Terroryści Państwa Islamskiego z dumą pokazywali obcinanie głów 21 chrześcijanom w Libii 15 lutego 2015 roku. (Źródło zdjęcia: zrzut z ekranu wideo.)
Tajemnica popularności sprawy palestyńskiej
Andrzej Koraszewski
Ameryka jest Wielkim Szatanem. To z Ameryki płynie najgorsze zepsucie. Wszyscy niewierni są źli, chociaż niektórzy mogą się przydać jako chwilowi sojusznicy, zabije się ich później. Izrael jest Małym Szatanem. Mały, bo pogardzany, Mały, bo to ledwie widoczna plamka na mapie i otacza go muzułmański ocean, Mały, bo dopiero po likwidacji Małego Szatana rozpocznie się prawdziwa walka z Wielkim Szatanem.
Amerykański ekspert, Michael Doran, z Hudson Institute stanął przed pytaniem dlaczego świat patrzył z odrazą na ISIS, dlaczego Zachód zawiązał koalicję (z udziałem Rosji) i podjął z nim walkę, a Hamas chronił, karmił i wspierał mimo, że te grupy łączy ta sama barbarzyńska ideologia?
No tak, ISIS walczył z innymi muzułmanami, z Kurdami, z Jazydami, z chrześcijanami, ustanowił kalifat. Hamas, wywodzący się z Bractwa Muzułmańskiego (które też dąży do odbudowy islamskiego kalifatu), formułuje swoje cele odrobinę inaczej. Jego priorytetem jest walka z Żydami do dnia Sądu Ostatecznego, a bardziej konkretnie do ostatecznej likwidacji Izraela.
Michael Doran uważa, że administracja Bidena popełniła fundamentalny błąd, że ta wojna na Bliskim Wschodzie nigdy nie była wojną Gazy z Izraelem, ani Izraela z Gazą. To jest wojna Iranu z Zachodem.
Czy to znaczy, że Hamas atakując izraelskie skupiska ludności 7 października 2023 roku działał na rozkaz Teheranu? Zdaniem Dorana (i nie tylko jego), zdecydowanie tak, chociaż Irańczycy mogli nie być poinformowani o dacie ataku. (Sinwar mógł mieć tu swoje kalkulacje.) Tak czy inaczej, znakomity ekspert jest przekonany, że gdyby administracja Bidena od początku ogłosiła, że to wojna Islamskiej Republiki Iranu z Zachodem i sama wojna wyglądałaby inaczej, i reakcje świata byłyby inne.
To brzmi rozsądnie, ale rozumowanie ma kilka wad. Pierwszą i największą wadą jest to, że mamy tu krytykę wydarzeń, które już miały miejsce, więc dyskusja jest akademicka. Druga, że wojna propagandowa wyglądałaby prawdopodobnie identycznie. Jak podkreślał w tej rozmowie Eylon Levy, centrum propagandowe Hamasu jest w Katarze. Tak więc, aczkolwiek to Iran jest dziś głównym organizatorem islamskiej wojny z Zachodem i jego wartościami, sunnicki Katar, (podobnie jak Hamas i Turcja powiązany z Bractwem Muzułmańskim), nie tylko finansuje Hamas, nie tylko gości jego przywódców, ale jest centrum kierowanej na cały świat islamistycznej propagandy, której zwornikiem jest „sprawa palestyńska”.
Katar zainwestował wiele miliardów dolarów w amerykańskie (i nie tylko amerykańskie) uniwersytety. Ma na swojej liście płac wielu zachodnich dziennikarzy i polityków, nadająca z Doha Al Dżazira traktowana jest przez media zachodnie nie jak machina czysto propagandowa, ale jak wiarogodne źródło informacji.
W tej sytuacji niezależnie jak definiowałby tę wojnę Biały Dom, jej prezentacja w mediach i na uniwersytetach byłaby najprawdopodobniej identyczna. Dygnitarze Hamasu powtarzają dziś z dumą, że przywrócili i wzmocnili zarówno w świecie islamskim, jak i wśród niewiernych „sprawę palestyńską”. Zachodni eksperci formułują to inaczej, ale też przyznają, że w wojnie propagandowej Zachód przegrywa (z walną pomocą zachodniej lewicy).
Jak ta „sprawa palestyńska” jest prezentowana? Katar nie musi inwestować w takich miejscach jak Polska. Propaganda Al Dżaziry dociera do nas przez ocean, prezentowana jest przez wolontariuszy w wydestylowanej, często wręcz karykaturalnej formie.
Pani doktor Ewa Górska (pracownica naukowa Digital Justice Center we Wrocławiu), tak prezentuje „sprawę palestyńską”:
„Kwestia palestyńska to nie problem ‘bliskowschodni’, ale od samego początku europejski. Ma swoje korzenie w XIX-wiecznej Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie splotły się idee państwa narodowego, imperializmu, rasizmu i antysemityzmu. Pogromy oraz marginalizacja skłoniły wielu Żydów do zwrócenia się ku idei migracji do ziemi biblijnej.”
Syjonizm to ruch nacjonalistyczny i kolonialny – stwierdza polska „uczona”, powtarzając to, co już słyszeliśmy setki razy ze studia w Doha. Zauważa pani doktor, że to nie jest tradycyjny kolonializm, ale kolonializm osadniczy, który wysiedla i zasiedla, zupełnie jak ci osadnicy w Ameryce czy Australii. „Uczona” nie wspomina o zasadniczej różnicy polegającej na tym, że Żydzi mieszkali nieprzerwanie w tej ziemi od tysięcy lat, (chociaż czasem ze znanych przyczyn ich liczebność spadała do niewielkich rozmiarów), że z tej ziemi byli wyganiani, że żaden „kolonializm osadniczy” nie znajduje w ziemi śladów swoich przodków, że „rdzenna ludność” arabska cudownie rozmnożyła się w tym samym czasie, w którym w wyniku najpierw osłabienia, a potem upadku imperium osmańskiego, do Eretz Israel najpierw zaczęli wracać Żydzi jemeńscy, a następnie europejscy. (Nawet jeśli Ewa Górska coś czytała o islamskim antyjudaizmie, to bardzo stanowczo odmawia przyjęcia go do swojej świadomości.)
Wraca też doktor Górska do ulubionej tezy Mahmuda Abbasa, że Izrael został stworzony, bo europejscy politycy chcieli się pozbyć paskudnych Żydów ze swoich krajów. Co więcej, Żydzi wcale tak bardzo nie tęsknili do ziemi biblijnej, bo rozważali inne możliwości. No ale jak im ci Brytyjczycy ułatwili Deklaracją Balfoura, to zaczęli kupować „palestyńską” ziemię, osadzać się i wypychać rdzennych Palestyńczyków. Głównym żydowskim narzędziem było przeobrażanie przyrody, sadzenie lasów sosnowych, „przejmowanie władzy nad przestrzenią”. Jednocześnie Żydzi „intensywnie rozwijali rolnictwo, żeby udowodnić Brytyjczykom, że Palestyna może wyżywić więcej żydowskich imigrantów.”
Ta komiczna gimnastyka intelektualna ciągnie się strona za stroną. „Uczona” stara się nie wiedzieć, że przybysze kupowali malaryczne moczary i jałowe piachy (bo głównie to im oferowano), a sprzedający śmiali się w kułak z głupich Żydów. Nie, nie chcieli niczego udowodnić Brytyjczykom swoim rolnictwem, chcieli przetrwać we wrogim środowisku przyrody i ludzi. (Prawdą jest, że zmieniali malaryczne moczary i pustynie w kwitnące ziemie, co przyciągało masy rdzennych Arabów z sąsiednich wynędzniałych krajów.)
Manewry i zabawy językowe specjalistki z centrum digitalnej sprawiedliwości sporo pokazują. Jak niektórzy pamiętają w 1921 roku Mandat Palestyński został zredukowany o 78 procent,a jego wschodnia część za rzeką Jordan została przeznaczona na arabską Palestynę, czyli Transjordanię. Ewa Górska przywołuje spis ludności pomniejszonego Mandatu Palestyńskiego z 1922 roku (pomija słowo „mandat” i pisze o „Palestynie”), gdzie według tego spisu mieszkało wówczas 760 tysięcy osób, z czego tylko 11 procent wyznawało judaizm. Jej „Palestyna” to obszar „od rzeki do morza” czyli obejmujący Judeę i Samarię. W wyniku „nakby” (przegranej wojny eksterminacyjnej, w której pięć arabskich armii obiecywało oczyścić Izrael z Żydów), tereny dzisiejszego Izraela opuściło 750 do 800 tysięcy Arabów, w Izraelu pozostało ponad 100 tysięcy, znaczna część tych, którzy wyjechali w oczekiwaniu na oczyszczenie Izraela z Żydów udała się do Judei i Samarii, okupowanej przez uzbrojone i dowodzone przez Brytyjczyków wojska jordańskie. Skąd się wzięło w Mandacie tylu Arabów? Kto ich zachęcał do wyjazdu na krótki okres czasu, jak wielu Arabów zostało rzeczywiście wypędzonych ze swoich domów i dlaczego?
Ani na te pytania, ani na wiele innych digitalna sprawiedliwość nie ma odpowiedzi.
Wypada zatem powrócić do percepcji barbarzyństwa w świadomości społeczeństw demokratycznego świata, czyli dlaczego barbarzyństwo talibów i ISIS wywołuje, jeśli nie stanowcze potępienie, to przynajmniej głęboką niechęć lub brak zainteresowania, a barbarzyństwo „Palestyńczyków” wywołuje empatię i gniew, że Izraelczycy utrudniają im mordowanie Żydów? Ideologia jest praktyczne ta sama, to samo zamiłowanie do sadystycznych mordów, ten sam apokaliptyczny patriarchalizm, ta sama brutalna dyskryminacja kobiet, ta sama nietolerancyjność wobec niewiernych i ten sam cel ostateczny – podporządkowania świata prawu szariatu i walki (jak to określa konstytucja Iranu), do chwili kiedy okrzyk „nie ma boga nad Allaha” będzie rozbrzmiewał na całym świecie.
23 lutego 2025 r. sekretarz generalny libańskiego Hezbollahu, szejk Na’im Kassem, wygłosił 34-minutowe, nagrane wcześniej przemówienie podczas masowego pogrzebu dwóch przywódców Hezbollahu, Hassana Nasrallaha i Haszema Safi Al-Dina, którzy zostali zlikwidowani przez Izrael odpowiednio 27 września 2024 r. i 4 października 2024 r., na południowych przedmieściach Bejrutu.
Sekretarz generalny Hezbollahu oświadczył, że Hezbollah „stawił czoła ‘izraelskiemu’ tworowi i stojącemu za nim największemu tyranowi, Ameryce, która prowadziła wojnę z Gazą, Palestyną, Libanem, Irakiem i Iranem… Presja na ruch oporu, jego bojowników i środowisko była bezprecedensowa, ale taki sam był odpowiadający temu poziom odporności”.
Ten naczelnik irańskiej armii zastępczej w Libanie najwyraźniej zgadza się z oceną amerykańskiego eksperta Michaela Dorana i dobrze wie, że nie jest to wojna Izraela z Hamasem, ani Hamasu z Izraelem, ale wojna islamu z Zachodem, której daleko do jej zakończenia. Wynik ciągu dalszego zależy nie tylko od tego, na ile Izrael zdoła stawić czoła temu zdeklarowanemu wrogowi Zachodu, a na ile Zachód będzie mu krępował ręce, ale również od tego, na ile uda się zatrzymać propagandową ofensywę szyickiego Teheranu i sunnickiego Bractwa Muzułmańskiego. „Sprawa palestyńska” jest tu kluczowa, bowiem przez przeciwstawienie potężnych „żydowskich kolonialistów”, bezbronnym i niewinnym „Palestyńczykom” daje się zgrabnie ukryć i głównych aktorów, i bezmiar barbarzyństwa śmiertelnego wroga.
Szyicki Iran i sunnickie państwa oraz grupy dżihadystyczne konkurują ze sobą, kto bardziej walczy o „sprawę palestyńską”. Nieświadomi tej konkurencji niektórzy „ludzie Zachodu”, w imię nowoczesnych ideologii dołączyli do tej walki o „prawa człowieka”, których głównym symbolem stała się „sprawa palestyńska”, i w poczuciu własnej szlachetności mogą dziś dawać upust mrocznym uczuciom wchłoniętym przez wychowanie w kulturze, która przez dwa tysiąclecia była silnie antysemicka.
Edmund Burke (1729-1775) uważany za ojca brytyjskiego konserwatyzmu pisał, że „Polityka powinna być dostosowana nie do ludzkich rozumowań, ale do natury ludzkiej, której rozum jest tylko częścią i wcale nie największą częścią”. Doskonale o tym wiedzieli radzieccy propagandyści (a ich propaganda znakomicie przetrwała rozpad ZSRR), doskonale wiedzą o tym propagandyści w Katarze i zacierają ręce, kiedy widzą, że dziś kariery „naukowe” na zachodnich uniwersytetach najłatwiej i najtaniej można zrobić korzystając z obfitych źródeł Al Dżaziry. Recepta prosta, pamiętaj o starych przesądach i antagonizmach, używaj pojęć, które już mają silną negatywną konotację, apeluj do uczuć, a nie do rozumu, bo mówisz do milionów, a nie do wybranych. Nie zgub „sprawy palestyńskiej”, to trampolina digitalnej sprawiedliwości.Czucie i wiara silniej mówią do konsumentów „informacji” niż mędrca, szkiełko i oko.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com