Archive | 2018/09/27

Andrzej Krakowski: Stałem się Polakiem, jak wyjechałem z Polski

Andrzej Krakowski: Stałem się Polakiem, jak wyjechałem z Polski

Styl.pl


Paradoks polega na tym, że ja się stałem Polakiem, jak wyjechałem z Polski – mówi Andrzej Krakowski, reżyser, scenarzysta, producent filmowy.

Andrzej Krakowski /materiały prasowe

W ubiegłym sezonie teatralnym było kilka spektakli wokół Marca ’68 – był spektakl Krystyny Jandy, konkurs w TR Warszawa i POLIN, przedstawienia Michała Zadary i Anny Smolar… Właściwie spośród tych osób jesteś jedynym, który doświadczył wydarzeń marcowych bezpośrednio. Dlatego chciałam zapytać Cię, jak się czujesz z tym, że wracasz tutaj do Polski, że jesteś tu i robisz spektakl – a nie film, bo film już powstał…

Andrzej Krakowski: No, filmów powstało kilka… Na temat Marca zrobiłem “Farewell to my country”, ale temat Polski przewija się w bardzo wielu moich filmach. Np. “Triumph of the spirit”, który nakręciliśmy w ’90 roku w Auschwitz. To była historia greckiego boksera, Żyda, który z Salonik został przetransportowany do obozu w Auschwitz. Ci bokserzy tam byli jak współcześni gladiatorzy: jak wygrałeś, to przeżyłeś, jak przegrałeś, to dostałeś kulkę w głowę. On przeżył. Nie tylko przeżył, ale był z nami na planie tego filmu.

– Potem był “Eminent domain”, kręcony w Warszawie. Nawet w filmie, który zrobiliśmy w Gwatemali jakieś polskie elementy się przewinęły.

– Ale jeśli chodzi konkretnie o sprawę żydowską w Polsce, to nawet “Farewell to my country” kończy się wyjazdem z kraju. Nie wnikałem w to, co się dzieje z bohaterami po wyjeździe. A “Rejwach” to jest pierwszy raz od 50 lat, kiedy pracuję w Polsce z polskimi aktorami, w polskim teatrze, po polsku.

I jaki cel ci towarzyszy w tej pracy?

– Cel, dla którego ja to robię jest bardzo prosty. Chcę nawiązać dialog. Nie oczekuję, że po zgaszeniu światła, po końcu sztuki, wszyscy się sobie rzucą w objęcia, ale mam nadzieję, że ludzie zaczną patrzeć na pewne problemy trochę inaczej. Jest bardzo dużo osób, które krzywdzą innych, nie zdając sobie sprawy z tego, że krzywdzą. Mają zaniżone normy, standardy moralne – to wychodzi w “Rejwachu”. Chciałbym pokazać to w prosty sposób, bo Mikołaj Grynberg pisze w sposób niesłychanie lapidarny. Tak jakby sobie nie zdawał sprawy, chociaż świetnie wie, że pokazuje obłudę i fałsz. W tej sztuce nie ma ani jednej negatywnej postaci, bo wszyscy ludzie, którzy się w niej pojawiają, uważają siebie za porządnych. A to, że bije z nich ksenofobia, antysemityzm, nietolerancja, brak zrozumienia czy brak empatii, to już nieważne. Czy to moralnie uczciwe, że uważają, iż ratowali życie Żydom podczas wojny, bo ich nie wydawali Niemcom? Gołda mi powiedziała: “Słuchaj, to jest ryzykowny temat”. A ja mówię: co mi się może stać? Jeszcze raz mnie z Polski wyrzucą? Ja mam ten komfort, którego inni nie mają.

Myślisz, że to, że mieszkasz w Stanach daje ci pewien dystans, perspektywę, z której możesz powiedzieć więcej, odważniej, mocniej?

– Moja perspektywa jest na pewno perspektywą Amerykanina, nie Polaka. Tu padnie kilka ostrych słów, ale nikt nikogo nie obraża. Ta sztuka ma być początkiem dialogu, jest też w niej zalążek jakiejś rekoncyliacji, jakiegoś zrozumienia.

A czym się różnią dla ciebie materie filmu i teatru? Dlaczego pomysł na “Rejwach” zmaterializował się jako pomysł teatralny?

– Ten pomysł się zmaterializował w formie sztuki w teatrze dlatego, że wszyscy uważali, że jest taki nieteatralny. “Rejwach” to 31 opowiadań, króciuteńkich, najdłuższe chyba ma 2 strony, a – jak tak rozmawialiśmy z Mikołajem Grynbergiem – znajduje się w nim cały katalog lęków. Jeżeli te opowiadania łączy jakiś wspólny mianownik, to jest nim pisarz, który zebrał je wszystkie. Każda z tych opowieści jest o różnych formach lęku, strachu i uprzedzeń. Wydawało mi się, że najprościej jest to przekazać w teatrze. Mam wrażenie, że to, o czym traktuje “Rejwach”, stało się niesłychanie ważne w świecie, w którym teraz żyjemy… Przyjechałem po 50 latach do kraju, w którym z każdego kąta wyziera strach, ludzie się boją tego, co wiedzą i tego, czego nie wiedzą. To jest paradoks, masz protesty przeciwko imigrantom, a tych imigrantów w ogóle nie ma, ludzie się boją nie wiadomo czego.

Wyjechałeś do Los Angeles do szkoły filmowej. Pojechałeś tam na pół roku, a w trakcie okazało się, że pojechałeś na dłużej. Możemy odtworzyć ten moment? To pytanie wynika z mojej ciekawości i przekonania, że gdybym wyjechała – tak jak Ty – do Ameryki na stypendium, to pomyślałabym sobie, że świetnie, otwiera mi się świat, do którego nie mam dostępu… To jest takie przekorne pytanie: czy myślałeś, że masz szczęście, że wyjechałeś?

– Nie. Nigdy sobie tego nie pomyślałem. Nie ma łatwych emigracji. Są zawody, które są łatwiejsze, w których prościej dostać pracę gdzieś zagranicą. Ale zawód pisarza, scenarzysty, reżysera, zawód, który ma do czynienia z nowym językiem, z nową kulturą, z nowym sposobem myślenia, to jest najgorszy zawód na emigracji. Nawet najwięksi, jak Antonioni, Vadim, Leone, nie dali sobie rady. Wiele razy słyszałem: tyś miał szczęście. Jakie szczęście? Po pierwsze wyjeżdżałem, nie wiedząc, że nie wrócę, czyli wyjechałem zupełnie nieprzygotowany. Nie wywiozłem ze sobą żadnego filmu, nawet etiudy szkolnej, mimo że mogłem – gdybym wiedział, to bym wziął. Wiesz jak by mi to ułatwiło robotę i życie tam? W Stanach Zjednoczonych jest 350 szkół filmowych. Co roku wychodzi ponad 10 000 absolwentów z dyplomami, którzy umieją zrobić film lepszy lub gorszy, ale wszyscy umieją. I ci ludzie chcą się dostać do przemysłu i wszyscy pędzą do tego Hollywoodu.

Właśnie! I o to jest moje pytanie: nagle znajdujesz się w centrum, chociaż w ogóle z zewnątrz.

– Teraz popatrz, co się dzieje. Przyjeżdżam na stypendium, niby mam to wielkie szczęście – tak jak mówimy, w cudzysłowie, bo jadę prosto do Paramount, tylko z czym ja jadę? Władze polskie na 6 miesięcy dały mi 140 dolarów – spróbuj żyć za 140 dolarów przez 6 miesięcy, nawet wtedy. Na mieszkanie by nie starczyło… Ale dobrze, jestem tam. Idę do Paramount, przez pierwsze 3 miesiące mam być co tydzień w innym oddziale, przez kolejne 3 miesiące przyczepiony do ekipy, bo Polański miał robić film “Dzień delfina”, który w końcu nie powstał. Melduje się w Paramountu, jestem na szczycie – cudownie, uczę się czegoś nowego. I po 3 tygodniach władze polskie odbierają mi obywatelstwo i paszport. Natychmiast zwalnia mnie Paramount, bo ja jestem w tym momencie nielegalny, nie mam dokumentów, z miejsca przepada stypendium i ta cała praktyka. Nagle jestem człowiekiem bez kraju, bez języka (bo mówiłem bardzo słabo po angielsku) i bez perspektyw, bo nie mam żadnych filmów ze sobą. Chodzę po tym Hollywoodzie i mówię, że jestem reżyserem z Polski, oni mówią: “pokaż coś”. A ja nie mam nic. Wiesz, ilu takich było?

I co zrobiłeś?

– Miałem jeszcze na utrzymaniu siostrę, która przyjechała na wakacje rok przed maturą i nagle jej też zabrali obywatelstwo, nie mogła nawet wrócić matury zrobić. Potem ojciec wyjechał do Izraela, ale tam nie dojechał – ląduje w Niemczech. Ja muszę się stać głową rodziny, więc szukam pierwszej lepszej pracy, to akurat były prace fizyczne. Pracowałem w fabryce półek metalowych, potem prowadziłem ciężarówkę przez 3 miesiące po jakichś karkołomnych zupełnie trasach, później stamtąd przeszedłem do firmy, która robiła męską modę. Podejmowanie takich prac trwało dwa lata. A w międzyczasie szukałem dojścia do przemysłu filmowego. Złożyłem papiery do Amerykańskiego Instytutu Filmowego, którego organizatorem był profesor Stanisław Wohl, to on mi powiedział: “Składaj papiery, póki tu jestem, ja ci pomogę”.

Czyli z jednej strony masz prace zupełnie poza przemysłem filmowym, ale ciągle utrzymujesz z nim kontakty…

– Kiedy przyjechałem do Los Angeles, była tam już grupa Polaków. Był Romek Polański, Gene Gutowski, Krzyś Komeda, Jurek Abratowski oraz paru ludzi ze starszej emigracji jak Bronisław Kaper i Henryk Wars… Wiesz, nie brakowało mi polskiego środowiska. Gene Gutowski, którego poznałem w Warszawie, gdy przyjechał robić “Romans koniokrada”, klepał mnie po ramieniu i mówił: “Ty tu się marnujesz, przyjeżdżaj do Hollywood, tam jest twoje miejsce”. A gdy mnie zobaczył w Hollywood: “A co ty tu robisz? Wracaj do Polski, oni cię tu zjedzą”. Ja Gene’a bardzo lubiłem, bardzo się przyjaźniliśmy, ale w sensie pomocy to była żadna pomoc. Gdy poszedłem do Kapera, powiedział mi: “Jakbym pomagał każdemu Polakowi, który przechodzi przez moje progi, to ja bym nie miał na nic czasu. Znajdź sobie kogoś innego, jak ktoś ci pierwszy pomoże, to ja ci chętnie posekunduję”. Powiedziałem mu wtedy: “Panie Bronisławie, jak już ktoś mi raz pomoże, nie będę potrzebował sekundantów”. A on mi dał radę: “Wie pan, co panu powiem… niech się pan nie unosi honorem, honor w Hollywood nic nie znaczy”.

I co dalej?

– Jakoś na początku 69. roku przyjechała Ida Kamińska ze swoją grupą teatralną. Poszedłem się z nią przywitać – wtedy Ida Kamińska i jej syn Wiktor przedstawili mnie Józefowi Lejtesowi. Przed wojną to była legenda polskiego kina. To było moje największe szczęście. Lejtes wziął mnie pod swoje skrzydła. Przede wszystkim popchnął mnie, żebym szybko nauczył się języka angielskiego. Mówił: “Nie po to cię Polska wyrzuciła, żebyś był polskim ambasadorem w Hollywood. Jak chcesz tutaj coś zrobić to musisz się nauczyć mówić jak oni, zachowywać jak oni, myśleć jak oni”.

Najpierw żyłeś w kraju, w którym byłeś Polakiem i Żydem – czy byłeś widziany jako Polak czy Żyd? Czy to nie miało znaczenia? Jednak w kolejnym kraju musisz stać się kimś innym…

– Na początku byliśmy jak wszyscy inni. To, że ojciec był Żydem, nie było żadną wielką tajemnicą, to było coś tak bardzo naturalnego – jak dla Ciebie to, że jesteś kobietą. Wiedzieliśmy, że ojciec mamy, który przeżył wojnę, nie był Żydem, a o babci się nie mówiło, bo była rewolucjonistką – nie wiem czemu nikt na ten temat przez tyle lat nie rozmawiał. Wszyscy przyjęli taką zasadę, że ojciec jest Żydem, a mama najprawdopodobniej nie. I popatrz, co to znaczy: dla Żydów jestem gojem, dla gojów Żydem, czyli jestem zawsze na zewnątrz i zawsze jestem oceniany przez innych. Dla mnie to nie miało żadnego znaczenia, ale było istotne dla moich sąsiadów, dla moich kolegów w szkole, to oni mnie definiowali. W trzeciej klasie kiedy wprowadzili lekcje religii i dwóch uczniów (ja byłem jednym z nich) nie musiało przychodzić na 8:00, tylko na 8:45, to już było źle, bo możemy spać trochę dłużej. Nagle z Andrzeja stałem się Jojne, Mosiek, Srul. Miałem pokrojony tornister parę razy. Dzień, w którym nikt nam nie nawrzucał, nie poprzezywał, nie dokuczył, to był dobry dzień. A jakie prawo ma ktokolwiek, żeby ci dokuczyć? Jakie prawo ma, żeby cię zapytać, kim jesteś? Jesteś tym, kim chcesz być. A nie tym, co powie sąsiad czy urzędnik. I to jest ta wielka różnica między Ameryką a Polską.

– Paradoks polega na tym, że ja się stałem Polakiem, jak wyjechałem z Polski. Według prawa międzynarodowego wszyscy ludzie urodzeni w Polsce są Polakami, a takie rzeczy jak religia, pochodzenie czy orientacja seksualna to jest twoja prywatna sprawa. Wtedy, w tej trzeciej klasie, nagle stałem się obcy. Co więcej, Polska jest jedynym krajem, w którym istnieje ten sztuczny podział: jesteś Polakiem czy Żydem? Moi rodzice byli na tyle mądrzy, że nas uprzedzali, że przyjdzie taki moment, że będziemy musieli stąd wyjechać.

Czuli to?

– Czuli to, przewidywali. Gdy mnie i siostrze zabrali obywatelstwo w Stanach, to był moment ulgi. Że już to mamy za sobą. Ale znaleźliśmy się w kraju, który też nas nie chciał, tylko nie miał dokąd nas wyrzucić.

I jaka towarzyszyła ci wtedy emocja? Czy to był lęk?

Lęk istniał. Ale w momencie, w którym odebrano mi dokumenty, ja już nie miałem lęku. Znalazłem się w sytuacji “płyń lub toń”.

nadesłał: Leon Rozembaum

Czym różniłby się “Rejwach” w Ameryce od tego tutaj?

– Jest wspólna rzecz: strach przeradza się w agresję. To działa i tu, i tam. Pamiętasz film Benigniego “Życie jest piękne”? Ciepły, często wręcz żartobliwy. Kto w Stanach podniósł największy wrzask? Amerykańscy Żydzi. “To jest obóz koncentracyjny, to uwłacza pamięci Holokaustu”. Mieliśmy dyskusje, debaty. Pytałem: “a gdzie wyście byli podczas holokaustu? 6 milionów waszych krewnych zginęło, czy ktoś z was palcem ruszył? Żeście się bali, żeby to się nie skierowało przeciwko wam. Co zrobiliście? Nic.” Brak wiedzy, poczucie winy i strach przeradzają się w agresję. Ten film, który zrobiłem, “Farewell to my country”, wyszedł w kinach w Ameryce i jeździliśmy sporo, praktycznie w każdym mieście, od Nowego Jorku po Louisville. Odzywały się głosy, że Żydzi, którzy wrócili do Polski po Holokauście byli idiotami. Słyszałem: “Ty teraz chcesz, żebyśmy my mieli sympatię dla idiotów. A po co oni tam wracali?” Spytałem wtedy taką kobietę w Nowym Jorku: “Proszę pani, w Kalifornii wszyscy wiedzą, że mieszkają na styku płyt tektonicznych. Lada dzień musi nastąpić olbrzymie trzęsienie ziemi i tych trzęsień było już kilka, ja przeżyłem tam już trzy. I dlaczego ludzie nie wyjeżdżają? Bo to jest ich dom. A dlaczego tamci ludzie wracali do Polski? Bo stamtąd wyjechali.

Chciałeś wrócić?

– Nie. Kłamałbym, że miałem takie uczucie, że chciałem. Dzisiaj już bym nie umiał, nie potrafiłbym. Za bardzo wrosłem w amerykańską kulturę. Pod tym względem jestem trochę zdradliwy, ludzie mi mówią, że nie mam akcentu, ja tego nie słyszę czy mam, czy nie mam. Biorą mnie za kogoś stąd, a ja nie jestem stąd. Do ‘93 roku, kiedy napisałem scenariusz do “Ogniem i mieczem”, po polsku nie napisałem ani jednego słowa. Wiesz, gdy zacząłem pisać książki o “Pollywood”, zadzwoniła do mnie redaktorka z PWN-u, że się mnie świetnie czyta, bo piszę takie krótkie zdania – a ja się nie chciałem przyznać, że dłuższych nie umiem złożyć. Miałem 20 lat, podczas których w ogóle po polsku nie mówiłem. Moja żona była Amerykanką. Zapytaj mnie o historię Stanów Zjednoczonych – znam ją znam tak samo jak historię Polski z polskiej szkoły. Historię amerykańskiego filmu znam na wylot. Jestem częścią przemysłu amerykańskiego. Ktoś mi zaufał tam na tyle, że dał mi pierwszą możliwość pracy w filmie. I uważam, że tego nie zmarnowałem. Zrobiłem ponad 60 filmów, wygrałem sporo nagród, zrobiłem serię telewizyjną, która biła rekordy powodzenia przez 4 lata.

Co by było, gdybyś tu został?

– To nie wiem, kim bym był.

A zastanawiałeś się nad tym?

– Nie wiem, jak bym był, kim bym był, co bym robił w Polsce. Była cenzura, ojciec był na indeksie, mnie atakowano w prasie. Są twórcy, którzy mieli takie samo dojście do przemysłu jak ja i nic nie zrobili – może byłbym jednym z nich? A może byłbym jednym z tych, którym się udało.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Angela Merkel’s Ugly Romance With the Iranian Regime


Angela Merkel’s Ugly Romance With the Iranian Regime

Benjamin Weinthal


Why Germany seeks to increase trade with a murderous theocracy bent on Israel’s destruction

In a remarkable comment that was ignored by the German media last month, the president of the country’s roughly 100,000-member Central Council of Jews suggested that Germany has failed to internalize the lessons of the Holocaust. According to Dr. Josef Schuster, Angela Merkel’s flourishing trade with a regime in Tehran that is both the leading state sponsor of terrorism in the world and also the world’s top sponsor of lethal anti-Semitism and Holocaust denial, is incompatible with the spirit of the Federal Republic’s own foundational commitments, and with the laws of a country where Holocaust denial is a crime punishable by up to five years in prison.

To understand Schuster’s frustration and disappointment with German society, it is worth citing his critique: “It seems paradoxical that Germany—as a country that is said to have learned from its horrendous past and which has a strong commitment to fight anti-Semitism—is one of the strongest economic partners of a regime [Tehran] that is blatantly denying the Holocaust and abusing human rights on a daily basis. Besides, Germany has included Israel’s security as a part of its raison d’être. As a matter of course this should exclude doing business with a fanatic dictatorship that is calling for Israel’s destruction, pursuing nuclear weapons and financing terror organizations around the world.”

Schuster called for “an immediate halt to any economic relations with Iran. Any trade with Iran means a benefit for radical and terrorist forces, and a hazard and destabilization for the region.”

Yet Merkel, the leader of the Christian Democratic Union, and her foreign minister, Heiko Maas, of the Social Democratic Party, rejected Schuster’s plea, and are now working overtime to circumvent U.S. sanctions on the Islamic Republic of Iran. Maas, who claimed earlier this year that he entered politics “because of Auschwitz,” argued for an alternative method to facilitate financial transfers to the radical clerical regime in Tehran, to bypass a United States plan to re-institute the ban on Iran’s use of the SWIFT system.

The moral and economic danger represented by Merkel’s emergence as Iran’s major champion in Europe has been a kind of secret that dare not speak its name in the media and among the chattering classes in the Federal Republic. A rare exception in a country that does not have the Anglo-American tradition of aggressive investigative reporting was the BILD newspaper’s exposé on a German company that sold material to merchants based in Tehran’s Grand Bazaar. The components were later found in Iranian-produced rockets that contained chemicals used to gas Syrian civilians in January and February of 2018.

The rockets caused 21 Syrian children and adults to be poisoned. Germany’s export control agency told this writer that it will not bar the sale of such material in the future as a “dual-use” good that can be used for military and civilian purposes. The Krempel company that sold the material continues to do business with Iran and has a distribution center in the United States.

So what animates Germany’s devotion to Iran’s murderous regime, and its lack of solidarity—in both words and practice—with Israel? Economic interests are certainly front and center. Germany exported $3.42 billion in merchandise to Iran in 2017. Economic analysts said shortly after the 2015 nuclear deal was reached that German-Iranian trade could soon surpass $10 billion per year. Approximately 120 German companies operate inside the Islamic Republic, and 10,000 German businesses conduct trade with Iran. It should be noted that the German government not only rejects U.S. sanctions but also provides state credit guarantees to German companies that do business in the Islamic Republic, as means of facilitating German trade with Iran.

After Maas visited Auschwitz in August, he declared in a series of didactic statements that “We need this place because our responsibility never ends.” One of Germany’s most popular journalists, the Jewish author Henryk M. Broder, then asked Maas in an article, “Does it belong to the never-ending responsibility that the [German] federal government follows the law requiring German firms to oppose U.S. sanctions against Iran?”

***

While Angela Merkel’s appeasement policy toward the Iranian regime has come into sharp focus over the past few years, it began at least a decade ago. In 2008, Mohammad Javad Larijani, the secretary of the Iranian judiciary’s High Council for Human Rights, denied the Holocaust and called for the obliteration of Israel during a German foreign ministry-sponsored event held close to Berlin’s Holocaust Memorial. Then-Foreign Minister Frank Walter-Steinmeier, a Social Democrat who is now the German president, did not strongly rebuke Larijani and no criminal charges were filed against the revolutionary Islamist.

Larijani’s brother Ali—the speaker of Iran’s phony parliament, the Majlis, and a former lead negotiator for Tehran’s nuclear team—caused outrage a year later when he said at the prestigious Munich Security Conference that his country has “different perspectives on the Holocaust.” When Pierre Lellouche, a French legislator, told Ali Larijani it was unlawful to deny the crimes of the Holocaust, Larijani’s answer was: “In Iran we don’t have the same sensitivities.”

Opponents of prosecuting the Larijani brothers in Germany for incitement against Jews argue that they are protected by diplomatic immunity. Yet local prosecutors in Berlin and Munich did not even investigate the alleged incitement.

In sharp contrast to the tolerance for Iranian genocidal anti-Semitism and Holocaust denial within Germany’s borders, Merkel in 2009 called on then-Pope Benedict to “clarify unambiguously that there can be no denial” that the Nazis murdered 6 million Jews. Merkel’s condemnation was prompted by the British Catholic Bishop Richard Williamson’s Holocaust denial. In an interview with Swedish television conducted in Germany in November 2008, Williamson had said, “I believe that the historical evidence is strongly against, is hugely against 6 million Jews having been deliberately gassed in gas chambers as a deliberate policy of Adolf Hitler,” and, “I think that 200,000 to 300,000 Jews perished in Nazi concentration camps, but none of them in gas chambers.” A German court fined Williamson 12,000 euros in October 2009 for his claim that the mass extermination of Jews did not take place. (The fine was subsequently reduced on appeal.)

Yet Merkel has made no similarly explicit demand of Iran’s Supreme Leader Ali Khamenei that he reject Holocaust denial and lethal anti-Semitism. Rather, she merely opines, using language perhaps more befitting union-management negotiations, that language used by Khamenei and other regime figures who deny the Holocaust and call for the dismantling of Israel is “unacceptable.”

The mainstreaming of Iran’s mullah regime by the Merkel administration has moved at an astonishingly fast pace since world powers reached the Joint Comprehensive Plan of Action (JCPOA)—the formal name for the Iran nuclear agreement—with Tehran in July 2015. Mere days after the atomic accord was signed, the then-German Foreign Minister Sigmar Gabriel flew to Tehran with a large business delegation to pursue deals with the Islamic Republic. A year later, the Social Democrat Gabriel, who has repeatedly termed Israel an “apartheid regime,” traveled to Iran with another delegation of German industrialists.

The following year, in 2017, Gabriel welcomed to the foreign ministry a leading Iranian cleric who has advocated at the annual al-Quds Day rally in Berlin for the elimination of the Jewish state. The religious fanatic Hamidreza Torabi is widely considered the long arm of Ali Khamenei in Germany. Torabi directs the Islamic Academy of Germany that is part of the Islamic Center of Hamburg. The institutions are owned by the Iranian regime along with the Blue Mosque in Hamburg.

To fathom the chasm between Merkel’s rhetoric about Germany’s commitment to fighting anti-Semitism and support for Israel—Merkel, in an address to Israel’s Knesset, declared that the security of the Jewish state is “non-negotiable” for her country, and will visit Israel again in October—consider the case of Canada, which does not have a so-called “special relationship” with Israel. Yet Canada terminated its diplomatic relationship with the Islamic Republic of Iran and has not re-established relations.

Some of the concrete punitive measures Berlin could impose on the Islamic Republic to show solidarity with its purported ally Israel include: withdrawing Germany’s ambassador from Tehran; expelling Iran’s ambassador from Germany; announcing a break in German-Iran diplomatic relations; curtailing the robust German-Iranian trade; outlawing all of Hezbollah (there are an estimated 950 active Hezbollah operatives in Germany), and sanctioning Iranian officials.

Yet within the Federal Republic, the leading opponent of German trade with Iran is the American ambassador, Richard Grenell—a Republican who spearheaded the campaign that prevented the Deutsche Bundesbank—the central bank—from delivering, via the Hamburg-based European-Iranian Trade Bank, an estimated $400 million in cash to Tehran. The Iranians wanted the money ahead of new U.S. sanctions soon to be imposed, to bypass the crackdown on their financial sector. Grenell announced in the spring on his popular Twitter feed that German businesses should wind down business with Iran, reiterating the U.S. government’s policy—for which he was angrily slammed as undiplomatic.

***

As shown by Maas’ memorial tour of concentration camps, and frequent invocations of the “lessons of the Holocaust,” it would appear that memorializing the Holocaust can be a way for German politicians to inoculate themselves against criticism for their unwillingness to confront the lethal anti-Semitic Islamic regime in Tehran. Moreover, the Holocaust commemoration process leads many Germans to believe they are actually on the side of the Jewish state, when their government is not.

The German society’s so-called “working through of its past” can also culminate in large numbers of Germans, to paraphrase the writer Wolfgang Pohrt, behaving as Israel’s probation officers, acting on the highest moral grounds to stop “their victims” from recidivism. This form of morality-animated anti-Semitism is quite widespread in the Federal Republic, where a recent government-commissioned anti-Semitism report revealed that 40 percent of Germans across the political spectrum hold anti-Semitic attitudes. The German journalist Eike Geisel (1945-1997) captured one of the least discussed forms of anti-Semitism in his country.

“To be against Israel in the name of peace is something new,” Geisel wrote. “This new anti-Semitism does not arise from base instincts, nor is it the product of honorable political intentions. It is the morality of morons.”

Henryk Broder and Geisel played crucial roles in the 1980s and ’90s, in the German-speaking world, by dissecting the loathing of Israel as a result of incorrigible reactionary peace movements and widespread “guilt-defensiveness anti-Semitism,” a term coined by the German Jewish philosophers Theodor W. Adorno and Max Horkheimer in the 1940s to capture the German reaction to the Shoah. In broad terms, Germans seek to purge the pathological guilt associated with the crimes of the National Socialists by blaming Jews for war crimes. The Israeli psychoanalyst Zvi Rex, in a flash of biting historical sarcasm, reduced Adorno and Horkheimer’s theory to a single profound sentence: “The Germans will never forgive the Jews for Auschwitz.”

recommended by: Leon Rozenbaum

Today’s Germans, it seems, will never forgive Israel for the Holocaust. The preoccupation with turning Israel into a human punching bag expresses itself across all walks of life in Germany. The sociological forces unfolding in Germany do not portend even a semblance of a solid base of support for Israel. In contrast to the situation in the United States, where there are broad swaths of grassroot support for Israel that inform power politics, German support for Israel has been a project of the country’s political elite, which now seems preoccupied with increasing trade with a murderous theocracy bent on Israel’s destruction. The absorption of over one million Muslim refugees and economic migrants into German society, many of whom were socialized to despise Israel and Jews, adds to the already existing anti-Israel hysteria in the country.

As for the roughly 100,000 members of the Central Council of Jews in Germany, it is hard to imagine how their future is likely to get brighter.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Dlaczego popieram Izrael?

Dlaczego popieram Izrael?

   Malgorzata Koraszewska



Pat Condell był bożyszczem lewicy póki nie powiedział głośno co myśli o religijnym islamskim fanatyzmie. Jego obrona Izraela jest obroną przed morderczą, religijną nienawiścią. Głośne mówienie przed czym Izraelczycy się bronią nie jest dobrze widziane. Jeśli jednak jesteś uczciwy nie powinno ci to przeszkadzać.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com