Archive | December 2015

Marceli Godlewski. Ksiądz po tamtej stronie muru

Marceli Godlewski. Ksiądz po tamtej stronie muru

Cyryl Skibiński


Nie porzucił parafii nawet wtedy, gdy kościół został otoczony murem wyznaczającym granice getta.

Wide marceli godlewski
Ks. Marceli Godlewski został proboszczem w warszawskim kościele Wszystkich Świętych w 1915 roku. Był nim przez 30 lat. Nie porzucił parafii nawet wtedy, gdy kościół został otoczony murem wyznaczającym granice getta. Gdy wspominam jego nazwisko – pisał prof. Ludwik Hirszfeld – ogarnia mnie wzruszenie. Namiętność i miłość w jednej duszy. Ongiś bojowy antysemita, kapłan wojujący w piśmie i słowie. Ale gdy los go zetknął z dnem nędzy, odrzucił precz swoje nastawienie i cały żar swojego kapłańskiego serca poświęcił Żydom. 25 grudnia 2015 przypada 70. rocznica jego śmierci.

Na długo zanim Polska odzyskała niepodległość, ks. Godlewski dał się poznać jako niezwykle aktywny społecznik. Jego działania nakierowane były głównie na rozrastające się wraz z rozwojem przemysłu środowisko robotnicze. Chęć osiągnięcia jak największych zysków – pisał po latach – zagłusza wszelkie uczucia. Na robotnika patrzono więc tylko jako na siłę roboczą, jako na maszynę czysto mechaniczną, z której chciano wycisnąć jak największą korzyść. Prowadzone przez ks. Godlewskiego duszpasterstwo robotników oraz wygłaszane w sali parafialnej pogadanki o tematyce społecznej przeobraziły się w 1905 roku w Stowarzyszenie Robotników Chrześcijańskich. SRCh bardzo szybko osiągnęło zasięg ogólnopolski, organizując samopomoc robotniczą, poradnictwo prawne, spółdzielnie spożywcze i świetlice.

Wrażliwy społecznie kapłan katolicki podjął walkę z socjalistami o rząd robotniczych dusz. Równolegle toczyła się jednak walka z innym przeciwnikiem – Żydami wyzyskującymi, jego zdaniem, Polaków. Na łamach wydawanej przez siebie prasy, w tym kierowanego do kobiet tygodnika „Pracownica Polska”, ks. Godlewski bardzo mocno popierał hasło „swój do swojego po swoje”. Do pewnego stopnia antyżydowski charakter miały także promowane przez niego spółdzielczość i kasy pożyczkowe. Pozwalały one bowiem pominąć „obcych” pośredników – zresztą nie tylko Żydów, ale też Niemców – i uczynić handel narodowym, co ks. Godlewski uznawał za atut.
Po 1918 roku sposób działania ks. Godlewskiego wyraźnie się zmienił. Skupił się na swojej parafii, coraz rzadziej biorąc udział w szerzej zakrojonych akcjach społecznych. Zaangażował się za to w politykę, w 1930 roku wchodząc do władz Stronnictwa Narodowego. W latach międzywojennych coraz większą część swojej publicystyki poświęcał Żydom. Zaczął być powszechnie znany – o czym wspomina Hirszfeld – jako „bojowy antysemita” w sutannie.

O pomocy, jakiej miał udzielać Żydom ks. Godlewski, krążą legendy. Niektórzy twierdzą, że przenosił żydowskie dzieci przez mur getta, ukrywając je w fałdach sutanny, albo że osobiście uczestniczył w przerzucie broni dla walczącego getta. Czynności te były jednak niemożliwe do wykonania dla 78. letniego, schorowanego człowieka. Faktyczne zasługi ks. Godlewskiego były nieco mniej efektowne, ale za to wiązały się z działaniem na większą skalę. Kancelaria jego parafii wystawiła setki fałszywych metryk chrztu, które dawały szanse na przeżycie Żydom, decydującym się na ucieczkę na „aryjską stronę”. Jako że obydwaj księża dysponowali przepustką umożliwiająca im przekraczanie bram getta, stale przemycali przez mur korespondencję i informacje, konieczne do zorganizowania ucieczki.
Wypisywane przez ks. Godlewskiego fałszywe metryki pozwoliły na wywiezienie z getta pewnej liczby dzieci żydowskich. Zajmowały się tym głównie siostry franciszkanki Rodziny Maryi, które w porozumieniu z ks. Godlewskim założyły w jego domu sierociniec, na użytek księdza pozostawiając tylko jeden pokój. W sierocińcu w Aninie przebywało w czasie wojny w sumie około 20 żydowskich dzieci.

22 lipca 1942 roku rozpoczęła się wielka akcja likwidacyjna getta, w czasie której ponad 300 tysięcy Żydów wywieziono do komór gazowych Treblinki. W pierwszych dniach akcji Niemcy kazali księżom opuścić getto. Ks. Godlewski pojechał do Anina, gdzie pomagał siostrom w prowadzeniu sierocińca. Nie był to bynajmniej czas spokojniejszy od tego, spędzonego w getcie. Sierociniec kilkakrotnie nawiedzany był przez Niemców, szukających ukrywających się Żydów. Sędziwy ksiądz musiał też dawać odpór szmalcownikom, słusznie podejrzewającym, że wśród jego podopiecznych są także sieroty żydowskie. Wszystkie ukrywające się w sierocińcu w Aninie dzieci żydowskie przeżyły wojnę. Ks. Marceli Godlewski zmarł w swoim podwarszawskim domu w grudniu 1945 roku, dożywszy 80 lat. Za swoje zasługi w 2009 roku został odznaczony medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.

Gdy wybuchła II wojna światowa, ks. Godlewski kończył przygotowywać się do przejścia na emeryturę. Niemal gotowy do zamieszkania był dom, który budował w Aninie, chcąc spędzić w nim starość. Wojna pokrzyżowała jednak te plany. Ks. Godlewski postanowił bowiem nie opuszczać kościoła Wszystkich Świętych, który znalazł się na terenie getta. Szacuje się, że w listopadzie 1940 roku, w momencie zamknięcia getta, żyło w nim około 2 tysięcy Żydów-katolików. Ks. Godlewski wystarał się o oficjalną zgodę biskupa na prowadzenie duszpasterstwa w getcie. Misję tę powierzono ks. Godlewskiemu oraz wikaremu w kościele Wszystkich Świętych, ks. Antoniemu Czarneckiemu. Działalność ks. Godlewskiego w getcie nie ograniczała się jednak wyłącznie do posługi duchowej. Zorganizował działającą przy parafii kuchnię społeczną, która wydawała posiłki dla około 100 osób dziennie. Podobna liczba osób zamieszkała na plebanii i w kilku odrębnych budynkach gospodarczych. Z kuchni, jak i ze schronienia na plebanii, mogli korzystać zarówno Żydzi-chrześcijanie, jak i nieochrzczeni.

Postać ks. Godlewskiego wciąż budzi kontrowersje. Trudno wskazać przyczynę, dla której człowiek wrogo nastawiony do Żydów, zdecydował się, po pierwsze, pełnić posługę w getcie, a po drugie, tak mocno zaangażował się w związane z dużym ryzykiem pomaganie Żydom. Proboszcz getta nie zostawił po sobie „wyznań nawróconego antysemity”. W gruncie rzeczy nie wiemy nawet, czy zmienił swój niechętny stosunek do Żydów. Być może w fakcie ustanowienia getta na terenie swojej parafii dostrzegł „palec Boży” i postanowił to zadanie wykonać jak najlepiej? Górę nad uprzedzeniami wziął też zapewne, właściwy mu od zawsze, odruch solidaryzowania się z najsłabszymi.

Niejednoznacznie oceniany jest fakt, że księża udzielali w getcie sakrament chrztu świętego. Według niektórych źródeł zdecydowało się go przyjąć kilka tysięcy zamkniętych za murem Żydów. Bardziej realistyczne wydają się jednak szacunki mówiące o kilkuset ochrzczonych. Część neofitów zmianę religii traktowała zapewne jako duże przeżycie duchowe. Inni, być może większość, podchodzili do sprawy bardzo pragmatycznie. Liczyli, że jako chrześcijanie będą lepiej niż inni Żydzi traktowani przez Niemców. Być może mieli też nadzieję na uzyskanie pomocy od Polaków.

Opuszczając getto na rozkaz Niemców, ks. Czarnecki zabrał ze sobą figurę Matki Boskiej, przy której odbywała się katecheza dla przygotowujących się do chrztu. Figura przetrwała wojnę. Stoi dziś na terenie przynależnym do kościoła św. Katarzyny na warszawskim Służewie i nazywana jest „Matką Bożą z Getta”. Tabliczka na cokole pomnika głosi: „Przed tą figurą Niepokalanej w getcie warszawskim złożyło wyznanie wiary katolickiej tysiące Żydów”. Czy tylko przewrażliwione ucho może usłyszeć w tych słowach pogłos triumfalizmu? Z pewnością brakuje tu informacji, że nie bliżej nieokreślone „tysiące”, a trzysta tysięcy Żydów z tegoż getta – ochrzczonych na równi z nieochrzczonymi – poniosło śmierć.

Cytat w pierwszym akapicie tekstu z: L. Hirszfeld, „W cieniu kościoła Wszystkich Świętych”, [w:] „Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939–1945”, oprac. W. Bartoszewski, Z. Lewinówna, Kraków 1969, s. 817.

Big marceli godlewski gr b 01
Grób Marcelego Godlewskiego / fot. AldraW / Wikimedia Commons / lic. CC-BY-SA 3.0


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


USA podsłuchiwały premiera Izraela?

USA podsłuchiwały premiera Izraela?

Wall Street Journal


Premier Izraela Benjamin Netanjahu (fot. Mousse / newspix.pl)
Premier Izraela Benjamin Netanjahu (fot. Mousse / newspix.pl)

Z informacji dziennika “Wall Street Journal” wynika, że amerykańskie służby mogły podsłuchiwać rozmowy izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu.

Biały Dom na razie nie chce komentować medialnych doniesień. Komentarza w tej sprawie odmawia również Ambasada Izraela w Stanach Zjednoczonych. – Działalność wywiadowcza, która jest skierowana na inne kraje jest prowadzona wyłącznie w interesie bezpieczeństwa narodowego. Przepis ten ma zastosowanie zarówno jeśli chodzi o światowych przywódców jak i zwykłych obywateli – wyjaśnił rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy Białym Domu. Przytoczył również słowa prezydenta Obamy, który wielokrotnie mówił o tym, że “zaangażowanie Stanów Zjednoczonych na rzecz bezpieczeństwa Izraela jest święte”.

Bezpieczeństwa Narodowego USA. Wówczas prezydent Obama mówił, że szpiegowanie głów innych państw powinno zostać jak najbardziej ograniczone. Z doniesień “WSJ” wynika jednak, że “ważne względy bezpieczeństwa narodowego” stanowią rodzaj usprawiedliwienia dla takiej działalności, w wyniku której ucierpieć mogli m.in. premier Izraela Benjamin Netanjahu czy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


O śmierci Primo Leviego

[Listy w butelce] O śmierci Primo Leviego

Jan Tokarski



Primo Levi (ur. 31 lipca 1919 w Turynie, zm. 11 kwietnia 1987 tamże) – pisarz i chemik włoski pochodzenia żydowskiego.
Jako uczestnik ruchu oporu został w 1943 aresztowany przez narodowych socjalistów i deportowany do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Monowitz, przeżył dzięki pracy w laboratorium chemicznym. Autor wstrząsających relacji zawartych w utworach autobiograficznych (m.in. Czy to jest człowiek, 1958, wyd. pol. 1978, 1996, 2008). Pisał również opowiadania fantastycznonaukowe (wybór pol. Najlepsza jest woda, 1983). Levi jest także autorem książki Pogrążeni i ocaleni (1986, wyd. pol. 2007) – filozoficznego studium nad przyczynami zachowań człowieka w obliczu śmierci i nieludzkiego traktowania w obozie koncentracyjnym.

Dwukrotnie po wojnie odwiedzał Auschwitz, w roku 1965 i 1982.

Zginął, spadając ze schodów w domu, w którym mieszkał. Jego śmierć powszechnie uznano za samobójstwo; niektórzy spośród jego znajomych jednak odrzucają wersję o odebraniu sobie życia, wskazując na fakt, że przed śmiercią Levi miał wiele dalekosiężnych planów, nie pozostawił także żadnej notki czy listu pożegnalnego. Bliska przyjaciółka Leviego, Rita Levi-Montalcini, zwróciła uwagę na fakt, że Levi będąc inżynierem chemikiem, miał do wyboru wiele pewniejszych metod odebrania sobie życia niż upadek ze schodów, który mógł zakończyć się nie zgonem, lecz paraliżem. Twierdziła również, że Levi przed śmiercią narzekał na uporczywe zawroty głowy, co mogłoby wskazywać na nieszczęśliwy wypadek.


Czy samobójstwo musi mieć sens? O tajemniczych i kontrowersyjnych okolicznościach śmierci Primo Leviego opowiada filozof Jan Tokarski.

1.
„Dlaczego zawsze ta sama absolutna ciemność w moich książkach?” – pytał Thomas Bernhardt. I odpowiadał: „W ciemności wszystko staje się wyraźne”. Dzięki ciemności odróżniamy rzeczy istotne od błahych, wartościowe od pozbawionych znaczenia. Za jej sprawą nasze postrzeganie świata zostaje (owszem, boleśnie) zweryfikowane. Odkąd padł na nie cień, w niektóre dające otuchę myśli nie da się już wierzyć.

Primo Leviego, Włocha żydowskiego pochodzenia, dotknęła ta dwuznaczna klątwa widzenia rzeczy z całą wyrazistością. Urodził się w 1919 r. w Turynie, gdzie mieszkał całe niemal życie, wyjąwszy pewne – jak je sam określał – „mimowolne przerywniki”. Najdłuższa taka pauza przydarzyła mu się między wrześniem 1943 a październikiem 1945 r. Historyczna burza rzuciła wówczas Leviego najpierw do Auschwitz, a później – do rozmaitych zorganizowanych przez Rosjan obozów dla uchodźców. Do samego końca życia, przez ponad cztery powojenne dekady, Levi starał się opowiedzieć to, co zobaczył w ciemności, do której został wtrącony. W 1987 r. zginął, najprawdopodobniej śmiercią samobójczą, rzucając się ze schodów.

2.
O „tajemnicy” Primo Leviego (z okazji wydania po angielsku jego dzieł zebranych) pisał niedawno na łamach „The New York Review of Books” Tim Parks [1], przypadkowo wywołując na nowo dyskusję na temat okoliczności zgonu pisarza [2]. Parks podtrzymuje tezę o samobójczej śmierci Leviego. Powołuje się na autorytet jego biografów, którzy zgodnie ją potwierdzają. Przytacza stwierdzenia samego włoskiego pisarza: „W swoich pracach prezentuję siebie jako człowieka zrównoważonego, ale naprawdę bynajmniej nie jestem zrównoważony”. Przypomina wreszcie słowa wdowy po Levim, która dowiedziawszy się o śmierci męża, miała powiedzieć, że zrobił po prostu to, co od dawna zapowiadał.

W ogłoszonym również na łamach „NYRB” liście do redakcji Carolyn Lieberg podważa jednak to zapatrywanie. „Ludzie znajdujący się blisko Leviego, uznający zrazu, że popełnił on samobójstwo, zmienili swój pogląd na temat tego wydarzenia. Chodzi chociażby o jego kardiologa i przyjaciela Davida Mendela, laureatkę Nobla Ritę Levi Montalcini, która również się z nim przyjaźniła czy Fernando Camona” – pisze Lieberg. W dniu śmierci Levi znajdował się w istnym wirze działań. W kolejny poniedziałek miał umówiony wywiad, rozważał możliwość zatrudnienia na prestiżowym stanowisku w wydawnictwie Einaudi, a jeszcze o poranku wysłał list pełen planów na przyszłość. „Teza o samobójstwie”, twierdzi na tej podstawie Lieberg, „nie ma więc sensu”. Pisarka zakłada tym samym, że samobójstwo powinno mieć sens i powinniśmy umieć je wyjaśnić lub zrozumieć. Ciemność nie tylko ma sprawiać, że rzeczy stają się wyraźne, ale i sama ma być wyraźna.

3.
Z obozowych wspomnień Leviego wiemy, że wielu więźniów nazistowskich obozów dzieliło pewien zbiorowy koszmar. Śniło im się mianowicie, że wojna się skończyła, a oni – cali i zdrowi – szczęśliwie wrócili do swoich domów. Siedzą wśród najbliższych sobie osób, które jednak odwracają wzrok, kiedy tylko byli więźniowie próbują opowiedzieć o swoich doświadczeniach z obozu. Cała atmosfera ciepła i bliskości błyskawicznie się wówczas ulatnia, a między ocalonymi z Zagłady i ich rodzinami czy przyjaciółmi wyrasta niemożliwy do przebicia mur. O ciemności, którą ci pierwsi noszą w sobie, ci drudzy wolą nie słyszeć. Nie chcą nic o niej wiedzieć, nie mają zamiaru o niej pamiętać.

Po wojnie ten koszmar stał się jawą. Wydane w 1947 r. wspomnienia Leviego nie wzbudziły zrazu praktycznie żadnego zainteresowania. Zawarte w ich tytule, dotyczące więźniów obozów pytanie – „Czy to jest człowiek?” – było tym właśnie, którego Europa nie chciała sobie stawiać. Słusznie zlękniona tym, co mogłaby zobaczyć, spoglądając we własną niedawną przeszłość, wybierała amnezję. Niedobitki Holokaustu stały się rozbitkami powojennej Europy. Mało kto chciał patrzeć z nimi w ciemność, którą w sobie nosili.

4.
U takich postaci jak Primo Levi uderza mnie nieodparta potrzeba opowiedzenia swojego losu. Jego styl jest dojmująco chłodny, sprawia wrażenie, jakby sam autor się nie liczył. Włoski pisarz notuje wszystko ze skrupulatnością mikroskopu – i z właściwym temu narzędziu brakiem afektacji. Nie dajmy się jednak zwieść. We wszystkim, o czym pisze, chodzi o niego. O jego życie. O to, czego żadną siłą nie może z niego wykroić. I dlaczego – jednocześnie – nie potrafi znaleźć właściwego wyrazu.

Czy to przypadek, że – gdy wszystko inne zawiodło – szukamy ratunku w słowach? Sam zamiar zdaje się irracjonalny. Słowa – mogłoby się wydawać – niczego nie mogą zmienić. A przecież jest inaczej. Opowiadanie to próba wydarcia tego, co w sobie nosimy niemocie. Bo nie ma dla człowieka nic ważniejszego, niż powiedzieć komuś – komuś, kto nas może zrozumieć – kim się jest i co się przeżyło. Odsłonić to, co w nas ciemne, nieprzejrzyste. Pozbawione nazw, nie ujęte w karby opowiadania, nie wysłuchane, nasze życie traci konsystencję. Jest tylko wysypiskiem bezładnie rzuconych na stos chwil, dni i lat. Nic one nie znaczą, ani do niczego nie odsyłają – mogą tylko gnić na słońcu. Czasami jedyne dostępne człowiekowi zbawienie to możliwość podzielenia się z kimś swoją ciemnością.

5.
Jaka jest cena takiego „zbawienia”? I kto ją płaci? Prawda wyzwala – ale tylko tych, którzy ją wypowiadają, nie tych, którzy muszą jej słuchać. Ci drudzy zawsze ryzykują wiele. Wpatrywanie się w czyjąś ciemność jest przecież podobne do przyjmowania toksyn. Nigdy nie można z góry wiedzieć, czy wstrzyknięta dawka nas nie zabije lub trwale nie zatruje.

Primo Levi miał szczęście. Znalazł kogoś, kto zechciał go wysłuchać. Tą osobą była jego żona, Lucia Morpurgo, z którą pisarz zaczął się spotykać na początku 1946 r. Fakt, że miał komu opowiadać to, co przeżył, był dla Leviego, jak potem sam wspominał, czymś na kształt powrotu do świata żywych. Bo nie jest ważne, jaką ciemność ktoś w sobie nosi. Ważne, czy jest z nią sam.

6.
Czy jednak z ciemności można wyjść do końca, bez szwanku? Z ostatnich partii innej książki Leviego, „Rozejmu”, wiemy, że nie miał on nigdy takiego poczucia. Opisuje w niej swoją trwającą dziewięć miesięcy podróż z obozu do normalnego życia. Przemierzył w tym czasie tereny Polski, Ukrainy, Białorusi – brzuch powojennej Europy, z którego zrodzić się miało nowe życie. Ale nawet tu hasłem narodzin pozostało powtarzające się co ranek we wnętrzu czaszki „Aufwachen!” – krzyk, którego nikt poza nim nie mógł usłyszeć. Również w relację z żoną z czasem wdarły się rutyna, obcość, poczucie niepełnego zrozumienia.

Chwiejne, na wskroś ludzkie „zbawienie” bycia wysłuchanym zawsze może zostać cofnięte lub zawieszone. Czasami muru, który oddziela mnie od innych, nie da się do końca zburzyć. Może to właśnie poczuł Primo Levi, stając 11 kwietnia 1987 r. na szczycie klatki schodowej?

Przypisy:

[1] T. Parks, „The Mystery of Primo Levi”, „New York Review of Books”, November 5, 2014.

[2] C. Lieberg, T. Parks, „How Did Primo Levi Die?: An Exchange”, „New York Review of Books”, December 17, 2015.


Jan Tokarski
filozof, historyk idei. Ostatnio opublikował „Czas zwyrodniały” (2014). W przyszłym roku ukaże się jego książka o Leszku Kołakowskim pt. „Obecność zła”.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Israel’s homegrown enemies

Israel’s homegrown enemies

Jewish terorThis past July, unknown assailants threw a firebomb into the home of the Dawabshe family in Duma. The mother, Reham and the father Saad along with their eighteen month old baby Ali were killed. Four year old Ahmed was critically injured.

Authorities immediately alleged that the assailants were members of a Jewish terrorist organization. The accusations were widely disregarded by members of the national religious camp, and by the Right, more generally. But following news that Jewish suspects were arrested for the crime earlier this month, those early allegations ring truer than before.

The Right had good reason to raise an eyebrow at the allegations. The IDF, the Shin Bet and state prosecutors have a long history of open discrimination against the Right.

Fourteen years before the Dawabshes were murdered, then attorney general Elyakim Rubinstein retracted five year old indictments against members of Eyal.

Eyal was a phony terror group put together in 1994 by a Shin Bet agent provocateur named Avishai Raviv. Its purpose was to demonize the national religious community. As the most outspoken critics of the Oslo peace process with the PLO, the national religious community was targeted for demonization.

Raviv and his colleagues had for years sought to entice members of the community to carry out acts of politically motivated violence. And when all else failed, he formed a fake terror group and invited reporters to film its fake swearing in ceremony.

The Shin Bet’s history, along with the IDF’s Central Command’s longstanding policy of portraying alleged Israeli vandalism of Palestinian property as the moral equivalent of Palestinian terrorism against Israelis has led many law abiding citizens on the Right to take allegations regarding Jewish terrorist cells with a grain of salt.

But this week we learned that this time the allegations may well be true. Just as bad, this week we discovered that not only do Jewish terrorists exist, they have supporters.

Wednesday night Channel 10 broadcast a video of young people dancing at a recent wedding in Jerusalem. The wedding was of friends of the men recently arrested on suspicion of involvement in the murder of the Dawabsheh family. Rather than dance around the bride and the bridegroom, as is the custom at Jewish weddings, wedding guests held up rifles, guns, Molotov cocktails and knives and danced around a photo of baby Ali Dawabshe.

The message was clear. The guests at the wedding weren’t waiting for indictments or a court verdict. They were sure their friends murdered the Dawabshehs – including their baby – and they supported the murder.

Here is the place to note that the suspects are innocent until proven guilty. The film is not evidence of guilt.

But the video does show that Jewish terrorists have supporters and those supporters believe that child killers are heroes.

How are we to relate to this state of affairs? How are we to respond to the increasingly sure knowledge that there are Jewish terrorists and that those terrorists have supporters?

Among those supporters are hundreds of people who have tried to shift the discussion from the act of terrorist murder the suspects are alleged to have committed to a discussion of allegations made by their attorneys, that since their arrest the alleged Jewish terrorists have been tortured by their investigators.

How are we supposed to react to those who rush to every open microphone and accuse the state of torturing the terror suspects, rather than consider, for a moment, what these men are suspected of having done? How are we to react to people who, even in the presence of evidence insist that the state is completely evil and the suspected terrorists are simply victims of discrimination?

Those who blithely accuse counter-terror investigators of torturing terror suspects while ignoring evidence and the nature of the crime itself, are terror apologists. In behaving as they do, they serve as the moral equivalent of anti-Zionist leftists from Breaking the Silence and its sister groups who libel Israel internationally.

Both groups of terror apologists use anti-Jewish rhetoric to harm the Jewish state. Both groups libel Israel with false allegations of torture that neither would dare to raise against any other country.

There are of course difference between the two groups.

Breaking the Silence and sister groups like B’tselem are funded by foreign governments. They disseminate their blood libels against Israel to foreign audiences. Their goal is to transform the anti-Semitic mood in foreign lands into anti-Semitic policies by foreign governments.

The ultimate goal of such groups is the destruction of Israel. They seek Israel’s destruction because they believe that Israel is illegitimate and should be replaced by a non-Jewish state of one sort or another.

Unlike their leftist counterparts, terror apologists on the Right do not receive foreign funding. They do not direct their actions to international audiences.

They don’t seek the adulation of the likes of Roger Waters or John Kerry. They don’t encourage Europe to wage economic warfare against Israel or the US to abandon Israel at the UN. They don’t legitimize Arab terrorism.

Their target audience is the Israeli public. They wish to convince the public to accept the legitimacy of the Jewish terrorists by painting them as victims.

But these terrorists are not victims. In their manifesto, the terrorists make clear that they wish to bring about the destruction of Israel. They view terrorism as a means to achieve that aim. One of the consequences of terrorism is that it weakens Israel’s international standing. And in their manifesto, the terrorists say that they seek to use Israel’s “weak points,” including its diplomatic weakness in order to destroy it.

By falsely accusing the state of committing torture, right wing terror apologists are advancing the cause of the terrorists just as surely as Breaking the Silence members advance the cause of Palestinian terrorists when they disseminate their blood libels about IDF “war crimes,” to European and US audiences.

Given the similarity of their actions and goals, it should be clear that terror apologists on both sides of the spectrum must be shunned.

This brings us to the nature of the terrorism that these apologists justify.

Are Jewish terrorists who seek Israel’s destruction different from Muslim terrorists who seek Israel’s destruction?

In two key ways they do differ. First there are the numbers. Whereas there may be a few hundred Israelis who have joined terror cells, tens of thousands of Palestinians are members of terror groups in Judea and Samaria alone. Gaza of course, is governed by a terrorist group.

Second, there are their support bases.

Jewish terrorists are condemned and rejected by every major and minor political force in Israel. Although their support base may have grown in recent years, it still numbers no more than a few thousand people, on the fringes of society.

In stark contrast, the Palestinian Authority and all private and public Palestinian institutions of note lionize Palestinian terrorists. Jailed terrorists and their families receive generous governmental compensation. The general public views them as national heroes and children are taught from preschool on to follow in their footsteps and kill Jews in order to destroy Israel.

Wednesday, as Israel’s entire rabbinical and political leadership stood as one and condemned the wedding guests who glorified Jewish terrorists on the video, Fatah – the terror group and political party led by PA Chairman Mahmoud Abbas – published a post on its Facebook page praising the terrorist murderers who the same day killed two Israelis and critically wounded a third outside the Jaffa Gate in Jerusalem.

For counterterror and law enforcement bodies, fighting Jewish terror poses the same challenges as fighting Islamic terrorism. In both cases, the central challenge is to target and arrest terrorists and infiltrate their networks while continuing to respect the civil rights of the surrounding population.

In both cases, when investigators are contending with active terror networks, they are sometimes compelled to use unpleasant interrogation techniques. As numerous courts, ministerial oversight committees and the Knesset have determined, these techniques are not torture. They are legitimate interrogation methods and they are used sparingly and only when they are required to protect the public from terrorists who target the innocent.

This then brings us back to the wedding video and the difficulty we experience in accepting that Jewish terrorism exists, support for Jewish terrorism exists and both need to be dealt with.

There can be little doubt that Jewish terrorism would be far easier to fight today if the Shin Bet and the state prosecutors had not made malicious use of agent provocateurs to demonize the national religious camp in the 1990s. So too, if IDF commanders and the Civil Administration were less quick to support anti-Israel European funded NGOs against Jewish communal interests in Judea and Samaria today, community members would have less trouble believing the worst about Jewish extremists at the fringes of society. Indeed it would be far more difficult for overzealous defense attorneys to convince anyone that suspected terrorists have undergone torture.

But while the public has legitimate grounds for suspicion, it is no longer possible to dismiss the allegations of Jewish terrorism. There are members of the nationalist camp that wish to destroy Israel. They are willing to commit terrorist attacks against Arabs as well as Jews to achieve their goals.

As a consequence, just as the vast majority of the public demands that the government take all necessary measures to destroy Palestinian terror groups, so the public must demand that the government destroy Jewish terror groups.

Just as we decry apologists for Palestinian terrorism, so we must shun apologists for Jewish terrorism.

In recent years, as the movement to delegitimize Israel from the Left has gained momentum, Prime Minister Binyamin Netanyahu has taken to referring to Israel as “the one and only Jewish state.”

To Zionist ears, his constant refrain often sounds grating. Why bother mentioning the obvious?

But today his characterization of Israel rings true. Indeed, it is a reminder of what we can lose, and what we must do everything we can to defend.

We have but one Jewish state. And we will never have another one.

Warts and all, Israel must be defended from all of its enemies. Jewish terrorists, like Palestinian terrorists, are not victims. They are enemies of the state. Their apologists – like apologists of Palestinian terrorists – are also enemies of the state. We must fight and defeat them all with equal determination.

Originally published in The Jerusalem Post.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com