Pracownicy zamkniętego obecnie biura “Al Dżazira” w Jerozolimie, 13 czerwca 2017 r. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.
Plan Trumpa kontra potęga Kataru
Hussein Aboubakr Mansour
Tłumaczenie; Małgorzata Koraszewska
Jeśli Waszyngton poważnie myśli o rozwiązaniu problemu Gazy, musi zająć się sprzecznościami w stosunkach z Dohą.
Przez lata, a na długo przed 7 października, Gaza była jedną z najbardziej niespokojnych enklaw na Ziemi: pas ziemi pogrążony w ubóstwie, kontrolowany przez Hamas i funkcjonujący zarówno jako ludzka tarcza, jak i narzędzie propagandowe dla regionalnych mocarstw. W następstwie masakry 1200 osób w południowym Izraelu 7 października 2023 r. Gaza została zredukowana do kupy gruzów, a żaden kraj nie był skłonny pomóc by zakończyć kryzys.
Teraz prezydent USA Donald Trump ogłosił śmiały — niektórzy powiedzieliby, że idealistyczny i nierealny — plan „przejęcia” Gazy, przekształcenia jej w lśniącą amerykańską „Riwierę Bliskiego Wschodu” po zapewnienia alternatywnych domów dla mieszkańców Gazy w Egipcie i Jordanii. Na pierwszy rzut oka ruch ten ma potencjał, aby wstrząsnąć stagnacją regionu. Może nawet skłonić państwa arabskie albo do przedstawienia bardziej realistycznego rozwiązaniem, albo oddania kontroli nad kierowanym przez USA programem odbudowy i modernizacji Gazy.
Jednak na drodze stoi potężna przeszkoda: Katar.
Jeśli Trump oczekuje, że arabscy przywódcy pomogą rozwiązać kryzys w Strefie Gazy, musi również naciskać na Katar, aby powstrzymał swoje sieci propagandowe i trwający sojusz z Bractwem Muzułmańskim. Sieci te, zwłaszcza Al Dżazira, od dawna używają palestyńskiego bagna jako pałki do uderzania w inne arabskie reżimy, przedstawiając je jako współwinne oblężenia Izraela lub obojętne na cierpienie Palestyńczyków. W ten sposób podważają rywalizujące rządy, które już obawiają się reakcji ze strony własnych obywateli i szerszej arabskiej ulicy.
Pozycja Kataru na Bliskim Wschodzie zawsze wymagała delikatnego balansowania. Z jednej strony Doha obnosi się ze swoimi relacjami z Waszyngtonem, jest gospodarzem dużej amerykańskiej bazy wojskowej i przedstawia siebie jako modernizujący się, przyjazny biznesowi emirat. Z drugiej strony finansuje i udziela schronienia grupom islamistycznym, od Bractwa Muzułmańskiego i Hamasu po jeszcze bardziej ekstremalnych dżihadystów. Ta sama dwoistość rozciąga się na jego imperium medialne. Arabska rozgłośnia Al Dżazira regularnie krytykuje monarchie i autokratów regionu za brak wsparcia dla Palestyńczyków, podczas gdy monarchia katarska pielęgnuje serdeczne stosunki z mocarstwami zachodnimi, takimi jak Stany Zjednoczone, mając tysiące amerykańskich technokratów i profesorów na swojej hojnej liście płac.
Ta dwulicowość nie umknęła uwadze przywódców regionu. Wiedzą, że jeśli skiną głową w kierunku planu USA dla Gazy, kamery Al –Dżaziry wyolbrzymią każdą postrzeganą zdradę lub niedociągnięcie, nazywając ich zdrajcami, którzy poddają się amerykańskim imperialnym planom. W tak niestabilnym środowisku każdy arabski władca, który popiera inicjatywę Trumpa mającą na celu restrukturyzację politycznej przyszłości Gazy, może wręczyć katarskim mediom idealną broń propagandową. Nawet sugestia, aby pozwolić na budowę „Riwiery na Bliskim Wschodzie”, jest przedstawiana jako „zdrada palestyńskiej sprawy” lub „niszczenie palestyńskiej tożsamości”.
Na przykład krajowi przeciwnicy w Egipcie, Jordanii czy Arabii Saudyjskiej mogą wykorzystać tę narrację — wykorzystując relacje Al-Dżaziry do wywołania powszechnego oburzenia. Żaden przywódca nie chce stawić czoła fali potępienia, która może wynikać z całodobowego cyklu informacyjnego przedstawiającego ich jako współwinnych ostatecznego wysiedlenia Palestyńczyków. Widmo arabskiej wiosny i fali protestów, które obaliły rządy, pozostają świeże w ich pamięci. Jedno zdanie: „reżim X oddaje palestyńską ziemię amerykańskim buldożerom”, może wywołać niepokoje wśród populacji ludzi zmęczonych trudnościami gospodarczymi i historycznymi pretensjami.
Jeśli Trump poważnie myśli o znalezieniu rozwiązania w Strefie Gazy, musi zająć się sprzecznościami w relacjach Waszyngtonu z Katarem. Jak dotąd Stany Zjednoczone traktowały Dohę bardzo łagodnie. Katar inwestuje duże pieniądze w amerykańskie nieruchomości, przedsięwzięcia biznesowe, uniwersytety i, co jest nie mniej ważne, w szczodrze finansowane kampanie lobbingowe w Waszyngtonie. Przez lata szereg insiderów z Waszyngtonu, think taknów i wpływowych polityków znalazło się na katarskich listach płac, ciesząc się lukratywnymi kontraktami konsultingowymi, które często utrudniają kontrolę dwulicowości Dohy.
Ten sam scenariusz wisi nad administracją Trumpa. Z jednej strony Trump opowiada się za nowym porządkiem na Bliskim Wschodzie — rozprawiając się z ekstremizmem i kończąc niekończące się tragedie. Z drugiej strony Katar pozostaje pozornym sojusznikiem, nigdy nie napotykając na prawdziwą presję, by powstrzymać podżegające narracje Al-Dżaziry lub zerwać z Bractwem Muzułmańskim. Prezydent proponujący wizjonerską reinterpretację Gazy, jednocześnie obejmując emira Kataru, Tamima bin Hamada Al Saniego, utrwala amerykańską hipokryzję. Jeśli Waszyngton nie będzie naciskał na Dohę na froncie medialnym, każde porozumienie w sprawie Gazy może załamać się pod naporem propagandy sponsorowanej przez Katar, która podżega ludność regionu i torpeduje wszelkie znaczące poparcie ze strony państw arabskich.
Większość stolic arabskich — od Rijadu po Kair — doskonale zdaje sobie sprawę z medialnej potęgi Kataru i jego ideologicznych zagrywek. Ich ostrożność w popieraniu dramatycznych zmian w przyszłości Gazy wynika nie tylko ze strachu przed wewnętrzną reakcją, ale także z szerszego niepokoju, że jakiekolwiek postrzegane powiązanie z polityką USA oferuje łatwą pożywkę dla zespołu redakcyjnego Al Dżaziry. Tymczasem Katar nadal prezentuje obraz postępowej dyplomacji i filantropijnej hojności wobec Palestyńczyków, jednocześnie skutecznie kontrolując narrację, która definiuje, jak oceniane są inne państwa arabskie w tej kwestii.
Ostatecznie dysonans wynika z chęci Stanów Zjednoczonych do promowania stabilności i przeciwstawiania się narracjom ekstremistycznym, ale jednoczesnej odmowy konfrontacji z sojusznikiem, który umiejętnie gra na obie strony. Stawką nie jest po prostu sukces lub porażka futurystycznego planu „Gaza Rivieraplex”, ale to, czy sojusze bliskowschodnie — a w zasadzie amerykańska dyplomacja — mogą wyjść poza uwikłania z małym emiratem mającym nieproporcjonalnie duże wpływy. Jeśli Trump będzie kontynuował swoje próby bez zajęcia się potęgą propagandy Dohy, to w praktyce będzie zapraszał do nowej rundy potępienia każdego państwa arabskiego, które będzie na tyle odważne, by przyłączyć się do jego planu.
Jego wielka wizja transformacji Gazy może brzmieć jak mrzonka lub cynicznie zaplanowany ruch mający na celu przyparcie przywódców arabskich do muru. W obu przypadkach brakuje kluczowego elementu: determinacji, by pociągnąć Katar do odpowiedzialności. Jeśli tego elementu zabraknie, wszelkie rozmowy o radykalnej zmianie Strefy Gazy tylko podkręcą błędne koło regionu, w którym politycy proponują wielkie idee, a katarskie media je obalają, zaś Palestyńczycy pozostają w tragicznym zawieszeniu.
Hussein Aboubakr Mansour – Urodzony w 1989 roku w Kairze i wychowany w antysemickiej muzułmańskiej rodzinie, jako zradykalizowany student chciał się nauczyć języka wroga i dowiedzieć czegoś więcej o Żydach. Zaczął studiować hebrajską literaturę, co go natychmiast naraziło na przykre doświadczenia z egipską policją. Kiedy zamienił swoje poglądy na Żydów i Izrael został wyklęty przez rodzinę, był aresztowany i torturowany. Brał potem udział w „arabskiej wiośnie” i po kolejnym aresztowaniu uciekł za granicę. Obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Wykłada w Kalifornii na wydziale hebraistyki i walczy z obłędem antysemityzmu.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com