Nagroda im. Księdza Musiała
Stanisław Krajewski, Mirosław Skrzypczyk
Nagrody im. Księdza Stanisława Musiała za rok 2013 – laureat Stanisław Krajewski (Fot. Michal Lepecki / Agencja Gazeta)
6 marca br. na Uniwersytecie Jagiellońskim odbyła się uroczystość wręczenia Nagrody im. Ks. Stanisława Musiała. Nagroda ta – ustanowiona przez Klub Chrześcijan i Żydów „Przymierze” – przyznawana jest w dwóch kategoriach: za twórczość w duchu dialogu i współpracy chrześcijańsko- i polsko-żydowskiej oraz za inicjatywy społeczne na rzecz tegoż dialogu i pojednania. Laureatami Nagrody za 2013 r. zostali: Stanisław Krajewski – za całokształt twórczości, oraz Mirosław Skrzypczyk – za ocalanie pamięci o polskich Żydach.
Poniżej zamieszczamy mowy obu laureatów oraz wykład prof. Zdzisława Macha: Pamięć o Zagładzie i problemy tożsamości Polaków, wygłoszony podczas uroczystości. Teksty zostały skrócone przez redakcję „Znaku”.
Stanisław Krajewski
Czy ja jako Żyd zawdzięczam coś istotnego chrześcijanom i chrześcijaństwu? Otóż tak: zawdzięczam. Nie dlatego że – jak przez wieki nauczał Kościół – Żydom bez chrześcijaństwa brakuje czegoś zasadniczego. To, rzecz jasna, odrzucam. Judaizm ma w sobie dostateczne zasoby, by rozwinąć wszelkie wymiary religijności. Jednak to w chrześcijanach mogę upatrywać nie tylko braci (i oczywiście siostry), ale i coś jeszcze. Ks. Tomáš Halík cytuje pewnego Żyda, z którym zgadzam się całkowicie: „Chrześcijanie nie są jedynie przyjaciółmi Żydów, ale są jedynymi przyjaciółmi Żydów”, to znaczy: Żydów jako Żydów, a nie po prostu ludzi. Przez przyjaźń jest tu rozumiane coś, co wykracza poza czysto ludzkie relacje. Chodzi o to, że chrześcijanie mogą zrozumieć, a w każdym razie uszanować, tajemnicę Izraela. A my – jestem o tym przekonany – możemy uszanować tajemnicę Kościoła, możemy być sojusznikami. Jest tak pomimo ciemnych kart historii, pomimo zagrożenia z powodu braku akceptacji. Ten sojusz i ta przyjaźń są możliwe. Im dłużej tkwię w relacjach żydowsko-chrześcijańskich, tym bardziej się to – mimo wszystko – potwierdza. Tak myśli niemało Żydów; dowodem jest deklaracja Dabru emet z 2000 r., której jestem sygnatariuszem wraz z ponad 200 teologami i intelektualistami żydowskimi.
Dzięki chrześcijaństwu wszyscy wiedzą, że Bóg prawdziwy to Bóg Izraela. Wszyscy, bo nawet niewierzący, nawet ci, którzy drwią z religii, są wychowani nie bez wiedzy na temat tradycji biblijnych i na ogół inaczej postrzegają te tradycje niż np. mitologię grecką. Gdy chcemy wyjaśnić słowo „Bóg”, w całym świecie naznaczonym przez chrześcijaństwo czynimy to przez odwoływanie się do żydowskiego Pisma Świętego, a nie do opowieści o bogach olimpijskich. Za to jestem chrześcijaństwu wdzięczny.
A co – mógłby ktoś zapytać – z osobą Jezusa? Ona dzieli, a raczej dzieli postrzeganie jej statusu. Zgodnie z formułą: „Wiara Jezusa nas łączy, wiara w Jezusa dzieli”. Nadnaturalna osoba z narracji chrześcijańskiej, Chrystus z Trójcy, to nie jest figura, która do mnie trafia. Natomiast, jego nauczanie – to, co poznajemy z Nowego Testamentu – bywa fascynujące. Wskazanie miłowania nieprzyjaciół – to myśl, która została uwypuklona w przekazie chrześcijańskim. Najmocniejszy wyraz tego nauczania to idea nadstawiania drugiego policzka. Oczywiście ta idea jest tak radykalna, że właściwie nikt jej nie stosuje. Radykalizm jest dla mnie najważniejszym motywem Ewangelii. Nie bardzo jest to widoczne w realnym chrześcijaństwie, które znamy. Ewangeliczna skrajność obrazuje zasadniczo poglądy ludzi, którzy żyją rychłym nadejściem końca świata. W takiej sytuacji nie liczy się ani bogactwo, ani władza, ani nic z przewag doczesnych. Prawie nikt nie żyje zgodnie z takim radykalizmem. Z osób, które znałem, przykładem jest może właśnie ks. Stanisław Musiał, który nie mógł spocząć, póki nie rozdał wszystkich pieniędzy, jakie miał w kieszeni. (…)
Istnieje kilka ważnych dla mnie osób, o których mógłbym powiedzieć, że zawdzięczam je w jakimś sensie chrześcijaństwu. Pozwolę sobie wspomnieć dwie związane z Krakowem: Jerzego Turowicza, z którego działalności tak wiele skorzystałem – choć myśląc o „Tygodniku Powszechnym”, myślę od razu również o „Znaku” i o warszawskiej „Więzi” – oraz Jana Pawła II, w którego słowach wyrażała się wspólnota polskich chrześcijan i polskich Żydów jako właśnie: polskich. W tej wyobrażonej galerii postaci wybija się sylwetka ks. Stanisława Musiała. Jest on jedną z tych osób, które reprezentują dla mnie jasną i czystą twarz chrześcijaństwa. W pewnym sensie to chrześcijaństwu zawdzięczam możliwość spotkania tego człowieka ukształtowanego przez swój zakon, do którego wstąpił jako 15-latek. Nie sposób nie dodać, że pod koniec życia był traktowany w sposób bolesny nie tylko dla niego, ale nawet dla mnie. Tym bardziej jestem szczęśliwy, że przyznaje się nagrodę jego imienia, co oznacza, iż dziedzictwo ks. Musiała jest uznane, a jego postawa potraktowana jako godna naśladowania..
Mirosław Skrzypczyk
Pierwsze moje spotkanie z Żydami sięga dzieciństwa i jest związane z kartkami świątecznymi, które otrzymywał mój ojciec od Henryka Szaniawskiego. Rodzice wyjaśnili mi wtedy, że przysyła je Żyd lelowski Chaim Środa, któremu mój dziadek Kazimierz Skrzypczyk pomagał w czasie wojny. Wydaje mi się, że gdyby nie te kartki i nie postawa mojego dziadka nie byłoby mnie tu dzisiaj. Nie bez znaczenia był również fakt, że ta historia została przechowana przez moją rodzinę i przekazana mi ze zobowiązaniem do pamiętania. W rodzinnej tradycji zachowała się również druga opowieść. Oto oprócz tych, którzy pomagali, byli także ci, którzy wdarli się do domu mego dziadka i próbowali zabić żydowskiego sąsiada. Tę relację także otrzymałem w spadku.
Dobrze zapamiętałem obydwie te opowieści – w mojej świadomości funkcjonują one obok siebie i towarzyszą mi aż do tej pory. Zabrałem je ze sobą, wyruszając do liceum w Częstochowie i na studia polonistyczne do Łodzi. W czasie studiów nieustannie spotykałem się z tematyką żydowską w literaturze polskiej – poznawałem fascynujący świat polskich Żydów i jego tragiczny koniec podczas Zagłady. Uświadomiłem sobie, że w Lelowie, gdzie mieszkam, i w Szczekocinach, gdzie pracuję jako nauczyciel, mogę spotkać Żydów bliskich – nie tych z kart książek, ale tych, którzy tu żyli przez wieki i którzy w większości zostali zamordowani w czasie Zagłady. Dostrzegłem także, że pamięć o nich została wyparta, a ślady – zatarte. To był dla mnie prawdziwy wstrząs, a jednocześnie olśnienie. Może to było światło cadyka Dawida Lelowera? Może ból wywołany profanacją żydowskich cmentarzy w Szczekocinach i Lelowie? Może wywoływane z pamięci ludzkie opowieści o dawnych żydowskich sąsiadach? Może spotkanie Ocalałych? A może to wszystko razem? Nie wiem, ale to coś spowodowało, że postanowiłem w moich miejscach przywracać pamięć o ich żydowskiej przeszłości.
Jestem nauczycielem i mieszkańcem prowincji. Bycie nauczycielem w takim miejscu ma swój szczególny wymiar. Sławomir Mrożek pisał kiedyś o prowincji: „Naoczność związków między ludźmi. Bliskość. Jest się w środku, ponieważ prowincja jest środkiem. Prowincja nie ma peryferii i nie można być gdzie indziej, jak tylko w środku. Chcąc nie chcąc”. Nauczyciel na prowincji jest w środku, szkoła na prowincji jest w środku. Oboje powinni być centrum życia społecznego i kulturalnego, powinni wywoływać zmiany w otaczającej rzeczywistości, mają obowiązek wchodzić w relacje ze społecznością lokalną, ale jednocześnie muszą wywoływać ważne dyskusje, upominać się o prawdę, zmieniać mentalność, przeciwdziałać uprzedzeniom i stereotypom. Mają do odegrania ważną rolę i nie mogą udawać, że zrobi to za nich ktoś inny. Są przecież w centrum. Czasami muszą powiedzieć, że „czarne jest czarne”. To może dużo kosztować, ale nie wolno inaczej.
Zespół Szkół w Szczekocinach, w którym pracuję jako nauczyciel języka polskiego, stał się centrum przywracania pamięci o szczekocińskich Żydach. Wszystkie projekty o tematyce żydowskiej, które były realizowane w Szczekocinach (m.in. sesje popularnonaukowe, spotkania młodzieży żydowskiej i polskiej, festiwal kultury żydowskiej, projekty „historii mówionej”, publikacja kilku książek poświęconych szczekocińskim Żydom, wyprawy edukacyjne śladami polskich Żydów, marsze pamięci), miały swoje oparcie w tej szkole, jej nauczycielach, uczniach i absolwentach. Wśród bardzo wielu działań przywracających pamięć o szczekocińskich Żydach najbardziej cenię sobie te, które mają charakter edukacyjny; za równie niezwykłe uważam akcje artystyczne w przestrzeni miasta. Wszystkie one są zarazem spotkaniami dawnych i obecnych mieszkańców, młodzieży z Izraela i Szczekocin, społeczności lokalnej z własną pamięcią, uczniów z opowieściami przodków oraz ich sąsiadów. Pragnę opowiedzieć o jednej z takich akcji artystycznych, w którą zostali zaangażowani mieszkańcy Szczekocin. Miała ona miejsce w 2011 r. podczas Szczekocińskiego Festiwalu Kultury Żydowskiej Yahad-Razem i była próbą wypełnienia choćby na chwilę pustego miejsca na starym szczekocińskim cmentarzu żydowskim, na którym nie ma już macew. Ich szczątki były zbierane przez lata i zostały zgromadzone w jednym miejscu. Właśnie te fragmenty macew powróciły w symboliczny sposób na swoje miejsce dzięki działaniom artystycznym.
O tym, jak istotnym i przejmującym doświadczeniem było to wydarzenie, świadczą słowa absolwentki Zespołu Szkół w Szczekocinach Justyny Odzimek: „Na początku pojawiła się ciekawość i jednoczesna obawa – jak można frotażować wielką kamienną macewę? Czy to w ogóle może się udać? Czy hebrajskie inskrypcje będą czytelne? Zadanie nie było łatwe. Papier darł się pod mocniejszym naciskiem ołówka, a wiatr porywał zaszkicowane arkusze. (…) Po kilku chwilach zobaczyłam dokładnie odrysowane na papierze macewy, z których można było odczytać większość liter. Pracowaliśmy dość dużą ekipą, więc z każdą chwilą przybywało zarysowanych arkuszy. (…) Czuło się, że te kamienne macewy otrzymują drugie życie. To okazało się jednak niczym w porównaniu z chwilą, kiedy te wielkie arkusze papieru zawisły na sznurach w ulewnym deszczu podczas modlitw na żydowskim cmentarzu. Mieszkańcy Szczekocin trzymali w rękach sznury podobne do tych, na których wiesza się pranie. Inni, spinaczami od bielizny, przypinali do nich papierowe macewy. Już chwilę potem oczom nas wszystkich ukazał się obraz niezwykły: padający deszcz roztapiał kolejne arkusze papieru, które, spadając, łączyły się z cmentarną ziemią. Macewy wróciły na swoje miejsce. Dla mnie była to nieprawdopodobnie magiczna chwila, należąca do gatunku tych, których się nigdy nie zapomina”.
Dzięki czemu takie chwile są możliwe?
Mieszkam w Lelowie, małej miejscowości, którego nazwa u chasydów, jak pisał rabin Simcha Krakowski, przewodniczący Fundacji Chasydów Leżajsk Polska, wzbudza drżenie serca, wzmaga poczucie świętości oraz symbolizuje miejsce pełne cudów. Chasydzi zmieniają tę nazwę na „Lo lew” – on ma serce, co oznacza, że Lelów ma serce, a tym sercem jest cadyk Dawid Biderman, który tu się urodził, żył i został pochowany na miejscowym cmentarzu. W Gogu i Magogu Martina Bubera możemy znaleźć następującą opowieść o cadyku Dawidzie: „Raz, jak co roku szedłem długą drogą z Lelowa do Leżajska, do rabiego Elimelecha (…). Kiedy byłem już blisko celu, doszedłem do lasu dobrze mi znanego, bo przecież stale chodziłem tą drogą. Ale wyobraźcie sobie – zbłądziłem! Biegam tam, biegam z powrotem, nie ma końca, nic nie świta. Mija godzina za godziną, a ja błądzę w kółko. I jak sądzicie, co Dawid w końcu zrobił? Zapłakał! I kiedy tak płaczę, przechodzi jakiś człowiek i pyta: »Czemu płaczesz, drogi synu?«. »Ach – skarżę mu się, nie przestając płakać – chodzę przecież rokrocznie do mego nauczyciela tą samą drogą i ten las znam też jak własną kieszeń, a nagle zbłądziłem i nie umiem dać sobie rady – tu dzieje się coś niesamowitego i niewątpliwie ze mną samym coś jest nie w porządku!«. »Nie martw się – powiedział człowiek – i chodź ze mną, już razem znajdziemy wyjście«. I ledwo uszliśmy razem parę kroków, gdy zauważyłem, że skraj lasu jest blisko. »Wiesz teraz – zapytał człowiek – co znaczy: razem?«. »Wiem« – odrzekłem. »Wobec tego – dodał – dam ci coś jeszcze na drogę. Jeśli chce się zespoić mocno dwa kawałki drewna, tak by stały się jak jeden, trzeba najpierw ociosać je ze wszystkich nierówności. Jeśli jednak do wypukłości w jednym pasuje wgłębienie w drugim i na odwrót, żadne ociosywanie nie jest potrzebne. Oto jest prawdziwe Razem!«”.
Dziękuję wszystkim osobom, z którymi razem realizowałem i realizuję w Szczekocinach i Lelowie projekty ocalające pamięć o polskich Żydach. Dziękuję Państwu za to, że jesteśmy tutaj razem, w swej różnorodności połączeni niczym dwa kawałki drewna z opowieści Dawida Bidermana, wierni wspólnemu przekonaniu, że ocalanie pamięci, dialog i przymierze mają głęboki sens.
twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com