Archive | 2022/03/16

Ukraińcy wiele razy bili się za Polskę

Symon Petlura i oficerowie armii Ukraińskiej Republika Ludowej (URL) wychodzą z Soboru Sofijskiego, Kijów, 23 maja 1920 r. Marko Bezruczko w środku, na pierwszym planie, po prawej Symon Petlura (unknown-anonymous, Public domain, via Wikimedia Commons)


Ukraińcy wiele razy bili się za Polskę

Paweł Smoleński


Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby wojna polsko-bolszewicka bez 30 tys. ukraińskich Strzelców Siczowych. A to nie jedyny przypadek, gdy Ukraińcy bili się za Polskę.

.

Gdy w 1965 r. gen. Władysław Anders udekorował Pawło Szandruka Orderem Virtuti Militari, pomyje na ukraińskiego generał lała zarówno prasa w PRL-u, jak i endecka na emigracji. Żarliwie bronił go za to Jerzy Giedroyc.

W 1944 r. Franciszek Barański wydał w Nowym Jorku zbiór pieśni „Jeszcze Polska nie zginęła! Pieśni patryotyczne i narodowe”, w którym znalazł się „Mazur wolnych strzelców”. Zaczyna się tak: „Dalej strzelcze, chwyć za broń, za Moskalem w tropy goń”. W sumie żadna rewelacja, przyśpiewki żołnierskie z motywem gonienia Moskala można w polskich śpiewnikach liczyć na tuziny.

Tu jednak znamienny jest drugi tytuł, zapisany cyrylicą. To „Mazurka wolnych striełkow”. Mówiący tym językiem też ochoczo gonili Moskala, najczęściej nie dla siebie, lecz dla Rzeczpospolitej.

Generał Kołyszko walczył nawet po osiemdziesiątce

Nie rozstrzygniemy etnicznego pochodzenia gen. Benedykta Denisa Kołyszki. Skoro mieszkał we dworze, najpewniej uważał się za Polaka, cokolwiek to wówczas znaczyło. Urodził się w wołyńskich Sewrukach w 1750 r., gdzie jego rodzina mieszkała od pokoleń. Siłą rzeczy miał w żyłach litry rusińskiej krwi, co nie przeszkadzało, by służył Rzeczpospolitej, choć ta właśnie znikała z mapy Europy. Tuż przed trzydziestką wstąpił do kawalerii. Brał udział w przegranej wojnie polsko-rosyjskiej w 1792 r. w obronie Konstytucji 3 maja. Awansował wówczas na majora oraz został odznaczony krzyżem kawalerskim Virtuti Militari za bitwę pod Zieleńcami, akurat zwycięską.

Pamiętajmy, że caryca Katarzyna Wielka wśród powodów agresji na Polskę wymieniała represjonowanie Rosjan i prawosławia oraz obrazę jej majestatu.

Te argumenty objaśniające rosyjskie samodzierżawie, nacjonalizm i pychę despotycznego władcy są dziwnie znajome.

Mało było Kołyszce służby pod księciem Józefem Poniatowskim. Działał w sprzysiężeniu insurekcyjnym, a po wybuchu powstania został w 1794 r. mianowany brygadierem i dowódcą II Ukraińskiej Brygady Kawalerii Narodowej przez naczelnika Tadeusza Kościuszkę, zresztą etnicznego Białorusina.

Po insurekcji trzymał się daleko od wojny, choć blisko antymoskiewskiej konspiracji, skoro w 1831 r. – to powstanie listopadowe – został naczelnikiem zrywu zbrojnego na Podolu. Rekrutował żołnierzy spośród miejscowych, przegrał bitwę pod Daszowem opisywaną przez Juliusza Słowackiego. Choć był już po osiemdziesiątce, odznaczył się wielką odwagą. W maju 1831 r. przekroczył granicę Galicji i został internowany przez Austriaków. Zmarł trzy lata później. Leży na lwowskim Łyczakowie.

Potebnia wypiął się na cara

Andrij Potebnia urodził się w guberni połtawskiej, czyli środkowo-wschodniej Ukrainie, w 1838 r. Kształcił się w petersburskiej szkole kadetów, a w pułku szlisselburskim, zawiązanym jeszcze za Piotra Wielkiego, miał rangę porucznika. Wysłano go do Królestwa Polskiego. W Warszawie przestała mu się podobać służba carowi.

Miał poglądy zbieżne z rosyjskimi demokratami jak Aleksander Hercen. Przystąpił do antycarskiego spisku oficerów, złożonego głównie z Polaków, ale też rewolucjonistów innych narodowości zamieszkujących Imperium Romanowych. Rok przed powstaniem styczniowym zorganizował w Warszawie nieudany zamach na gen. Aleksandra Lüdersa, carskiego namiestnika Królestwa Polskiego wywodzącego się ze zruszczonej od pokoleń pruskiej rodziny. Lugersa nienawidzono na Kaukazie, gdzie okrutnie stłumił powstanie Czeczenów, ale też w Polsce, gdyż jego nazwisko przewijało się w akcjach pacyfikacyjnych podczas powstania listopadowego.

Po nieudanym zamachu Potebnia ukrywał się u Pelagii Zgliczyńskiej, przyjaciółki Heleny Modrzejewskiej i żony Jarosława Dąbrowskiego, zesłanej w 1864 r. do Ardatowa (700 km na wschód od Moskwy), skąd uciekła, przedostała się do Francji, gdzie z mężem uczestniczyła w Komunie Paryskiej.

Andrij Potebnia dołączył do powstańców styczniowych. Bił się pod rozkazami gen. Mariana Langiewicza w okolicach Pieskowej Skały w Małopolsce. Langiewicz zwyciężył, Potebnia zginął. Po bitwie została rymowanka „Popamiętają Moskale, jak dostali w skórę w Skale”.

Waleczny doktor Neczaj

Udział w powstaniu styczniowym również przypłacił głową Mikołaj Neczaj, prawosławny i Ukrainiec, jak Potebnia zaznajomiony z czynami gen. Kołyszki. Był lekarzem z Dubienki i żarliwym polskim patriotą. Już w 1861 r. brał udział w demonstracjach antycarskich w Hrubieszowie, a zanim wybuchło powstanie styczniowe, organizował pośród miejscowych oddział zbrojny dowodzony przez weterana listopada 1830 r. Oswalda Radziejowskiego.

Gdy wybuchła kolejna insurekcja, Neczaj miał pod sobą 400 ludzi. Zdobył na kilka dni Hrubieszów, lecz musiał się wycofać i przegrał potyczkę w bitwie pod Żalinem. Kolejne starcie ledwie pozbieranych oddziałów powstańczych również skończyło się klęską. Doktor Neczaj został rozstrzelany w marcu 1863 r. w Krasnymstawie, a miejsce jego kaźni kazano rozjechać kołami armat, by nie narodził się kult lokalnego bohatera. Dzisiaj stoi tam pamiątkowy obelisk.

Ja was, panowie, przepraszam…

W kwietniu 1920 r. Józef Piłsudski dogadał się z Semenem Petlurą, przewodniczącym Dyrektoriatu proklamowanej w 1917 r. Ukraińskiej Republiki Ludowej. Zrobił to za pięć dwunasta; trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby wojna polsko-bolszewicka bez 30 tys. ukraińskich Strzelców Siczowych.

I tak gen. Mychajło Omelianowicz-Pawlenko, weteran wojny rosyjsko-japońskiej i I wojny światowej, osłaniał Lwów i walczył z Rosją Radziecką u boku Polaków w Galicji Wschodniej na linii Dniestru (wcześniej dowodził oblężeniem Lwowa podczas wojny polsko-ukraińskiej). Pochodził z rodziny o kozackich tradycjach, więc kariera wojskowa była dla niego oczywistością; jego młodszy brat również dosłużył się generalskich wężyków. Dowodzone przez Omelianowicza-Pawlenkę ukraińskie oddziały, które uważały generała niemal za półboga, bardzo cenili sam Piłsudski i gen. Marian Kukiel.

Gen. Marko Bezruczko chciał być nauczycielem, ale ukończył szkołę piechoty, dali mu stopień średniego oficera, a potem posłali do Imperatorskiej Mikołajewskiej Akademii Wojskowej w Petersburgu, a lepszej szkoły wojskowej w Rosji nie było. W I wojnie światowej walczył z Niemcami, a później z Rosjanami, białymi i czerwonymi oraz z Polakami o ukraińską niepodległość.

Podczas wojny z bolszewikami Bezruczko poszedł z Piłsudskim na Kijów. Później bronił Zamościa na czele polskich i ukraińskich żołnierzy. Na cztery dni związali walką Konarmię atamana Siemiona Budionnego, więc bolszewicki marszałek Michaił Tuchaczewski darmo czekał na wsparcie. Budionny musiał odpuścić Zamość, a w kawaleryjskiej bitwie pod Komarowem, w której rzecz jasna brał udział gen. Bezruczko, Konarmia został zdziesiątkowana.

Co było dalej?

W 1921 r. Rzeczpospolita podpisała w Rydze pokój z bolszewikami i wypięła się na jedynych i wiernych aliantów.

Sojusznicy w wojnie 1920 r. zostali internowani i doczekali się od Piłsudskiego raptem jednego zdania: „Ja was przepraszam, panowie, ja was bardzo przepraszam, tak nie miało być”.

W 1921 r. gen. Omelianowicz-Pawlenko na żądanie Sowietów został wyrzucony z Polski, czemu bezskutecznie sprzeciwiał się Piłsudski. Mieszkał w Pradze i Paryżu, a podczas II wojny światowej postawił na Niemców obiecujących Ukrainie niepodległość. Mimo to nie został wydany Sowietom. Został ministrem wojny w rządzie ukraińskim na uchodźstwie. Zmarł w Paryżu.

Gen. Bezruczko wyszedł z internowania dopiero w 1924 r. Zajął się pisaniem książek i wojskową kartografią. Został w Polsce, nie wspierał ukraińskiego nacjonalizmu i przestrzegał przed pokładaniem nadziei w sojuszu z Niemcami, spierał się ze Stepanem Banderą. Spoczął w 1944 r. w prawosławnej części warszawskich Powązek. Piłsudskiego chyba nie lubił, ale mu wybaczył.

Dylematy ukraińskiego patrioty

Po wojnie z bolszewikami gen. Pawło Szandruk też został internowany. Kiedy wyszedł, związał się z Prometeuszem, wielonarodową organizacją uciekinierów z Sowietów. Po przewrocie majowym uzyskał status uchodźcy i został szefem tajnego sztabu ministra spraw wojskowych emigracyjnego rządu URL. Przyjaźnił się z gen. Tadeuszem Borem-Komorowskim i Jerzym Giedroyciem.

Miał 48 lat, gdy ukończył Wyższą Szkolę Wojenną. We wrześniu 1939 r. był zastępcą dowódcy 18. Pułku Piechoty w Skierniewicach. Gen. Tadeusz Kutrzeba powierzył mu misję sformowania na Wschodzie ukraińskiej brygady. Nie zdążył. Dotarł do Mińska Mazowieckiego, został faktycznym dowódcą 29. Brygady Piechoty. 23 września pod Krasnobrodem jego żołnierze wyszli z okrążenia w dużej mierze dzięki umiejętnościom i odwadze Szandruka. 25 września, mając sześć kilometrów za plecami Armię Czerwoną, ciężko ranny w szyję złożył broń razem ze swoimi żołnierzami.

Wyszedł z oflagu jak wielu ukraińskich żołnierzy, ale gdy tylko wyzdrowiał, aresztowało go gestapo za współpracę z polskim podziemiem. Siedział na Mokotowie, a Niemcy wypuścili go dopiero tuż przed inwazją na ZSRR. Kilkakrotnie odrzucał propozycje objęcia różnych stanowisk w tworzonych u boku III Rzeszy ukraińskich formacjach, ze stanowiskiem szefa sztabu SS-Galizien włącznie. Pracował w kinie w Skierniewicach.

W grudniu 1944 r. na prośbę uchodźczych władz URL wyjechał do Niemiec. Został dowódcą Ukraińskiej Armii Narodowej. Nie widział sensu w walce u boku Niemców, ale we wspomnieniach pisał, że zgodził się, by ratować ludzi: „W różnych niemieckich formacjach wojskowych i policyjnych służyło pod koniec wojny około 200 tys. Ukraińców, drugie tyle pracowało na robotach w Rzeszy. Moje zadanie widziałem w przerzuceniu możliwie największej liczby naszych działaczy politycznych, społecznych, instytucji i duchowieństwa na zachód, ażeby jak najprędzej dostali się w ręce aliantów celem uratowania siebie oraz, by jako moi wysłannicy, poinformowali o sprawie ukraińskiej”.

Ukrainiec z Virtuti Militari

7 maja 1945 r. żołnierze Szandruka, wśród których byli weterani dywizji SS-Galizien, zostali wzięci do niewoli przez Amerykanów. Sowieci zażądali ich wydania (nie udało się na osobistą interwencję gen. Władysława Andersa), ale NKWD, które jawnie działało przy alianckich armiach w Niemczech, próbowało porwać generała. W czerwcu 1945 r. specjalna komisja II Korpusu Polskiego prowadziła wśród ukraińskich jeńców zaciąg. Prawie 200 założyło polskie mundury i dołączyło do jednostek stacjonujących we Włoszech.

W 1965 r. Szandruk odebrał w Londynie z rąk gen. Władysława Andersa Order Virtuti Militari za kampanię wrześniową. Nagłówki w PRL-owskiej prasie nie różniły się od tych w endeckim emigracyjnym „Narodowcu”: „Pochwała kolaboracji i zdrady”, „Virtuti dla SS-Gruppenführera”, „Polski krzyż na hitlerowskim mundurze”, „Szandruk: renegat i kolaborant, wcześnie zasmakował ludzkiej krwi”.

Bronił go Jerzy Giedroyc: „Szandruk jest w nędzy i bardzo stary. Myślę, że wzięcie go w obronę przez Polaków jest nie tylko obowiązkiem, ale to może mieć duży rezonans wśród Ukraińców i naprawi tę londyńską głupotę”.

Wydrukowane na łamach „Kultury” fragmenty wspomnień generała opatrzył osobistym komentarzem, co czynił rzadko: „Stosunki polsko-ukraińskie od przeszło pięćdziesięciolecia obfitują w ponure karty, często krwawe. Specjalnie, jeśli idzie o okres ostatniej wojny. Są to rzeczy mało znane, kontrowersyjne i zabarwione emocją (…). Niemniej, jeśli się naprawdę poważnie myśli o normalizacji stosunków polsko-ukraińskich, która dziś bardziej niż kiedykolwiek jest koniecznością historyczną obu narodów, jest już najwyższy czas, aby te sprawy zbadać z całą bezstronnością. Trzeba skończyć nareszcie z tą atmosferą, która zatruwa Europę Wschodnią”.

UPA z AK szturmują Hrubieszów

Kilkanaście dni od kapitulacji III Rzeszy w Rudzie Różanieckiej opodal Lubaczowa spotkali się regionalni dowódcy polskiego i ukraińskiego podziemia – m.in. Marian Gołębiowski, cichociemny i żołnierz Kedywu, komendant Obwodu Hrubieszów AK, oraz Myrosław Onyszkewycz, dowódca VI okręgu UPA „Sian”. W obecności mediatorów, księży prawosławnych i katolickich, podpisali umowę o współpracy na terenie Zamojszczyzny, rozszerzając ją później o Chełmszczyznę i Podlasie. Obie strony uznały, że reprezentują ruchy walczące o niepodległość swoich krajów, zobowiązały się do zaprzestania wzajemnych walk, ataków na cywilów oraz do wymiany informacji wywiadowczych. Nadto AK miała podzielić się z UPA swoimi zapasami żywności, udzielić wsparcia w zakwaterowaniu i opiece medycznej.

Przedstawiciel Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej poprosił, by polski rząd w Londynie reprezentował również ukraińskie interesy. Do pierwszej wspólnej akcji doszło w Werbkowicach w kwietniu 1946 r., gdzie zaatakowano stację kolejową.

Największą bitwę partyzanci polscy i ukraińscy stoczyli w Hrubieszowie w maju 1946 r. Zaatakowali powiatowe komendy Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej oraz komitet Polskiej Partii Robotniczej. Odziały UPA szturmowały koszary NKWD. W mieście stacjonował również pułk Ludowego Wojska Polskiego, w którym służył gen. Wojciech Jaruzelski.

W wyniku akcji uwolniono 15 więźniów polskich i pięciu ukraińskich. Zginęło dziesięciu żołnierzy sowieckich i kilku funkcjonariuszy UB I PPR. Polacy wyszli z miasta bez strat, poległo pięciu upowców. Za Ukraińcami wysłano nieskuteczny pościg wojsk NKWD.

Porozumienie z Rudy Różanieckiej nie zostało zaakceptowane przez władze cywilne i wojskowe polskiego niepodległościowego podziemia zorganizowanego w Zrzeszenie “Wolność i Niezawisłość”. Jeszcze przed atakiem na Hrubieszów Marian Gołębiowski został aresztowany, skazany na karę śmierci, którą zamieniono na dożywocie. Wyszedł w 1956 r.

Myrosława Onyszkewycza aresztowano w 1947 r. we Wrocławiu. Wyrok śmierci wykonano trzy lata później w więzieniu mokotowskim.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


I Don’t Experience Antisemitism at Brooklyn College, So Why Do My Students?

I Don’t Experience Antisemitism at Brooklyn College, So Why Do My Students?

Alexandra Chana Fishman


Ingersoll Hall at Brooklyn College in Brooklyn, New York. Photo: Beyond My Ken / Wikimedia Commons

The current political zeitgeist is distinguished by a growing culture of marginalization and exclusion on campus. And while professors should protect their students from political and ethnic bullying, this does not always happen.

Unfortunately, at times, the bullying is propagated by professors themselves. At Brooklyn College’s Mental Health Counseling program, a formal complaint was opened by the Department of Education on February 3, 2022, after the Brandeis Center, a legal advocacy group, filed the initial complaint.

The complaint stated that multiple professors at the Mental Health Counseling program propagate the narrative that “Jews are white and privileged and therefore contribute to the systematic oppression of people of color.” Anonymous students who have complained also stated that faculty members have displayed overt prejudice towards Jews in both the classroom setting, and the lecture materials. A professor stated that “Ashkenazi Jews who immigrated to America have become part of the oppressors…”

Other students have continued the harassment in class and on social media. In a Whatsapp discussion group, for example, a student stated a desire to “strangle” a Jewish student, and other students showed support. When another Jewish student tried to come to the first Jewish student’s defense, they were called racist, dominant, and part of the “white people who perpetuate power structures.”

Initially, Brooklyn College did not listen to the complaints. Students who tried to protest were met with suppression from faculty and the administration, as well as further discrimination, with comments like “Get your whiteness in check,” or “Keep your head down.”

Antisemitism violates Title VI of the Civil Rights Act of 1964, which states that discrimination cannot occur based on race, religion, or national origin. And a recent Executive Order stated that the definition of antisemitism for this purpose should be based on the IHRA’s working definition.

While I have heard complaints about antisemitism taking place on campus at Brooklyn College, I was shocked to read the above allegations. Yes, I saw students who prostrated themselves on the ground covered in fake blood on Israel’s Independence Day. Yes, I also read the research published by the Brandeis Center identifying Brooklyn College as one of the most anti-Israel campuses in the United States. But when I reflect on my own experiences teaching at Brooklyn College as an adjunct professor in the last five years, I can say that I have not experienced antisemitism or discrimination at the school.

This is not for lack of transparency in my identity or observance. From the first day of school, upon which I introduce myself and list my academic credentials including a second masters in Judaic Studies, it is evident that I am Jewish. As the semester progresses, especially in culturally focused classes, there are a number of instances when my observance is evident. When the discussion calls for it, I will openly state that I am observant, religious, or Orthodox Jewish.

I have never received hateful or spiteful remarks from students. But this is not surprising. As the lecturer for the semester, I am responsible for their grades, recommendations, etc. I am in power.

While the issue of discrimination on campus might be classified as a macro issue based on administration, policy, or procedure, I want to propose that it is also a micro issue. A critical component is simply who is teaching the class. Will the professor create a safe space where students feel comfortable to express a multitude of religious, political, and other views? Or will the professor allow students to be bullied? Will the professor bully or discriminate?

Professors, or those in power, must realize the enormous magnitude of their positions. Administrators must do the utmost to vet those in power. It is evident that the collective environment of unity and safety or discrimination and prejudice is reliant upon administration, procedure, and policy. However, it can also be determined by a single professor and their conduct in the classroom.


Alexandra Chana Fishman is a Research Fellow at ISGAP, a PhD student, and an adjunct professor at Brooklyn College.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Iran blames Israel for destroying hundreds of Iranian drones – report

Iran blames Israel for destroying hundreds of Iranian drones – report

YONAH JEREMY BOB


Tehran also releases more details of alleged thwarting Mossad hit on Fordow nuclear facility.
.
A drone is seen during an Iranian Army exercise dubbed ‘Zulfiqar 1400’, in the coastal area of the Gulf of Oman, Iran, November, 2021 / (photo credit: TASNIM NEWS AGENCY)

The latest explosive exchanges between Israel and Iran may relate to Israel having destroyed hundreds of Iranian drones last month, according to a mix of Israeli and Lebanese reports.

Neither country had even mentioned the reported attack on a critical base in Western Iran until earlier this week, when it was first reported by the Lebanese television station Al Mayadeen, which is linked to both Hezbollah and Iran. Tehran blames Israel, but Jerusalem has not taken responsibility.

Subsequently, Haaretz on Tuesday confirmed the report and added a number of details with other Israeli media also filling in some details.

According to Al Mayadeen, this was the reason for Saturday night’s Iranian missile attack on Erbil on an alleged Mossad training base.

Iranian media on Tuesday continued to add details about the number of alleged Mossad agents who were hit by their attack on Erbil.

Many sources have contradicted the idea that there was a Mossad base there. The Islamic Republic often manufactures reports of busting Mossad agents to cover for going after local opposition figures.

But the juxtaposition with what most government officials and outside experts said was a massive Iranian cyberattack on Monday night suggests that Tehran genuinely felt it was hit hard somewhere and needed to hit back in a large and public way.

At the same time, Iranian media also continued to release more details about its alleged nabbing of Mossad agents who tried to recruit a member of Iran’s IR-6 centrifuge team at its Fordow nuclear facility.

While this report could also be disinformation, the degree of detail was unusual and resembled other earlier plots by the Mossad to infiltrate nuclear facilities via supply-chain penetration.

Moreover, some of the reports went into great detail about earlier successful reported Mossad hits on Iranian nuclear scientists, giving the reports at least the unusual appearance of heft since Tehran was not claiming perfection in its conflict with the Israeli spy agency by any means.

In mid-February, Reuters reported that a fire broke out at a military base in western Iran, potentially being the location of the drones though without mentioning the drones, based on a report from media affiliated with the country’s Supreme National Security Council reported.

“On Monday morning, a fire broke out in a stockroom where motor oil and other flammable materials were stored in one of the support bases of the Revolutionary Guards in the Mahidasht region of Kermanshah Province, causing damage to an industrial shed,” Nour news reported.

That report merely said that the fire was put out by rescuers, and that teams had been dispatched to the support base to investigate the cause of the incident, without referencing the drones.


Jerusalem Post Staff and Reuters contributed to this report.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com