Archive | 2021/11/16

Niech się Żydzi inaczej ubierają

Karykatura przedstawiająca kapitana Dreyfusa z końca XIX wieku. Oskarżony fałszywie o szpiegostwo oficer francuskiego sztabu generalnego żydowskiego pochodzenia jest ‘przecięty w pół’ (‘coupé’, napis na brodzie), tak jak podzielona była wtedy wokół jego sprawy… (Roger Viollet Collection/Getty Images)


Niech się Żydzi inaczej ubierają

Jolanta Kurska


Co zrobić z Żydami, tymi “kosmopolitami niszczącymi jedność narodu”? – martwił się 130 lat temu wpływowy francuski ksiądz. – Nie chcemy ich u nas! Z cyklu “Adam Michnik poleca”.

W latach poprzedzających ostateczny rozdział Kościoła od państwa, który nastąpił w 1905 r., relacje francuskiego Kościoła katolickiego z laickim państwem stawały się coraz bardziej napięte. W wyborach w 1876 r. zwyciężyła republikańska i antyklerykalna lewica, Kościół zaś pozostawał główną siłą dążącą do restauracji monarchii.

Silne związki duchowieństwa z monarchistami i bonapartystami z jednej strony wzmacniały konserwatywny klerykalizm, z drugiej wywoływały radykalne reakcje antyklerykalne, wzmacniając dążenia do uniezależnienia życia publicznego od Kościoła.

(W czasach Trzeciej Republiki (1870-1940) Kościół katolicki we Francji liczył ponad 35 mln wiernych, 90 proc. populacji. Stan kleru parafialnego, wywodzącego się głównie ze środowisk wiejskich, wzrósł z 46 tys. 969 proboszczów i wikariuszy w 1853 r. do 56 tys. 295 w 1869 r. Za: Pierre Pierrard, „L’Eglise et la révolution (1789-1889)”, Nouvelle Cité, Paryż 1988. Mniejszości wyznaniowe – protestanci i żydzi – stanowiły ułamek społeczeństwa: w 1897 r. żydów było 72 tys., a protestantów – ponad 600 tys., według spisu powszechnego z tego roku).

Poza batalią o ustrój państwa jednym z głównych punktów sporu były działania licznych zgromadzeń zakonnych, które z uwagi na liczbę, wpływy, zwłaszcza w szkolnictwie, oraz zamożność stanowiły w oczach radykalnych republikanów „państwo w państwie”, szczególnie groźne z uwagi na antyrepublikańską postawę zdecydowanej większości ich członków. (Zgromadzenia te liczyły ok. 30 tys. zakonników i 130 tys. zakonnic; zob. Pierre Pierrard, „Les chrétiens et l’affaire Dreyfus”).

Po dekadzie napięć w latach 80. XIX wieku, spowodowanych m.in. sekularyzacją szkolnictwa za rządów Jules’a Ferry’ego, papież Leon XIII postanowił złagodzić napięcia między Kościołem a świecką republiką i położyć kres polityce antyklerykalnej. 17 lutego 1892 r. zabrał głos w wywiadzie zamieszczonym w popularnej gazecie codziennej o milionowym nakładzie „Le Petit Journal”, jasno wyznaczając kierunek zmian:

„Jestem zdania, że wszyscy obywatele muszą mieć te same prawa; każdy może zachować swoje osobiste sympatie polityczne, ale na polu działania istnieje tylko rząd, który Francja sama wybrała. Republika jest formą rządu równie prawowitą jak każda inna”.

Papież wezwał tym samym katolickich monarchistów do złożenia broni u stóp Republiki i lojalnego jej służenia. Wywiad ów oraz opublikowana tego samego dnia encyklika „Au milieu des sollicitudes” („Inter sollicitudines”) nadawały oficjalny charakter polityce „ralliement” – uznania przez francuskich katolików Republiki i jej instytucji.

Stanowisko papieża podzieliło francuskich katolików. Tylko nieliczni otwarcie akceptowali Republikę. Większość duchowieństwa i hierarchów oraz wiernych odmówiła pójścia za papieskim wezwaniem. Ci oporni wobec polityki „ralliement” posługiwali się argumentami w duchu gallikanizmu: papież jest niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie duchowej, nie ma jednak prawa ingerować w wewnętrzne sprawy polityczne.

Na ostro

Sprawa oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Niemiec Alfreda Dreyfusa, kapitana sztabu generalnego żydowskiego pochodzenia, wznowiła konfrontację między Republiką a Kościołem. Od samego jej początku zdecydowana większość katolików opowiedziała się po stronie obozu antydreyfusowskiego. Ci spośród nich, którzy uznali Republikę, także nie uniknęli podwójnej pokusy: antydreyfusizmu i antysemityzmu, co jeszcze bardziej potęgowało nastroje antyklerykalne.

Antysemityzm prasy katolickiej, z katolickim dziennikiem „La Croix” („Krzyż”) i jego regionalnymi wydaniami na czele, oraz brak reakcji ze strony hierarchii kościelnej wzmacniały z jednej strony obóz klerykalny. Z drugiej zaś wyostrzały antyklerykalną politykę republikanów.

Doktryna „ralliement” Leona XIII nie zatarła konfliktów między obozem katolickim a demokratyczną nowoczesnością. Jej efekty były odwrotne do zamierzonych: antyklerykalna lewica wyszła wzmocniona z wyborów parlamentarnych w 1893 r., a Republika utożsamiała się coraz bardziej z laickością. Zwieńczeniem tego procesu była ustawa o całkowitym rozdziale Kościoła od państwa w 1905 r.

(Najpierw w 1901 r. przyjęto ustawę proklamującą wolność zrzeszania się, niemniej poddającą zgromadzenia zakonne restrykcyjnemu reżimowi. W 1905 r. zaś przegłosowana została ustawa o całkowitym rozdziale Kościoła od państwa. Nowe prawo jednostronnie znosiło francuskie zobowiązania wynikające z konkordatu z 1801 r., proklamowało wolność wyznania, ale odtąd państwo francuskie przestawało opłacać i subwencjonować religie. Republika nie ingerowała w sprawy religii, a przedstawiciele Kościoła przestawali pełnić funkcje publiczne).

Potępiona przez papieża Piusa X i zdecydowanie odrzucana przez większość katolickiej prawicy, w tym środowiska nacjonalistyczne skupione wokół Action Française, ustawa wywoływała ostre spory aż do I wojny światowej. Dopiero w obliczu zagrożenia zewnętrznego ucichły walki międzypartyjne, a Francuzi się zjednoczyli – od lewicy po Action Française – w tzw. Union sacrée (święty sojusz).

Prawie pół wieku później wsparcie Kościoła dla marszałka Pétaina i kolaboracyjnego reżimu Vichy było beznadziejną i kompromitującą próbą powrotu do status quo ante.

Broniło go niewielu. Katolicy wobec Dreyfusa

W sierpniu 1898 r., w najgorętszym okresie sprawy Dreyfusa, gdy nastroje antydreyfusowskie i antysemickie sięgały zenitu, ks. Louis Pichot, wykładowca nauk ścisłych w seminarium duchownym w miasteczku Felletin (diecezja Limoges), opublikował w formie listu do „La Croix” broszurę zatytułowaną „Sumienie chrześcijańskie a sprawa Dreyfusa”, w której otwarcie występował w obronie fałszywie oskarżonego o szpiegostwo kapitana oraz wzywał księży asumpcjonistów wydających „La Croix”, by okazali „akt miłosierdzia wobec zdegradowanego i wzgardzonego człowieka”. W odpowiedzi dziennik okrzyknął go „sprzedawczykiem z dreyfusowskiego syndykatu”.

Rektor seminarium w Felletin pospiesznie odciął się od księdza, publikując w lokalnej gazecie „L’Abeille de la Creuse” list, w którym wyrażał ubolewanie z powodu jego postawy.

Duchowny nie składał broni, rok później wydał kolejną broszurę „Sumienie chrześcijańskie i kwestia żydowska”, gdzie z oburzeniem pisał o niechlubnym „zachowaniu bardzo licznych katolików” wobec Żydów, potępiał katolicki antysemityzm jako „sprzeniewierzenie się Ewangelii”.

Wygłaszając przy okazji „mea culpa” – sam do niedawna uważał Żydów za „ludzi niesympatycznych” – uzasadniał swoje zaangażowanie w walkę z antysemityzmem koniecznością kierowania się w osądzie ludzi „duchem sprawiedliwości”. Nieco później na łamach dziennika „Le Figaro” (12 grudnia 1898 r.; „Une lettre de l’abbé Pichot au rédacteur en chef” – „List księdza Pichot do redaktora naczelnego”) przewidywał, że w przyszłości Kościół katolicki zostanie oskarżony o bierność wobec antysemityzmu.

Antydreyfusowska prasa nie zostawiła na nim suchej nitki, a lokalny biskup odebrał mu katedrę w seminarium duchownym. Pozbawiony środków do życia znalazł schronienie w księstwie Monako, gdzie dzięki przychylności księcia Alberta I został proboszczem jednej z parafii.

„Niezbity dowód podłości Żydów”

Historia prowincjonalnego księdza jest emblematyczna dla czasów sprawy Dreyfusa: pokazuje, jak niełatwo było wystąpić przeciwko dominującej narracji oraz że wierność moralnej postawie wiązała się z napiętnowaniem, środowiskową izolacją i rzadko spotykała się z przejawami solidarności.

Ks. Pichot to istotnie jeden z nielicznych przedstawicieli duchowieństwa, którzy w owym czasie odważyli się zabrać głos w obliczu rozpalonych antysemickich namiętności, kłamstw i oszczerstw. Gdy bowiem aresztowano Dreyfusa w listopadzie 1894 roku, „środowiska katolickie zareagowały z wielką, nieprzyzwoitą radością” (Pierre Pierrard, „Les Chrétiens et l’affaire Dreyfus”).

Od początku ton nadawał dziennik „La Croix”, którego redaktorzy naczelni – księża François Picard i Vincent de Paul Bailly – oraz inni przedstawiciele kleru regularnie publikujący tu swoje teksty ochoczo przyłączyli się do walki z niebezpiecznym „żydostwem”. Tygodnik „Le Pelerin” („Pielgrzym”), także własność księży asupmpcjonistów, dziękował Opatrzności, bo „z jej pomocą żydowski kapitan Dreyfus został zatrzymany. To żydowski wróg zdradzający Francję. Zsyłając sprawę Dreyfusa, Opatrzność pozwala uzasadnić to, co potępialiśmy od dawna” (edytorial „Les Juifs” – „Żydzi”, 11 listopada 1894 r.).

Większe i pomniejsze katolickie gazety, zarówno ogólnokrajowe, jak i lokalne, np. wychodzące w każdej diecezji pismo „Semaines religieuses” („Tygodnie religijne”), odzwierciedlające poglądy wysokiego duchowieństwa, nie kryły zadowolenia ze „zdrady” Dreyfusa, gdyż jawiła się ona jako niezbity dowód podłości Żydów, uzasadniała chrześcijański antysemityzm.

Po publikacji listu Zoli w obronie Dreyfusa „J’accuse…!” w 1898 r. katolicki antysemityzm sięgnął zenitu. W wielu katolickich rodzinach karmiono dzieci codzienną nienawiścią do Żydów. Trucizna sączona przez głównego piewcę antysemityzmu Édouarda Drumonta przenikała do wszystkich warstw katolickiego społeczeństwa. A codzienna lektura regionalnych dodatków dziennika „La Croix” ugruntowywała poglądy wielu katolickich, mieszczańskich rodzin francuskiej prowincji. Dlatego, jak wspominał pisarz François Mauriac, jego rodzice nie dawali wiary, by rdzenni oficerowie francuscy mogli dopuścić się przestępstwa zdrady, wierzyli w spisek żydowsko-masoński i istnienie „syndykatu zdrady”, który rzekomo utworzył się wokół Dreyfusa i jego zwolenników.

Centralny Konsystorz Żydowski ostro protestował w listopadzie 1897 r. przeciwko rozpowszechnianiu w szkołach katolickich podręcznika „Les Fleurs de l’histoire” („Kwiaty historii”), za który jego autor Théodore Valentin otrzymał gratulacje od wielu biskupów, w tym arcybiskupa Tuluzy kard. Despreza. Czytamy tam m.in.: „Odkąd sprzedali Jezusa, Żydzi są przeklętą rasą. Dążą do zniewolenia i zrujnowania narodów, na które rzucają się jak sępy na smakowitą zdobycz. To niebezpieczne i nienasycone pasożyty, które są tam, gdzie popełnia się zbrodnie”.

Jak twierdzi historyk Kościoła Pierre Pierrard, pod koniec XIX wieku pośród biskupów niewiele było intelektualnych głów zdolnych wyznaczać całemu Kościołowi, zmagającemu się z cywilizacyjnymi wyzwaniami, kierunki zmian i dawać jasne wskazówki. Tym bardziej więc duchowni prowadzący zajęcia w szkołach nie byli intelektualnie przygotowani, by radzić sobie z wyzwaniami, jakie niosły prądy ideowe epoki. Dlatego z łatwością chłonęli opinie z katolickich gazet, antydreyfusowskich ulotek i broszur dla katechetów, chętnie podchwytywali antyżydowskie wiersze i piosenki pisane przez księży, a winę Dreyfusa uznawali za niepodważalny dogmat.

(Popularny był wówczas np. wiersz ks. Boulanda „Les Panameux” z 1894 r., oto fragment: „Przegnajmy/ Żydów i masonów/ każdego dnia pożerających [katolickiego] księdza/ i wypędzających Pana Boga/ ze szkół, ze szpitali,/ po to, by zagarnąć nasz kapitał”).

Także wykształceni katolicy i duchowni nie byli wolni od nienawiści bądź niechęci do Żydów, którym niesłusznie w ich mniemaniu zrobiono miejsce w społeczeństwie chrześcijańskim. Warto tu przywołać chociażby postawę markiza René de la Tour, jednego z liderów katolicyzmu społecznego, czy ks. Léona Déhona, założyciela Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego (sercanie) i społecznika katolickiego.

De la Tour odrzucił politykę „ralliement”, a w 1898 r. apelował o czujność „obozu chrześcijańskiego”, gdyż – ubolewał – getto nie oddzielało go już od „perfidnych Żydów”, co doprowadziło do „inwazji żydowskiej”. Ostro piętnował mityczny „żydowski syndykat” stojący za Dreyfusem i przystąpił do antydreyfusowskiej Ligi Ojczyzny Francuskiej. W 1899 r. wsparł nacjonalistyczny i antysemicki ruch Action Française i współtworzył jego program społeczny.

Aby przekonać się o antysemityzmie ks. Déhona, doktora prawa, wyznawcy Republiki i pioniera katolicyzmu społecznego we Francji, wystarczy sięgnąć do IV rozdziału „Chrześcijańskiego podręcznika społecznego” (1894), którego druga część nosi sugestywny tytuł „Inwazja żydowska” i przywołuje dwa dzieła Édouarda Drumonta, „La France juive” („Żydowska Francja”) i „Le péril judéo-maconnique” („Zagrożenie żydowsko-masońskie”), lub do „Katechizmu społecznego” z 1898 r., w którym także nie brak antysemickich treści. Żydów określał tam jako „kosmopolitów niszczących jedność narodu”, a ich domniemane zamiłowanie do bogactwa nazywał „instynktem rasowym”. W artykułach publikowanych w „La Croix” duchowny powtarzał oskarżenia o zbrodnie rytualne, wzywał do wykluczenia Żydów, zmuszenia ich do noszenia specjalnych ubrań, stworzenia dla nich odrębnego statusu itd.

Niezależnie od swych antysemickich obsesji Déhon miał inne dokonania natury religijnej, które zyskały uznanie Watykanu (w 2005 r. uznał on cud ozdrowienia, który miał nastąpić za wstawiennictwem księdza), a trwający od lat 50. zeszłego wieku proces beatyfikacyjny miał zakończyć się ostatecznie 24 kwietnia 2005 r. Uroczystość odroczono z powodu śmierci papieża Jana Pawła II.

Benedykt XVI wstrzymał beatyfikację po interwencjach francuskiego episkopatu i organizacji żydowskich, którzy zwracali uwagę na jego antysemityzm, starannie tuszowany przez współbraci dehonianów. Yves Pitette, w latach 90. zeszłego wieku redaktor naczelny „La Croix”, w rozmowie z autorką potwierdził, że episkopat francuski w 2005 r. stanowczo sprzeciwiał się tej beatyfikacji i rozważał nawet – gdyby do niej doszło – publiczne jej potępienie.

Ks. Pichot nie był jednak zupełnie sam. Do nielicznych odważnych i sprawiedliwych przeciwstawiających się dominującej narracji zaliczała się „elitarna grupa katolików i księży” (ocena Pierre’a Pierrarda) skupionych wokół Katolickiego Komitetu Obrony Prawa. Powstałe 16 lutego 1899 r. z inicjatywy historyka Paula Violleta stowarzyszenie liczyło jednak zaledwie 118 członków, w tym 15 księży, wśród nich był m.in. Pichot. Działalność Komitetu zyskała niewielkie zainteresowanie katolików, choć trzeba przyznać, że nie na liczbie członków zależało jego twórcom, lecz na nadaniu ich interwencjom w prasie i u hierarchów kościelnych oficjalnego tonu.

I tak np. 1 maja 1899 r. członkowie Komitetu, oburzeni publikacją ks. Léona z zakonu kapucynów – za zgodą swego biskupa wydał on skrajnie antysemicką broszurę „Izrael u siebie, u nas” („Izrael chez lui, chez nous”); jej główne tezy wygłaszane były w niedzielnych kazaniach – skierowali do ówczesnego arcybiskupa Paryża kard. François-Marie-Benjamina Richarda list z prośbą, by ten interweniował. W ogóle nie zareagował.

To było kołatanie do zamkniętych drzwi. Obóz dreyfusowski jednoznacznie postrzegał milczenie hierarchów jako przyzwolenie dla napastliwych i antysemickich haseł i działań antydreyfusowców.

Bardzo ostrożny Watykan

Wielu historyków powołuje się na list, który w 1896 r. żona skazanego kapitana Lucie Dreyfus miała wystosować do papieża. Opublikował go 5 grudnia 1897 r. „The Sunday Special”, a 18 grudnia tego samego roku francuskie pismo „Questions actuelles”. Lucie Dreyfus informowała Leona XIII o błędzie sądowym, wątpliwościach towarzyszących procesowi, podkreślała, że „uprzedzenia antysemickie miały na tę sprawę duży wpływ”, i prosiła o „współczucie Ojca Świętego”. Leonowi XIII zarzucono, że na tę błagalną prośbę nie odpowiedział, choć nie wiadomo, czy ów list w ogóle do papieża dotarł. Jak twierdzi Pierre Pierrard, „nie ma po nim śladu w archiwach Watykanu”.

Podobnie, w październiku 1898 r., członkowie Katolickiego Komitetu Obrony Prawa, oburzeni postawą prominentnych katolików i katolickich gazet wobec Dreyfusa, wystosowali list do Eugenio Clariego, nuncjusza apostolskiego we Francji, prosząc o jego interwencję: „Czy Jego Ekscelencja nie mogłaby zareagować? (…) Czy nie jest to rola Jego Ekscelencji, tak zresztą jak każdej innej osoby związanej z Watykanem?” Daremnie.

Leon XIII dobrze znał klimat panujący we Francji; dysponował kopią notatki, na której podstawie Dreyfus został skazany, a także ekspertyzami pisma Dreyfusa, które wskazywały na jego niewinność. Niemniej w Watykanie „unikano wypowiadania się na temat tego, czy Dreyfus został skazany legalnie i sprawiedliwie, czy – nie. Za to przy każdej okazji, uporczywie, litowano się nad biedną Francją, która dopiero teraz przejrzała na oczy i zobaczyła, na jakie niebezpieczeństwa narażony jest naród, gdy oddaje się we władzę masonów, protestantów, ateistów i Żydów”.

(Maurice Paléologue, „Journal de l ‘affaire Dreyfus 1894-1899. L’affaire Dreyfus et le Quai d’Orsay” [„Dziennik sprawy Dreyfusa 1894-1899. Sprawa Dreyfusa i Quai d’Orsay”], Paryż, Plon,1955; [Quai d’Orsay to ministerstwo spraw zagranicznych].

Nowy nuncjusz apostolski w Paryżu bp Benedetto Lorenzelli w 1899 r. słał do Watykanu alarmistyczne raporty o podziałach i przemocy, jakie towarzyszyły sprawie Dreyfusa, a o antydreyfusowcach pisał bez ogródek: „To szaleńcy. To ani dobrzy katolicy, ani dobrzy Francuzi. Emocje pośród antyrepublikanów są rozgrzane do czerwoności, chcą widzieć Żyda, masona, zdrajcę Francji w każdym, kto publicznie i bez pardonu nie przeklina tego rządu” (raport z 19 sierpnia 1899 r., cyt. za: Jean-Dominique Durand, „Le Saint-Siege et l’affaire Dreyfus” [„Stolica Apostolska a sprawa Dreyfusa”]).

Papież był więc dobrze poinformowany i mógł mieć powody do niepokoju: sprawa Dreyfusa pogłębiała przepaść między katolikami a pozostałymi członkami francuskiej wspólnoty, mogła także w konsekwencji pogrzebać jego politykę „ralliement”.

Dlatego, o ile do początku 1899 r. stanowisko Watykanu odznaczało się powściągliwością i pragmatyzmem oraz dystansowało się od nielicznych katolików zaangażowanych po stronie dreyfusowców, którzy w imię wartości ewangelicznych bronili sprawiedliwości i prawdy, o tyle wywiad, jakiego Leon XIII udzielił 15 marca 1899 r. „Le Figaro”, stanowił przełom.

Papież wyraźnie oddzielał religię od sprawy Dreyfusa: „Niech nikt nie myśli, że uda się z tej sprawy politycznej uczynić sprawę religii”, niemniej, nie wskazując Dreyfusa z imienia, porównał jego cierpienie do męczeństwa Chrystusa! Mówił: „Błogosławiona ofiara, którą Bóg uznał za dość sprawiedliwą, by zrównać jego cierpienie z męką Jego własnego syna!”. Po raz pierwszy padły więc słowa współczucia dla niesłusznie skazanego kapitana, który miał stanąć ponownie przed sądem w Rennes.

Papież chciał wyciszyć antydreyfusowskie emocje katolików i zapobiec łączeniu katolicyzmu z antysemityzmem, pozbawiając antysemitów teologicznych argumentów. W istocie najbardziej zależało mu na ratowaniu polityki „ralliement”, dlatego w wywiadzie podkreślał, że „prawdziwym oskarżonym” w sprawie Dreyfusa jest Republika, której oddawał hołd i wyrażał zaufanie do republikańskich instytucji.

Wywiad ten był bez wątpienia próbą przywrócenia spokoju społecznego i religijnego we Francji, a tym samym zapewnienia gwarancji dla interesów Kościoła katolickiego.

Czy Leon XIII próbował wyjść poza swoją troskę o politykę religijną i jednoznacznie wystąpić przeciw antysemityzmowi? Czy istotnie miał gotowy projekt encykliki potępiającej antysemityzm, jak donosiła ówczesna prasa? („Le Temps”, 31 sierpnia 1899). Nie wiadomo. Niemniej w rozmowie o antysemityzmie, jaką dziennikarka Séverine przeprowadziła z nim w sierpniu 1892 roku, ów, nie używając słowa „potępiam”, dziesięciokrotnie w ciągu godziny powiedział „nie zezwalam”. („Le Figaro, 3 sierpnia 1892 r.).

Na pytanie o toczącą się we Francji „wojnę ras” papież zareagował jednoznacznie: „Jakich ras? Wszystkie rasy wywodzą się od Adama, którego stworzył Bóg. Jakie znaczenie ma to, że ludzie różnią się kolorem skóry i odmiennym wyglądem, skoro ich dusze są ukształtowane jednakim promieniem. (…) Wszystkie istoty ludzkie są równe przed Bogiem, gdyż ich istnienie jest dziełem Boga”. Tymi słowy Leon XIII zdezawuował antysemitów.

W niektórych sprawach stanowisko Watykanu zdradzało nieufność wobec wojującego antysemityzmu. Leon XIII odmówił papieskiego błogosławieństwa dla kongresu antysemickiego, pod przewodnictwem Édouarda Drumonta, który odbywał się w ramach Narodowego Kongresu Chrześcijańskiej Demokracji w Lyonie w listopadzie 1896 r. Niechęć wobec Drumonta i jego dziennika „La Libre parole” była w Rzymie wyraźna, o czym świadczą raporty nuncjusza Lorenzellego: „plan »La Libre parole«, by zdyskredytować nuncjuszy i Stolicę Apostolską, jest dobrze znany” (Archivio Segreto Vaticano, 1900).

Doigrali się

Niemniej stosunek papieża do antysemickiego „La Croix” nacechowany był sprzecznościami.

Będący własnością zgromadzenia księży asumpcjonistów (Zakon Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny) i niepodlegający władzy biskupów dziennik cieszył się pozycją, do której nie mogła pretendować żadna inna katolicka gazeta. Postrzegany jako nieoficjalna tuba Kościoła miał silny autorytet pośród katolików, a publikowane przezeń treści uchodziły za odzwierciedlenie stanowiska hierarchii kościelnej.

3 sierpnia 1890 r. „La Croix” ogłosiło się na pierwszej stronie „najbardziej antyżydowskim katolickim dziennikiem” i nie ustawało w sączeniu antysemickiego jadu. Żaden z francuskich hierarchów kościelnych nie podjął kroków, by powstrzymać antysemicką żarliwość redaktorów naczelnych dziennika, księży Picarda i Bailly. Nie pojawił się ani jeden „oficjalny głos, który potępiłby otwarcie ich działania” (Yves Pitette, „Biographie d’un journal. La Croix”, Paryż 2011).

Z uwagi na nakład dziennika (od 1892 r. ok. 170 tys. egzemplarzy, do czego należy dodać liczne wydania regionalne), kredyt zaufania, jakim go darzono, oraz jego opory, by podporządkować się papieskiej polityce „ralliement” sprawiły, iż papież starał się wyciszyć jego zajadłość.

13 września 1899 r. w Rzymie, podczas spotkania z ks. de Paul de Bailly, Leon XIII skrytykował ataki dziennika na kapitana Dreyfusa, przestrzegając, by w ten sposób nie narażać na szwank religijnych interesów. „Było za późno, by mogło to odnieść jakiś skutek” (Pitette).

Ani cytowane słowa papieża z wywiadu dla „Le Figaro”, ani przywołanie do porządku naczelnych „La Croix” nie powstrzymały dziennika od propagowania treści antysemickich. Zatem teza Hannah Arendt, wedle której „wystarczył jeden wywiad z papieżem Leonem XIII, by powstrzymać rozpowszechnianie antysemityzmu na świecie”, nie mogła dotyczyć Francji („Korzenie totalitaryzmu”, przekład Daniel Grinberg, Mariola Szawiel, NOWA, Biblioteka Kwartalnika Politycznego „Krytyka”, Warszawa 1989).

Na gazetę nie spadły więc gromy kościelne, ale doigrała się w końcu ofensywy sądowej ze strony republikańskiego rządu w styczniu 1900 r. 12 księży asumpcjonistów, w tym redaktorów naczelnych, postawiono przed sądem za działania zagrażające porządkowi publicznemu i Republice. Ostatecznie wyrokiem sądu zgromadzenie księży Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny zostało rozwiązane, a 17 marca 1900 r. Leon XIII nakazał asumpcjonistom opuszczenie redakcji dziennika.

Niemniej „La Croix” w rękach świeckich redaktorów nie do końca rozstało się z antysemicką narracją. W przeddzień I wojny światowej dawało wiarę, tak zresztą jak prawie cały katolicki świat, tezom „Protokołów mędrców Syjonu”. Skłaniało się ku Action Française, choć formalnie się do niej nie przyłączyło, bliski mu był także antysemityzm Charles’a Maurrasa.

Starania Leona XIII nie powstrzymały też antyklerykalnego kursu rządu Waldecka-Rousseau, ani tym bardziej byłego seminarzysty Émile’a Combes’a. Ustawa o stowarzyszeniach z 1901 r. wprowadzała kontrolę zgromadzeń zakonnych, które odtąd musiały otrzymywać zgodę na działalność.

Zdecydowanie dalej poszedł premier Combes, zakazując w 1904 r. zgromadzeniom zakonnym nauczania. W konsekwencji doszło do zerwania stosunków dyplomatycznych z Watykanem, odwołania nuncjusza Lorenzellego i zerwania konkordatu. Mimo protestów nowego papieża Piusa X i środowisk katolickich w grudniu 1905 r. parlament francuski przyjął ustawę o ostatecznym rozdziale Kościoła i państwa.

Wznowienie relacji dyplomatycznych z Watykanem w 1921 r. było wynikiem pragmatycznego kompromisu, a nie pogodzenia się z nowym porządkiem: katolikom rozdział Kościoła od państwa jawił się jako nieakceptowalny atak na cywilizację francuską.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A Love Like Hers

A Love Like Hers


DANA KESSLER


Pop star Sarit Hadad’s new video revealed her relationship with another woman. But the public reaction revealed much more about Israeli attitudes, particularly regarding the Mizrahi community.

Sarit HadadYARIV FEIN

Aday shy of her 43rd birthday, in September, Israeli superstar Sarit Hadad came out of the closet—sort of. She released a new song, “Ahava kmo Shelanu,” meaning “A Love Like Ours.” There’s nothing revealing about the song itself, which is a love song to a man, with gender-specific pronouns (an annoying but integral part of the Hebrew language). The video accompanying the song shows couples in love: a young surfer couple, an aging carpenter and his wife, a pregnant woman and her officer husband. And at the end of the video, we also get a glimpse of Hadad’s own loved one. We only see her love object from the back: a young woman, whom Sarit sits next to on a bench facing the sea. Filmed from the back, the singer rests her head on the woman’s shoulder and together they romantically watch the sunset. The end.

All local news outlets reported this supposedly big reveal. The fact that Hadad is a lesbian is one of Israeli show business’s most open secrets. Everybody was waiting for her to come out for ages. The day she released the video, Ynet published a celebratory news item, in which the news anchor, together with Ynet’s entertainment correspondent and Ran Shalhavi, the head of the Association for LGBTQ Equality in Israel, all gushed about how wonderful and moving this all was, sparing no cliché: “The most important thing is being true to yourself,” Shalhavi said.

Celebrities congratulated Hadad on social media and LGBT celebs welcomed her to the family. Even Minister of Health Nitzan Horowitz, who is gay, took to Twitter to say how moved he was. But the backlash was soon to follow.

Many were angry at Hadad for not doing it sooner and felt that this was too little, too late. As with any celebrity coming out, cynics saw this as a calculated career move, which has to do with Hadad’s fear of losing her place as the No. 1 female star of the Mizrahi genre. Others added unimpressed comments like “big deal, it’s 2021.” When pop star Ivri Lider and rock singer-songwriter Corinne Allal came out 20 years ago, that was a big deal, but nowadays it obviously is different.

Besides, the critics noted, even though the headlines proclaimed that she came out, she didn’t really—she just alluded to the fact that she’s in a relationship with a woman in a music video. The video release wasn’t accompanied by a clear statement regarding her identity. Gay, queer, lesbian, LGBT—none of these words were ever uttered by Hadad publicly. And the fact that she chose to come out with a love song written to a man obviously didn’t help.

Most established Israeli celebrities who came out did so in a big media interview. Lider and Allal did so in 2001, singer-songwriter Rona Kenan in 2004, deceased pop star Amir Fey-Guttman, who started out as a teen idol, in 2007. These days there are local stars who come out on social media. But however they do it, it’s usually done in a much more explicit manner than Hadad’s.

Hadad’s statement—as posted on her official Instagram page, which has 204,000 followers—was poetic, but vague: “A new song, written and performed with all my heart. The new video shows love from my own perspective, on the world and on myself. Today, as my daughters are growing fast, with curious eyes, I’m happy to present them with the ability to be whatever they want to be and to teach them that freedom, time and choice are above all else. Thank you for my family and for the place in which my career and my family have merged. This is a complete moment for me.” She then tagged Tamar Yahalomy with a heart, and thus revealed the identity of the woman on the bench.

Tamar Yahalomy wrote the lyrics, and composed and produced the song, together with Yonatan Kalimi. A photo from her own Instagram profile, posted on Rosh Hashanah, in which she is seen looking at the sunset in the same clothes as in the video, clearly reveals that she indeed is the woman on the bench. Yahalomy is 16 years younger than Hadad, but in the Mizrahi music world she is not anonymous. Israeli TV watchers met her for the first time in 2011, in season 9 of Kokhav Nolad (the Israeli version of American Idol). At the tender age of 16, Yahalomy found herself in the middle of a voter fraud fiasco: At the end of the investigation, Yahalomy’s dad admitted to buying hundreds of cellphones in order to text-message endless votes for his daughter, and Yahalomy quit the show.

But that was many years ago. Since then, Yahalomy found success in the Mizrahi music world, as a singer as well as songwriter, lyricist, and producer. She wrote songs for big stars in the genre, like Eyal Golan, Dudu Aharon, Omer Adam, Eden Ben Zaken, Moshe Peretz and—of course—Sarit Hadad.

At the end of the fateful day in which Sarit Hadad opened the door to her private life, she returned home to Yahalomy and her two young daughters, while the rest of the country began dissecting what had just happened.

In an op-ed in Israel Hayom newspaper, Raz Israeli heavily criticized Hadad’s so-called coming out. “By not really coming out of the closet in an explicit manner and exploiting the momentum to promote a new—and straight!—song, Sarit Hadad is having her cake and eating it, too.” Israeli saw the diplomatic way in which the singer almost-but-not-really came out as a not only cowardly and hypocritical, but as a deliberate and manipulative juggling act, intended to get press to promote her new single, while not risking losing her more conservative fan base. What angered him most is that the song in question is in fact a very straight song—a love song to a man, no less.

David Wertheim also published an angry opinion piece in Walla!, stating that only accountants and office clerks have the privilege of postponing their coming out—not public figures. He claimed that for a public figure to hide in the closet for so long is not morally acceptable, as it communicates that being gay is something to be ashamed of and better kept a secret.

A still from the ‘Ahava kmo Shelanu’ video, revealing Hadad with her partnerYOUTUBE

Wertheim believes that Hadad possessed an informal contract with the media for many years, in which she revealed almost everything about her personal life: her two daughters (whose father’s identity was also never revealed), the house she purchased, the furniture she chose, etc. Wertheim believes that the terms of this unspoken deal were that she told and showed the press everything they wanted, while they kept her secret. The fact that she allowed gossip columnists to reveal everything about her personal life, except her sexual identity, has a very disturbing subtext: that being gay is a big dark and horrible secret. According to Wertheim, in Hadad’s case, the damage has already been done.

Wertheim compared Hadad’s case to that of Israeli pop and rock star Yehudit Ravitz. Ravitz is of a different generation (her peak was in the 1980s) and different background, but the main difference in the writer’s eyes is the fact that as opposed to Hadad, Ravitz always kept her private life private. All aspects of it. Therefore, the fact that she was in the closet until 2009 was much less damaging.

In his article Wertheim thinks about “the 15-year old lesbian girl, who idolized Hadad in Hadera in 2010 or in Kiryat Gat in 2018, and understood that it’s best to lie, to fake a love for men (like most of Hadad’s songs), to talk about everything (and thus emphasizing the thing about which talking is forbidden) and to revert to the conservative terminology of ‘sexual orientation’ that kills gay pride and reduces it to the bedroom.” He concluded that “the thought that doing all of that is better than admitting you’re a lesbian, isn’t empowering—it’s sad.”

As in many other aspects of life, Israel is divided between extremes. From a legal perspective, LGBT rights in Israel are considered the most developed in the region. Israel became the first country in Asia to recognize same-sex unions. Although same-sex marriages are not performed in the country, Israel recognizes same-sex marriages performed overseas. Discrimination on the grounds of sexual orientation was prohibited in 1992. Same-sex couples are allowed to jointly adopt, and LGBT people are also allowed to serve openly in the army.

Israelis a progressive country—at least in parts of it. Members of the LGBT community hold key positions in the Knesset, media, and entertainment industry. And to say that Tel Aviv—specifically—is a gay-friendly city is an understatement. Tel Aviv is known for its gay tourism, and endless gay bars and clubs. It hosts one of the largest pride parades in the world (other, smaller, pride parades and events take place in other Israeli cities) and was dubbed “the gay capital of the Middle East” by Out magazine. And gays across the world remember when Israeli transgender pop star Dana International won the Eurovision Song Contest in 1998. On the other hand, there are religious extremists who believe all of this is blasphemy, and continuously try to endanger this freedom. Sixteen-year-old Shira Banki was murdered in the 2015 pride parade in Jerusalem by a Haredi extremist, who also stabbed and wounded six other participants in the parade.

But in Israel, it’s not just a matter of being religious or secular. In recent years, the country’s most discussed social divide is between Ashkenazim and Mizrahim. And since Hadad is a Mizrahi star, her coming out is largely discussed through this prism.

Public opinion has it that it is much easier for Ashkenazim to come out as their families are generally more liberal, while Mizrahim usually come from more religious and conservative backgrounds. Being a big Mizrahi music icon, Hadad is seen as a Mizrahi woman, even though she technically isn’t. She does come from a conservative patriarchal background, but not from Morocco or Iraq, but rather from the Republic of Dagestan, located on the Caspian Sea, in the North Caucasus of Eastern Europe, from where her parents made aliyah just two years before she was born.

With this background and the fact that she operates in the Mizrahi genre, many applauded Hadad’s courage. But is it really so courageous? (Straight) Mizrahi star Omer Adam recorded “Tel Aviv”—the official song for the 2013 Tel Aviv Gay Pride Parade—and sang it live at the event. The song became one of his biggest hits, and he isn’t the only Mizrahi singer to perform at the parade. More and more Mizrahi stars cooperate and collaborate with the gay scene in recent years. Many of them performed live at Harissa—a popular gay nightclub (named after the Tunisian hot chili pepper paste) that plays only Mizrahi music—and participated in their promo videos.

On top of that, two young female Mizrahi singers—Nofar Salman and Eti Bitton—came out this past year. Plus, many Israeli celebs of Mizrahi descent such as singer Harel Skaat, comedian Orna Banai, TV host Assi Azar, and stand-up comedian Nadav Abuksis have been openly gay for years.

And even in cultural spheres that are more conservative than the Mizrahi music world, people bravely come out. In comparison to Hadad, many mentioned the true braveness of Sapir Berman, who made Israeli sports history this past April when she became the country’s first transgender soccer referee. Israeli soccer is notoriously homophobic; even today the word “homo” remains the most popular swearword at Israeli soccer matches.

So, maybe Hadad’s family background or her audience’s are no excuse for her not coming out earlier. Wertheim from Walla! thinks that bringing this as an argument for her staying in the closet for so long is a racist one. Plus—he reminds us—Hadad hasn’t been part of the Mizrahi ghetto for many years now. She has been Israel’s biggest mainstream female singer for the past 20 years. Her audience includes everyone, and she doesn’t rely on one specific demographic.

Writer and director Ron Chachlili, creator of documentary miniseries Arsim and Frehot: The New Elites, agrees with Wertheim. Chachlili wrote in Haaretz that the idea that Mizrahi parents would shun their offspring and sit shiva for them if they found out they were gay is racist. In Chachlili’s mind, some Mizrahim are conservative while others are liberal, just as some Ashkenazim are conservative and others are liberal. He believes that the assumption that Hadad had reason to fear hurting her family or losing her audience is based on mere prejudice.

On the other hand, gender lecturer Yael Mishali was quoted by Eness Elias in her column in Haaretz as stating that for a Mizrahi woman to come out as gay is twice as hard and as brave as for an Ashkenazi woman, since a gay Mizrahi woman is nonhegemonic on two counts. Mishali herself is queer. She comes from a traditional Moroccan family and performed in drag lip-syncing to Sarit Hadad songs as long ago as 20 years ago.

“Many Mizrahi families perceive being queer as something Ashkenazi, something Western … this is why Sarit Hadad’s coming out is so moving to me,” Mishali told Elias. Mishali sees Hadad as a symbol of a Mizrahi woman doing something that many Mizrahim perceive to be the opposite of what they are. And in seeing that, she believes, “awareness can change and crystallize.”

But since Hadad came out, the identity-politics machine is working overtime. “One can ask why she didn’t do it earlier,” Mishali admitted, “but if you’re Ashkenazi or straight, it’s really not your place.”


Dana Kessler has written for Maariv, Haaretz, Yediot Aharonot, and other Israeli publications. She is based in Tel Aviv.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Jiu-Jitsu Competitor Crouches Down During Israel’s ‘Hatikvah’ Anthem After Losing to Israeli Opponent

Jiu-Jitsu Competitor Crouches Down During Israel’s ‘Hatikvah’ Anthem After Losing to Israeli Opponent

Shiryn Ghermezian


Abulkhaiyr Alibek, right, squatting down while “Hatikvah” plays after Israeli athlete Amit Burshtein, center, is given a gold medal. Photo: Screenshot.

Israeli athlete Amit Burshtein won gold at the 2021 Jiu-Jitsu World Championships in Abu Dhabi on Tuesday, but his medal ceremony was overshadowed by his competitor’s apparent refusal to stand during the Israeli national anthem.

As “Hatikvah” played in the arena after Burshtein, 17, was given the gold medal in the male, under-18 60-kilo category, his opponent from Kazakhstan — Abulkhaiyr Alibek, who took home the bronze medal — squatted down on the podium. Fellow Kazakh competitor Dias Anvar, who took home silver, remained standing, as seen in a video of the incident that Burshtein shared on Instagram.

.

.
The Jiu-Jitsu Association operates in Israel under Ayelet – the Federation of Non Olympic Sport in Israel.

Arik Kaplan, president and CEO of the federation, said, “We are proud of our athletes who represent Israel in the best way and bring us a lot of respect. We were surprised to see the video and immediately asked our representatives in Abu Dhabi to check the issue, in the hope that this is not a protest action against the anthem.”

Burshtein’s younger brother, Guy Burshtein, 14, won a bronze medal at the tournament, which took place Nov. 3-11.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com