Archive | 2024/02/21

Tomasz Szerszeń:Nie ma jednego obrazu wojny

Grudzień 2022 r. Oznaczone numerami groby niezidentyfikowanych ofiar cywilnych bitwy o Mariupol. Fot. PAP/EPA/S. Ilnitsky


Tomasz Szerszeń: Nie ma jednego obrazu wojny

Anna Kruszyńska


Nie ma jednego obrazu wojny. Każda opowieść o wojnie rozpada się zawsze na wiele różnych opowieści. To napięcie widać dziś w Ukrainie, gdzie wielość opowieści i doświadczeń – często bardzo różnych – zderza się z oficjalnym obrazem – mówi PAP Tomasz Szerszeń, autor książki „Być gościem w katastrofie”.

Polska Agencja Prasowa: „Być gościem w katastrofie” to antropologiczny esej o patrzeniu na obrazy wojny w Ukrainie. Napisał pan, że współczesna wojna wchodzi przez oczy, że wojna to sprawa wzroku, patrzenia. Czy na wojnę można zatem patrzeć poprzez jej wizualność, odwołując się do takich narzędzi, jakbyśmy patrzyli na sztukę?

Tomasz Szerszeń: Przede wszystkim warto powiedzieć, że w naszej – zachodniej – kulturze wzrok jest i był od zawsze uprzywilejowanym zmysłem. Bardzo wiele zjawisk zostało tak ukształtowanych przez naszą kulturę, żeby „być dobrze zobaczonymi”, „atrakcyjnymi wizualnie”. Współczesna wojna również ma taki spektakularny, wizualny charakter.

Z kolei rozpoznanie, że wojna to „sprawa wzroku” nie jest oczywiście nowe. Już Goya, czujny obserwator wojennych wydarzeń, które rozgrywały się na Półwyspie Iberyjskim podczas powstania Hiszpanów przeciwko władzy Napoleona, zwracał uwagę na specyficzną pozycję świadka okropności wojny: kogoś, kto jednocześnie kieruje się imperatywem świadczenia przez wzrok, a drugiej strony straumatyzowanego tym widokiem. Goya mówi jednocześnie: „ja to widziałem” i „nie można na to patrzeć”.

Wydaje mi się, że ten paradoks dobrze oddaje ambiwalentny charakter obrazów wojny i naszego nań patrzenia. Jeśli zaś chodzi o sztukę: wiele prac powstających współcześnie wobec dziejących się na świecie konfliktów przybiera formy komentarzy do innych obrazów – to takie „obrazy o obrazach”. Zresztą, antropologiczne podejście do wizualności, raczej nie rozdziela w mocny sposób sztuki i nie-sztuki, tylko stara się traktować to całościowo i pokazywać, jak te artystyczne i nieartystyczne obrazy na nas oddziałują i w jaki sposób „żyją własnym życiem”.

Nigdy też ten strumień obrazów nie miał tak rozproszonego, demokratycznego charakteru: figura wszechmocnego reportera, który poprzez obrazy opowiada nam świat, i którą znamy z czasów wojny w Wietnamie, Jugosławii czy nawet II wojny światowej, w pewnym sensie stała się anachroniczna.

PAP: Jaki jest zatem obraz wojny w Ukrainie? A może nie jest to wcale jeden obraz, ale obrazy?

T. Szerszeń: Nie ma jednego obrazu wojny. Wbrew temu, czego uczyliśmy się w szkole, każda opowieść o wojnie – podobnie jak każda opowieść o historii – rozpada się zawsze na wiele różnych opowieści oddających wiele różnych punktów widzenia, różnych perspektyw. Wszelkie próby ujednolicenia tego obrazu mają zwykle upraszczający charakter i wiążą się z polityką historyczną. To napięcie widać dziś również w Ukrainie, gdzie wielość opowieści i doświadczeń – często bardzo różnych i na swój sposób ambiwalentnych – zderza się z oficjalnym obrazem tej wojny.

PAP: Co z antropologicznego punktu widzenia odróżnia tę wojnę od innych konfliktów?

T. Szerszeń: Z pewnością mamy do czynienia z przemianą, która wiąże się z technologią i z mediami społecznościowymi. Nigdy do tej pory ci niebiorący udziału w wojnie nie byli tak blisko wydarzeń na froncie. Nigdy też ten strumień obrazów nie miał tak rozproszonego, demokratycznego charakteru: figura wszechmocnego reportera, który poprzez obrazy opowiada nam świat, i którą znamy z czasów wojny w Wietnamie, Jugosławii czy nawet II wojny światowej, w pewnym sensie stała się anachroniczna. Same obrazy zaś nie tylko ujawniają to, co się dzieje, ale również same mobilizują do działania. Przy całym tym natłoku obrazów nigdy chyba nie byliśmy tak bardzo wobec nich nieufni. Media społecznościowe stały się polem codziennej bitwy o prawdę – ilość fake newsów i manipulacji cały czas stawia pod znakiem zapytania to, co widzimy. Wydaje mi się, że ta wojna ma jeszcze jeden ważny aspekt. Toczy się bowiem w kontekście tzw. katastrofy klimatycznej i po raz pierwszy tak mocno konfrontuje nas z pytaniem o środowiskowe koszty tej i innych wojen.

PAP: A kim my jesteśmy – świadkami zbrodni, widzami medialnego spektaklu, przypadkowymi gapiami?

T. Szerszeń: To chyba najtrudniejsze pytanie, które cały czas powraca w książce. Myślę, że każdym po trochu, ale żadnym w pełni. Przede wszystkim możemy w każdej chwili wyłączyć telewizor lub Internet, odciąć się emocjonalnie. Tego komfortu nie mają dziś ludzie w Ukrainie, Syrii, Palestynie. Dlatego my raczej „bywamy” niż „jesteśmy”. Jesteśmy jak gość, który w każdej chwili może opuścić miejsce, w którym przebywa. Wydaje mi się zresztą, że to bardzo charakterystyczna dla późnego kapitalizmu forma (nie)zaangażowania w świat – kiedy coś przestaje nam odpowiadać, po prostu „odłączamy się”. A jednocześnie zobaczone obrazy z nami w jakiś sposób zostają…

PAP: Od 24 lutego 2022 r., gdy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, zostaliśmy zalani ogromem obrazów przedstawiających cierpienie Ukraińców. Czy nie jest też tak, że paradoksalnie ten ogrom obrazów nas znieczulił na cierpienie?

T. Szerszeń: Na ten problem zwracała już uwagę Susan Sontag w swoim głośnym eseju „Widok cudzego cierpienia”. Nadmiar obrazów angażuje nas emocjonalnie, ale równocześnie sprawia, że szybko „wypalamy się emocjonalnie”, że tracimy zainteresowanie. To węzeł nie do rozplątania: imperatyw etycznego zaangażowania nie pozwala nam odwracać wzroku od widoku wojennych okrucieństw, a jednocześnie uporczywe patrzenie na obrazy ludzkiego cierpienia ma w sobie wiele z swoiście rozumianej pornografii.

PAP: Zwraca pan także uwagę, że patrzenie ma swój kres. Co nam zatem umyka, czego nie widzimy?

T. Szerszeń: Przede wszystkim uwaga mediów (a wraz z nią nasza) nigdy nie jest rozproszona, tylko kanałowa. Nasza kultura tak niestety funkcjonuje, że ciągle potrzebujemy też nowych wizualnych bodźców. Nieuchronnie więc wojna w Ukrainie przysłoniła np. kryzys na granicy polsko-białoruskiej czy to, co dzieje się w Syrii. Dziś to wydarzenia w Palestynie na swój sposób „przysłaniają” Ukrainę. W przypadku obrazów wojny warto też zachować pewną nieufność: wbrew pozorom wiele rzeczy dzieje się przecież poza obszarem tej nieustannej transmisji, w „plamce ślepej” mediów i naszej uwagi.

Gdybym miał wskazać jedno z tych słów-haseł, których używam w mojej książce, to byłaby to „dekolonizacja”. Rosyjska agresja sprawiła, że nie tylko Ukraińcy, ale też inne narody z Europy Wschodniej i Środkowej, ale też z Kaukazu i Azji Środkowej, zaczynają zupełnie inaczej patrzeć na swoją historię i teraźniejszość

PAP: Czy takie określenia jak patrzeć, zaczynać, uchodzić, cierpieć, przeżywać, nienawidzić, dokumentować, przekraczać, dekolonizować, pisać mogą mieć dzisiaj inne znaczenie niż miały przed 24 lutego 2022 r.?

T. Szerszeń: Wojny zawsze są niezwykle silnymi doświadczeniami: z jednej strony niszczą – życia, materialne dziedzictwo – z drugiej jednak mają, paradoksalnie, silnie kulturotwórczy potencjał. Z pewnością więc ta wojna dołoży coś ważnego do uniwersalnego słownika wojen.

Gdybym miał wskazać jedno z tych słów-haseł, których używam w mojej książce, to byłaby to „dekolonizacja”. Rosyjska agresja sprawiła, że nie tylko Ukraińcy, ale też inne narody z Europy Wschodniej i Środkowej, ale też z Kaukazu i Azji Środkowej, zaczynają zupełnie inaczej patrzeć na swoją historię i teraźniejszość, na imperialno-kolonialną rolę Rosji i ZSRS. Takie spojrzenie w poprzek na swoją historię (którą przecież zwykle przyjmujemy, jako coś z góry danego) bywa często nie tylko oswobadzające, ale i inspirujące.

PAP: Wybuch wojny sprawił, że zaczęto wskazywać na analogie z przeszłości. I tak Mariupol miał przypominać popowstaniową Warszawę, wspomnienia ukrywających się w schronach Ukraińców zaczęły przywoływać na myśl wspomnienia Żydów ukrywających się w czasie wojny w bunkrach czy kryjówkach…

T. Szerszeń: Nie chodzi tu o proste analogie historyczne. Bardziej interesują mnie pewne gesty i obrazy, które wskazują na podobieństwa ludzkich zachowań w sytuacjach granicznych. Zderzenie pewnych obrazów i relacji, np. z Buczy czy Mariupola, z tymi pochodzącymi z choćby z czasów II wojny światowej pozwala wejść głębiej w „gramatykę wojny”, zrozumieć jej mechanizmy, ale też odsłonić stosowane przez artystów strategie obrazowania.

PAP: Swoje rozważania rozpoczyna pan jednak od opowieści o charkowskim Domu “Słowo”…

T. Szerszeń: Dom „Słowo” to dla mnie symbol nie tyle nawet tej wojny, co złożonych relacji rosyjsko-ukraińskich przez ostatnie sto lat. Historia tego niezwykłego miejsca i ludzi z nim związanych to opowieść o komunistycznej utopii i narodowym przebudzeniu, o wschodnioeuropejskiej nowoczesności, ale też o terrorze, wymazaniu i bezwzględnej imperialnej polityce. Historia eksterminacji ówczesnego pokolenia ukraińskich artystów i intelektualistów to jednocześnie ciągle żywa rana (którą wojna na nowo otworzyła), jak i punkt wyjścia do zbudowania mocnej antyimperialnej tożsamości. W książce opowieść o Domu „Słowo” jest również klamrą, poprzez którą wprowadzam w historię tej wojny swoją własną opowieść.

PAP: A jak pan odnalazł się w tej wojennej opowieści?

T. Szerszeń: Historia, którą kończę książkę, wiąże się z moją rezydencją artystyczną, którą miałem odbyć w charkowskim Domu „Słowo” wiosną 2022 r. i która z oczywistych względów nie doszła do skutku. Od zawsze interesuje mnie, w jakim miejscu nasza prywatna historia splata się z tą wielką, uniwersalną historią i jakie są tego konsekwencje.

Archiwa tej wojny są jeszcze do odkrycia, do zbadania. Dopiero po czasie ukaże się bezmiar cierpienia, które ta wojna wywołała, jej wpływ na środowisko i na wiele innych obszarów, o których w tej chwili nawet nie myślimy.

Ale można na to spojrzeć o wiele szerzej. Właściwie każdy – świadomie lub nie – musiał się jakoś określić wobec tego, co się dzieje za wschodnią granicą. Uporczywe patrzenie lub – dla odmiany – odwracanie wzroku wobec wojny czy katastrofy to figury naszego zaangażowania w świat. Mniej interesuje mnie ich etyczny wymiar, bardziej zaś właśnie antropologiczny.

PAP: Czy z punktu widzenia obserwacji antropologicznych wojna w Ukrainie jest już tematem zamkniętym? A może ten obraz nie jest skończony, dopóki konflikt trwa?

T. Szerszeń: Uważam, że historycy, antropolodzy czy artyści nie powinni mówić czegokolwiek w definitywny sposób. Archiwa tej wojny są jeszcze do odkrycia, do zbadania. Dopiero po czasie ukaże się bezmiar cierpienia, które ta wojna wywołała, jej wpływ na środowisko i na wiele innych obszarów, o których w tej chwili nawet nie myślimy. Nie chciałbym więc, żeby moja książka była traktowana jako jakiś definitywny głos w dyskusji o tej wojnie. To raczej jeden z wielu możliwych punktów widzenia. Chciałbym jednak, żeby to wybrzmiało: napisałem ją, gdyż czułem, że tak trzeba i że to jest potrzebne: że w ten sposób dokładam jakąś małą cegiełkę do zrozumienia tego, co się tam dzieje i co się dzieje z nami samymi. Taka jest też rola humanistyki i sztuki.


Tomasz Szerszeń – antropolog kultury, eseista, fotograf. Autor książek: „Być gościem w katastrofie” (2024), „Wszystkie wojny świata” (2021), „Architektura przetrwania” (2017), „Podróżnicy bez mapy i paszportu” (2015), redaktor antologii „Oświecenie, czyli tu i teraz” (2021). Adiunkt w Instytucie Sztuki PAN, redaktor „Kontekstów”. Autor wielu projektów fotograficznych pokazywanych na wystawach w Polsce i za granicą, współautor projektów teatralnych. Jego książka „Wszystkie wojny świata” otrzymała w 2022 roku Nagrodę Literacką Znaczenia i Nagrodę Główną Academia, była też nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii esej.


Książka „Być gościem w katastrofie” ukazała się 21 lutego nakładem wydawnictwa Czarne.(PAP)


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


My friends on the left want a cease-fire. Why aren’t they demanding that Hamas surrender, instead?

My friends on the left want a cease-fire. Why aren’t they demanding that Hamas surrender, instead?

Carly Pildis


I, too, am grieving the loss of innocent Palestinian lives. But a cease-fire will only create new openings for Hamas — not peace

.
British Jewish anti-occupation activists blocked the walkways into the Foreign Office in London on Wednesday to demand a cease-fire. Photo by Guy Smallman/Getty Images)

I have some questions for my colleagues on the left.

We’ve worked together for years. We’ve had happy hours and coffees, and taken our kids on playdates. We’ve worked to pass bills and elect public servants together. We have marched together, celebrated and mourned together. 

We have carefully avoided the subject of Israel, and when we have discussed it, we have set firm boundaries to assure our friendships weren’t destroyed. 

Now we can avoid it no longer. 

Many of you are demanding a cease-fire. I can understand why. 

I too mourn the loss of innocent life, especially the children. The loss of entire families in Gaza fills me with grief. I have supported peace my whole life. 

But I am not ready to advocate for a cease-fire. And I have some questions for you about why you think you should.

I am struck by the fact that while calls for a cease-fire are loud, few seem to have any clarity about what conditions a cease-fire should require. Hamas’ record with cease-fires is less than reassuring: Just weeks ago Hamas broke a cease-fire in order to launch a horrific attack on Israeli civilians during a national holiday. Former Secretary of State Hillary Clinton recently said that a cease-fire would be a “gift” to Hamas, as they would only use it to rebuild and repair their capacity to launch attacks. And senior Hamas officials have openly said they aim to repeat these terror attacks “over and over” until “Israel is destroyed.”

Whatever you think of Israel’s actions, it is unreasonable and unjust to ask Israel to unilaterally disarm after being victims of the deadliest day of violence against Jews since the Holocaust — especially in the face of such threats. 

Have you so quickly forgotten that Hamas launched this war by massacring close to 1,400 Israelis in an unprovoked attack that targeted innocent civilians? Hamas massacred children in their beds, slaughtered music lovers at a celebration of peace, used rape as a weapon of war, and kidnapped at least one elderly Holocaust survivor to use as a hostage, as well as dozens of children.

Don’t Israeli victims of terror deserve justice too? Isn’t the least we can give them a pledge to do everything we can to ensure no one else suffers atrocities at Hamas’ hands — a pledge that a cease-fire with Hamas might make difficult to uphold?

So: What concession would you argue must Hamas face in order to secure a cease-fire, both in acknowledgment of the horror they’ve inflicted on Israel, and to ensure the group would actually observe such an agreement? Would you demand Hamas surrender? Agree to extradite its leadership to stand trial? Free hostages taken from Israel? Hold elections — a basic democratic responsibility it has refused to fulfill time and again?

If Israel agrees to a cease-fire, will my friends on the left finally hold Hamas accountable on the international stage — for their crimes against Israelis and Palestinians alike? 

I’ll remind you that you repeatedly chant that “Palestinian lives matter” — but where have your voices been as Hamas has executed and tortured Palestinians, set Palestinians up to be used as human shields, and used a fortune in international aid money to fund weapons to use against Israel rather than basic humanitarian systems for the territory they govern? Will your call for care for Palestinian lives finally include accountability for the terror group that has destroyed so many of them?

Or do Palestinian lives only matter to you when you can dehumanize Jews?

Perhaps most importantly: How will you reckon with Israel’s clear need to defend itself — a need more apparent now than any time in recent decades?

For the past 20 years parts of the American left have decried every single Israeli security measure as unjust and racist. Every wall is apartheid, every fence is oppression, every checkpoint is racism. Israel’s blockade, enacted after Hamas violently seized control of the Gaza strip in 2007, creates an “open-air prison.” I must have heard that phrase a thousand times, and I still have no idea what it means. Even the Iron Dome, which does not harm Palestinians and saves Israeli lives, you wanted to defund.

Remember when you assured me that those rockets were just falling in fields and would never do real harm? You were wrong. Not only have the rockets gotten worse, but we now know Hamas can and will launch mass atrocities against Israel. If you oppose every attempt to keep Israelis safe, you are sending the message that Jewish blood is cheap — and encouraging groups like Hamas, which explicitly treat it as such.

The fact that cease-fire calls have focused almost exclusively on Israel shows me that there is a deep antisemitic rot within the left that has conditioned people to view Jewish lives as less important. American leftists have minimized Israeli losses, dehumanized Israelis, endorsed violence and inflamed the conflict with outlandish rhetoric for years. You wanted to “globalize the intifada.” Every time you yelled these things you damaged efforts to build peace.

You have used your rhetoric to erase the existence of Mizrahi Jews, Ethiopian Jews and other Jews of color to claim that Israel is an entirely white state populated by European colonizers. You ignored Jews’ clear claims of indigenousness to the Levant and claimed we were “settler colonialists.” You justified terrorism and worked to demonize Zionism. 

When your rhetoric sounds exactly like that of far-right white nationalists, doesn’t that disturb you? From hate crimes in London to violent intimidation at Cooper Union, you have helped to make Jews less safe: Early data shows a 388% increase in incidents of antisemitism since Oct. 7. 

American Jews have been a critical part of a strong vibrant left throughout American history. We were at the forefront of the labor movementmarched for civil rights, stood at Stonewall, fought for women’s rightsgay marriage, and much more. I am deeply grateful to those on the left, from elected officials to activists to writers, who have awakened to antisemitism and are standing tall against it. I am deeply grateful to President Biden, who has declined calls for a cease-fire and said he supports a “pause” to provide time to free prisoners, and the leaders across Congress who have stood strong with Israel and stood against rising antisemitism. 

I am grateful for those pushing Israel to be the most just and moral it can be, in good faith.

The left is meant to prioritize justice, equality and dignity. You cannot be the left if you endorse authoritarianism, terrorism, and brutality. There should be no space on the left for those attempting to justify, excuse or “contextualize” Hamas’ attack on Israel.

We are stronger together when we fight hate, poverty, cruelty and systemic injustice and oppression. If you look at Jewish children and see combatants that do not deserve defending, your progressive principles are lacking. If your desire to end hate stops when you see a Star of David, you are abandoning those principles to stand with the same bigots we are supposed to fight together. If you cannot allow the horrors of the Simchat Torah massacre to change your perspective, than it is not the pro-Israel Jew who no longer belongs on left. It’s you. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A zwycięzcą jest – Hamas!

A zwycięzcą jest – Hamas!

Alan M. Dershowitz
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Co się stanie, jeśli pozwolimy Hamasowi wygrać tę wojnę? Jeśli Hamas otrzyma pozwolenie na osiągnięcie swojego celu przez masowe morderstwa, porwania i gwałty? Na zdjęciu: ludność Gazy świętuje 25. rocznicę powstania Hamasu w grudniu 2012 roku. (Źródło zdjęcia: Wikipedia)

Co się stanie, jeśli pozwolimy Hamasowi wygrać tę wojnę? Jeśli Hamas otrzyma pozwolenie na osiągnięcie swojego celu przez masowe morderstwa, porwania i gwałty? Jeśli ofiary tych okrucieństw – naród Izraela i wszystkie kraje walczące z terroryzmem – przegrają? Jeśli perspektywy pokoju w regionie i Wolnym Świecie zostaną poważnie zniszczone? Jeśli stosunki między USA i Izraelem oraz utrata wiary w USA jako gwaranta wolności będą nadal się pogarszać?

Administracja Bidena może nagrodzić palestyńskich terrorystów, jednostronnie uznając państwo palestyńskie, które oczywiście wkrótce zostanie zmilitaryzowane. Niepowodzenie UNIFIL- u w utrzymaniu pokoju w południowym Libanie i UNRWA w walce z terroryzmem w Gazie powinno sugerować ostrożność.

Jeżeli takie będą wyniki obecnej wojny, Hamas otrzyma zachętę do powtarzania swoich zbrodni  – tak jak zapowiedział, że będzie to robił „raz za razem”, nie tylko w Izraelu, ale w innych krajach zachodnich, w tym w naszym. Dlaczego nie? Jeśli zbrodnia opłaca się, zostanie powtórzona. To jeden z powodów, dla których karzemy przestępstwa. Prezydent Joe Biden powiedział to samo w odniesieniu do rosyjskich zbrodni przeciwko Ukrainie. Słusznie ostrzegł, że jeśli pozwoli się Putinowi odnieść korzyści z ataku na Ukrainę, będzie to zachętą do atakowania innych narodów. Biden ma co do tego rację. Dlaczego nie powiedział tego samego o Hamasie? Dlaczego próbuje uniemożliwić Izraelowi pokonanie Hamasu? Czy wynika to z obawy przed utratą głosów skrajnie lewicowych, antyizraelskich Demokratów?

Biden ignoruje – i słusznie –  tych amerykańskich wyborców, którzy są zwolennikami Putina, ale słucha wyborców antyizraelskich. Dlaczego kapituluje przed groźbami ze strony elementów skrajnie lewicowych w Partii Demokratycznej? Takie postępowanie jest niewłaściwe nie tylko moralnie i dyplomatycznie; jest to głupie politycznie. Ci ekstremistyczni antyizraelscy fanatycy nie zadecydują o wyniku wyborów prezydenckich w 2024 roku. Zrobią to wyborcy centrowi, tacy jak ci, którzy niedawno wybrali Thomasa Souzziego do Kongresu. A centrowi wyborcy popierają Izrael a nie Hamas.

Antyizraelscy lewicowcy nie będą głosować na Trumpa, który jest bardziej proizraelski niż Biden. Prawdopodobnie nie zostaną w domu w dniu wyborów i nie pomogą w ten sposób Trumpowi. Z drugiej strony wyborcy centrowi prawdopodobnie zagłosują przeciwko Bidenowi, jeśli uznają, że ma on zobowiązania wobec Szwadronu lub innych antyamerykańskich „przebudzonych” ekstremistów.

Choć krajowe implikacje wyborcze słabnącego poparcia Bidena dla Izraela są ważne, implikacje międzynarodowe mają znacznie ważniejsze konsekwencje. Świat będzie znacznie mniej bezpiecznym miejscem, jeśli uniemożliwi się Izraelowi pokonanie Hamasu i demontaż jego zdolności militarnych. Wydaje się, że podwójne standardy, które Biden stosuje do zwycięstwa Rosji, które słusznie uważa za niedopuszczalne, oraz do zwycięstwa Hamasu, które wydaje się być skłonny tolerować, są niewytłumaczalne w świetle racjonalnej polityki USA i podstawowej przyzwoitości.

Biden musi być tak samo oddany zapobieżeniu zwycięstwu Hamasu, jak zapobieżeniu zwycięstwu Rosji. Nie jest to jednak jego obecne podejście. Zamiast tego skupia się na wskaźniku zgonów wśród cywilów w Gazie. Nie mamy też pojęcia, ilu niewinnych cywilów w porównaniu z terrorystami i tymi, którzy im pomagają, jest wśród zabitych w Gazie. Nie mamy również pojęcia, ilu zabitych zostało wykorzystanych przez Hamas jako ludzkie tarcze lub zostało zabitych przez wadliwe rakiety terrorystów ze Strefy Gazy, które uderzyły we własną ludność. Nie możemy po prostu zaakceptować stronniczych danych przekazanych  przez agentów propagandy Hamasu, którzy już zdyskredytowali się, udzielając fałszywych informacji, i przyłapano ich również na strzelaniu do własnych obywateli, aby uniemożliwić im szukania bezpieczeństwa w południowej Gazie, do czego namawiali ich Izraelczycy.

Izrael robi wszystko, co jest możliwe, aby zmniejszyć liczbę ofiar cywilnych, podczas gdy Hamas próbuje ją zwiększyć po obu stronach. Polityka amerykańska powinna polegać na pomaganiu Izraelowi w pokonaniu Hamasu i zapobieganiu odrodzeniu się i rozprzestrzenianiu jego terroryzmu przeciwko ludności cywilnej, a nie na pomaganiu Hamasowi w zapewnieniu zwycięstwa przez wiązanie Izraelowi rąk.

Tragiczna rzeczywistość jest taka, że Hamas wygrywa wojnę – przynajmniej według własnej definicji zwycięstwa. Zwrócił opinię światową przeciwko Izraelowi, szczególnie wśród młodych. Doprowadził do popsucia stosunków Izraela z Ameryką. Zaangażował Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości i Organizację Narodów Zjednoczonych. Zniszczył perspektywy pokoju z Arabią Saudyjską. Popsuł stosunki między Izraelem a jego sąsiadami. Wzmocnił także poparcie dla siebie wśród Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu.

Koszty były wysokie, ale większość z nich poniosła palestyńska ludność cywilna i Izraelczycy. Hamasu zupełnie nie obchodzi śmierć Palestyńczyków, czego dowodem jest fakt, że nigdy nie zapewniał schronienia ludności cywilnej, budując jednocześnie rozległe tunele, aby chronić własnych bojowników. Świat może postrzegać szkody wyrządzone Gazańczykom jako cenę zwycięstwa Hamasu, ale Hamas nie widzi tego w ten sposób.

Tak więc, jeśli administracja Bidena nie zmieni kursu i nie będzie zachęcać Izraela do osiągnięcia uzasadnionego celu militarnego, jakim jest pokonanie Hamasu, terroryzm zwycięży, a cywilizacja przegra.


Alan M. Dershowitz – Amerykański prawnik i komentator spraw międzynarodowych. Emerytowany wykładowca prawa konstytucyjnego (w 1967 roku w wieku lat 28 został najmłodszym profesorem zwyczajnym prawa w historii Harvard Law School). Dershowitz jest autorem wielu książek, wśród których najgłośniejszą jest The Case for Israel (2003). Jest to książka, z którą można się zgadzać lub nie, ale która jest obowiązkową lekturą dla każdego, kto próbuje zrozumieć zawikłany obraz konfliktu na Bliskim Wschodzie oraz sposobu postrzegania Izraela przez resztę świata.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com