Maria hrabina von Maltzan, perła z Milicza

Maria hrabina von Maltzan, perła z Milicza

Beata Maciejewska


Maria hrabina von Maltzan (1909-97) na fotografii wykonanej w 1927 r. W 1987 r. Instytut Yad Vashem uhonorował ją medalem ‘Sprawiedliwy wśród Narodów Świata’ za uratowanie w czasie wojny kilkudziesięciu Żydów (Wikimedia Commons)

Pałac w Miliczu był niczym Sezam: obrazy flamandzkich mistrzów, kolekcja miedziorytów warta 14 mln marek w złocie, skrzypce Stradivariusa. Ale największym skarbem okazała się Maria hrabina von Maltzan, wieczna buntowniczka, która rzuciła wyzwanie III Rzeszy
Czytasz ten artykuł, bo jesteś prenumeratorem Wyborczej. Dziękujemy!

Uchodziła za czarną owcę rodu. Wolała towarzystwo służby i polskich pracowników sezonowych od arystokratycznych krewnych, a włóczęgi po stawach milickich, w których pluskały się tłuste karpie, przedkładała nad wyrafinowany luksus rodzinnego pałacu.

Kochała wszystko, co w tych stawach żyło, i namiętnie tego broniła. W szkole zaatakowała nożem kolegę, który poodcinał nogi jej traszce, i zagroziła, że utopi króla Saksonii, zapalonego ornitologa, gdy ten droczył się, że zaobrączkuje płochliwe rokitniczki.

Po latach wystąpi przeciwko nazistom i zaangażuje się w ruch oporu, ocali co najmniej 60 osób. Amerykanie nakręcą o jej życiu film pt. „Forbidden”, rolę hrabiny zagra Jacqueline Bisset.

Do końca życia będzie stawała po stronie słabych, pokrzywdzonych, wyrzuconych na margines. Maria hrabina von Maltzan, baronówna zu Wartenberg und Penzlin, doktor nauk przyrodniczych, wiedziała, co to znaczy być na samym dnie. Wojenny stres i śmierć dziecka (umarło w inkubatorze, gdy w oblężonym Berlinie zabrakło prądu) sprawiły, że uzależniła się od morfiny i wytwarzanych na własną rękę narkotyków. Leczenie w klinice psychiatrycznej, utrata prawa wykonywania do zawodu weterynarza, próba samobójcza. Zdołała się podnieść tylko dzięki sile charakteru. Pracowała jako pakowaczka i sprzątaczka, salowa i nocna pielęgniarka.

Mieszkała w slumsach na Kreuzbergu. Gdy wpadała tam policja, pałując pozbawionych praw wyrzutków, emigrantów z Turcji, Jugosławii i Polski, 80-letnia hrabina wychodziła na ulicę, żeby protestować. Na ironiczne pytanie policjanta, czy podobają się jej kolorowi, odparła: „Wolę kolorowych niż ludzi z zakutymi łbami!”.

Większość życia spędziła w Berlinie, ale miejscem, które ją uformowało, był niewielki Milicz.

Złotodajne karpie

Maltzanowie przybyli tu pod koniec XVI w. z Meklemburgii. Przydomek „zu Wartenberg und Penzlin” nosili na pamiątkę dawnych posiadłości. Joachim III von Maltzan razem z ręką Evy Popelii von Lobkowitz (wnuczki i spadkobierczyni barona von Kurzbach) dostał olbrzymi kompleks rybnych stawów hodowlanych.

Najstarsze powstały jeszcze w średniowieczu. Dookoła jest płasko, szeroko i mokro. Barycz i jej dopływy płyną w dolinie wolno (spadek rzeki należy do najniższych w Polsce) – wystarczyło przegrodzić rzekę groblą i już staw był gotowy. Albo zarybić wyrobiska po rudzie darniowej, a potem odławiać i zarabiać.

W XVIII w. łączna powierzchnia zbiorników hodowlanych liczyła ponad 13 tys. ha – niemal dwukrotnie więcej niż dziś, choć wciąż jest to największy w Europie kompleks stawów rybnych. Od 1996 r. znajduje się w gronie takich cudów świata jak Bajkał, Morze Martwe, Jezioro Wiktorii i Titicaca, w prestiżowej sieci Living Lakes (Żyjące Jeziora). To życie widać i słychać. Bieliki, perkozy, kaczki krakwy i 280 innych rzadkich gatunków ogląda się bez czołgania się w krzakach lub wielogodzinnego czatowania. Można sprawdzić, czy śpiew dziwonii, mało znanego ptaka wróblowatego, rzeczywiście przypomina angielskie zdanie: „Pleased to meet you”, podejrzeć podgorzałkę, która tylko w Dolinie Baryczy zakłada gniazda, lub wąsatkę o głosie przypominającym dzwoneczek i występującą tak rzadko, że została wpisana do Polskiej czerwonej księgi zwierząt.

Hrabina Maria wspominała, jak to przed świętami Bożego Narodzenia odławiano karpie z Grabownicy, największego (283 ha powierzchni) milickiego stawu. Pamiętam rybaków brodzących w wodzie od wczesnego ranka, w wielkich, sięgających pasa, specjalnych butach gumowych i takiż fartuchach. I oczywiście sortowanie: Ojciec przez całe lata był dumny z tego, że jego najmłodsze dziecko zawsze ważyło mniej niż najcięższa ryba.

Prezent od Starego Fryca

Maltzanowie wypaśli się na karpiach i polityce. Nic to, że cesarz Leopold Habsburg nadał im tytuły hrabiowskie. Owszem, przyjęli ja, ale gdy król pruski Fryderyk II, zwany Wielkim, zabrał Habsburgom ich śląskie złote jabłko, Maltzanowie poparli najeźdźcę.

Hrabia Joachim Andreas von Maltzan jako jeden z pierwszych złożył w 1741 r. hołd Fryderykowi we wrocławskim ratuszu. Opłaciło się. Został przez monarchę powołany na ministra gabinetu odpowiedzialnego za finanse państwa. Jednym słowem: trzymał kasę. I pomnażał własny majątek. Tak sprawnie, że jego syn Joachim Carl mógł już zbudować wspaniały pałac w klasycystycznym stylu, podobny do królewskiej rezydencji Sanssouci, według projektu Karla Geisslera.

Fronton wychodzi na południe, tak więc w ciągu słonecznego dnia wszystkie sale, gabinety i salony są oświetlone. Pod dużą środkową kopułą kryje się bardzo wysoka, owalna sala. Było to miejsce koncertów, balów karnawałowych, rodzinnych świąt. Ogrzewały ją dwa kominki. Ściany miały barwę błękitną, a na sklepieniu widniały stare malowidła – opisywała hrabina Maria. Na parterze znajdowały się też Marmurowa Jadalnia, Salon Renesansowy ozdobiony starymi gobelinami oraz sala „muzealna” z kolekcją cennych instrumentów w szklanych witrynach.

Były prezentem od Fryderyka Wielkiego, który odwiedził ulubionego ministra Joachima Andreasa von Maltzana w 1772 r. Zlustrował milicki garnizon, posiedział kilka dni w gościach i na końcu podarował gospodarzowi skrzypce Stradivariusa i Guarneriego. Pasowało to do Starego Fryca, który skąpy był jak harpagon, kobietom mówił – nie, ucztom – nie, balom – nie, ale muzyce – trzy razy tak.

Pałac dostał wspaniałą oprawę w postaci 48-hektarowego parku angielskiego, pierwszego na Śląsku. To też pomysł Joachima Carla, który wysłany z misją dyplomatyczną do Londynu w 1770 r., przejął od tubylców upodobanie do puddingów, sosów Worcester, herbacianych fajfów, angielskich guwernantek oraz sztuki ogrodniczej. Po ponad 200 latach od założenia parku ta sztuka nabrała monumentalnych wręcz wymiarów. Nad kanałem Młynówki Milickiej rośnie dąb szypułkowy, który ma pień o obwodzie siedmiu metrów.

Nie zabijaj węży

Hrabina Maria jako dziecko uwielbiała obserwować w parku padalce, zaskrońce i żmije. Przy jednym z mostów ustawiała dla nich miseczkę z mlekiem i czekała, aż się przy niej pojawią. Pewnego razu nie przypełzły – leżały martwe, zrzucone na stos przed wejściem do pałacu. Ogrodnik powiedział, że pani hrabina kazała je zabić, bo syn Carlos nadepnął na węża i wrócił do domu ciężko przerażony.

Maria dała mu nauczkę. Wrzuciła do pałacowej fosy, a potem trzymała mu głowę pod wodą, żeby nie mógł się wynurzyć.

– Nie dręcz brata! – krzyczał z okna ojciec, hrabia Andreas von Maltzan. – A kto zadręczył węże? – odkrzykiwała.

Maria była ósmym, najmłodszym i najukochańszym dzieckiem Andreasa. Dopóki żył, chronił ją przed niechęcią zimnej, apodyktycznej żony. Umarł, gdy miała 12 lat. Usłyszała wtedy od matki, że teraz koniec tego dobrego – nie jest już córeczką tatusia i będzie musiała się podporządkować.

Kilka lat później zapytała matkę, dlaczego nie pozwoliła jej wziąć udziału w uroczystym przejęciu rodzinnego majątku przez brata Carlosa, a ta pchnęła ją przed lustro: – Popatrz na siebie, może wtedy zrozumiesz, że czegoś takiego nie trzyma się chętnie w domu.

Z matką nigdy nie zdołała się porozumieć, ale pod koniec życia uznała, że paradoksalnie ta nieczuła kobieta ukształtowała w niej potrzebę sprawiedliwości. Z bratem jej drogi też się rozeszły. – Ty się chyba z karnawału urwałeś – powiedziała, gdy pierwszy raz zobaczyła Carlosa w hitlerowskim mundurze. Poległ w 1940 r., w czasie drugiego szturmu na Linię Maginota. Jedna z sióstr napisała do Marii: Twój brat poległ za Ciebie. Odpisała, że to straszna pomyłka, bo jej brat poległ chyba za Adolfa Hitlera.

W trybach historii

Do Maltzanów wielka historia sama przychodziła.

W 1813 r. pałac gościł cara Aleksandra I i króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III, którzy zdążali do pobliskiego Żmigrodu na spotkanie ze szwedzkim następcą tronu – księciem Karolem Janem (były marszałek Francji Jan Baptysta Bernadotte), by omówić plany rozprawy z Napoleonem i nowy porządek w Europie. Hrabia Maltzan upamiętnił tę wizytę, nazywając jedną z sal pałacowych imieniem imperatora i wznosząc w parku tzw. Bramę Pokoju w kształcie łuku triumfalnego. Na bocznym filarze kazał umieścić imiona monarchów tworzących koalicję antynapoleońską. Wprawdzie po inskrypcji nie ma już śladu, z bramy zostały smętne resztki, ale ocalała za to rzeźba zwycięskiego lwa.

Po I wojnie światowej zaledwie trzy kilometry od Milicza przebiegała granica z odrodzoną Polską. Nie obyło się bez poważnych sporów – na Śląsku, Warmii i Mazurach miały się odbyć plebiscyty, dlatego przedstawiciele Ententy przyjeżdżali również często do Milicza: Mojego ojca wezwano do Berlina, by uczestniczył w związanych z tym negocjacjach. Opowiadał, że jakiemuś Maltzanowi udało się już załagodzić konflikty graniczne między Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego a Polską.

Tutaj w 1920 r. brał ślub ze starszą siostrą Marii skromny kapitan Walter von Reichenau, ze stacjonującej w Miliczu I Dywizji Kawalerii Norymberskiej. Po latach dosłużył się stopnia feldmarszałka i był współtwórcą Fall Barbarossa, planu najazdu na ZSRR. Alix, siostra Marii, zakochała się w nim na zabój i przełamała opory rodziców, którym nie podobało się mieszczańskie pochodzenie matki kandydata do ręki Maltzanówny. Córka z magnackiego domu mogła wyjść tylko za człowieka legitymującego się co najmniej 16 herbowymi przodkami!

Maria się tym nie przejmowała. W 1935 r. wyszła za mąż za komika Waltera Hillbringa (związek przetrwał dwa lata – mąż nie był przesadnie wierny), który w monachijskich kabaretach śpiewał piosenki zakazanego po dojściu do władzy Hitlera Kurta Tucholsky’ego. Tylko ciotka Auguste, siostra ojca, napisała do niej przyjazny list: Obydwoje jesteście protestantami. Nie rozumiem więc, dlaczego niemożliwe jest małżeństwo.

Panna młoda podczas przyjęcia weselnego w lokalu Brennessel przestrzeliła oczy w portrecie Führera. Gospodarz wpadł w popłoch, ale jeden z gości, malarz Gossmann, obiecał, że naprawi płótno, zanim ktoś się zorientuje. Führer następnego dnia dostał nowe oczy, choć odtąd lekko zezował.

Między Berlinem a Miliczem

Monachium robiło się coraz bardziej brunatne, więc Maria przeniosła się do Berlina. Pracowała w wydawnictwie, trochę pisała dla radia, a po ukończeniu w 1933 r. studiów weterynaryjnych zaczęła leczyć zwierzęta. I przechowywała ludzi, którzy przeszli przez hitlerowskie obozy.

Naziści wiele razy próbowali ją przeciągnąć na swoją stronę. W czasie studiów we Wrocławiu zaproponowali, żeby podróżowała w weekendy po kraju i werbowała do NSDAP. Oferowali za to auto, o czym marzyła najbardziej na świecie.

Prawo jazdy zrobiła jeszcze w Miliczu, przepracowując jako czeladnik dwa miesiące w warsztacie samochodowym, przez co matka zabroniła jej jadać przy stole, bo nie mogła doczyścić paznokci. Ale odmówiła, choć jak napisała, przezwyciężenie własnej podłości nie przyszło jej łatwo.

W rodzinnym domu czuła się coraz bardziej obca. Gdy przyjechała tam po śmierci matki w 1934 r., pracownicy majątku powitali ją pozdrowieniem „Heil Hitler”, ponieważ tego wymagał od nich brat Marii Carlos von Maltzan. Czuła się okropnie. W mieście spotkała szkolnego kolegę Rudiego Jutkowskiego, ale gdy wzięła go pod rękę, gwałtownie się odsunął: – Nie! Proszę! Przecież jestem Żydem!

Antyżydowskie rozruchy w noc kryształową tylko potwierdziły najgorsze. (…) przeraziły mnie płonące synagogi; plądrujący SS-mani, śmiejąc się, wrzucali w ogień zwoje Talmudu i bili rabinów – wspominała.

Pierwsi Żydzi, których ukryła w swoim berlińskim mieszkaniu przy Detmolderstrasse 11, byli znajomymi pisarza Hansa Hirschla, jej późniejszego męża. Potem wraz z członkami szwedzkiej parafii w Berlinie lokowała wykupionych od Gestapo więźniów w bezpiecznych kryjówkach. Przerzucani byli stamtąd do Szwecji i do Szwajcarii.

Pewnego razu przejęła grupę sześciu starszych Żydów, których miała przeprowadzić kanałami kanalizacyjnymi do umówionego miejsca. Po drodze zorientowała się, że ktoś ich śledzi, więc zaczaiła się w rozwidleniu kanałów, poczekała, aż prześladowca ją minie, i postrzeliła go od tyłu w nogę. Konspiracyjny współpracownik szalał z wściekłości, uznając, że ta droga przerzutu jest już spalona: – Powinnaś go była zastrzelić! – Nie umiem nikogo zabić – tłumaczyła się Maria.

Ratowała nawet zwierzęta – konie i psy – które przechodziły przez jej lecznicę i miały być wysłane na front: U koni, które miały stanąć przed komisją wojskową, stosowałam trik, którego w młodości nauczyłam się od Cyganów, ciągnących wielkimi taborami przez Śląsk. Sinti pokazali mi, że szpilka wbita w określony sposób tuż nad kopytem powoduje, że koń mocno kuleje. Po usunięciu igły znów dobrze chodzi.

Perły z królestwa gnomów

Milicz odwiedziła ostatni raz wiosną 1944 r. Wiedziała, że to pożegnanie: Wstałam wcześnie rano i zaczęłam wędrówkę po parku, nie zdając sobie sprawy, że szłam tak, jak czynił zwykle mój ojciec: z rękami założonymi do tyłu. Od strony ogrodu, przez mały mostek nad tak zwaną młynówką, dotarłam na rozległy teren właściwego parku, usianego stawami i ciekami wodnymi.

Próbowała namówić szwagierkę do ewakuacji cennych zbiorów dzieł sztuki, zegarów, instrumentów muzycznych, ale ta uznała to za dowód defetyzmu. W styczniu 1945 r. uciekła z Milicza. Maltzanowie stracili na zawsze swoje gniazdo.

Po wojnie pałac rozszabrowano. Zniknęło wszystko, co można było wywieźć, i nic nie wróciło. Ale sama rezydencja razem z angielskim parkiem przetrwała w niezłym stanie – dziś mieści się tu technikum leśne.

Maria von Maltzan twierdziła, że pałac ocalał dzięki rodowym perłom. Legenda głosiła, że Eva Popelia von Lobkowitz (ta, która Milicz wniosła Maltzanom w wianie) dostała je od władczyni królestwa skrzatów. – Gdy jedna z pereł straci połysk, zginie ktoś z rodziny Maltzanów, a jeśli ktoś rozmyślnie uszkodzi naszyjnik – nieszczęście spotka cały dom. Perły muszą pozostać w Miliczu, a wolno je nosić tylko pani domu – powiedział gnom, który je wręczył Evie. Maltzanowie w to wierzyli. Pewnego razu, gdy jedna z pereł straciła blask i pociemniała, hrabia Andreas postanowił sprawdzić, czy to rzeczywiście znak śmierci. Początkowo sądził, że nie, bo wszyscy Maltzanowie żyjący w Niemczech cieszyli się dobrym zdrowiem. Dopiero później przyszła wiadomość, że w Nowym Jorku zmarł członek rodu.

Hrabina Maria była przekonana, że perły nigdy Milicza nie opuściły. Działania wojenne w 1945 r. doprowadziły do zniszczenia prawie wszystkich pałaców w bliższej i dalszej okolicy. Ale Milicz stoi nietknięty. Nawet jeśli to bajka, Milicz ma perłę, której wszyscy mogą mu zazdrościć – Marię von Maltzan.

Maria von Maltzan opisała swoje burzliwe życie w autobiograficznej książce („Schlage die Trommel und fürchte dich nicht”) wydanej w Polsce pod tytułem „Bij w werbel i nie lękaj się” w tłum. Małgorzaty Słabickiej


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com