Więzień Sonderkommando w Auschwitz: Czy mieliśmy zrezygnować z szansy na przeżycie?

Birkenau, maj 1944 r. Żydowskie kobiety i dzieci przed krematorium III, w drodze do krematorium II (Fot. Bernhard Walter lub Ernst Hofmann / Lili Jacob / Fortepan)


Więzień Sonderkommando w Auschwitz: Czy mieliśmy zrezygnować z szansy na przeżycie?

Filip Müller


Czy zmieniłoby przebieg wypadków, gdyby ktoś z nas stanął przed tłumem i zawołał: “Ludzie, nie dajcie się oszukać, idziecie w ostatnią drogę, czeka was straszna śmierć w komorze gazowej!”? Fragment książki Filipa Müllera z okazji 76. rocznicy wyzwolenia Auschwitz.

.

W kwietniu 1942 r. Filip Müller (1922-2013) w transporcie słowackich Żydów trafił do hitlerowskiego obozu Auschwitz i skierowany został do Sonderkommando – oddziału pracującego przy masowym uśmiercaniu przybyłych do obozu mężczyzn, kobiet i dzieci. Pracował w nim z przerwami do stycznia 1945 r., będąc świadkiem zagłady setek tysięcy Żydów w komorach gazowych. W 1979 r. opublikował swoją relację „W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung – mord na Żydach”, która właśnie ukazała się po polsku.

***

Nasze obawy, że następnego dnia znowu zagnają nas do krematorium do palenia zwłok, okazały się chwilowo bezprzedmiotowe. Przez trzy doby siedzieliśmy zamknięci w celi, ale czwartego dnia skoro świt obudził nas przeraźliwy głos Starka [Hans, Unterscharführer SS, szef działu przyjęć wydziału politycznego], który z dziedzińca zawołał prosto w okna celi: „Komando Fischla, wystąp!” – nasza grupka miała już nazwę.

Był świt, kilka godzin przed porannym apelem, kiedy weszliśmy na dziedziniec krematorium. Więźniowie w obozie jeszcze spali. Esesmani z karabinami maszynowymi na wieżach strażniczych właśnie teraz byli szczególnie czujni, bo zwykle z nastaniem dnia zdeterminowani więźniowie decydowali się na jedyny sposób ucieczki – przez teren strzeżony do drutów pod wysokim napięciem. Oberscharführer Quakernack pojawił się w towarzystwie kilku młodych unterführerów SS. Zauważyłem, że nie mieli przy sobie pałek. Nam znowu kazali ustawić się przy ścianie pod oknem spalarni. Przez kilka minut panowała pełna napięcia cisza. Potem usłyszeliśmy warkot nadjeżdżających ciężarówek. Zatrzymały się, wyłączono silniki i znowu nastała cisza, aż wreszcie otwarły się oba skrzydła drewnianej bramy.

Na podwórze weszła procesja kilkuset kobiet i mężczyzn w średnim wieku, wśród nich niewielu starców i pojedyncze dzieci. Szli spokojnie i nie było widać po nich zmęczenia, esesmańska eskorta zaś zachowywała się zupełnie inaczej niż poprzednio. Nie pokrzykiwali, nikogo nie popędzali, jakby zapomnieli o swoim normalnym jazgocie. Pistolety mieli dyskretnie schowane, a z ich ust nie padło żadne złe słowo. Strażnicy przy bramie już lekko się niecierpliwili, coś im się nie zgadzało – kolumna posuwała się zbyt wolno i przed zamknięciem bramy musieli cierpliwie czekać, aż na samym końcu przejdzie, kuśtykając o kuli, niewysoki człowiek bez jednej nogi.

Spoglądali przyjaźnie, nikogo nie popychali, nie poganiali ludzi, nie bili i – jak policjanci na skrzyżowaniu – wskazywali rękami drogę, aż wszyscy równomiernie rozmieścili się na dziedzińcu.

Niektórzy z tłumu rozglądali się ciekawie, choć z niepokojem. Odstawiali na ziemię walizeczki, plecaki, paczki i tobołki, zabrane w tę ostatnią drogę. Po ich wyglądzie i twarzach widać było, że wiele już przeszli. Rozmawiali po polsku i żydowsku.

Maj 1944 r. Żydzi z Rusi Podkarpackiej przed ‘selekcją’ na rampie w Auschwitz-Birkenau Fot. Bernhard Walter lub Ernst Hofmann / Lili Jacob / Fortepan

Zdołałem posłyszeć kilka słów. Wynikało z nich, że pracowali w fabryce, skąd jako rzekomych fachowców odtransportowano ich do ważnych zadań. Chociaż zachowanie esesmanów nie dawało powodów do niepokoju, pewną nieufność budził ogrodzony dziedziniec. „Melochenen, hargenen, fachowec, malechamowes, tojt” – pracować, zabijać, fachowiec, anioł śmierci, śmierć – słyszałem powtarzające się słowa. Był to niekłamany dowód, że ich myśli krążyły wokół granicy między życiem i śmiercią. Że czekali na coś, co by potwierdziło, iż oto dostali jeszcze jedną szansę na zrobienie czegoś potrzebnego i użytecznego. Życie i doświadczenia w getcie nauczyły ich, że szansę przeżycia ma tylko ten, kto okaże się „użyteczny” i kogo Niemcy mogą wykorzystać do swoich celów. W tej zdumiewającej atmosferze na dziedzińcu, gdzie nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo, ludzie odczuwali jednak niepewność i lęk. Barometr ich nadziei podnosił się i opadał, jak mogłem wywnioskować ze strzępów rozmów.

Zastanawiałem się, jak powinniśmy zachować się w tej sytuacji i co mogliśmy zrobić. Wiedzieliśmy przecież, co stanie się z tymi ludźmi. Staliśmy przy ścianie jak wrośnięci w ziemię, sparaliżowani poczuciem bezsilności, pewni ich nieuniknionego końca.

Doszedłem do wniosku, że nie było na świecie takiej siły – ani w niebie, ani na ziemi – która mogłaby uratować przed śmiercią tych niewinnych, pracowitych, stworzonych na Boże podobieństwo ludzi, skazanych bez sędziego i wyroku przez samozwańczego tyrana. Tyrana, który wymyślił teorię o szkodliwości Żydów i postanowił wytępić ich jak robactwo, gdzie tylko dosięgnąć ich mogła jego władza. Hitler i jego wspólnicy nigdy nie ukrywali swych zamiarów i już dawno je ogłosili. Wiedział o nich cały świat i milczał, a kto milczy – myśleliśmy – wyraża zgodę. Tak rozumując, doszliśmy do przekonania, że świat godzi się na to, co tu się dzieje.

Czy zmieniłoby przebieg wypadków, gdyby ktoś z nas stanął przed tłumem i zawołał: „Ludzie, nie dajcie się oszukać, idziecie w ostatnią drogę, czeka was straszna śmierć w komorze gazowej!”? Większość z nich prawdopodobnie by nam nie uwierzyła, bo to, co ich czekało, było tak straszliwe, że całkowicie niewiarygodne. Ostrzeżenie mogłoby jedynie wywołać panikę, a w jej następstwie krwawą masakrę – a zatem i naszą śmierć. Czy mieliśmy prawo podjąć takie ryzyko i zrezygnować z szansy na przynajmniej tymczasowe przeżycie? Co było ważniejsze w tym momencie – kilkuset żywych jeszcze ludzi, nie do uratowania od czekającej ich za chwilę śmierci, czy też garstka świadków, z których niejeden za cenę okrutnych cierpień i wyparcia się samego siebie być może miał szansę na przeżycie i złożenie świadectwa oskarżającego morderców?

Szum i odgłosy rozmów nagle ucichły. Spojrzenie kilkuset oczu skierowało się w górę, w stronę płaskiego dachu krematorium, gdzie na pochyłym wale ziemnym zgromadziło się kilku esesmanów. Pośrodku, dokładnie nad wejściem do krematorium, stał Aumeier, obok, z jednej strony, Grabner, szef obozowego Gestapo, z drugiej Hössler, późniejszy szef obozu kobiecego.

Maj 1944 r. Żydzi z Rusi Podkarpackiej podczas ‘selekcji’ w Auschwitz-Birkenau. W tle osoby skierowane na lewo Fot. Bernhard Walter lub Ernst Hofmann / Lili Jacob/ Fortepan

Jako pierwszy zapitym głosem odezwał się Aumeier. Mówił, jakby chciał wygłosić przemówienie do tych przerażonych, zastraszonych, nękanych wątpliwościami ludzi.

– Przyjechaliście tutaj – mówił – żeby pracować, tak jak nasi żołnierze walczą na froncie. Kto może i chce pracować, będzie miał tutaj dobrze.

Po nim odezwał się Grabner. Wezwał ludzi do rozebrania się, ponieważ grożą epidemie, tak więc we własnym interesie powinni poddać się dezynfekcji.

– Najpierw musimy zadbać o wasze zdrowie – wyjaśnił. – Dlatego pójdziecie pod prysznic. A po kąpieli każdy dostanie talerz zupy.

W zmartwiałe twarze ludzi, którzy chciwie wsłuchiwali się w każde słowo, powróciło życie. Zaczęli ufniej spoglądać w przyszłość. Przekonujące wystąpienia esesmanów zrobiły swoje. Początkowa nieufność i podejrzliwość ustąpiły nadziei, a może nawet pewności, że wszystko dobrze się skończy. Hössler świetnie rozpoznał sytuację i też zabrał głos. Chcąc przydać fortelowi tonu całkowitej wiarygodności, odegrał przed coraz bardziej łatwowiernym tłumem prawdziwy spektakl.

– A pan, naprzeciwko, w narożniku – zawołał, wskazując palcem niewysokiego mężczyznę – jaki ma pan zawód?!

– Krawiec – zabrzmiała natychmiastowa odpowiedź.

– Damski czy męski? – dopytywał Hössler.

– Jedno i drugie – zapytany odpowiedział pewnym głosem.

– Znakomicie! – Hössler udawał zachwyconego. – Właśnie takich ludzi potrzebujemy w naszych warsztatach. Po wyjściu z łaźni proszę zaraz zgłosić się do mnie. A pani, czego się pani wyuczyła? – pytanie skierowane było do przystojnej kobiety w średnim wieku, która stała całkiem z przodu.

– Jestem pielęgniarką, panie oficerze – odpowiedziała.

– A to ma pani szczęście, potrzebne są nam pielęgniarki w lazaretach, a jeśli są tu jeszcze inne, proszę też zgłosić się do mnie po kąpieli.

– Potrzebujemy rzemieślników ze wszystkich fachów – włączył się znowu Grabner. – Ale również instalatorów, elektryków, mechaników samochodowych, spawaczy, murarzy i betoniarzy. Potrzeba nam też ludzi do prac pomocniczych. Każdy będzie miał zajęcie i dobry zarobek. A teraz – zakończył Grabner – szybko się rozbierajcie, bo inaczej zupa wystygnie.

Początkowy lęk i obawy zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mężczyźni i kobiety, łagodni jak baranki, rozbierali się bez krzyków i bicia. Każdy starał się zrobić to jak najszybciej, by zaraz udać się do kąpieli i poddać nieuchronnej dezynfekcji. W krótkim czasie podwórze opustoszało. Na ziemi walały się już tylko buty, odzież, bielizna, walizki i kartony. Setki oszukanych, wprowadzonych w błąd mężczyzn, kobiet i dzieci wchodziły ufnie i z nadzieją na przyszłość do dużego, pozbawionego okien pomieszczenia. Kiedy ostatni przekroczyli próg, dwaj esesmani, którzy tylko na to czekali, zatrzasnęli ciężkie, obite żelazem, uszczelnione gumą drzwi i zaryglowali zasuwy.

Pełniący służbę esesmani udali się na płaski dach krematorium, z którego przed chwilą przemawiano do tłumu. Zdjęli pokrywy z sześciu zamaskowanych otworów, założyli maski przeciwgazowe i wsypali do komory zielononiebieskie kryształki cyklonu B.

Tymczasem uruchomione zostały silniki stojących wciąż w pobliżu ciężarówek. Ich hałas miał zagłuszyć krzyki umierających i dobijanie się do drzwi – tak by w obozie nic nie było słychać. My musieliśmy przeżywać to wszystko z bliska. Zdawało się, że nastał sądny dzień. Wyraźnie słyszeliśmy rozdzierający płacz, wołanie o pomoc, modlitwy, silne uderzenia i łomotanie do drzwi – a wszystko zagłuszały pracujące na wysokich obrotach silniki. Aumeier, Grabner i Hössler sprawdzali na zegarkach upływ czasu, zanim w komorze gazowej nastała cisza. Robili przy tym makabryczne dowcipy. Słyszałem, jak jeden z nich powiedział:

– Dzisiaj z prysznica musi lecieć wyjątkowo gorąca woda, bo tak głośno krzyczą.

Na ich twarzach malowało się zadowolenie ze zwycięstwa bez walki, zwycięstwa, które III Rzesza odniosła nad swoim odwiecznym wrogiem.

Gdy ucichły jęki i charczenie umierających, zamilkły również silniki. W ten sposób pomyślnie zakończył się kolejny etap akcji Sonderbehandlung, co potwierdził rozkaz: „Straż odwołać!”.

Krótko potem obok odizolowanego areału śmierci obóz budził się do życia. Dyżurni dźwigali beczki z herbatą, blokowi przygotowywali poranny apel, kapo przydzielali więźniów do komand roboczych, a do naszych uszu dotarła raźna muzyka obozowej orkiestry, która przygrywała grupom wychodzącym do pracy.

Aumeier ze swoją świtą zstąpił z dachu i skarpą zszedł na dziedziniec krematorium. Pewny siebie i z niejaką dumą zwrócił się do Quakernacka i jego kompanów, formułując zdania, jakby mistrz przemawiał do uczniów:

– Kapujecie, jak trzeba to robić?

Praktyka ta w nadchodzącym czasie stosowana była jako wypróbowana metoda masowego mordowania ludzi bez rozlewu krwi i zaczęła przybierać zastraszające rozmiary. Od końca maja 1942 r. transport za transportem znikał w ten sposób w krematorium Auschwitz.

Z niemieckiego przełożyła Ewa Czerwiakowska

Okładka książki Filipa Müllera (1922-2013) ‘W krematoriach Auschwitz Sonderbehandlung – mord na Żydach’ Fot. Ośrodek KARTA


Tematy Karty

Tematy Karty to wspólny cykl magazynu “Ale Historia” oraz Fundacji Ośrodka “Karta”, która prowadzi największe w Polsce archiwum społeczne XX wieku. Będą w nim prezentowane relacje świadków historii opowiadających o jednostkowych losach na tle najważniejszych wydarzeń minionego stulecia.

Karta oddaje głos przewodnikom po czasie minionym – ich pochodzącym z pierwszej ręki świadectwom. Historia ma tu przemówić wprost, bez pośredników i partykularnych interpretacji. W Polsce spolaryzowanej, w której używa się przeszłości dla wzmacniania podziałów, odrywanych od rzeczywistości, powrót do czystych źródeł może służyć odnalezieniu gruntu.

Fundacja Ośrodka KARTAFundacja Ośrodka KARTA Fot. materiały prasowe


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com