Nadwiślański antysyjonizm po 56 latach

Okładka książki Dariusza Stoli Kampania antysyjonistyczna w Polsce 1967-1968


Nadwiślański antysyjonizm po 56 latach

Andrzej Koraszewski


Jeszcze niedawno gdyby mi ktoś powiedział, że „Krytyka Polityczna” zamieści tekst o polskim antysyjonizmie bardziej uczciwy niż teksty publikowane w „Rzeczpospolitej”, „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „Wyborczej”, „Newsweeku” i „Polityce” razem wziętych, prawdopodobnie zareagowałbym głośnym śmiechem. Kiedy czytelnik napisał, że warto przeczytać zamieszczony w „Krytyce Politycznej” tekst Jakuba Woroncowa spodziewałem się żiżkowego bełkotu z odrobiną faktów. Przeczytałem zdumiewająco rzetelny i dobrze napisany artykuł, który nie tylko warto polecić, ale o którym warto opowiedzieć. To najlepszy artykuł o polskim antysyjonizmie od czasu jego wprowadzenia na polską scenę przez PZPR i dziennikarzy będących na usługach Moskwy.
.

Jakub Woroncow studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim i, jak czytamy pod jego artykułem, zajmuje się badaniem ekstremizmów politycznych i radykalizacji. Autor zaczyna od stwierdzenia, że dzisiejsze antyizraelskie protesty są nie tylko pozostałością po marcu 1968 i radzieckiej propagandzie antysyjonistycznej, ale też zawierają elementy zachodniej kultury politycznej, która dotarła do Polski po 1989 roku. Prawdę mówiąc, chyba jest odwrotnie, z moich obserwacji młodego pokolenia wynika dość jednoznacznie, że postawy antyizraelskie ludziom urodzonym już w tym stuleciu w najmniejszym stopniu nie kojarzą się z dawną radziecką propagandą, o której większość młodych ludzi nie ma żadnego pojęcia.  Oczywiście Woroncow ma rację dostrzegając ten związek. Radziecka antysyjonistyczna propaganda wpłynęła na media i środowiska uniwersyteckie na Zachodzie i w krajach muzułmańskich i powróciła do nas bumerangiem jako kulturowe osiągnięcie Zachodu.

Autor pisze, że wojna w Gazie przesłoniła wojnę w Ukrainie, a na polskich uniwersytetach pojawiły się protesty podobne do tych, które widzimy na uniwersytetach zachodnich.

Jak zauważa, na naszym podwórku najdzielniejszym ugrupowaniem promującym radziecką doktrynę głoszącą, że antysyjonizm to nie antysemityzm, jest partia „Razem”. Autor pokazuje ich osobliwe manewry, kiedy po polsku rzucają hasło: „Nie trzeba być muzułmanką, żeby wspierać mieszkańców Gazy, wystarczy być człowiekiem” oraz „Wolna Palestyna”, a po angielsku: „From the river to the sea” i „Blaming Hamas for firing rockets is like blaming woman for punching her rapist”. To prawdopodobnie jest całkowicie świadoma gra, apelowanie o solidarność do mas i klarowne informowanie lepiej wykształconych, że chodzi o likwidację Izraela. (Autor nie wspomina pielgrzymek działaczy tej partii do grobu Arafata, ani ich antysyjonistycznej aktywności w Sejmie.)

„Osoby wypowiadające się na temat Izraela i uczestniczące w protestach nie zawsze uznają się za antysemitów, jednak często otwarcie epatują niechęcią do Izraelczyków jako zbiorowości. Ich narrację kształtują Al-Dżazira, związany z Bractwem Muzułmańskim anglojęzyczny portal Middle East Eye, wielojęzyczne kanały na Telegramie, grupy influencerów i podcasterów. Nazywają siebie ‘antysyjonistami’, nie antysemitami, i tolerują Żydów z diaspory, jeżeli ci mają światopogląd zbieżny z ich własnym.”

Ponownie moglibyśmy powiedzieć, że propaganda Al-Dżaziry, Hamasu, Abbasa i całej reszty dociera do polskiej młodzieży przez krajowe media głównego nurtu, które kopiują ją z renomowanych mediów zachodnich, ale głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych, które są podprawionymi emocjami popłuczynami i fusami z mediów głównego nurtu.

W efekcie, jak pisze Woroncow, „żyją w przeświadczeniu, że dysponują wiedzą, której brakuje ‘lemingom’, ‘syjoniści’ to faszyści, a Hamas ‘jest niewinny radykalizacji Palestyńczyków’, w przeciwieństwie do Izraela. Tworzą więc atmosferę uprzedzeń prowadzących do budowy postaw skrajnych”.

Na mapie antysyjonistycznej aktywności Woroncow wyróżnia Kraków, gdzie widzimy żywą współpracę miejscowych Palestyńczyków i lokalnej lewicy. To tam „działa Stowarzyszenie Oświatowo-Kulturalne Palestyńczyków w Polsce, którego wiceprezes, Omar Faris, pojawia się na demonstracjach w Krakowie, w Warszawie i jest częstym gościem mediów głównego nurtu”.

Ci, którzy obserwują harce antysyjonistów w Polsce, doskonale znają nazwisko owego Omara Farisa, który chętnie pojawia się w towarzystwie antysemitów z lewa i z prawa. Autor przypomina, że ten Palestyńczyk mieszka w Polsce od wielu dziesiątków lat, popierając terroryzm posługuje się żargonem romantyki rewolucyjnej, która dobrze trafia zarówno do zatwardziałych antysemitów starej daty, jak i do wrażliwej i niezdolnej do krytycznego myślenia młodzieży. Przyjechał jako człowiek Arafata, dziś jest człowiekiem Abbasa, więc dla ludzi udających przyzwoitość łatwiejszy do strawienia niż Hamas.

Woroncow przy okazji opowieści o Farisie popełnia jeden (ale dość istotny) błąd faktograficzny. Pisze, że „Fatah od 1988 roku uznaje prawo Izraela do istnienia”. Rzekome uznanie prawa Izraela do istnienia znajduje się w trzech listach Arafata pisanych po angielsku we wrześniu 1993 roku. Nie ma żadnego oficjalnego dokumentu w tej sprawie w języku arabskim, zapowiadana zmiana statusu Organizacji Wyzwolenia Palestyny nie nastąpiła. Twierdzenia o uznaniu Izraela przez Fatach, OWP lub władze rządowe Autonomii Palestyńskiej nie znajdują żadnego potwierdzenia.

Fetowany na salonach lewicy Omar Faris (zapraszany również przez Jacka Żakowskiego do TOK-FM), na łamach neoendeckiej „Myśli Polskiej” pisał: „Czy kraj z taką historią jak Polska może z moralnego punktu widzenia pozwolić sobie na pozytywne stosunki z faszystowskim państwem apartheidu? Ja czuję się Polakiem, założyłem rodzinę w Polsce, żyję z Polakami. Ale czuję również połączenie między naszymi narodami poprzez okrutne analogie w naszej historii”. Nieustanne odwoływanie się Farisa do polskiej tradycji antysemickiej, ani głoszone przez niego absurdalne teorie spiskowe, ani wreszcie fakt, że już po 7 października 2023 deklarował, że Hamas jest częścią palestyńskiego ruchu oporu i nie ma żadnych dowodów na przeprowadzenie masakry Izraelczyków, w żaden sposób nie zniechęcają do niego naszej antysyjonistycznej lewicy.

Dorota Kolarska z Omarem Farisem (Facebook).Dorota Kolarska z Omarem Farisem (x).

Wśród polityków partii Razem paradujących z Omarem Farisem znalazła się również młoda gwiazda tej partii, absolwentka Oxfordu, Dorota Kolarska, która reklamując się podczas kampanii do Parlamentu Europejskiego wystąpiła w szaliku z wzorkiem arafatki i z napisem po arabsku „Jerozolimo nadchodzimy”. Jakub Woroncow zapytał ją przez pocztę elektroniczną o to zdjęcie, na co odpowiedziała:

„W partii Razem jasno sprzeciwiamy się polityce apartheidu, którą według międzynarodowych i izraelskich organizacji praw człowieka prowadzi Izrael na terenach własnych i okupowanych. Od października 2023 wielokrotnie wypowiadaliśmy się w duchu potępiającym terrorystyczne ataki Hamasu, jednocześnie dopominając się o embargo na broń dla Izraela czy nawołując do zawieszenia broni. Droga do wolności i dobrobytu jednego narodu czy państwa nie może prowadzić przez ucisk i śmierć cywilnych obywateli innego. Mój udział w propalestyńskich manifestacjach wiąże się z apelem o natychmiastowe zawieszenie broni i skierowanie pomocy do najbardziej jej potrzebujących.”

Kolarska twierdzi, że nie znała wcześniej poglądów Farisa i że po zapoznaniu się z nim odcina się od nich, co nie zmienia jej poglądów dotyczących działań Izraela.

Można powiedzieć, że to klasyczna leninowska droga do postępu intelektualistów z europejskiej prowincji prowadząca przez modne kawiarnie pięknoduchów w europejskich stolicach.

Woroncow pisze, że „retoryka ludobójstwa jest bardzo powszechna wśród lewicowych aktywistów” i w tym samym akapicie stwierdza: „Nie da się zaprzeczyć, że w Gazie dochodzi do zbrodni wojennych, z których niektóre można kategoryzować jako zbrodnie przeciwko ludzkości…”. Trudno powiedzieć, czy to zdanie jest retorycznym zaklęciem na potrzeby redakcji, czy autentycznym przekonaniem młodego historyka, który powinien znać zarówno prawa wojny, jak i definicje zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości. Autor wyraźnie pisze, kto tę wojnę zaczął i jaki jest cel działań militarnych armii izraelskiej. Jeśli idzie o jej metody działania, to twierdzenia o rzekomych zbrodniach wymagają skonfrontowania z opiniami specjalistów chociażby takich jak John Spencer, prawdopodobnie najlepszy dziś na świecie ekspert w sprawach wojen w warunkach miejskich. Autor tej klasy co Woroncow nie powinien rzucać zarzutów o zbrodnie wojenne w charakterze przerywników w tekście.

Nie trudno pokazać, że dla partii Razem rzekome współczucie dla Palestyńczyków jest wyłącznie chwytem pod publiczkę. To nie są ludzie, którzy kiedykolwiek zauważyli mordowanie Arabów przez Arabów, Palestyńczyków przez Palestyńczyków, którzy kiedykolwiek zauważyli bezmiar terroru i korupcji we władzach palestyńskich (czy to Hamasu czy Fatahu), dyskryminację kobiet i mordercze prześladowania homoseksualistów i dysydentów, lub którzy gotowi są zauważyć działalność edukacyjną w szkołach prowadzonych przez UNRWA będącą wielopokoleniową indoktrynacją do nienawiści. Ich rzekome współczucie jest wyłącznie instrumentalne, jest tylko grą na uczuciach dla pozyskania poklasku.

To właśnie ten rodzaj gry na uczuciach zarówno partii Razem, jak i innych specjalistów w tej dziedzinie doprowadził do intifady na UJ a następnie na UW, o których Jakub Woroncow pisze m. in.:

„Na protestach organizowanych na UJ pojawił się transparent z hasłem ‘IntifadUJ’. To zbitka słowa „intifada” ze skrótem Uniwersytet Jagielloński, co razem brzmi jak zachęta do rozpoczęcia intifady, a symbolika jest tu bardzo istotna.

Słowo ‘intifada’ oznacza po arabsku ‘powstanie’ i często dotyczy zbrojnych powstań palestyńskich w latach 19871993 i 20002004. Przeniesienia tego terminu na grunt europejski dokonali niemieccy neonaziści, którzy w 2008 roku rozwinęli transparent ‘Deutsche Intifada’ podczas demonstracji pierwszomajowej w Hamburgu. Polscy neofaszyści byli bardziej precyzyjni podczas Marszu Niepodległości w 2019, gdzie wykorzystali baner z hasłem ‘Polish Intifada – We want our country back now! This Poland not a Polin’! No more apologies, no more Zionism”.

Autor zastanawia się nad pytaniem czy ci młodzi rozumieją hasła pod którymi występują. To pytanie jest raczej retoryczne. Może raczej należałoby zapytać, czy nauczyciele akademiccy, media i politycy zrobili cokolwiek, żeby ci młodzi ludzie lepiej rozumieli, o czym mówią i co znaczą słowa, których używają?

Jak pisze Woroncow:

„Młodzi lewicowcy są kierowani na protesty palestyńskich radykałów przez polityków lewicy, a tam słuchają narracji ekstremistycznej, która zostaje usankcjonowana najpierw przez polityków, a następnie jeszcze przez aktywistów innych ugrupowań lewicowych. Działają tu dwa mechanizmy: efekt autorytetu, grupy, ale też echa polegające na wzmacnianiu przekonań, które często są głoszone w grupie, do której przynależy lub chce przynależeć dana jednostka.

W takiej sytuacji osoba zaczynająca kształtować swoje postawy ideowe otrzyma zestaw poglądów, w których marginalizacja lub wręcz pogarda dla ofiar terroryzmu islamskiego są ważnym elementem zestawu światopoglądu postępowego, co nie tylko wypacza lewicowość, lecz po prostu sprawia, że ta przestaje nią być. Produktem końcowym takiego procesu jest ideologiczny zlepek teorii spiskowych, antysemityzmu z elementami antyglobalizmu i resentymentów antyzachodnich.”

Ten artykuł powinien wywołać burzliwą debatę i to nie tylko w środowiskach lewicowych, a plon takiej debaty powinien ukazać się w formie książkowej. W świecie monologów i zbiorowych chórów prawdopodobnie pozostanie ciekawym wyjątkiem, na który z pewnością warto zwrócić uwagę.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com