Syn powiedział mi: “Nie chcę być Żydem!”. I zaczął płakać

Syn powiedział mi: “Nie chcę być Żydem!”. I zaczął płakać

ROZMAWIAŁA ANNA MALINOWSKA


Monika Goldwasser ze zdjęciem biologicznej matki

Monika Goldwasser ze zdjęciem biologicznej matki (MATEUSZ SKWARCZEK)

– Dowiedziałam się, że mój tata uczył w Królewskiej Hucie. Czy kiedyś poznam, jaki był dla uczniów, gdzie mieszkał, jak tu trafił? – zastanawia się Monika Goldwasser, która Holocaust przeżyła dlatego, że w transporcie zamiast niej wyjechała lalka

Anna Malinowska: Od lat gromadzi pani informacje o swojej rodzinie, dlatego niedawno odwiedziła pani Chorzów. Czego się pani dowiedziała?

Monika Goldwasser: Dotarłam do dokumentu, z którego wynika, że w 1930 roku mój tata Adam Goldwasser pisał z Królewskiej Huty do Krakowa. Tata uczył francuskiego, a to była prośba o przystąpienie do kolejnego egzaminu pedagogicznego. Nie bardzo wiedziałam, co z tą informacją zrobić. Gdy na spotkaniu nauczycieli w jednej z krakowskich szkół opowiadałam o swoim dość pogmatwanym życiorysie, na wspomnienie Królewskiej Huty podszedł do mnie Krystian Kazimierczuk, jeden z nauczycieli. Uczy w Akademickim Zespole Szkół Ogólnokształcących w Chorzowie, który kiedyś był Królewską Hutą. Okazało się, że to ta sama szkoła, w której pracował mój tata. Przed wojną było to Państwowe Gimnazjum im. Odrowążów. Wspaniały zbieg okoliczności! I od razu zostałam zaproszona do Chorzowa. Zobaczyłam więc miasto, w którym tata pracował, spotkałam się z nauczycielami z jego dawnej szkoły. Nic więcej nie udało mi się ustalić. Mogę jedynie powiedzieć, że uzupełniłam życiorys ojca o kolejny element.

Przeżyła pani Holocaustu.

– W sierpniu 1942 roku, kiedy likwidowano getto w Myślenicach, miałam siedem miesięcy. Rodzice widać mieli świadomość, jak to się skończy, i oddali mnie jednej z rodzin pod Myślenicami. Stamtąd zostałam od razu zabrana do klasztoru Urszulanek w Krakowie. Na kartce wypisano datę moich urodzin i informację, że jestem Moniką Goldwasser, córką Adama i Salomei.

Byłam bardzo chora. Na całym ciele miałam wrzody. Siostry starannie się mną zajęły, ale wiadomo było, że dłuższy pobyt w placówce jest niebezpieczny. Niemcy stale robili naloty, więc znaleziono polską rodzinę, która zgodziła się mnie zabrać.

Polska mama opowiadała mi później, że miałam bardzo smutne oczy. Wspominała, że trudno sobie nawet wyobrazić twarzyczkę małego dziecka z takim smutkiem w oczach. Kiedy wzięła mnie na ręce, bardzo mocno się wtuliłam i płakałam.

Moi rodzice tymczasem w transporcie z Myślenic trafili do Skawiny. Żeby sztuki się zgadzały – a Niemcy dość skrupulatnie wszystkich liczyli – mama w moich dziecięcych fatałaszkach trzymała lalkę. Rodzice już w Skawinie zostali rozstrzelani. Mam zeznanie przed sądem kobiety, która u nich służyła. Dokładnie opowiadała szczegóły, pełne okoliczności. Z rodziny mojej mamy uratowała się tylko jedna siostra.

Kiedy dowiedziała się pani prawdy?

– Miałam 12 lat. Lubiłam, chyba jak wszystkie dzieci, szperać po różnych zakamarkach w domu. W szafce z bielizną znalazłam zgiętą w pół kartkę. Poszłam do mamy i zapytałam, co to jest i dlaczego to jest tak schowane. Bardzo się na mnie zdenerwowała. Nic nie powiedziała. Tylko tę kartkę zabrała. 10 lat później mama zachorowała. Wiedziała, że niedługo umrze. Wtedy zdecydowała się opowiedzieć mi całą prawdę. Powiedziała, jak było, wspomniała też o kartce z bieliźniarki. To była moja metryka zabrana od zakonnic.

Byłam w szoku, rozbita. 22-letnia kobieta dowiaduje się, że nie nosi własnego imienia i nazwiska, że jej własna matka jej nie urodziła. To mnie najbardziej bolało. Kochałam moją polską mamę. Ona też kochała mnie. Nie potrafiłam tego pojąć, zrozumieć, a już tym bardziej pogodzić się z całą historią. Wtedy też sobie postanowiłam: to będzie moja tajemnica! Nikomu o tym nie powiem! Nie przyznam się! Nałożyłam więc blokadę, która skutecznie wszystko tamowała przez długie lata. Nikt nic nie wiedział. Nawet mężczyzna, który został moim mężem. Teraz z perspektywy czasu muszę przyznać, że to dość typowe zachowanie. W Stowarzyszeniu Dzieci Holocaustu spotkałam wiele osób, które zareagowały identycznie.

W końcu postanowiła pani zdjąć blokadę. Dlaczego?

– Był 1990 rok. Mieszkałam wtedy w Warszawie. Pracowałam w szpitalu jako położna. Jednego wieczoru oglądałam telewizję. Pokazywano kobietę, która szukała w Polsce krewnej. Małej dziewczynki, która w 1942 roku została oddana na ratunek pod Myślenicami. Od razu wiedziałam, że mówi o mnie. Wahałam się, czy powinnam się z nią skontaktować. W końcu się zdecydowałam. Okazało się, że to moja ciotka, jedyna siostra mamy, która przeżyła. Długo rozmawiałyśmy. “Musisz w końcu wyjść z szafy” – przekonywała mnie. Zrozumiałam, że życie w pojedynkę z taką wiedzą rzeczywiście staje się dla mnie coraz cięższe. Poszłam do Żydowskiego Instytutu Historycznego. Pamiętam, jak urzędniczka odnalazła dokument ze zdjęciem mojej mamy. Po raz pierwszy zobaczyłam jej twarz. Wybiegłam na korytarz. Popłakałam się, w głowie miałam chaos. Później długo patrzyłam w lustro. Zobaczyłam, jak bardzo jestem do mamy podobna. Zrozumiałam wtedy, że właśnie wyszłam z szafy. A skoro tak, to o mojej rodzinie muszę się jak najwięcej dowiedzieć. Muszę zrekonstruować własny życiorys.

Jak wyglądały poszukiwania?

– Bardzo pomocny okazał się Żydowski Instytut Historyczny. Uzyskałam tam wiele informacji. Tam też rozpoczęła się moja wędrówka po archiwach. Dokumentów szukałam w placówkach w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych. Właśnie w Ameryce dowiedziałam się, że mój dziadek był w Myślenicach adwokatem. Odnalazłam też tam moją rodzinę. Ba, udało mi się nawet w Krakowie odszukać pracę magisterską mojej mamy. Napisana jest po niemiecku, bo mama studiowała germanistykę, a także filozofię. Tata filozofię i filologię romańską.

Cały czas szukałam też świadków. I to było dla mnie najważniejsze, bo czasy dla mnie istotne stawały się coraz bardziej odległe. Odwiedzałam więc siostry urszulanki, mieszkańców Myślenic. Dotarłam nawet do córki lekarza, który odbierał mnie na świat.

Można powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo sporo faktów udało mi się ustalić. A znam osoby, które o swojej przeszłości nie wiedzą kompletnie nic. Moja koleżanka ze Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu wie tylko, że jacyś ludzie w Rabce wyrzucili ją przez okno w krzaki. Tam znalazła ją kobieta, która jej pomogła. Przez całe lata nie udało jej się ustalić zupełnie nic! Jeszcze jak była młodsza, miała dużo zajęć i brak wiedzy aż tak jej nie przeszkadzał. Ale teraz, na emeryturze, coraz trudniej jej się zasypia. Nie wie, kim jest, skąd się wzięła. To bardzo ciężkie.

Jak pani otoczenie i najbliżsi zareagowali na pani odkrycie?

– Mąż śmiał się, że jak był młody, Cyganka mu wróżyła, że zwiąże się z zagraniczną osobą. Syn z kolei bardzo źle. Powiedział: “Ja nie chcę być Żydem!”. Zaczął płakać. Tłumaczyłam, że korzeni nie da się zmienić. Że jak dorośnie, to zdecyduje, czy będzie o tym mówił czy nie. Teraz już trochę się z tym pogodził, ale z informacją o swoim pochodzeniu raczej się nie obnosi.

Czuje się pani Żydówką?

– Dla mnie istotna jest tożsamość. W tym sensie na pewno tak. Jestem Żydówką, jestem częścią tej wspólnoty. Natomiast co do religii, trudno wymagać od dorosłej, wychowanej, ukształtowanej w określonych warunkach kobiety jakichś zmian. Nie spożywam koszernych posiłków i nie jestem religijna. To zresztą dla mnie jest nawet śmieszne, że ktoś nagle robi rewolucję w swoim życiu tylko dlatego, że dowiedział się, że jest Żydem. Byłam wychowana w katolickiej rodzinie. Nie można ode mnie wymagać takich zmian. Każdy powinien decydować sam za siebie. I nikt nie powinien tego oceniać.

Czego chciałaby się pani jeszcze dowiedzieć?

– Muszę uzupełnić wątek chorzowski. Wiem, że z Królewskiej Huty tata został przeniesiony do Kalisza. Udało mi się nawiązać kontakt z jednym z jego tamtejszych uczniów. Mieszka obecnie w Kanadzie. Od niego wiem, że tata często jeździł do Paryża. Bardzo dużo o tym mieście opowiadał w czasie zajęć. Miał dość nowatorskie podejście do nauki języka. Bardzo bym chciała spotkać podobnych uczniów na Śląsku. A może nawiązać kontakt z sąsiadami, kimś, kto mógł mojego ojca znać. Każda informacja jest dla mnie cenna. Bo to też w końcu mój życiorys. I dobrze byłoby go poznać w całości.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com