinny szturm sił rosyjskich (zwanych w filmie „białymi”) na 4 ukraińskie (zwane w filmie „żółtymi”) budynki.  Co jest niesamowite to fakt, że obie strony są pokazane jako odważni, zdeterminowani, żołnierze. Żadna z hollywoodzkich sztuczek mających na celu „pokazanie tego złego” (brzydkie twarze, złe grymasy, złośliwe skłonności, itp.) nie jest tam używana.

Co więcej, mnie to osobiście przeszkadza w tym filmie, postawiono znak równości pomiędzy obiema stronami! Chodzi mi o to, że pomimo dwóch godzin non stop bum! bum! i bum! bum! (jak na kino akcji przystało, jest to całkiem dobry film) nienawiść jest w tym filmie wyraźnie nieobecna. A to tylko jeden z przykładów. Czy wiecie, że na Krymie język ukraiński jest nadal językiem urzędowym? Co najbardziej zadziwiające, Rosjanie nigdy nie przeżywają tego rodzaju zbiorowego orgazmu, w jaki angażują się ukronaziści (i ich zachodni patroni), gdy tylko jakikolwiek akt terrorystyczny (czy to zniszczenie dostaw wody na Krymie, czy zabójstwo Duginej) uderza w Rosjan.

Poniżej, to tylko skromne przykłady tego, wokół jakiego rodzaju wściekłej nienawiści kształtuje się ukronazistowska tożsamość:

Rys. 1 Logo ukraińskiego wywiadu wojskowego: zauważ, gdzie wskazuje sztylet.

Rys.2 Ta (inspirowana przez ISIS) urocza scena pasterska to ukronazistowski pomysł na świetlaną przyszłość dla obwodu charkowskiego

Rys.3 Dwoje „dumnych” ukronazistów robi sobie selfie na tle planowanego ukronazistowskiego znaczka pocztowego, upamiętniającego (nieudany) atak na Most Krymski. Witamy w Banderastanie!

[rysunki na stronie źródłowej]

Banderastan jest społeczeństwem całkowicie przesiąkniętym nienawiścią.

Tak jak większość całego zbiorowego Zachodu (znanego jako „Strefa A”)

Tak samo jak każdy Neokon.

W ostrym kontraście do tego, nienawiść nie odgrywa prawie żadnej roli w społeczeństwie rosyjskim.

Obrzydzenie do ukronazistów? Jasne! Pogarda dla Zachodu? Tak, absolutnie. Ale radość z ukraińskich cierpień czy strat? Nienawiść do (prawdziwej, historycznej) kultury i języka ukraińskiego?  Nie. Prawie nigdy. (Wszędzie, w tym w Rosji, jest, jak zawsze, kilku świrów, choć większość rosyjskich świrów i tak nienawidzi Rosji bardziej niż Zachodu).

Powiedziałbym, że wszyscy oni nienawidzą Rosji tym bardziej, im bardziej Rosja nie odwzajemnia ich nienawiści.

Wniosek: Tak, oni są zdolni do wszystkiego.

Nie ma wątpliwości, że gdyby ukronaziści mogli użyć prawdziwych atomówek przeciwko Rosji, to by to zrobili.  Sam Zelenski tak powiedział.  Podobnie jak inni.  Rzeczywiście, nie ma absolutnie niczego, czego nie zrobiłyby, te satanistyczne dusze,  rządzące Hegemonią  lub nazistowskie dziwolągi w Kijowie.  To jest naprawdę zła wiadomość na dwóch poziomach:

– Są oni zdolni do najgorszego wyobrażalnego okrucieństwa

– Są również zdolni do najgłupszych działań, jakie można sobie wyobrazić.

Pierwsza jest oczywista.  Ale druga wymaga szybkiego rozwinięcia.  O ile nienawiść dodaje energii, determinacji, a nawet odwagi, to nigdy nie przyczynia się do trzeźwej i realistycznej oceny sytuacji.  Powiedziałbym nawet, że nienawiść i głupota idą w parze.  Nie powinniśmy więc nigdy używać argumentu „o nie, oni nie mogą być aż tak głupi”, ponieważ tak, oni zdecydowanie MOGĄ być aż tak głupi (wystarczy spojrzeć na samobójcze sankcje, które uchwalili!).

Zatem, czy będziemy świadkami wybuchu brudnej bomby gdzieś na Ukrainie lub w Rosji?

Moje przypuszczenie jest takie, że nie. Nie po tym jak Shojgu i Gerasimow zadzwonili do swoich zachodnich odpowiedników i wytłumaczyli im jakie mogą być konsekwencje takiego działania (Rosjanie wiedzą dokładnie gdzie ta brudna bomba jest projektowana i produkowana, wiedzą kto wykonuje te prace i wiedzą na jakim etapie jest obecnie ten projekt).  Oczywiście mogliby zbombardować te miejsca, ale to groziłoby uwolnieniem materiału jądrowego w powietrze, a więc uwolnieniem brudnej bomby, nad którą pracują naziści.

Teraz, gdy Rosjanie ostrzegli całą planetę (poprzez tę interwencję w RB ONZ) nikt poza łykającymi-każde-gówno w strefie A nie uwierzy, że  „zrobiła to Rosja”.  A ponieważ wspomniani (i smutni) łykający-każde- gówno w Strefie A są JUŻ przekonani, że „Pjuuutin” to „Nowy Hitler”, a Rosja to Mordor, przekonanie ich jeszcze w większym stopniu, nie ma większego sensu.  I choć liczne kompradorskie administracje kolonialne w „Strefie B” będą mówić dokładnie to, co każą im ich anglo-syjonistyczni panowie, to ludzie w Strefie B szybko zdadzą sobie sprawę z idiotyzmu tego całego przedsięwzięcia.

Zatem, czy „oni” to zrobią?  Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Myślę, że nie. Ale wiem, że są zdolni do wszystkiego, w tym do brudnej bomby lub każdego innego wyobrażalnego okrucieństwa (w tym bio-wojny, nawiasem mówiąc).

Na nienawiści nie da się nic zbudować, a przynajmniej nic trwałego. Ale nienawiść jest fantastycznym źródłem destrukcji, zdolnym do wyrządzenia kolosalnych szkód w zbyt wielu formach, by je tutaj zliczyć. Rosja chce zbudować stabilny i bezpieczny kontynent euroazjatycki jako część wielobiegunowego świata.  Hegemonia chce po prostu zniszczyć wszystko, co stoi na jej drodze. W tym sensie ma ogromną przewagę, gdyż niszczenie jest zawsze o wiele łatwiejsze niż budowanie czy nawet zachowanie czegoś.


Źródło:
 The Saker (October 25, 2022) – „A few thoughts about the “dirty bomb” thesis and the role of hatred”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israeli archaeologists reveal cache of guns Arabs used against British

Israeli archaeologists reveal cache of guns Arabs used against British

JERUSALEM POST STAFF


The weapons cache, which included the remains of around 100 guns, will be presented at a special conference for police officers and archaeologists.
.

Bullets that were among the finds in the Arab militia weapons cache found in Jaffa. / (photo credit: Israel Antiquities Authority)

A long-lost cache of weapons was discovered in Jaffa, which was originally meant to be used by local Arabs against the British, the Israel Antiquities Authority (IAA) announced Wednesday.

The weapons cache, which included the remains of around 100 guns, will be presented Thursday at a special conference for police officers and archaeologists and highlights the difficult battle the police of the British Mandate era waged against the illegal arms trade and armed Arab militia groups.

Jaffa Arab guns: Where were they found, what were they for?

The weapons cache was discovered at an old and infamous police station and detention center in Jaffa, located near the Jaffa clock tower square.

This was an area of major importance for both the British and the Ottomans, and thus had a very high police and military presence over the years.

Examples of the guns found in the Arab weapons cache in Jaffa. (credit: Israel Antiquities Authority)

Consequently, it’s also been home to a number of interesting archaeological discoveries.

This includes the aforementioned weapons cache of around 100 different guns, ranging from World War I military rifles to double-barreled hunting guns. 

First World War-era bullets, artillery shells and military equipment were also found.

The illegal weapons were bought by the Arab militias from merchants who themselves sourced them from a number of suppliers, such as Bedouin tribes that would scavenge them off of battlefields.

Oddly enough, some of these weapons seemed to have been broken on purpose, according to IAA researchers Alexander Glick and Dr. Yoav Arbel, who also speculated that they were seized by police from local Arab militias. 

There is also considerable interest in what kind of guns were included, such as manufacturer information, country and year of origin and so on, as it lends valuable data about the international illegal arms trade of the era.

This is why the cache will be presented at the joint police-archaeologist conference, which itself is meant to highlight the similarities in policework like forensic science to the techniques employed by archaeologists.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News From Israel- October 30, 2022

News From Israel- October 30, 2022


ILTV Israel News


One Israeli civilian murdered and at least three more injured in a deadly terror attack near Hebron, Saturday night.

Meantime… campaigns heating up with just 2 days remaining ahead of elections…

And finally – the Saltiest art you’ll ever see. the Israel museum opening an exhibit some 20 years in the making.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


„Meta grała całą dobę”. Szmugiel w getcie warszawskim


„Meta grała całą dobę”. Szmugiel w getcie warszawskim

Przemysław Batorski


Pomimo niemieckiego terroru, do głodującego getta warszawskiego nieustannie przemycano ogromne ilości towarów. Szmuglowano paczki z żywnością, przerzucając je przez mury i zrzucając z jadących tramwajów; wprowadzano do getta całe wozy z zaopatrzeniem, konie, a nawet fortepiany. Przedstawiamy fragmenty pracy o zjawisku szmuglu w getcie, napisanej w 1943 r. w konspiracji przez Mojżesza Passensteina, byłego żydowskiego policjanta.

szmugiel_ARG_fb.jpgSzmuglerzy przerzucają worki z mąką przez mur getta warszawskiego. Zdjęcie z Archiwum Ringelbluma

Bez szmuglu getto warszawskie nie przeżyłoby nawet kilku miesięcy. Ze szmuglu pochodziło od 80 do nawet 97,5% aprowizacji w żywność w getcie, jak podają Barbara Engelking i Jacek Leociak, według zapisków szefa Judenratu, Adama Czerniakowa. Miesięcznie przemycano żywność o wartości nawet 70-80 milionów złotych[1]. O szmuglu w getcie warszawskim napisał po wyjściu na stronę „aryjską” Mojżesz (Marek) Passenstein, były funkcjonariusz Żydowskiej Służby Porządkowej, a jednocześnie współpracownik Emanuela Ringelbluma i założonego przez niego Archiwum Getta Warszawskiego.

———————————-

Technika szmuglu

Szmugiel jako proceder nie był ani łatwy, ani bezpieczny. Szmugiel wymagał nadzwyczaj precyzyjnej techniki, będącej wynikiem długiego doświadczenia, okupionego krwią i dużymi ofiarami pieniężnymi. Forma szmuglu zależna była od znajdującego się na danym odcinku ogrodzenia, a więc odróżniamy szmugiel przez: sąsiednie posesje, druty kolczaste, płoty, mury, wyloty, szmugiel tramwajami.

Sąsiednie posesje

Najdogodniejszą formą szmuglu był transport towarów przez sąsiednie posesje, z których jedna należała do strony „aryjskiej”, druga zaś przylegała do dzielnicy żydowskiej. Mur oddzielający te domy był przez szmuglerów przebijany na parterze, na piętrach względnie na strychach, tak że z mieszkania „aryjskiego” można było dostać się, jak również przenosić towary do sąsiedniego mieszkania żydowskiego. Towar podlegający szmuglowi bywał dostarczany w ciągu dnia i przechowywany blisko punktu przelotowego, a w nocy – po ustaniu ruchu na mieście, po zamknięciu obu bram i po odpowiednim zabezpieczeniu „świecami” okolicznego terenu – błyskawicznie przerzucany był na stronę dzielnicy żydowskiej. […]

Ubezpieczenie szmuglu składało się z sieci „świec”, tj. posterunków, ustawionych na skrzyżowaniach sąsiednich ulic; posterunki sygnalizowały ewentualne zbliżenie się „strefy” patrolu niemieckiego. Sygnałem alarmującym w dzień było zazwyczaj podanie na głos umówionego imienia jednego ze szmuglerów, przekazywanego z ust do ust, aż hasło doszło do przelotu. W nocy podczas ruchu przechodniów na ulicy hasłem był okrzyk wartowników OPL (Obrony przeciwlotniczej) – „światło”, po ustaniu zaś ruchu przechodniów, po godzinie policyjnej, hasłem był sygnał świetlny. […]

Przelotów w sąsiadujących ze sobą domach było względnie dużo, ponieważ w pierwszym rozporządzeniu o utworzeniu dzielnicy żydowskiej granice getta biegły nie środkiem jezdni, a wzdłuż grzbietów domów. […]

To udogodnienie dla szmuglu zostało skasowane przez późniejsze korektury władz niemieckich co do obszaru i konfiguracji dzielnicy, ustawicznie zmniejszanej. Celem umożliwienia kontroli linii granicznej, będącej miejscem pracy grup szmuglerskich, mur, oddzielający getto od dzielnicy „aryjskiej”, przechodził środkiem jezdni i strzeżony był wzdłuż całej długości przez patrole i stałe posterunki. […]

mur_przejazd.jpg [598.17 KB]Mur getta biegnący środkiem ulicy, ul. Przejazd. Za murem widoczny budynek Pałacu Mostowskich, obecnie siedziba Komendy Stołecznej Policji. Archiwum Ringelbluma

Z licznych przelotów w domach sąsiadujących, […] na wzmiankę zasługują „mety” przy ul. Koźlej i St. Jerskiej [Świętojerskiej – P.B.] zajmujące jedno z pierwszych miejsc wśród przelotów. Wspomniane domy miały przeloty na wszystkich piętrach (od piwnicy do strychu). Szmuglerzy zorganizowani byli w zwarte zespoły, a nasilenie szmuglu było tak wielkie, że „mety” te były miarodajne dla ustalania cen na artykuły żywnościowe sprowadzane do getta. Wskaźnik cen tych dwóch „met” był decydujący dla całego getta. Zespoły szmuglerów pracowały bez przerwy w dzień i noc, czyli, jak to się nazywało w żargonie szmuglerskim, „meta” „grała” całą dobę. Celem ułatwienia transportu mleka przeprowadzono przewody rur ze strony „aryjskiej” na stronę żydowską. Mleko wlewano do zbiornika po stronie „aryjskiej”, a po stronie żydowskiej czerpano mleko z kranu.

Jak wszędzie, towar, który przechodził przez te przeloty, nie zawsze stanowił własność szmuglerów. W większości wypadków towar był własnością polskich i żydowskich hurtowników, którzy płacili „mecianne” za szmugiel. […]

Od wysłanych z getta na stronę „aryjską” paczek, które – jak podano wyżej – zawierały wytwory przemysłu żydowskiego, opłata była wyższa i zależała od zawartości i wagi paczek. „Mety” asekurowały towar przed „spaleniem”, tj. przed konfiskatą towaru przez Niemców. Taryfa była dość wysoka i wynosiła około 15% wartości towaru.

Ze względu na lokalny charakter przelotów grupy szmuglerskie składały się obligatoryjnie z dozorców tych domów, zainteresowanych lokatorów i grup tragarskich, operujących na danym terenie.

szmugiel_getto_wikipedia.jpg [444.49 KB]Szmugiel w getcie warszawskim. WikipediaDruty kolczaste

Szmugiel przez druty kolczaste rozpoczął się wtedy, kiedy władze niemieckie w obawie przed szmuglem uprawianym z powodzeniem przez sąsiadujące ze sobą posesje – skorygowały konfigurację dzielnicy żydowskiej i przeprowadziły linię graniczną środkiem jezdni granicznych ulic. Szmugiel przez sąsiadujące domy nagle się urwał i zespoły szmuglerskie zmuszone były do stosowania bardzo niebezpiecznych form szmuglu, tj. przerzucania towaru z jednej strony ulicy na drugą, przez druty kolczaste. […] Praca odbywała się w ten sposób, że towar był gromadzony za dnia, a z nadejściem nocy przerzucano go przez druty. […] Wybór przelotu musiał być obierany z całą skrupulatnością, gdyż ze względu na niebezpieczeństwo pracy na ulicy pod okiem policji od właściwego obrania punktu dla szmuglu zależało bezpieczeństwo grupy oraz rentowność przedsiębiorstwa. […]

Nasilenie szmuglu i hazard grup operujących na ul. Krochmalnej i na Walicowie były tak wielkie, że uprawiali swój proceder nawet w biały dzień ku utrapieniu funkcjonariuszy policji granatowej i Służby Porządkowej, którym groziła kula w głowę w razie przychwycenia szmuglu przez niemiecki patrol. […]

Pracę szmuglerów przy drutach cechowała wyjątkowa zwinność i zręczność. Tempo pracy było niebywale wielkie tak, że przeładunek 100 worków żyta lub cukru trwał zaledwie kilkanaście minut i towar znikał błyskawicznie w pobliskich norach i melinach, niedostępnych nawet dla niemieckiego patrolu, lub też przewożono go na ręcznych wózkach i na rykszach do detalicznych sklepów getta. Nawet ukazanie się „Streify” [patrolu – P.B.] z dala nie peszyło szmuglowców, przyspieszano tylko pracę tak, że po przybyciu patrolu na miejsce szmuglu nie zastawano ani towaru, ani szmuglerów. Na miejscu zostawali tylko funkcjonariusze S. P. przykuci do miejsca regulaminem służby i odpowiedzialni za nieprzestrzeganie przepisów.

Drewniane płoty

Płoty zbite z desek, wysokości 3 metrów, zostały użyte przez zarząd dzielnicy żydowskiej jako ogrodzenie w tych wypadkach, gdy chodniki należały do getta, a jezdnia była „aryjska”. Płoty zostały ustawiane na ul. Białej, Ogrodowej, Chłodnej, Ciepłej, na Walicowie oraz na Ceglanej.

Szmugiel przez płoty nie przedstawiał technicznie wielkich trudności, gdyż w miejscach najwygodniejszych dla transportu deski były tylko luźno umocowane, niekiedy zaopatrzone w zawiasy i podczas transportu z łatwością je odsuwano. Towar dostarczano zazwyczaj jezdnią „aryjską” do otworu i szybkim ruchem wrzucano do otworu, skąd tragarze zabierali go do „met”. Płoty były bardzo wygodne do transportu paczek z getta na stronę „aryjską” oraz jako miejsce przejść dla ludności z jednej dzielnicy do drugiej.

Ze względu na łatwość kontaktowania się ludności żydowskiej z ludnością polską szmugiel przez płoty uprawiany był przeważnie w dzień, podczas największego ruchu przechodniów na ulicy. Na ul. Białej największe nasilenie szmuglu miało miejsce, gdy interesanci udawali się do gmachu sądu jezdnią na Białej, wydzieloną z getta. Ruch osobowy z jednej dzielnicy do drugiej nabierał na sile o zmroku. Posterunki alarmujące czyli „świece” ustawiane były na pobliskich balkonach dla lepszego obserwowania terenu.

Bardzo często płoty graniczne były miejscem spotkań Żydów z Polakami, którzy przez szpary w płocie rozmawiali i dla niepoznaki obie umawiające się strony przesuwały się wzdłuż płotu, jedna po stronie jezdni „aryjskiej”, druga po chodniku żydowskim. […]

Nie było dnia, by przy płotach nie padło z rąk policji niemieckiej zabitych lub ciężko rannych kilku szmuglerów żydowskich lub niewinnych przechodniów. Tego rodzaju tragiczne wypadki przerywały transport towarów i ruch osobowy między dzielnicami tylko na kilka minut zaledwie, i natychmiast po odjeździe niemieckiego samochodu szmugiel podejmowano na nowo z nie mniejszą niż przedtem intensywnością.

Mury

Mury były typową formą ogrodzenia dzielnicy żydowskiej i otaczały – poza wymienionymi wyżej wyjątkami – cały obszar getta. Szmugiel odbywał się przez otwory wybijane w murze tuż przy ziemi i często pogłębiane wykopem. Niekiedy transport odbywał się górą za pomocą drabin ustawianych po obu stronach muru. Otwory w murze o średnicy pół metra często maskowane luźno ułożonymi cegłami i ziemią, były szczególnie ulubione przez szmuglerów, gdyż – w odróżnieniu od drabin – praca odbywała się nisko tuż przy ziemi i była niewidoczna z daleka dla patroli i posterunków. […] Praca odbywała się w ten sposób, że tragarze dochodzili gęsiego do otworu, i zrzucali na ziemię worki z żytem lub ziemniakami, które błyskawicznie przeciągano do getta.

Przerzucanie szmuglu przez mur – górą – wymagało większych nakładów i liczniejszego zespołu szmuglerów. Praca odbywała się w ten sposób, że na znak, dany przez posterunki ubezpieczające z obu stron, tj. ze strony aryjskiej, jak i żydowskiej, szmuglerzy wybiegali z bram domów z drabinami w rękach, szybko przystawiali je do muru i okrakiem siadali na murze. W tym samym czasie tragarze rzędem podchodzili z workami na plecach i podawali je siedzącym na murze dla przerzucenia na drugą stronę, gdzie inni tragarze błyskawicznie łapali worki i uciekali. […]

Przez mury transportowano towar o dużym tonażu; metrowe worki, meble, zdemontowane maszyny, przenoszono nawet fortepiany. Praca odbywała się przeważnie o zmroku i nocą. […]

Wyloty

Szmugiel przez wyloty (bramy) był najbardziej efektowną formą szmuglu, najmniej niebezpieczną dla szmuglerów, ale wymagała dużo mądrości i sprytu. […] W miarę zmniejszania się obszaru dzielnicy żydowskiej i celem ustanowienia bardziej rygorystycznej kontroli ruchu na wylotach, ich liczba została wydatnie zmniejszona. […]

W pierwszych dniach zamknięcia getta, zanim niemieccy żandarmi zorientowali się w labiryncie zakazów wywozowych i wwozowych, zanim pogodzili się z myślą, że ludność dzielnicy żydowskiej ma być morzona głodem, myśl, w którą nawet niemieccy żandarmi początkowo nie wierzyli, wozy z żywnością wjeżdżały do getta bez przeszkód. Gdy po kilku dniach sprecyzowane dyspozycje Transferstelle [urząd niemiecki pośredniczący w oficjalnej wymianie towarów między gettem a stroną „aryjską” – P.B.] uniemożliwiły bezkarne kursowanie wozów z żywnością, policja żydowska tłumaczyła żandarmom, nie dość dobrze zorientowanym, że zakazy te nie odnoszą się do artykułów pierwszej potrzeby, a tylko do artykułów luksusowych. […] Gdy i ten wybieg stracił swą wartość, żydowska służba wylotowa zagrała na nutce narodowo-socjalistycznej. Zakaz dostarczania produktów żywnościowych – tłumaczyli – odnosi się tylko do bogatych Żydów. Biedna ludność – w myśl „socjalnych teorii” Hitlera, nie chciała wojny z Niemcami, a więc kartofle i inne warzywa, stanowiące żywność ubogiej ludności, nie podlegają reglamentacji. […] Gdy żandarmi „uświadomieni” przez dowódców i SS odrzucili powyższą tezę, szmugiel oparto na „fic”, tj. na małej praktyce żandarmów na wylotach; kiedy powstawał duży ruch na wylocie, tracili z miejsca orientację i to tak dalece, że nie byli już w stanie kontrolować worów.[…]. Wystarczała kilkuminutowa bezczynność Służby Porządkowej, aby wylot był znów zatarasowany publicznością, a szczególnie dziećmi, starającymi się przedostać na stronę „aryjską” celem zakupienia artykułów żywnościowych i sprowadzenia ich do getta. Gdy żandarmi otoczeni dziećmi, czyhającymi na ich nieuwagę, ruszali w kierunku publiczności, aby ją rozproszyć, czekające w pogotowiu na wylocie wozy z żywnością na dany znak – mijały błyskawicznie i niespostrzeżenie wylot i pędem znikały w sąsiednich uliczkach getta.

szmugiel_MGL7020.jpg [928.35 KB]Żydowskie dzieci uczestniczące w szmuglu

Oprócz wyzyskiwania chaosu na wylotach, często sztucznie wikłano żandarmów w jakiś spór, „furor teutonicus” zasłaniał im oczy na praktykę „wylotowców” i w momencie największego ferworu przygotowane wozy mijały bramę dzielnicy żydowskiej. […]

Przepustki wystawiane przez organy niemieckiej administracji stwarzały pole do obchodzenia zarządzeń władz. Jednorazowe zezwolenia na wjazd wozu z żywnością wyzyskiwano np. przez długie tygodnie i przez ten czas służyły „wylotowemu” do sprowadzania licznych wozów z żywnością do getta, bowiem przy każdorazowym przekraczaniu granicy dzielnicy żydowskiej przepustka była tylko okazywana, ale nie anulowana przez organa kontrolne. […]

Maskowany wywóz produktów przemysłowych z getta na stronę „aryjską” odbywał się przy pomocy wozów ze śmieciami. […] Żandarmi rzadko kiedy kontrolowali zawartość „śmieciarki” w obawie przed tyfusem. […]

Import koni do szlachtowania odbywał się w oryginalny sposób. Wozy dwukonne z legalnymi przepustkami wjeżdżały do getta z ładunkiem towaru, a opuszczały getto z jednokonnym zaprzęgiem. Drugi koń pozostawał w dzielnicy żydowskiej. Często legalny wóz wyjeżdżał z getta, ciągnąc za sobą drugi wóz bez zaprzęgu, rzekomo do naprawy. Po krótkim czasie oba wozy wracały do getta, mając w zaprzęgu po 2 konie. […]

Szmuglerze tak daleko posuwali się w swym hazardzie, że niejednokrotnie samochody wożące produkty dla getta nie zatrzymywały się w ogóle na wylotach i całym pędem wjeżdżały do dzielnicy żydowskiej. Zanim żandarmi, oszołomieni tym faktem, zorientowali się, samochód był już daleko. Kontrolę wozów i przechodniów przeprowadzali, o ile nie sprzeciwiał się temu pełniący służbę żandarm, również funkcjonariusze granatowej policji polskiej. […]

Kompanie żandarmerii, które przybyły do Polski, były niebywale skorumpowane i żądne zysków. Majątek żydowski uważali za rzecz niczyją, którą można i należy zabierać, a Żydów traktowali za hordę bez praw, których można i należy zabijać, niekoniecznie wtedy, kiedy jest usprawiedliwiona przyczyna. W takiej atmosferze bezprawia i korupcji żandarmi szybko doszli do przekonania, że reglamentacja gospodarki żywnościowej w getcie jest wyjątkowo dogodną okazją do wzbogacenia się. Kto pierwszy wystąpił z ofertą przepuszczenia wozów z żywnością do getta, żandarmi żądni zysków, czy „grajkowie” spośród funkcjonariuszy SP nie wiadomo. Jedno jest pewne, że oferta wydała się od razu obu stronom niezmiernie ponętną i od tego czasu przed szmuglem rozwarła się szeroka perspektywa. […]

Na ogół biorąc, gdy żandarm-grajek był na wylocie, wozy kursowały dość bezpiecznie, odprawa trwała bowiem zaledwie sekundy, a z chwilą przekroczenia „wachy” towar natychmiast znikał. Zdarzały się jednak wypadki, że w chwili, gdy wóz znajdował się na „wasze”, najeżdżała „streifa” celem skontrolowania toku służby na wylocie. Wtedy „wóz się palił”, wóz z ładunkiem kierowano na główną „wachę”, gdzie towar ulegał konfiskacie.

Posterunki niemieckie zmieniały się co dwie godziny. Szmuglerze musieli więc w ciągu tak krótkiego czasu nawiązać kontakt z dostawcą „aryjskim”, załadować wóz towaru, podjechać pod „wachę” do wylotu, szybko zajechać do „mety” po stronie żydowskiej, towar zrzucić i natychmiast wrócić na stronę „aryjską”, zanim zmieni się „wacha”. Z chwilą bowiem zejścia z posterunku „dobrego szkopa” i przybycia „złego szkopa”, wszelki nielegalny ruch na wylocie zamierał, posterunki Służby Porządkowej musiały być cofnięte o 50 metrów od niemieckiego posterunku i wszelkie rozmowy z policją niemiecką były już niemożliwe. Wszelkie uchybienia służbowe, nawet błahe, gromadzenie się publiczności na wylotach, a nawet niezdejmowanie w porę czapek przez przechodniów przy mijaniu „wachy” karano natychmiast śmiercią. Znany był w Warszawie krwiożerczy żandarm przezywany Frankensteinem; codziennie bez powodu zabijał on funkcjonariuszy Służby Porządkowej względnie przechodniów na wylotach. Frankenstein był do ostatniej chwili istnienia getta postrachem Żydów. […]

Kontrola jednych była powierzchowna, raczej podyktowana obowiązkiem narzuconym im przez służbę. Inni natomiast przeprowadzali kontrolę wozów i przechodniów z całą niemiecką sumiennością, inni jeszcze po prostu pastwili się nad woźnicami i „placówkarzami”, biciem karabinem w głowę i terrorem, starając się zmusić ich do ujawnienia przedmiotu szmuglu. Szczególnie nieludzkim zachowaniem się na wylotach odznaczali się funkcjonariusze SD [organ wywiadu, kontrwywiadu i służby bezpieczeństwa SS – P.B.] i SS. Pod ich obecność żandarmi przed puszczeniem wolno wozu kazali zazwyczaj zdejmować opony, demontowali wozy, badali uprząż, kazali woźnicom zrzucać śmiecie celem zbadania zawartości ładunku, rozbierali przechodniów do naga na ulicy, nawet podczas trzaskającego mrozu, u kobiet przeprowadzali kontrolę uwłaczającą ich czci, a „placówkarzy” katowali w nieludzki wprost sposób.

Szmugiel tramwajami

Przez dzielnicę żydowską przejeżdżały tramwaje „aryjskie”, tędy bowiem prowadziła najkrótsza trasa na Żoliborz i Powązki, tj. do północnej części miasta. Podczas przejazdu przez getto tramwaje były eskortowane przez granatową policję, a to żeby przeszkodzić ludności „aryjskiej” w kontaktowaniu się z ludnością żydowską. Wozy, przejeżdżając przez getto, pędziły z maksymalną szybkością i nie zatrzymały się na przystankach tramwajowych. […] Polscy szmuglerzy, zazwyczaj młodociani, stali na pomostach tramwajowych i jak tylko wóz tramwajowy przejeżdżał przez getto, szybko wyrzucali worki z żywnością, przeważnie ziemniaki, na bruk. Oczekujący na chodniku wspólnicy żydowscy szybko chwytali worki i uciekali do bram. Eskorta tramwajów w dużej mierze paraliżowała proceder szmuglerów, nie mogła jednak dać sobie z nimi rady, gdyż w tym czasie, kiedy policjant granatowy był na jednym pomoście, towar wyrzucano z drugiego pomostu. Zresztą policja polska – za opłatą przymykała oczy i tolerowała szmugiel.

Również szmugiel ludzi był ułatwiony. Zazwyczaj na skrzyżowaniach ulic, gdzie tramwaje jechały wolniej, z wozów wyskakiwały „łebki”, by załatwić swoje sprawy handlowe.

Niejednokrotnie jednak szmugiel kończył się tragicznie. Niemcy jadący wozami tramwajowymi – na widok worków z żywnością dostarczanych do getta – strzelali do Żydów chwytających worki oraz do uciekających „łebków”.

„Meciarze”

Szmuglerze „meciarze” rekrutowali się z tragarzy i przedstawicieli świata przestępczego […] tj. b. złodziei, aferzystów, niebieskich ptaków i alfonsów […].

Grupa szmuglerska stanowiła ekskluzywny zespół, do którego nie miał dostępu nikt obcy. Biada temu, kto chciałby przeszkodzić szmuglerom w ich robocie, partycypować „niesłusznie” w zyskach lub „szmalcować”. Noże wyciągnięte z cholew i browningi unieszkodliwiłyby natychmiast śmiałka. Grupy szmuglerskie często zwalczały się wzajemnie, niekiedy nawet krwawo, na tle pracy na metach; często jednak wspomniane grupy tworzyły kartele i wtedy wzajemne spory likwidowały „dintojry”. […]

Dochody szmuglerów-„meciarzy” były olbrzymie i płynęły z transportu żywności, paczek i „łebków”. Większość z nich dorobiła się milionów. Szmuglerzy stanowili w getcie najbogatszą warstwę, rażąco odcinającą się na tle szarej, biednej i głodującej dzielnicy żydowskiej. Łatwe zarobki i niepewność jutra spowodowały, że szmuglerzy cały wolny od pracy czas spędzali na pijatykach, w nocnych lokalach, gdzie w licznym towarzystwie kobiet i razem z „aryjskimi” wspólnikami trwoniono zarobki dnia. […]

Dzieci

Ubrane w „krynoliny”, powstałe z podartej podszewki ich paletek, i z workiem na wątłych plecach dzieci setkami zbierały się na wylotach. Czekały na moment, by niespostrzeżenie dla żandarma przeskoczyć przez wylot względnie otwór w murze, zakupić tam trochę żywności i z woreczkiem kartofli na plecach wrócić do domu. Czasami czekały cały dzień, bo „szkop” był zły, bił niemiłosiernie i zabierał żywność. Ale gdy nadjechało kilka wozów i żandarmi zajęci byli kontrolą, zebrane dzieci w wieku 4-12 lat jak wróbelki z rozpostartymi „krynolinkami”, niby skrzydełkami, przelatywały przez wylot. Żandarmi chcieli im przeszkodzić, ale nadaremnie. Między kołami, wśród wozów, uczepione tramwajów, przemykały się jak kotki. Żandarmi dawali za wygraną. Często jednak praworządni hitlerowcy wobec takiego „bezprawia” strzelali do młodocianych z karabinów maszynowych, aby zapanował „nowy porządek” w Europie. Getto warszawskie często śpiewało piosenkę o małym szmuglerzu, młodocianym rycerzu, który zginął w walce z piekielną mocą faszyzmu niemieckiego.

———————————-

Mojżesz Passenstein podczas wielkiej akcji likwidacyjnej latem 1942 r. porzucił służbę w policji żydowskiej, później przedostał się na tzw. aryjską stronę i tam, ukrywając się, pisał swoje opracowanie – obszerną, zawartą w dwóch zeszytach, liczącą ok. 140 stron relację “Ghetto żydowskie w Warszawie w okresie drugiej wojny światowej 1939-1943 r.”. Przekazał opracowanie Adolfowi Bermanowi, przyjacielowi Emanuela Ringelbluma, który po wojnie złożył je w ŻIH.

Wiemy, że Passenstein zamierzał napisać, i być może napisał, dalszy ciąg swojej pracy, który jednak nie zachował się. Wraz z Ringelblumem i około 30 innymi osobami pochodzenia żydowskiego ukrywał się na posesji Mieczysława Wolskiego, “Krysi”, odkrytej przez Niemców w marcu 1944 r. Wszyscy mieszkańcy “Krysi” oraz ich polscy opiekunowie zostali rozstrzelani[2].

Opracowanie o szmuglu Mojżesza Passensteina pochodzi z „Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego” nr 2 (26), IV–VI 1958, s. 42-72.


Przypisy:

[1] Za: Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 2001, s. 450-451.

[2] Za: Robert Szuchta, Odwaga małych szmuglerów z warszawskiego getta, w: Cena odwagi, red. A. Bartuś, P. Trojański, Fundacja na Rzecz MDSM i Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, Kraków/Oświęcim 2019, s. 224, p. 5, dostępny przez: http://oipc.pl/pliki/CENA%20ODWAGI_Szuchta.pdf, dostęp 14.04.2021 r.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Shawarma With a Pedigree

Shawarma With a Pedigree


DANA KESSLER


In Tel Aviv’s gentrifying Carmel Market, owners of a high-end restaurant open up a new outlet for affordable fare
.

.
COURTESY SHAWARMA RAMBAM

A few months ago, a new shawarma place opened in the Carmel Market area in Tel Aviv. That may not sound like big news, but Shawarma Rambam isn’t like other shawarma places. But then again, the Carmel Market isn’t what it used to be either. And both go very well hand-in-hand.

Shawarma Rambam is located on the car-free Rambam street—one of the streets surrounding the market—and what’s different about it is the fact that it belongs to HaBasta, which is a two-minute walk away. For many years, HaBasta has held its position as one of the city’s most revered high-end restaurants. It’s a mixture between a market restaurant and a chef’s restaurant. The atmosphere is informal and the design casual, but its food is highly esteemed, and expensive, and it recently reached No. 14 at the Middle East & North Africa’s 50 Best Restaurants Awards.

High-end restaurants don’t usually open shawarma places—these are two very different worlds. But the owners of HaBasta had a dream of making shawarma for a long time. One of the most popular items on HaBasta’s menu is their signature pork shawarma—a premium take on the real thing—but that didn’t satisfy their shawarma cravings. They wanted to make the real thing as well, and finally started doing so when COVID-19 struck. While restaurants were closed and only takeout was allowed, they purchased a professional shawarma spit. Then, they approached Yoni Mermelshtine.

Mermelshtine grew up in the restaurant business. His dad, Ezra, was the founder of the beloved Tel Avivi fish restaurant Barbunia, where Yoni worked as well. After his dad died, in 2017, Mermelshtine and his brother sold Barbunia, and went on to other culinary ventures. Now Mermelshtine runs Shawarma Rambam in partnership with HaBasta.

“What’s so special about Shawarma Rambam is its pedigree,” Matan Sharon, street food critic for Time Out Tel Aviv, told me. “The mere fact that they are the shawarma of HaBasta gives them an automatic badge of excellence. The moment the hedonism and the pedantry of HaBasta enter the pita, it turns it into street food with a gourmet twist.”

In addition to their namesake, Shawarma Rambam serves other dishes as well, such as skewered shashlik and vegetarian dishes; they sell beer, have a wine list, and even host wine events once a week. Shawarma and wine might not be a combination that people are used to, but Shawarma Rambam is casually reinventing shawarma culture. There is nothing fancy or ostentatious about the place, but it’s obviously run by food lovers, and is a place that connoisseurs can appreciate and foodies can enjoy. And indeed, their clientele is a mix of people who frequent HaBasta (or wish they could afford it), and random hungry people just looking for a shawarma stand. Shawarma is usually consumed for lunch, on the go, but Shawarma Rambam is also a place to sit down for a fun and unassuming evening.

“When we opened, we didn’t know exactly where we’re going with this,” Mermelshtine told me. “All we knew is that we wanted to make the best shawarma there is. The quality of meat we use is probably higher than most shawarma places use.”

Traditionally, when you ate shawarma you didn’t ask where the meat comes from. Nowadays, though, people are more interested in the quality of meat. If once, most red meat in Israel was imported frozen from Argentina, now there’s more local meat, which is what they use at Rambam. Their meat comes from a butcher who also owns a shop in the Carmel Market, who gets his meat from Dabah—a family-owned company from Deir al-Asad, an Arab town in the Galilee region, that is responsible for over 60% of Israel’s fresh meat. The butcher shop cuts the pieces Mermelshtine desires, and each morning at Shawarma Rambam the meat is piled up on the spits: one spit of veal with lamb’s fat and one spit of pullet marinated overnight in a yogurt marinade. On Thursday nights they have a special of pork shawarma. It’s not the same as HaBasta’s, but well worth a try, and obviously more affordable.

It’s not just about the meat; it’s also about building the pita. The final and very important touch is supervised by local legend Effi Raz of Sabich Frischman and Sabich Tchernichovsly fame. In Tel Aviv his first name is synonymous with sabich (a pita dish containing fried eggplant, hard-boiled eggs, hummus, tahini, amba, salad, and sometimes boiled potatoes). Effi is an expert in mixing the salads and the meat inside the pita so that there is more flavor in every bite. As far as the condiments Rambam offer, they’ve got tzatziki (yogurt sauce), tahini, z’hug (Yemenite hot sauce), fried hot peppers, amba (a mango pickle condiment of Indian Jewish origin, which no shawarma is complete without), tomatoes, parsley with green onions, and onions with sumac (a purple spice that isn’t spicy but tastes like lemon).

Shawarma Rambam’s success isn’t without context. It is actually part of a larger shawarma trend going on in Israel right now.

“The shawarma trend in Tel Aviv started a few years ago with the opening of restaurants specializing in Turkish doner kebab, like the wonderful Mutfak,” Sharon told me. “And more recently there was a popular doner pop-up in HaCarmel market called Gerti. These things took the way people perceive shawarma up a notch. The COVID crisis taught restaurants that they need to diversify. They learned that they need to create more fast-food options, which also work as takeout and are more reasonably priced. Even the fanciest of chefs understands now that most people can’t afford expensive restaurants, so they started offering street food as well, either in a physical location or as take out. They didn’t abandon their expensive restaurants, but they started creating quality food for the everyday person as well.”

Author and food writer Adeena Sussman wrote the cookbook Sababa: Fresh, Sunny Flavors from My Israeli Kitchen, which was named a Best Fall 2019 cookbook by The New York TimesBon Appetit, and Food & Wine. She made aliyah in 2018 and since then she cooks and writes from her home, located in the Carmel Market area. Sussman gets all of her produce in the market and knows it like the back of her hand. I met her for coffee at her favorite espresso bar at the end of Carmel Market to talk about Shawarma Rambam. “A lot of the best street food in Israel right now is from people with a fine dining background,” Sussman agreed. “There are a lot of fine-dining refugees and there is a little bit of quality control going on. It used to be that no one asked what was in a shawarma or where the meat came from, but that changed.”

Sussman is also very much aware of the current shawarma trend. “Shawarma is a thing now,” she told me. “It’s funny to say that because I don’t think shawarma ever really went away. It’s true that Israel has the highest proportions of vegans in the world but it’s still only a small percentage. I don’t think your average Israeli 25-year-old male was ever eating vegan health food. But nowadays shawarma is getting a stamp of approval. COVID brought out people’s desire for elemental traditional food because people were seeking comfort. And it’s also about what people can afford. Nowadays in Tel Aviv, paying less than 50 shekels [about $14] for a filling meal is good value for money.”

Even though it has some popular veteran shawarma restaurants, like Dabush, Tel Aviv has never been the go-to place for shawarma. In Israel, Haifa is known as shawarma city. The best shawarma stands in the country are located there, and shawarma connoisseurs are known to make pilgrimages to Shawarma Emil or Shawarma Hazan in the northern city. Up until recently, most shawarma in Tel Aviv was made of turkey or pullet—mostly turkey. People traveled to Haifa to get veal shawarma with lamb’s fat. The current shawarma trend brought veal shawarma with lamb’s fat to Tel Aviv, too. And now in Tel Aviv (at Shawarma Rambam and other places) there is an extra bonus: yogurt sauce, like in Turkey, while in Haifa it’s strictly tahini.

I theorize that Tel Aviv was never a place for shawarma because it is considered a cosmopolitan and therefore inauthentic city. For many, Tel Aviv is a place for sushi or hamburgers. For authentic Middle Eastern food—be it shawarma, hummus, or falafel—you go elsewhere. But since Shawarma Rambam is related to HaBasta, it doesn’t need to be “authentic”—whatever that means. It has to be of high quality and it has to be delicious, as is expected of all new eateries in the increasingly gentrified Carmel Market.

Tel Aviv’s central outdoor market opened in 1920. For years it was the place to buy cheap fresh produce, cheap clothes, and designer knockoffs. Nowadays, like everyplace else, it’s going through quite a bit of gentrification. And in recent years it has become a haven for foodies, including special food tours of the market.

“The fact that Shawarma Rambam is connected to HaBasta speaks to something about the high-low approach to cuisine in Tel Aviv,” Sussman suggested. “HaBasta is one of the most expensive restaurants in Tel Aviv, while Shawarma Rambam offers an affordable option. And there are many places like that in the market area right now. The best places that opened in the market recently are foodie but they’re not high end. Like Diverso Pizza, which is a reasonably priced Neapolitan pizza, or places like Drexler and Panda Pita or HaCarmel 40, which makes an amazing fish sandwich.”

Shawarma Rambam is a welcome new addition to the Carmel Market’s growing foodie scene. And now, you don’t have to shell out the big bucks to taste a bit of HaBasta.


Dana Kessler has written for Maariv, Haaretz, Yediot Aharonot, and other Israeli publications. She is based in Tel Aviv.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com