Archive | 2024/01/14

IPN umorzył śledztwo w sprawie akcji “Wisła”.

Polscy żołnierze wysiedlają Ukraińców z jednej z bieszczadzkich wsi. Akcja ‘Wisła’ rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r. o godz. 4 równocześnie w powiatach: sanockim, leskim, przemyskim, brzozowskim i częściowo lubaczowskim. W następnych tygodniach była kontynuowana w pozostałych powiatach Lubelszczyzny i Rzeszowszczyzny. Po wysiedleniu ukraińska ludność


IPN umorzył śledztwo w sprawie akcji “Wisła”. Prokurator ustalił, że Ukraińcy sami prosili o deportację

Iza Chruślińska


Uzasadnienie decyzji o umorzeniu jest skandaliczne. To tekst jakby żywcem wyjęty z propagandy czasów stalinowskich. Prokurator IPN powtórzył jej kłamstwa i manipulacje.

.

Instytut Pamięci Narodowej umorzył śledztwo w sprawie „decyzji o przesiedleniu w 1947 roku, w ramach akcji »Wisła« mieszkańców południowo-wschodniej Polski”. Postępowanie w sprawie deportacji Ukraińców zostało wszczęte przez IPN kilkanaście lat temu na wniosek Związku Ukraińców w Polsce oraz Zjednoczenia Łemków.

IPN: akcja „Wisła” nie była zbrodnią

W uzasadnieniu umorzenia śledztwa znalazły się bulwersujące i „odkrywcze” wnioski przypominające żywcem tezy i argumenty używane przez 45 lat przez komunistyczne władze PRL.

Komunikat IPN w sprawie umorzenia śledztwa dotyczącego akcji “Wisła”

Prokurator stwierdził m.in.: „Z ustaleń śledztwa wynika, że ewakuacja osób o narodowości ukraińskiej, łemkowskiej i polskiej miała charakter prewencyjny i ochronny, a nie represyjny. Została przeprowadzona w konsekwencji masowych mordów dokonywanych na miejscowej ludności przez oddziały Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). W toku śledztwa nie znaleziono podstaw do stwierdzenia, że przesiedlenie stanowiło zbrodnię przeciw ludzkości ani zbrodnię komunistyczną”.

Karol Nawrocki, prezes IPN, Andrzej Pozorski, zastępca Prokuratora Generalnego, Janusz Barszcz, dyrektor Muzeum Gross-Rosen i Konrad Bieroń, prokurator IPN Wrocław Fot. Andrzej Dobkiewicz

W uzasadnieniu można odnaleźć kluczowe kłamstwa i manipulacje komunistycznych władz w PRL, powtarzane w Polsce po 1989 r. przez środowiska antyukraińskie i kresowo-nacjonalistyczne. Poczynając od tezy stanowiącej credo w ciągu całego okresu PRL o tym, że główną przyczyną akcji “Wisła” było zniszczenie UPA w Polsce. Prokurator IPN powtarza ten sam argument: „Decyzja o akcji »Wisła« dotyczyła przeprowadzenia operacji wojskowej zmierzającej do zwalczenia jednostek OUN-UPA, które terroryzowały i mordowały mieszkańców południowo-wschodniej Polski. Miała na celu zapewnienie bezpieczeństwa obywateli”.

IPN: akcja „Wisła” była humanitarna

W rzeczywistości cel akcji „Wisła” został jasno sformułowany w protokole z posiedzenia Państwowej Komisji Bezpieczeństwa z dnia 16 kwietnia 1947 r.: „Rozwiązać ostatecznie problem ukraiński w Polsce. W tym celu: a) przeprowadzić w porozumieniu z Państwowych Urzędem Repatriacyjnym ewakuację z południowego i wschodniego pasa przygranicznego wszystkich osób narodowości ukraińskiej na ziemie północno-zachodnie, osiedlając je tam w możliwie najrzadszym rozproszeniu”.

W decyzji prokuratora znajdują się również sformułowania, które trudno byłoby nawet odnaleźć w propagandzie komunistycznej: „Ewakuacja odbywała się w sposób humanitarny. Przesiedlani zabierali ze sobą większość ruchomego dobytku i zwierzęta. W transporcie pomagało wojsko. Zapewniano im posiłki, leki i pomoc lekarską”.

Z lektury wielu relacji osób deportowanych wynika wniosek absolutnie przeciwny. To znaczy, że w trakcie deportacji dochodziło do aktów przemocy ze strony wojska i funkcjonariuszy UB, a ludzie byli zmuszani pod presją karabinów, aby w ciągu 2 godzin zabrać dorobek całego życia.

IPN: akcja „Wisła” nie była wymierzona w naród ukraiński

Kolejny argument świadczący zdaniem IPN o celowości umorzenia śledztwa: „Przy przesiedleniach nie stosowano kryterium narodowościowego”. W cytowanym protokole Państwowej Komisji Bezpieczeństwa punkt b brzmi: „Ewakuacją będą objęte wszystkie odcienie narodowości ukraińskiej z Łemkami włącznie, jak również mieszane rodziny polsko-ukraińskie”.

I dalej: „Podjęta w tych okolicznościach decyzja o akcji »Wisła« miała na celu zapewnienie bezpieczeństwa miejscowej ludności. Przesłuchani w śledztwie świadkowie przyznawali, że wprawdzie towarzyszące akcji przesiedlenie było przymusem, ale sami chcieli »przeprowadzki«, aby »zacząć żyć spokojnie«”. Zeznawali, że woleli opuścić domy, niż zginąć, bo na rodzinnej ziemi »nie dało się żyć normalnie«”.

A więc w rzeczywistości to sami Ukraińcy domagali się przesiedleń a „dobrotliwe” komunistyczne władze PRL poszły im na rękę!!!

IPN: polscy żołnierze pomagali Ukraińcom się pakować

W 2023 r. dla prokuratora IPN jedynym źródłem prawdy historycznej o warunkach, w jakich przeprowadzano akcję „Wisła”, są dokumenty przyjęte przez komunistyczne władze peerelowskie (sic!): „Ze zgromadzonych w śledztwie dokumentów – rozkazów, wytycznych i instrukcji dla żołnierzy oraz pracowników Państwowego Urzędu Repatriacyjnego – wynika, że przywiązywano szczególną wagę, aby przesiedlani jako obywatele państwa polskiego byli traktowani humanitarnie, bez względu na ich narodowość.

Według przesłuchanych świadków wojsko pomagało ewakuowanym w transporcie dobytku, a osobom chorym, starszym lub rodzinom bez mężczyzn – także w jego pakowaniu. Według instrukcji szefa Sztabu Grupy Operacyjnej »Wisła« w czasie podróży do nowego miejsca osiedlenia ewakuowani mieli otrzymywać trzy posiłki dziennie, zwierzętom zaś zapewniano paszę. Na potrzeby przesiedleńców przeznaczono leki i środki opatrunkowe z zapasów wojskowych. Ciężko chorych i rodzące kobiety transportowano do szpitali”.

W tym kontekście warto przypomnieć m.in. ustalenia prof. Igora Hałagidy zawarte w publikacji „Duchowni greckokatoliccy i prawosławni w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie (1947-1949): dokumenty i materiały”, wydanej notabene przez Instytut Pamięci Narodowej w roku 2012, że wśród osób deportowanych w trakcie akcji “Wisła” i osadzonych bez wyroków sądowych w obozie koncentracyjnym w Jaworznie (Centralny Obóz Pracy w Jaworznie) „znalazło ponad 800 kobiet (w tym ok. 80 w ciąży), kilkanaścioro dzieci, ponad 100 starców i kalek” .

Decyzja Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w IPN stoi w sprzeczności z faktami ustalonymi przez wielu polskich historyków, w tym m.in. profesorów Grzegorza Motykę, Jana Pisulińskiego, Igora Hałagidę.

Co więcej, zaprzecza ona także treści uchwały przyjętej przez Senat RP w dniu 3 sierpnia 1990 r. w sprawie akcji „Wisła”. W uchwale Senat RP potępił akcję „Wisła”, „w której zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej właściwą dla systemów totalitarnych”.

IPN nie pamięta, co ustalił IPN

Akcja „Wisła” była największą operacją wojskową dokonaną w powojennej Polsce. Do akcji przesiedleń skierowano ok. 20 tys. żołnierzy Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, których wspomagała Milicja Obywatelska, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, oddziały Wojsk Ochrony Pogranicza. Z siłami polskimi współpracowali żołnierze sowieccy i czechosłowaccy, blokujący granicę z Polską.

W jej trakcie na Ziemie Zachodnie i Północne przymusowo przesiedlono ponad 140 tys. ludności ukraińskiej z południowo-wschodniej Polski.

Akcja rozpoczęta o świcie 28 kwietnia 1947 r. trwała trzy miesiące, chociaż ostatnie przesiedlenia trwały do 1950 r. Decyzję o deportacji Ukraińców podjęło Biuro Polityczne KC PPR 29 marca 1947. Akcja przebiegała w sposób brutalny i bezwzględny. W czasie deportacji władze komunistyczne dokonywały zatrzymania osób, które uznawały za „podejrzewane” o współpracę z Ukraińską Powstańczą Armią. Osoby te następnie bez wyroków sądowych uwięziono w obozie koncentracyjnym w Jaworznie. W stosunku do nich zastosowano brutalne metody śledztwa, w tym tortury. W obozie tym 161 Ukraińców poniosło śmierć, której przyczyną był głód, choroby i tortury. Fakty te zostały potwierdzone m.in. w śledztwie prowadzonym przez prokuratora IPN-owskiej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach.

IPN: Senat w sprawie akcji „Wisła” mylił się

Zaproponowana wykładnia powojennej historii obywateli polskich narodowości ukraińskiej usprawiedliwiająca zbrodnie komunistycznego państwa zrealizowane w stalinowskim stylu jest podważeniem polityki państwa polskiego po 1989 r. wobec tej grupy obywateli. Jest to również akt swoistej dywersji w stosunku do działań wielu środowisk w Polsce oraz Senatu RP na rzecz poszanowania podstawowych praw obywatelskich i pojednania polsko-ukraińskiego.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Evolution of Jewish Education

The Evolution of Jewish Education


JENNA WEISSMAN JOSELIT


Over the past century, different pedagogical theories have transformed classrooms and teaching methods.
.

Dorothy Berman teaches Beverly Kauffman in Hebrew at the Jewish Educational Center in St. Paul, Minnesota, 1931 / MINNESOTA HISTORICAL SOCIETY/CORBIS/CORBIS VIA GETTY IMAGES

Tomatoes at their ripest, peaches at their juiciest, lazy days spent doing not much of anything: summer at its peak. For those of us in the business of education, though, the calendar reads “fall,” as we ready ourselves and our curricula for the school year. Jewish educators are especially busy just about now since their portfolio also includes figuring out how to make the most of the cluster of Jewish holidays that comes quickly on the heels of the first weeks of the new term.

These days, Jewish education appears to be a thriving concern, or at least a stable one. Though not every contemporary American Jewish child receives, or even wants, a Jewish education, there’s no shortage of opportunities. A galaxy of graduate programs, foundations, think tanks, institutes, and communal professionals sees to it that the transmission of Jewish knowledge is alive and well in 21st-century America and that those who do the transmitting are well-trained and held in high regard.

A century earlier, there was no shortage of opportunities, either, though they weren’t exactly esteemed. Sunday schools and bar mitzvah “factories,” the cheder and the yeshiva, the communal Talmud Torah, the congregational Hebrew school, the Yiddish schule, and, here and there, a Jewish parochial or day school crowded the landscape, each with a distinctive sensibility, constituency, and purpose. Two things bound them together: first, their inability to recruit and retain students, for whom Jewish education was no one’s idea of fun—a “theft of time” was more like it; and second, their inability to recruit and retain teachers, for whom Jewish education was no one’s idea of gainful employment.

In the hope of keeping everyone in their seats and happy, Jewish educational authorities of the 1910s and ’20s looked to modernization. Opening up the Jewish classroom to girls as well as boys, while drawing on the most up-to-date pedagogical theories and the latest bells and whistles, they sought to render it an attractive site—literally.

A wholesome environment was key to whatever success Jewish educators might enjoy. It didn’t take much to realize that a brightly lit, well-ordered, and colorfully decorated room would attract, where a dark, dank, and dreary one would deter. And yet, for far too long, the Jewish classroom remained an inhospitable space. Improvised rather than intentional, it “chills enthusiasm and is detrimental to the welfare of both teachers and pupils,” observed Alexander Dushkin, a leading proponent of modern Jewish education, in 1918. His teacher, Samson Benderly, who, arguably, did more than anyone in the United States to elevate the status of Jewish education in the prewar era, put it more starkly: “What can our children think of Judaism if after their stay in the modern public school buildings, we offer them Jewish classrooms which are badly ventilated and poor lighted and which are very often not kept clean?” His answer: not very much. Jewish children were “bound to interpret the entire heritage of our people in the terms of the physical side of the classroom.”

Negative associations like these were not the exclusive purview of the young. New York City’s Department of Health felt the same way. Acting in 1915 on an anonymous tip about the lamentable physical conditions that obtained in many of the city’s Jewish educational institutions, it investigated the matter and discovered that germs were just about everywhere, especially in what passed for the bathroom. The absence of cleanliness and proper hygiene in these facilities was so striking, the inspectors reported, that they “would not bear very favorable comparison with the Southern school privy, against which sanitarians hold up their hands in horror.”

Something had to be done, and fast, to redeem the community’s good name. To the rescue: the school as laboratory. When the Central Jewish Institute, an up-to-the-minute facility on the Upper East Side of Manhattan, opened its doors in 1916, its founders made a point of installing classrooms that were every bit as clean, ordered, and scientifically oriented as the site of experiments. Proud of their efforts, they—and comparable institutions that soon followed—took and circulated photographs that depicted bright and airy spaces filled with neat rows of bright-eyed and neatly attired students, their eyes fastened on an array of visual aids that included a large-sized blackboard, charts, and maps.

The curriculum, as well as its context, was also in need of a systematic overhaul. Memorization and rote learning were the order of the day in most Jewish educational institutions; opportunities for engagement far and few between, and the bill of fare narrow and outdated. Is it any wonder, then, that most students emerged from their mercifully brief encounter with Jewish education bored to tears, if not downright disdainful, capable of little more than mumbling their way through the siddur?

If modern Jewish educators had their way, textbooks and manuals would be consigned to the dustheap of discarded pedagogy. The lively arts would take their place, stimulating the Jewish child’s interest, not dampening it, and rendering education as much a tactile and visual experience as a textual one. Song, dance, dramatics, and storytelling became the vehicles of instruction, along with the Ivrit b’Ivrit method of teaching Hebrew the “natural” way through immersion and play. Transforming a dead letter of a language into a living, breathing, contemporary form of expression, this approach extended Hebrew’s range of motion from prayer to conversation (that was the plan, at least).

Zionism animated the entire enterprise, furnishing it with a sense of novelty and adventure, especially when allied with the most modern forms of technology, from the use of stereopticon or magic lantern slides to plaster casts and Hebrew typewriters. Though they featured more than their fair share of camels, stereopticon images of modern-day Palestine, of brawny men and women in shorts (shorts!) tilling the soil, probably did more for the imagination than the most avid reading of the Bible. Plaster casts of recent archaeological discoveries also brought the past to life, placing ancient Jewish history within reach, while Hebrew typewriters made possible the speedy production of classroom materials.

Zionist-infused schools were not the only game in town. A parallel universe of facilities where Yiddish rather than Hebrew was the linguistic coin of the realm and a decidedly secular and diasporic-centered curriculum enthusiastically promoted also drew thousands of Jewish children. Like its Zionist counterpart, but with a focus on Vilna, the “Jerusalem of Lithuania,” rather than the City of David, the Sholem Aleichem folksschule, for example, also drew on the latest forms of pedagogy and technology to transmit the lingua franca and cultural heritage of Ashkenazi Jewry to a new generation.

In both iterations, whether in Hebrew school or in schule, for two hours a week or seven, these interventions, or educational “reforms,” were designed to make the time pass quickly, enjoyably, and meaningfully.

Not surprisingly, they met with a shower of objections from just about every quarter. Parents whose view of Jewish education was entirely instrumental, who believed that what mattered was the how, not the why, of reading Hebrew, frowned on the Ivrit b’Ivrit approach, complaining that its salutary results were too long in coming. The Orthodox community’s gatekeepers, when not issuing broadsides against the advocates of yidishkayt, whose cultural perspective they decried, were just as likely to point out the limitations of the modern approach to religious education. The latter, they charged, “made a ‘show’ of the Torah and our holy prophets. They changed these spiritual giants into moving picture heroes.” Meanwhile, the members of the philanthropic community, most of whom had no truck with and little use for either Yiddish or Hebrew, couldn’t understand why their resources were being deployed for foreign language acquisition when the chances of young American Jews speaking another tongue were slender at best. And, of course, the traditional Hebrew school teacher, the melamed, grumbled the loudest of all. Increasingly displaced, a fish out of water, no one had more to lose than he, whose old-fashioned methods of instruction and fits of temper, born of frustration, did little to endear him to his rambunctious young charges.

Overcoming these varied objections was not easy, but modern Jewish teachers, many of them women like my beloved mother-in-law, Judith Hochstein Joselit, stuck to their guns. The products of newly established teacher training institutes throughout the country—New York’s Teachers Institute, Baltimore Hebrew College, Boston Hebrew College, and Chicago’s College of Jewish Studies among them—they saw Jewish education as a profession, not just a job. “Armed to the teeth with technique,” as one of their number would have it, and imbued with a strong esprit de corps, they knew their way around a classroom, zealously guarding its precincts and their prerogatives.

In due course, they, too, found themselves on the receiving end of criticism and, to make matters worse, from one of their own: Midge Decter, a graduate of the Teachers Institute and a frequent contributor to Commentary. With her characteristic blend of verve and snippiness, she laced into the Jewish educational scene, circa 1951, poking fun at the transformation of the classroom into a playroom whose students came away knowing the Hebrew names of vegetables, but hardly anything of the Bible, and whose teachers believed the “function of Jewish education was to make children ‘adjusted’ as Jews,” rather than disseminate knowledge. Modernization, Decter insinuated, had gone too far.

But then, so had she. Jewish education was, and continues to be, a balancing act perched between intellect and affect, content and delivery, tradition and change, past and present. It’s anyone’s guess as to what really works—or sticks.


Jenna Weissman Joselit, the Charles E. Smith Professor of Judaic Studies & Professor of History at the George Washington University, is currently at work on a biography of Mordecai M. Kaplan.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Nagranie ze spotkania online wokół dziennika Chaima Arona Kapłana „Megila życia”

Nagranie ze spotkania online wokół dziennika Chaima Arona Kapłana „Megila życia”

Żydowski Instytut Historyczny


Zapraszamy do obejrzenia potkanie online wokół pierwszego polskiego przekładu dziennika Chaima Arona Kapłana „Megila życia”.
Zapraszamy do obejrzenia spotkania online wokół pierwszego polskiego przekładu dziennika Chaima Arona Kapłana „Megila życia” z tłumaczką Blanką Górecką oraz edytorką Justyną Majewską. Rozmowę o książce poprowadziła dr Zofia Trębacz. Spotkanie odbyło się 23 sierpnia 2020 w ramach XVII Festiwalu Warszawa Singera.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com