Lina na której balansuje Netanjahu i sieć, którą zarzuca Trump

Premier Izraela Benjamin Netanjahu i prezydent USA Donald Trump w Białym Domu w Waszyngtonie, 4 lutego 2025 r. Zdjęcie: Avi Ohayon/GPO.


Lina na której balansuje Netanjahu i sieć, którą zarzuca Trump

Ruthie Blum
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Izraelska opozycja i tak zwana „społeczność międzynarodowa” spędziły większość ostatnich 16 miesięcy, rzucając dwa kluczowe żądania — lub oskarżenia — w stronę premiera Izraela Benjamina („Bibi”) Netanjahu. Jednym z nich jest to, że musi przedstawić jasny plan na „dzień po” Hamasie. Drugim jest to, że ma „sprowadzić do domu wszystkich zakładników już teraz”.

Zajęty egzystencjalną wojną obronną przeciwko terrorystom, którzy radośnie dokonali masakry 1200 osób 7 października 2023 r., Netanjahu nie był w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Stwierdził jednak, że Autonomia Palestyńska nie może otrzymać żadnej roli w Strefie Gazy. „Nie pozwolę zastąpić Hamastanu Fatahstanem” – powiedział poprzedniej administracji w Waszyngtonie.   

Drugie żądanie robiło wrażenie twierdzenia, że to Bibi przetrzymuje zakładników w swojej piwnicy. Nieważne, że używał potęgi Sił Obronnych Izraela, aby ich szukać, walcząc jednocześnie z barbarzyńcami odpowiedzialnymi za ich los — tymi, którzy nadal dopuszczają się najgorszych okrucieństw wobec Żydów od czasów Holokaustu.

W zeszłym tygodniu prezydent USA Donald Trump odpowiedział na oba żądania. Najpierw ogłosił, że Stany Zjednoczone przejmą kontrolę nad Gazą. Następnie — po zobaczeniu stanu trzech mężczyzn wychodzących w zeszłą sobotę z niewoli, wyglądających tak, jakby zostali wyzwoleni z Auschwitz, i po tym jak usłyszał, jak Hamas mówi, że nie uwolni kolejnych trzech w następnym tygodniu — postawił ultimatum.

„Jeśli wszyscy zakładnicy nie zostaną zwróceni do soboty [15 lutego] o godzinie 12:00… powiedziałbym, anuluj [umowę o zawieszeniu broni] i wszystko jest możliwe, niech wybuchnie piekło” – oświadczył reporterom w Białym Domu. „A jeśli nie zostaną zwróceni – wszyscy, nie w małych dawkach, nie dwóch czy jeden, trzy osoby, czy cztery, – do soboty o godzinie 12:00… rozpęta się piekło”.

Jak na ironię, ci sami ludzie, którzy twierdzili, że chcą natychmiastowych rozwiązań tej opłakanej sytuacji, są oburzeni planami przedstawionymi przez Trumpa. Po pierwsze, mają pełną hipokryzji niechęć do „przemieszczania” ludności, gdy dotyczy to Palestyńczyków. Po drugie, oni — jak wszyscy Izraelczycy — obawiają się potencjalnie śmiertelnych konsekwencji dla zakładników, gdyby Hamas został przyparty do muru.   

W rezultacie, zamiast odczuwać ulgę na myśl o pęknięciu w zbroi wroga, ruch protestacyjny podniósł głos jeszcze wyżej, naciskając na wdrożenie drugiej fazy porozumienia o zawieszeniu broni. No tak, tej części, która wymaga całkowitego wycofania IDF z Gazy.

To, że jest to warunek wstępny Hamasu do demilitaryzacji enklawy i rozpoczęcia trzeciego etapu – powrotu reszty zakładników, zmienia całe przedsięwzięcie w kpinę. Każdy, kto widzi rzeczywistość, musi zdawać sobie sprawę, że Hamas nie złoży broni. Nie odda też wszystkich porwanych — chyba że setki terrorystów uwolnionych z izraelskich więzień porwą nową partię niewinnych Izraelczyków.

Powyższe możliwości, które otworzył Trump, są zaciemniane przez tłumek wrogów Netanjahu. Członkowie tego obozu nie przestali twierdzić, że najdłużej urzędujący premier w historii Izraela dba wyłącznie o przedłużanie wojny, niezależnie od losu zakładników. W ich dziwacznej wersji wydarzeń priorytetem Bibi jest utrzymanie koalicji w celu zachowania władzy.

To, że jego zachowanie wskazuje na coś zupełnie przeciwnego, nie ma znaczenia dla tych, których głównym celem jest obalenie rządu, któremu przewodzi. Och, i zauważcie, że fałszywy proces, któremu był poddawany przez ostatnie osiem lat, przynosi owoce, mimo rozpadu oskarżeń prokuratury.

Nawet nieprzyjazna administracja Bidena wielokrotnie przyznawała, że Netanjahu nigdy nie storpedował proponowanego porozumienia o zawieszeniu broni i uwolnieniu zakładników podczas negocjacji z egipskimi i katarskimi mediatorami. Nie przekonało to jednak do zmiany melodii dyrygentów chóru „ktokolwiek, tylko nie Bibi”. Wręcz przeciwnie.

Kiedy Netanjahu postanowił w sobotę, że nie skorzysta z groźby Trumpa, że jeśli wszyscy zakładnicy mają zostać uwolnieni, bo inaczej „rozpęta się piekło”, decydując się zamiast tego na przyjęcie trzech zakładników, których Hamas ostatecznie zgodził się uwolnić, okrzyk bojowy przeciwko niemu ze strony tego samego co zwykle tłumu przeciwników nie ustawał. Oczywiście gdyby poszedł za radą Trumpa, krzyczeliby równie głośno.

Tymczasem wielu ludzi po prawej stronie — a także część rodzin zakładników, których krewni nie mają wrócić na obecnym etapie — było rozczarowanych, że Netanjahu nie przyjął od razu stanowczej postawy Trumpa, zwłaszcza że zbiegło się to z dostawą kluczowej broni, którą wstrzymał zespół Bidena.

Nadal jednak ci ludzie, obwiniają za kryzys Hamas, a nie Bibi . Stanowią większość społeczeństwa, które modli się, aby on i Trump rozważali najlepszy sposób postępowania, by uratować jak największą liczbę żywych zakładników w jak najkrótszym czasie.

Jak dotąd, jest powód do optymizmu w tej kwestii, jak jasno stwierdził sekretarz stanu USA Marco Rubio po spotkaniu z Netanjahu w Jerozolimie w niedzielę. Netanjahu ze swojej strony powiedział Rubio: „Wbrew temu, co się donosi, prezydent Trump i ja działamy w pełnej współpracy i koordynacji. Mamy wspólną strategię na temat tego kiedy otworzą się bramy piekieł, ale nie zawsze można wszystko szczegółowo przedstawić opinii publicznej. A otworzą się, jeśli nie otrzymamy wszystkich naszych zakładników, co do jednego”.


Ruthie Blum – wieloletnia publicystka “Jerusalem Post”. Obecnie na emeryturze.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com