Stypendia, prostytutki i handel bronią

Życie terrorystów w Polsce. Stypendia, prostytutki i handel bronią

Hanna Sidorska


[ Polska przyjaźń z terrorystami została oficjalnie zerwana po 1989 roku, jednak nie wszyscy wyjechali z naszego kraju… ]


Życie terrorystów w Polsce. Stypendia, prostytutki i handel bronią
W 1985 roku siatka Abu Nidala porwała samolot egipskich linii

Władze PRL nie tylko tolerowały obecność międzynarodowych terrorystów w Polsce, ale także prowadziły z nimi intensywną współpracę. Członkowie organizacji Abu Nidala, którego uważano za najniebezpieczniejszego terrorystę na świecie, otrzymywali od rządu stypendia naukowe. Mieszkali w luksusowych hotelach i jadali w najdroższych restauracjach. Niektórzy sprowadzili do Polski swoje żony i dzieci. Czy nadal mieszkają w naszym kraju?

Terroryści w Polsce nawet nie starali się ukrywać. Prowadzili intensywne życie towarzyskie, imprezowali i mieszkali w najlepszych hotelach. – Stać ich było na to, gdyż dysponowali dolarami, niektórzy „stypendyści” na polskich uczelniach z organizacji Abu Nidala otrzymywali nawet 100–200 USD miesięcznego stypendium, gdy pensja w PRL wynosiła 20–30 USD. Korzystali z usług prostytutek, spotykali się z Polkami, wyjeżdżali często na Zachód, bo mieli zagraniczne paszporty, sprowadzali samochody, handlowali walutą. Generalnie bardzo dobrze im się tu wiodło – tłumaczy historyk z IPN Przemysław Gasztold-Seń.

Polka żoną terrorysty

Do Polski przyjeżdżali terroryści z Frakcji Czerwonej Armii (RAF), organizacji Czarny Wrzesień, Frontu Wyzwolenia Palestyny, członkowie Bractwa Muzułmańskiego, a nawet dżihadyści. Dla niektórych kraj nad Wisłą stał się drugim domem. Tak było w przypadku Hassana Sabri al Banna, znanego pod pseudonimem Abu Nidal, czyli „Ojciec Walki”. W Warszawie do 1987 roku działała firma zbrodniarza – SAS Investment Trading Company. Spółką kierował bliski współpracownik terrorysty – Irakijczyk Samir Najmeddin. SAS zajmowała się handlem bronią, w tym zakresie firma ściśle współpracowała z władzami PRL, a konkretnie z Centralnym Zarządem Inżynierii (Cenzin), działającym z ramienia Ministerstwa Handlu Zagranicznego.

Abu Nidal był związany z Organizacją Wyzwolenia Palestyny (OWP), która miała swoją placówkę dyplomatyczną w Warszawie (obecnie ambasada Palestyny). Gdy wszedł w konflikt z liderami OWP, założył Fatah-Radę Rewolucyjną, znaną również jako Organizację Abu Nidala. Nim świat usłyszał o bin Ladenie, to jego nazwisko budziło paniczny strach. Dokonał 20 zamachów terrorystycznych, w których zginęło 300 osób, a 600 zostało rannych. Jego ludzie ostrzelali m.in. lotniska w Rzymie i Wiedniu oraz porwali egipski samolot lecący na Maltę.

Organizacja Nidala próbowała również wysadzić w powietrze samolot El Al. Ładunek na pokład miała wnieść ciężarna Irlandka Ann Marie Murphy – narzeczona Nazara Hindawi, współpracownika Nidala. Kobieta nie miała pojęcia, że w jej bagażu ukryte są materiały wybuchowe. Zamach udaremnił agent Mossadu. Co ciekawe, Hindawi był mężem Polki Barbary Litwiniec. Para doczekała się córki. Podobnie jak Murphy, tak i Litwiniec nie miała pojęcia, że jej ukochany jest terrorystą.

Polska broń trafiała do terrorystów

Członkowie organizacji Nidala nie tylko studiowali na polskich uczelniach, ale także leczyli się w naszych szpitalach. – Przyjeżdżali do Polski po wykonanych akcjach, żeby odpocząć i podreperować zdrowie. Leczyli się w szpitalu MSW – mówi były dowódca antyterrorystów Jerzy Dziewulski, który z racji wykonywanych obowiązków miał styczność z najbardziej poszukiwanymi terrorystami. Jak tłumaczy, władza tolerowała obecność takich osób na terytorium Polski z przyczyn ideologicznych oraz finansowych. ZSSR i państwa satelickie popierały dążenia wolnościowe krajów arabskich. Z drugiej zaś strony organizacje te dysponowały miliardami dolarów. – Pieniądze były najważniejszą przesłanką, ale kontrakty nie były zawierane z terrorystami ściganymi listami gończymi, lecz z osobami reprezentującymi spółki kontrolowane przez terrorystów. Władze miały świadomość, że podpisują kontrakty z osobami podejrzanymi o terroryzm, lecz nie robiło to na nich większego wrażenia z powodu wpływów dewizowych, jakich potrzebowała słabnąca gospodarka w latach 80. Polska broń (m.in. AK-47) trafiała w latach 80. również do Izraela, więc odbiorca był mniej ważny niż wpływy ze sprzedaży. Oczywiście w przypadku organizacji bliskowschodnich wspólna płaszczyzna poglądów była wartością dodaną. A więc – pieniądze i w dalszej kolejności ideologia – mówi Przemysław Gasztold-Seń.

Psychopata, który służył jedynie sobie

Pod naciskiem Amerykanów władze w końcu zlikwidowały spółki Abu Nidala w Polsce. Jednak jak twierdzą dziennikarze Witold Gadowski i Przemysław Wojciechowski, autorzy książki „Tragarze śmierci. Polskie związki ze światowym terroryzmem”, potajemny handel bronią z terrorystą trwał aż do 2000 roku. – Nie sądzę, by było to możliwe. Abu Nidal odgrywał w tamtych czasach marginalne znaczenie, nie posiadał już takiej władzy jak w latach 80. Prędzej obstawiałbym, że zawierano transakcje z kimś z jego organizacji, ale nie z samym Nidalem – komentuje Jerzy Dziewulski.

Najgroźniejszy terrorysta lat 70. i 80. zmarł w 2002 roku w Bagdadzie. Oficjalnie popełnił samobójstwo. Kiedy oficerowie przybyli go aresztować miał strzelić sobie w głowę, nieoficjalnie został przez nich zabity. Schronienie w Iraku zapewniał mu Saddam Husajn. Gdy USA zaczęło naciskać na wydanie Nidala, postanowił zlikwidować przyjaciela. „Urodzony w Palestynie patriota, który stał się psychopatą, jego mordercza kariera zdyskredytowała jego naród i przyniosła korzyści tylko Izraelowi. Służył jedynie sobie, swoim własnym wypaczonym popędom, które popychały go do ohydnych zbrodni. W ostateczności był jedynie najemnikiem” – napisał po śmierci terrorysty The Guardian.

Strzały w hotelu Victoria. Kto chciał zabić Abu Dauda?

Polskę odwiedzali również dwaj inni groźni terroryści – odpowiedzialny za masakrę na olimpiadzie w Monachium Abu Daud oraz Ilich Ramírez Sánchez znany pod pseudonimami Carlos i Szakal. Jerzy Dziewulski miał okazję spotkać lidera Czarnego Września. Nie wiedział wówczas, że Daud jest poszukiwanym zbrodniarzem. – Naszej jednostce pozwolono na korzystanie z basenu w hotelu Victoria, gdzie po przylocie do Warszawy zawsze meldował się Abu Daud. To był rosły, barczysty mężczyzna, owłosiona klata, 140 kilogramów wagi, mówił, że jest handlarzem koni. Obsługa go lubiła, bo dawał wysokie napiwki. Przesiadywał w hotelowej restauracji Opera, często otaczał go wianuszek prostytutek, a te, jak wiadomo, wszystkie były na usługach służb bezpieczeństwa – mówi Dziewulski.

Były antyterrorysta dokładnie pamięta dzień zamachu na Abu Dauda, właśnie w Operze. – Początkowo wszyscy w restauracji myśleli, że biorą udział w ukrytej kamerze, takie nagrania były w tamtych czasach bardzo popularne. Abu Daud dostał pięć kul, jedna trafiła w szczękę. Mimo to wstał i próbował gonić strzelca. Nie dał jednak rady, osunął się przy recepcji – relacjonuje Dziewulski. Po ataku terrorystę przewieziono do szpitala MSW i zapewniono ochronę Biura Ochrony Rządu. Zamach na jego życie był częścią operacji izraelskiego wywiadu, której celem była likwidacja wszystkich osób powiązanych z zamachem na olimpiadzie.

Terroryści nadal mieszkają w Polsce?

Do Polski kilkakrotnie przyjeżdżał również Carlos. W 1981 roku odwiedził Warszawę przed zamachem na Radio Wolna Europa, którego dokonał na zlecenie Ceausescu. Dziennikarze Gadowski i Wojciechowski stawiają tezę, że wizyta ta nie była przypadkowa, bowiem polskie służby dysponowały dokładnym planem monachijskiej placówki radia. – Jestem sceptyczny odnośnie tej tezy. Carlosowi pomagało rumuńskie Securitate, które miało dobry wgląd w rozkład i plany rozgłośni, dlatego nie potrzebowało pomocy PRL. Nie ma ponadto żadnych przesłanek wskazujących, aby MSW PRL pomogło Szakalowi w zamachu – komentuje Przemysław Gasztold-Seń. W późniejszych latach terrorysta szukał w Polsce azylu, ten nie został mu jednak udzielony. W końcu Carlos został schwytany i skazany na dożywocie przez francuski wymiar sprawiedliwości.

Polska przyjaźń z terrorystami została oficjalnie zerwana po 1989 roku, jednak nie wszyscy wyjechali z naszego kraju, co potwierdza Przemysław Gasztold-Seń. Nie wie jednak, czy nadal mieszkają w Polsce. – Minęło wszakże już 26 lat – tłumaczy. Słowa historyka potwierdza Jerzy Dziewulski. – Część z nich została, ale nie stanowią żadnego zagrożenia. Zostali zasymilowani, w tej chwili to bardziej Polacy niż Arabowie – kończy były antyterrorysta.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com