Waffen-SS. Dlaczego setki tysięcy Europejczyków walczyły za Europę bez Żydów?

Waffen-SS. Dlaczego setki tysięcy Europejczyków walczyły za Europę bez Żydów?

Andrzej Brzeziecki


Oddziały Waffen-SS podczas walk we Francji w 1944 r. (Fot. domena publiczna)

Na Zachodzie istniało wiele środowisk i partii o charakterze faszystowskim, a nawet bazujących na teoriach rasistowskich. Wielu młodych ludzi dołączało do jednostek paramilitarnych, chcąc zrealizować młodzieńcze ideały męskich wzorców, a także przeżyć przygodę w odległych krajach znanych tylko z książek czy opowieści.

Dr Jacek A. Młynarczyk jest adiunktem w Katedrze Historii Nowożytnej i Krajów Niemieckich na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, starszym specjalistą w Dziale Naukowo-Badawczym Muzeum Getta Warszawskiego i stypendystą Fundacji Gerdy Henkel w ramach wspólnego projektu University College Dublin oraz Uniwersytetu w Jenie – Himmler’s Transnational Militia. Nakładem wyd. Znak ukazała się książka „Waffen-SS”, którą napisał wspólnie z niemieckimi badaczami Jochenem Böhlerem i Robertem Gerwarthem.

Andrzej Brzeziecki: Kiedy Niemcom przyszło do głowy, że za III Rzeszę mogą walczyć nie-Niemcy?

Jacek A. Młynarczyk: Jeszcze przed atakiem na Związek Sowiecki rozpoczęli werbowanie aryjskich ochotników do Waffen-SS, starając się zafascynować ich ideą wspólnej krucjaty przeciwko bolszewicko-żydowskiemu zagrożeniu. Ochotników z krajów skandynawskich, krajów Beneluksu czy Francji traktowano jak pełnokrwistych Aryjczyków. Inaczej to wyglądało na Wschodzie. Po odrzuceniu żądań autonomii Bałtów czy Ukraińców dopiero braki osobowe w obsadzeniu stanowisk policyjnych na zapleczu frontu spowodowały, że sięgnięto po miejscowych mniej lub bardziej „przyszywanych” volksdeutschów. A potem po jeńców, którzy widzieli w kolaboracji z formacjami paramilitarnymi i policyjnymi jedyną możliwość przeżycia.

Obowiązująca w SS definicja ludności germańskiej była cokolwiek płynna – czytam w jednym z rozdziałów waszej książki.

– W trakcie zwiększającego się zapotrzebowania na rekrutów sztywna wykładnia ideologiczna co do stopnia „zaryzowania” ulegała ewolucji, zwłaszcza w stosunku do narodów bałtyckich, a nawet niektórych słowiańskich.

Hitler i Himmler nie mieli oporu, by ich werbować?

– W opracowywaniu coraz to nowych uzasadnień dla podnoszenia statusu np. Ukraińców z dystryktu galicyjskiego Generalnego Gubernatorstwa przodował Heinrich Himmler i podległe mu urzędy zajmujące się badaniem czystości krwi ludności na okupowanych terenach. Np. utworzenie dywizji Waffen-SS „Galicja” było możliwe po przyjęciu założenia, że w monarchii austro-węgierskiej ludność miejscowa „zaryzowała” się przez mieszane małżeństwa i kulturowe wpływy „germańskiej cywilizacji” austriackiej. Bez obawy można było więc werbować tam ochotników nawet do elitarnych jednostek Waffen-SS. Funkcjonowały formacje galicyjskie, a nie ukraińskie, przynajmniej w niemieckiej optyce.

Słowianie przeszkadzali jednak Himmlerowi, bo podważali teorię o wyższości rasowej nad nimi ludów aryjskich i Reichsführer SS starał się ograniczyć ich liczbę w podległych sobie jednostkach.

Jednak dylemat między ideologicznymi zastrzeżeniami a praktycznymi potrzebami rozstrzygnęło życie: do wykonania nowych zadań na Wschodzie – działań antypartyzanckich czy akcji ludobójczych – brakowało tak wielkiej liczby sił policyjnych, że uzupełnienie ich rekrutami z Rzeszy, Europy Zachodniej czy nawet miejscowymi volksdeutschami nie wystarczało. Jeśli chciano zachować porządek za frontem i równocześnie uporać się z Żydami, trzeba było rekrutować uznawanych za niższych rasowo Bałtów i Słowian.

Ale nawet gdy Niemcy zdecydowali się utworzyć z nich formacje Waffen-SS, odmówili im noszenia na kołnierzu runów SS. Zamiast nich mieli emblematy narodowe, by do końca nie mogli czuć się prawowitymi esesmanami. Z jednej strony otrzymywali regularny żołd, podlegali sądom SS i policji, a z drugiej – mogli być batożeni za najdrobniejsze przewinienia, a za rażące przypadki naruszenia dyscypliny nawet rozstrzeliwani bez sądu.

Dopiero w ostatnim okresie wojny, kiedy klęska Niemiec rysowała się już wyraźnie, Himmler apelował do członków jednostek niemieckich, by obcokrajowców w mundurach SS traktowali z szacunkiem, bo zasłużyli na to daniną krwi.

Co przyciągało nie-Niemców do służby dla III Rzeszy?

– Motywacje różniły się między wschodem a zachodem Europy. Na szeroko rozumianym Zachodzie istniało wiele środowisk i partii o charakterze faszystowskim, a nawet bazujących na teoriach rasistowskich.

Ludzi o takim światopoglądzie było stosunkowo łatwo namówić do udziału w wojnie przeciwko Rosji Sowieckiej, stylizowanej przez niemiecką propagandę na krucjatę przeciwko „rosyjsko-żydowskiemu bolszewizmowi”.

Wielu młodych ludzi dołączało do jednostek paramilitarnych, chcąc zrealizować młodzieńcze ideały męskich wzorców, a także przeżyć przygodę w odległych krajach znanych tylko z książek czy opowieści.

A na Wschodzie?

– Ukraińcy, Białorusini czy Bałtowie bali się powrotu porządków komunistycznych. Warto popatrzeć na problem z perspektywy sowieckich jeńców wojennych, którzy uznani byli w ZSRR za zdrajców, więc nie mieli szansy na ocalenie nawet w przypadku pokonania III Rzeszy. Walka po jej stronie była więc rozwiązaniem racjonalnym. Do tego dochodzi fakt, że w obozach nie byli praktycznie żywieni (operacyjne plany niemieckie nie przewidywały żadnych środków na ten cel), co powodowało, że setki tysięcy jeńców umierało z głodu i zimna. Każda możliwość wyrwania się z tego piekła, także akceptacja kolaboracji, była dla nich często jedyną szansą na uratowanie życia.

Niemcy mogli im ufać i dać do ręki broń?

– Do końca nigdy nie zaufali Słowianom. Polaków w ogóle starano się trzymać z daleka od uzbrojonych oddziałów paramilitarnych lub pomocniczych policji, także Rosjan. Pomimo żywych kontaktów, m.in. z siłami tzw. białych Rosjan Andrieja Własowa, Himmler praktycznie do końca wojny nie godził się na tworzenie antybolszewickiej rosyjskiej armii narodowej. Obawiał się, że po pokonaniu wojska Stalina uzbrojeni przez Niemców Rosjanie zwrócą się przeciwko nim. Wszelkie jednostki słowiańskie miały raczej charakter doraźny i stanowiły rodzaj mięsa armatniego. Ich los, a także miejsce w rasistowskiej hierarchii społecznej miały być wypracowane po wojnie w uznaniu zasług frontowych.

Narody Europy Wschodniej były ze sobą skonfliktowane. Jak Niemcy sobie z tym radzili?

– Byli świadomi tych animozji, a częściowo sami je podsycali, kierując się starożytną zasadą „dziel i rządź”. Dlatego starali się organizować oddziały jednorodne narodowo pod komendą niemiecką oraz oficerów i podoficerów rekrutowanych spośród mniejszości niemieckiej. Oczywiście od tej reguły były wyjątki, jak np. w przypadku tzw. trawników, czyli kompanii wartowniczych rekrutowanych głównie z sowieckich jeńców. Byli szkoleni w obozie treningowym w Trawnikach niedaleko Lublina na potrzeby miejscowego dowódcy SS i policji Odila Globocnika, któremu Himmler po ataku na Sowiety powierzył tworzenie umocnionych baz oparcia policji i SS na Wschodzie.

Mimo że szkolenie przechodzili rekruci z różnych nacji, starano się tworzyć z nich w miarę jednolite narodowo kompanie, a w przypadku delegowania mieszanych oddziałów na wspólne placówki, np. do obozów zagłady akcji „Reinhard” (Treblinki, Sobiboru i Bełżca), terroryzowano na miejscu żelazną ręką, dusząc konflikty w zarodku.

Inaczej było z jednostkami frontowymi. Kiedy stan sformowanej w większości z bośniackich muzułmanów dywizji Waffen-SS „Handschar” uzupełniono w czerwcu 1943 r. o 20 proc. chorwackich katolików, doszło do waśni narodowo-religijnych. Tak dużych, że praktycznie zatraciła ona wartość bojową i po paru miesiącach została rozwiązana.

Cytat z książki: ludność polska była jedyną grupą etniczną pod niemieckim panowaniem, z której nigdy nie wyłoniły się ochotnicze jednostki SS ani też pomocnicze formacje policyjne. Dlaczego?

– Hitler, a jeszcze bardziej Himmler byli bardzo nieufni wobec Polaków. Traktowali ich jak urodzonych konspiratorów, którzy w warunkach okupacyjnych stawiają zacięty opór.

Tuż przed wybuchem wojny Himmler studiował literaturę o polskich powstaniach w XIX w. i stanowczo odrzucał pomysł tworzenia kolaboracyjnych jednostek paramilitarnych wyposażanych w niemiecką broń. Obawiał się, że prędko zwrócą się przeciwko okupantowi. Wyjątkiem byli zawodowi polscy policjanci, których zmuszono do służby w granatowej policji (nazwanej tak od koloru mundurów) działającej pod nadzorem niemieckiej Policji Porządkowej.

Jak ich osądzać? Byli kolaborantami?

– Policja Polska była jedyną formacją kolaboracyjną w okupowanej Polsce (oprócz niej istniała również Policja Ukraińska i Żydowska Służba Porządkowa w gettach) na terenach zwanych Generalnym Gubernatorstwem. Powołano ją rozkazem grożącym zbiorowymi represjami członkom rodzin policjantów, którzy nie stawiliby się do służby w wyznaczonym terminie. Początkowo to była więc służba przymusowa. Dopiero w latach 1943-44 zaczęto rekrutować ochotników, co spowodowało obniżenie standardów moralnych funkcjonariuszy.

Podczas pierwszego werbunku, jeszcze w 1939 r., Rząd Polski na Uchodźstwie oficjalnie zgodził się na podjęcie służby w szeregach granatowej policji, wychodząc z założenia, że lepiej, aby ten „policyjny pas transmisyjny” między społeczeństwem a okupantem tworzyli Polacy. Duża część oficerów i podoficerów współpracowała z różnymi organizacjami podziemnymi, m.in. z wywiadem AK. Trafiali się jednak bezwzględni kolaboranci, którzy nadużywali władzy, prześladowali, a nawet mordowali ludność polską, za co Polskie Państwo Podziemne wykonywało na nich wyroki śmierci.

Reichsführer SS Heinrich Himmler wizytuje ukraińską 14. Dywizję Grenadierów Waffen-SS ‘Galizien’ (Galicja) Fot. domena publiczna

Polacy wypominają Ukraińcom Dywizję Waffen-SS „Galizien”. Na czym polegała specyfika tej formacji?

– Powstała w kwietniu 1943 r. z inicjatywy gubernatora dystryktu galicyjskiego Ottona Wächtera. Udało mu się przekonać Himmlera, by zezwolił na formowanie jednostki z Ukraińców zamieszkujących podległe mu tereny. Formowanie dywizji poparł Wołodymyr Kubijowycz stojący na czele Ukraińskiego Centralnego Komitetu, a także Andrej Melnyk z podlegającą mu frakcją Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Wierzyli oni, że formacja z czasem przekształci się w zalążek regularnej ukraińskiej armii. Odzew, pomimo zastrzeżeń środowiska banderowskiego OUN, był olbrzymi – zgłosiło się aż 80 tys. ochotników. Jednak większość została odrzucona, a na szkolenie zakwalifikowano tylko kilkanaście tysięcy ochotników. Dywizja miała walczyć głównie z wojskami sowieckimi i pozostawać pod dowództwem niemieckim. Tak się jednak nie stało, gdyż od lutego 1944 r. wykorzystywano ją do działań antypartyzanckich i pacyfikacyjnych, także przeciwko ludności polskiej. Do najcięższych zbrodni, jakich mieli się dopuścić członkowie tej dywizji, należy udział w pacyfikacji Huty Pieniackiej, bazy polskiej samoobrony przeciwko OUN-UPA. Jednostka miała pacyfikować jeszcze inne polskie miejscowości: Chodaczów Wielki, Podkamień, Wicyń.

W czerwcu 1944 r. Dywizja SS „Galizien” skierowana została w okolice Brodów, gdzie w trakcie walk z Armią Czerwoną została praktycznie rozbita. Sformowana ponownie początkowo zwalczała na Słowacji miejscową partyzantkę, a następnie w Słowenii walczyła z partyzantami Tity. Potem użyto jej do walk z Armią Czerwoną w okolicach Grazu, gdzie znów poniosła ciężkie straty. W końcu jej żołnierze zostali internowani przez aliantów w kilku obozach na terenie Włoch.

A co przyciągało Białorusinów do wstępowania do formacji pomocniczych?

– Doznali stalinowskiego terroru, którego ofiarami padło około pół miliona ludzi jeszcze przed wojną. Po 17 września 1939 r. rozszerzył się on na okupowane przez Sowiety wschodnie tereny Rzeczypospolitej, na których dokonywano sięgających tysięcy aresztowań i deportacji. Po agresji niemieckiej na Związek Sowiecki miejscowe elity patriotyczne początkowo próbowały się porozumieć z Niemcami w nadziei uzyskania jakiejś szerokiej autonomii, a następnie własnego państwa. Oczywiście Niemcy nie byli tym zainteresowani, chętnie jednak rozpoczęli werbunek miejscowych do różnych jednostek policyjnych. Najczęstszym ideologicznym spoiwem łączącym obie strony był antykomunizm, zabarwiany często radykalnym antysemityzmem.

Czy nie-Niemcy w służbie III Rzeszy byli bitni?

– Bywało różnie. Zależało to od wielu czynników, poczynając od jakości rekruta, poprzez jego uzbrojenie i wyszkolenie, narodowość, aż po rozmieszczenie na linii frontu, czyli wybór przeciwnika.

Ogólnie można powiedzieć, że dla Niemców jednostki składające się z przedstawicieli innych narodów, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej, często stanowiły mięso armatnie pozwalające oszczędzić życie własnych żołnierzy i policjantów.

Z perspektywy kolaborantów, zwłaszcza tych, którzy obiecywali sobie polityczne koncesje ze strony III Rzeszy – autonomię czy wręcz niepodległość chwilowo okupowanych krajów – bitność i wspólnie przelana krew stanowić miały koronny argument za realizacją tych planów.

Z samego tylko Związku Radzieckiego Niemcy pozyskali 1,2 mln ludzi do służby w różnych formacjach. Ochotników z Zachodniej Europy było setki tysięcy. Wszyscy brali udział w zbrodniach, często gorliwie. Czy to każe nam inaczej patrzeć na odpowiedzialność za nie Niemców?

– Podejmowane są próby nowego zdefiniowania narodowego socjalizmu jako projektu europejskiego, a nie czysto niemieckiego, właśnie z powodu masowego udziału ochotników z innych krajów w „krucjacie” przeciwko bolszewizmowi. Skoro setki tysięcy nie-Niemców brało udział w walkach na Wschodzie, a tysiące przyczyniało się do realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” praktycznie w każdym kraju objętym Holocaustem, to czy możemy mówić, iż projekt ten był niemiecki? W moim przekonaniu absolutnie tak. To Niemcy rozpętały piekło II wojny światowej w imię światopoglądu podniesionego do rangi doktryny państwowej. Jego głównymi elementami były: rasizm, antysemityzm, antyslawizm, a od 1941 r. walka na śmierć i życie z Rosją Sowiecką uznaną za „żydowsko-bolszewickie zagrożenie” dla Europy, a może i świata. To niemieccy werbownicy przesiąknięci tą ideologią, głosząc jej hasła, rekrutowali ochotników do jednostek Waffen-SS i formacji policyjnych. Działały one zazwyczaj pod niemieckim dowództwem, realizowały wytyczne sformułowane przez niemieckich dowódców na podstawie opracowanych w niemieckim sztabie planów będących wyrazem politycznych koncepcji przywództwa III Rzeszy.

To jednak nie zdejmuje z tych proniemieckich formacji odpowiedzialności za bezpośredni udział w Zagładzie.

– Zgoda, ale nawet kiedy dopuszczały się one pogromów i masowych mordów na ludności żydowskiej, dając upust swym uprzedzeniom i antysemickim fobiom, jak np. w trakcie fali pogromowej w 1941 r., odpowiedzialność za anarchię panującą na terenach podbijanych przejmowali Niemcy. To oni doprowadzili do załamania się istniejących tam struktur państwowych i ładu prawnego. Podobnie było ze zbrodniami na ludności polskiej we wschodnich województwach II RP popełnianych przez nacjonalistów ukraińskich w czasie „akcji antypolskiej”. Bezpośrednimi ich wykonawcami byli partyzanci z UPA, ale odpowiedzialność pośrednią – zarówno polityczną, jak i prawnopaństwową – ponosili Niemcy.

Jaki był wpływ tych wszystkich jednostek na losy wojny?

– Olbrzymi. Bez względu na ich morale czy wyekwipowanie odciążały wojska niemieckie i niemiecką policję, przejmując zarówno walkę na wydzielonych odcinkach frontu, jak i wszelkie zadania policyjne przekraczające zwykle granice ludobójstwa. Niemieccy oficerowie wykorzystywali je często, odciążając w ten sposób oddziały niemieckie.

Wypełniały się w ten sposób słowa Himmlera z 1943 r., że sytuacja, w której zamiast żołnierza niemieckiego umierał żołnierz obcy narodowościowo, jest pożądana i należy do niej wszelkimi siłami dążyć. Równocześnie straty wśród takich jednostek zmniejszały niebezpieczeństwo, iż zwrócą się one przeciwko oddziałom niemieckim.

Jaki był los żołnierzy Waffen-SS po wojnie?

– Na Zachodzie niektóre kraje, jak np. Hiszpania czy Finlandia, nie wyciągały konsekwencji za służbę w niemieckich jednostkach kolaboranckich uznanych przez trybunał norymberski za zbrodnicze. W Niemczech Zachodnich powstała Społeczność Wzajemnej Pomocy Byłych Żołnierzy Waffen-SS, która skupiała weteranów, organizując im wszelkiego rodzaju pomoc – zwolnienia z więzień, poszukiwania zaginionych itp. W innych krajach potworzyły się bractwa byłych żołnierzy Waffen-SS, które traktowały niemiecką Społeczność jako organizację koordynującą ich działalność w Europie. Wydawano wspomnienia, organizowano zjazdy. Mimo to w większości krajów zachodnich weterani Waffen-SS zostali zepchnięci na margines życia społeczno-państwowego i otrzymywali wsparcie wyłącznie ze strony radykalnej prawicy czy ruchów neonazistowskich.

W Europie Wschodniej kolaboracja z Niemcami początkowo ścigana była z całą surowością prawa, orzekano kary śmierci czy wielu lat łagru. Jednak z czasem większość weteranów pozostawiono w spokoju. Dopiero po rozpadzie Związku Sowieckiego w krajach bałtyckich czy na Ukrainie weteranów jednostek kolaboracyjnych zaczęto stylizować na bojowników z bolszewizmem, czyniąc z nich nawet bohaterów narodowych. Oczywiście nie można uogólniać i twierdzić, że cała ludność np. republik bałtyckich popiera tę narrację historyczną, ale kręgi nacjonalistyczne – tak. W większych miastach, np. w Rydze, oficjalnie odbywają się zjazdy kombatantów z dawnych łotewskich jednostek Waffen-SS i policji, którym towarzyszą nieraz wielotysięczne parady. Trudno w takiej atmosferze mówić o rozliczeniu.

Jednak znaczna część społeczeństw tych krajów sprzeciwia się takiej polityce pamięci.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com