Archive | September 2018

Islamskich antysemitów chroni niemieckie państwo prawa

Islamskich antysemitów chroni niemieckie państwo prawa

Bassam Tibi


Niedawno omawiałem na uniwersytecie w Oxfordzie temat antysemityzmu. Wyróżniłem przy tym jego trzy odmiany: stary nazistowski antysemityzm; „nowy antysemityzm” dobrze prosperujący w świecie islamu i w islamskich diasporach w Europie; rozkwitający w Europie lewicowy antysemityzm.

Skupiam się na przypadku Niemiec, gdzie partia Die Linke (Lewica) solidaryzując się z islamistami, jako rzekomymi ofiarami Żydów, próbuje zmyć z Niemiec winę za wymordowanie sześciu milionów tychże Żydów. Nowy antysemityzm, zarówno Lewicy, jak islamistów, stroi się w szaty antysyjonizmu i chce „dołożyć Izraelowi”. Wczorajsze ofiary, czyli Żydów, zamienia się dziś w katów.

Koalicja Lewicy i Zielonych dotychczas wykorzystywała moralną presję kryzysu uchodźczego lat 2015 i 2016 i nazywała myślących inaczej nazistami. To określenie stosowano nawet w odniesieniu do tych lewicowców, którzy nie godzą się na przypisywanie obcym jedynie szlachetnych intencji i wskazują na fakt, że przybysze z Bliskiego Wschodu w większości są antysemitami.

Owa narracja z wolna się załamuje i ludzie zaczynają dostrzegać, że Lewica i Zieloni przemilczają fakt pojawienia się nowego antysemityzmu. Żydowski naukowiec Michael Wolffsohn piętnuje w gazecie „Neue Zürcher Zeitung” zradykalizowaną muzułmańską mniejszość i jej rosnący antysemityzm, dodając: „Wielu Żydów chce wyemigrować”.

Nagle niemiecka prasa zaczyna się budzić. Po jednym z antysemickich ataków, gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung” i „Die Welt” donoszą, że wśród dziesięciu sprawców byli syryjscy uchodźcy. Wcześniej w takich przypadkach była tylko mowa o „osobach”. Gazeta „Bild-Zeitung” opublikowała tekst pod tytułem: „Antysemicki atak: poderżnę ci gardło, ty cholerny Żydzie”. Nawet „Süddeutsche Zeitung”, słynąca z wojowniczej, lewicowo-zielonej retoryki, nie jest w stanie całkowicie przemilczeć tego haniebnego zjawiska i pisze o punktach zapalnych w szkołach: „Muzułmańska młodzież w centrum uwagi. W Berlinie muzułmańscy współuczniowie zastraszali i bili żydowskiego chłopca”.

W innych krajach europejskich Niemcy pod rządami Merkel uważane są za Niemcy lepsze niż kiedykolwiek indziej, nawet powściągliwy „Economist” używa pochlebnego określenia „Cool Germany”. „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zapytuje, czy to wszystko odpowiada prawdzie, pisząc: „W Niemczech wydarza się dziś to, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia: palenie gwiazdy Dawida, zastraszanie żydowskich uczniów”. Czy to naprawdę jest cool?

W niniejszym artykule chciałbym obrać te haniebne zajścia za punkt wyjścia i postawić pytanie, czy Niemcy naprawdę i szczerze rozliczają się z przeszłością, w której wymordowały sześć milionów Żydów? Oblicze tego kraju po roku 1945 zupełnie się zmieniło dzięki dwóm procesom: po pierwsze dzięki westernizacji, czyli przejęciu wzorców kultury Zachodu, po drugie dzięki denazyfikacji i potępieniu wszelkich przejawów antysemityzmu.

Co mam z tym wspólnego ja, muzułmanin z Damaszku? Z samą historią nie mam nic wspólnego. W 1962 roku przybyłem jako wychowany w antysemickiej rodzinie Syryjczyk do Niemiec. Studia u dwóch wybitnych żydowskich profesorów, Theodora W. Adorno i Maxa Horkheimera, w takim stopniu zmieniły moje życie, że w 1994 roku zainicjowałem dialog żydowsko-islamski razem z rabinem Albertem Friedlanderem. W tamtych latach sprzeciw wobec antysemityzmu był czymś naturalnym.

Obserwuję jednak, że pod rządami Merkel zaczynają się nowe Niemcy, w których zachodnie wzorce i potępienie antysemityzmu przestają obowiązywać. W artykule w „Basler Zeitung” z roku 2017 pisałem nawet o orientalizacji, czyli przesuwaniu się w stronę wschodu Niemiec pod rządami Merkel. Nie jest oczywiście tak, że niemieccy politycy wypierają się istnienia antysemityzmu w Niemczech, jednak Annegret Kramp-Karrenbauer, nowa sekretarz generalna CDU, widzi, zgodnie z tym co napisała w „Bild am Sonntag” zagrożenie tylko w „starych nazistach, neonazistach i prawicowych populistach. Ci ludzie są zagrożeniem dla żydowskiej egzystencji w Niemczech”.

Jeszcze bardziej skandaliczne są wypowiedzi prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera. Wprawdzie przyznaje on, że: „Odpowiedzialność za przeszłość stanowi treść i kryterium naszego dzisiejszego myślenia i działania”, mówi też o konieczności „przepracowania winy”. Ale jak reaguje prezydent RFN na rosnący antysemityzm? Bagatelizuje jego islamskie przejawy: „Wprawdzie wśród tych, którzy tu przyjechali, też obserwuje się istnienie antysemityzmu, ale w swojej esencji antysemityzm jest naszym, niemieckim problemem”.

„Kiedy muzułmańscy demonstranci w Berlinie idą z transparentami
“Żydzi do gazu” i nikt ich za to nie karze, jest to problem niemiecki.

Ten sam prezydent Niemiec, który islamskiego antysemityzmu nie zalicza do niemieckich problemów, atakuje innego polityka europejskiego, który jest wprawdzie młodszy, ale ma nad nim kolosalną przewagę. Chodzi mi o austriackiego kanclerza Sebastiana Kurza. Powodem ataku jest zasygnalizowanie przez Kurza konieczności utworzenia „osi chętnych” [krajów chętnych do przeciwstawienia się nielegalnej imigracji – przyp. tłum]. Steinmeier domaga się bardziej „zdyscyplinowanego języka”. W odróżnieniu od Steinmeiera, Sebastian Kurz zrobił co następuje: odwiedził instytut pamięci o holokauście Yad Vashem w Izraelu i przyznał mu kilkumilionową dotację; uznał też winy przeszłości i przeprosił za nie. Równocześnie Austria zamknęła siedem antysemickich meczetów i wydaliła kilka tuzinów antysemickich imamów.

A co robą Niemcy? Tolerują w imię wolności religijnej islamski antysemityzm. Dyktator mody Karl Lagerfeld odważnie zaatakował Angelę Merkel. Na pierwszej stronie „Bilda” można było przeczytać: „Lagerfeld wystawia rachunek polityce przyjmowania uchodźców. Nie cierpię pani Merkel”. Lagerfeld stwierdził: „Jak można najpierw zabić miliony Żydów, a potem sprowadzić do siebie miliony ich najgorszych wrogów?”.

Dzisiaj islamski antysemityzm szaleje wszędzie w Niemczech. Nawet tu gdzie mieszkam, w niewielkiej Getyndze, przewodnicząca gminy żydowskiej Jacqueline Jürgenliemk jest zaniepokojona „antysemityzmem i wrogością wobec Izraela” w ośrodkach dla uchodźców.

Jak już wspomniałem, są trzy rodzaje antysemityzmu: stary nazistowski antysemityzm oraz dwie formy nowego antysemityzmu. Jedna z nich jest lewicowej proweniencji i jest reprezentowana przez Europejczyków, druga ma charakter prawicowy i reprezentowana jest przez muzułmanów i islamistów. Nowy antysemityzm jest bardziej krzykliwy, masywny i jadowity. Nawiasem mówiąc termin „nowy antysemityzm” został ukuty przez żydowskiego historyka Bernarda Lewisa, który zmarł w maju 2018 roku.

Sposób obchodzenia się z importowanym, nowym antysemityzmem, jest jak najbardziej „niemieckim problemem”, którego istnieniu zaprzecza jednak niemiecki prezydent.

Zaobserwowałem dwa zjawiska czy obszary współpracy niemiecko-islamskiej:

– lewicowo-zieloni antyamerykaniści i prawicowi islamiści zaczynają współpracować i jednoczyć w odrażającym i niepokojącym sojuszu

– Niemcy traktują przybyszy instrumentalnie, używając ich albo do „odkupienia” swoich win z przeszłości, albo też do wypierania się winy. Rezultatem jest obrona, a nawet wspieranie nowego antysemityzmu

Wobec powyższego uważam za niezwykle problematyczne, że kontrowersyjny badacz antysemityzmu, Wolfgang Benz na łamach „FAZ” zrównuje antysemityzm z islamofobią, żeby następnie w imieniu nauki ogłosić, co następuje: „Nie ma żadnego nowego antysemityzmu w Niemczech. Jest stary antysemityzm, kultywowany przez wyrzutków naszego społeczeństwa”. Arabsko-islamskie zagrożenie dla Żydów według profesora nie istnieje. W tym samym tekście można jeszcze przeczytać: „Benz powiedział, mając na myśli muzułmańskich uchodźców, że strasznie łatwo jest odwrócić uwagę od rodzimego antysemityzmu wskazując palcem na innych”.

Bezczelnością jest, że to połączenie nonsensów, wyparcia i ignorancji zostaje poprzedzone stwierdzeniem: „Naukowcy uważają, że…”. W dzisiejszych Niemczech zaciera się granica między nauką a propagandą. Na szczęście na Niemczech świat się nie kończy, istnieje też inna nauka niż ta reprezentowana przez profesora Benza. Naukowcy z Oxfordu twierdzą, że nowy antysemityzm, którego cytowany profesor nie chce dostrzegać, jednak istnieje. Był to też przedmiot moich wykładów na tamtejszym uniwersytecie.

W samym środku kryzysu uchodczego tygodnik „Die Zeit” opublikował tekst zaczynający się pytaniem: „Czy Niemcy zwariowali? Czy może zwariowała reszta świata, która nie przyjmuje uchodźców?”. W artykule autorstwa Matthiasa Krupy i Bernda Ulricha czytamy: „Dlaczego kraj na początku tak chętnie rzucił się w wir tego szaleństwa? (…) Odpowiedź: cierpiący na traumę własnej przeszłości Niemcy chcieli się uwolnić od zbrodniczego piętna, rzucając się w kompletnie irracjonalną kulturę gościnności. Poniekąd – od Auschwitz prosto na dworzec główny w Monachium”.

Jako pochodzący z Damaszku muzułmanin mieszkam od 1962 roku do dzisiaj w Niemczech i nie mogę pojąć tego niemieckiego braku racjonalności, o którym wspomina Karl Lagerfeld: najpierw zamordować sześć milionów Żydów, a potem przyjąć ich potencjalnych morderców z islamskich krajów jako zadośćuczynienie win. Z moim żydowskim kolegą, specjalizującym się w dziejach Niemiec historykiem Jeffreyem Herfem opublikowałem w zeszłym roku książkę „Antisemitism before and since the Holocaust” (Antysemityzm przed holocaustem i po nim). Jesteśmy obydwaj przekonani, że na Bliskim Wschodzie cały czas może dojść do nowego holocaustu, a zapobiec mu można broniąc Izraela.

Niemcy zdają się nie rozumieć tego, co chcę unaocznić na przykładzie niepokoju żydowskiej aktorki Susan Sideropoulos. Dla niej bycie Żydem w Niemczech „nie stanowiło dotąd żadnego problemu”, jak powiedziała „Die Welt”. Ale kiedy w Niemczech pojawił się wraz z islamskimi imigrantami islamski antysemityzm, ma „wątpliwości, czy jej dzieci są jeszcze w Niemczech bezpieczne”. W Berlinie była świadkiem antyizraelskiej demonstracji. Lewicowcy i Palestyńczycy domagali się „zlikwidowania syjonistycznego systemu kolonialnego”. Jeden z demonstrantów krzyczał: „Wszyscy do gazu!”.

To, czego jestem dziś jestem świadkiem w Niemczech, budzi we mnie nie tylko wątpliwości, czy polityczna kultura reprezentowana przez Lewicę i Zielonych rzeczywiście jest zachodnia pod względem liberalizmu. Rośnie też moje zwątpienie w wiarygodność i szczerość niemieckiego procesu rozliczenia się z przeszłością. W końcowym akapicie niniejszego artykułu chcę pokazać, jak Niemcy nowy antysemityzm tuszują, bagatelizują albo wręcz zaprzeczają jego istnieniu. Obserwujemy to na przykładzie statystyk, wymiaru sprawiedliwości, mediów i polityki; tutaj skupię się na dwóch pierwszych dziedzinach.

Monitorująca zjawisko antysemityzmu berlińska organizacja Rias ustaliła, że antysemickie przestępstwa popełniane przez muzułmanów są klasyfikowane jako „politycznie motywowana przestępczość prawicy”. Źródło islamskiego antysemityzmu wyparowało. „Die Welt” pisze w artykule pt. „Hezbollah pojawia się w statystykach jako prawicowy ekstremizm”: ‚Islamski udział w antysemickich przestępstwach zostaje w policyjnych statystykach jawnie zaniżany’. Do podobnego wniosku dochodzi Mariam Lau w „Die Zeit”: ‚Antysemickie ataki dokonywane przez imigrantów rejestrowane są jako politycznie motywowana przestępczość cudzoziemców i w ogóle nie pojawiają się w statystykach dotyczących antysemityzmu’.

Kolejnym obszarem tuszowania nowego antysemityzmu jest niemiecki wymiar sprawiedliwości. Jego najnowszym aktem hańby jest orzeczenie naczelnego sądu administracyjnego w Münster, że były ochroniarz Osamy bin Ladena ma pełne prawo do korzystania z dobrodziejstw niemieckiego państwa prawa i niemieckiej opieki społecznej; jego deportacja do Tunezji jest według sądu „rażącym naruszeniem zasad państwa prawa” i powinno się go sprowadzić z powrotem do Niemiec na koszt niemieckiego podatnika. Na szczęście Tunezja odpowiedziała: „Nie, zatrzymamy go sobie” i dobrze, że tak się stało.

W Tunezji, która ma demokratycznie wybrany rząd, prawo zabrania stosowania tortur, ale niemieccy sędziowie z Münster stawiają się ponad tunezyjską konstytucją i insynuują, że były ochroniarz bin Ladena potrzebuje ochrony. Sprzeciw federalnego urzędu ds. migracji i uchodźców (BAMF) został przez sędziów z Münster odrzucony, ponieważ uparcie trzymają się oni błędnych informacji na temat Tunezji.

Podobnie jak były ochroniarz bin Ladena, islamscy antysemici cieszą się ochroną niemieckiego państwa prawa. Były członek parlamentu z ramienia partii Zielonych, Volker Beck, odwołany przez własną partię, relacjonował na łamach „FAZ”, że ataki muzułmanów na żydowskie instytucje są bagatelizowane i usprawiedliwiane jako oburzenie na Izrael, a sprawcy nie są za nie karani. Jego konkluzja brzmi następująco: „Ci sędziowie należą do 40% Niemców, którzy zgadzają się ze stwierdzeniem: ‚Wziąwszy pod uwagę politykę prowadzoną przez Izrael, doskonale rozumiem, że można być przeciwko Żydom’”.

Niemiecki wymiar sprawiedliwości nie tylko tuszuje nowy antysemityzm, ale dowodzi też, że niczego nie nauczył się z lekcji Auschwitz. Mój żydowski profesor Theodor Adorno w swoim eseju „Wychowanie po Auschwitz” sformułował taki oto wniosek: „Dopóki Niemcy nie przestaną koniecznie zaliczać ludzi do jakiejś zbiorowości, barbarzyństwo Auschwitz nadal może się powtórzyć”.

Nowy antysemityzm lewicy jest zjawiskiem ogólnoeuropejskim, nie tylko niemieckim. Ale w Niemczech nowy antysemityzm jest w równej mierze wyznawany przez muzułmanów jak i przez niemiecką nową lewicę; dlatego jest to budzący największe obawy przejaw tego zjawiska, ponieważ to tutaj wymordowano sześć milionów Żydów. Kiedy muzułmańscy demonstranci w Berlinie idą z transparentami „Żydzi do gazu” i nikt ich za to nie karze, jest to problem niemiecki.

rekomendował: Leon Rozenbaum

„Frankfurter Allgemeine Zeitung” opisuje atak na żydowskiego profesora w Bonn; sprawca, Palestyńczyk, krzyczał: „Żadnych Żydów w Niemczech!”. Pytanie do prezydenta Steinmeiera: Czy to nie jest problem Niemiec? Kolejne pytanie kieruję do profesora Benza: Czy mówienie o tym islamskim antysemityzmie jest odwracaniem uwagi od antysemityzmu nazistów?

Zakończę wspominając o raporcie ekspertów, który „Die Welt” opisał pod tytułem: „Żydzi w Niemczech czują się zagrożeni przez muzułmanów” i stawiając pytanie: Ile tak naprawdę zostało z niemieckiego rozliczania się z własną przeszłością i wyciągania z niej nauki na przyszłość?


Bassam Tibi jest emerytowanym profesorem stosunków międzynarodowych Uniwersytetu w Getyndze.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


JEWISH COMMUNITIES IN UNEXPECTED FORMS

JEWISH COMMUNITIES IN UNEXPECTED FORMS

FAYDRA L. SHAPIRO


Baruch Hashem Messianic Synagogue in Dallas, Texas. (photo credit: Wikimedia Commons)

Recently, I received a strange invitation to be an outside observer at a conference of Jews in Dallas, Texas, who gathered to talk about Jewish issues. That admittedly does not, in and of itself, sound all that strange. These, however, were not exactly run-of-the-mill Jews. They were Jewish Christians. 

Because of my work in Jewish-Christian relations, my research on Messianic Jews, my book project on Jewish-Catholics, and thanks to my long-time academic friendships with some of the leaders of this meeting, I was invited as a trusted outsider. 

I grew up in a committed Conservative Jewish family in Toronto. I remember receiving those Jews-for-Jesus tracts as a teenager and being at first amused, then shocked, and finally furious. My own life path brought me to increased Jewish observance, aliyah and a vibrant committed life of Torah and mitzvot. I am, as I’ve said elsewhere, a Jewish Jew for Judaism. But a doctorate in religious studies, a passionate ongoing interest, day-to-day work in Jewish-Christian relations and a general sense of adventure have taken me to some fascinating and perhaps unorthodox places on the Jewish-Christian border that I’ve been investigating and writing about in one way or another for over a decade. 

Thus I found myself sitting in on the deliberations of about 50 men and women with only two things in common: They were all Jews and all were ardent, serious, passionate Christians from across the denominational spectrum. They included Messianic Jews, Anglican Jews, Catholic Jews, Presbyterian Jews, Eastern Orthodox Jews – but all Jews. These were Christians who would under normal circumstances find it extremely challenging if not impossible to pray, speak, study and consult together. There were kippot and bare heads. There was a nun in habit and priests in collar. Vegetarian food was served so no one would have to eat non-kosher meat. There was plenty of Yiddish and Hebrew. They came from Canada, from Russia, from Israel, from France and from America. They celebrated a Catholic mass in Hebrew each morning and a Messianic Jewish mincha-maariv prayers in the early evening. 
Unsurprisingly, most Jews are pretty uncomfortable with the idea of Jews who believe in Jesus. Yet I found myself wondering if there was anything in this gathering for us in the mainstream Jewish community, beyond the obvious and understandable responses of loss, harm, threat and anxiety. Was there anything here for us to learn? 

They came together as Jewish Christians from across the globe to ask one core question, shockingly unexceptional from this rather exceptional group – a question that was completely ordinary and non-distinct, notwithstanding the assuredly unordinary nature of the gathering. They gathered to ask precisely the same question that tops the agenda of every Diaspora Jewish communal organization today. They came together as Jewish priests, Jewish pastors, Jewish theologians and Jewish ministers to ask the same seemingly banal question: How to ensure Jewish survival?

Three days of conversation centered on how to make sure that despite their active and committed Christian lives, their Jewishness – their own and that of others – does not disappear; how to make sure they have Jewish grandchildren; how to be more actively Jewish; how to keep Jews – even Jewish-Christians – Jewish.

UNDOUBTEDLY THESE are pretty out-of-the-ordinary Jews. But they are most certainly Jews: Jews whose lives would in fact be much easier if they were to assimilate; Jews who have suffered for their Judaism. Some were Christians whose Jewishness is still not public knowledge, who hide their Jewishness and yet are desperately eager to live more authentic Jewish lives. There were Jews whose active Jewish identities are perceived as threatening to their churches. Many there were Jews who faced rejection from their Jewish families and were not welcomed by the mainstream Jewish community. Yet they came together absolutely committed to their Jewishness in order to be together with other Jews, and to invest in and commit to Jewish survival in their own corner of the Jewish people. 

In some ways, one test of their commitment lay in how I was understood, how I was treated by this group as an outsider. There’s no question I was a bit of a curiosity, this clearly Orthodox Jewish woman in a head covering and long skirt. Sure, someone was concerned that I might be a spy from an anti-missionary organization. (I’m not.) 

Many people wanted to know what I was doing there. When a group of us went out to dinner before the conference officially began, I was a little embarrassed to be the Jew who insisted on “a salad please, just cold fresh vegetables, no croutons, no dressing, yes really JUST vegetables.” 

So, “Yes, I keep kosher,” I explained, a little awkwardly in this context. “Good!” boomed a Jewish priest next to me. “May you always do so!” No one evangelized me. No one offended me or tried to change me. But they did make sure that I ate kosher and they brought in special food just for me without my asking. They made sure that I felt welcome. My Jewishness, no matter how distinctive from theirs, was respected, accepted and encouraged. 

Jews might not like the idea of Jewish Christians. We might find them threatening, impossible or disingenuous. Fair enough. But at a time when the mainstream Jewish community finds it so challenging to get Jews to live active and committed Jewish lives, this gathering was an unexpected inspiration. We should take note of these people with no need to stay Jewish, who gain no friends, who have no advantage by insisting on their Jewishness, for whom it would have been so much easier to ignore, forget, hide and walk away from their identities. Despite all that, something in them insists on who they are. They are Jews. And we need them, as we need every Jewish soul. 

And so – perhaps strangely – it was there, in an overly air-conditioned room in Dallas in August, surrounded by practicing Christians, people who used big Christian words like “transubstantiation” and “supersessionism” that this Orthodox Jew understood as never before that truly and mysteriously, Am Yisrael chai – the people of Israel live. 


The writer is the director for the Israel Center for Jewish-Christian Relations and senior fellow at the Philos Project. She also holds a research fellowship at the Center for the Study of Religions at Tel Hai College in Israel and can be contacted at faydra@philosproject.com. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Israel liberated land, don’t believe the lies of occupation.

Israel liberated land, don’t believe the lies of occupation.

  Jerusalem Jane



Truth, fact and history is everything, changing history to fit a fake Palestinian narrative is simply pathetic!
There has never been an Arab Palestinian state nor do the Arabs want a two-state solution! Every single map from Fatah is showing all of Israel turned into a Palestinian state.
Here is a few words of truth before we close down for a peaceful Shabbat!
Shabbat Shalom from Jerusalem 💙🇮🇱
Please watch and share this message! Thanks

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Chasydyzm. Elitarny klub mężczyzn

Chasydyzm. Elitarny klub mężczyzn

KATARZYNA ANDERSZ


Kobiety i chasydyzm w satyrycznym ujęciu Noama Nadava (fragment ilustracji) /©Noam Nadav

MATKI, ŻONY, CÓRKI CHASYDÓW, ALE NIE CHASYDKI. ILE W HISTORII CHASYDYZMU JEST MIEJSCA DLA KOBIET? PROFESOR MARCIN WODZIŃSKI Z KATEDRY JUDAISTYKI UNIWERSYTETU WROCŁAWSKIEGO UDOWADNIA, ŻE CHASYDYZM BYŁ BRACTWEM RELIGIJNYM OPIERAJĄCYM SIĘ WYŁĄCZNIE NA UCZESTNICTWIE MĘŻCZYZN. ZE WSPÓŁCZESNEJ PERSPEKTYWY PRÓBUJEMY DOSTRZEC KOBIETY TAM, GDZIE ICH NIE BYŁO, PRZYPISAĆ IM WAŻNĄ ROLĘ, KTÓREJ NIGDY NIE MIAŁY, A Z WYJĄTKÓW UCZYNIĆ REGUŁĘ.

Katarzyna Andersz: Umówiłam się z panem na rozmowę o kobietach w chasydyzmie, tymczasem okazuje się, że w ogóle nie powinnam posługiwać się takim terminem.

Prof. Marcin Wodziński: Kobiety chasydzkie to popularny konstrukt, który opiera się na dwóch błędnych założeniach. Po pierwsze zakłada się obecność kobiet w ruchu chasydzkim, po drugie ich relatywnie uprzywilejowaną pozycję w stosunku do kobiet z innych grup tradycyjnej społeczności żydowskiej.

Jak w takim razie mówić o kobietach wewnątrz ruchu chasydzkiego?

Wcale nie mówić, bo kobiet w chasydyzmie nie ma, to znaczy nie ma historycznie do XX wieku, bo po pierwszej wojnie światowej następuje gwałtowny proces fundamentalizacji i modernizacji. Chasydzkie kobiety to nasze wyobrażenie.

Było ono jednak powielane od lat dwudziestych XX wieku ‒ wtedy w Stanach Zjednoczonych pojawiło się pierwsze opracowanie dotyczące kobiet autorstwa Samuela Abby Horodezky’ego.

Horodezky wywodzi się ze świata chasydzkiego, ale w momencie, kiedy publikuje pracę o chasydyzmie, w której zawiera także rozdział o kobietach, chasydem już nie jest. Za to dość romantycznie i idealistycznie patrzy na rolę kobiet.

Patrzy radykalnie inaczej niż zaledwie kilkanaście lat wcześniej, kiedy piszedo żydowskiego periodyku „Jewriejskaja Starina” w Rosji. Wtedy nie ma jednak jeszcze styczności z niemiecko-żydowskim feminizmem, nie angażuje się w ruch syjonistyczny, krótko mówiąc, nie jest naznaczony nowoczesnym, egalitarystycznym sposobem myślenia.

Interpretacja Horodezky’ego wynika z radykalnie błędnego konstruowania bazy źródłowej i błędnych założeń metodologicznych. Wyciągał wnioski z przypadków i sytuacji wyjątkowych – takich jak kobiety w roli chasydzkich przywódców – po to, żeby wypełnić swoje założenia ideologiczne. Przykład Horodezky’ego doskonale pokazuje kompensacyjną funkcję jego historiografii. Profesor Moshe Rosman określa ją angielskim terminem metooism, od słów me too ‒ ja też. Metooism to apologetyczne podejście obecne we wczesnej krytyce feministycznej, które ma na celu podkreślenie, że również kobiety uczestniczyły w ważnych procesach historycznych. Czyli: skoro mężczyźni byli chasydami, to kobiety też musiały być chasydami.

Można powiedzieć, że co najmniej jednej się to udało. Znany jest przykład Hanny Racheli Werbermacher, Dziewicy z Włodzimierza, która cieszyła się statusem podobnym do cadyka.

Nigdy w historii nie możemy na podstawie analizy elitarnych grup społecznych wyciągać wniosków na temat statusu zwykłych ludzi. Przypadek Werbermacher w istocie nie wspiera tezy o obecności kobiet w chasydyzmie, co sugeruje Horodezky, ale udowadnia tezę zupełnie przeciwną, bo mówi właśnie o czymś, co jest zdecydowanie nietypowe. Zresztą, co ważne, kiedy Werbermacher staje się chasydzkim przywódcą ‒ nie przywódczynią ‒ bardzo świadomie i wręcz demonstracyjnie przekracza genderowe granice. Zachowuje się jak mężczyzna, jest mężczyzną. Jako przywódca nie może spełniać genderowych ról przypisanych kobiecie.

I to także się nie podoba.

Historia Hanny Racheli Werbermacher jest fascynująca. Młodej dziewczynie, dzięki swojej niewątpliwej charyzmie, udaje się zostać kimś na kształt cadyka. Pielgrzymują do niej nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Dość szybko spotyka się to z reakcją tradycyjnego chasydzkiego przywództwa z dynastii czarnobylskiej, które zmusza ją do porzucenia swojej roli i wejścia w związek małżeński. Ta reakcja to najlepszy dowód na to, że w chasydyzmie nie ma miejsca dla kobiet.

Co dzieje się z nią potem?

Zgodnie z opowieścią, jej wymuszone małżeństwo nie zostaje skonsumowane ‒ biedny wybranek miał bać się świętej kobiety. Po rozwodzie historia się powtarza i Werbermacher znów musi wyjść za mąż, ale bardzo szybko zostaje wdową. Wyjeżdża wtedy do Ziemi Izraela i tam gromadzi się wokół niej grupa modlitewna. Zostaje pochowana na Górze Oliwnej i jej grób jest dzisiaj miejscem pielgrzymek religijnych kobiet. Jeśli można więc mówić o chasydzkim feminizmie, to reprezentuje go właśnie ta grupa, która spotyka się na grobie Werbermacher, uznaje ją za swoją przywódczynię, za model, do którego naśladowania dąży. W XXI wieku rola kobiety w chasydyzmie jest jednak drastycznie inna niż w wieku XIX.

Jaka zatem była relacja typowych kobiet z chasydyzmem w XIX i na początku XX wieku?

Żeby ją zrozumieć, musimy najpierw odrzucić myślenie o chasydyzmie jako sekcie. Wiele wyobrażeń dotyczących roli kobiety wynika bowiem z nieświadomej projekcji kategorii analitycznych sekty na relacje społeczne wokół chasydyzmu. Według popularnego wyobrażenia sekty do jej struktur należą wszyscy członkowie rodziny, nawet jeśli są im przypisane różne role. Sekta ogranicza również kontakty społeczne poza nią, oprócz kontaktów o charakterze misyjnym lub po prostu koniecznym dla jej funkcjonowania. Większość relacji społecznych realizuje się wewnątrz sekty ‒ jeżeli ktoś, jako jedyna osoba z rodziny, staje się członkiem sekty, oznacza to zerwanie kontaktów ze swoim dotychczasowym środowiskiem. Przełożenie takiego myślenia na chasydyzm oznaczałoby, że jeśli głowa rodziny jest chasydem, chasydami muszą być też jego żona i dzieci. A tak nie było.

Świadczy o tym na przykład fakt, że praktykowane było zawieranie małżeństw mieszanych pomiędzy chasydzkimi mężczyznami a kobietami z rodzin niechasydzkich i na odwrót.

Nie można tych małżeństw nazywać mieszanymi. W XIX wieku takie związki były normą. Rodziny chasydzkie i niechasydzkie w pełni dobrowolnie, bez żadnych nacisków, aranżowały małżeństwa swoich dzieci. Nie było w ogóle oczekiwania, że chasyd musi ożenić się z córką chasyda i na odwrót.

Jak zatem powinniśmy myśleć o chasydyzmie, żeby dobrze zdefiniować jego stosunek do kobiet?

W klasycznym okresie istnienia tego ruchu, czyli do pierwszej wojny światowej, najbliższą analogią odnoszącą się do chasydyzmu jest bractwo religijne. Jeśli pomyślimy o chasydyzmie jako o bractwie, wtedy jasne stanie się, że jeżeli mężczyzna jest jego członkiem, to kobieta nie musi do niego należeć. I nie ma w tym wcale sprzeczności, nie ma żadnego napięcia. Ona może być nawet dumna z tego, że jej mąż jest członkiem tego bractwa, może go w tym wspierać, ale sama nie staje się przez to jego częścią.

Bo nie uczestniczy w jego obrzędach?

Fakt, że on modli się w chasydzkim sztyblu, a ona w synagodze, nie ma znaczenia. Nie jest to w żaden sposób konfliktowe, ona uczestniczy po prostu w innych, ale równie prawomocnych formach religijności żydowskiej. Jeśli chasydzki mężczyzna trafi do miejscowości, w której nie ma chasydów, będzie modlił się w synagodze prowadzonej przez misnagdim, przeciwników chasydyzmu. To jeden z dowodów na to, że nie powinno się chasydyzmu porównywać do sekty.

Jaki jest zatem związek między kobietami a chasydyzmem?

Nie jest to związek przynależności, a raczej relacja innego typu i żeby ją określić, nie musimy szukać obecności kobiet w chasydyzmie. W historii mamy wiele przykładów tradycyjnych społeczności, w których kobiety są wyłączone z pewnych instytucji, ale obecne są inne formy asocjacji między nimi. Identyfikacja nie musi być pełna i trwała, może dotyczyć na przykład popierania pewnych aspektów działalności. I dla każdej kobiety może być różna. W XIX-wiecznych pamiętnikach mamy dziesiątki przykładów, które pokazują, że żona chasyda jest kompletnie obojętna wobec formy religijności swojego męża, albo wręcz przeciwnie ‒ są kobiety, którym chasydyzm się po prostu podoba i nakłaniają swojego męża, żeby został chasydem.

Posługując się prostą analogią, to tak jakby chasydzi należeli do męskiego klubu, którego członkowie regularnie spotykają się, żeby grać w brydża przy szklaneczce whisky i niektórym żonom się to podoba, a niektórym nie.

Jeszcze więcej znaleźlibyśmy żon, których to zupełnie nie obchodziło, ważne, że mąż nie przeszkadzał im w domu. We wspomnieniach Jecheskiela Kotika czytamy na przykład, że jego ojciec przyprowadza swoich znajomych chasydów do domu, przesiadują w kuchni, a jego matka Sara udaje, że tego nie widzi, bo chasydyzm jej kompletnie nie obchodzi.

Nie zakładałbym jednak, że związek kobiet z chasydyzmem jest kompletnie indywidualny, że każda kobieta definiuje go inaczej. Tak jest do pewnego stopnia, ale w sumie układa się to wszystko w pewne dominujące typy relacji. Jednym z nich, bardzo popularnym, jest pielgrzymowanie kobiet na chasydzkie dwory, żeby tam prosić cadyka o pomoc i błogosławieństwo.

Każda kobieta mogła bez problemu dostać się na taki dwór i spotkać z cadykiem?

Największe dwory chasydzkie były bardzo oblegane. Aby dostać się do cadyka, trzeba było stać w długiej, czasami kilkudniowej kolejce. To była metoda budowania prestiżu. Jeśli ktoś rezygnował z czekania, znaczyło to, że nie jest wystarczająco zdeterminowany, żeby spotkać się z cadykiem. Oczywiście nie każdy musiał stać w kolejce, byli tacy, których cadyk przyjmował od razu, bo albo mieli wysoki status społeczny, albo byli bardzo uczeni, albo skoligaceni z kimś ważnym ‒ taka sama zasada dotyczyła kobiet.

Jak na wizerunek cadyka wpływało spotkanie z kobietą?

Cały obraz cadyków budowany był na restrykcyjnej religijności, demonstracyjnym odcinaniu się od kontaktu z kobiecością. Obecność kobiet na dworze naturalnie zatem obniżała jego prestiż. W większości przypadków obsługiwaniem kobiet parali się więc wędrowni cadycy, tak zwani ejniklech, co znaczy dosłownie „wnuki”. W tym wypadku określenie to ma nieco pogardliwy wydźwięk, bo oznacza, że ich sława nie wynika z ich własnej działalności, a jedynie świetnego pochodzenia. Żyli, podróżując od miasteczka do miasteczka, od wsi do wsi, utrzymując się z domniemanych cudów. Ich status był na tyle niski, że przyjmowanie kobiet nie stanowiło problemu. Wielcy cadykowie mogli sobie pozwolić na nieprzyjmowanie kobiet. Co nie znaczy, że nie było wyjątków. Takie bezprecedensowe spotkania wręcz podnosiły prestiż cadyka. Skoro zdecydował się przyjąć jakąś kobietę, to znaczy, że nie jest to zwykła kobieta, tylko sama Szechina, Boża obecność.

Ciekawe usprawiedliwienie.

Takie wyjaśnienie pojawia się w jednej z chasydzkich opowieści. Cadyk Ajzyk Taub przyjmuje dżentelmenów, węgierskich oficerów, a wraz z nimi kobietę w modnym europejskim stroju. Chasydzi interpretują to tak: to nie jest po prostu kobieta, to Szechina. Nie rozumiałbym tego jednak jako próby taniej racjonalizacji, tylko dość naturalny mechanizm wspierający rozumowanie chasydów. Jeżeli cadyk konsekwentnie nie przyjmował kobiet, a raz przyjął, to szuka się w tym znaczącego, sensownego wątku. Trzeba dostrzec w tym coś wyjątkowego, znaleźć ukryte znaczenie. Tak właśnie buduje się charyzmę chasydzkiego przywództwa.

Mówiąc o tym, jakie mogą być relacje kobiet z chasydyzmem, nie można też pominąć przypadków prowadzonej przez nie działalności sponsorskiej.

Chasydyzm nie mógłby się rozwijać, gdyby nie wsparcie darczyńców. Bywały wśród nich także kobiety ‒ to była w zasadzie jedyna publiczna rola, jaką mogły pełnić. Najbardziej znaną z takich kobiet jest Temerl Sonnenberg, żona Berka Sonnenberga, która wspierała między innymi chasydów z centralnej Polski: dwór w Przysusze, cadyka Izaaka z Warki i innych cadyków z grupy przysuskiej.

Na czym konkretnie polegała jej rola?

Jeśli wierzyć opowieściom, obdarzyła na przykład cadyka Izaaka z Warki funkcją zarządcy jej dóbr, z czego on przez jakiś czas się utrzymywał. Odwiedzała cadyków w różnych sytuacjach, raczej poza dworem, ratując ich z kłopotów, a to na targu w Gdańsku, a to na targu w Lipsku. Wspierała też działalność polityczną, zwaną z hebrajska sztadlanut. Co ciekawe, część z tego, co zawarte jest w opowieściach chasydzkich, znajduje potwierdzenie w archiwalnych dokumentach rządowych. Nie dowiemy się stamtąd oczywiście, że Temerl Sonnenberg dawała pieniądze cadykowi, ale zobaczymy, że pojawia się jako sponsor różnych chasydzkich i niechasydzkich inicjatyw. Co ciekawe, wspierała także przedsięwzięcia chrześcijańskie. Kiedy zmarł jej mąż, Stanisław Staszic próbował jego majątek zagrabić dla polskiego rządu, ale ona do tego nie dopuściła.

Jak świat chasydzki reagował na taką działalność patronacką kobiet?

Nazwisko Temerl Sonnenberg pojawia się w kilkunastu opowieściach chasydzkich, większość z nich jest utrzymana w tonie ambiwalentnym i neutralnym. Chasydzi mieli poważny problem z zaakceptowaniem tego, że kobieta może mieć istotny wpływ na chasydyzm, na cadyków. Nie podobało się, w jakiej relacji pozostaje chasydzki przywódca i kobieta. Ona jest darczyńcą, a on tylko beneficjentem. I ona uzależnia go od siebie.

Czy, tak jak Dziewica z Włodzimierza, została przywołana do porządku?

Jest opowieść, w której Simcha Bunem z Przysuchy, znany cadyk, jest na targach w Lipsku kompletnie bez grosza przy duszy, nie ma z czego zapłacić bieżących rachunków. Klepie biedę, nie może nawet wyjść z pokoju w zajeździe, w którym się zatrzymał, bo boi się konfrontacji z gospodarzem, któremu winien jest pieniądze. Na odsiecz przybywa Temerl Sonnenberg, płaci za niego wszystkie rachunki, pomaga mu, a on daje jej brudne ubrania do wyprania. Z jednej strony ta opowieść jest oczywiście pochwałą jej dobroczynności i działalności charytatywnej, z drugiej gest cadyka bardzo jednoznacznie pokazuje, że jej miejsce jest wśród jego brudnej bielizny.

Cadyk musi zachować twarz, przynajmniej w jakiś sposób zademonstrować swoją wyższość.

Ta opowieść – nieważne czy jest prawdziwa, czy nie – pokazuje, w jaki sposób świat chasydzki interpretuje kobiecą dobroczynność. Jeżeli pomoc jest na tyle duża, że może doprowadzić do zachwiania relacji społecznych między darczyńcą a obdarowanym, świat chasydzki się na nią nie godzi. Musi zostać dodane coś, co przywróci cadykowi właściwe miejsce. To on jest przecież absolutnym źródłem wszystkiego dobra, które od Boga, przez niego spływa na cały świat. Temerl Sonnenberg pełni tylko funkcję usługową wobec cadyka, to on jest jedynym źródłem autorytetu w tej relacji i to on jako jedyny ma pełnię władzy nad relacjami społecznymi.

Wspomniał pan wcześniej, że generalnie odcinano się od kobiecości.

Związane jest to z ideologiczną warstwą chasydyzmu, która projektuje na kobietę tradycyjne kabalistyczne wyobrażenia utożsamiające ją ze światem demonicznym. Kobieta jawi się bardziej jako pokusa niż nosicielka tradycyjnych wartości żydowskich. Takie myślenie jest w chasydyzmie dość powszechne, ale nie chciałbym z tego wyprowadzać wniosków na temat związku chasydyzmu z kobietami. Warstwa ideologiczna, moim zdaniem, zupełnie nie musiała mieć wpływu na to, jakie były relacje społeczne.

Jak związek kobiety z jej chasydzkim mężem miał być dobry, skoro kobieta była demonizowana?

Demonizacja nie dotyczyła konkretnej kobiety i relacji z nią, ale kobiecości w ogóle. Jednocześnie jednak mir domowy, szacunek dla żony były istotnymi wartościami w świecie chasydyzmu.

Chasydzi wiele czasu spędzali we własnym gronie, w sztyblach, na dworze cadyka. Wszystko, co w ich życiu było radosne, działo się bez udziału ich żon.

To, że mężczyzny nigdy nie ma w domu, a kobieta jest wiecznie sama i bez żadnego wsparcia, było tradycyjnym zarzutem względem chasydyzmu formułowanym przez maskilim, zwolenników oświecenia żydowskiego. Ta uwaga nie powinna jednak odnosić się tylko do chasydyzmu. Ogromna większość mężów w tradycyjnych rodzinach żydowskich i tak spędzała czas poza domem, zarabiając jako kupcy, domokrążcy, wędrowni rzemieślnicy. Często wracali do swoich rodzin tylko na święta. Różnica między chasydami a niechasydami była taka, że ci pierwsi nie zawsze wracali do domu na święta, tylko szli do cadyka. To nie znaczy, że nigdy nie spędzali czasu z rodziną i że ich rodziny radykalnie różniły się od innych rodzin żydowskich.

Żonie chasyda nie było więc gorzej niż żonie niechasyda?

Ja tego nie zakładam, choć oczywiście nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością. Shaul Stampfer prowadził badania ilościowe dzietności wśród chasydów i niechasydów, w których nie zaobserwował żadnych różnic pomiędzy tymi dwiema grupami. Chasydzi na pewno więc nie unikali swoich żon. Moim zdaniem możemy spekulować, że w pewnym sensie nieobecność chasydzkich mężów w czasie niektórych świąt i szabatów dawała kobietom relatywnie większą władzę nad obszarem kultury i rytuału domowego. W rodzinach niechasydzkich ceremonie związane z obchodzeniem świąt spoczywały na barkach mężczyzn. W rodzinach chasydów musiały się tym zająć kobiety, co paradoksalnie dawało im większą władzę.

Także większy autorytet w domu?

Raczej autonomię niż autorytet. Autonomię od decyzji mężczyzny, którego nie było, więc to one je podejmowały. To też jest możliwy kierunek myślenia o relacji kobiet z chasydyzmem.

Oprócz domniemanej większej autonomii, czy było coś jeszcze, co odróżniało żony chasydów od żon niechasydów?

Zdecydowanie tak. Musimy sobie uświadomić, że jeżeli mąż był chasydem, to na całej rodzinie spoczywały pewne zobowiązania i rytuały związane z jego identyfikacją. Niezależnie od tego, czy żonie podobał się chasydyzm męża czy nie, musiała stosować się do szeregu zasad, których on przestrzegał.

O jakich zasadach mówimy?

Prostych, codziennych, związanych z prowadzeniem domu. Żona chasyda musiała na przykład kupować mięso od chasydzkiego szocheta, bo jej mąż innego by nie zjadł. Są też pewne elementy związane z obyczajowością, z rytuałem, z interpretacjami halachicznymi, które dla chasydów są inne. Prosty przykład: maca szmura ‒ namoczona w wodzie maca wedle chasydów staje się niekoszerna, więc kobieta i na to musiała uważać, nie mogła wrzucić kuleczek z macy do rosołu. Kolejna rzecz ‒ chasydzi przestrzegają zasady, że to prawa poła surduta nachodzi na lewą, a nie na odwrót, więc przyszywając guziki, nie można się pomylić. Możemy powiedzieć, że są to przykłady bez konsekwencji, bo nie wpływają na relacje rodzinne, ale kobieta musi te zasady znać i ich przestrzegać, bo są częścią obrzędowości jej męża. Są też jednak inne przykłady. Żona nie może razem z mężem siedzieć w szałasie podczas świąt Sukot, bo na przykład w Galicji chasydzi nie siadywali w szałasie z kobietami. Zgodnie z chasydzką obyczajowością mężczyzna nigdy nie śpi w tym samym łóżku co kobieta, a to już może mieć wpływ na intymne relacje między nimi. Kobieta zatem nie jest chasydką, ale to, że nie śpi z nim w jednym łóżku, ma znaczenie także dla niej. Nie wiadomo, czy ich relacje będą przez to gorsze czy lepsze, ale taki aspekt na pewno w jakiś sposób na nie wpływa.

Jak szukał pan kobiet w źródłach historycznych mówiących o chasydyzmie, skoro, jak przyjęliśmy, kobiet, prócz kilku wyjątków, tam nie ma?

Do połowy XIX wieku pojawiają się zaledwie wzmianki w oficjalnych dokumentach, potem mamy już więcej źródeł pamiętnikarskich. Niekoniecznie muszą to być pamiętniki pisane przez kobiety z rodzin chasydzkich. Na podstawie opisów kobiet, które obserwują chasydyzm z bliższej lub dalszej perspektywy, można wnioskować, jak te autorki definiują same siebie, albo jak definiują inne kobiety w relacji do chasydyzmu. Opowieści chasydzkie, kolejne źródło wiedzy, w ogromnej większości traktują o mężczyznach. Jeżeli jednak odpowiednio uważnie te historie czytamy, to widzimy, jaką rolę odgrywają w nich kobiety.

Trzeba je tylko stamtąd najpierw wygrzebać.

Kobiety ‒ jest tak nie tylko w przypadku studiów nad chasydyzmem ‒ najczęściej pojawiają się na marginesie tego, co jest przedmiotem opisu w źródłach z XVIII, XIX czy XX wieku. W studiach feministycznych mówi się o „czytaniu przeciwko źródłom”. Szukamy tego, co jest ukryte w przemilczeniach autora, w jego niedopowiedzeniach. Próbujemy zobaczyć to, co ‒ często nieświadomie, ale czasami świadomie ‒ ukrywał. Każde ze źródeł jest w jakimś sensie przypadkowe i zadaniem historyka jest zebranie odpowiednio dużej bazy, żeby z tych przypadkowych, drobnych i marginalnych wzmianek, skonstruować wiarygodny obraz.

Analizie problemu kobiet i ich związku z chasydyzmem prof. Marcin Wodziński poświęca odrębny rozdział w książce „Hasidism. Key Questions”, która w lipcu 2018 roku ukaże się nakładem Oxford University Press.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Gush Etzion terrorist’s bag was searched before attack, but pockets weren’t

Gush Etzion terrorist’s bag was searched before attack, but pockets weren’t

Inbar Tvizer


Guards who grew suspicious of 16-year-old Khalil Jabarin who murdered Ari Fuld, prevented him from entering a shopping mall, but one guard, after checking his bag, failed to search his pockets where the knife was concealed.

A security guard whose suspicion was aroused by the terrorist who murdered the American-Israeli Ari Fuld on Sunday in a stabbing attack in Gush Etzion searched the attackers bag before the stabbing, but failed to search his pockets where the knife was concealed.

Moments before the attack on the 45-year-old from Efrat, his killer, 16-year-old Khalil Jabarin from the Palestinian village of Yatta, had decided not to enter a Rami Levy supermarket adjacent to where he carried out the attack after seeing security guards at the entrance, and sitting outside the supermarket.

Khalil Jabarin

After a brief scuffle with Fuld, who cahsed him and shot at him, Jabarin was neutralized by a passerby and taken to hospital. His remand was extended Monday evening by 10 days.

One of the security officers of the Gush Etzion junction, identified as A, said “The terrorist was walking around attempting to enter several stores. Our security guards removed him from the premises. The guards did their work and managed to intimidate the terrorist, who therefore decided not to enter the supermarket.”

“Several civilians, cashiers and security guards spoke with the terrorist. One of the guards suspected something was up and tried to check his bag, but he didn’t check his pockets. He didn’t see the knife so he returned to where he was guarding,” the security guard explained.

“We saw him arriving with a bag, putting it aside and walking around without it. The minute we heard about the stabbing attack one of our security guards ran to the (shopping center entrance) to assist,” he added.

Ari Fuld

According to the shopping center’s employees, Jabarin was circling the mall for a long time before carrying the attack. Footage of the moments leading up tp the attack show him eating

He spoke with several security guards in an area without security cameras before committing the deadly stabbing attack.

Meir, the chief security officer of the supermarket chain in the Gush Etzion junction told Ynet, “I can certainly say that our security prevented the terrorist from entering our premises. Our security guards’ performance and their presence at the supermarket’s entrance and exit impeded him from coming inside.”

“Once a guard is stationed at the entrance it makes all the difference,” he opined.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com