Archive | August 2022

Był sobie Gdańsk, a w nim żydowski teatr

Rycina przedstawiająca gdańskich Żydów modlących się podczas święta Jom Kipur (domena publiczna)


Był sobie Gdańsk, a w nim żydowski teatr

Jarosław Kurski


Żeby czytać z zaciekawieniem książkę Mieczysława Abramowicza, nie trzeba interesować się teatrem jidysz. Wystarczy interesować się gdańskimi Żydami, z których istnienia niewielu z nas w ogóle zdawało sobie sprawę.
Mieczysław Abramowicz należy do pokolenia gdańszczan, które w latach 60. i 70. jako dzieci odkrywało historię naszego miasta na powojennych rumowiskach, opuszczonych strychach, w piwnicach, skupach złomu i makulatury. Znaleźć tam można było prawdziwe skarby – stare gazety bez wyjątku pisane gotykiem. Wieszaki na ubrania, stare skrzynki na listy, mosiężne krany, emaliowane naczynia, kartki i znaczki pocztowe, monety etc. Wszystko opisane po niemiecku. Nawet włazy do kanalizacji zawierały owe dziwnie brzmiące słowo: Danzig.

.

Potem w nas – dzieciach wojennych przesiedleńców – nastąpił wybuch fascynacji Gdańskiem, naszą małą ojczyzną. Zdzieraliśmy z oficjalnej opowieści o Gdańsku warstwy kłamstwa, polerowaliśmy lśniący mosiądz, białą emalię, wydobywaliśmy z mroków niepamięci stare zdjęcia. Kształtowały nas książki Pawła Huellego, Stefana Chwina, Güntera Grassa, Brunona Zwarry, albumy „Był sobie Gdańsk” pod redakcją Donalda Tuska wydawane przez fundację Dar Gdańska.

Wiedzieliśmy, że w czasach przedrozbiorowych Gdańsk był najpotężniejszym w polskiej koronie kosmopolitycznym, hanzeatyckim miastem wielu narodów – Niemców, Polaków, Szkotów, Holendrów, że w czasach pruskiej niewoli właściwie stał się niemiecki.

Pomnik cesarza Wilhelma I, obok Bank Rzeszy, w latach 1921-1939 siedziba Bank von Danzig.

Pomnik cesarza Wilhelma I, obok Bank Rzeszy, w latach 1921-1939 siedziba Bank von Danzig.  Archiwum

Abramowicz w swych poszukiwaniach i fascynacjach poszedł jeszcze dalej. Zainteresował się historią gdańskich Żydów, i to przez pryzmat unikalny, bo przez żydowski teatr.

Właśnie ukazało się pisane przez 30 lat jego opus magnum „Teatr żydowski w Gdańsku 1876-1968″.

Różnorodna, ważna mniejszość

Zacznijmy od tego, że ortodoksyjny judaizm uznaje teatr za zjawisko grzeszne i niegodne religijnego Żyda. To przebieranie się, przyjmowanie ról, zakładanie masek – to wszystko zdaniem rabinów jest wysoce niekoszerne. Jednak by czytać z zaciekawieniem książkę Abramowicza, nie trzeba interesować się teatrem jidysz. Wystarczy interesować się gdańskimi Żydami, z których istnienia niewielu z nas – odkrywców gdańskiego Heimatu – w ogóle nie zdawało sobie sprawy.

Mieczysław Abramowicz - gdański pisarz, historyk, znawca kultury żydowskiej
Mieczysław Abramowicz – gdański pisarz, historyk, znawca kultury żydowskiej  Fot. Dominik Sadowski / Agencja Wyborcza.pl

Tymczasem Żydzi byli w Gdańsku ważną mniejszością. Niejednorodną. Jedni byli już zasymilowani – „West Jude” mówiący po niemiecku, zasiedziali gdańscy mieszczanie. Inni, napływowi – wywodzący się z Polski, Rosji lub Litwy, posługujący się na co dzień językiem jidysz, na ogół ortodoksyjni Żydzi. W Gdańsku kwitło życie żydowskie, działały szkoły, synagogi – na Głównym Mieście, we Wrzeszczu i Sopocie – działały organizacje polityczne, społeczne i kulturalne. Były żydowskie gazety, no i teatr, gdzie przełamywały lody obie jakże różne wspólnoty żydowskich gdańszczan. Jidysz uchodził wszak za żargon wschodnioeuropejskich Żydów, co najwyżej wulgatę szlachetnego języka niemieckiego. Jednak bez względu na to, jak bardzo gdańscy Żydzi się od siebie różnili – niemieccy naziści zrównali ich wszystkich, szykując im ten sam tragiczny los.

Abramowicz przez 30 lat zbierania materiałów do książki, która jest jednocześnie jego pracą doktorską, wykonał tytaniczną robotę. Miał też wiele szczęścia. Choć w czasie wojny Gdańsk został spalony w 80 proc., to archiwa w zasadzie się zachowały. Zarówno w samym Gdańsku, jak i w Izraelu czy Nowym Jorku. Zdążył też autor porozmawiać z nielicznymi już ocalałymi.

Nadchodząca Zagłada

Jeden z nich, polski Żyd Aleksander Lewensztajn, pobierał nauki w dwóch gdańskich szkołach – niemieckiej i polskiej. Różnica polegała na tym, że o ile w pierwszej szkole żydowscy uczniowie doświadczali prześladowań w szczególności od nauczycieli, z których wielu należało do NSDAP, o tyle w szkole polskiej antysemickie ataki pochodziły od uczniów i ich rodziców. Polonia gdańska sama prześladowana przez Niemców, oględnie mówiąc, nie odczuwała z gdańskimi Żydami żadnej wspólnoty losów.

Gdańsk, 1928 r.
Gdańsk, 1928 r.  Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dla mnie najciekawsze właśnie były te rozdziały i wątki, które krok po kroku ukazywały nadchodzącą nieuchronnie zagładę. Zaczęło się od języka antysemickiej nienawiści w gdańskiej niemiecko- i polskojęzycznej prasie. Potem był bojkot żydowskich sklepów, wywłaszczenia majątkowe, wreszcie burdy, pogromy, przymusowa emigracja, w tym słynne kindertransporty, budynkowe getto gdańskie w spichlerzu „Czerwona Mysz”, wreszcie Zagłada, głównie w obozie Stutthof, choć nie tylko. Wszystko to działo się na ulicach naszego miasta. W dobrze nam znanych miejscach, które kojarzyliśmy z różnym epizodami z naszego życia, ale nigdy z dramatem żydowskich gdańszczan, który rozegrał się raptem kilkanaście lat przed naszym urodzeniem.

Ucieczka z hitlerowskiego miasta

Znamy wszyscy te obrazy z września 1939 r. ukazujące triumfalny wjazd Hitlera do Gdańska. Wódz jechał kabrioletem marki Mercedes Benz przez Sopot, Oliwę, Wrzeszcz, aż do głównego miasta przez bramy Wyżynną i Złotą, dawną drogą królów polskich. Witały go spazmatyczne tłumy, gęsty las wyciągniętych w faszystowskim pozdrowieniu rąk. Dobrzy ludzie, gdańszczanie – poczciwi dziadkowie, kochający ojcowie, troskliwe matki, ufne pucułowate dzieci, patriotyczna rumiana młodzież, tak bardzo pragnąca swej pruskiej ojczyźnie wynagrodzić niesprawiedliwość i upokorzenia – wszyscy oni ryczeli jak w transie: „Heil!”, „Heil!”, „Heil!”.

'Danzig ist deutsch' (Gdańsk jest niemiecki) - głosił napis na plakacie propagandowym, który był też kolportowany w formie pocztówek
Danzig ist deutsch’ (Gdańsk jest niemiecki) – głosił napis na plakacie propagandowym, który był też kolportowany w formie pocztówek  Fot. domena publiczna

Gdańsk – nie oszukujmy się – był hitlerowskim miastem i ostoją nazizmu. Miasto długo szykowało się na przyjęcie wodza III Rzeszy, gdyż Hitler zapowiedział, że owszem przyjedzie, ale wyłącznie do niemieckiego Gdańska.

Po nocy kryształowej nikt z 11-tysięcznej społeczności gdańskich Żydów nie miał więc już co do swej przyszłości przesadnych złudzeń. W szabatowy wieczór, gdy esesmani podeszli pod Wielką Synagogę, w której właśnie odbywało się nabożeństwo, wyszła do nich grupa Żydów, weteranów pruskiej armii z I wojny światowej, udekorowanych odznaczeniami za waleczność na froncie wschodnim i zachodnim. To tylko na moment zachwiało karną kadrą ducha czynu narodowosocjalistycznej młodzieży. Synagoga ocalała – na chwilę. Decyzja gminy o wyprzedaży miastu wszystkich gruntów i świątyń za 330 tys. guldenów na pokrycie kosztów emigracji była najlepsza, jaką można było podjąć po październiku 1938 r., zanim na dobre zatrzasnęło się uchylone litościwie okno życia.

Większość gdańskich Żydów zdołała wyjechać. Ci, którzy nie zdążyli, zostali tu na zawsze.

Rozbiórkę Wielkiej Synagogi – wysokiego i charakterystycznego punktu panoramy miasta – hitlerowcy rozpoczęli dokładnie 3 maja 1939 r., otoczywszy ją najpierw drewnianym parkanem, na którym niecierpliwi gdańszczanie powiesili wykaligrafowany gotykiem transparent: „Komm lieber Mai und mache von Juden uns jetzt frei” (Przybądź, kochany maju, i uwolnij nas wreszcie od Żydów)Gdy zatem wódz III Rzeszy cztery miesiące później wjeżdżał kabrioletem do głównego miasta, żaden element żydowskiej architektury nie mącił już jego aryjskiego charakteru.

Wielka Synagoga w Gdańsku na barwnej pocztówce z początku XX w

Wielka Synagoga w Gdańsku na barwnej pocztówce z początku XX w  Domena Publiczna

I tak właściwie zostało do dzisiaj. Ocalała synagoga w moim rodzinnym Wrzeszczu. W czasach komunistycznych służyła jako szkoła muzyczna, teraz została zwrócona gminie żydowskiej. Synagoga w Sopocie spłonęła w czasie nocy kryształowej. Nie została odbudowana.

Na popiołach Zagłady

Abramowicz – oczywiście poprzez pryzmat teatru – opisuje także powojenne chwilowe odrodzenie życia żydowskiego w Gdańsku, m.in. występy legendarnej Idy Kamińskiej i jej córki Ruth. Ale na popiołach Zagłady ów żydowski świat odżył na krótko. Był właściwie przystankiem do kolejnej – dobrowolnej tym razem – emigracji, z roku 1956, i następnej, tragicznej, symbolicznej, naszej rodzimej i przez nas zawinionej, z 1968. Ta ostatnia fala wygnała z Polski na stałe Idę Kamińską i jej artystyczną rodzinę. Nie bez powodu historię teatru żydowskiego w Gdańsku Mieczysław Abramowicz kończy na roku 1968. Zapadło wówczas wieko niepamięci, które od dziesięcioleci Abramowicz samotnie i konsekwentnie uchyla. Tego nie dałoby się zrobić bez wielkiej namiętności do Gdańska i do teatru jidysz, teatru wymordowanego narodu.


Teatr żydowski w Gdańsku 18761968
Mieczysław Abramowicz
Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, 2022

Mieczysław Abramowicz, 'Teatr żydowski w Gdańsku 1876-1968'
Mieczysław Abramowicz, ‘Teatr żydowski w Gdańsku 1876-1968’  Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Covid, wojna i inne troski


Covid, wojna i inne troski

Andrzej Koraszewsk


Mamy covid. Na testach moje kreski przy literkach C i T są bardziej jaskrawe, Małgorzaty odrobinę bledsze, ale wątpliwości brak. Lekarz radzi czekać, jest nadzieja, że samo przejdzie. Zmienny rytm osłabienia pozwala na sprawne przejmowanie opieki wzajemnie nad sobą i nad kotami, koty czuwają nad naszymi snami, przyjaciele dbają o zaopatrzenie.

.

Dostałem zaproszenie na „Śniadanie z mistrzem”. Kłopot, bo Małgorzata jest, a mistrza nie ma. Jest staruszek z podciętą struną głosową. Dawniej myśliwi podcinali psom struny głosowe, żeby nie szczekały. (Mam nadzieję, że dziś grożą za to jakieś poważne kary.)  Moja struna głosowa jest podcięta z innego powodu, ale efekt podobny, nie mogę szczekać.

Zainteresowanie moją skromną osobą spowodował mój artykuł, w którym pisałem o Grossmanie. Czy urodzony w Berdyczowie pisarz uchwycił istotę rosyjskiego nieszczęścia, imperium opartego na pogardzie, na polityce terroru wobec własnej ludności, świata przeżartego korupcją, odrętwienia mieszkańców, niewierzących w uczciwość, w sens własnych wysiłków, urządzających się jak się da w bagnie podłości?

Wasilij Grossman opisywał Rosję czasów stalinowskich, kiedy wszystkie złe cechy z przeszłości zostały podniesione do entej potęgi. Putin przy Stalinie jest „dobrym carem.”

Ten stan odrętwienia ludzi niewierzących we własną sprawczość ani w rządy prawa współczesny pisarz Wiktor Jerofiejew nazywa „nachuizmem”. Żaden wysiłek nie ma sensu, władza wszystko obróci przeciw tobie. To pogłębia nieszczęście, jest samospełniającym się proroctwem. Nie wiem, czy Putin czytał Grossamana, był zapatrzony w Sołżenicyna. Ten wielki świadek stalinowskich zbrodni chciał ocalić Rosję przez powrót do prawosławnych wartości. Prawosławie jest najmniej zreformowaną odnogą chrześcijaństwa, najsilniej zakorzenioną w systemie niewolniczym, w którym bliźni ma rozumieć, że jest tylko rabem. Niewolnictwo pozwalało marzyć o lepszym panu, nie pozostawiało miejsca nawet na wyobrażanie sobie wolności. Trzeba by zatem wrócić do powieści Jewgenija Zamiatina My, napisanej w początkach lat dwudziestych ubiegłego wieku, która w Rosji ukazała się po raz pierwszy w 1988 roku. Zamiatin opisuje świat nieustannego polowania na heretyków, świat, w którym myślenie jest zbrodnią stanu, a próba sprawczości opartej na pracy, a nie  na lojalności, jest kryminalnym przestępstwem zagrożonym karą główną (ta książka była inspiracją Orwella). To Lenin, a nie Stalin zapytany, po czym poznać kułaka, odpowiedział: „Poznajesz go, kiedy go widzisz”. Feliks Dzierżyński to rozumiał, w młodości był członkiem narodowo-katolickiej organizacji „Serca Jezusowego”.

Dusza zbiorowa, kolektywizm, świat bez „ja”, świat, w którym Włodzimierz Majakowski, autor poematu „Obłok w spodniach” (1914/15) prawdopodobnie jak najbardziej szczerze w dziesięć lat później pisał o jednostce, która jest nic nieznaczącym zerem, bzdurą. Ten poemat to komunistyczna pochwała samodzierżawia, Partii kierowanej przez czerwonego dobrego cara Lenina:

Par­tia – to ręka mi­lio­no­pal­ca,
w jed­ną miaż­dżą­cą pięść za­ci­śnię­ta.

U Jerofiejewa obraz koszmaru kolektywnego ducha bez jednostkowego ja jest dziś chyba najwyraźniejszy. Andrzej de Lazari w świetnym  wywiadzie dla „Liberté” pisze, że dla Jerofiejewa nachuizm jest dziś rosyjską filozofią narodową:

Nie Łomonosow, nie Puszkin, nie Lenin, a właśnie nachuizm zapanował nad masami. Mówimy: naród – rozumiemy: nachuizm, a „słowo »naród« zabetonowało naród na wieki”. Rosyjskie My nie składa się ze zbioru Ja, będących wartością dla siebie samych, jak to ma miejsce w Europie. Rosyjskie Ja „nie jest pierwiastkiem przystosowanym do samodzielnego życia, przebywa wyłącznie w molekule narodowej. Stąd nie Ja kształtuje ideę My; to My przemawia i manifestuje. My płodzi wyrodne Ja jak drobne kartofle”. Na miejsce kolektywizmu komunistycznego powrócił w Rosji kolektywizm „narodowy”, a jednostką kieruje „nachuizm”.

Czy rzeczywiście ponowne upaństwowienie prywatnego życia w Rosji nastąpiło w 2014 roku, kiedy Putin zaczął wojnę z Ukrainą? Gniew i rozpacz rosyjskiego pisarza są doskonale zrozumiałe. Czy jego diagnoza jest poprawna? Andrzej de Lazari przywołuje jego słowa:

Myśleliśmy, że rosyjski naród to szkatułka ze skarbem. Kazali nam tak myśleć Dostojewski, Sołżenicyn. Okazało się, że to grób z gnijącym truchłem. W 2014 r. otwarto go i rozszedł się smród. […] Imponowało nam pijane bydło. Byli dla nas jak święci wyniesieni na piedestały. Teraz nastał czas tych świętych”. Inteligencja stała się marginesem społeczeństwa. A wszystko dzięki Putinowi: „To on zarządził gruntowny przegląd rosyjskiej duszy. […] Nowością 2014 r., starą jak ‘rosyjski świat’, jest to, że nie jesteśmy już Europejczykami! Więcej, nigdy nimi nie będziemy i jesteśmy z tego dumni! […] Inteligencja powtarza stare błędy. Obwinia władzę, a nie naród. Ale jak winić naród? Za co? Za to, że jest narodem? Klasy oświecone widzą w nim ogłupiany przedmiot historii, a nie podmiot, byt sam w sobie.

Rosyjski anarchizm jest inny od francuskiego, chociaż współcześni anarchiści to jeszcze inna parafia. Dla mnie najciekawszy jest Kropotkin z jego wiarą w zdolność ludzkiej współpracy. To państwo zmienia ludzi w mierzwę i wyzwala u nich podłość. Rosjanie mają wiele powodów, żeby wierzyć, że wszystko lepsze od władzy państwowej. Kropotkin na zesłaniu obserwował świat, w którym władza była daleko, a w surowych warunkach działało nie tylko wilcze prawo pieści, ale sztuka współdziałania. W surowych warunkach, z dala od cywilizacji, drugiego człowieka oceniasz nie po jego pozycji, a po tym, co ma do zaoferowania. Tu my wyrasta z ja. Czy przenoszenie tamtych obserwacji na społeczeństwo zniewolone tradycją religijną, instytucjonalną i gospodarczą jest marzycielstwem? Anarchizm aż nazbyt często obsuwa się w prostackie wyobrażenia, że wystarczy zlikwidować policję, a zniknie przestępczość. Był czas, kiedy fascynowała mnie przedwojenna rolnicza spółdzielczość Ukraińców. Doskonałe ukraińskie spółdzielnie mleczarskie pokazywały jak sprawcze ja zmienia się w prawdziwe my. Informacje o szczegółach pacyfikacji Galicji wschodniej w 1930 nadwyrężyły mój polski patriotyzm, obrazy rozbijania spółdzielczego sprzętu, szczania przez polskich żołnierzy do baniek z mlekiem, z przyzwoleniem oficerów i kapelanów było opowieścią o naszej wspólnocie duchowej z opisywaną tu rosyjską tradycją.

Kiedy myślę o tym w moim covidowym zamgleniu raz jeszcze powracam myślą do mojego ukochanego poety Zbigniewa Herberta, który opisując ucieczkę Kropotkina z więzienia pisze jak zagadano strażnika:

…A ty Waśka mikroba widział?

Głupawy, pełen narcystycznej wyższości poeta, nie znając szczegółów zdarzenia kierował się swoją poetycką wiedzą, swoimi przesądami, swoją odwieczną pogardą. No cóż, czekano na dyżur tego „Waśki”, bo był znanym zapaleńcem mikroskopów i wiadomość o pojawieniu się nowego modelu gwarantowała jego całkowite odwrócenie uwagi. Ta pogarda to nachuizm naszych elit. To narcystyczne „ja” nie tworzy żadnego „my”, przeciwnie jest skutecznym murem dla wspólnoty wolnych jednostek. 

Jak zatem opowiedziałbym na „Śniadaniu z mistrzem” o dzisiejszej Rosji? Moja matka urodziła się w 1914 roku w Charkowie, kiedy dziadek wracał z żoną w ciąży z zesłania na Syberii. Trzydzieści pięć lat później babka w środy mówiła do mnie po rosyjsku, mówiąc, „poznaj język wroga, a zobaczysz ilu znajdziesz przyjaciół”. Nie wiem, czy Rosjanie kiedykolwiek wybiją się na my będące wspólnotą wolnych jednostek. Od wieków jest to kraj oparty na autorytecie, a nie na partnerstwie. Jak budować ja będące twierdzą krytycznego myślenia  z siedmioma bramami do partnerstwa? My dziś w obliczu tej wojny Rosji z Ukrainą  uczymy się zapominać o zapiekłym polsko-ukraińskim antagonizmie. Oczekujemy przeprosin za Wołyń, nie zamierzamy przepraszać za nasze sikanie do baniek z mlekiem i inne bestialstwa. 

Grossman był Żydem, niektórzy żydowscy pisarze opisują życie i los bardziej przenikliwie, może to kwestia głębi kontekstu i słabszego skażenia lokalną kulturą. Rosyjska zmora zbiorowej duszy i nachuizmu prowadzi do pytania, czy możemy przestać udawać mistrzów i zacząć odkrywać wartość wolności w partnerstwie, niezależnie od różnic wieku, doświadczenia i wykształcenia?

Podobno covid odbiera smak. Jestem głodny. Ani smaku, ani węchu nie straciłem. Pora na kolację z Małgorzatą.       


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.

Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii. Facebook


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

Star of David Ring Among Hundreds of Mobster-Owned Items Set for Auction

Star of David Ring Among Hundreds of Mobster-Owned Items Set for Auction

Shiryn Ghermezian


The flyer for an upcoming auction by Julien’s Auctions. Photo: Julien’s Auctions.

A trove of items owned by some of the most notorious figures in 20th century organized crime in America, some of whom were Jewish, will be up for auction in August in Beverly Hills, California, and online.

The rare historic collection of items is owned by Jay Bloom, founder of the Las Vegas Mob Experience at the Tropicana Hotel and Casino. The items will be auctioned by Julien’s Auctions on August 28 and feature hundreds of personal artifacts from some of America’s most infamous gangsters and crime family members, including Ben “Bugsy” Siegel, Meyer “The Little Man” Lansky, Tony “The Ant” Spilotro, Sam “MoMo” Giancana, Charlie “Lucky” Luciano and “Scarface” Al Capone.

Black Spartan boxing gloves belonging to Jewish Los Angeles-based crime boss Mickey Cohen are expected to be auctioned for $10,000–$20,000, while his gold and diamond Star of David ring is expected to fetch for $800–$1,200.

One item for sale that was owned by Lansky, a mob accountant and key figure in the American mobster scene, is a Medal of Freedom ($40,000–$60,000) that he was presented in a secret ceremony by President Harry S. Truman in 1945. Lansky was given the honor for his work with the Sicilian mob to provide information to the US about the location of Nazi forces during World War II, called “Operation Husky.”

Lansky’s inscribed copy of a Passover Haggadah is expected to sell for $2,000–$3,000. Also up for sale is a 1948 love letter sent by Lansky to his second wife, Thelma ‘Teddy’ Schwartz; a set of four hand-written notebooks that have been dubbed “The Lansky Diaries”; his colorful bowtie collection; and a monogrammed oak cane that was given to Lansky as a gift from Luciano. The cane, which has a gold top that has “ML” carved into it, is expected to sell for $5,000–$7,000.

Bloom said the collection was “sourced directly” from surviving immediate family members of the mobsters, including their spouses, children, nieces and nephews and grandchildren, and also caregivers. He said the artifacts were “an extraordinary, once in a lifetime, look into the psyche of some of the most secretive people in history who, behind the curtains, helped shape the course of our nation and the world.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Ziemia uderzyła nas w nos


Ziemia uderzyła nas w nos

Andrzej Koraszewski


Ajathollah Ruhollah Musawi Chomejni czlowiek ktory wydal rozkaz zabicia Salmana Rushdiego. (zdjecie: Wikipedia)

Ci których to obchodzi, sprawdzają wiele razy dziennie komunikaty o stanie zdrowia, czytają komentarze, nieliczni wyciągają z półki książki, żeby chociaż na chwilę zanurzyć się w jego prozie. Życie pisarza jest nadal w niebezpieczeństwie, jeśli przeżyje, nie wiemy jak rozległe będą szkody. Nie wszystkich to obchodzi. Ostatecznie mało jest spraw, które obchodzą wszystkich. Wojna, kiedy przychodzi zbyt blisko, zaraza, huragan, trzęsienie ziemi. Zamach na pisarza obchodzi jego czytelników, ludzi, którzy zastanawiają się nad związkiem między terrorystycznym atakiem w Nowym Jorku a naszym życiem w odległym o tysiące kilometrów miejscu.

Salman Rushdie we wszystkich swoich książkach pisze o religii, o związkach między jednostką i historią, o meandrach naszego rozumienia świata i o dręczących nas wątpliwościach. Czas i miejsce naszego urodzenia plasuje nas w kontekście, który możemy biernie akceptować lub próbować się z niego wyzwolić. Religia jest pępowiną łączącą nas z macierzą. Przecięcie tej pępowiny, wątpliwości, wywołują gniew i niepokój strażników owej macierzy, którzy w świecie jego narodzin codziennie wzywają do mordów. Mordy zwykłych ludzi w Pakistanie, Afganistanie, Indiach, czy Iranie, podobnie jak ludobójstwo afrykańskich chrześcijan codziennie mordowanych przez muzułmanów w Afryce, mało kogo poruszają, niezwykle rzadko zasługują na notkę w gazecie. Próba zamordowania pisarza trafiła na pierwsze strony gazet, chociaż niewielu zastanawia się, jak bardzo ten właśnie akt terroru jest znamieniem naszych czasów.

Salman Rushdie urodził się w Bombaju, zaledwie kilka tygodni przed ogłoszeniem niepodległości Indii, po którym przyszedł krwawy podział na Indie i Pakistan. Urodził się w zamożnej rodzinie liberalnych muzułmanów, której związki z wiarą były osłabione od kilku pokoleń. Sam Rushdie wychowywał się od trzynastego roku życia w Wielkiej Brytanii, więc jego spojrzenie na religię i kulturę przodków jest z perspektywy tożsamości wielokulturowej, łączącej dziedzictwo Awerroesa z sokratesowym dziedzictwem Europy i odrazą do niszczącego wszystko barbarzyństwa.

Zamach na Salmana Rushdiego jest zamachem na humanizm, jest aktem, który ma odstraszyć od wątpliwości, przypomnieniem, że za próbę odcięcia pępowiny karą jest śmierć. W 33 lata po ogłoszeniu nagrody w wysokości trzech milionów dolarów za zabicie pisarza dwudziestoczteroletni muzułmanin z USA, otwarcie wielbiący Chomeiniego, Chameneiego i Sulejmaniego wykonał wydane na długo przed jego urodzinami polecenie. Jak informuje amerykańska policja, „motywy jego działania są nieznane”, chociaż możemy się domyślać, że wyżej ceni nagrodę od Allaha niż mało prawdopodobną szansę odebrania nagrody finansowej z rąk jego namiestnika.

Irańscy duchowni nigdy nie anulowali fatwy z 1989 roku. Media nieraz przypominały jej brzmienie, żeby nikt nie zapomniał. Ajatollah Chomeini dekretował:

Jesteśmy od Boga i do Boga powrócimy. Informuję wszystkich odważnych muzułmanów na świecie, że autor Szatańskich wersetów, tekstu napisanego, zredagowanego i opublikowanego przeciwko islamowi, Prorokowi Islamu i Koranowi, wraz ze wszystkimi redaktorami i wydawcami świadomymi jego treści, są skazani na śmierć. Wzywam wszystkich dzielnych muzułmanów, gdziekolwiek są na świecie, aby ich bezzwłocznie zabili, aby nikt nie odważył się odtąd obrażać świętych wierzeń muzułmanów. A kto zostanie zabity w tej sprawie, będzie męczennikiem, z woli Boga. Tymczasem, jeśli ktoś ma dostęp do autora książki, ale nie jest w stanie przeprowadzić egzekucji, powinien poinformować ludzi, aby [Rushdie] został ukarany za swoje czyny.

Następca założyciela Islamskiej Republiki Iranu Ali Chamenei, w lutym 2019 roku w kilku językach przypominał:


[Werdykt imama Chomeiniego dotyczący Salmana Rushdiego jest oparty na świętych wersetach i podobnie jak święte wersety, jest trwały i nieodwołalny.]


Czy książki Rushdiego obrażają? Zdania są podzielone, amerykański prezydent Jimmy Carter nawet był przeciwnikiem zabijania pisarzy, ale ponad 30 lat temu nie ukrywał, że zgadza się z ajatollahem, że myślenie jest zbrodnią przeciw Bogu.

Autor Szatańskich wersetów wiele razy mówił rzeczy, które mogą obrażać nazbyt mocno wierzących i to  nie tylko muzułmanów.

Od samego początku ludzie posługiwali się Bogiem, żeby usprawiedliwić to, co usprawiedliwione być nie może.

To zdanie obraża irańskiego ajatollaha, szejka Al Azharu, polskiego biskupa i moskiewskiego patriarchę. Mówienie oczywistej prawdy jest bluźnierstwem, a karą za bluźnierstwo jest śmierć.

Dziesięciolecia polowania na pisarza zostały uwieńczone sukcesem nie tylko dlatego, że on sam nie zamierzał zamilknąć ani się ukorzyć, również dzięki osobliwej współpracy liberalnych demokracji z nieustannie domagającymi się śmierci dla bluźnierców świątobliwymi mężami. Religijnie motywowany terror ze strony muzułmanów jest chroniony, niezależnie od liczby muzułmańskich, chrześcijańskich, hinduskich, czy ateistycznych ofiar.

Obecny profesor amerykańskiej uczelni a wówczas ambasador Islamskiej Republiki Iranu przy ONZ zapytany w 1989 roku o fatwę i wyznaczenia nagrody za głowę Rushdiego odpowiedział: „Myślę, że wszystkie islamskie kraje zgadzają się z Iranem, że każde bluźniercze wystąpienie przeciw świętym islamskim postaciom musi być potępione”. Żeby było zabawniej ówczesny ambasador, a dzisiejszy amerykański profesor Mohammad Jafar Mahallati powołał się wtedy na wolność słowa. Od tego czasu, były dziesiątki tysięcy ofiar śmiertelnych, ludzi zabijanych za rzekome bluźnierstwo w majestacie islamskiego prawa lub ginących z rąk szczutego przez duchownych motłochu.

Zaledwie w dwa dni po zamachu na Salmana Rushdiego muzułmanin w Lyonie obciął głowę swojemu ojcu i paradował z nią po ulicy. Policja nie zna jeszcze motywów jego działania, chociaż okrzyk „Allahu akbar” może wskazywać na motyw wyboru sposobu rozstrzygnięcia konfliktu z ojcem.

Autorka „Harry’ego Pottera” otrzymała po zamachu na Rushdiego groźbę „Ty będziesz następna”. Można w tym miejscu zacząć filozofować, że przecież, o ile książki Rushdiego traktują o wyznawcach islamu i ich wątpliwościach, o tyle J.K. Rowling nie interesowała się Mahometem i jego wyznawcami. Prawdopodobnie propagowanie wrażliwości i krytycznego myślenia też jest bluźnierstwem przeciw Prorokowi.

Bohater poprzedzającej Szatańskie wersety książki pod tytułem Dzieci północy urodził się w godzinie, w której ogłoszono niepodległość Indii. Wątpliwości religijne jego dziadka zaczęły się w 1915 roku od nazbyt energicznych pokłonów i rozbicia nosa o ziemię.

Czy krwawy zamach na pisarza obudzi nasze wątpliwości w sprawie tolerancji dla nietolerancji?

Zaledwie kilka dni temu prezydent Biden przekazał na Twitterze swoje zaniepokojenie z powodu zamordowania czterech muzułmanów w Albuquerque. Pisał, że jego modlitwy są z rodzinami ofiar, a jego administracja stoi zdecydowanie po stronie społeczności muzułmańskiej. „Na te nienawistne ataki nie ma miejsca w Ameryce”.

Kiedy okazało się, że policja aresztowała Muhammada Syeda, muzułmanina wyznania sunnickiego, stawiając mu zarzut zamordowania dwóch muzułmanów wyznania szyickiego i stwierdzając w komunikacie, że są poważne podstawy, że będzie również oskarżony o dwa inne mordy muzułmanów wyznania szyickiego, Biały Dom zamilkł. Faktycznie były to morderstwa z nienawiści na tle religijnym, do których islam różnych odmian zgodnie z nakazem Koranu nieustannie podżega. Ziemia znów uderzyła nas w nos, na tym polu jednak przebudzenia nie widać.


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny. Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


When Plane Hijackings Were Palestinian Terrorists’ Weapon of Choice

When Plane Hijackings Were Palestinian Terrorists’ Weapon of Choice

Haaretz


An Israeli grabs the arm of an unidentified Arab girl hijacker, who was wounded when Israeli troops attacked the Sabena jet held captive by Arab guerillas at Lod International Airport, on May 9, 1972.Credit: AP

The hijacking of an EgyptAir aircraft to Cyprus recalls a previous era when hijackings were a regular occurrence.

An Israeli grabs the arm of an unidentified Arab girl hijacker, who was wounded when Israeli troops attacked the Sabena jet held captive by Arab guerillas at Lod International Airport, on May 9, 1972.Credit: AP

Tuesday’s hijacking of an Egyptair aircraft on a domestic flight from Alexandria to Cairo took the world by surprise in part because, particularly since the September 11th attacks in the United States in 2001, security on passenger flights around the world has been substantially increased.

The 1960s and 1970s saw a large number of hijackings carried out by Palestinian terrorist groups. El Al Israel Airlines quickly developed a reputation for its stringent airline safety. The first and last successful hijacking of an El Al aircraft took place in 1968.

The hijackings during the period included the following:
.

1968: El Al Flight from Rome to Tel Aviv turns into a hair-raising ordeal in Algeria

.

On July 23, 1968, El Al flight 426, en route from Rome to Tel Aviv, was hijacked and flown to Algeria. Originally scheduled to depart Rome on the afternoon of July 22, engine problems delayed the flight’s departure and in the end, there were only 38 passengers on board – seven of them El Al employees or their family members – in addition to a crew of 10. Shortly after takeoff, two of the three hijackers burst into the cockpit with guns. The hijackers were members of the Popular Front for the Liberation of Palestine, which had been founded in 1967 by George Habash.

.

The plane landed in Algiers, Algeria, where the aircraft and its passengers became captives of Algerian officials, starting a more than month-long ordeal for many of the passengers and crew. The 23 non-Israeli passengers were released first. On July 27, the 10 remaining women, passengers, crew, as well as three children, were set free. But the remaining 12 Israeli men (seven crew and five passengers, two of them airline employees) remained prisoners of the Algerian government until September 1, more than 40 days later. They were released following an international aviation boycott of Algeria and the release by Israel of 16 Palestinian prisoners.

A patrol from the Popular Front for the Liberation of Palestine on patrol east of the Jordan River, 1969.Credit: Thomas R. Koeniges / LOOK Magazine

1970: Nearly simultaneous hijackings of five planes

.

One set of hijackings that captured particular attention around the world was the plot by members of the Popular Front for the Liberation of Palestine to commandeer five planes, four bound for New York and one for London. On September 6, the hijackers, who demanded the release of Palestinians in Israeli jails, managed to take control of three planes and force them to land at Dawson’s Field, a remote former British airstrip in Jordan. The planes were operated by TWA, Swissair and BOAC, the predecessor to British Airways. A fourth plane, a Pan Am aircraft, was flown to Cairo and blown up after the passengers disembarked.

The fifth aircraft was an El Al flight from Tel Aviv to New York with a stop in Amsterdam. The two hijackers, a Nicaraguan American man and a Palestinian woman, Leila Khaled, attempted to take over the plane after it took off from Amsterdam. The El Al pilot refused to accede to the demands of the hijackers. The male hijacker was shot by an onboard sky marshal and later died of his injuries while Khaled was overpowered. The plane landed at Heathrow airport in London.
Norman Shanks, a former director of airport security at Heathrow, told the New York Times that following the coordinated series of hijackings, the international aviation community took action to prevent hijackings.
1972: Sabena hijacking – involving two future Israeli prime ministers
.
A flight operated by the Belgian airlines Sabena from Vienna to Tel Aviv and piloted by a British-Jewish pilot, Reginald Levy, was taken over by four members of the Palestinian Black September movement. At their direction, Levy landed the plane at Lod airport near Tel Aviv, now known as Ben-Gurion International Airport. The hijackers reportedly separated Jewish from non-Jewish passengers, and when the aircraft landed demanded the release of Palestinian prisoners held by Israel or the plane would be blown up.

The following day, a commando team from the IDF’s elite Sayeret Matkal unit approached the aircraft disguised as aviation technicians. They killed the two male hijackers and captured the two female hijackers. In an exchange of gunfire, a woman passenger was hit and later died of her wounds. The commando raid was commanded by Ehud Barak, who was later to become prime minister of Israel. One of the other commandos, who was wounded in the operation, was Benjamin Netanyahu, Israel’s current prime minister.

1976: An Air France plane is hijacked to Entebbe, Uganda

The Entebbe hijacking saga began on June 27, 1976, when two members of the Popular Front for Palestine and two from Germany’s Baader-Meinhof Gang, hijacked an Air France plane on a flight from Tel Aviv to Paris, with a stop in Athens, to Entebbe airport in Uganda. It arrived in Uganda the next day after a stop in Libya. The hijackers boarded the plane in Athens. They were joined by reinforcements in Uganda and the Ugandan dictator at the time, Idi Amin, expressed support for the hijacking.

Families reunite with hostages after the Entebbe operation, on July 4, 1976. “For most of those involved there was a happy ending,” author David writes.Credit: Yaacov Saar / GPO

On July 1, some of the passengers were released but about 100 remained, including all the Israelis and the members of the crew. The hijackers set a deadline by which their demands, the release of prisoners in Israel and elsewhere, would be met or they would kill the passengers. The hijackers’ plans were foiled early on July 4, when a daring Israeli commando team that had landed at the airport rescued most of the passengers.

The commando unit commander, Yonatan Netanyahu, the brother of Israel’s current prime minister, was killed in the operation, as were three hostages and all of the hijackers. A fourth passenger, Dora Bloch, who had been removed from the airport and taken to a Ugandan hospital prior to the rescue mission, was reportedly shot and killed by Ugandan forces.

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com