Spalona synagoga Adass Israel w Ripponlea, Melbourne, piątek 6 grudnia 2024 r. (Zrzut z ekranu wideo)
Nienawiść i obojętność we współczesnej Australii
Claire Lehmann
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Dwa dni po tym, jak Hamas dokonał masakry 1200 Izraelczyków, siedziałam przy biurku w Sydney Central Business District. Zoe, moja koleżanka, wstała od biurka z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Trzymając telefon, powiedziała mi, że Rada Deputowanych Nowej Południowej Walii otrzymała ostrzeżenie od policji: nie można zagwarantować bezpieczeństwa Żydów w mieście. Wiadomość, którą właśnie otrzymała, zachęcała ich do opuszczenia miasta.
Ta wiadomość, w połączeniu ze świadomością zbliżającego się pro-palestyńskiego protestu w mieście, sprawiła, że poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie czułam jako obywatelka Australii. Poczułam mdłości, gdy przypomniałam sobie inne czasy, gdy Żydzi czuli się bezpiecznie we własnych miastach — a potem nagle już nie.
To właśnie w tym momencie strachu uświadomiłam sobie, czym naprawdę jest antysemityzm. Nie będąc Żydówką, nigdy nie miałam osobistego związku z Holokaustem. Moja wiedza na temat antysemityzmu była czysto teoretyczna i abstrakcyjna. Było to zjawisko, o którym czytałam w książkach, widziałam na filmach i w dokumentach, ale tamtego dnia uderzyło mnie to jak policzek. Zrozumiałam, że antysemityzm to dwie rzeczy: aktywna, zaciekła nienawiść i chłodna instytucjonalna obojętność wobec tej nienawiści. I to właśnie ta instytucjonalna obojętność sprawiła, że poczułam paraliżujący strach.
Okrutna nienawiść objawiła się tej nocy, gdy tłum zebrał się na schodach Opery skandując „gdzie są Żydzi”, „jebać Żydów” i „jebać Izrael”. Ale tym, co mnie zaniepokoiło, była obojętność władz, które w ogóle pozwoliły na ten uroczysty pochód z ratusza w Sydney. Sytuacja pogorszyła się, gdy na wiecu, na którym palono flagi, aresztowano tylko jedną osobę — i był to przechodzień niosący flagę Izraela.
https://t.co/UCafNaEjfz pic.twitter.com/xJZKee6APB
— The Daily Telegraph (@dailytelegraph) October 9, 2023
Od tego dnia premier Australii, Anthony Albanese, podąża za modelem obojętności, jaki prezentuje policja Nowej Południowej Walii. Mówi, że „antysemityzm nie ma miejsca w Australii”, podczas gdy antyizraelscy protestujący swobodnie demonstrują przed synagogami. Nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności za wzrost ataków na Żydów, jednocześnie podważając jedyne na świecie państwo żydowskie. Chociaż Albanese może nie być osobiście antysemitą, jego celowy brak działania świadczy o czymś jeszcze gorszym.
Wczesnym rankiem w piątek synagoga na przedmieściach Melbourne, Ripponlea, została podpalona. Wierni, którzy byli w budynku, uciekli w bezpieczne miejsce. Zbudowana przez ocalałych z Holokaustu synagoga była miejscem kultu zgromadzenia Adass Israel. Pożar zniszczył niezastąpione zwoje Tory przekazywane z pokolenia na pokolenie, pozostawiając zdewastowany budynek.
Oś czasu opublikowana w tym tygodniu przez „The Australian” ujawnia lękliwe reakcje przywódców Australii. Albanese nie powiedział nic, gdy tłum rzucił się na synagogę Central Shule Chabad w Melbourne East w rocznicę Kristallnacht. Nie powiedział nic, gdy antyizraelski konwój przejechał przez wschodnie przedmieścia Sydney, gdzie mieszka wielu australijskich Żydów. Milczał, gdy rodziny izraelskich zakładników uciekały przed protestującymi, którzy zasadzili się na nich, nazywając ich „zabójcami dzieci”. Nie było żadnej odpowiedzi, gdy odbył się szturm na biuro profesora z Melbourne, a protestujący nazwali go „zbrodniarzem wojennym” za współpracę z izraelskim uniwersytetem. Ponownie zapadła cisza, gdy była olimpijka, senator Australii i rdzenna kobieta, Nova Peris, została otoczona przez grożący jej tłum przed Wielką Synagogą w Sydney.
Ta cisza wykracza poza rząd. Podczas gdy duże korporacje i instytucje kulturalne spiesznie sygnalizują swoją cnotę w sprawie zmian klimatycznych, rzuca się w oczy ich milczenie, gdy Żydzi stają w obliczu rzeczywistej przemocy i zagrożeń dla ich bezpieczeństwa fizycznego. Nie chodzi o wykluczenie społeczne ani o słowne zniewagi, które zwykle kojarzymy z uprzedzeniami. Chodzi o paraliż instytucjonalny, gdy płoną synagogi, gdy biura żydowskich posłów są dewastowane, a tłumy świętują masakrę Żydów na australijskich ulicach. Zagrożenie jest bezpośrednie i fizyczne, ale stanowczej reakcji brak.
Ta instytucjonalna obojętność wynika z perwersyjnej logiki: Żydzi są postrzegani jako zbyt odnoszący sukcesy, by być ofiarami. Ich stosunkowe osiągnięcia edukacyjne i ekonomiczne stają się zarzutem przeciwko nim, co przekształca antysemityzm w to, co niektórzy uważają za uzasadniony protest polityczny. Lewicowi przywódcy, wyszkoleni w dostrzeganiu nienawiści zrodzonej z pogardy, są ślepi na nienawiść zrodzoną z zawiści. Ich ramy rozumienia ucisku załamują się, gdy grupa docelowa odnosi sukces.
Dlatego Anthony Albanese nie potrafi wyjść poza banały ani narzucić autorytetu w kwestii, która wymaga przywództwa. Wielu członków Partii Pracy nie potrafi rozpoznać, że grupa, która jest (przeciętnie rzecz biorąc) dobrze wykształcona i odnosząca sukcesy, może stać się ofiarą właśnie z powodu swojego sukcesu. Spiesząc się, by bronić kwestii rdzennych mieszkańców i LGBTQA+, nasi lewicowi liderzy milkną, gdy stają w obliczu gwałtownej nienawiści skierowanej przeciw australijskim Żydom. Ich ideologiczne ramy, zbudowane wokół różnic władzy i systemowej opresji, paraliżują ich, gdy stają w obliczu przemocy tłumu wobec mniejszości, która nie pasuje do ich szablonów. Ale ta ślepota na prześladowania z powodu sukcesu nie jest tylko filozoficzną porażką — jest zdradą podstawowego obowiązku ochrony wszystkich obywateli przed przemocą.
Oczywiście, można argumentować, że ci politycy Partii Pracy po prostu reagują na demografię wyborców, szczególnie w okręgach, w których mieszka znaczna liczba australijskich muzułmanów. A w demokratycznym społeczeństwie powinno być miejsce na dyskusję o militarnej odpowiedzi Izraela w Strefie Gazy i polityce Netanjahu. Niemniej nasi przywódcy nie zdołali wyznaczyć kluczowej granicy: podczas gdy krytyka polityki Izraela jest dozwolona, wezwania do zniszczenia Izraela przekraczają próg i są jawnym antysemityzmem. Kiedy protestujący maszerują z transparentami „Od Rzeki do Morza”, eksponują symbole Hamasu i Hezbollahu i domagają się likwidacji Izraela, promują nienawiść etniczną, która bezpośrednio zagraża australijskim Żydom, którzy nie mają nic do powiedzenia w sprawie polityki Izraela. Niechęć naszych przywódców do wskazania tego rozróżnienia sprawiła, że australijscy Żydzi są narażeni na zastraszanie i przemoc, które nie mają nic wspólnego z krytyką Izraela.
Podpalenie synagogi Adass Israel — miejsca zbudowanego przez ocalałych z Holokaustu, szukających schronienia przed prześladowaniami — pokazuje, do czego prowadzi instytucjonalna obojętność. Kiedy nasi przywódcy nie potrafią wyznaczyć wyraźnych granic między uzasadnionym dyskursem politycznym a jawną nienawiścią do Żydów, kiedy traktują ataki na australijskich Żydów jako coś mało ważnego, tworzą warunki, o których uczymy się z podręczników historii. Zaciekłą nienawiść może żywić nieliczna, wojownicza grupa, ale milcząca większość — szczególnie ci na stanowiskach władzy i wpływu — pozwala jej się rozprzestrzeniać. Dla australijskich Żydów historie ich dziadków muszą już dłużej nie wydawać się opowieściami o odległym koszmarze, ale są lekcjami strachu, który nigdy się nie kończy.
Claire Lehmann jest założycielką i redaktorką naczelną „Quillette”. Jej Twitter @clairlemon
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com