Archive | 2018/06/15

[ 2001-10-27 ] – Szkola tysiaclecia

[ 2001-10-27 ] – Szkola tysiaclecia

RADOSLAW JANUSZEWSKI


FOT. PIOTR KOWALCZYK
W Klimontowie na boisku szkolnym podczas powodzi woda wyplukala kosci i ulomki macew. Gdy pogrzebac glebiej, w ludzkiej pamieci, wychodza sprawy, o ktorych wielu wolaloby zapomniec

W Klimontowie pod Sandomierzem przed wojna mieszkali Zydzi i troche Polakow. Teraz mieszkaja tu sami Polacy. Po Zydach zostaly zasiedlone przez kolejne pokolenia Polakow domy, pusta synagoga i sprofanowany cmentarz, na ktorym postawiono szkole tysiaclecia. Zydow mordowali Niemcy. Ale pogrom zdarzyl sie tez po wojnie. Ci, ktorzy Zydow zabijali, mieszkaja tutaj ponoc do dzis.

Po lipcowej powodzi bardzo ucierpiala szkola podstawowa, mimo ze lezy na gorce. Niewiele to pomoglo, bo woda spadla z nieba. Zerwala sie chmura i szkole podmylo.

Na boisku, pod bramka, leza kosci. W rogu ulomki macew i znow kosci. Woda wydobyla szczatki ludzkie. Wojt Adam Przybylski mowi, ze kirkut sprofanowano w 1967 roku. Budowano wtedy tysiac szkol na tysiaclecie, a Moczar i jego ludzie rwali sie do boju o posady, mieszkania i Polske bez Zydow. W powietrzu czuc juz bylo Marzec. Dobra atmosfera do stawiania szkoly na zydowskim cmentarzu.

A gdy pogrzebac glebiej, niz siegnela woda, juz nie w ziemi, a w ludzkiej pamieci, wychodza sprawy, o ktorych wielu wolaloby zapomniec.

Bujny rozwoj gminy

To nie obecne pokolenie budowalo szkole. Dowiaduje sie, ze zyje Mieczyslaw Gradzik, byly przewodniczacy Gromadzkiej Rady Narodowej, i mieszka w Klimontowie. To za jego czasow zapadla decyzja o budowie.

– Oprocz lokalizacji to byla rzecz pozyteczna – mowi obecny wojt. – A jak kto chcial urosc na duzego, to mowil: tu lokalizujmy.

Mieczyslaw Gradzik mieszka niedaleko rynku. Chetnie wspomina dawne czasy. Byl urzedowa osoba, nalezal do gminnej nomenklatury, dwadziescia osiem lat zasiadal w Gromadzkiej i Gminnej Radzie Narodowej, przewodniczyl im zas przez dwadziescia jeden lat. Wsrod licznych funkcji piastowal godnosc przewodniczacego ZMP, komendanta gminnego Sluzby Polsce, przewodniczyl gminnemu komitetowi ORMO, choc – zastrzega sie – sam ormowcem nie byl. Odznaczano go kilkakrotnie za tak zwany caloksztalt dzialalnosci.

A pracy bylo wtedy huk. – Okres byl inny – mowi pan Gradzik. – Pietnascie wsi elektryfikowano, wybudowano szesnascie kilometrow drog utwardzanych – brukowanych. Wybudowano lecznice dla zwierzat; brali w tym udzial lekarze z calego powiatu i spoleczenstwo, pod jego – nie chwalac sie – kierownictwem. Na rynku powstal skwerek. Piekne oswietlenie jarzeniowe zalozono na miejsce nedznych paru zarowek. Zbudowano wodociagi i dwie nowe ulice. Ogolnie nastapil, jak mowi pan Gradzik, bujny rozwoj gminy. I wreszcie wybudowano szkole podstawowa i dom nauczyciela obok szkoly.

Pan Gradzik jest czlowiekiem skromnym i nie chce sie chwalic, nie mowi w pierwszej osobie, ale przeciez to on w powiecie i w wojewodztwie wojowal, zeby szkole tysiaclecia postawic wlasnie w Klimontowie, a nie gdzie indziej. Bo w dwoch starych szkolach ciasnota byla straszna i warunki higieniczne fatalne. Nie dzialal sam. Powstal komitet budowy szkoly. Zabieral dzialaczy do powiatu, do wojewodztwa, nie dawal za wygrana. A gdy do Klimontowa zjezdzali ludzie z wladz na zebrania, to tez sie o tej szkole mowilo. Wladza powiatowa, a nawet wojewodzka docenila ogromna aktywnosc. Tym bardziej ze ludzie zebrali pieniadze, zeby wykupic szesc prywatnych dzialek pod budynki.

Pan Gradzik chodzil codziennie patrzec, jak fundamenty rosna. – Byl ogromny udzial spoleczny mieszkancow w pracach niewymagajacych kwalifikacji – mowi.

A pewien przedstawiciel miejscowej inteligencji: – Tlumy zjezdzaly z calej okolicy, zeby popatrzec, jak kopia na cmentarzu. Tak podzialalo haslo “zydowskie zloto”!

Troche wstydu

Wychodzimy z panem Gradzikiem na spacer po centrum Klimontowa. Zaczyna sie chyba powoli orientowac, ze glownym obiektem zainteresowania dziennikarza jest wlasnie kirkut, a raczej jego sprofanowanie, a nie sama szkola i rozlegle inwestycje gminne.

Mowi, ze przyjezdzali architekci z powiatu i dlugo szukali lokalizacji, przyjezdzal wiceprzewodniczacy Powiatowej Rady Narodowej. I zadna inna dzialka im nie odpowiadala.

– Wladze byly, architekt przyjezdzal, komitet budowy szkoly wiedzial! Gdy sie odbywaly zebrania mieszkancow, mowiono o zbiorce pieniedzy, o roznych sprawach, ale o cmentarzu nie. A wiedzieli wszyscy, ze sie tutaj buduje, i nikt nie zwracal uwagi!

Pan Gradzik chcial, zeby lokalizacja byla u podnoza kosciola, ale kuria sie nie zgadzala. Wiec tutaj zbudowali, a przeciez i tak szkola tylko czesciowo obejmuje obszar cmentarza, po ktorym wedle pana Gradzika sladu juz wowczas nie bylo. – Dowiedzialem sie od mieszkancow Klimontowa, ze tu byl cmentarz zydowski, ze czolgi radzieckie zniszczyly wszystko.

Pokazuje mu zdjecie z lat piecdziesiatych. Choc cmentarz byl juz wtedy zdewastowany, to jednak wyraznie widac grupki kamieni nagrobnych. Twierdzi, ze to niemozliwe, ze zdjecie wczesniejsze.

Jedna z najstarszych mieszkanek Klimontowa, pani R., mieszkajaca obok synagogi i stojacej na terenie cmentarza szkoly mowi w obecnosci pana Gradzika:

– Troche bylo tych nagrobkow, jeszcze jak szkole budowali, ale jak sie ludzie dowiedzieli, ze bedzie budowa, to je pobrali, a to na jakies budowy, a to na chlewiki.

Ale pan Gradzik sie upiera: – Tego nie bylo, to po wojnie! Wtedy tu nic na wierzchu nie bylo. Stala tylko chalupa przedsiebiorstwa budowlanego. Zastalem plac taki, jaki teraz jest.

Ale byly szczatki ludzkie. Pan Gradzik podszedl do nich z cala pieczolowitoscia.

– Jak wykopywano zwloki, a wlasciwie nie zwloki, ale kosci, to kazalem je skladac w rogu. Zwracalem sie do dyrektorki, zeby bardzo o to dbac.

Chodzimy jeszcze troche po rynku. A pana Gradzika jakby cos gryzlo, moze nawet jakby sie wstydzil. Wraca do naszej wczesniejszej rozmowy – zeby przypadkiem nie pisac o tym… ORMO.

Strach i pamiec

Przechodzimy z panem Gradzikiem obok synagogi. Pani R. siedzi na laweczce przed domem naprzeciwko, nie bardzo moze chodzic. Mieszka tu od dawna, wiec o kirkucie wie duzo. Troche sie spiera z panem Gradzikiem o dzieje cmentarza, ale niedlugo potem przybiega jej corka. Widac, ze jest zla. Zabiera matke, nie pozwala sobie pomoc. Gdy dzwonie do drzwi, pojawia sie wsciekla. – Po co panu moje nazwisko?! – wrzeszczy, choc nikt jej o nazwisko nie pytal. Zatrzaskuje drzwi.

Boi sie. Jej matka, pani R., tez sie boi, ale zdazyla jeszcze opowiedziec o sprawach, ktore pamieta z dziecinstwa. Wywolal je temat cmentarza i moje indagacje o wczesniejsza historie, bo w gminie wojt napomknal o tym, ze w latach czterdziestych zabito tu jakichs Zydow, a Eugeniusz Niebelski, historyk z KUL, w ksiazce o Klimontowie wspomina o “morderstwach na Zydach”.

Cofamy sie w przeszlosc, na dlugo przed profanacja kirkutu. Pani R. wspomina opowiesc brata o tym, jak zabijano Zydow juz po wojnie. – To zrobili Polacy. Tu ich ustawiali pod sciana – pokazuje na sciane nieczynnej boznicy – kazali sie odwrocic, a reszte, za brata domem…

Opowiada o Chaskielu, ktorego zabili, bo mial pare dolarow: – Jedna lyzka jedlismy, a ty mnie chcesz zabic? – mowil ponoc do swojego oprawcy, przyjaciela z dziecinstwa.

Brat pani R., czlowiek stary, ale jeszcze “na chodzie”, wlasnie odbiera wegiel. Z poczatku niewiele chce mowic. – Jo nie widzialem, jak strzelaly, ale widzialem, jak lezaly. Partyzanty ich zabily! Utworzyly sobie taka partyzantke bandycka.

Wsrod zabitych byl Abram Zlotnik. Wspomina o nim Eugeniusz Niebelski jako o konfidencie NKWD, ktory ujawnial nazwiska akowcow. Mial grozic, ze wszystkich wyda, machac pistoletem. Niejako “przy okazji” pozabijano innych Zydow.

Brat pani R. podaje inna wersje: – Za duzy pysk mial ten Jabrom. Mlody, zuchowaty byl, to go wywlekly i w rowie zabily…

Jeszcze zyja ci, ktorzy zabijali.

– Znam, ale dzisiaj nic nie bede mowic, bo by mnie zastrzelil – pani R. jest przerazona. Tlumacze jej, ze to juz nie te czasy. – Dzieci mam, tu mieszkaja, to tamte beda sie mscily. Przyjdzie, podpali, bandziorow nasle!

Brat pani R. wspomina tez innego, ktory zabijal i zyje do tej pory.

– A kury, a kaczki – smieje sie mlody mezczyzna, ktory przywiozl wlasnie wegiel. Tak tu sie na nich mowi. To trawestacja skrotu AK. Ironia dlatego, ze cala ich partyzantka miala polegac na kradzeniu chlopom drobiu.

Ilu ich bylo? Henryk Lass, Zyd z Klimontowa, ktory po pogromie przeniosl sie do Sandomierza (zmarl tam przed dwunastu laty), powiedzial Eugeniuszowi Niebelskiemu, ze w domu, w ktorym mieszkal Abram, zastrzelono osiem osob. Inni mowia o dwunastu sposrod dwudziestu, trzydziestu, ktorzy przezyli zaglade. Slysze tez wersje, ze bylo ich dwudziestu pieciu, wsrod nich ciezarna kobieta. W Zydowskim Instytucie Historycznym znajduje protokol z kwietnia 1945 roku sporzadzony na podstawie zeznan swiadkow: “W dniu 18 kwietnia r. b. zamordowano w Klimontowie 5 Zydow. Pozostali w miasteczku Zydzi musieli przeniesc sie do Sandomierza”.

Zaglada i rabunek

Wiekszosc Zydow zgladzili hitlerowcy. A potem zaczal sie rabunek. Najpierw dokonali go metodycznie Niemcy, poslugujac sie policjantami zydowskimi, ktorych pozniej usmiercili. A potem do dziela wzieli sie Polacy. Ksiadz Tomasz Zadecki, owczesny proboszcz, zanotowal w kronice parafialnej: “Po wyjsciu Zydow utworzyla sie grupa ludzi, tzw. gornikow. Chodzili oni z kilofami, zelaznymi dragami [… ] noca po domach pozydowskich i rozbijali mury, piece, kopali w piwnicy i wydobywali ukryte bogactwo zydowskie: pieniadze, tekstylia, skory itd. Klimontow teraz zaczal pic, upijac sie – mial przeciez za co – plaga pijanstwa zaczela opanowywac mlodziez, ktora stala sie teraz harda, grubianska… “.

A jeszcze pozniej zaczeto wylapywac tych, ktorzy unikneli smierci. W archiwach Zydowskiego Instytutu Historycznego zachowaly sie relacje Zydow z wojny i okresu powojennego. Znajdujemy tu “Wykaz Zydow, ktorzy zostali zabici przez bandy lub przez tych, ktorzy przyjeli ich na ukrycie”. Wykaz zawiera 39 nazwisk, czasem calych rodzin, dotyczy Klimontowa i okolic. Obejmuje lata 1943 – 1945. Oprawcami sa Polacy.

Niewinni partyzanci

W. tez mieszka niedaleko synagogi i cmentarza. Na niego wlasnie wskazano jako na jednego z tych, ktorzy zabijali. W. mowi, ze byl bardzo mlody, nie mial jeszcze osiemnastu lat, gdy wstapil do partyzantki. Ale lata 1944 i 1945 spedzil w sowieckich lagrach i wiezieniach. Sypnal go kolega z partyzantki, w NKWD mieli nawet numer jego karabinu.

Nie jestem pierwszym, ktory go pyta o pogrom.

– W zeszlym roku przyszlo trzech Zydow – wspomina. – Jedna panienka Zydoweczka i jeden, co nie mowil po polsku. I jeden, co mowil po polsku. Ten pytal, kto strzelal do Zydow. Przedstawil sie jako oficer. I mowil, ze to Polacy. Jego rodzice mieli tu sklep z galanteria.

Drugi, niejaki P. – ten, o ktorym mowiono z ironia “a kury, a kaczki” – tez mieszka w Klimontowie. Jest prezesem miejscowego kola kombatantow akowskich. Od wejscia Sowietow ukrywal sie w okolicy – tak mowi. Wczesniej sluzyl w zaopatrzeniu kompanii klimontowskiej. Dzialal aktywnie w AK. Zwalczali szpicli. – Niektorzy wspolpracowali z nimi – mowi. Oni to NKWD. – Jednego rozstrzelili, to byl Abram.

Ale nie jest zadowolony z tego, co powiedzial, bo nie chce, zeby mowili, iz jest antysemita, boi sie, ze znow go beda przesladowac. – W Jedwabnem dostali policzek – konkluduje.

Byl pogrom, przyznaje, ale on i jego ludzie w tym nie brali udzialu. Mowi, ze wtedy ukrywal sie w Lublinie. – Potem byly wyroki, byl sad. Wszystko bylo w zydowskich rekach – NKWD, UB. Twierdzi, ze ci, ktorzy urzadzili pogrom, to nie byli akowcy. – To byli bechowcy czy niezrzeszeni. To bylo w celach rabunkowych. Nie sluchaj pan, co ludzie mowia. To byla grupa rabunkowa. Moze upominali sie o to, co zostawili u chlopow, gdzie sie ukrywali?

Otarl sie jednak o sad w sprawie zabojstw dokonywanych na Zydach. W 1961 roku byl swiadkiem w Sadzie Wojewodzkim w Radomiu. Tam chodzilo o zabicie jednego Zyda. Znalezli zabojce – dostal osiem lat. Taki jeden G. z Klimontowa. Sad sie pytal, dlaczego to zrobil. Bo brata mial oficera we Lwowie i zameczyli go Zydzi. Lali z balkonu smole i goraca wode, jak wojsko przechodzilo dolem po kapitulacji. – P. jest przekonany, ze to swieta prawda. Do czego to Zydzi sa zdolni!

Twierdzi, ze sam nie widzial, jak G. zabijal. On sie potem tym chwalil. Zeznal, ze to slyszal. Sam siedzial wtedy w areszcie. Aresztowano go – jak mowi – za niedopatrzenia w gminnej spoldzielni, ale prokurator pytal go glownie o tamta sprawe zabojstwa. Dostal potem lekki wyrok.

Zegnamy sie kordialnym usciskiem reki. Potem jeszcze raz, na ulicy, spotykam P. Ide wlasnie do Z., rolnika z pobliskiej wsi. – To wariat – mowi o nim P.

Pole krwi

W. mieszka na skraju wsi, nad wawozem, w chalupce z desek. W srodku zagracona sionka i izba z piecem, czuc zapach biedy. W. ma stope owinieta stara szmata. Odwija i pokazuje kikut. Jest chory, ale nie pojdzie do szpitala. Sam odrzyna sobie nozem palce, gdy po kolei czernieja.

W. o wszystkim wie od ojca. Sam mial wtedy piec lat. W okolicy blakal sie Chaskiel, osiemnastoletni, moze dwudziestoletni chlopak. Byl u ludzi, ale go wygnali, bo sie bali. Wreszcie na noc przyjal go ojciec W. Potem przyszli partyzanci, wyprowadzili Chaskiela i zastrzelili go. – To te sk… syny od P.! – krzyczy.

Byla jeszcze Chaimka. Szla od wsi do wsi. Zaskoczyli ja miejscowi chlopi, zaczeli tluc mlotkiem w glowe, przykryli galezmi i zostawili, mysleli, ze zabita. – A ona ozyla, przyszla do ojca, na piecu spala, tu sie wylizala. Ozenila sie potem na Stawisku za Bieniasa, ktory tez ja ukrywal.

W. mowi, ze Chaskiela zabili w stodole. Pania Genowefe Bednarz, z tej samej wsi, zastaje na polu, wlasnie pieli. Gdy byla dzieckiem, widziala trupa Chaskiela na polu. Byl przez noc u jej ojca, ale przyszli jacys partyzanci, strzelali, domagali sie od ojca broni, ktora ponoc przechowywal. Ojciec bal sie, ze moze byc zle, jak u niego znajda Zyda, wiec powiedzial, zeby sobie poszedl.

Idziemy z pania Genowefa tam, gdzie lezaly zwloki. Leza do dzis. – O tu, na polu L. – pokazuje reka na wysoka kepe trawy przy drodze.

Pani Genowefa pamieta jeszcze, gdzie kto mieszkal. Pokazuje reka – tam Sloma, tam Abram. Podczas wojny do jej matki przyszla Zydowka z getta, prosic, zeby napiekla jej chleba. Matka napiekla.

Zydzi dzisiaj

W Klimontowie Zydow juz nie ma. Wyjechali do Lodzi, do Gdanska, do Ameryki, do Francji, rozproszyli sie po swiecie ci, ktorym udalo sie ujsc calo. Pozostala jednak pamiec o Zydach. Kraza wiesci o jakims liscie przyslanym z zagranicy.

– Ogolnie jest powtarzane – mowi ksiadz proboszcz Adam Nowak – ze byl jakis list Zydow i pozytywny, i negatywny. List przyszedl droga prywatna. Urzedowy bylby zarejestrowany.

O tym liscie ludzie slyszeli. Podobno Zydzi chcieli sie dowiedziec, kto urzadzil pogrom.

Do siostr zakonnych przyjechala niedawno Zydowka, ktora sie tu schronila. Co jakis czas przyjezdzaja Zydzi. Dyrektorka szkoly podstawowej jest nawet troche rozzalona. Mowi, ze przyjezdzaja w czarnym samochodzie, ubrani na czarno, wchodza na teren szkoly (cmentarza), a do niej nikt nie przyjdzie, zeby porozmawiac. Pani dyrektor bardzo pieczolowicie dba o pamiec zmarlych. Zawsze powtarza dzieciom na apelach, zeby z szacunkiem odnosily sie do kosci.

A dzieci? Zbigniew Przybycien, nauczyciel historii w podstawowce, ma wiele do zarzucenia mediom, szczegolnie telewizji. – Trwa dyskusja po Jedwabnem, media ja relacjonuja. Dzieci wysnuwaja czesto bledne wnioski. Oczywiscie, to musi byc podbudowane tym, co w domu sie slyszy.

A dorosli? – W ostatnich latach bywali niespokojni o swoja wlasnosc w zwiazku z obecnymi regulacjami – twierdzi ksiadz proboszcz. – Chodzi o zydowskie domy. –

Lesni, milicja wojsko

Z dokumentami dotyczacymi zbrodni popelnionych w czasie wojny i po wojnie przez Polakow na Polakach narodowosci zydowskiej zetknalem sie, gdy przyszlo mi badac okolicznosci pogromu kieleckiego dokonanego 4 lipca 1946 roku – mowi profesor Witold Kulesza, szef pionu sledczego Instytutu Pamieci Narodowej. – Zapoznalem sie m. in. z dokumentacja powstala w Centralnym Komitecie Zydow Polskich, Ministerstwie Administracji Publicznej, Ministerstwie Sprawiedliwosci i Ministerstwie Bezpieczenstwa Publicznego. Badalem rowniez akta sledztw przeciwko sprawcom zabojstw i rabunkow. Sa okreslani rozmaicie – albo jako banda, albo jako milicja, albo jako wojsko. Co najmniej w jednej relacji znalazlem stwierdzenie, ze zabojstwa dokonali funkcjonariusze Urzedu Bezpieczenstwa. W relacjach pojawiaja sie rowniez skargi na to, ze milicja informowana o zabojstwach i napadach rabunkowych pozostawala bezczynna. Wsrod sprawcow wystepowali takze osobnicy okreslani jako akowcy*. W jednym
wypadku wystepuja bechowcy, w innym zas zolnierze Narodowych Sil Zbrojnych.

Zbrodnie popelniano na terenie calego kraju. Z akt wynika, ze glownie na wsi i w malych miasteczkach. Czesc zabojstw miala charakter rabunkowy. Zydow podejrzewano, ze maja jakies bogactwa albo ze chca odzyskac swoje nieruchomosci zasiedlone juz przez Polakow. Z cala pewnoscia kryje sie za tym przekonanie, ze Zydzi sa szczegolnie przebiegli, bo mimo zaglady zdolali zachowac pieniadze i kosztownosci, a takze probuja odzyskac majatki. Tylko w dwoch przypadkach spotkalem sie z relacjami, z ktorych wynika, iz Zydow zamordowano ze wzgledu na ich mniemany udzial w tworzeniu komunistycznego aparatu bezpieczenstwa.

Wedlug dokumentow zgromadzonych w Archiwum Akt Nowych, wlaczonych do sledztwa w sprawie pogromu kieleckiego, ofiarami mordow w calej Polsce tylko w 1946 roku padlo kilkuset Zydow. W roku 1945 smierc z rak Polakow ponioslo kilkuset Zydow. Zbrodnie dokonywane byly rowniez w czasie okupacji. Szczegolnie wstrzasnal mna przypadek denuncjacji zydowskiego dziecka, dokonanej przez dwunastoletniego chlopca pochodzacego z rodziny inteligenckiej. Powiedzial do granatowego policjanta: “Zydow nam w Polsce nie potrzeba”. Wniosek nasuwa sie prosty: tak zostal wychowany.

* Armia Krajowa zostala rozwiazana rozkazem komendanta glownego Leopolda Okulickiego 19 stycznia 1945 roku. R.J.


Stara Synagoga w Klimontów wybudowana w 1851


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Ewa Kurek: Gdyby to Żydzi mieli ratować Polaków, to nie ocalałby ani jeden Polak

Ewa Kurek: Gdyby to Żydzi mieli ratować Polaków, to nie ocalałby ani jeden Polak

Paweł Kopeć


Spotkanie z dr Ewą Kurek w Krakowie. (Paweł Kopeć)

– Od początku lat 90. Żydów w Polsce nosi się na rękach. Miałam nadzieję, że skończy się to za rządów PiS. Niestety, nic takiego się nie stało – mówiła historyczka Ewa Kurek w trakcie czwartkowego spotkania w Krakowie.

W ramach spotkań Krakowskiego Klubu Wtorkowego (wyjątkowo w czwartek) odbyło się spotkanie z dr Ewą Kurek, historyczką zajmującą się tematyką stosunków polsko-żydowskich. Na spotkanie zatytułowane „Jedwabne. Anatomia kłamstwa” do pubu „Róg Brackiej i Reformackiej” przeszło ok. 50 osób.

„Żydów w Polsce nosi się na rękach”

Na początku dr Kurek odpowiadała na pytanie o stan badań nad stosunkami polsko-żydowskimi. – Polska to chyba jedyny kraj, który nie dba o swoje imię i za pieniądze podatników pozwala na szkalowanie własnego kraju – przekonywała historyczka. – Jeżeli jakiś badacz – Polak czy Żyd – odkryje fakty niewygodne wobec obowiązującej bajki o Zagładzie, to zostanie zniszczony. Na uniwersytetach promuje się prace Tomasza Grossa. Przyszedł do mnie ostatnio młody badacz, Żyd, któremu „uwalają” pracę doktorską, ponieważ nie zgadza się na cytowanie Grossa – perorowała Kurek.

– Historię mamy zakłamaną zarówno my, jak i Żydzi. Ale o ile Izrael i USA mają interes w tym, aby tę historię fałszować, to nie mam pojęcia, jaki interes ma w tym Polska. Tymczasem od początku lat 90. Żydów w Polsce nosi się na rękach. Miałam nadzieję, że skończy się to za rządów PiS. Niestety, nic takiego się nie stało – kontynuowała badaczka.

Ewa Kurek przekonywała, że wie, dlaczego w Polsce obowiązuje taki model stosunków polsko-żydowskich. – To tak zwana pedagogika wstydu. Na przełomie stulecia zaczęto nas wychowywać tak, abyśmy byli skundleni, abyśmy czuli się jak mordercy. Teraz grozi nam, że zamiast statusu ofiar II wojny światowej, zaczniemy być postrzegani jako sprawcy. Dlatego my, obywatele, musimy wymóc na władzy, aby przestała szkalować Polskę – zachęcała historyczka.

„Muzeum Polin: jedno wielkie kłamstwo”

Autorka książki „Polacy i Żydzi: problemy z historią” zauważyła: – Historia jako nauka istnieje od 2,5 tys. lat i nigdy nie udało się jej sfałszować. W ten sposób wypłynęła prawda o „żołnierzach wyklętych”, choć przez 50 lat mówiono o nich wyłącznie kłamstwa. Podobnie wypłynie prawda o stosunkach polsko-żydowskich – przekonywała. – Proszę spojrzeć na Muzeum Polin: to jest jedno wielkie kłamstwo. Nie ma tam historii niemal żadnego polskiego Żyda. Polscy Żydzi to byli w 85 proc. chasydzi, uważani przez resztę Żydów za sektę. Chasydzi, uważani przez innych za „religijny motłoch”, mieli znacznie mniejsze szanse na przeżycie niż inni Żydzi. Przeżyli zwłaszcza ci, którzy współpracowali z Niemcami albo byli komunistami. A to właśnie ci, którzy przeżyli wymyślili bajkę o Zagładzie. Jeszcze w latach 80. nie można było kłamać, bo żyli świadkowie tamtych czasów. Ale dzisiaj – hulaj dusza, piekła nie ma – zaznaczała Kurek.

Żydzi z innym kodem kulturowym

Prowadzący spotkanie dopytywał się, dlaczego Żydzi, którzy mieli wielkie wpływy w Ameryce, nie upominali się o losy swoich rodaków w Polsce.

– To pytanie pokazuje, że każdy naród myśli swoim kodem kulturowym, a pan nie zna kodu kulturowego Żydów – odpowiadała Kurek. – Z jednej strony dotyczyło to faktu, że – tak jak wspomniałam – finansjera żydowska uważała chasydów za religijny motłoch, a ponadto Żydzi jako naród po prostu nie są solidarni. W naturę Polaków i Europejczyków jest wpisana zasada: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Tymczasem Żydzi kierują się nieludzkim prawem poświęcania części wspólnoty dla ratowania całości. Dla Żydów oznacza to, że własne życie jest najważniejsze i na przykład ojciec ma prawo poświęcić swoje dzieci, aby ratować siebie. Stąd tytuł jednej z moich książek – „Granice solidarności” – tłumaczyła dr Kurek.

Zwracała przy tym uwagę, że z tego powodu żaden Żyd nie został nigdy oceniony za zbrodnie wojenne, mimo że wielu z nich w mundurach Judenratu mordowało własnych współbraci i Polaków. – Jak powiedział jeden z moich znajomych Żydów: gdyby to Żydzi mieli ratować Polaków, a nie Polacy Żydów, to nie ocalałby ani jeden Polak – dodała Ewa Kurek.

Rząd PiS rozczarowaniem

Wśród pytań pojawił się ostatecznie także temat Jedwabnego, zawarty w tytule spotkania. Zdaniem Ewy Kurek, niewiele trzeba zrobić, aby odkłamać to, co się tam wydarzyło.

– Wystarczy pozwolić historykom pracować. Kiedy w 2000 roku Gross ogłosił swoje rewelacje w książce „Sąsiedzi”, wielu historyków powiedziało: „sprawdzam”. Już rok później miały się rozpocząć ekshumacje, jednak pracę historyków zatrzymali rabini i polski rząd. W tej chwili ja i 70 tys. Polaków walczymy z własnym rządem, aby te ekshumacje dokończyć. Rząd ma konstytucyjny obowiązek, aby pozwolić historykom pracować swobodnie. Dlatego rząd PiS to moje osobiste rozczarowanie, bo panuje w tej dziedzinie większy zamordyzm niż wcześniej – podsumowywała historyczka.

Chcę tytułować się uczennicą Bartoszewskiego

Wśród pytań od publiczności, które padały na koniec spotkania, jedno dotyczyło stosunku Ewy Kurek do Władysława Bartoszewskiego.

– Chcę tytułować się jego uczennicą, mimo że nie pisałam u niego żadnej pracy. On nauczył mnie, że nie wolno Żydów ani poniżać, ani wywyższać, tylko być wobec nich uczciwym. Tego trzeba się zawsze trzymać. I należy oddzielić Bartoszewskiego polityka z ostatnich lat, od Bartoszewskiego historyka z lat 70. Nie było wtedy dla niego tematów tabu. Ale nawet potem, w czasach PO, gratulował mi mojej książki („Stosunki polsko-żydowskie 1939-45 – poza granicą solidarności” – przyp. PK) i nigdy nie powiedział o niej złego słowa. Ale to, co zrobiono z nim na starość, jest po prostu straszne – dodawała Kurek.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


CZY NIEMIECCY ŻYDZI SPAKUJĄ WALIZKI?

CZY NIEMIECCY ŻYDZI SPAKUJĄ WALIZKI?

KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET


KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET

Obecna sytuacja wygląda na początek debaty o przyszłości żydowskiej diaspory w Niemczech, w samym Berlinie liczącej tysiące osób.

Niemcy zrezygnowali z odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo w tym kraju. Czujemy się nie jak w 1933 roku, ale jak w 1928. A czas szybko leci” – alarmował pod koniec maja w artykule dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Zeev Avrahami, jeden z czołowych głosów izraelskiej diaspory w Berlinie. Jego tekst, podchwycony przez niemieckie media, podgrzał dyskusję o tym, czy Żydzi mogą się dziś czuć w Niemczech bezpieczni, czy mogą liczyć na ochronę ze strony państwa i współobywateli. W ostatnim czasie regularnie dochodzi tu bowiem do ataków na Żydów m.in. ze strony arabskich imigrantów. Np. niedawno w Berlinie Arab zaatakował Izraelczyka w jarmułce, a w ubiegłym tygodniu iracki imigrant zgwałcił i zamordował 14-letnią niemiecką Żydówkę z Moguncji (przyznał się do mordu; śledztwo wyjaśnia motywy).

Avrahami, który sam kilka razy doświadczył nieprzyjemnych sytuacji na ulicach, twierdzi, że Niemcy nie są zainteresowani podjęciem tematu wzrostu antysemityzmu w związku z napływem arabskich imigrantów, ale też – większego przyzwolenia na agresję ze strony skrajnej prawicy, zwłaszcza od sukcesu partii AfD w wyborach w 2017 r. Pisze, że wielu jego znajomych już wróciło do Izraela, a kolejni pakują walizki (oficjalnych danych na ten temat nie ma).

Wygląda to na początek debaty o przyszłości żydowskiej diaspory w Niemczech, w samym Berlinie liczącej tysiące osób. I fenomenu miasta „biednego, lecz seksownego”, które w ostatniej dekadzie ściągało tu głównie izraelską lewicę, chwalącą Berlin za możliwość sąsiadowania z Arabami w pokoju i spokojne życie z dala od błędów izraelskiego rządu. Dziś stoi to pod znakiem zapytania.


KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET – Dziennikarka, korespondentka Tygodnika Powszechnego z Izraela. Interesuje się dialogiem polsko- i chrześcijańsko-żydowskim, historią Żydów aszkenazyjskich i współczesnymi obliczami Izraela, zwłaszcza w perspektywie kulturalno-społecznej. Współpracowała z polskimi i niemieckimi mediami (m.in. Przekrojem, TVP Kultura, mediami Agory, Deutsche Welle, Der Freitag). Studiowała w Krakowie, Berlinie i Tel Awiwie. Rodowita krakowianka. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej w roku 2015.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com