Archive | 2023/08/31

„Chcemy zrobić to, co Samson”… Bunt więźniów obozu pracy przymusowej w Koninie-Czarkowie (12 sierpnia 1943 r.)


„Chcemy zrobić to, co Samson”… Bunt więźniów obozu pracy przymusowej w Koninie-Czarkowie (12 sierpnia 1943 r.)

Szymon Pietrzykowski


Mija okrągła, osiemdziesiąta rocznica mało znanego aktu żydowskiego oporu. 12 sierpnia 1943 nastąpił bunt żydowskich więźniów obozu pracy w Koninie-Czarkowie. Tego dnia pozostający przy życiu nieliczni więźniowie podpalili część baraków, kilku z nich popełniło samobójstwo. Intencją buntowników nie było zabijanie Niemców (najprawdopodobniej nie dysponowali żadną bronią), lecz godna śmierć. Inspirację mogli zaczerpnąć z powstania w getcie warszawskim, o którym wieści dotarły do Konina.

Masowa mogiła ofiar obozu pracy w Koninie-Czarkowie, cmentarz na ul. Kolskiej w Koninie

Gemeinschaftslager der DAF [Deustcher Arbeitsfront] Nr 23 Konin (Obóz Zbiorczy Niemieckiego Frontu Pracy nr 23 Konin) był jednym z co najmniej dwunastu obozów, w ramach których prowadzono prace związane z budową i modernizacją szlaków kolejowych wzdłuż linii Berlin–Poznań–Warszawa–Moskwa[1]. Pierwotnie podlegał Niemieckiej Kolei Rzeszy (Deutsche Reichsbahn), a od maja 1942 r., decyzją pełnomocnika Rzeszy ds. pracy Fritza Sauckela, wszystkie obozy pracy przymusowej różnego typu przeszły pod kontrolę DAF-u[2]. Przez kilkanaście miesięcy przebywało w nim łącznie około tysiąca więźniów, jednak liczebność obozu systematycznie spadała. Przy budowie torów, stacji kolejowej i parowozowni przymusowo zatrudnieni byli Żydzi sprowadzeni z gett w Gąbinie, Gostyninie, Jaksicach, Poddębicach czy Sannikach[3].

Obóz składał się z siedmiu baraków ogrodzonych drutem kolczastym – w pięciu przebywali więźniowie, dwa pozostałe przeznaczono na kuchnię i siedzibę komendanta oraz magazyn i pomieszczenia niemieckiej policji. Straż obozowa na początku składała się z około 5-6 osób, później się rozrosła. Strażnicy w przeważającej większości wywodzili się z polskich volksdeutschów. W obozie występowali więźniowie funkcyjni wyłonieni spośród Żydów – pełnili rolę pośredników między Niemcami a pozostałymi współwięźniami. Źródła mówią o różnych postawach – od serwilizmu do bohaterstwa[4].

[2].jpg [335.59 KB]
Szkic sytuacyjny obozu pracy przeznaczonego dla ludności żydowskiej w Koninie-Czarkowie
sporządzony na podstawie relacji polskich świadków, po 1969 r.

Śmiertelność w obozie była bardzo wysoka. Więźniowie cierpieli i umierali z powodu głodu, szerzyły się choroby (np. tyfus), na stanowiskach pracy zdarzały się częste kontuzje i wypadki, Żydzi byli też ofiarami arbitralnej przemocy ze strony załogi obozowej (żaden z jej członków nie został ukarany po wojnie – śledztwo toczone we Frankfurcie przeciwko jednemu z komendantów, Wilhelmowi Schäferowi, zostało umorzone w 1985 r. z powodu śmierci oskarżonego[5]). Ciała zmarłych z wycieńczenia bądź zabitych chowano w masowym grobie na cmentarzu katolickim przy ul. Kolskiej. Między kwietniem a wrześniem 1942 r. około 140 więźniów niedających się do dalszej pracy Niemcy wywieźli do Chełmna nad Nerem, a około 130 przeniesiono z Konina-Czarkowa do obozu pracy w Andrzejowie koło Łodzi (wykonywali tam podobne prace).

[3].jpg [44.51 KB]
Znaczek odnaleziony po wojnie na terenie poobozowym

Na początku sierpnia 1943 r. ostatni więźniowie (grupa około 50-60 osób) dowiedzieli się o zbliżającej się likwidacji obozu od zaufanych członków załogi obozowej, którzy potajemnie przemycali im różne informacje ze świata zewnętrznego (m.in. o wybuchu powstania w getcie warszawskim). Jak wspomina jeden z ocalałych, Zygmunt Pytel (1904–1996): „Mówił nam o tym w tajemnicy magazynier Niemiec (nazwiska nie znam), który ostrzegł nas, że z chwilą likwidacji obozu wszyscy więźniowie zostaną zlikwidowani także. Nie znając możliwości ratunku postanowiliśmy w tajemnicy podpalić cały obóz, a w płomieniach popełnić wszyscy samobójstwo przez powieszenie się. Dnia tego nie ustaliliśmy jednak dokładnie, czekając na dalszy rozwój wypadków”[6].

12 sierpnia 1943 r. w godzinach popołudniowych cześć więźniów (głównie pozostający tamtego dnia na miejscu więźniowie funkcyjni) wznieciła pożar kilku obozowych barakach. Samobójstwo popełniło (co najmniej) dziewięć osób: Fajwisz Kamlarz, Hans Knopf (lekarz obozowy), Abraham Tabacznik, Geceł Klejnot, Abraham Najdorf, Salomon Nusynowicz, Szlama Michalski, Abraham Zajf i Fiszel Zielonka. Nazwiska te widnieją w dokumencie podpisanym przez komendanta Schäfera 9 października 1943 r.[7]. Jeden z buntowników, Fajwisz Kamlarz, przetransportowany do Konina z getta w Gąbinie 8 marca 1942 r., pozostawił po sobie testament zawierający m.in. następujące dramatyczne słowa: „Nie powinniście postrzegać tego jako wyniku naszej lekkomyślności lub tchórzostwa. Nie jesteśmy tacy. Dość już się napatrzyliśmy i nie mamy dla kogo żyć. […] Ja i kilku moich towarzyszy chcemy zrobić to, co Samson, jeśli tylko nam się powiedzie i będzie ku temu okazja. […]”[8]. Wywołane pożarem zamieszanie wykorzystała dwójka zbiegów: Chaim Strykowski i Majlich Szatan (nazwiska te podał Schäfer w późniejszym telefonogramie do nadburmistrza Łodzi i Zarządu łódzkiego getta z 24 października[9]). 

[6].jpg [119.98 KB]
Fragmenty testamentów napisanych w jidysz,
pozostawionych rabinowi Aaronsowi na przechowanie
przez dwóch uczestników buntu,
którzy ponieśli śmierć w jego trakcie,
Fajwisza Kamlarza i Abrahama Zajfa

Niemcy dość szybko opanowali sytuację przy pomocy funkcjonariuszy konińskiego gestapo i straży pożarnej. Resztę więźniów deportowano pod koniec miesiąca do podobozów Auschwitz-Birkenau. Zagładę przeżyło niewielu więźniów Konina-Czarkowa, po wojnie relację o swoich doświadczeniach w obozie złożyli tylko niektórzy. Jednym z nich był przywoływany już Zygmunt Pytel. Do obozu pracy trafił mniej więcej w połowie października 1942 r. z gąbińskiego getta wraz z trzema braćmi – Fajwlem, Maerem-Szymchą i Mordechajem (Mordką), z których żaden  nie przeżył. W zeznaniu złożonym przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi 18 listopada 1983 r. następująco przedstawił okoliczności buntu:

Któregoś dnia ja pracowałem poza obozem w pomieszczeniu jednego z niemieckich inżynierów nadzorujących pracę przy budowie torów, gdzie sprzątałem jego mieszkanie. Pracowało wtedy poza obozem więcej więźniów. Tam to przyszło do mnie dwóch nieznanych mi więźniów i powiedzieli mi, że już nadszedł czas i trzeba podpalić obóz a następnie skończyć ze sobą. Kiedy to usłyszałem tak się tym przejąłem, że padłem zemdlony i nie wiem co działo się dalej. Odzyskałem dopiero przytomność, gdy jakaś Niemka krzyczała głośno, że pali się cały obóz i dzieją się straszne rzeczy. Istotnie, kiedy oprzytomniałem, obóz cały stał w płomieniach a wokół nadjeżdżało pełno Niemców oraz oddziały straży pożarnej. Pożar ugaszono, ale wielu więźniów spłonęło w nim, popełniając uprzednio samobójstwo. Ile łącznie zginęło w taki sposób, nie umiem podać, ale ocalało nas tylko 49 i wszystkich nas następnie wywieziono do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

Kiedy mnie doprowadzono na teren płonącego jeszcze obozu widziałem spalone i płonące jeszcze ciała. Widziałem też, jak jeden z więźniów o nazwisku Hansen żył jeszcze i został na moich oczach zastrzelony przez jakiegoś przybyłego z zewnątrz funkcjonariusza policji hitlerowskiej. Tenże Hansen był z Berlina, podobno był Niemcem i nawet poprzednio służył w armii niemieckiej, ale władze dopatrzyły się, iż jest Żydem i osadziły go w tym obozie. Był on lekarzem i aby popełnić samobójstwo połknął dawkę trucizny, która była chyba zbyt mało skuteczna, bo jeszcze żył i wtedy przy mnie został jeszcze zastrzelony [najprawdopodobniej mowa o lekarzu Hansie Knopfie, zeznający omyłkowo ustalił ponadto termin buntu na późną jesień 1943 r – Sz. P.][10]

W załączonej do relacji urzędowej notatce napisano: „Rozmówca w ogóle bardzo niechętnie wspomina te czasy i podczas opowiadania płacze na wspomnienia o swym pobycie w tymże obozie w Koninie” (za: Ibidem, k. 89). Po wyzwoleniu Zygmunt Pytel był pracownikiem domu kultury w Gostyninie i rodzinnych Sannikach, kierował licznymi zespołami muzycznymi[11].

[7].jpg [92.68 KB]Zygmunt Pytel, ocalały więzień obozu pracy w Koninie-Czarkowie,
tóry w latach 70. złożył obszerną relację przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi, 1969

Dzięki staraniom konińskich społeczników i samorządowców w 2003 r. na miejscu byłego obozu, w pobliżu dworca PKP, ustawiono głaz z tablicą pamiątkową. Widnieje na niej inskrypcja następującej treści: „W okresie okupacji niemieckiej w latach 1942–1943 mieścił się tutaj obóz pracy przymusowej dla Żydów, Po bucie więźniów w sierpniu 1943 r. hitlerowscy wywieźli ich do innych obozów”[12]. [11].jpg [519.91 KB]

Fragment głazu z tablicą pamiątkową postawionego w 2003 r. na miejscu byłego obozu, w pobliżu dworca kolejowego

Przypisy:

[1] Por. A. Ziółkowska, Obozy pracy przymusowej dla Żydów w Wielkopolsce w latach okupacji hitlerowskiej (1941-1943), Poznań 2005, s. 40-43.

[2] Por. Ibidem, s. 96; Ł. Pawlicka-Nowak, Obóz pracy dla Żydów w Koninie-Czarkowie [w:] Zwój domu niewoli. Dziennik rabina Aaronsona, więźnia niemieckiego obozu dla Żydów w Koninie-Czarkowie, 1942-1943, oprac. Ł. Pawlicka-Nowak, tłum. M. Lipska, Konin 2016, s. 21-47; J. Gulczyński, Obóz pracy dla Żydów w konińskim Czarkowie (1942-1943), Kronika Wielkopolski, 2007, nr 4, s. 31-42; T. Richmond, Uporczywe echo. Sztetl Konin – poszukiwanie, tłum. P. Szymczak, Poznań 2001, s. 351-355.

[3] Konin już od dłuższego czasu stał się Judenrein (wolny od Żydów) – pod koniec listopada ok. 1000 konińskich Żydów zostało deportowanych do Ostrowca Świętokrzyskiego. Do lata 1940 r. Żydzi z powiatu konińskiego trafili do gett w Zagórowie, Grodźcu i Rzgowie, a jesienią 1941 r. zostali zamordowani w lasach Niesłusz-Rudzica i w okolicach Kazimierza Biskupiego. Por. D. Dąbrowska, Zagłada skupisk Żydowskich w „Kraju Warty” w okresie okupacji hitlerowskiej, Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, 13-14 (1955), s. 132-133, 135, 170-171 (Tabela 13: Rejencja Inowrocław, Powiat Konin)

[4] Ł. Pawlicka-Nowak, Obóz pracy dla Żydów w Koninie-Czarkowie, op. cit., s. 38-42.

[5] Por. Ibidem, s. 25-27; Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, Oddział w Poznaniu (dalej AIPN Po), Akta Główne Prokuratora w sprawie zbrodni popełnionych przez funkcjonariuszy III Rzeszy wobec osób narodowości żydowskiej osadzonych w obozie w Czarkowie koło Konina, Pismo prokuratury przy sądzie Landgericht, Frakfurt am Main, do Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce z 20.12.1985 sygn. S.51/09/Zn (dawna sygnatura: OKP, III Ds. 99/67),  k. 127.

[6] AIPN Po, Akta Główne Prokuratora w sprawie zbrodni popełnionych przez funkcjonariuszy III Rzeszy wobec osób narodowości żydowskiej osadzonych w obozie w Czarkowie koło Konina, Protokół z przesłuchania świadka (Zygmunt Pytel, Łódź, 18.11.1973), sygn. S.51/09/Zn, (dawna sygnatura: OKP, III Ds. 99/67), k. 87.

[7] Por. Ł. Pawlicka-Nowak, Obóz pracy dla Żydów w Koninie-Czarkowie, op. cit., s. 24.

[8] Za: A. Styczyńska, „Nie powinniście postrzegać tego jako wyniku naszej lekkomyślności lub tchórzostwa”. Testamenty Fajwisza Kamlarza i Abrahama Zajfa, uczestników buntu w obozie pracy przymusowej dla Żydów w Koninie, Zagłada Żydów. Studia i Materiały, R. 2022, nr. 18, s. 569.

[9] Ibidem, s. 24.

[10] AIPN Po, Akta Główne Prokuratora w sprawie zbrodni popełnionych przez funkcjonariuszy III Rzeszy wobec osób narodowości żydowskiej osadzonych w obozie w Czarkowie koło Konina, Protokół z przesłuchania świadka (Zygmunt Pytel, Łódź, 18.11.1973), sygn. S.51/09/Zn, (dawna sygnatura: OKP, III Ds. 99/67), k. 87-88.

[11] Ibidem, s. k. 89. Por. B. Konarska-Pabiniak, Pytel Zygmunt (Salomon) (1904-1996) – ocalały z Holokaustu, skrzypek, kierownik zespołów muzycznych [w:] Gostyniński słownik biograficzny, red. B. Konarska-Pabiniak, Gostynin 2017, s. 304-305.

[12] J. Gulczyński, Obóz pracy dla Żydów w konińskim Czarkowie (1942-1943), s. 41.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Will the Jewish Community Panic if Antisemitism Ever Drops?

Will the Jewish Community Panic if Antisemitism Ever Drops?

David Suissa / JNS.org


Swastika stickers found on the Alaska Jewish Museum and “Mad Myrna’s” bar on May 26, 2021. Photo: Anchorage Police Department.

I can’t tell you how often I get emails from Jewish groups alerting me that antisemitism is on the rise. Week after week, I’m told that this rise is “nothing short of alarming” and that we must “rise up” to fight it.

These messages, needless to say, invariably come with a pitch for donations. After all, how can you fight antisemitism without money? If money makes the world go ‘round, in the Jewish communal world antisemitism makes the money come out.

Which brings up this question: What happens if antisemitism ever goes down? That is, if activist groups succeed in lowering antisemitism to non-alarming levels? Without the trusted crutch of alarmism, how much money would these groups raise?

Here’s the thing about alarmism: it’s like sugar. It’s cheap and instant. Deep down you may know it’s not good for you, but the taste is irresistible.

Just as our brains are wired to crave certain tastes, they’re wired to look out for trouble. A news story about the alarming rise of antisemitism can quickly flood our brains, setting us up perfectly for a money pitch.

That’s why combating antisemitism has become such a growth industry: it’s a no-brainer. It’s so blatantly obvious, who could ever be against it? If we feel “they’re coming after us,” must we not rise up at once and fight?

The crucial question is always how to fight. Just as in a literal battle, we assume that the best way to fight is through confrontation. We must condemn, call out, punish, expose, protest, squelch the evil virus. This kind of “battle” works best with donors, because it’s concrete and visible.

But does it work?

I’ve written before that if the fight against antisemitism were a business, it would go into Chapter 11. How else to explain that after years and years of pouring more and more money and resources into the fight, somehow, we keep hearing that “it’s never been worse”? Is it possible that the more noise we make, the worse it gets?

In fairness, one reason we’ve been pouring so much money into a losing battle is that antisemitism is unlike any other cause. It holds a sacred, emotional place in the Jewish consciousness. How could it not? Jew hatred is the world’s oldest, most resilient hatred. It’s behind the darkest moment in our history. No matter where we’ve been and what we’ve done, the virus has found a way to adapt and spew its poison on the Jews.

Any news story, any email, any conversation that touches on the subject can set us off. We have a 2,000-year reservoir of fear to draw upon. This understandable fear is the ultimate trigger for donors, readers and fundraisers alike.

But we pay a price for allowing that fear to own us. For one thing, fear forces us into a short-term mentality. When we’re in the throes of short-term battles, nothing else matters but the here and now. The long-term loses saliency.

It’s in the long term, however, where the Jewish future lies. “Fighting against hate” may bring us temporary satisfaction, but it won’t nourish a strong and lasting Jewish identity.

This doesn’t mean we should ignore antisemitism; it means we shouldn’t allow it to dominate us. Yes, we should have security when we need it. We should use every legal recourse available. We should correct the lies against Israel.

At the same time, we should pick our battles and stop publicizing every little act that offends us under the guise of “calling out.” We should stop deluding ourselves and inflating expectations that we can ever “end Jew hatred.” We should stop playing in the Victim Olympics, because it’s a game we’ll always lose. And we should stop looking like fragile, humorless killers of free speech who worry only about our own.

If we’re going to worry about our own, let’s focus on what we are for, not what we are against. Let’s educate our leaders and encourage our donors to elevate the positives. In the long run, an attachment to our ancient and timeless tradition is what will last. Bringing Jews to Shabbat meals will do more for the Jewish future than bringing them to demonstrations against Jew hatred.

It’s true that in recent years, the focus on fighting a common enemy has lit a Jewish spark throughout our community. But bandages are temporary. Skirmishes come and go. If we allow the haters to define our identity and priorities, we can’t help but lower ourselves, whether we realize it or not. Haters deserve the shade they hate, not the bright lights they crave.

I’m waiting for the day when nurturing strong Jewish identities will overtake the fight against Jew hatred as a communal priority. It won’t be as dramatic or immediate or lucrative as our daily emergencies, but there’s no need to panic, because it’ll be better for the Jews and the Jewish future.


Originally published by The Jewish Journal.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Arch of ancient Roman aqueduct collapses overnight in Caesarea

Arch of ancient Roman aqueduct collapses overnight in Caesarea

JERUSALEM POST STAFF


The Antiquities Authority said it had warned local authorities the arch was in danger of collapsing.
.

A section of the aqueduct in Caesarea which collapsed overnight. / (photo credit: Muhammad Khater/IAA)

One of the arches of the ancient Roman aqueduct on the beach in Caesarea collapsed on Thursday night, according to the Antiquities Authority.

The aqueduct in Caesarea is built on top of arches, consisting of a canal which brought drinking water from springs in the south of the Carmel region to the city of Caesarea. The aqueduct was originally built by King Herod in around 20 BC and in 130 AD, the Roman Emperor Hadrian ordered extensive repairs and the construction of additions to the aqueduct after visiting the city.

The part of the arch which collapsed on Thursday night was part of a section that was added onto the aqueduct by Emperor Hadrian about 1,870 years ago. The arch is located on a beach which is open to swimmers.

Antiquities Authority stresses urgent need for ‘catastrophic situation’

“Luckily, no bathers were killed here,” said Eli Eskosido, director of the Antiquities Authority. “We have been issuing warnings, we have presented documents and plans, we have pointed out that the situation is catastrophic and that there is a real fear of collapse, we have repeatedly met with the owners of the land, we have even offered to finance some of the work with the understanding that it is simply a disaster waiting to happen. I believe that now someone will listen.”

A side by side comparison of the aqueduct before and after the collapse. (credit: Israel Antiquities Authority)

Ami Shahar, Director of the Antiquities Authority’s Preservation Administration, noted that a 15 km long aqueduct leading to Acre is in an even worse state and is in danger of collapsing. “The engineering situation there is critical and mandatory Immediate treatment,” said Shahar.

The Antiquities Authority called on the regional council in the area and the Caesarea Development Corporation to urgently set aside a budget to restore and stabilize the aqueduct.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com