Archive | 2020/12/20

Elon Musk: Sprzedaję wszystko i lecę na Marsa

Podczas wizyty w Berlinie Elon Musk zapowiedział, że produkowane tam auta Tesli będą w Niemczech zaprojektowane lepiej niż w USA. (Patrick Pleul / AP)


Elon Musk: Sprzedaję wszystko i lecę na Marsa

Mathias Döpfner


“Lubię czuć, że żyję” – mówi szef Tesli. To prawdopodobnie największy wizjoner współczesnego świata. Dzięki SpaceX chce polecieć na Marsa, a za pomocą Neuralinku ulepszyć ludzki mózg. Już pozbywa się majątku i sypia w swoich fabrykach

W wizji Muska w niedalekiej przyszłości flotylla statków Starship firmy SpaceX będzie odlatywała na Marsa co 26 miesięcy, kiedy Ziemia i Czerwona Planeta znajdą się w sprzyjającym wzajemnym położeniu. To ma pozwolić na stworzenie milionowej kolonii na Marsie.

Ale na początku Starship i Super Heavy zarabiałyby, wynosząc komercyjne satelity na ziemską orbitę. Niedawno też agencja NASA przyznała SpaceX 135 mln dol. na rozwój projektu Starship w ramach przygotowań do lądowania na Księżycu (kontrakty od NASA dostały też konkurencyjne projekty firm Blue Origin oraz Dynetics).

Pochodzący z RPA 49-letni przedsiębiorca wzbogacił się na internetowym boomie, tworząc i sprzedając za 1,5 mld dol. system płatności online PayPal. Z tych pieniędzy finansował kolejne swoje pomysły, m.in. Teslę produkującą auta elektryczne, a także konstelację satelitów Starlink, które mają dostarczyć szybki internet w każdy zakątek kuli ziemskiej.

Starship i mająca go wynosić w kosmos rakieta Super Heavy mają być wielokrotnego użytku, tj. po zakończeniu swoich misji będą powracać na Ziemię. Docelowo rakieta i statek mają wynosić w kosmos ładunek aż 100 ton. Ma mierzyć 50 metrów, będzie miał fotele dla 100 pasażerów i własne silniki, dzięki którym wyląduje na Księżycu czy na Marsie, a potem z nich powróci.

Ósmy prototyp w środę zamienił się w kulę ognia po zakończeniu testowego lotu w południowym Teksasie. Statek udanie wystartował, wzniósł się na 12,5 km, przekręcił się, przez pewien czas leciał poziomo niczym wielkie cygaro, a potem zaczął pionowo opadać. Precyzyjnie zbliżył się do miejsca lądowania, ale zbyt niskie ciśnienie w zbiornikach zasilających silniki spowodowało to, że obniżał się za szybko. Założyciel SpaceX uznał środowy siedmiominutowy lot testowy za sukces. “Marsie, nadchodzimy!” – napisał na Twitterze.

***

Wolfgang Schäuble, sprytny niemiecki polityk, powiedział: „Jeśli w naszej ustawie zasadniczej znajduje się w ogóle jakaś bezwzględna wartość, to jest to godność człowieka. Ale ona nie wyklucza konieczności śmierci”.

– Każdy musi umrzeć, nie zaprzeczam.

Każdy, ale niekoniecznie z powodu koronawirusa. Jak będzie wyglądała sytuacja latem przyszłego roku? Czy szczepionka jest rozwiązaniem?

– Będziemy mieć tyle szczepionek, że nie będziemy wiedzieć, co z nimi począć. Rozwój technologii szczepionek ma teraz turbodoładowanie, zaś szczególnie interesujące są te oparte na mRNA, ponieważ mogą być także potencjalnym lekarstwem na raka. Myślę przy tym o pracy BioNTechu, CureVacu, Moderny. mRNA to przyszłość medycyny. Za pomocą mRNA można w zasadzie wyleczyć wszystko. Jest jak program komputerowy, niemal jak syntetyczny wirus. I można je tak zaprogramować, żeby robiło wszystko, co chcemy. Można by się nawet przemienić w motyla.

Ta technologia będzie bodźcem dla gospodarki?

– Tak, te firmy dostaną masę pieniędzy. Słusznie – niesamowicie poprawiły technologię.

Sześć lat temu zapytałem szefa dużej niemieckiej firmy z branży motoryzacyjnej: „Czy Musk pana nie niepokoi?”. Odparł: „Nie, ten zwariowany pomysł z autami na baterie to nie jest na masowy rynek. A poza tym ci ludzie i tak nie wiedzą, jak buduje się piękne auta”.

Gigafabryka Tesli w NiemczechGigafabryka Tesli w Niemczech Patrick Pleul / AP

– Interesująca uwaga. Z pewnością musimy się poprawić.

Dziś Tesla jest warta 536 mld dol., dwa razy więcej niż Volkswagen, Daimler i BMW łącznie. Herbert Diess powiedział półżartem, że Tesla mogłaby właściwie przejąć Volkswagena…

– Prawdopodobnie pozostaniemy raczej przy naszym podejściu robienia wszystkiego samodzielnie, ale moglibyśmy zlecić produkcję niektórych naszych technologii takim firmom jak BMW. Jesteśmy tak pragmatyczni, jak to tylko możliwe – naszym celem jest przyspieszenie rozpowszechniania zrównoważonej energii. Nie chodzi nam o izolowanie się od innych. Udostępnimy innym sieć Supercharger, zaoferujemy licencjonowanie autopilotów. Moglibyśmy porozmawiać o technice autonomicznej jazdy czy o bateriach. Tak, chcemy licencjonować technologię, żeby pomagać innym firmom postępować dobrze.

Tradycyjne przejęcia nie są strategią Tesli?

– Są trudne, bo każde przedsiębiorstwo ma swoją kulturę. Jeśli jakaś firma powie nam: „Jesteśmy zainteresowani fuzją z Teslą” – można by to wziąć pod uwagę. Ale nie chcemy wrogich przejęć.

Czy sześć lat temu spotykał się pan z arogancją w branży?

– Owszem. Nie wzięliśmy tego osobiście. To rutynowa reakcja, kiedy w branży pojawia się nowa technologia. Próbowaliśmy współpracować z Daimlerem i Toyotą, ale na końcu ich entuzjazm nie był wystarczająco duży, zakończyliśmy to partnerstwo i zostaliśmy przy budowaniu własnych aut. Myślę jednak, że ogólnie coś się zmieniło: dziś ludzie już chcą zrównoważonego transportu i aut elektrycznych. Życzą sobie czystej energii i to nastawienie ma także coś wspólnego z wiekiem. Im młodsi są ludzie, tym chętniej troszczą się o środowisko. A potem się starzeją i podejmują decyzje konsumenckie być może inne niż ich rodzice. To normalna kolej rzeczy.

Na świecie jeździ ok. 2 mld aut osobowych i ciężarówek i ta liczba rośnie. Chcielibyśmy wymieniać co roku 1 proc. globalnej floty, czyli 20 mln pojazdów rocznie.

To oznacza, że aktualna wartość rynkowa Tesli jest uzasadniona, ale kiedyś sam pan powiedział, że jest za wysoka. Dlaczego?

– To było nawet w momencie, w którym wycena była o wiele niższa niż dziś, wynosiła 800 dol. Rynek akcji jest jak osoba maniakalno-depresyjna, która wciąż mówi, ile jest warta twoja firma. Jej wartość nie zmienia się zaś z dnia na dzień. Czy uważam, że Tesla ma spore szanse być w przyszłości tyle warta? Być może więcej. Ale to zależy od tego, czy ludzie wierzą, że faktycznie dojdziemy do 20 mln pojazdów rocznie. Ważną częścią przyszłości Tesli są baterie słoneczne i stacjonarne.

Czy konkurenci mają jeszcze w ogóle szansę, czy jest dla nich za późno?

– Za późno? Skądże. Sądzę jednak, że głównym rywalem Tesli będzie firma, która już została założona gdzieś w Chinach. Tamtejszy rynek jest ekstremalny, Chińczycy mają know-how i ciężko pracują. Oraz: dziś już 90 proc. dużych firm z branży samochodowej mówi, że przeprowadzi przestawienie się na technologię elektryczną możliwie jak najszybciej.

A co z autonomiczną jazdą? Kilka lat temu mówił pan: „Nie interesuje mnie termin, kiedy autonomiczne auta zostaną dopuszczone do ruchu. Interesuje mnie moment, w którym zabroni się ludziom prowadzić auta”. Ktoś stwierdził, że to się nigdy nie wydarzy, bo nikt nie ma ochoty na bierne siedzenie w aucie. Pana odpowiedź brzmiała: „Sto lat temu nikt też nie mógł sobie wyobrazić jazdy windą bez windziarza”.

– Chciałbym wyrazić się jasno: nie usiłuję nikomu odbierać kierownicy. Przepowiadałem tylko, co się wydarzy – a mianowicie, że autonomiczna jazda stanie się bezpieczniejsza niż kierowanie pojazdem przez człowieka.

Powiedziałbym: dziesięć razy bezpieczniejsza. To oznacza, że nie będzie już tak prosto prowadzić własnego auta. Będą wyższe standardy. Obecnie zdanie prawa jazdy jest stosunkowo proste, bo ludzie muszą po prostu przejechać z punktu A do punktu B. Ale z różnych przyczyn powodują wypadki: bo są pijani, coś ich rozproszy albo piszą SMS-y za kierownicą. Kiedy autonomiczna jazda będzie dziesięć razy pewniejsza, samodzielne prowadzenie stanie się znacznie surowiej regulowane.

Kiedy będzie możliwy piąty poziom, czyli całkowicie autonomiczna jazda? I jak to wygląda z poziomem czwartym, na którym kombinacja ludzkiej i autonomicznej jazdy mogłaby być nawet bardziej niebezpieczna, niż gdyby prowadziła tylko maszyna?

– Będzie niebezpieczna faza przejściowa, w której autonomiczna jazda będzie już się mieć całkiem nieźle, w której ludzie będą się czuli odrobinę zbyt komfortowo i nie będą już tak uważni. To działa dobrze w 99,9 proc. przypadków, ale raz na 1 tys. przypadków nie działa. Potrzebujemy sześciu dziewiątek, czyli niezawodności na poziomie 99,9999 proc. Jestem przekonany, że Tesla osiągnie piąty poziom w przyszłym roku.

SpaceX wystrzelił w kosmos rakietę Falcon Heavy. Elon Musk: To nasza najtrudniejsza misjaSpaceX wystrzelił w kosmos rakietę Falcon Heavy. Elon Musk: To nasza najtrudniejsza misja Fot. John Raoux / AP Photo

To nie oznacza, że to będzie dozwolone.

– Nie mam żadnego wpływu na procesy homologacji. Sam teraz jeżdżę wersją alfa nowego, całkowicie autonomicznego oprogramowania dla Tesli i najczęściej przejeżdżam ekstremalnie wymagający odcinek ze skrzyżowaniami i wąskimi ulicami bez dotykania ani jednego elementu sterującego. Całą drogę do pracy i z powrotem.

Jak wygląda porównanie warunków homologacji w USA, Europie i Chinach?

– W Stanach pójdzie dość szybko, np. w Kalifornii. Podobnie w takich krajach jak Norwegia. Największe trudności mamy w Unii Europejskiej. To wielkie wyzwanie. Odpowiedzialna za tę sprawę komisja zbiera się tylko raz na pół roku, a porządek obrad jest ustalany sześć miesięcy wcześniej. Można powiedzieć: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść.

Robicie duże postępy, jeśli chodzi o żywotność baterii, ale do tego potrzebne są surowce: lit, miedź i kobalt.

– Naszym największym wyzwaniem jest pozyskiwanie niklu.

Te pierwiastki są stosunkowo rzadkie, pochodzą z krajów, które najczęściej nie są demokratyczne. Niektóre są wydobywane przez dzieci w strasznych warunkach. Jak radzicie sobie z faktem, że z jednej strony przyczyniacie się do rozwiązań ratujących planetę, a z drugiej – do wzmacniania reżimów?

– Publikujemy raporty o zrównoważonym rozwoju. Na wszystkich dostawców nalegamy, aby surowce były pozyskiwane w sposób etyczny, i jest to ściśle kontrolowane przez odpowiedzialne za to organizacje. W żadnej z naszych firm wydobywczych nie dochodzi do pracy dzieci. A gdyby jednak tak się stało, natychmiast podejmiemy odpowiednie kroki. Abstrahując od tego, kobalt jest gospodarczo ważnym surowcem dla Kongo. Ludzie tam są zdani na to źródło dochodów.

Pomijając kwestię etyczną, martwi się pan, że pewnego dnia dojdzie do niedoboru, że nie będzie już wystarczającej ilości surowców do dyspozycji?

– Jestem pewien, że w skorupie ziemskiej znajduje się wystarczająca ilość surowców na elektropojazdy.

Odwiedziłem dziś rano fabrykę Tesli w Grünheide i byłem pod wrażeniem. Projekt zapowiedział pan w listopadzie ubiegłego roku, prace budowlane rozpoczęły się w czerwcu i mają się zakończyć w lipcu 2021 r. Najpierw 12 tys. pracowników, potencjalnie 40 tys., kiedy całość będzie gotowa. Budżet oscyluje wokół 1,1 mld euro.

– Ale niestety przekroczymy budżet…

Na pocieszenie: filharmonia nad Łabą w Hamburgu miała początkowo kosztować 77 mln euro. Została ukończona dziesięć lat później, niż zakładano, za 866 mln euro. Nowe berlińskie lotnisko powinno było być gotowe w 2011 r., zostało otwarte dopiero kilka tygodni temu. Początkowy budżet wynosił około 1,7 mld euro. Na końcu było to 7,3 mld euro.

– Wow! Mam jednak nadzieję, że to nam się nie przydarzy.

Można jednak już teraz postrzegać Grünheide jako prowokację dla najbardziej prestiżowych projektów budowlanych Niemiec. Na czym polega tajemnica waszego tempa?

– Osobiście inwestuję dużo czasu w przedzieranie się przez proces przyznawania zezwoleń. Myślę, że ktoś, kto ma coś do powiedzenia na wysokim szczeblu, powinien skontrolować regulacje w Niemczech. Z praktycznego i politycznego punktu widzenia byłoby ważne, aby istniał jakiś rodzaj komitetu do spraw wykreślania przepisów albo organizacja, która zajmowałaby się oceną regulacji i mogłaby określać, że niektóre nie powinny być dłużej stosowane lub zostać zmienione. To by się przydało w Europie.

Niektóre z tych przepisów powstały 30 albo 40 lat temu. Może wciąż są dobre, może nie są. A kiedy nikt nie zwraca na to uwagi, co roku mamy jeszcze więcej przepisów i ustaw. I kiedyś nie będzie wolno zrobić już niczego.

Wiedział pan to, ale mimo wszystko zdecydował się budować pod Berlinem. Czy jakąś rolę odegrała myśl: „Udaję się do kraju wielkich graczy przemysłu motoryzacyjnego”, czy chodziło tylko o dostęp do najlepszych specjalistów i atrakcyjną lokalizację?

– Dla Tesli ważna jest obecność w Europie z naszą produkcją i rozwojem. Produkowanie aut w Kalifornii, żeby potem wysyłać je przez pół świata, nie jest sensowne ani ekologiczne.

Monachium też byłoby dobrym wyborem, ale to jest terytorium BMW: Bawarskich Zakładów Silnikowych. A my jesteśmy w Prusach – to mi się podoba, jestem fanem historii. Cenię sobie Fryderyka Wielkiego.

100 lat temu Berlin był centrum kreatywnej gospodarki i przemysłu. I nocnego życia. Chce pan to przywrócić?

– Wciąż najlepsze kluby są w Berlinie.

Może pan sobie wyobrazić życie tutaj?

– Już przekształciłem się w częściowego włóczęgę. I na pewno będę spędzał w Berlinie dużo czasu. Na razie sypiam w fabryce, w jednej z sal konferencyjnych.

Powiedział pan, że własność tylko obciąża. I zaczął pan sprzedawać swoje nieruchomości.

– Dom w Los Angeles sprzedałem dwa miesiące temu jakiemuś facetowi z Chin. Sprzedałem też dom po drugiej stronie ulicy, który wcześniej należał do Gene’a Wildera i jest przez to na wskroś ukształtowany przez jego osobowość. Oddałem go znacznie poniżej wartości rynkowej jego siostrzeńcowi, który tam dorastał. A teraz jesteśmy w trakcie sprzedaży innych moich domów.

Dlaczego? Jest pan drugi, jeśli chodzi o najbogatsze osoby na świecie…

– Nie będę miał prawie żadnej własności o dużej wartości, nie licząc udziałów w firmie. Kiedy praca jest intensywna, nie opuszczam fabryki, laboratorium czy biura. Potrzebuję domu tylko wtedy, kiedy są ze mną moje dzieci, więc go wynajmuję.

A zatem bez aut, nieruchomości i żadnych innych rzeczy, które zwykle gromadzą zamożni ludzie. Myśli pan, że to czyni wolnym człowiekiem?

– Naprawdę tak uważam. Nie chcę posiadać niczego poza akcjami Tesli i SpaceX. To one są moim całym bogactwem. Jeśli Tesla i SpaceX zbankrutują, ja też zbankrutuję. Na 100 proc. Uważam za ważne, aby ludzkość przekształciła się w kosmiczną cywilizację, w gatunek żyjący na wielu planetach. Zbudowanie miasta na Marsie będzie wymagało dużych nakładów. Chciałbym być w stanie przyczynić się do tego tak bardzo, jak to tylko możliwe. A to oznacza po prostu duży kapitał.

To życiowy cel?

– Tak. Nie chodzi o osobistą konsumpcję. Ludzie mnie zaatakują i będą mówić: „Och tak, on i tak dysponuje tymi wszystkimi rzeczami”. Okej, prawda jest taka, że już ich nie mam.

Jest coś, co ogranicza wolność i mimo to wydaje się największym priorytetem: dzieci. Pan ma ich szóstkę.

– Siódme w drodze.

Dlaczego zachęca pan innych do posiadania dzieci?

– Moi przyjaciele wciąż mówią: „O Boże, znów ględzi o dzieciach i o tym, że wszyscy powinniśmy je mieć”. Wielu z nich nie ma żadnego lub ma tylko jedno. Zastanawiam się, jak mamy utrzymać przy życiu ludzkość, jeśli nie będziemy mieć dzieci. Jest tyle krajów, które mają ujemny wskaźnik urodzeń. Tego problemu nie da się rozwiązać tylko przez imigrację. Jeśli w ogóle wierzymy w ludzkość, musimy zadbać o to, żeby w przyszłości życie ludzkie istniało na Ziemi, ale to się samo nie zrobi.

Wielu argumentuje, że świat jest przeludniony. To nieprawda. Podpierają się przy tym własnymi wrażeniami, bo mieszkają w jakimś mieście o dużej gęstości zaludnienia. Prawie nic na Ziemi nie przypomina jednak przeludnionego miasta.

Był pan kiedyś na wsi albo obserwował z samolotu, jak wygląda Ziemia? Załóżmy, że upuścimy kulę armatnią. Jak duże jest prawdopodobieństwo, że kogoś trafi? Mniej więcej 0 proc.

Mój przyjaciel zdecydował się na bezdzietność, bo jego dzieciństwo było nieszczęśliwe – tak jak pańskie. Pan jednak dochodzi do zupełnie przeciwstawnego wniosku.

– Moje dzieciństwo było straszne. Mój dom i szkoła były prawdziwym piekłem. Ale ja po prostu lubię dzieci. I próbuję dawać dobry przykład.

Trzeba wiedzieć, że RPA to bardzo brutalne miejsce. Przemoc jest tam normalna. I nie mówię tylko o werbalnej. Kiedyś zostałem pobity prawie na śmierć. Byłem blisko. Odratowali mnie w szpitalu.

To dla pana motywacja, by zrobić ze świata lepsze miejsce?

– Już jako małe dziecko byłem zainteresowany światem. Czytałem dużo książek. Właściwie każdą, która wpadła mi w ręce, przede wszystkim science fiction i fantasy. Grałem w grę fabularną „Dungeons and Dragons”, byłem nerdem i czytałem podręcznik o potworach w tę i we w tę. Jeśli miało się trudne dzieciństwo, można na to zareagować na dwa sposoby. Pierwszy to rewanż na świecie i bycie tak samo podłym dla ludzi, jak oni byli dla ciebie. Wolę ten drugi.

Jacyś autorzy byli szczególnie ważni?

– Czytanie Nietzschego było właściwie trochę przygnębiające. I Schopenhauera. Z pewnością nie jest to warte polecenia 13-latkowi.

Ale potem przeczytałem „Autostopem przez galaktykę”, filozoficzną książkę w formie komedii. Unaoczniła mi, że wszechświat zna odpowiedź i że trudna część zadania polega na stawianiu odpowiednich pytań. Mój wniosek brzmiał: im bardziej poszerzamy zasięg i rozmiary naszej świadomości i uwagi, tym bardziej będziemy w stanie stawiać pytania do czekającej na nas odpowiedzi, którą jest wszechświat. To jest, myślę, właściwe podejście, aby zrozumieć, o co chodzi we wszechświecie, dlaczego tutaj jesteśmy. Poświęć jedną sekundę i zapytaj, jaki jest sens życia. W jaki sposób się tu znaleźliśmy? Dokąd to zmierza? Nie wszystkim wystarcza religia.

To mi przypomina, jak kiedyś siedzieliśmy późnym wieczorem w Poczdamie i zapytałem pana o sens życia. Odpowiedź brzmiała: „Prawdopodobnie to ten pyszny francuski ser”.

– Chodzi o to, żeby czuć życie. Zmysłowe doznania, które ma do zaoferowania. Nie wolno za bardzo zdać się na chłodną kalkulację kory mózgowej. Musimy odczuwać życie bezpośrednio w układzie limbicznym. A potem poświęcić chwilę, żeby docenić wiele dobrych rzeczy w życiu.

Śmiech jest znakiem, że cywilizacja znajduje się na dobrej drodze.

Kościół katolicki zabraniał śmiechu podczas mszy.

– Poważnie? To wcale nie jest śmieszne.

Dyktatorów i totalitarne, autorytarne postaci poznaje się po braku poczucia humoru.

– Napoleon miał poczucie humoru.

Nie jestem pewien, czy był miłym człowiekiem.

– Nikt nie jest doskonały. Ale tak szczerze: gdyby można było spotkać osobę z przeszłości, Napoleon byłby moim wyborem.

Powiedział pan kiedyś, że boi się przebywać sam w domu.

– Człowiek to istota społeczna. Kiedy jest się naprawdę samemu, nie można się z nikim komunikować i ma się tylko książki, wtedy łatwo o szaleństwo. To powód, dla którego izolacja w więzieniu uchodzi za szczególnie surową karę.

Który z pańskich dużych projektów – od SpaceX po Neuralink, The Boring Company i Teslę – jest dla pana najważniejszy?

– Priorytetem jest sztuczna inteligencja. Wraz z pojawieniem się sztucznej inteligencji musimy jednak być bardzo ostrożni. Chodzi o to, kto jej używa, kto ją kontroluje, czy jest używana w najlepszym interesie ludzi.

Na długą metę pytanie brzmi: czy maszyny będą służyć ludzkości, czy też zrobią z ludzi niewolników?

– Kiedy patrzę na ludzi ze smartfonami, pytam już teraz: kto jest tutaj czyim panem?

Ktoś już dawno temu powiedział: „Masz telefon komórkowy? Jesteś dostępny o każdej porze? A więc należysz do kasty poddanych”.

– Z każdą interakcją z technologią niejako szkolimy cyfrowego ducha grupowego. Czy sztuczna inteligencja służy ludzkości, czy jest odwrotnie? Raczej to symbioza. To znaczy, że można tylko mieć nadzieję, że to symbioza, na której korzystają obie strony, cyfrowa i biologiczna inteligencja.

Kiedy osiągniemy moment „technologicznej osobliwości”? Podchwytując ideę Raya Kurzweila: kiedy zostanie osiągnięty punkt krytyczny?

– To raczej nie potrwa już długo.

Wtedy pojawi się problem sterowania sztuczną inteligencją. Czy znajdzie się w rękach bardzo niewielu potężnych graczy? Czy pewnego dnia może wpaść w niepowołane ręce?

– Ważne, aby mieć pewien rodzaj nadzoru nad sterowaniem sztuczną inteligencją. Wszyscy się zgadzamy, że zawsze powinien istnieć organ nadzorczy, jeśli coś może się stać ryzykiem dla ogółu. Istnieją organy nadzorcze do spraw lotnictwa, żywności, leków itd. To w dużej mierze bezdyskusyjne. Tak samo powinniśmy stworzyć organy nadzorcze, które zapewnią działanie sztucznej inteligencji w służbie publicznego dobra.

Czy to prawda, że powołał pan do życia projekt Neuralink także po to, aby poszerzać możliwości ludzkiego mózgu?

– Pewnie! Powiedziałem kiedyś żartem, że motto firmy brzmi: „Jeśli nie możesz pokonać, dołącz się”. Jeśli jesteśmy realistami, wiemy, że nie będziemy w stanie dorównać sztucznej inteligencji. Ale satysfakcjonująca symbioza leży w zakresie możliwości. Na drodze do takiej symbiozy będziemy mogli leczyć liczne choroby, które biorą się z uszkodzeń mózgu, wrodzonych wad czy wieku. Udar, epilepsja, kliniczna depresja – te rzeczy dadzą się w końcu naprawić.

Czy teoretycznie możliwe jest czytanie myśli? Chciałby pan, żeby ktoś mógł czytać pańskie?

– Sfera prywatna będzie wciąż istnieć. Pierwsze możliwości zastosowania Neuralinku przez wiele lat będą służyły wyłącznie do rozwiązywania problemów medycznych. Pierwszym zastosowaniem, które rozważamy, jest pomoc całkowicie sparaliżowanym w sterowaniu i używaniu komputera czy telefonu.

A co z wyobrażeniem, że język może zniknąć albo przynajmniej stracić swoje znaczenie? Jak daleko może to zajść? I jak szybko mogłyby powstać maszyny, które zastąpią język?

– Musimy wyraźnie rozróżnić pomiędzy tym, co jest długofalowo możliwe, a tym, co jest prawdopodobne w najbliższej przyszłości. Krótkotrwałe zastosowania interfejsu pomiędzy maszyną a mózgiem najpierw rozwiązują tylko podstawowe problemy, które są wywoływane przez urazy mózgu i kręgosłupa, ale kiedy urządzenia są bardziej zaawansowane, teoretycznie można by na dłuższą metę umożliwić wzajemną wymianę myśli.

Czyli istnieją trzy priorytety: pierwszy, że musimy wzmacniać i poszerzać możliwości ludzkiej inteligencji; drugi, że potrzebujemy dobrego kierowania, aby zapewnić, by taka superinteligencja nie dostała się w ręce niewielu; trzeci, że potrzebujemy elastycznej, sprawnej, czyli szybszej formy regulacji?

– Pełna zgoda.

Jaką rolę w tym kontekście grają Chiny? Mają zupełnie inne wartości niż Zachód. Tylko to, co służy dobru partii, jest tak naprawdę wspierane. Wątpliwości natury etycznej, demokracja czy wolność i prawa człowieka nie grają przy tym żadnej roli. Czy ostatecznie regulacja nie jest narzędziem, które dyskryminuje Zachód i faworyzuje Chiny, bo te nie podzielają naszych standardów?

– Z mojego doświadczenia wynika, że chiński rząd jest otwarty na ludzi. W każdym razie kiedy spotykam się z chińskimi urzędnikami, okazują się bardzo uważni w sprawie dobra publicznego. System jednopartyjny, ale być może reaguje się tam na opinię publiczną w nawet bardziej wrażliwy sposób, niż znam to z USA.

Tu chciałbym mocno się sprzeciwić. Chiny nie troszczą się na poważnie o prawa człowieka, wolność i o jednostkę. Czy widzi pan szansę, że zachodnie demokracje mogą wygrać wyścig z Chinami?

– Google i jego DeepMind są na płaszczyźnie sztucznej inteligencji wiodącymi na świecie przedsiębiorstwami. Nie wiem nawet, kto jest tuż za nimi. Chińczycy bardzo się starają. Może robią postępy, ale nie zbliżają się do DeepMindu.

Zobaczymy. Czy nowy amerykański rząd zasadniczo zmieni politykę wobec Chin?

– Niektóre rzeczy, które zrobił Trump, na pewno były sensowne. Myślę np. o jego obstawaniu przy równowadze ceł. Niekoniecznie zgadzałem się ze wszystkimi metodami, ale z zamysłem się zgadzam: musimy walczyć o niskie i symetryczne cła. Tak powinniśmy robić na całym świecie.

Czy w wyścigu o sztuczną inteligencję demokracje zostaną osłabione, czy też sztuczna inteligencja mogłaby wzmocnić demokrację?

– Może sprawiać wrażenie, że wzmacnia demokrację. Ale musimy być ostrożni, demokracja nie jest doskonała.

Tylko reżimy totalitarne mogą być doskonałe w swojej formie, demokracje nigdy nie są.

– Churchill miał powiedzieć, że demokracja jest najgorszą formą rządów z wyjątkiem wszystkich innych. Nie polemizuję z Churchillem.

Inny piękny cytat pochodzi z „Czarodziejskiej góry” Manna. Mówi o tym, że czas jest darem od Boga, wręczonym człowiekowi, aby ten go wykorzystywał w imię postępu ludzkości.

– Ja próbuję wykorzystywać technologię, aby dobra przyszłość była tak prawdopodobna, jak to tylko możliwe. To znaczy, że najpierw musimy zagwarantować sobie, żebyśmy w ogóle mieli przyszłość. To także powód, dlaczego tak ważna jest zrównoważona energia. Ale cel nie powinien nam znikać z pola widzenia: mamy się stać kosmiczną cywilizacją i międzyplanetarnym gatunkiem. Chodzi o zabezpieczenie, żebyśmy w najgorszym scenariuszu, np. w przypadku globalnej wojny termojądrowej, podczas której być może cała cywilizacja na Ziemi zostałaby zniszczona, przynajmniej móc egzystować gdzieś indziej. Cywilizacja na Marsie mogłaby nawet mieć stabilizujący wpływ na życie na Ziemi. Że świadomość, jaką znamy, i życie, jakie znamy, ma szansę egzystować dłużej niż jedna planeta.

Określenie „inżynier” jest dla pana wyjątkowo ważne. Ważniejsze niż przedsiębiorca, założyciel czy CEO.

– Tak, bo najlepiej opisuje, czym się zajmuję. Nauka odkrywa rzeczy, które już istnieją we wszechświecie. Technologia natomiast oznacza tworzenie czegoś, czego do tej pory nie było. Tworzenie czegoś, czego nie było jeszcze nigdy we wszechświecie, to coś wspaniałego.

Wydaje się, że przez tego ducha i aspiracje jest ukształtowana Dolina Krzemowa.

– Ale, nawiasem mówiąc, chodzi nie tylko o to, aby tworzyć rozwiązania, których nie było do tej pory, ale też o to, żeby uczynić nasze życie lepszym i ciekawszym.

Niektórzy przedsiębiorcy opuszczają Dolinę Krzemową, twierdząc, że z biegiem czasu stała się zbyt konwencjonalna, stronnicza politycznie, a gromadzone przez nią dane ludzi są wykorzystywane w bezwzględny sposób. Na przykład Peter Thiel – dobrze go pan zna. Alex Karp sprowokował swoich kolegów krytycznym listem, który napisał z okazji wejścia Palantira na giełdę.

– Widzę to tak: kiedy jakaś drużyna sportowa zbyt długo wygrywa, staje się arogancka i z czasem wierzy, że ma wieczne prawo do tytułu. Dokładnie ta arogancja prowadzi do tego, że kiedyś w nieunikniony sposób seria zwycięstw się urywa. To zdarza się drużynom, miejscom, miastom i krajom.

W rodzinie trzyma się ze wszystkimi i wspiera także najsłabszych jej członków, w firmie trzeba się rozstawać z ludźmi, którzy nie mają wymaganych osiągnięć. Czy Dolina Krzemowa stała się rodziną?

– Nie. Spędziłem w Kalifornii więcej niż połowę życia. Obecnie większość czasu spędzam w Austin w Teksasie, bo to tam budowana jest właśnie nasza ogromna fabryka. Poza tym w południowym Teksasie trwa nasz program kosmiczny – wszystko to stało się mniej lub bardziej przypadkowo. Najpierw zapytałem jednak mój team: „Gdzie chcielibyście spędzać wasz czas? Gdzie mieszkalibyście najchętniej? Dokąd jesteście gotowi się przeprowadzić?”, bo ostatecznie mamy masę krytyczną pracowników, którzy muszą być gotowi przenieść się tam, gdzie budujemy nowe fabryki. Na szczycie listy znajdowało się Austin, więc jest Austin.

Co jest najważniejszym wynalazkiem ludzkości?

– Język. Plus pismo, bo wiedza i informacja mogą trwać niezależnie od ich ludzkich nośników.

Z tego wynikają kolejne kroki milowe: druk, Gutenberg, publikacja. Wiedza jest publicznie dostępna, co jest równoznaczne z demokratyzacją wiedzy. Czwartym krokiem jest digitalizacja, która przyspiesza przepływ wiedzy i informacji.

– Natychmiastowa komunikacja cyfrowa na całym świecie to tak, jakby ludzkość wykształciła globalny układ nerwowy.

Myślałem, że inżynier wspomniałby o kole.

– To nie koło jest interesujące, ale dwa koła z jedną osią. To wspaniały wynalazek, a wcale nie intuicyjny.

Uznaje się pana za jeden z najbardziej analitycznych i kreatywnych umysłów, jakie istnieją. Czego pan nie rozumie?

– Jest wiele rzeczy, o których naprawdę nie mam pojęcia. Może dobrze rozumiem technologię, ale dokąd zmierza cała ludzkość? Tu jestem niepewny. Czy poruszamy się we właściwym kierunku? Czy zajmujemy się tylko sami sobą?

Fakt, że doszliśmy do punktu, w którym to, co osiągnęliśmy, przekracza nasze możliwości pojmowania. Dysponujemy jednocześnie kapitalnymi technologiami, ale czy naprawdę umiemy się z nimi właściwie obchodzić? Tak, żebyśmy nie zniszczyli się sami? To będzie papierkiem lakmusowym dla cywilizacji.

Kiedy pierwszy człowiek stanie na Marsie?

– Prawdopodobnie za sześć lat, możliwe, że cztery.

Dlaczego chciałby pan być pochowany na Marsie?

– Myślę, że to fajna wizja: urodzić się na Ziemi i umrzeć na Marsie. Ale nie w trakcie lądowania.

Projekt SpaceX to tylko urzeczywistnienie marzenia z dzieciństwa? Czy chodzi przede wszystkim o plan B, po to, żeby umożliwić ludziom życie w innym miejscu?

– Planeta Mars nie jest planem B. Chodzi o życie, które wykracza poza Układ Słoneczny i sięga innych. Kiedyś Słońce stanie się większe, a oceany wyparują, dlatego lepiej zróbmy coś teraz. Że jesteśmy w ogóle do tego zdolni, jest wyjątkowe w liczącej 4,5 mld lat Ziemi.

Jednak prawdopodobnie okienko czasowe jest niewielkie. Mam tu na myśli nie koniec cywilizacji, ale bardziej to, że nasz postęp nie jest wyryty w kamieniu. Może się zdarzyć, że nasz poziom technologiczny się obniży. Że zginiemy nie z hukiem, ale raczej z cichym jękiem, w długim regresie. Tak długo, jak jest jeszcze możliwe, powinniśmy działać.

Mars nie będzie jednak – żeby było jasne – szczególnie luksusowym kurortem.

Na początku będzie trochę tak, jak Shackleton mógłby reklamować Antarktydę: to niebezpieczna, ryzykowna i długa podróż. Będzie nieswojo, jedzenie nie będzie dobre i będzie można umrzeć. Ale to będzie wielka przygoda i jedno z najbardziej ekscytujących wydarzeń, jakie kiedykolwiek miały miejsce. O ile to przeżyjemy.

Tak wyglądałaby mniej więcej moja reklama misji na Marsa.

Jakie są najważniejsze problemy, które muszą zostać rozwiązane, żeby uczynić z Marsa miejsce do życia?

– Na Marsie nie ma tlenu, jest CO2 i azot. Ale z biegiem czasu na Marsie byłby możliwy ten sam proces, który dokonał się na Ziemi, z roślinami i ciekłymi oceanami. Myślę, że Mars musi zostać ocieplony. Na początku musielibyśmy stworzyć podstawową bazę. Musimy być w stanie uprawiać żywność. Będziemy czerpać wodę ze źródeł, musimy wypełniać zbiorniki rakiet paliwem, bo musimy umieć odesłać je na Ziemię, żeby przetransportować na Marsa większą liczbę ludzi i dać możliwość powrotu tym, którzy nie chcą zostać. Trzeba mieć odpowiednią liczbę kolektorów słonecznych, wytwarzać paliwo, produkować żywność. Krótko mówiąc: stworzyć podstawy, które są wymagane dla takiej misji.

Najważniejszy moment w życiu zawodowym?

– Z perspektywy SpaceX ogromnym wyzwaniem było dostanie się po raz pierwszy na orbitę. Przedtem mieliśmy trzy porażki. I, jak wiadomo, jestem głównym inżynierem w SpaceX – to była więc przede wszystkim moja wina. Z całą pewnością zbankrutowalibyśmy, gdyby czwarte podejście także okazało się porażką. To, co czułem potem, było nie czystą radością, ale po prostu dużą ulgą.

Wierzy pan w Boga?

– Jako dziecko wierzyłem. Mój ojciec był anglikaninem – zostałem wysłany do szkółki niedzielnej. Wspólnicy ojca w biurze inżynieryjnym byli z kolei Żydami. Wysłano mnie więc do żydowskiego przedszkola… Z niektórymi zasadami ewangelicznymi zgadzam się całkowicie, np. z zasadą, aby nadstawiać drugi policzek. Za ważną uważam umiejętność przebaczania. To ma znacznie więcej sensu niż życie według zasady oko za oko. Ale czy myślę, że wszystkie te historie zgadzają się co do słowa? Raczej nie.

Berlin to muzyka techno…

– To jeden z powodów, dla których tu rozmawiamy. Musimy koniecznie zorganizować rave party z okazji otwarcia Giga Berlin. Widzę to tak: popołudnie zaczniemy muzyką przyjazną dla rodzin. Zapraszamy wszystkich ludzi z okolicy, robimy piknik; potem, pod wieczór, wszystko idzie w kierunku hardcore’u. I potem do świtu rave. Nie ma żadnego powodu, żebyśmy mieli się nudzić. Może być fajnie, nawet chcemy, żeby było fajnie.


tłum. Adriana Rozwadowska



Turyści ściągają do Meksyku na “koniec świata” 21 grudnia

Turyści ściągają do Meksyku na “koniec świata” 21 grudnia

klm/ kot/


Zaginione miasta Majów (Meksyk, Gwatemala i Belize)

“Przyjeżdżamy pobawić się i przygotować do nowej ery” – mówił 39-letni architekt, odbierając na lotnisku swoje bagaże.

Alvarez przyjechał z Florydy na inaugurację nowej ery zapowiedzianej przez Majów – twórców wysoko rozwiniętej cywilizacji, obejmującej głównie tereny dzisiejszej Gwatemali i Meksyku, a której początki sięgają 400 roku p.n.e. Uroczystości odbędą się w południowym Meksyku, a także w krajach Ameryki Środkowej: Belize, Gwatemali, Salwadorze i Hondurasie.

Inauguracja nowej ery zapowiedzianej przez Majów – twórców wysoko rozwiniętej cywilizacji, obejmuje głównie tereny dzisiejszej Gwatemali i Meksyku, a której początki sięgają 400 roku p.n.e. Uroczystości odbędą się w południowym Meksyku, a także w krajach Ameryki Środkowej: Belize, Gwatemali, Salwadorze i Hondurasie.

Swój udział zapowiedziało co najmniej dwóch szefów państw – prezydent Gwatemali Otto Perez i prezydent Hondurasu Porfirio Lobo.

Ale gdy jedni chcą świętować, środowiska związane z New Age są przekonane, że 21 grudnia może nastąpić koniec świata, zapowiedziany w hieroglifach, jakimi posługiwali się Majowie. Najpoważniejsze proroctwo – zdaniem zwolenników New Age – znaleziono wyryte na kamiennej steli, nazywanej “monumentem numer 6”, przechowywanej pieczołowicie na stanowisku archeologicznym Mucuspana w El Tortuguero w meksykańskim stanie Tabasco.

W rzeczywistości inskrypcja opowiada historię bogów Majów, bądź jednego z nich, który miałby 23 grudnia (a nie 21 grudnia) według kalendarza gregoriańskiego zstąpić na ziemię.

Eksperci od kultury Majów łapią się za głowy, słysząc błędne interpretacje. “Głównym tematem zabytku nr 6 nie jest ani data, ani proroctwo, ani koniec świata. To historia Balama Ahau, który był +świętym panem+ El Tortuguero” – zapewnia meksykański archeolog Jose Romero.

Wiara w koniec świata karmi się po części katastroficznym filmem science-fiction “2012” w reżyserii Rolanda Emmericha i książkami w rodzaju trylogii amerykańskiego autora s-f Steve’a Altena.

Romero krytykuje Hollywood za najbardziej fantastyczne interpretacje hieroglifów “bez uwzględnienia wiarygodnej wiedzy” o historii i kulturze Majów.

Tymczasem wiara w koniec świata zapowiedziany przez Majów rozprzestrzeniła się już po świecie, docierając m.in. do Tomska na Syberii, gdzie jak ciepłe bułeczki rozchodzą się “zestawy apokaliptyczne” z podstawową racją żywnościową – szprotkami w puszce, błyskawiczną zupką z makaronem, apteczką, butelką wódki, sznurkiem i kawałkiem mydła.

Na Ukrainie zestawy takie zmodyfikowano: w wersji dla pań zawierają butelkę szampana, a dla panów – butelkę gorzałki. W skład kompletów wchodzi także scyzoryk, szampon, zapałki oraz prezerwatywy.

Przywódcy meksykańskich potomków Majów zamiast krytykować komercjalizację końca ery wolą podkreślać znaczenie swoje kultury indiańskiej i prawdziwe znaczenie nowej ery.

“Podobnie jak inne rdzenne kultury na całym świecie, chcemy utrzymać naszą tożsamość, nasz sposób mówienia, myślenia i pojmowania świata” – powiedziała Mary Coba, przedstawicielka rady plemiennej.

Rdzenni mieszkańcy Meksyku przygotowują pełne prostoty, lecz wymowne rytuały w związku z nową erą. “Nie ma żadnych szczególnych wymagań” wobec tych, którzy chcą w nich wziąć udział – mówi Coba. “Wystarczy tylko ubrać się na biało i przynieść ze sobą białą świeczkę”. (PAP)


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


“SAMUEL-613

“SAMUEL-613

Dazed


A 23-year-old Hasidic Jew struggles to come to terms with the tension of staying true to tradition, and life as a young man in modern Britain, in Billy Lumby’s short film SAMUEL-613.

SUBTITLES: עברית, ру́сский, Português, Español, Polski, Deutsch, Italiano, Français and Türkçe The first fictional film made with the UK’s Hasidic population, including non-professional actors and Yiddish dialogue © 2015.

Read the full article here: http://dazd.co/samuel613 Also follow the debate on Vimeo: https://vimeo.com/130848521 Find director Billy Lumby at: http://billy.fm


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com