Uwagi o strategiach przetrwania w antysemickim świecie

Zdjęcie będące ilustracją wpisu Przemysława Wiszniewskiego.


Uwagi o strategiach przetrwania w antysemickim świecie

Andrzej Koraszewski


Powodem przerwania miesięcznej przerwy na załatwienie spraw po śmierci mojej żony Małgorzaty jest wpis dziennikarza Przemysława Wiszniewskiego, który na swojej stronie na Facebooku wygłosił pean na cześć Konstantego Geberta jako naczelnego dostawcy „prawdy” o Izraelu. Przemysław Wiszniewski jest członkiem zarządu Otwartej Rzeczpospolitej, a także członkiem Towarzystwa Dziennikarskiego, z którego wycofałem swoje członkostwo po 7 października, kiedy to Towarzystwo, z jego prezesem Sewerynem Blumsztajnem na czele, postanowiło zignorować nazistowskie ludobójstwo w imię swojej zatwardziałej nienawiści do Izraela.

Przemysław Wiszniewski pisze:

JEDYNY MÓJ AUTORYTET W DZIEDZINIE BLISKOWSCHODNIEJ

Konstanty Gebert kilka dni temu w radiowej Trójce stwierdził m.in.:
„Pozostaje faktem, że wojna by się zakończyła jutro, gdyby Hamas wypuścił uprowadzonych, złożył broń, a jego przywódcy opuścili Strefę Gazy.

Nie wydaje mi się, żeby to były żądania wygórowane, no chyba że ktoś uważa, że dobrze jest, że Hamas przetrzymuje przypadkowych, uprowadzonych ludzi, z których jest ich jeszcze 50, z czego 20 żyje, a 30 to są ciała, które Żydzi chcą odzyskać.

Lub że dobrze jest, że Hamas, organizacja terrorystyczna, pozostaje pod bronią.
Czy że dobrze jest, że Hamas ma nadal swoich przywódców, którzy deklarują, że chcą zrobić drugi siódmy października.”

Jest jedynym ekspertem, któremu ufam, bo jest moim zdaniem najlepiej zorientowany. Precyzyjnie dobiera słowa. Jest obiektywny, bo ma też sporo do zarzucenia rządowi w Tel Awiwie. Przykładowo: że tak restrykcyjnie blokuje dostęp dziennikarzy – korespondentów wojennych do Strefy Gazy.

Cieszę się, że polskie władze deklarują wyważone stanowisko na temat tego konfliktu, opowiadając się za prawem Izraela do walki z terroryzmem hamasowskim, choć także upominając się o ludność palestyńską i nawołując do zażegnania kryzysu humanitarnego, w wyniku którego . (Pogrubienia moje – A.K.)

Jak pięknie jest tu ukryty jadowity fałsz. No tak, gdyby tylko przywódcy Hamasu oddali tych zakładników, ale ach, ci syjonistyczni Żydzi głodzący biednych Palestyńczyków.

Konstanty Gebert jest wiernym synem Bolesława Geberta, stalinowskiego szpiega działającego w USA, który oczywiście był szczerze przekonany, że jest wielkim humanistą, że walczy z okropnym kapitalizmem i imperializmem w imię lepszego jutra i powszechnego braterstwa. (Co ostatecznie rozwiąże również kwestię żydowską i pozwoli Żydom rozpłynąć się w morzu prawdziwych socjalistycznych ludzi, których musimy szybko wychować przy pomocy obozów pracy.)

O Bolesławie Gebercie dowiedziałem się w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych od mojego przełożonego Janusza Helmana, który pracował wówczas w Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Metalowców. Janusz był skruszonym byłym stalinowcem, byłym agentem polskiego wywiadu, byłym pracownikiem polskiego konsulatu w Nowym Jorku, odpowiedzialnym za organizację ucieczki Bolesława Geberta na pokład MS Batory, kiedy CIA (czy może FBI) było już na jego tropie.

Janusz, kiedy go poznałem, był rozgoryczonym radzieckim komunizmem rewizjonistą. Zatrudnił studenta socjologii w utworzonej i kierowanej przez siebie komórce „Humanizacji pracy”, która – zgodnie z formalnym statutem – miała zajmować się poprawą stosunków międzyludzkich w zakładach przemysłu metalowego w Polsce. Zostałem mu polecony przez innego rewizjonistę, marzącego o „socjalizmie z ludzką twarzą”. Bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się i Janusz ze wstydem opowiadał mi o swojej stalinowskiej przeszłości, a więc również o tym, że ma do końca życia zakaz wstępu do USA.

Nie, nie zapamiętałem wtedy nazwiska Bolesława Geberta. Słuchałem zafascynowany wyznań mojego znacznie starszego przełożonego i przyjaciela o jego zagubieniu w młodości i szczerym wówczas zaangażowaniu w walkę o zwycięstwo zbrodniczego systemu. Ostatni raz widziałem Janusza Helmana w Kopenhadze, gdzie wylądował po 1968 roku. Jego urodzona w Ameryce córka wyemigrowała do USA, ale on nie mógł jej odwiedzić ze względu na swoją przeszłość.

O tym, że jego wydalenie z USA związane było z Bolesławem Gebertem, dowiedziałem się stosunkowo niedawno, bo pamiętałem zaledwie z jego opowieści, że organizował ucieczkę jakiegoś komunistycznego szpiega i że MS Batory przez dziesięciolecia miał zakaz zawijania do amerykańskich portów.

Kiedy po latach, już w wolnej od komunizmu Polsce, poznałem Konstantego Geberta, w żaden sposób nie kojarzyłem go z opowieściami mojego przyjaciela.

Czy Bolesław Gebert był człowiekiem uczciwym? To interesujące pytanie. Mam wrażenie, że był równie uczciwy jak żydowski antysemita Karol Marks, uczciwy jak Trocki, uczciwy jak Lew Kamieniew, uczciwy jak Noam Chomsky czy uczciwy jak Thomas Friedman (ten ostatni, słynny dziennikarz New York Timesa, jest raczej uczciwy jak Konstanty Gebert niż jak jego ojciec Bolesław, ale Konstanty Gebert jest znacznie inteligentniejszy od bardziej sławnego Thomasa Friedmana).

Jest wiele strategii przetrwania Żydów we wrogim środowisku. Jedni dołączają do prześladowców, często stając na ich czele, jak Tomás de Torquemada czy komuniści z Jewsekcji; inni, jak nasz Jakub Lejbowicz Frank, próbują ugłaskać prześladowców, przechodząc na wiarę wroga i próbując zachować swoją tożsamość, okupując to poświadczeniem nieprawdy (frankiści poświadczyli kłamstwo o zabijaniu chrześcijańskich dzieci na macę); jeszcze inni starali się przetrwać, okupując się możnym i wykonując polecenia, takie jak np. rozpijanie chłopów. (Przetrwanie we wrogim środowisku nigdy nie było łatwe i winniśmy być ostrożni z potępieniami).

Nawiasem mówiąc, w czerwcu 2022 roku miałem niesłychanie ciekawą korespondencję z wybitnym wydawcą i znawcą literatury, Piotrem Szwejcerem. Piotra zdziwiły moje zachwyty Księgami Jakubowymi Olgi Tokarczuk, które ja uważam za doskonałą literaturę, a co więcej – za książkę zasługującą na doktorat z historii ze względu na niezwykle rzetelne badania nad historią ruchu frankistów. Piotr uznał tę książkę za najsłabszą pozycję w dorobku Tokarczuk. Zdumiony tym werdyktem, zapytałem o opinię kilka innych osób ze środowiska polskich intelektualistów pochodzenia żydowskiego. Trzy inne osoby krzywiły się na Księgi Jakubowe podobnie jak Piotr Szwejcer. Próba zbyt mała, żeby można było wyciągać daleko idące wnioski. Zauważyć warto.

Konstanty Gebert, w odpowiedzi na moją krytyczną recenzję jego książki na łamach Gazety Wyborczej, pisał:

„Napisałem historię Izraela, nie świata arabskiego, więc interesumnie ewentualni faszyści w Izraelu, nie w państwach arabskich.”

To zdanie mówi bardzo wiele. Opowiada nam o przepełnionej żalem obsesji na punkcie Izraelczyków, którzy – zamiast pozwolić się wymordować – utrudniają Gebertowi bycie dobrym Polakiem i dobrym Żydem. Gebert przez co najmniej trzy dziesiątki lat poluje na brzydkich Żydów, którzy prześladują Palestyńczyków i albo całkowicie pomija, albo zaciemnia nazistowski charakter państw i państwopodobnych bytów otaczających Izrael. W ten sposób nie tylko leczy własne frustracje, ale jest autorytetem dla ludzi, którzy kochają już martwych Żydów i lubią mieć pretensje do jeszcze żywych. Gebert jest autorytetem tysięcy ludzi potrzebujących zapewnienia, że nie są antysemitami – tylko uczciwie krytykują Izrael.

Konstanty Gebert 2 lipca 2025 na łamach Kultury Liberalnej pisał:

„Koraszewski to wybitny dziennikarz i mój wieloletni polemista. Systematycznie wytykał mi rzeczywiste i urojone pomyłki oraz potępiał niesłuszność moich poglądów. Na trzy tygodnie przed otrzymaniem nagrody opublikował w internecie esej, w którym stwierdza:

„Konstanty Gebert jest zawodnikiem innej klasy niż [także będący obiektem jego krytyki – przyp. KG] Rafał Betlejewski, człowiek ogromnej wiedzy, który kłamie, wie że kłamie, wie, że my wiemy, że on kłamie, i kłamie dalej. Rosyjski nacjonalista Aleksander Sołżenicyn tak właśnie pisał o stalinowskiej propagandzie. […] Konstanty Gebert, z jego rodzinną tradycją, podobnie jak frankiści, gotów jest zawsze poświadczyć, że Żydzi porywają palestyńskie dzieci i przerabiają je na macę. Oczywiście są to tylko prawicowi Żydzi, bo lewicowi dawno dogadaliby się z Hamasem.”

Drogi Kostku, piszesz dalej:

[Koraszewski] „podłość, którą mi przypisuje, wyjaśnia tym, że pochodzę z zasymilowanej rodziny żydowskiej („frankiści”) i to lewicowej na dodatek („stalinowska propaganda”).

Inaczej niż Springer, Koraszewski wyjaśnia swoje obelgi i jest szczery w przypisywaniu wprost mojej podłości mojemu niewłaściwemu pochodzeniu; ogranicza też swe zniewagi do mnie samego. Obaj mają poparcie: Springer za swoje insynuacje zebrał poparcie czytelników jego wpisu; nagroda B’nai B’rith nadaje obelgom Koraszewskiego instytucjonalną sankcję.”

Spróbujmy pewne rzeczy wyjaśnić na spokojnie. Tak się składa, że wszyscy mamy jakieś pochodzenie. Po pierwsze – nigdy nie twierdziłem nic o frankistowskich korzeniach twojej rodziny, bo na ten temat nic nie wiem (mamy tu zaledwie pewną analogię: i żydowscy komuniści, i frankiści próbowali uładzić się z antysemickim środowiskiem kosztem czegoś więcej niż tylko zgniłych kompromisów).

Moi przodkowie – zarówno ci z Litwy, jak i ci z Korony – byli ziemianami, żyli z pracy niewolniczej chłopów. Nie mam na to dowodów, ale mogę być pewny, że mieli w swoich dobrach żydowskich karczmarzy, żydowskich młynarzy, żydowskich sklepikarzy. Moi litewscy przodkowie byli od kilku stuleci spolonizowani – między sobą rozmawiali po polsku, a z chłopami po litewsku (krótko mówiąc, byli zdrajcami swojego ludu). Tak więc, pozwolisz, że ci przypomnę, iż podobnie jak ty mam „niewłaściwe pochodzenie”.

Jerzy Giedroyc, syn aptekarza, urodził się w Mińsku. Jego pierwszym językiem był rosyjski, a polskiego uczył się jako nastolatek, po przeniesieniu się rosyjskiego, herbowego aptekarza z litewskiego książęcego rodu do Warszawy w roku Pańskim 1919. (Pamiętam, jak Jerzy Giedroyc mówił mi z jakimś zażenowanym uśmiechem, że Litwini uważają go za zdrajcę. Nie wiem, czy znał litewski, ale jeśli tak, to zdecydowanie słabiej niż rosyjski – a był stuprocentowym Polakiem.)

Herb rodu Giedoyciów.

Herb rodu Giedoyciów.

Mój rodowy herb to panna na niedźwiedziu. Niedźwiedź to dziś po litewsku „meška” (dziwnie podobne do rosyjskiego słowa „Мишка” – pieszczotliwej nazwy tego ssaka, więc wolę pełną litewską nazwę meškinas). A co z tą panną? Czy może to być branka z Dobrzynia nad Wisłą? Litwini często napadali na moje miasto, a panny były wyjątkowo ponętnym łupem. Jak wiemy z Historii Polski, Konrad Mazowiecki (nie mylić z Tadeuszem Mazowieckim) sprowadził do Dobrzynia niemieckich mnichów-rycerzy z Ziemi Świętej w celu obrony piastowskich ziem przed pogańskimi Prusakami i Litwinami.

Tak więc, drogi Kostku, kpię sobie z mojego herbu, a i Tobie radzę więcej dystansu do samego siebie.

Z tym pochodzeniem, drogi Kostku, bywa poważny problem – garbaci jesteśmy wszyscy.
Spójrzmy zatem na życie i twórczość Konstantego Geberta przez pryzmat peanu Przemysława Wiszniewskiego.

Przemysław Wiszniewski chwali, że Gebert zauważa, iż Hamas mógłby oddać, co porwał, i byłoby po krzyku. (Nie sądzę, abyś w to wierzył, znając tak dobrze historię tego konfliktu, charakter Organizacji Wyzwolenia Palestyny – „wyzwolenia od rzeki do morza” – oraz charakter całej „osi oporu”). Brakiem szacunku byłoby podejrzewanie Cię o taką wiarę. Skąd Przemysław Wiszniewski ma wiedzieć, że Hamas to tylko cząsteczka nazistowskiej osi? Raczej nie od swojego autorytetu w dziedzinie bliskowschodniej.

Jego autorytet otwarcie zadeklarował, że nie interesują go faszyści w świecie arabskim (tureckim, perskim, pakistańskim, RPA i kilku innych miejscach). Tak więc polski dziennikarz nie mógł się od swojego autorytetu dowiedzieć o nakładach i wznowieniach Mein Kampf i Protokołów mędrców Syjonu w językach arabskim, perskim i tureckim. Nie mógł się dowiedzieć o nazistowskich salutach w „ruchu oporu”. Mógł znaleźć zaledwie wzmianki o podręcznikach dla dzieci i młodzieży w tych krajach, w których faszyści jego autorytetu nie interesują.

Przemysław Wiszniewski z Towarzystwa Dziennikarskiego cieszy się, że „polskie władze deklarują wyważone stanowisko na temat tego konfliktu, opowiadając się za prawem Izraela do walki z terroryzmem hamasowskim, choć także upominając się o ludność palestyńską i nawołując do zażegnania kryzysu humanitarnego, w wyniku którego ludzie tam głodują”.

I tu mamy gwóźdź programu Towarzystwa Dziennikarskiego. Jest to towarzystwo, które – w oparciu o ekspertyzę Geberta i podobnych – programowo nie zauważa, że wszystkie polskie rządy po 4 czerwca 1989 r. instruowały swoich przedstawicieli w ONZ, by w sprawie Izraela głosować zgodnie z Katarem, Iranem, Turcją, Rosją, Kubą, Chinami i innymi dyktaturami – przeciwko Izraelowi. A w nazbyt jednoznacznych przypadkach – by wstrzymywali się od głosu. Członkowie Towarzystwa nigdy nie protestowali. Cieszyli się, że mają takie mądre i moralne władze.

Nie znam ani jednego członka z tego Towarzystwa, który zauważyłby, że w żadnym z dotychczasowych konfliktów zbrojnych (od czasów starożytności) populacja wroga nie była tak intensywnie dokarmiana, jak ta w Gazie. Nie znam ani jednego członka z tego Towarzystwa, który by posiadał coś w rodzaju świadomości, kiedy Polska uznała państwo Palestyna. Nie znam ani jednego członka z tego Towarzystwa Dziennikarskiego, który nie zapewnia, iż broń Boże nie ma nic wspólnego z antysemityzmem i tylko oddaje się obiektywnej i bezstronnej krytyce władz w Tel Awiwie.

Ten rząd w Tel Awiwie – w peanie Przemysława Wiszniewskiego – informuje nas, że uczeń nieuważnie śledzi swój autorytet. Konstanty Gebert nigdy by czegoś takiego nie napisał. Gebert wie, gdzie jest stolica Izraela, gdzie znajduje się izraelski parlament i gdzie jest siedziba izraelskiego rządu. Przemysław Wiszniewski niechcący powiedział więcej, niż chciał powiedzieć.

Cóż, Panie Przemysławie, to nie złośliwość, ale nie ma nic przypadkowego w fakcie, że nie jest Pan świadomy walki Watykanu o to, żeby Żydom przynajmniej uniemożliwić zabranie Jerozolimy, po której chodził Jezus Chrystus. Nie jest również przypadkiem, że Związek Radziecki gorliwie podchwycił watykańską kampanię przeciw uznaniu faktu, że to Jerozolima jest stolicą Izraela. To określenie „rząd w Tel Awiwie” jest tak absurdalne, że powinno każdego myślącego człowieka skłonić do zajrzenia, skąd się wzięło i jaka jest jego historia. Nie wymaga to takich nakładów pracy jak studiowanie historycznych dokumentów na temat ruchu frankistów. W ciągu kwadransa uczeń siódmej klasy może – z pomocą swojego telefonu – dotrzeć do tej historii.

Dlaczego żaden z członków Towarzystwa Dziennikarskiego nie jest do tego zdolny? Być może taki heroiczny wysiłek tworzyłby zagrożenie dla wierności tradycji. Tradycji Homo catolicus krzyżującego się z Homo sovieticus. Jest Pan członkiem zarządu stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita. Pytam zatem: na co ta Rzeczpospolita ma być otwarta? Na bezmyślność, na antysemickie łajdactwo, zgrabnie maskowane przez „dobrych” Żydów? A może tylko na swoich – na tych, którzy nie opuszczają swojskiej kawiarni?

Panie Przemysławie, proponuję na początek dowiedzenie się, skąd się Panu wziął „rząd w Tel Awiwie”. Tel Awiw jest piękny. Kiedyś, jak głupi, pojechaliśmy z żoną do Izraela w Jom Kipur. Dotarliśmy z lotniska do Tel Awiwu, wszystko było pozamykane na cztery spusty, przespaliśmy się na cudownej plaży i rano pojechaliśmy autobusem do stolicy Izraela.

Pytania do Konstantego Geberta są trudniejsze. Ton jego wypowiedzi po 7 października 2023 bardzo się zmienił. Konstanty Gebert nigdy jednak nie zrezygnował ze swojej absurdalnej nienawiści do Benjamina Netanjahu. Zrezygnował z doniesień z sali sądowej, o których siedem lat temu informował w świątek i piątek, przedstawiając zarzuty prokuratury jako murowane i całkowicie udowodnione. Dziś nie informuje już o propozycjach ułaskawienia człowieka, którego – z braku jakichkolwiek dowodów – nie daje się skazać. Milczy o propozycjach ugody, na którą izraelski premier nie wyraża zgody. Milczy o świadkach, którzy z świadków oskarżenia zmieniają się w świadków obrony. Konstanty Gebert nie jest jednak gotów przyznać, że z powodu swoich uprzedzeń wprowadzał przez lata czytelników w błąd. Jest gorzej – mimo daleko idącej zmiany poglądów nadal kocha swoje uprzedzenia. Dlaczego?

Poważniejsze pytanie dotyczy tego, który z nas jest lewicą, a który prawicą. Ja szukałem w młodości socjalizmu z ludzką twarzą. Rewizjoniści tacy jak Leszek Kołakowski skłonili mnie do wstąpienia do PZPR. Dość szybko zorientowałem się, że to zmienianie komunizmu od środka jest samooszukiwaniem się. Nabierali się na to ludzie tak wspaniali jak Jan Strzelecki. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wszystkie inne propozycje są równie absurdalne lub jeszcze gorsze. Legitymację partyjną oddałem dopiero w marcu 1968 roku. Wcześniej wiedziałem, że powinienem, ale zawsze był powód, żeby to odroczyć: bo chora żona (pierwsza), bo magisterium, bo doktorat. Kawiarniane dyskusje o radach robotniczych i przedsiębiorstwach na własnym rozrachunku gospodarczym jako ucieczce od centralnego planowania były ciekawe, ale pozostawały kawiarniane. Marzenie o socjalizmie z ludzką twarzą zostało ostatecznie pogrzebane wraz z rozgromieniem praskiej wiosny.

Oboje z Małgorzatą długo broniliśmy się przed decyzją o wyjeździe. Ostatecznie zadecydował o tym kac, irytacja i przekonanie, że naszej córce powinniśmy oszczędzić życia w przeżartym antysemityzmem społeczeństwie. Wybraliśmy Szwecję, bo – jak nam się zdawało – tam socjalizm z ludzką twarzą jest rzeczywistością. Tam również przekonaliśmy się, że socjalistyczne wartości, takie jak eliminacja głodu, niwelowanie barier klasowych, wyrównywanie startu przez edukację, nie zawsze są najlepiej realizowane przez socjalistów. Mentalność Robin Hooda bierze górę – awangarda proletariatu jest zawsze przekonana, że wie lepiej, co dobre dla proletariatu, niż sam proletariat.

Twierdzisz, Kostku, że rzucam pod Twoim adresem obelgami. To te same obelgi, które rzucam pod adresem szlacheckich, kawiarnianych socjalistów. Mój dziadek spędził lata na Syberii za wyjście z kawiarni i namawianie robotników do strajków. Ja namawiam rolników do spółdzielczości, patrzę na rozwój rzemiosła, które – dzięki dostępności środków produkcji – pozwala dziś każdemu na próbę uwolnienia się od pracy najemnej.

Nie, od bardzo dawna nie deklaruję się jako lewicowiec czy prawicowiec, chociaż nadal bliskie mi są wartości lansowane niegdyś przez lewicę. Podobnie jak wcześniej broniliśmy się przed wyjazdem z Polski, tak potem broniliśmy się przed myślą o powrocie, bo to kojarzyło się z powrotem do środowiska kawiarnianej gawiedzi. Przypadek sprawił, że pojawiła się idea zamieszkania wśród normalnych, zwykłych ludzi. I to był absolutnie najwspanialszy wybór.

Tak, z małego polskiego miasteczka patrzyliśmy na świat i widzieliśmy ten świat zupełnie inaczej niż Ty, niż członkowie Towarzystwa Dziennikarskiego, niż tłumek, do którego teoretycznie powinniśmy należeć bardziej niż do mieszkańców małego miasteczka. A jednak prawda jest dokładnie odwrotna – tu jest nasz dom, a wy jesteście obcym światem. Cały czas piszę „my”, ale Małgorzata zmarła 17 czerwca w trakcie tłumaczenia artykułu o waszych kłamstwach – kanadyjskiego goja Paula Finleysona. Wśród naszych autorów jest Douglas Murray i Brendan O’Neill – autorzy, których nie czytują członkowie Towarzystwa Dziennikarskiego.

Patrzymy na ten sam region z różnych miejsc i z różnymi doświadczeniami osobistymi. Mamy zbliżony, niemal identyczny system wartości, ale interpretujemy go inaczej i otrzymujemy radykalnie odmienny obraz.

Wśród producentów kłamstw o Izraelu jest zdumiewająca nadreprezentacja Żydów – tych z diaspory i tych z samego Izraela. Nigdy nie posunąłeś się tak daleko jak syn egipskiego komunisty Robert Malley, ani tak daleko jak Judith Butler, zapewniająca, że Hamas i Hezbollah to niezbywalna część światowej lewicy. Nigdy jednak nie chciałeś zauważyć, że maleńki Izrael ma więcej światowej klasy arabskich specjalistów IT niż jakikolwiek kraj arabski, że światowej klasy arabscy lekarze to zazwyczaj obywatele Izraela, że poziom wykształcenia izraelskich Arabów jest o niebo wyższy niż poziom wykształcenia ludności arabskiej w jakimkolwiek arabskim kraju.

Niestety jest znacznie gorzej – Twoja deklaracja, że nie interesują Cię ewentualni faszyści arabscy, jest nie tylko dowodem pogardy dla Arabów, ale czyni Cię wspólnikiem skrajnej prawicy. Twój obraz biednych, dręczonych przez Izraelczyków Palestyńczyków staje się brzemienny w ukrywaniu prawdy o losie Palestyńczyków w łapach palestyńskich faszystów. Stałeś się autorytetem antysemitów, prawdziwym skarbem dla tych, którzy twierdzą, że tylko krytykują Izrael.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com