Archive | June 2021

Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi

Po 70 latach Madeleine Alster przyjechała do Korczyny ze swoimi dziećmi i wnukami, żeby jeszcze raz zobaczyć dom, w którym uratowano jej życie.
After over 70 years, Madeleine Alster came to Korczyna with her children and grandchildren to once again see the house where her life was saved.


Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi

MICHAŁ BOJANOWSKI


Niemcy mordowali na rynku dzieci, kończyło się wyprowadzanie na śmierć Żydów z Korczyny. Miała 11 lat. Matka kazała jej iść w stronę obcego człowieka. Nic więcej nie powiedziała. Ten wsadził ją na rower i odjechał, jak ojciec, który przypadkowo zabrał dziecko w nieodpowiednie miejsce. Gdy po trzech latach opuszczała jego dom, nie podziękowała, nie była w stanie nawet odwrócić się i ostatni raz spojrzeć w stronę tych, którzy uratowali jej życie.

.

Wojenna historia Soleckich, którzy ocalili młodą Madeleine od śmierci, skończyła się jednak dla nich tragedią, która do dziś nie została wyjaśniona.

.

Pochodził z Podkarpacia. Ukończył dwa kierunki studiów na Politechnice Lwowskiej, gdzie pracował w katedrze chemii do momentu, kiedy jej kierownik, Ignacy Mościcki, został wybrany na prezydenta. O jego dobre wykształcenie zadbała matka, Wiktoria Solecka, która na przełomie wieków, jeszcze za czasów Franciszka Józefa, zakładała i kierowała szkołami w Korczynie koło Krosna. Przed wojną, będąc już na emeryturze, zamieszkała w okazałym domu. Założyła nowoczesne gospodarstwo sadownicze, które miało stać się podstawą utrzymania rodziny w czasie wojny.

Wraz z żoną i dziećmi Stanisław Solecki odwiedzał matkę zazwyczaj podczas kilku letnich tygodni. Po opuszczeniu Lwowa, żył między Nowogródkiem, Białymstokiem i Wilnem. Gdy wybuchła wojna, zdecydował, że u matki będzie bezpieczniej. Trudna podróż, podczas której na długie tygodnie musieli się rozdzielić, trwała aż do początku grudnia. W korczyńskim domu żyli do końca wojny. Jednak jej koniec, zupełnie niespodziewanie, przyniósł śmierć i cierpienie.

Stanisław wiedział, co dzieje się w okupowanym kraju. Szybko wstąpił w struktury ruchu oporu. Po niemiecku mówił tak dobrze, jak po polsku, zawsze był więc w stanie wybronić się w konfrontacji z Niemcami. Tych z kolei było wiele, bo dom znajdował się przy głównej drodze z Krosna do kopalni ropy naftowej, położonej w górach za Korczyną. O różnych porach dnia i nocy, najczęściej jednak w lecie, pojawiały się samochody z niemieckimi dygnitarzami, których przyciągał piękny dom i sad. Chcieli czereśni, jabłek, porzeczek. Siłą rzeczy wywiązywały się rozmowy, w których Solecki świetnie się sprawdzał.

Tak, mniej więcej, a szczególnie z okien sąsiadów, wyglądało ich życie do sowieckiej ofensywy w 1944 roku.

Jerzy, najstarszy z synów: Na przełomie 1941 i 1942 roku reprezentant korczyńskich Żydów poprosił babcię Wiktorię, aby przekonała ojca, żeby zgodził się na przejęcie magazynu towarów żelaznych. W ten sposób próbowano zabezpieczyć żydowskie mienie na wypadek konfiskaty. Po uzgodnieniu z władzami podziemia, ojciec przyjął tę propozycję. Dochody z działalności były przeznaczane na pomoc żywnościową Żydom w getcie w Krośnie i w Rzeszowie, oraz zatrudnionym jesienią 1942 roku przy rolniczych pracach polowych w okolicy.

Andrzej, najmłodszy syn: Korczyńscy Żydzi wybrali ojca, bo mu ufali. W naszych rodzinnych zapiskach przetrwały nazwiska polskich pracowników administracji niemieckiej – wójta, sołtysa, granatowych policjantów. Dali oni nieźle w kość miejscowej ludności, a zatem i tamtejszym Żydom. Gdy Niemcy rozpoczęli likwidację Żydów, miejscowa ludność zagarnęła wszystko to, co pozostawili. Wprowadzili się od razu do żydowskich domów i mieszkań. Przejmowali majątek, biznesy i nieruchomości. Zaczęły się tworzyć zręby normalnych, polskich porządków.

Na kilka zaledwie dni przed pogromem w Korczynie Jadwiga i Stanisław Soleccy zdecydowali się wziąć na przechowanie Madeleine, którą – dla bezpieczeństwa – nazwali Zosią. Jadwiga, jak wspominała po wojnie, dziewczynki wcześniej nie znała, zatem to Stanisław musiał być inicjatorem całego przedsięwzięcia.

W czasie pogromu, nazywanego „akcją wysiedleńczą”, dzieci na rynku głośno płakały. Płacz irytował oficera SS, więc postanowił zaprowadzić porządek. Rozkazał policjantom poukładać dzieci przy murze, jedno obok drugiego. Precyzyjnie, żadnego nie pomijając, wszystkie pozabijał. Gdy kończył mu się jeden magazynek, ładował następny. Nieco uspokojony, kazał policjantom ułożyć ciała na samochodzie. Matki patrzyły, jak giną ich dzieci. Ojcowie wpatrywali się w zabite ciała swoich maluchów. I mieszkańcy Korczyny, trochę jak na pomylonym festiwalu, przyglądali się wszystkiemu.

Może właśnie wtedy matka Madeleine wskazała dziecku kierunek i powiedziała: „Idź, zajmą się tobą!”. Nie dała jej walizki i ubrań na zmianę. Dziewczynka wskoczyła po chwili na rower Stanisława i odjechała z nim, jak z ojcem, który przypadkowo zabrał dziecko w nieodpowiednie miejsce.

Nie zaprowadził jej jednak od razu do domu. Bał się, że ktoś z mieszkańców może ich śledzić. Niemcy nigdy nie zgadliby, że to żydowskie dziecko, ale znała je lokalna policja. Madeleine wyróżniała zjawiskowa, nordycka uroda i to, że nie pochodziła z Korczyny. Stanisław zostawił ją w polu kukurydzy i prosił, aby tam na niego poczekała. Gdy wrócił, już jej nie było. Był pewien, że ktoś wyłuskał ją z tych pól i oddał Niemcom. Rozgoryczony poszedł do domu. Miał ją w rękach i stracił.

Wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Znalazł błąkającą się wśród pól dziewczynkę, podawała jakieś nazwisko, brzmiało jak „Soleckich”, więc ją przyprowadził.

Jadwiga:  Zdawało się nam, że przechować dziecko, to nic trudnego, ot, po prostu włączy się je do naszych dzieci, jako dziecko kuzynów czy innych krewnych. Od razu pozwoliliśmy jej biegać po ogrodzie, a i w mieszkaniu poruszała się swobodnie, bez specjalnych środków ostrożności. Ale jak to mówi przysłowie „wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi”. Problemy nie dały długo na siebie czekać. Ciekawość sąsiadów momentalnie okazała się zgubną. Zaraz zaczęli pytać, a kto to, a skąd, może to Żydóweczka? Widocznie musieli ją już przedtem widzieć w miasteczku. Nie było chwili do stracenia; przerażeni, zrozumieliśmy, że Zosię (Madeleine) należy ukryć, aby jej oko ludzkie nie widziało. Wiedzieć mogli o niej tylko domownicy i najbliższa rodzina.

Andrzej: Niemcy byli bezwzględnymi mordercami, to nie ulega wątpliwości. Ale rodzice bardzo obawiali się sąsiadów i tych spośród Polaków, którzy tworzyli niemiecką administrację Korczyny. Ich zachowanie, jak i postawa tamtejszego kleru, który nie wykazywał żadnej solidarności z Żydami, zasługuje absolutnie na potępienie. Podobnie część inteligencji, włącznie z tymi, którzy przejęli w szkołach obowiązki po mojej emerytowanej babci. Rodzice nigdy od nikogo nie oczekiwali solidarności czy pomocy. Ale na pewno łatwiej byłoby im pomagać, gdyby w Korczynie pojawił się choć cień zrozumienia dla losu Żydów. Tymczasem w naszym domu w różnych momentach było więcej Żydów, którym rodzice udzielali schronienia w pełnej obawie przed Niemcami i Polakami.

Jadwiga: Tego samego tragicznego dnia, już późnym wieczorem, zjawiło się u nas jeszcze trzech Żydów, którzy uniknęli pogromu. Błagali o ratunek. Straszna rozpacz w ich oczach, bezradność i roztrzęsione nerwy nie pozwoliły nam odmówić ich prośbie, udzieliliśmy im schronienia. Cała czwórka, bo i Zosia (Madeleine) z nimi, spędziła pierwszą noc w niedostępnych zaroślach naszego ogrodu. Tam pod kocami, w ciszy usypiającej przyrody, łomotały cztery przerażone ludzkie serca.

Trzem Żydom Soleccy zorganizowali kryjówkę w lesie, gdzie co noc przynosili im jedzenie. Zosia (Madeleine), poza momentem, gdy wraz z innym żydowskim dzieckiem ukryta była poza domem, znalazła schronienie na strychu, gdzie przebywała przez kilka lat, do końca wojny.

Jadwiga: Była to dziewczynka inteligenta, bystra, mądra i rozumiała doskonale swoją sytuację. Miała zrobiony na strychu schowek z desek ułożonych tam od dawna, gdzie w razie potrzeby umykała.

Madeleine: Najstarszy syn Soleckich, Jerzy, był bardzo złośliwy. Nigdy mnie nie uderzył, nie skrzywdził fizycznie, ale mówił rzeczy, które bardzo raniły. I sprawiało mu to przyjemność. Gdy się zaśmiałam, to patrzył na mnie i mówił: „Zobacz, jak się śmiejesz. Z twojej matki robią mydło”. Znajdował rzeczy, które mogły mnie dotknąć. Wszyscy byli zdenerwowani, wyczuwało się napięcie, a on to wykorzystywał. Ja nie wiedziałam, jak się bronić, byłam łatwym celem. Przy ojcu nie pozwalał sobie na takie zachowania. Lubił czuć, że ma władzę. Unikałam go. Nigdy się nie skarżyłam, bo oni mieli masę problemów, a ja nie byłam w sytuacji, w której można było narzekać.

Jerzy: Nie rozumieliśmy, że ona żyje w innym świecie, że jest w ogromnej traumie. Dla nas to był czas walki, dla niej oczekiwania na najgorsze, biernego czekania. Czasami nawet przez dwa tygodnie nikt do niej nie przychodził, poza dostarczaniem jedzenia. Wszystko zależało od sytuacji, która wciąż się zmieniała.

Madeleine: Trzech młodych chłopaków i obca dziewczyna. Czego więcej trzeba? To często tak się dzieje. Choć nie żywię już urazy, nie chciałabym go spotkać. Kiedy moi synowie przyjechali do Polski, jeszcze żył. Przeprosił. Może więc się zmienił.

Jerzy: Nie jestem w stanie nic do niej powiedzieć. Ale jeżeli to ma jakiekolwiek dla niej znaczenie, to chcę powiedzieć, że rozumiem, że raniłem ją swoim zachowaniem, ale nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy.

Nadchodziła zima.

Madeleine: Dach składał się tylko z dachówek. Kiedy zimą padał śnieg, przenikał do środka, topił się i zamarzał. Jak to do cholery było możliwe, że nigdy się nawet nie przeziębiłam? Po prostu miałam przeżyć. I tyle. A druga rzecz, że byłam kompletnie odizolowana. Był taki moment, kiedy chciałam stamtąd uciec, ale bałam się konsekwencji. Nie chciałam postawić w niebezpieczeństwie tej rodziny. Nie lubiłam ich, ale nie chciałam nikogo za sobą pociągnąć.

Jadwiga: Nadchodziła zima, Zosię (Madeleine) trzeba było zabrać ze strychu do mieszkania, do pokoju babci. Często zdarzało się i tak, że córkę swoją 7-letnią wysyłałam na noc do swojej matki, mieszkającej w pobliżu, a Zosia zajmowała jej łóżeczko. Na wypadek rewizji, ilość dzieci zgadzałaby się ze stanem rzeczywistym. Każda noc prawie stawała się jednym wielkim ryzykiem.

Jerzy: Czasami spała w łóżku z mamą, czasami jedna z sióstr szła do drugiej babci, aby liczba domowników się zgadzała. Niekiedy, w zależności od sytuacji, to ona była ewakuowana do drugiej babci.

Madeleine: Żyłam cały czas w świecie fantazji. Myślałam o różnych rzeczach, opowiadałam sobie historie, których byłam główną bohaterką. Po wojnie zdałam sobie sprawę, że nie umiem porozumiewać się z innymi, że nie mam właściwych reakcji. Ludzie starali się mi pomóc, ja nie wiedziałam, jak na to odpowiadać.

 

Jadwiga: Zwyczajnie siedziała na strychu dość widnym, czytała książki i różne pisma w olbrzymi stos tam złożone lub pomagała w jakiejś domowej mojej pracy. Łuskała groch, obierała ziemniaki lub coś szyła. Dla zabicia czasu bawiła się lalkami lub rozwiązywała zadania matematyczne. Zaś do spania wślizgiwała się obowiązkowo pod stos desek.

Madeleine: Przez cały ten czas było wiele okazji do przypadkowej śmierci. Pewnego razu Niemcy szukali w domu nielegalnego mięsa, akurat Soleccy mieli nowego psa, który przyszedł mnie odwiedzić. Gdy wrócił na dół, pytali, skąd ten pies wraca. Myśleli, że wyczuł tam może jakieś ukryte mięso. Wtedy kobieta, która pomagała Soleckim w domu, bez namysłu odpowiedziała, że w tamtym miejscu matka urodziła małe i dlatego pies tam wraca. Uwierzyli.

Kiedyś byłam na polu, chyba wyrywałam cebulę. Obok przechodził front, Niemcy wciąż strzelali do Rosjan. Pocisk upadł koło mnie i nie eksplodował. Myślisz, że mną to wstrząsnęło? Ani trochę. To była po prostu jedna z sytuacji, które mi się przytrafiły. Nie wiedziałam, co to strach. Przeleciał tak blisko mnie, że obsunął mi się kapelusz.

Kilka tygodni po ofensywie sowieckiej, która choć nie przetoczyła się przez Korczynę, to była dość w tamtych okolicach intensywna, Madeleine wyszła z ukrycia. Było to w listopadzie 1944 roku.

Andrzej: Mama przygotowywała Madeleine do pozostania z nami, choć jednocześnie kontaktowała się z Polskim Czerwonym Krzyżem, aby odnaleźć jej rodzinę. Rok szkolny 1944/1945, choć był niepewny, w okolicach Korczyny był już rokiem nauki, w tym sensie, że dzieci były przygotowywane do rozpoczęcia szkoły od września.

Madeleine: Nie chodziłam do szkoły, wiedziałam, że nie ma tam dla mnie przyszłości. Myślę, że nie zostałabym u nich. Pewnie poprosiłabym Jadwigę, żeby spróbowała się skontaktować z moją rodziną, gdyby sama tego nie zrobiła.

Andrzej: Mama przygotowywała Madeleine do szkoły i równocześnie do pierwszej komunii jako polskie dziecko, gdyby nikt się nie po nią nie zgłosił.

Madeleine: Po wojnie nie chciałam uciekać, zawdzięczałam im życie. Pracowałam w ogrodzie, starałam się pomóc, jak tylko mogłam. Czekałam, aż ktoś mnie odbierze. Oni teraz opowiadają tę historię trochę inaczej. Nie byłam już dzieckiem, a większość ukrywanych dzieci była znacznie młodsza. Dużo dzieci zostało w tych rodzinach, gdzie były ukrywane. Ja zawsze wiedziałam, że odejdę.

Wojna w Korczynie się skończyła. Niemcy uciekli, Sowieci pogonili za nimi na Słowację. Grupa najświatlejszych ludzi, związanych z ruchem oporu na Podkarpaciu – przyjaciół Stanisława – starała się zapanować nad końcowowojennym chaosem.

Andrzej: Pod koniec 1944 roku mój ojciec wraz ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi z AK stworzyli komisaryczną administrację gminy Korczyna. Ojciec był wójtem. Jego najbliższy przyjaciel, szef  lokalnej komórki AK, został komendantem milicji ludowej, inny kolega sekretarzem gminy, jeszcze ktoś sołtysem Korczyny. Gdy zaplanowano wybory na 8 maja 1945 roku, ojciec zadeklarował, że będzie w nich startował. Na początku kwietnia rozpoczęła się kampania wyborcza.

Jerzy: 22 kwietnia do naszego domu przyszło dwóch mężczyzn – jak się później okazało – udających milicjantów, mówili, że potrzebują ojca w biurze. Po krótkiej rozmowie wyszli z nim. Następnego dnia znaleziono ojca w pobliskim lesie, pobitego na śmierć.

Andrzej: W żadnym polskim archiwum nie natrafiliśmy na jakikolwiek ślad tej zbrodni. Nie toczyło się w tej sprawie nigdy żadne postępowanie. Zadajemy sobie pytanie o to, co się stało, już 70 lat. W Korczynie mieszkałem do matury, to jest do 1959 roku, później wracałem tam jeszcze na wakacje w czasie studiów. Moi koledzy wielokrotnie mówili, że ojciec zginął w wyniku spisku trzech bogatych mieszkańców Korczyny, którzy podczas okupacji sprawowali władzę administracyjną w imieniu Niemców. Ojciec wielokrotnie powtarzał, że wszystkie niegodziwości, jakie popełnili na Żydach, będą po wojnie rozliczone. Stanowił dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo. Co ciekawe, cała trójka wkrótce miała opuścić Korczynę i nigdy tam nie wrócić.

Babcia Wiktoria często powtarzała mamie: „Jadziu, po co ten Stasiu angażował się w gminie, odżegnywał się tym korczyniakom, że się z nimi po wojnie rozliczy za te wszystkie niecne rzeczy, które robili podczas okupacji”. Część mieszkańców dzień i noc tropiła tych, których Niemcy podejrzewali o jakikolwiek ruch oporu. Ojciec oskarżał ich, że w bezwzględny sposób rozgrabili pożydowskie mienie.

Komuniści nie wynajmowali zbirów, którzy potajemnie, gdzieś w lesie za domem bili kogoś na śmierć. Gdy władza ludowa ugruntowała się w Polsce, wszyscy przyjaciele ojca, z którym tworzył pierwsze władze gminy, byli represjonowani. I choć wszystkich wywieziono z Korczyny, to wrócili na początku lat 50. Nikt nie zginął. Mówiąc językiem poety jest pewien rachunek krzywd, których rodzina Soleckich doznała na Podkarpaciu.

PRENUMERATA
Jadwiga [w liście do PCK]: Podpisana donosi, że u siebie wychowuje już 3 rok tj. od 12.08.1942 r. dziewczynkę Izraelitkę, córkę Samuela i Gitli z Takslów Wagnerów. Madeleine Wagnerówna pozostaje u mnie od pogromu izraelickiego, ma lat obecnie 14. Ocaliliśmy jej życie, a obecnie chciałabym ją oddać tylko w ręce rodziny. (…) Matka prawdopodobnie nie żyje, ojciec wyjechał do Rosji jeszcze w 1939 r. a ona jedynaczka przechowała się. (…) W Nowym Yorku była siostra jej matki Blumenfeld Cyla. Może ona będzie wiedziała o ojcu dziewczynki lub sama się nią zaopiekuje. (…) Póki mąż podpisanej żył, było lżej żyć, obecnie sama wdowa po śp. inż. Stanisławie Soleckim, zamordowanym przez faszystów, mająca własnych sześcioro dzieci żyje w bardzo ciężkich warunkach…

Madeleine: Po jakimś czasie skontaktował się z nami Jeszajahu Drucker. Pracował dla rządu polskiego, przemierzał Polskę w poszukiwaniu ukrywanych żydowskich dzieci, wcześniej walczył w Armii Andersa. Wyszliśmy razem z domu Soleckich. Nie byłam w stanie obejrzeć się za siebie. Taka była moja reakcja. Odeszliśmy kawałek. Chciałam się odwrócić, ale nie mogłam. Nie powiedziałam Jadwidze nawet dziękuję. Zresztą nasza relacja nie była taka. Cieszyli się, że zostałam im odebrana. Mieli pewnie nadzieję, że otrzymają jakieś pieniądze, albo coś innego.

Atmosfera w rodzinie nie była za dobra. Ojciec Solecki został zamordowany, było dużo problemów. Jadwiga pewnie poczuła ulgę, że nie ma już ciężaru i nie musi się mną zajmować.

Andrzej: Przez wiele lat mama prowadziła korespondencję z rodziną Madeleine. Nie mogła pogodzić się z tym, co się stało. Ale nie mogła się również pogodzić z faktem, że Madeleine nigdy się do niej nie odezwała.

Jej ciocie próbowały to tłumaczyć. Młoda dziewczyna dostała się do rodziny zupełnie jej obcej, świadoma, że jej życie jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Narastał w niej ogromny uraz, straciła przecież wszystkich bliskich. Jeżeli ma być kiedykolwiek normalnym człowiekiem, to musi się od tego wszystkiego odciąć i w sensie geograficznym, i każdym innym. Ja to rozumiałem, ale mama nad tym bolała.

Madeleine: Czuję się trochę winna, że nie starałam się nawiązać z nimi kontaktu, kiedy Jadwiga jeszcze żyła. Nie robiłam tego celowo, po prostu życie potoczyło się inaczej. W 1957 roku przeprowadziliśmy się z USA do Izraela. Tamte wydarzenia były dla mnie przeszłością. Języka polskiego zapomniałam dość szybko, po dwóch, może trzech latach. Unikałam ludzi, którzy mówili po polsku, choć nie byłam do końca tego świadoma. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, trafiłam na kurs angielskiego. Wszyscy w grupie byli uchodźcami, całkiem sporo dziewczyn pochodziło z Polski, ale ja zaprzyjaźniłam się z Węgierką. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę z tego, co robiłam. Miałam też wujka, który wciąż słuchał polskiego radia – doprowadzało mnie to do szału. Zresztą sztukę unikania różnych rzeczy opanowałam przecież do perfekcji.

Andrzej: Z ulgą po kolei opuszczaliśmy Korczynę. W naszych sercach to zranienie, że w Korczynie, na moment przed końcem wojny, przed finałem całego naszego dramatu ukrywania Madeleine, zabito ojca w tak nikczemny sposób, było zbyt bolesne. Nie byliśmy arystokracją, ziemianami, ale jak na ówczesne standardy – byliśmy dość dobrze sytuowani. Żadnych problemów. I nagle znaleźliśmy się na krawędzi egzystencjalnego przetrwania. Przecież wszystko opierało się na ojcu. Nagle on ginie, kończy się wojna i zostaje sześcioro dzieci, dwie staruszki i żydowskie dziecko – wszyscy na głowie mojej mamy.

A jednak udało jej się nas wszystkich wykształcić. Po kolei wyjeżdżaliśmy na studia, głównie do Wrocławia. Mama mieszkała w Korczynie do 1970 roku, kiedy po wypadku i zbyt pochopnie postawionej diagnozie, amputowano jej nogę. Przez 15 lat nie mogła się z tym pogodzić. Umierała w męczarniach. W 1985 roku przewieźliśmy ją do Korczyny, żeby mogła umrzeć w rodzinnym domu i być pochowana razem z mężem.

W 1963 roku Władysław Bartoszewski na łamach „Tygodnika Powszechnego” opublikował apel, aby przekazywać informacje na temat ratowania Żydów przez Polaków w czasie wojny. Tak Andrzej Solecki zaczął rozmawiać ze swoją matką o tamtych wydarzeniach. Wtedy też spisała ona swoje wojenne wspomnienia, które w skróconej wersji pojawiły się w książce Bartoszewskiego „Ten jest z ojczyzny mojej”. Liczyli, że książka dotrze do Madeleine. Czasami odradzała się u nich myśl, aby skontaktować się z nią, ale nigdy nie doszło to do skutku.

Andrzej: Przełomowym wydarzeniem była dość alergiczna reakcja mojego najstarszego brata Jerzego na wieść o tym, że ten, wolałbym nie wymieniać go z imienia i nazwiska, pan z Torunia, bo ciężko go nazwać duchownym, budując tę swoją sławetną świątynię, chciał poświęcić w niej ścianę na upamiętnienie nazwisk Polaków ratujących Żydów.

Jakby grom z jasnego nieba na niego spadł. I choć był już bardzo chory, to postanowił dołożyć wszelkich starań, żeby odszukać jakikolwiek ślad po Madeleine. Uznał, że nie po toruńsku powinno się opowiadać historię drugiej wojny.

W czerwcu 2014 roku Madeleine dostała telefon z Yad Vashem, że ktoś z Polski próbuje się z nią skontaktować. Był to najstarszy z synów, Jerzy Solecki.

Madeleine: Jestem przekonana, że on widzi rzeczy inaczej, niż ja je wtedy widziałam. Zadzwonił do mnie, ale ja nie byłam w stanie z nim rozmawiać. Moje dzieci były z nim w kontakcie. Myślę, że one będą szczęśliwe, że zdecydowałam się opowiedzieć swoją historię, ponieważ nigdy wcześniej o tym nie mówiłam.

Soleccy uratowali mi życie – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Kiedy patrzę na moje dzieci, wnuki – jestem im za to wdzięczna. Nie było mi łatwo. Miałam 19 lat, kiedy wyszłam za mąż. Wszyscy uważali, że byłam bardzo dojrzała. To nie prawda. Ale życie dobrze mi się ułożyło. Byłam z mężem przez 60 lat, do jego śmierci. Stworzyliśmy normalny dom.


Niedługo po telefonie Jurka Soleckiego, Madeleine złożyła świadectwo w Yad Vashem, rozpoczynając tym samym staranie o przyznanie odznaczenia Sprawiedliwych wśród Narodów Świata Jadwidze i Stanisławowi. Nie myślała o przyjeździe do Polski, ale zachęcała synów, aby skorzystali z zaproszenia i zobaczyli miejsce, gdzie przeżyła wojnę. Jonny i David odwiedzili Jurka, który oprowadził ich po Korczynie i okolicach, opowiadając wojenną historię ich matki. Zmarł 17 maja 2015 roku. I choć nie doczekał wręczenia medalu, to po spotkaniu synów Madeleine powiedział, że może już umierać.

Gdy dopełniono formalności i Soleccy zostali uznani za Sprawiedliwych, Madeleine zdecydowała się wraz z osiemnastoma członkami swojej rodziny przylecieć do Polski na przyznanie odznaczenia. Uroczystość odbyła się w synagodze Rutika w Dzierżoniowie 28 lutego 2017 roku. Zanim jednak przyjechali do Dzierżoniowa, odwiedzili dom w Korczynie. Madeleine jeszcze raz weszła na strych.

Rodzina Madeleine poznała dzięki Soleckim swoją historię. Do tej pory nie znalazł się jednak nikt, kto opowiedziałby o zamordowaniu Stanisława. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Something is Sinking, and It’s Not Just the Dead Sea Fake News and Jew-Hate in Europe and the Media

Something is Sinking, and It’s Not Just the Dead Sea
Fake News and Jew-Hate in Europe and the Media

Naomi Linder Kahn


  • The Palestinian Authority (PA) uses European funding to cultivate more and bigger tracts of Israeli state land every year, a well-known… loophole in the Ottoman Land Law (still in force in these territories) that grants rights to anyone who uses land for agricultural purposes for a period of several years, whether they own it or not.
  • [T]he question should be, how was this water allocation determined, and how are the actual water needs of this population determined? …. [H]ow much water does each Palestinian in this region need, and how many people are we talking about?
  • The PA invests untold millions of European taxpayer-funded “humanitarian aid” to initiate massive, unsustainable agricultural projects in desert areas under Israeli jurisdiction… to take control, physically, of ever-expanding swaths of territory. It goes to tremendous lengths to pad “population statistics” — allowing people born abroad who have never set foot in the Middle East to register as residents… failing to remove deceased persons from the rolls, and double-counting people who live in other areas.
  • The allocation of water to Palestinian residents under Israeli jurisdiction was determined in the framework of the Oslo Accords according to population size. Simply put, there would be no water crisis if Europe and the PA would not have orchestrated a large-scale migration of people…. for political purposes.
  • Israel provides approximately 70 million cubic meters (MCM) per year of water to the Palestinian Authority in Judea and Samaria (the “West Bank”) alone… even though the Water Agreement signed in the Oslo framework allocates a much smaller quantity of only 23.6 MCM/year…. If the PA so desired, the residents of the “village” of Kardala could easily be living in Bardala and enjoying sufficient water supplies.
  • Similarly, the housing needs of all Palestinians currently living in illegal structures on Israeli state land throughout Area C [under Israeli jurisdiction] could easily be met if the PA invested its resources in development and construction in [the Arab jurisdiction] areas A and B — where there is no threat of demolition, confiscation of equipment or materials, and no need for Israeli permits.
  • [O]ver 60% of land resources under Palestinian Authority jurisdiction remain available. Rather than using its resources to improve the lives of its people, the PA instead chooses to divert all its resources into illegal, politically motivated projects that are designed to wrest control of as much land as possible away from Israeli jurisdiction.
  • Agenda-driven journalism is not journalism. It is propaganda….

 * * *

The recently-aired episode of ABC Australia’s “Foreign Correspondent” program, titled “The Sinking Sea,” presents visually stunning images that convey a sense of loss of a major geographic feature of the Middle Eastern landscape. The video documentary by Eric Tlozek, ABC’s outgoing Middle East correspondent, focuses on the demise of the Dead Sea caused by the diminished supply of its tributary waters.

Tlozek’s tenure as ABC’s Middle East correspondent followed a long line of ABC journalists, including Sophie McNeill, who have faithfully pushed ABC’s anti-Israel agenda; in fact, McNeill will be the keynote speaker at the Australian Palestinian Advocacy Network’s annual dinner this month. Apparently, Tlozek and McNeill share more than an entry on their respective CVs.

The first 13 minutes of “The Sinking Sea” give us a look at the vast, rapid changes that have been caused by the “drying up” of the Dead Sea, through the eyes of geologists who have made this issue their life’s work. The subject is weighty, and the scholarly opinions have a strong impact, lending Tlozek’s presentation a veneer of scientific objectivity.

Unfortunately, it soon becomes evident that this factual introduction is nothing more than a ploy to lure unsuspecting viewers into what comes after the 13-minute mark. Tlozek shifts the focus upstream to the Jordan Valley, where the waters that feed into the Dead Sea continue to be illegally diverted for human use. Tlozek’s entire documentary of the Dead Sea’s woes then is revealed as being nothing more than the backdrop for a web of blood libels against Israel: The next 20 minutes or so are used to imply that the Israeli “occupation” and Israeli “settlers” are to blame for water shortages and the cataclysmic shifts in the landscape around the Dead Sea, a result of the dispossession of the “indigenous” Palestinian population” — even though the Jews have lived in that area for nearly 4,000 years.

Before addressing the blatant falsehoods that Tlozek includes in his “documentary,” it is perhaps even more important to consider what is not included: the questions that were not answered because they were not asked.

One point that was strangely obscured, and only mentioned in the last minute of the piece, is the very first question any journalist should have asked, but this journalist didn’t, apparently because it did not suit his political agenda: What actually caused the Dead Sea’s problems? When did the downward spiral begin?

Although Tlozek never comes straight out with it, by inference Israeli “settlers” in the Jordan Valley are portrayed as the cause of the death of the Dead Sea; no mention whatsoever is made of the construction of dams and the rerouting of the waters of the Jordan River in the 1950s — when Jordan still (illegally) occupied Judea and Samaria. The Degania Dam in northern Israel (which enabled the development of Israeli agriculture and provided the life source for the entire Israeli economy), coupled with the massive Jordanian abuse of both the tributary waters and the Dead Sea itself, are not given a moment’s consideration, presumably because they cannot be blamed on the “evil” post-1967 settlers. There is also no mention of the fact that in a central pillar of the Israeli-Jordanian peace treaty signed in 1994, Israel agreed to give Jordan 50 million cubic meters (1.8×109 cu ft) of water each year — and for Jordan to receive 75% of the water from the Yarmouk River. Since that time — and despite Jordan’s complete inflexibility on other elements of the treaty where compromise and negotiation were written into the accords (such as extending the lease to Naharayim and Tzofar) — Jordan has repeatedly requested and received even greater water allocations, further depleting the Dead Sea tributaries.

Tlozek also failed to mention that the when the Kinneret (the Sea of Galilee), which is full today precisely because of the Degania Dam, enjoys another season of heavy rainfall, or if the planned Israel-Jordan desalination project comes to fruition, the dam will be opened and water will once again flow to the Dead Sea, restoring (at least in part) its water and salinity levels. Lastly, honest reporting of the situation would have at least mentioned that throughout history, the water and salinity of the Dead Sea have fluctuated, and the current situation may be part of a much larger ecosystem cycle. In fact, similar environmental phenomena are occurring in many other inland seas around the globe, including the Caspian Sea, Lake Urmia, and the Great Salt Lake — and no Israeli settlers have been blamed for those … yet.

Now let’s consider what the “documentary” did, in fact, present as fact, beginning with the very damning and specific claims by and about the residents of Kardala. Let’s start at the most basic, most accessible level — where any primary school pupil would begin if they were interested in getting information: Wikipedia. The entry on Kardala, written by the Palestinian Authority (PA) in 2017, puts the population of this “village” at 200 people in 2010; to have achieved a population of over 1,000 people in only a decade, as stated in the documentary, would have been nothing short of miraculous, particularly since the number of structures on the ground in the village has remained more or less constant since the Wikipedia entry was penned (some 24 structures all told — hardly capable of housing over one thousand residents). The Wikipedia entry also states: “There are no schools or health centers in the village.” I remind you that this is as of 2017. The villagers’ claim, accepted as fact by Tlozek, that the school and the road that accesses it are “decades old,” is an outright fabrication.

These truths about Kardala — irrefutable facts — are borne out by satellite photos available to anyone interested in obtaining them, either from the Palestinian Authority website or from the open-source Israeli government map site (govmap.gov.il). Below are two images downloaded from the latter: an aerial view of Kardala, marking the school and road (mentioned in the documentary) in 2021 — and the exact same view in 2018, where there is no school and no road.

Kardala School in 2020.

The same area in 2018 – no school and no road.

On the same website, you can access historic maps of the area; a map created by the British Mandatory mapping division in 1935 shows “Khirbet Kardala” — the ancient ruins at Kardala — with no settlement of any kind nearby.

The land surrounding this newborn village has been developed for agricultural use at an astounding rate in recent years, and this is neither a coincidence nor the result of the ingenuity and talent of the local farmers: The Palestinian Authority long ago slated this crucial area for takeover and has poured tremendous resources into illegal activity designed to support the very same specious claims presented by Tlozek in the ABC documentary. This includes creating a system through which water is illegal siphoned off from the Israeli national water grid and piped to the fields for irrigation — a practice so widespread that Jewish communities — where citizens pay a premium price for their water — have major problems with water pressure that actually result in their sometimes having no water in summer months due to uncontrolled pressure drops; reflux contamination and salination caused by the sub-standard piping systems used to steal water, and more. The Palestinian Authority uses European funding to cultivate more and bigger tracts of Israeli state land every year, a well-known exploitation of the loophole in the Ottoman Land Law (still in force in these territories) that grants rights to anyone who uses land for agricultural purposes for a period of several years, whether they own it or not.

This illuminates some of the additional questions that were not addressed by Tlozek: While the man speaking for the residents of Kardala solemnly explains that the Israelis provide only one third of the water that is actually needed to support the population and agricultural projects of the village, the question should be, how was this water allocation determined, and how are the actual water needs of this population determined? In other words, how much water does each Palestinian in this region need, and how many people are we talking about?

Therein lies the rub — or a number of rubs, one might say: The case of Kardala is illustrative of some of the most well-concealed elements of what has come to be known as “the battle for Area C,” the section of Judea and Samaria placed under full Israeli jurisdiction under the Oslo Accords. The Palestinian Authority invests tremendous resources in moving people into Area C — people who are actually residents of Areas A and B, the portion of Judea and Samaria placed under Palestinian Authority jurisdiction by the Oslo Accords.

PA Prime Minister Mohammad Shtayyeh announced special grants and tax incentives for any PA residents willing to relocate to Area C Jordan Valley “communities,” and even greater incentives for agricultural work. The PA invests untold millions of euros of European taxpayer-funded “humanitarian aid” to initiate massive, unsustainable agricultural projects in desert areas under Israeli jurisdiction in order to take control, physically, of ever-expanding swaths of territory. It goes to tremendous lengths to pad “population statistics” — allowing people born abroad who have never set foot in the Middle East to register as residents of Area C, failing to remove deceased persons from the rolls, and double-counting people who live in Area A or B.

Another well-documented practice is the gerrymandering of the boundary lines of existing communities in Areas A and B to connect with illegal structures it builds in Area C — and then “redefining” the entire complex as Area C, in order to churn out ever-rising population figures. This appears to be the case with the village of Kardala, located in Area C but connected to the older Area B village of Bardala. In this way, all the residents of both “villages” — actually one village under Palestinian Authority jurisdiction and an adjacent cluster of 24 structures that have sprung up on land under Israeli jurisdiction — are now counted as residents of Area C. All told, Kardala and Bardala may or may not have more than 1,000 residents — but by conflating the data for the two, the Palestinian Authority has managed to re-brand the residents of a village fully under its own jurisdiction as part of the (fictitious) burgeoning population of Palestinians living in Area C, and turn them into the responsibility of the Israeli government.

Essentially, this is a shell game played with people, the same people who one minute are under PA jurisdiction, but with a flick of the wrist, the wink of an eye, a bit of creativity and a cooperative “journalist”, suddenly become residents of a “historic” Area C village of a thousand residents who are being killed by water deprivation professedly at the hands of a cruel occupation regime and the rapacious settlers that do its bidding.

This is nonsense at best, mendacious falsehood bordering on blood libel at worst.

The allocation of water to Palestinian residents under Israeli jurisdiction was determined in the framework of the Oslo Accords according to population size. Simply put, there would be no water crisis if Europe and the PA would not have orchestrated a large-scale migration of people into Area C for political purposes.

Another question that might have been asked by an honest journalist is, what options are there to alleviate this crisis? Israel provides approximately 70 million cubic meters (MCM) per year of water to the Palestinian Authority in Judea and Samaria (the “West Bank”) alone, not including the Gaza Strip, even though the Water Agreement signed in the Oslo framework allocates a much smaller quantity of only 23.6 MCM/year (for the “West Bank” alone). If the PA so desired, the residents of the “village” of Kardala could easily be living in Bardala and enjoying sufficient water supplies. Similarly, the housing needs of all Palestinians currently living in illegal structures on Israeli state land throughout Area C could easily be met if the PA invested its resources in development and construction in the areas under its jurisdiction, Areas A and B, where there is no threat of demolition, confiscation of equipment or materials, and no need for Israeli permits.

A recent study of the availability and utilization of land resources in Judea and Samaria, published by Regavim, found that over 60% of land resources under Palestinian Authority jurisdiction remain available. Rather than using its resources to improve the lives of its people, the PA instead chooses to divert all its resources into illegal, politically motivated projects that are designed to wrest control of as much land as possible away from Israeli jurisdiction.

Agenda-driven journalism is not journalism. It is propaganda, and cannot stand up to the daylight of facts. Let the consumer of propaganda — and its victims — beware.


Naomi Linder Kahn is Director of the International Division of Regavim, a public Israeli movement dedicated to the protection and preservation of Israel’s resources and sovereignty.

To learn more about these issues, see Regavim’s “Roots of Evil” report and the comprehensive report on the progress of the Fayyad Plan to establish a de facto Palestinian state in Area C, “The War of Attrition.” Both reports, and additional materials, can be accessed here.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israel sea level rose 2 m. in Hellenistic period, could explain decline

Israel sea level rose 2 m. in Hellenistic period, could explain decline

ROSSELLA TERCATIN, HADASSAH BRENNER


“We do not know of such an increase in history. It is an increase that is recognized only when talking about the end of the ice age and the great melting of glaciers.”

Base of gate from Bronze Age. / (photo credit: ARYEH PESSO)

Some 2,100 years ago Israel experienced a drastic rise in its sea level, which caused the loss of important infrastructure and might have contributed to the decline of some cities in the region, a new study by Israeli and international scholars has shown.

The researchers considered a period of some two millennia, starting from the Middle Bronze Age (2,500 BCE) up to the Roman Period until the 3rd century CE.

“We saw that from the Middle Bronze Age to the end of the Iron Age, a span of some 700 years, the sea rose very slowly, maybe half a meter, but between the Hellenistic period and the Roman period, the sea rose 2 or 2.5 meters within 200 years, which is a lot,” said Mediterranean Archaeology Prof. Assaf Yasur-Landau, head of the Recanati Institute of Marine Studies at the University of Haifa and a co-author of the paper published in the academic journal PLOS ONE last week.

The project to trace water-level rise in Israel’s coastal cities along the Mediterranean Sea, headed by the universities of Haifa and California, San Diego, focused on the data from the site of Dor, some 21 kilometers south of Haifa.

“In the Bronze Age, Dor was a Canaanite city, a port city entertaining contacts with Cyprus, in the Iron Age it was a Phoenician city, with ties with Cyprus and Egypt,” Yasur-Landau said. “In the 9th and 8th centuries it was in the hands of the Israelites and the trade decreased, but later, when the Assyrians conquered the area, they returned the city to the Phoenicians and the commercial exchanges flourished again. From this point we see a rise in the maritime power of Dor all the way into the Persian and Hellenistic period, when Dor reached its peak, an incredibly prosperous center with connections in all the Mediterranean.”

In the context of the history of the Levant, Persian period refers to the time of the domination of the Persian Empire, from mid-6th to the second half of the 4th century BCE, when the Hellenist period began, lasting until the arrival of the Romans in the 1st century BCE.

“During the Roman period, Dor was still important, until the construction of Caesarea which became the main port in the area,” Yasur-Landau noted.

Base of wall from Bronze Age (Photo Credit: EHUD ERKIN SHALEV)

As explained in the paper, the project added nine new relative sea level (RSL) data points, to the 13 which were previously known.

Yasur-Landau said that they found an underwater wall and sea gate from the Bronze Age built on dry land, indicating a lower sea level at the time.

Roman Pool (Photo Credit: ANTHONY TAMBRINO).

“We needed data from the Iron Age and the Hellenistic period to fill the gap between the information we had about the Bronze Age and the Roman time in order to understand how fast the sea rose,” Yasur-Landau said.

What’s more, historical and archaeological evidence of deserted or declining coastal cities supports the theory that a rapid rise saw buildings flooded and coastlines disappearing.

“We have seen similar evidence of a decline in Acre and other Hellenistic coastal cities, and we speculate that the inhabitants of the period, seeing entire buildings gradually covered by the water, recognized the rapid rise in sea level, but in many cases failed to adapt to the new conditions successfully,” Dr. Gil Gambash, a historian from the University of Haifa, noted.

According to the experts, the rise was especially dramatic.
“We do not know of such an increase in [recorded] history. It is an increase that is recognized only when talking about the end of the ice age and the great melting of glaciers,” Professor Thomas Levy of the University of California, San Diego said.

Levy said that as an effect of climate change, the sea level is currently expected to rise of about one meter by the end of the 21st century, stressing how the phenomenon they uncovered was even more drastic.
According to Yasur-Landau, a rise similar to the one that Israel experienced some 2,000 years ago would cause much of the coastline to disappear, as well as recurring flooding in coastal Israeli cities like Tel Aviv.

The researchers do not know what caused the sea-level to rise some two millennia ago, but they hope to find out with further studies. They also attested that the current sea-level is similar to the ones from Roman times.

“The past is not a mirror image of the future,” Yasur-Landau said, when asked if their findings can offer insights into the issue of sea-level rise in our times. “But I would say that the sea-level had a very profound impact on vital infrastructure in the past and it is very likely that a quick rise will have a very severe impact on critical infrastructure in the future, such as drainage, harbors, and coastal aquifers and we should keep it in mind.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Długi marsz radykałów. O książce Jaffa Schatza „Pokolenie”


Długi marsz radykałów. O książce Jaffa Schatza „Pokolenie”

Łukasz Bertram


Po 30 latach wreszcie ukazało się polskie wydanie klasycznej pracy o pokoleniu polsko-żydowskich komunistów, ich marzeniach, dylematach – i klęsce. Specjaliści znają ją doskonale, ale opowieść Jaffa Schatza to propozycja dla każdego, komu nie wystarczają stereotypy i klisze o polskiej historii.

.

Przez wiele lat chyba wszyscy badacze i badaczki zajmujący się polskim ruchem komunistycznym zachodzili w głowę, czemu wciąż nie ukazała się po polsku uważana powszechnie za fundamentalną i wydana w 1991 roku praca Jaffa Schatza „The Generation. The Rise and Fall of the Jewish Communists of Poland”. Od jesieni zeszłego roku ten dylemat wreszcie stracił na aktualności, przeskakując z dziedziny palących problemów polskiego rynku wydawniczego do królestwa jego historii. Oczywiście kwestie językowe nie przeszkadzały nadmiernie specjalistom, którzy pracę Schatza szeroko wykorzystywali w swoich analizach. Dla szerszej publiczności mogły one jednak stanowić barierę, a do tego dochodziła fizyczna niedostępność egzemplarzy. W odniesieniu do książki wydanej przed ćwierćwieczem w USA niespecjalnie można było liczyć na antykwariaty czy bukinistów, pozostawały jedynie akademickie biblioteki.

O szerszej publiczności nie piszę przypadkiem. Historykom „Pokolenia” przedstawiać nie trzeba, są natomiast powody, by również nie-specjaliści zainteresowali się tą pozycją, której tematem jest historia szczególnej formacji polskich komunistów. Łączyło ich żydowskie pochodzenie oraz przynależność do pokolenia urodzonych około 1910 roku i wchodzących w dorosłe życie – oraz w politykę – u progu lat 30., pośród Wielkiego Kryzysu, radykalizacji ideologicznej oraz narastającego antysemityzmu. Dlatego też w tej recenzji postaram się przyjąć jako punkt odniesienia właśnie tę grupę czytelników i czytelniczek.

Smaczna odtrutka

Pierwszy z tych powodów dotyczy znaczenia książki Schatza dla rozbijania szkodliwych i szeroko rozpowszechnionych w debacie publicznych klisz i uprzedzeń, które składają się na mit „żydokomuny”. W ich jądrze leży przekonanie, iż komunizm jako kierunek ideowy stanowił kreację żydowską, a Żydzi dominowali – ilościowo bądź pod względem pozycji politycznej – w ruchu komunistycznym oraz w tworzonym przezeń po drugiej wojnie światowej strukturach władzy, ze szczególnym uwzględnieniem aparatu bezpieczeństwa; że stanowili w ich obrębie osobną, zwartą grupę interesu o sprecyzowanych celach, których realizacja miała się odbyć kosztem nie-Żydów (czyli na przykład Polaków).

Nie istniał nigdy żydowski spisek komunistyczny, istniało natomiast szczególne żydowskie doświadczenie komunizmu.

Łukasz Bertram

Nie chodzi tylko o to, że wraz z tym mitem odbywa się wypchnięcie niegdysiejszego komunizmu i komunistów poza granice wyobrażonej wspólnoty narodowej, skategoryzowanie go jako schorzenia przywleczonego przez „obcych”. Przyczynia się to także do reprodukcji i wzmacniania dzisiejszych międzygrupowych uprzedzeń oraz instrumentalnego wykorzystywania szkodliwych uproszczeń i przekłamań historycznych dla bieżących celów politycznych. Wielu historyków od lat podejmuje wysiłek, by tę antysemicką mitologię rozbić, odwołując się zarówno do statystyk, jak i do tłumaczenia złożoności mechanizmów społeczno-politycznych. Przypominają chociażby, że co prawda osoby pochodzenia żydowskiego stanowiły około jednej czwartej członków Komunistycznej Partii Polski, dawało to jednak zaledwie nieco ponad promil całej społeczności żydowskiej w II RP, a największe poparcie komuniści mieli zapewne wśród wiejskiej, prawosławnej ludności Polesia. Polskie wydanie książki Schatza poprzedza tekst historyka Piotra Osęki, który w syntetyczny sposób dokonuje rekonstrukcji historii tego fałszywego fantazmatu, ukazując różne jego wcielenia: od przedwojennego dyskursu endeckiego przez ulotki podziemia lat 40., manifestacje wewnątrzpartyjnego antysemityzmu lat 50. i 60. (z marcowym apogeum) po komunistyczno-endecki amalgamat „Grunwaldu”. Sygnalizuje też, że dyskurs ten jest żywy i dziś – choć można wyrazić żal, że w tej konstatacji ogranicza się tylko do jednego przykładu.

Sam Schatz na wstępie do polskiej edycji swojego dzieła stwierdza, iż „żydokomuna” w powojennych strukturach władzy nie stanowi dla niego istotnego wątku. Jest to wybór słuszny. Nie istniał bowiem nigdy żydowski spisek komunistyczny, czy to w KPP, czy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, istniało natomiast szczególne żydowskie doświadczenie komunizmu. I to właśnie doświadczenie ukazuje „Pokolenie”.

Ukazuje – i to jest drugim powodem jego radosnego powitania – w sposób wyjątkowo atrakcyjny również dla czytelnika, który nie będzie miał chęci ani potrzeby sięgnięcia po stereotypowe „akademickie cegły”. Rzecz jasna, przeciwstawienie „najeżonego przypisami” pisarstwa naukowego „potoczystym narracjom” bardziej popularnych ujęć jest pewną sztancą, ale oddaje też realne różnice. Walorem „Pokolenia” jest umiejętność autora przerzucenia mostu między tymi dwoma modelami opowiadania. Jest to bez wątpienia książka naukowa z licznymi odwołaniami do literatury przedmiotu i refleksji teoretycznej, a jednocześnie narracja przystępna i przyjazna.

Dzieje się tak w pewnym stopniu dlatego, że książka Schatza to jedna z nielicznych analiz na temat polskiego ruchu komunistycznego skupionych w mniejszym stopniu na komunizmie, a w większym – na komunistach i komunistkach; nie na strukturach, partiach, instytucjach, ale na ludziach. Autor snuje ją na podstawie kilkudziesięciu wywiadów biograficznych, które przeprowadził w latach 80., głównie w Danii i Szwecji, gdzie sam osiadł po „marcowej” emigracji. Nie jest to co prawda opowieść, w której historie mają imiona i nazwiska, autor bowiem nie podaje personaliów swoich rozmówców. Dość rzadko przytacza ich słowa w bezpośrednich cytatach, budując raczej na ich podstawie – i z podparciem innych źródeł – syntetyczną narrację autorską. Dotyczy ona, rzecz jasna wielu zakrętów Wielkiej Historii, sięga do wielu społeczno-kulturowych kontekstów, dostarczając czytelnikowi pigułek wiedzy chociażby na temat położenia ludności żydowskiej w II Rzeczpospolitej oraz historii polskiego ruchu komunistycznego. Wywód ten pozwala jednak, by wyłoniło się zeń bardzo ludzkie doświadczenie emocji, marzeń, dylematów, traum i przewin, które wiązały się z zaangażowaniem politycznym. Schatza interesuje zarówno to, co działo się w życiu jego bohaterów, jak i to, w jaki sposób zapamiętali oraz interpretowali załomy swojego życia. Tworzy dynamiczny, zbiorowy portret, rozpostarty między latami 20. i młodzieńczymi wyborami politycznymi – a traumą i szokiem roku 1968. Jest przy tym jednocześnie empatyczny, szukający tropów pozwalających mu na zrozumienie wyborów swoich bohaterów, jak i wnikliwy oraz dotrzymujący standardów obowiązujących badacza, który musi wiedzieć, że nie wolno wchodzić ani w rolę prokuratora, ani hagiografa.

Życie dla rewolucji

Nie będę tu, oczywiście, przystawiał lupy do wszystkich figur i scenografii skłębionych na tym obrazie, ograniczając się do krótkich zwiastunów poszczególnych rozdziałów książki. Skupię się przy tym na refleksjach autora wyprowadzonych z wywiadów, pominę zaś części skupione na skali makro.

Zabierając nas w podróż przez doświadczenia, które kształtowały komunistów, Schatz pokazuje najpierw złożoną mozaikę czynników składających się na „drogi do komunizmu” – aczkolwiek osobiście preferowałbym termin „drogi dojścia do wyboru komunizmu” jako silniej akcentujący podmiotowość jednostek, tak inteligentów, jak i proletariuszy. Problematyzuje zarówno kwestię pochodzenia społecznego oraz subiektywnego przeżywania związanych z nim ograniczeń, deprywacji i trudności, jak i kluczową rolę znaczących innych, bliskich osób – rodzeństwa, przyjaciół – odgrywających rolę ideowych przewodników, pośredników między ruchem a młodym człowiekiem. Pisze o pęknięciach między światem zakorzenionych w tradycji rodziców a światem nowoczesnej polityki przeżywanym przez ich dzieci, a także o formacyjnym wpływie lektur.

W dalszych częściach książki rozmówcy Schatza są już komunistami. To znaczy – należą do organizacji. Nielegalnej, konspiracyjnej, represjonowanej. Autor pokazuje, w jaki sposób ulegali oni wpływom uniformizującym, które wielość różnorodnie meandrujących strumyków – indywidualnych motywacji związania się z ruchem – starały się skierować w uregulowane koryto zdyscyplinowanej organizacji, gdzie nie wystarczało być tylko buntownikiem – trzeba było być „świadomym” rewolucjonistą, walczącym o konkretną drogę ku Wielkiej Zmianie. Sygnalizuje bardzo różne elementy komunistycznego doświadczenia: naukę specyficznego kodu językowego, wyrabianie sobie stosunku do kluczowej figury „wroga”, uwewnętrznianie wymogów konspiracji. Pokazuje z jednej strony „deetnizację” polskich komunistów pochodzenia żydowskiego odchodzących i odcinających się od tradycji przodków, z drugiej zaś aktywność na „żydowskiej ulicy”, gdzie funkcjonowali oni praktycznie wyłącznie w żydowskim środowisku, rywalizując z syjonistami i Bundem, czyli żydowską partią socjalistyczną. Cały wreszcie osobny rozdział poświęcony jest jednemu z najważniejszych etapów komunistycznej ścieżki, jakim był krótszy lub dłuższy pobyt w więzieniu, gdzie młody rewolucjonista formował się ideowo i charakterologicznie, ulegał skondensowanej w celi normie partyjnej dyscypliny, a także poświęcał samokształceniu.

Następnie zaś – wojna. Bohaterowie Schatza trafiają do Związku Radzieckiego, gdzie przeżywają czas dysonansów wynikających z konfrontowania marzeń i mitów z rzeczywistością władzy, która im nie ufa (bo dopiero co rozwiązała ich partię i wymordowała przywódców pod fałszywymi zarzutami), jest prostacka i brutalna, deprecjonuje dotychczasowe zasługi i wyrzeczenia. „Pokolenie” ukazuje też przeżycia komunistów, których deportowano w głąb ZSRR podczas fal masowych wywózek. Wszystko to daje obraz, w którym gorliwość miesza się z lekcją ostrożności i przystosowania.

Pod koniec wojny rany dysonansów goiły się, wracało poczucie własnej wartości. Dawni pariasi wracali do kraju jako zwycięzcy.

Łukasz Bertram

A potem – następuje Wielka Zmiana, również w wymiarze osobistym. W 1943 roku, bohaterowie Schatza zostają funkcjonariuszami Związku Patriotów Polskich oraz oficerami armii Berlinga. Jak pisze autor, „byli kiedyś rewolucyjnymi outsiderami żyjącymi na marginesie przedwojennego społeczeństwa, a potem bezimiennymi uchodźcami; teraz zaś żołnierzami armii, która będzie współdecydować w sojuszu z ZSRR o kształcie Polski, Europy i świata” [s. 227]. Rany dysonansów goiły się, wracała godność i poczucie własnej wartości. Autor stawia wręcz tezę, że to właśnie doświadczenia radzieckie były drugim, obok więzienia w II RP, decydującym doświadczeniem pokoleniowym tej grupy, którego logika polegała na zepchnięciu na margines własnych emocji i rozczarowań w imię wierności idei oraz jej radzieckiemu ucieleśnieniu, wyrobieniu sobie umiejętności racjonalizowania przed samym sobą wszelkich negatywnych obserwacji – ale też pielęgnowania uczucia, że w nowej Polsce komunizm zostanie zbudowany w lepszy sposób.

W 1944/1945 roku bohaterowie książki wracali do kraju jako pełni rewolucyjnego zapału zwycięzcy, a ich polityczny kapitał otwierał ścieżki do mniejszych lub większych karier. Wywrotowcy zmieniali się w budowniczych – w aparacie partyjnym, przemyśle, wojsku, urzędach bezpieczeństwa i na „froncie kulturalnym”. Schatz zastanawia się nad specyfiką tych poszczególnych przydziałów, rozważa również, jakie znaczenie miały ich korzenie etniczne, czy też raczej ich postrzeganie przez „czynniki decyzyjne”. Jeśli chodzi o subiektywną stronę ich doświadczenia, autor nieco prześlizguje się po pierwszych latach powojennych, skupiając się raczej na okresie stalinowskim: na mistycznym postrzeganiu planu sześcioletniego (jako wcieleniu idei świadomego i woluntarystycznego przekształcania rzeczywistości, które obiecywał komunizm), na czujności i gotowości do zwalczania „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”, a jednocześnie na strachu przed kolejną czystką – tym razem o ostrzu antysemickim. Na paranoi życia w środowisku, w którym nieustannie poszukiwano „wroga wewnętrznego”.

Ostatnie części książki to wreszcie dylematy czasu postalinowskiej odwilży: ustanie strachu komunistów przed sobą nawzajem, ale jednocześnie często narastające poczucie rozczarowania i bycia wykorzystanym. Jak pokazuje Schatz, strategie radzenia sobie z tym kryzysem były różne: od przyjęcia postawy oportunistycznej po próby wewnętrznej rewizji dotychczasowych przekonań i publicznego działania w tym duchu. I wreszcie lata 60.: wchodzenie w wiek dojrzały, wypalanie się rewolucyjnego żaru, coraz więcej wątpliwości. Oraz narastający wewnątrzpartyjny antysemityzm połączony z pragnieniem zmiany pokoleniowej w aparacie PZPR – które wspólnie znalazły ujście w Marcu ’68..

Dziury w płótnie 

Gdybym pisał recenzję bardziej „naukową”, zapewne więcej miejsca poświęciłbym wynajdywaniu niedostatków tego obrazu czy polemikom z poszczególnymi tezami. Przyczepiłbym się do błędów rzeczowych w tłumaczeniu – na przykład w omówieniu struktury organizacyjnej Komunistycznej Partii Polski [s. 148–149]. Zauważyłbym na przykład, że z dzisiejszej perspektywy, znacznie wrażliwszej na kwestie genderowe, doskwiera brak informacji, czy wśród rozmówców Schatza były kobiety i czy ich doświadczenie komunizmu posiadało – w oczach autora oraz ich samych – jakąś specyfikę. Narzekałbym też na brak historycznego konkretu w refleksji nad przedwojenną działalnością: nie wiemy, z jakich rejonów kraju pochodzili i gdzie działali ci ludzie albo czy odbywało się to w ramach „dorosłej” KPP czy mamy tu raczej do czynienia z pokoleniem Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, skądinąd prawie zupełnie zapoznanego przez historiografię jako kluczowa agenda politycznej socjalizacji komunistów. Niewiele też wiemy chociażby o ich wykształceniu oraz znaczeniu szkoły i uczelni jako przestrzeni uprawiania polityki. Brakuje mi również dostrzeżenia przez Schatza, że inne było doświadczenie komunizmu „zawodowego rewolucjonisty” głęboko zanurzonego w konspiracji, a inne – studenta łączącego polityczne knucie z robieniem dyplomu.

Zastrzeżenia można wysunąć również do konstrukcji i rozłożenia w książce akcentów między historia w skali makro a osobistym doświadczeniem. W części powojennej ta pierwsza zaczyna rozczarowująco przytłaczać to drugie. Bohaterowie nagle giną w cieniu ogólnych rozważań. Doskwiera tu również brak pytań o to, jaki stosunek mieli ci ludzie do społeczeństwa, którym przyszło im rządzić. Jakie były ich poglądy i emocje względem państwowej przemocy i rewolucyjnego terroru, w których brali udział albo które aprobowali? Jakie mieli poczucie osobistej odpowiedzialności i sprawczości? Wydaje się też, że narracji mimo wszystko dobrze zrobiłoby wprowadzenie większej liczby cytatów z wywiadów, bezpośrednio ukazujących koloryt osobistego doświadczenia politycznego i upodmiotawiających respondentów Schatza.

Tego typu wyrzekania nie mają jednak w tym miejscu większego sensu o tyle, że większość z nich nie będzie zbyt istotna dla czytelników niezajmujących się zawodowo historią. A każdego nie-specjalistę i nie-specjalistkę można do książki tylko zachęcić jako do wysyconej, przystępnej, zniuansowanej, empatycznej i refleksyjnej opowieści o pewnej frapującej formacji politycznej – czy raczej jej części – która przeszła drogę od zwalczanej mniejszości do autorytarnych kreatorów rzeczywistości społecznej. Ponadto, o ile dla kogoś, kto zjadł zęby na badaniu komunizmu, ustalenia Schatza mogą wydawać się dziś dość oczywiste, o tyle dla młodszych badaczy: studentów i doktorantów, stanowią one doskonały czy wręcz obowiązkowy punkt startowy. Wiele ze zjawisk, które pojawiają się na obrazie, jest raczej muśniętych – ale te lekkie pociągnięcia pędzla pokazują, w którą stronę iść dalej i gdzie szukać ważnych pytań.

Czyj radykalizm, czyj komunizm?

Chciałbym jednak zatrzymać się przy jednym z dylematów, który nasunął mi się, gdy teraz – po dłuższym czasie – do Schatza wróciłem. Odnotować należy, że polskie wydanie jest tak naprawdę, poza wstępem Osęki i króciutką przedmową autora, tłumaczeniem tekstu z przełomu lat 80. i 90. Dzieło Schatza pozostaje więc zamrożone w miejscu, gdzie zatrzymał się oryginał. Nie idzie tu o to, by autor i wydawca, przygotowując „Pokolenie” do druku po polsku, dokonywali rewolucyjnego przewrotu w jego treści. Być może jednak sięgnięcie po nowsze źródła i tropy interpretacyjne pozwoliłyby na zniuansowanie czy wzbogacenie pewnych tez na temat polskiego komunizmu i zaangażowania weń osób pochodzenia żydowskiego. Odnoszę się tu chociażby do prac Karen Auerbach, Eryka Krasuckiego, Joanny Nalewajko-Kulikov czy Marci Shore, a przede wszystkim do opartej na przedwojennych autobiografiach konkursowych książki „Dzieci modernizmu” Kamila Kijka i jego koncepcji „radykalnego habitusu” łączącego przedstawicieli różnych, także antagonistycznych kierunków politycznych.

W tym samym czasie, kiedy młodzi bohaterowie Schatza szli do organizacji komunistycznych, ich koledzy i koleżanki podążali za odpowiedziami na wyzwania epoki wyhaftowanymi na innych sztandarach, wiążąc się z różnymi nurtami syjonizmu, wśród których nie brakowało również takich z potężnym ładunkiem radykalizmu, zarówno socjalnego, jak i nacjonalistycznego. Autor deklaruje zainteresowanie „żydowskim radykalizmem” i słusznie zauważa, że wspólne ramy kulturowo-społeczne były tak dla komunistów, jak i syjonistów czy bundowców „punktem wyjścia do dalszego rozwoju tkwiącego w nich radykalnego potencjału […] i podziału na rywalizujące pokolenia polityczne” [s. 54]. Prezentuje następnie ważne obserwacje na temat położenia i kultury Żydów polskich w pierwszych dekadach XX wieku, jednak w sposób bardzo zdawkowy mapuje żydowskie (i ogólnokrajowe) życie polityczne; brakuje też refleksji nad fundamentalnym znaczeniem Wielkiego Kryzysu oraz dynamiką antysemityzmu w II RP. Giną gdzieś punkty i procesy rozchodzenia się młodych komunistów z rówieśnikami, dylematy „gdzie iść?” – szczególnie że – jak pokazuje chociażby Kijek – granice bywały tu bardzo rozmyte.

Rozważania o radykalizmie żydowskim i radykalizmie żydowskich komunistów są przy tym niepełne, jeśli nie odniesiemy do radykalnych potencjałów poza światem żydowskim. Nie chodzi tu, rzecz jasna, by poświęcać im tyle samo miejsca – w końcu tematem książki Schatza są komuniści żydowscy i nie ma powodu, by było inaczej. Zasygnalizowanie jednak chociażby kilku pytań, jak radykalizm żydowski tamtej epoki miał się do radykalizmu polskiego czy ukraińskiego, wydaje się tu kluczowe – podobnie pytanie o to, na ile podobni, a na ile różni byli komuniści pochodzenia żydowskiego względem innych w swoim doświadczeniu sprawowania władzy po wojnie. Lektura tej książki uzmysławia bowiem, jak bardzo doskwiera brak tego typu opracowań, które dotyczyłyby doświadczeń równolatków Schatzowskiego pokolenia pochodzących chociażby z biednych rodzin małorolnych chłopów albo robotników rolnych, szukających swojej drogi w radykalizującym się Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” – ale też w lokalnych kołach Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Jak pisałem bowiem na początku, dziś niektórym wciąż bardzo wygodnie jest tropić spiski „żydokomuny” i szukać obcych jadów w polskiej duszy. Może już jednak czas, byśmy zastanowili się również nad doświadczeniem „chłopokomuny”, od której antykomunistycznej prawicy trudniej będzie się zdystansować. Chociaż, niestety, zapewne i na to znajdzie ona sposób.


Książka:

Jaff Schatz, „Pokolenie. Wzlot i upadek polskich Żydów komunistów”, przeł. Sergiusz Kowalski; z przedmową Piotra Osęki, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2020.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


It’s Not Anti-Israel, It’s Antisemitic

It’s Not Anti-Israel, It’s Antisemitic

Sean Culley


Six-year-old Ido Avigal, who was killed by a Hamas rocket. Photo: Screenshot

In May 2021, the world witnessed a sharp escalation in the Palestinian-Israeli conflict that was partly triggered by a property dispute in Sheikh Jarrah. While Hamas launched over 4,000 rockets at Israel from the Gaza Strip, activists from all over the world began a wave of protests against Israel and its right to defend itself from terror.

Instead of targeting the actions of the Israeli government, self-proclaimed “activists” started incorporating antisemitic tropes into their anti-Zionist messaging, which indicts Jews across the world. Many celebrities, including model Bella Hadid — who has more followers than Jews in the world — label the Israelis (and Jews who have lived there for centuries) as active agents of “colonization.” Other Instagram pages such as Impact, which has nearly two million followers, push similar lies and toxicity. Legitimate criticism of the Israeli government should be encouraged in any healthy democracy, but calls for the “Palestinian minority to become a Palestinian majority of what is today called Israel” by BDS leader Omar Barghouti, is advocating for the destruction of the State of Israel.

In the same vein, so-called “Mason expert” Ambassador Richard Kazularich framing the right of Israel to defend itself from terror as an “extremist act” is an irresponsible moral equivalency between a state and a terrorist organization. This line of thinking ignores the hostility and radicalization exhibited by Hamas, which contributes to Palestinian suffering.

In Lod, an Arab father and daughter had their lives taken due to a barrage of rockets fired by Hamas at Israel. Additionally, hundreds of the rockets fired at Israel fell short and landed within the Gaza Strip, killing numerous Palestinians.

Situating the actions of the terrorist organization Hamas as morally equivalent to the state of Israel, which took measures to protect its citizens, contributes to lies spread about Israel — and antisemitism — throughout the world. And the impact of this rhetoric is deadly.

The consequences of chanting “from the river to the sea” in Brooklyn and vandalizing synagogues with “Free Palestine” are obvious when Jewish diners in Los Angeles are assaulted by those waving Palestinian flags proudly proclaiming “Death to Jews,” or when Jews in New York’s Diamond District are bombed by protesters shouting “F***ing Zionists.”

These recent events prove Ambassador Kazularich’s statement correct that “if the violence were to escalate again, the [Arab-Israeli conflict] threatens to become a U.S. domestic issue.” Indeed it already has — with the Anti-Defamation League reporting a 75% “surge” in antisemitic attacks recently. Implicating Jewish people around the world to express your hatred against Israel is nothing short of antisemitism.

When social media influencers spread these dangerous messages to their young followers, it reinforces a one-sided narrative that slanders Israel, and put Jews in danger across the world. The infographics that oversimplify the conflict in the Middle East frame Israelis as the “settler-colonial oppressors” and the Palestinians as the “oppressed,” which allows Hamas to brand itself as a “resistance movement,” despite the fact that the international community considers it a terrorist organization due to its long history of suicide bombingsshootings, and stabbing attacks against Jewish — and American — civilians.

Whitewashing Hamas is generally meant to undermine Israel’s right to defend itself — and so is spreading lies that Israel practices apartheid and ethnic cleansing.

Jews and Palestinians should honestly critique the actions of the Israeli government, but one must be skeptical about the true intentions that underlie this so-called activism from those with no stake in the conflict, especially as antisemitism rises with spikes in anti-Israel rhetoric. The danger that Jews are facing across the world highlights the relevance and need for Zionism, as there is only one nation that will ever be able to adequately protect the Jewish people — Israel.


Sean Culley is a rising senior studying Government and International Politics, and 2020-2021 Fellow for the Committee on Accuracy in Middle East Reporting and Analysis (CAMERA).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com