Udawał ocalonego z Holocaustu, zgłosił się po odszkodowanie. Chciał zostać milionerem, został ofiarą
Paweł Smoleński
Fot. Shutterstock
Pierwsze, co zrobił, to wytatuował sobie na przedramieniu obozowy numer
Napisał (a może opisał?) tę historię ktoś, kto sam był tak niezwykły, że właśnie taka opowieść (prawdziwa? nieprawdziwa?) mogła wpaść mu pod pióro. Pewności nie ma tu żadnej, bowiem autor opowiadał o bohaterze zawile i przez mgłę, więc ówże bohater – kazał na siebie mówić Cziket; ani to imię, ani nazwisko – mógł być albo go nie było. No i co z tego, skoro o nim słyszałem.
Autor Cziketowej opowieści nazywał się Israel Segal i był przez trzy dekady jednym z najpopularniejszych izraelskich dziennikarzy. Zaś przy okazji, a może przede wszystkim – człowiekiem niezwykle odważnym, choć niektórzy powiadali, że upartym i trudnym. Lata temu rozmawialiśmy w kawiarni Tolaat Sfarim przy placu Icchaka Rabina w Tel Awiwie. Znałem go krótko, lecz kiedy odszedł, poczułem wielką stratę.
Urodził się u schyłku Brytyjskiego Mandatu w Palestynie w jerozolimskiej dzielnicy Sza’arei Hesed, niegdyś religijnej, a dzisiaj zasiedlanej przez ortodoksyjnych Żydów z anglojęzycznych diaspor. Jego rodzina przestrzegała zasad koszerności, w szabat chodziła do synagogi. Lecz pewnego dnia mama, która chciała być dobrą Żydówką, ale marzyła również o byciu dobrą Izraelką, przestała w domu mówić w jidysz, a synów zachęcała, by prócz Tory studiowali matematykę i filozofię oraz światową literaturę.
Nadto na barkach mamy – jak wielu kobiet z bardzo religijnych rodzin – spoczywał obowiązek pracy, gdy mąż i synowie studiowali w jesziwach. Bez podejrzliwych spojrzeń sąsiadów i natrętnych pytań najbliższych mogła wychodzić poza granice religijnych dzielnic. Odważyła się przysiadać w kawiarniach i czytać gazety oraz pożyczać książki w świeckich bibliotekach. Nawet z czasem przestała się ubierać jak ortodoksyjna Żydówka, choć nie wyglądała tak modnie jak panie z ulicy Jaffskiej lub Ben Jehudy. Israel wspominał, że jego rodzice powoli stawali się religijnymi syjonistami.
Tyle że w domu się nie przelewało, a ultraortodoksyjni sąsiedzi podpowiadali: zostawcie te świeckie brednie, wróćcie do Źródła. A i starszy brat Israela, Dan, wczesny nastolatek uwielbiający studia i atmosferę jerozolimskiej jesziwy, suszył rodzicom głowę. Złamali się. Ile w nowej postawie mamy było mimikry, ketmana à rebours? – Israel nigdy tego nie odkrył.
Podłączyć się pod krzywdę narodu
Historia zanotowana przez Segala idzie mniej więcej tak. Cziket, permanentnie doświadczany przez los brakiem kasy, umyślił sobie, jak zarobi duże pieniądze. Może nie do końca w sposób uczciwy, ale jednak historyczna krzywda narodu jest tak ogromna i wyjątkowa, naznacza traumą wszystkich Żydów, że może się pod nią podłączyć. Wszak uczył się w szkole o okropieństwach Zagłady, znał na pamięć nazwy obozów śmierci, wysłuchał w wieku wczesnodorosłym procesu Adolfa Eichmanna (w Izraelu nie było jeszcze telewizji), a ten otworzył usta Ocalonym, dotychczas kryjącym swoje przeżycia w najtajniejszych schowkach duszy.
Oto więc ów Izraelczyk postanowił, że naprawdę duże pieniądze zapłacą mu Niemcy, osobliwie zaś pewien koncern chemiczny, a może metalowy, który podczas wojny korzystał z katorżniczej pracy żydowskich niewolników. Strzał pewny i gwarantowany; Niemcy muszą płacić i płacą odszkodowania za Szoah. A że niekiedy nie przejawiają w tym zapału, mnożą przeszkody, grają na czas i szukają rozlicznych wymówek, jego opowieść jako Ocalonego musi być perfekcyjna.
Pierwsze, co zrobił, to wytatuował sobie na przedramieniu obozowy numer. Potem rozpoczął przygotowania, a te zajęły mu kilka lat i wymagały wielkiego wysiłku.
Zakazani Darwin i Nietzsche
Brat Israela, Dan, rozpoczął studia w jesziwie Poniewież w podtelawiwskim Bnei Brak, założonej drzewiej w litewskim miasteczku o takiej właśnie nazwie. Dla ortodoksyjnych Żydów Harvard, Oksford i Sorbona w jednym. Jeśli absolwentowi Poniewieża nie powiedzie się w dalszym życiu, to oczywisty znak, iż Bóg go po prostu nie lubi.
Wkrótce do Dana dołączył Israel, a obaj niezwykle bystrzy, pojętni i pracowici. Najwięksi rabini i mędrcy wróżyli im wielką karierę oraz polityczne wpływy, choć słowa „polityka” nie używali, bo nie przystoi to osobom duchownym. Z tej pary Israel, mimo że młodszy, uchodził za zdolniejszego.
Lecz Israel siłę i niezależność odziedziczył po mamie, a na dodatek podzielał jej miłość do książek. Podczas wakacji, świadom, że popełnia wielki grzech, chodził do świeckiej biblioteki. Bibliotekarka, starsza, nobliwa pani, szybko poznała się na ciekawskim chłopcu. Nie mogła przewidzieć, że podsuwane mu lektury dramatycznie zaważą na przyszłości Segala.
Pierwszą książką, po której coś kliknęło, był opasły tom „O powstawaniu gatunków“. Na stronie tytułowej widniało ogromne zdjęcie Darwina – brodaty, siwy, w kapeluszu i drucianych okularach, zupełnie jak ulubiony rabin Israela z jesziwy Poniewież. Tak wyglądający człowiek nie może głosić wyssanych z palca bzdur. Na dodatek kilka miesięcy wcześniej tenże rabin, Elizech Szach, szanowany za mądrość i przymioty moralne, polecił Segalowi, by przed frontem całej szkoły rozniósł w pył teorię ewolucji.
Israel przemielił na drobny mak bezbożne, puste i zawracające głowę teoryjki, iż człowiek pochodzi od małpy. Nie dość, że użył argumentów ze świętych ksiąg, to jeszcze potrafił zakpić i wyszydzić tak, że słuchacze pękali ze śmiechu. A tu nagle gość, którego idee znokautował, wygląda jak żydowski mędrzec. Chyba więc ulubiony rabin z Poniewieża nie jest aż tak bardzo ajajaj, skoro opowiadał, że teorie o małpie – matce ludzi wymyślił niejaki Freud, a nie Darwin. Skoro rebe myli nazwiska, to może nie jest wszystkowiedzący.
Ale wszystko mogłoby potoczyć się inaczej (wszak znamy ludzi, którzy tkwią przy raz uznanych poglądach), gdyby bibliotekarka nie podsunęła Segalowi „Tako rzecze Zaratustra“. Tam zaś – stoi jak wół – Fryderyk Nietzsche napisał, że Bóg umarł. Nie może być gorszej wiadomości.
Israel zemdlał, a kiedy oprzytomniał, zdjął chasydzki czarny kapelusz i kipę. Napisał do ulubionego rabina z Poniewieża, że odchodzi. Do domu już nie wrócił. Nie miał ubrania na zmianę, więc przechodnie mieli go, ubranego w czarne spodnie do kolan, białe pończochy, które szybko stały się szare, i przydługi chałat, lecz z gołą głową, za regularnego wariata, a co najmniej za pomylonego przebierańca.
Przygotowania do roli życia
Cziket postanowił być przebierańcem doskonałym. Sam numer na przedramieniu, skrupulatnie dopasowany do konkretnego kacetu oraz lat, które miał w nim spędzić, mógł wywieść w pole tylko naiwnych. Dlatego czytał literaturę obozową, relacje świadków i rozprawy historyków, pilnie chadzał na akademickie wykłady, by zdobyć wiedzę najdogłębniejszą, z najpierwszych lub najbardziej fachowych ust.
Ale wiedza to zdecydowanie za mało, by stworzyć perfekcyjną mistyfikację. Odwiedzał więc Cziket gabinety psychiatrów i psychologów, uczestniczył w grupowych sesjach, gdzie podglądał Ocalonych, uczył się ich reakcji na traumy, a nawet sposobu mówienia i chodzenia. Wiedział więc, kiedy powinien szlochać, a kiedy zastygnąć w niemym stuporze. Był już tak dobry jak wybitny aktor przygotowujący się do roli życia; gdyby kazano mu zagrać Hamleta, byłby najprawdziwszym Hamletem, gdyby przyszło mu grać króla Leara, sam król Lear uznałby, iż Cziket to oszalały władca.
Nastał więc czas, by wystąpić do niemieckiego koncernu o odszkodowanie. Niemcy, jak mieli w zwyczaju, zrazu odmówili. Cziket oskarżył ich przed izraelskim sądem. Niemcy, znowu wedle rutyny, najęli izraelskich adwokatów (w końcu obrońcą Iwana Demianiuka, oprawcy i mordercy z Sobiboru, był żydowski prawnik Joram Szeftel). Lecz sprawa była dla nich nie do wygrania.
Upadek i wzlot Israela
Ale wiedza to zdecydowanie za mało, by stworzyć perfekcyjną mistyfikację. Odwiedzał więc Cziket gabinety psychiatrów i psychologów, uczestniczył w grupowych sesjach, gdzie podglądał Ocalonych, uczył się ich reakcji na traumy, a nawet sposobu mówienia i chodzenia. Wiedział więc, kiedy powinien szlochać, a kiedy zastygnąć w niemym stuporze. Był już tak dobry jak wybitny aktor przygotowujący się do roli życia; gdyby kazano mu zagrać Hamleta, byłby najprawdziwszym Hamletem, gdyby przyszło mu grać króla Leara, sam król Lear uznałby, iż Cziket to oszalały władca.
Nastał więc czas, by wystąpić do niemieckiego koncernu o odszkodowanie. Niemcy, jak mieli w zwyczaju, zrazu odmówili. Cziket oskarżył ich przed izraelskim sądem. Niemcy, znowu wedle rutyny, najęli izraelskich adwokatów (w końcu obrońcą Iwana Demianiuka, oprawcy i mordercy z Sobiboru, był żydowski prawnik Joram Szeftel). Lecz sprawa była dla nich nie do wygrania.
Upadek i wzlot Israela
Tych, którzy płakali nad Deborah Feldman, ultraortodoksyjną Żydówką zrywającą ze społecznością, gdzie wyrosła, wyszła za mąż i urodziła, zachęcam, by pochylili się nad losem Israela. Przypadki Deborah, oddane w autobiograficznej książce przerobionej na nader popularny serial „Unorthodox”, choć przerażające, to małe miki w porównaniu z jego życiem. Jego brat Dan po ukończeniu Poniewieża został jednym z najbardziej wpływowych izraelskich rabinów, miał władzę jak wielu ministrów gabinetu razem wziętych. Israel nie mógł kontaktować się z rodziną. Odprawiono nad nim ceremonię żałobną, bo dla ultraortodoksyjnej społeczności po prostu umarł. Kiedy w szpitalu konał ojciec i błagał, by dopuszczono do niego ukochanego młodszego syna – który akurat siedział w szpitalnym korytarzu – starszy brat Dan oznajmił umierającemu, że nigdy nie miał syna Israela. A potem odmówił bratu uczestnictwa w pogrzebie.
Okazało się, że wedle wielu ultraortodoksów mocno przesadził. Kiedy więc umarła matka Israela, Dan nie stawiał przeszkód. Ale i tak pochówek był szokiem dla Segala. Opowiadał mi, że matka całe życie chciała, by żegnać ją po hebrajsku. Dan zarządził, że zrobią to w jidysz, bo święty język jest zarezerwowany dla wyższych spraw.
A i po świeckiej stronie nie było nic lepiej. Izrael, z gołą głową, ale w chałacie, robił za meszuge. Od swoich mógł liczyć tylko na potępienie. Świeccy na jego widok odwracali głowy, bo miał potargane włosy, był zarośnięty, śmierdział. Lecz co się dziwić, przez kilkadziesiąt miesięcy sypiał w parkach lub na pętlach autobusów, nie pracował, nie miał grosza i dojadał resztki w najpośledniejszych knajpach. A jeśli jakiś przechodzień przemógł obrzydzenie i odezwał się do Israela, Segal mógł go nie zrozumieć: hebrajski ulicy to inny język, niż nauczyła go matka.
Z niebytu wyciągnęło go wojsko; dowiedział się, że powinien służyć w armii, o czym w Poniewieżu nikt mu nie powiedział. Po wojsku był już tylko lot ku górze: reporter i prezenter w ogólnokrajowej rozgłośni Kol Israel, anchorman w telewizyjnym prime timie przepytujący premierów i prezydentów, wydawca najpopularniejszych programów, autorytet, również dla tych wątpiących w Stwórcę; młodzi chasydzi przysyłali mu anonimowe listy z pytaniem, jak żyć.
Aż umarł, zupełnie niepotrzebnie. Miał 64 lata.
Dusza Ocalonego
Kiedy więc doszło do procesu, ten ciągnął się kilka ładnych chwil. Cziket żył przekonaniem, iż wkrótce będzie bogaty. Ostatnia rozprawa miała być przypieczętowaniem sukcesu. Otwierają się drzwi i obrona wprowadza na salę jakiegoś człowieka. Starszy mężczyzna, zupełnie jak Cziket, przygięty traumą Holocaustu jak Cziket, mówiący i chodzący jak Cziket, na dodatek z takim samym numerem na przedramieniu. Izraelscy prawnicy niemieckiego koncernu siedzącego po uszy w Zagładzie znaleźli decydującego świadka. Cziket został z ręką w nocniku.
Ale czy aby naprawdę nic Cziketowi nie przybyło?
Po procesie wykwalifikowani psychiatrzy orzekli, że Cziket jest z punktu widzenia nauki Ocalonym, choć nim nie był. Przeżywał w snach obozowe koszmary, chował w domowych zakamarkach drobiny zeschłego chleba, żeby było na czarną godzinę, bał się mundurów, krzyków, dużych psów, szczególnie owczarków niemieckich. Można było sądzić go za próbę oszustwa, lecz specjaliści orzekli, że Cziket ma duszę, emocje i psychikę Ocalonego, mimo iż wszystko sobie wymyślił.
Israel nie zanotował, co dalej się z nim działo.
Przypowieść o Zagładzie
Odszedł w 2007 roku. Wcześniej cierpiał – jak opowiadano – na nieznaną chorobę, która zabija narządy wewnętrzne. Zawsze dużo palił – tytoń i zioło – i umiał popić, a bo co. Chyba lubił graniczne sytuacje, jeździł za szybko, więc kiedy dopadł go rozległy zawał, pędził Ayalonem, obwodnicą Tel Awiwu. Wyciągnięto go z wraku, nie miał prawa obudzić się z komy, a jednak wyszedł z intensywnej terapii do domu. Tyle że po miesiącu znów coś się stało i Israel odszedł. Jego brat Dan, potężny rabin i facet dojrzały, bo pod siedemdziesiątkę, ogłosił, że Israelowi nie należy się siedmiodniowa żałoba, którą wedle nakazów Prawa trzeba odprawić nad każdym zmarłym Żydem. I zdaje mi się, że niektórzy cieszyli się z jego śmierci.
Ale też wielu płakało. Doczekał się tłumnego pogrzebu, wspomnieniowych artykułów oraz pośmiertnych pochwał. Ma wciąż tysiące wyznawców, uznających każde jego słowo za nieomylną wskazówkę, by uczciwie iść przez życie. Ma też o czym rozmyślać, gdyż na poły autobiograficzna książka „Opiekun mojego brata” stała się bestsellerem i doczekała wielu nagród. Ortodoksi nigdy jej nie przeczytają, a jeśli tak – niektórzy zdejmą kipy z głowy. Dan wie o tym, więc musi się bać. Z pewnością nie opowiada swoim chasydom o sukcesach brata.
Cziket też trafił do książki. To opowieść zatytułowana „Pojedyncze pary” wydana dwa lata przed śmiercią. Czy jest tam tylko trochę Cziketa (jest wytatuowany numer), czy może więcej – trudno orzec. Tak samo jak nie wiemy, czy Cziket w ogóle był, a jeśli był, czy tak się nazywał.
Rozmawialiśmy o nim wiele lat temu, a ja wciąż mam w pamięci tę pogaduchę. I ciągle nie wiem, dlaczego Israel opisał jego historię. Być może wytłumaczenie jest najprostsze z możliwych: to opowieść tak efektowna, że nie można jej nie zapisać, i wszystko jedno, czy pochodzi z życia, czy ulęgła się w głowie autora. Albo – sprawnie skrojony thriller o kłamstwie doskonałym, które na końcu rozsypuje się w pył.
Ale też los Cziketa – wymyślony czy prawdziwy – może być przypowieścią o Zagładzie; doświadczałeś jej osobiście, nie doświadczałeś, dziedziczysz w genach po przodkach lub nie dziedziczysz, lecz jeśli jesteś Żydem, nawet kanciarzem z pozaeuropejskim rodowodem, takie jest po prostu twoje dziedzictwo.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com