Archive | 2017/11/17

Archiwum warszawskiego getta

Archiwum warszawskiego getta

KATARZYNA ANDERSZ


Ulica Nowolipki 68 w Warszawie. Michał Borowicz i Hersz Wasser wydobywają pierwszą z odnalezionych części archiwum Oneg Szabat. Fot. Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego

18 WRZEŚNIA 2017 ROKU MINĘŁO 71 LAT OD MOMENTU, KIEDY W GRUZACH WARSZAWSKIEGO GETTA ODNALEZIONO PIERWSZĄ Z UKRYTYCH CZĘŚCI ARCHIWUM RINGELBLUMA. ŻYDOWSKI INSTYTUT HISTORYCZNY, KTÓRY OBCHODZI W TYM ROKU 70-LECIE ISTNIENIA, ZAINICJOWAŁ Z TEJ OKAZJI PROGRAM ONEG SZABAT, MAJĄCY NA CELU UDOSTĘPNIENIE MATERIAŁÓW ON-LINE I WYDANIE ICH KOMPLETNEJ KSIĄŻKOWEJ EDYCJI. NA POŁOWĘ LISTOPADA PLANOWANE JEST OTWARCIE STAŁEJ WYSTAWY „CZEGO NIE MOGLIŚMY WYKRZYCZEĆ PRZED ŚWIATEM” W SIEDZIBIE INSTYTUTU.

Poniższy wywiad z prof. Samuelem Kassowem, badaczem spuścizny Ringelbluma, ukazał się w „Chiduszu” w maju 2016 roku.

Projektem życia Emanuela Ringelbluma, historyka urodzonego w 1900 roku w Buczaczu (dzisiejsza Ukraina), stało się dokumentowanie śmierci. To dzięki niemu i jego nieformalnemu zespołowi, nazwanemu Oneg Szabat (hebr. radość szabatu), udało się zgromadzić i ocalić wiele bezcennych dokumentów pokazujących obraz życia w getcie. Zbierali wszystko, co w przyszłości mogło pomóc odtworzyć historię losów ludzi skazanych na głód, cierpienie, choroby, a w końcu na śmierć. Od wspomnień, pamiętników i listów, poprzez oficjalne dokumenty, nawet po papierki po cukierkach. Wielu w obliczu śmierci, która mogła nadejść w każdej chwili, pisało, że chcieliby, aby zapamiętano ich żony i dzieci. Dziewiętnastoletni Dawid Graber zaskakująco dojrzale notował, że choć skazani są na zagładę, to już mogą czuć się jak weterani wojenni z medalami na piersi. To od nich przyszłe pokolenia dowiedzą się o tragedii, która miała miejsce w XX wieku. „Teraz możemy spokojnie umierać. Wypełniliśmy swoją misję” – pisał prawdopodobnie na dzień przed zakopaniem archiwum. Odnalezione po wojnie, stanowi być może najważniejsze świadectwo Zagłady.

Jednym z najwybitniejszych znawców życia i działalności Emanuela Rigelbluma i grupy Oneg Szabat jest Samuel Kassow, autor książki „Kto napisze naszą historię?”. Na 2017 rok zaplanowana jest premiera fabularyzowanego filmu dokumentalnego o tym samym tytule. Zdjęcia do niego realizowano w maju 2016 roku w Łodzi i w Warszawie. Film reżyseruje amerykańska dokumentalistka Roberta Grossman, a produkuje Nancy Spielberg. Samuel Kassow jest jednym z konsultantów historycznych.

Katarzyna Andersz: Czytając pana książkę „Kto napisze naszą historię?” odniosłam wrażenie, że Ringelblum przed wojną był dość przeciętną postacią.

Samuel Kassow: Był dobrym historykiem, ale na pewno nie miał reputacji wybitnego naukowca. Przed wojną chodził do archiwów, był bardzo rzetelny, ale swoim badaniom mógł poświęcić tylko mniej więcej godzinę dziennie, bo miał trzy, cztery prace w tym samym czasie. Musiał jakoś utrzymać rodzinę. Podczas wojny wiele niewybitnych osób stawało się nagle wielkimi. I na odwrót – wielcy okazywali się zupełnie mierni, nie odnajdywali się w nowej sytuacji. Gdyby nie wojna, Ringelblum prawdopodobnie nigdy nie byłby postrzegany jako ważna postać.

Przewidział coś, czego inni w tamtych czasach nie dostrzegali?

Dla niego oczywistą była różnica między tym, co ludzie piszą w getcie w 1941 roku, a tym, co będą opowiadać z perspektywy czasu ci, którym uda się przeżyć wojnę. Przyjmą oni zupełnie inny punkt widzenia. Choć warto tutaj dodać, że zbieranie dokumentów i opisywanie tego, co się dzieje, pozostawało przez długi czas bez świadomości, jak to się wszystko potoczy. Dopiero pod koniec 1942 roku stawało się oczywiste, że Niemcy doprowadzą do całkowitej eksterminacji, wcześniej jednak nikt nie miał pojęcia, że jest skazany na pewną śmierć.

Patrząc na archiwum Ringelbluma ciężko sobie wyobrazić, że nie mielibyśmy współcześnie dostępu do wiedzy zawartej w tych dokumentach.

Gdyby nie to archiwum, mielibyśmy świadectwa ocalałych z getta, ale nie opisy pochodzące od Żydów żyjących tam i opisujących sytuację w czasie rzeczywistym. Świadectwa ocalałych skupiłyby się na życiu obozowym, na tym, co było po getcie. Getto byłoby tylko etapem, drogą wyjazdową do obozów, nie byłoby więc tak istotne. Archiwum Ringelbluma pokazuje nam, że getto w wielu aspektach było kontynuacją gminy żydowskiej. To zasadnicza różnica.

Emanuel Ringelblum. Fot. Wikipedia

Może Ringelblum nie był wybitnym historykiem, ale już pod koniec lat 20. zdawał sobie sprawę, jak ważne jest kolekcjonowanie materiałów dokumentujących życie żydowskie.

To był dość charakterystyczny dla Europy Wschodniej trend zapoczątkowany przez Dubnowa. Na Starym Kontynencie mieszkało 7-9 milionów Żydów, posługujących się głównie językiem jidysz. Byli to ludzie bez ziemi, bez suwerenności, bez władzy. Religia wszystko pokazuje bardzo jasno – Żydzi istnieją jako naród, modlą się, a kiedy przyjdzie mesjasz, znajdą się w Jerozolimie. Ale kiedy przestaje się wierzyć, powstaje pytanie, co czyni tych ludzi narodem. Jak tych żyjących pośród Polaków, Litwinów i Ukraińców skłonić do tego, żeby walczyli o swoje szkoły, o swój język, o prawa, które powinny im przysługiwać? Nie mają przecież własnego rządu ani władzy. W tym momencie historia zaczyna przejmować to, co do tej pory było funkcją religii – kolektywną pamięć. Dubnow apeluje więc o zbieranie dokumentów, materiałów źródłowych, tworzenie archiwów, żeby Żydzi mieli pamięć, przeszłość. Ale jest jeszcze coś. Gdyby zapytać się Graetza, albo innych żydowskich historyków z Niemiec, kto tworzy historię żydowską, od razu wymieniliby Majmonidesa czy Mojżesza Mendelssohna. To byłaby historia wielkich myślicieli, definiowana przez ich intelekt, ich etykę, ich filozofię. Historia żydowska tak postrzegana jest historią walki intelektualnej, a żeby ją napisać, nie są potrzebne duże zbiory archiwalne. Jednak w momencie, kiedy zdefiniujemy historię żydowską jako historię całego narodu, musimy włączyć w nią historię kobiet, żebraków, wykluczonych. Nie tylko współcześnie, ale też w XV i XVI wieku. Trzeba opisać, kim były żydowskie kobiety, jak żyły, a żeby to zrobić, potrzeba zupełnie innych źródeł. Trzeba wyjść do ludzi, rozmawiać z nimi, zwracać uwagę na język, jakiego używają, przysłowia, a często nawet wejść do ich domów i wyjąć kroniki sprzed dwustu lat, które przekazywane były w rodzinach od pokoleń. To cały proces nadawania kolekcjonowaniu dokumentów rangi misji narodowej, która powinna dotyczyć każdego. To stało się celem utworzonego w 1925 roku YIVO i pasją Ringelbluma, dla którego również proces kolekcjonowania materiałów oznaczał proces budowania narodowej świadomości.

Zbierał dokumenty, bo naprawdę myślał, że tworzy narodową świadomość?

Tak, ale jest też wiele innych powodów. Ringelblum był przedstawicielem pokolenia urodzonego na samym początku XX wieku, które w wieku 20 lat, wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, znalazło się pod jej władzą. Pamiętajmy, że Żydzi nie mieszkali pod polską władzą od trzeciego rozbioru w 1795 roku. To wywołało pewne problemy. Z jednej strony konstytucja mówiła, że wszyscy obywatele są równi, a z drugiej polska kultura była kulturą szlachty i chłopów i miała raczej kontrowersyjny i protekcjonalny stosunek do Żydów. Ringelblum i Żydzi w jego wieku dorastali w Polsce, w której byli obywatelami drugiej kategorii. Wiedzieli, że nie dostaną pracy w samorządach i instytucjach zarządzanych przez państwo. W warszawskim transporcie miejskim na cztery tysiące pracowników było dwóch Żydów. W Krakowie wszyscy żydowscy urzędnicy pocztowi, którzy pracowali tam za czasów habsburskich, zostali wyrzuceni. Przemysł tytoniowy został upaństwowiony i wszyscy pracujący w nim Żydzi stracili pracę.

Koncept tego, że zbieranie materiałów jest tak ważne, bierze się zatem i z tego, że tysiące młodych Żydów w Polsce miało niższy status niż Polacy. Byli pozbawieni władzy, nie mieli odwagi, mówiono im, że nie mają talentów, które mają Polacy. Całe to pokolenie chciało uciec do Palestyny lub innych krajów, inni z tęsknotą spoglądali na komunizm. Jednym z celów stawianych i przez YIVO i przez Bund było danie młodym Żydom do zrozumienia, że Polska jest ich domem. To tu mieszkali oni i ich rodzice i marzenia o emigracji w niczym nie pomogą. Prawdziwym wyzwaniem jest to, jak poradzić sobie z rzeczywistością w Polsce.

Max Weinreich, dyrektor YIVO, kiedy studiował na Yale University w latach 1931-32, wybrał się w podróż na Południe, do „czarnych” college’ów w Alabamie i Missisipi. Był przekonany, że ciemnoskórzy obywatele USA mają dokładnie takie same problemy jak Żydzi w Polsce. Jak wzbudzisz w młodych ludziach poczucie własnej wartości, jeśli biali Amerykanie mówią im, że są gorsi? Weinreich przyglądał się, jak poradzono sobie z tymi problemami na gruncie amerykańskim.

Jaki był efekt tej podróży badawczej Weinreicha?

YIVO zaczęło robić wywiady z młodymi ludźmi, nakłaniało ich do pisania autobiografii, odbył się znany konkurs, w którym siedemnasto- i osiemnastolatkowie opisywali swoje życie. Chodziło o to, żeby zbudować psychologiczny obraz całego pokolenia i dowiedzieć się, jak można tym młodym ludziom pomóc. Ringelblum także był w ten projekt zaangażowany. Oneg Szabat kontynuował więc zadanie, które postawiło YIVO. Trzeba pamiętać, że mniej więcej do kwietnia – czerwca 1942 roku wszystkim tym, którzy spisywali swoje wspomnienia, nie przyszło do głowy, że Niemcy będą chcieli ich zabić. Myśleli raczej: skończy się wojna i co zrobimy? Polacy powiedzą, że zdradziliśmy Polskę, że kolaborowaliśmy z Sowietami. Będziemy musieli sobie odpowiedzieć na pytanie, którzy z naszych przywódców stanęli na wysokości zadania, a którzy nie. Ze zgromadzonych dokumentów dowiemy się, jacy byli Żydzi podczas wojny. Będą relacje o jadłodajniach, o organizacjach samopomocy, o tym, jak rozwijała się kultura. Materiały pokażą, kto poniósł porażkę, a kto sobie poradził. Tak więc do 1942 roku Oneg Szabat nie dokumentował śmierci a życie. Miał być zabezpieczeniem na czasy powojenne.

Bardzo ciekawy jest ten element obronny – udowodnienia, że Żydzi nie zawinili w czasie wojny.

Nie nazwałbym tego obroną. Ringelblum, tak jak inny historycy, poruszał się po niepewnym gruncie. Granica tego, co jest obroną, a co dokumentacją, jest trudna do zdefiniowania. Pomiędzy 1939 a 1940 rokiem Ringelblum zebrał wiele świadectw z Białegostoku i Wilna na temat tego, jak Żydzi reagowali na Sowietów, po to właśnie, żeby obraz tego, co działo się podczas wojny, był jak najbardziej obiektywny. Chciał dokumentować przypadki nie tylko Żydów przeciwstawiających się komunizmowi, ale też tych, którzy wspierali bolszewizm. Nie tylko po to, żeby nie było tak łatwo rzucić oskarżenia, że Żydzi zdradzili Polskę, ale także, żeby zaprezentować cały przekrój zjawiska. Ringelbluma od zawsze nękało napięcie pomiędzy historią obiektywną a historią jako obroną narodową. Raz nawet napisał w tej sprawie do Czerniakowa na temat 1863 roku, bo znalazł dokument o żydowskim właścicielu tawerny, który szpiegował dla Rosjan. Zastanawiał się, czy go opublikować, bo stawiał przecież Żydów w złym świetle, ale w końcu stwierdził, że chyba będzie musiał to zrobić.

Zdjęcie z planu fabularyzowanego filmu dokumentalnego Roberty Grossman. Piotr Głowacki w roli Emanuela Ringelbluma. Fot. Grzegorz Kwolek, ŻIH

czytaj dalej tu: Archiwum warszawskiego getta


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Take It From A British Jew: Anti-Zionism Leads To Anti-Semitism

Take It From A British Jew: Anti-Zionism Leads To Anti-Semitism

Dave Rich


This week, Nigel Farage, the right wing politician who instigated Brexit, said in an interview that the “Jewish lobby” should worry Americans more than the Russians.

But we British Jews are used to getting it from all sides, and left-wing anti-Semitism has recently been much more prominent than the right-wing variety.

Two years ago, Jeremy Corbyn, a veteran Member of Parliament from the hard left of Britain’s Labour Party, became its unlikely leader in one of the seismic rejections of centrist, establishment politics that has shaken Western democracies in recent years. Corbyn is a veteran of anti-American and anti-Israel politics. He was Chair of the Stop The War Coalition (which opposes every war America, Britain or Israel fights, but no others); is a patron of the Palestine Solidarity Campaign; and for years wrote a column for the Communist-aligned Morning Star newspaper. If you think of Tony Blair when you think of Britain’s Labour Party, think again. That party is over.

Allegations of anti-Semitism in the Labour Party have snowballed on Corbyn’s watch, and Jewish voters have largely deserted the party. The Facebook groups and Twitter feeds of Corbynite Labour supporters contain familiar tropes about Zionist (or sometimes just Jewish) political manipulation and financial power. Denigration of the Holocaust and comparisons of Israel to Nazi Germany sit alongside conspiracy memes about the Rothschilds and claims that terrorist attacks in Europe are actually carried out by Mossad.

This kind of politics ought to sound familiar to American readers. The decision of the Chicago Dyke March in June to expel Jewish marchers who were carrying a rainbow flag bearing a Star of David comes from exactly this mindset. Similarly, when Brown University student Benjamin Gladstone wrote last year in the New York Times of being repeatedly cut out of anti-racist or refugee support work because he worked with mainstream Jewish organisations, this will have struck a chord with British students from the Oxford University Labour Club who were dismissed as “Zios” by their fellow Labour-supporting students.

What those who claim to be only anti-Zionist but not anti-Semitic don’t realize — or wont acknowledge — is that obsessive anti-Zionism inevitably generates anti-Semitic outcomes.

There is a political culture on the radical left that sees Zionism as inherently racist and is hostile towards anyone who might support it. Jews — unless they are willing to pass a political test by publicly opposing Israel — are often treated as political enemies on the wrong side of every social and political dividing line.

The bedrock of this political culture is the identity politics that has progressively replaced class as the dominant paradigm of radical left wing politics since the 1960s. In this political culture, Israel, Zionism and Jews (excluding those Jews who loudly declare their anti-Zionism) are seen as part of a global network of power, on the side of the oppressors against the oppressed.

In this world view, Israel is solely a product of Western colonialism, Zionism is solely an ideology of racial and ethnic supremacy and Jews are too white and too wealthy to ever suffer racism. To support Israel is to support apartheid and to be on the wrong side of the fixed colour lines that increasingly demarcate radical politics.

Anti-Semitism is understood by many on the left as a far right phenomenon that mostly belongs in history. Much of the left treated it as an anachronism before the rise of Trump: easily recognized when it comes from neo-Nazis in Charlottesville but not, by definition, something that could ever exist amongst the anti-fascists who oppose them.

Complain about anti-Semitism on the left and, instead of being taken seriously, you are likely to be dismissed as an agent of Israeli hasbara, cynically and dishonestly “weaponising” anti-Semitism for political motives. Or making “mood music” to undermine Labour leader Jeremy Corbyn, according to Britain’s most powerful trade union boss and Corbyn ally Len McCluskey.

This left wing anti-Zionist worldview struggles to assimilate the facts and meaning of the Holocaust into its rejection of Israel. It’s a struggle that sometimes has to get quite creative, in fact. One way people try to reconcile left wing anti-Zionism with the horrors of the Holocaust is to pin part of the blame for the genocide onto the desperate and futile attempts by some Zionists to negotiate with the Nazi regime. Another is declaring the Palestinians to be both the indirect victims of the Nazi Holocaust and the subjects of their own genocide at the hands of the new Nazis in Israel. That this approach distorts history and recklessly tramples on Jewish sensitivities doesn’t seem to bother enough people in that part of the left.

In Britain, the success of the Corbynite project to take over the Labour Party has brought this political culture from the radical fringes to centre stage. It is no coincidence that anti-Semitism has become a national political issue and a front-page story in Britain for the first time in decades.

The Labour Party has tried to address the recurring problem of anti-Semitism amongst its members, but so far has failed to do so effectively; and the nature of its failure holds the clue to understanding why it has such a problem at all. Its approach has been to hold enquiries and to introduce stronger disciplinary sanctions. Then there are the party leaders and their periodic statements about their opposition to anti-Semitism.

This is all worthy, but procedural measures and generic declarations do not – cannot – address the political culture that is the source of the left’s anti-Semitism.

Corbyn and his colleagues in the party leadership have not identified this political culture as a problem because this culture is precisely where so many of them have spent their political careers. So Corbyn condemns anti-Semitism and says it has no place in his party, but he never seems to ask why it is there in the first place.

Last month, the Institute for Jewish Policy Research and the Community Security Trust published the largest ever survey of British attitudes towards Jews and Israel (full disclosure: I work for CST and was involved in designing this study). The survey found that the more anti-Israel attitudes a person holds, the more likely they are to also hold anti-Semitic attitudes.

Few people were surprised by the findings. The hard left’s hostility to Israel and Zionism has provided fertile soil for anti-Jewish antagonism to grow. Only a change to its political culture will reduce their presence in radical left wing politics.

There’s not much that British Jews can teach their American cousins. The United States is, after all, the Goldene Medina, while Anglo-Jewry has long had a reputation for timidity. But those American Jews who are worried about growing left wing hostility to Israel and Zionism, and the anti-Semitism that often comes with it, would benefit from looking east across the Atlantic for a sense of what’s to come.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Lebanese website reveals details of Israeli-Saudi peace deal

Lebanese website reveals details of Israeli-Saudi peace deal

Yona Schnitzer/TPS


Saudi Foreign Minister Adel Ahmed Al-Jubeir (AP/Alex Brandon, Pool)

According to a Lebanese website, regional peace deal includes settling Palestinian refugees outside Israel, no annexation of Jerusalem and Saudi/Israeli cooperation against Iran.

A secret correspondence between the Saudi Foreign Minister Adel Al Jubeir and Crown Prince Mohammed Bin Salman reveals the draft of a possible peace deal between Saudi Arabia and Israel, the Lebanese website Al-Akhbar claimed Tuesday.

Al-Akhbar posted what it said was the full text of the document which lists five basic principles supposedly agreed upon between Israel and Saudi Arabia, which would constitute the framework for a regional agreement and the end of the Arab Israeli conflict.

The five principles are:

  1. Jerusalem – “The Annexation of Jerusalem to international sovereignty as per the 1937 and 1947 partition plans – two international agreements which have recommended that the city not be annexed to either the Arab or Jewish entities.”
  2. Palestinian Refugees – “Saudi Arabia affirms its aspiration to settle Palestinian refugees in their countries of residence. The Kingdom can contribute to this effort by supporting innovative solutions such as cancelling the Arab League’s decision from the 1950s by which no Arab nation is to settle Palestinian refugees within their borders, as well as divert efforts to the redistribution and settlement of Palestinian refugees throughout the Arab states.”
  3. American Mediation and Agreed Upon Principles – “The United States and Saudi Arabia will reach agreements regarding the main principles for ending the conflict, after which President Trump would summon the foreign ministers of the region to a summit in order to obtain their agreements, and only after all have agreed to the same basic principals, would the actual negotiations begin.”
  4. Saudi Influence – “Saudi Arabia’s most effective and important role is to recruit others to support this deal, which will usher in a new era of peace and prosperity between Israel and the Arab and Muslim worlds. At first, normalization of relations with Israel will not enjoy wide public support throughout the Arab world, But Saudi Arabia believes that the combination of Israeli technology and the Gulf state’s economic power and energy markets could bring out the Middle East’s full potential and obtain peace, prosperity and stability.
  5. Iran – The Israeli-Palestinian conflict is the longest lasting conflict in the region. Over the years, it has served as a justification for the actions of extremists, and has also distracted the major players in the region from focusing on the central threat to its stability – Iran. In accordance to the deal, both Israel and Saudi Arabia must commit themselves to an effective cooperation in order to stop Iran.

The letter opens with a statement that Saudi Arabia is the most powerful and most important entity in the Arab world, and that any solution to the Israeli-Palestinian conflict must be supported by the Kingdom in order to gain legitimacy in the Arab world. It continued to state that dealing with Israel is extremely problematic in the eyes of the Arab world, and that the kingdom would only take such a risk if America was serious in its intentions to act against Iran, and stop them from destabilizing the region.

Furthermore, the letter stated that Israel is the only country in the Middle East possessing nuclear weapons, and that any relations between the two countries must be based on mutuality and a balance of power. To remedy this situation, the Saudis propose that either the Kingdom be allowed to obtain nuclear weapons, or alternatively, that Israel dismantle its arsenal.

According to the Lebanese report, the document was signed with the official seal of the Saudi Foreign Minister, however it did not post the original version of the document.

Speculation about a regional deal has been rife since US President Donald Trump’s visit to Saudi Arabia in May and was strengthened by Arab reports, since denied by Saudi officials, of a secret visit to Israel by the Crown Prince in September, where, according to reports, he met with Prime Minister Benjamin Netanyahu.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com