Archive | 2024/02/18

Wspomnienie o prof. Ewie Geller


Wspomnienie o prof. Ewie Geller

Żydowski Instytut Historyczny


Szloszim (hebr. trzydzieści) to w tradycji żydowskiej okres żałoby po śmierci bliskiej osoby, który kończy się trzydzieści dni po jej pogrzebie. Dziś mija trzydzieści dni od pogrzebu b.p. Ewy Geller, wybitnej jidyszystki i propagatorki badań nad językiem jidysz, autorki licznych prac z zakresu językoznawstwa i wykładowczyni Uniwersytetu Warszawskiego. Wspominamy ją, publikując laudację, którą wygłosiła prof. Joanna Nalewajko-Kulikov na uroczystości wręczenia Ewie Geller Nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej w Żydowskim Instytucie Historycznym 20 października 2016 roku.

.

Szanowna Laureatko,
Szanowni Państwo,

Jeśli zajrzą Państwo do biogramu dzisiejszej Laureatki w bazie danych „Nauka Polska”, to w rubryce „specjalności” przeczytacie „językoznawstwo germańskie” oraz „jidyszystyka”. O ile ten pierwszy termin jest intuicyjnie zrozumiały nawet dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z językoznawstwem, o tyle termin drugi budzi czasem zdziwienie nawet w środowisku naukowym (chociaż przyznać trzeba, że coraz rzadziej). Posłuchajmy, co o jidyszystyce pisała niegdyś o tym sama Laureatka:

Jidyszystyka stanowi część szeroko rozumianej filologii germańskiej. Jest jej autonomiczną dyscypliną, w takim samym rozumieniu, jak stanowią ją anglistyka, niderlandystyka czy skandynawistyka. Jednakże specyficzna struktura języka jidysz, jego historia, warunki socjo- i psycholingwistyczne, w jakich się kształtował, sprawiają, że jidyszystyka, bardziej niż pozostałe filologie germańskie, zahacza o inne dziedziny wiedzy. Zazębia się więc przede wszystkim z historią języka i literatury niemieckiej, lecz nieodzownymi filologiami pomocniczymi są dla niej hebraistyka i slawistyka. Z ich pomocą ustalić można zasięg wpływu i udział odpowiednich języków w kształtowaniu się jidysz. Poza dyscyplinami filologicznymi, jidyszystyka jest ściśle związana z judaistycznymi naukami historycznymi i społecznymi, w tym także z etnografią i teologią. Dziedzina ta stawia zatem przed badaczem wysokie wymagania dobrej znajomości trzech mało lub wcale nie spokrewnionych filologii oraz dostatecznej wiedzy historyczno-judaistycznej. To właśnie prawdopodobnie sprawia, że dyscyplina ta rozwija się dość powolnie, a wiele jej obszarów to nadal terra incognita. (Geller 1994: 246)

Cytat ten pochodzi z pierwszej książki Ewy Geller pt. Jidysz – język Żydów polskich, wydanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN w 1994 r. Książka ta, o której można powiedzieć, że była pierwszą polską powojenną, spełniającą kryteria akademickie pracą z dziedziny jidyszystyki, powstała na bazie pracy doktorskiej, którą Ewa Geller obroniła w 1988 r. w Instytucie Germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego pod kierunkiem nieżyjącego już prof. Aleksandra Szulca. Tytuł pracy doktorskiej brzmiał: „Polskie i wschodniosłowiańskie wpływy leksykalne i strukturalne w jidysz na przykładzie wybranych utworów I. B. Singera” i wyznaczył aktualny do dzisiaj ważny kierunek zainteresowań Laureatki, którym jest, mówiąc najogólniej, obecność tzw. elementu słowiańskiego w jidysz i wzajemne polsko-jidyszowe kontakty językowe.

Zanim przejdę do szerszego omówienia badań Ewy Geller w tej dziedzinie, warto nadmienić, że obroniona przez nią dysertacja miała być pierwotnie poświęcona innemu tematowi, mianowicie miała być językoznawczą analizą warszawskiego dialektu języka jidysz. Ewa Geller uczyła się jidysz u dwóch nauczycieli, którzy z racji wieku i biografii stanowili pomost między przedwojennym utraconym Jidyszlandem a światem nam współczesnym; mowa oczywiście o bł. p. prof. Michale Friedmanie (który był laureatem nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej w roku 1994) i o bł. p. prof. Chone Shmeruku, którego dwudziesta rocznica śmierci minie w przyszłym roku. Jednak pomysł analizy warszawskiej odmiany jidysz okazał się w warunkach początków lat 80. trudny do zrealizowania: wśród rodowitych użytkowników języka jidysz w Warszawie znalazło się zaledwie kilkoro, którzy przynajmniej w pewnym stopniu spełniali kryteria założone w badaniach i również zgodzili się na nagrywanie rozmów; niektórzy potencjalni informatorzy odmawiali udziału, nie chcąc wracać pamięcią do traumy czasów Zagłady. Pomysł ten odżył jednak na początku lat 90., gdy Ewa Geller spędziła wraz z rodziną trochę czasu na stypendium Lady Davis Fellowship w Jerozolimie i gdzie odnalazła kolejnych rodowitych użytkowników warszawskiego dialektu jidysz. Stypendium im. Alexandra Humboldta pozwoliło następnie na nadanie niedoszłemu doktoratowi postaci rozprawy habilitacyjnej, która ukazała się drukiem w 2001 r. w Tybindze pod tytułem „Warschauer Jiddisch” i była podstawą do nadania Ewie Geller w 2002 r. tytułu doktora habilitowanego na Wydziale Neofilologii Uniwersytetu Warszawskiego. Materiał lingwistyczny zgromadzony w książce pozwolił na wychwycenie i opisanie cech charakterystycznych dla tego praktycznie nieistniejącego już dialektu. Pozostaje mieć nadzieję, że książka ta ukaże się kiedyś drukiem w przekładzie polskim ku radości i pożytkowi środowiska polskich jidyszystów.

Po wydaniu książki habilitacyjnej Ewa Geller powróciła do badań nad elementem słowiańskim w języku jidysz. Tzw. slawocentryczna teoria powstania jidysz, czyli teoria zakładająca istnienie słowiańskojęzycznych Żydów aszkenazyjskich na ziemiach polskich i używanie przez nich jakichś form języka słowiańskiego do czasu wyparcia go przez żydowski wariant niemczyzny, przyniesiony przez wygnańców i osadników z ziem niemieckich, oraz zakładająca dwujęzyczność słowiańsko-niemiecką utrzymującą się na styku obu tych społeczności żydowskich – została przez nią szczegółowo zaprezentowana m.in. w artykule zatytułowanym „Spory o genezę języka jidysz”. Teoria ta jest rozpowszechniona w świecie studiów jidyszystycznych mniej niż tradycyjna teoria germanocentryczna, zakładająca pochodzenie jidysz od jakiegoś wariantu średniowiecznej niemczyzny. Warto zatem podkreślić odwagę Ewy Geller w głoszeniu teorii niepopularnej, czy może raczej nieprzystającej do utartych, XIX‑wiecznych jeszcze przekonań o pochodzeniu jidysz i o „prestiżotwórczej” roli języka niemieckiego jako języka-matki. Nie czas i nie miejsce tutaj na szczegółowe omawianie obu teorii – zainteresowanych odsyłam do licznych artykułów Laureatki, publikowanych zarówno w języku polskim, jak i w językach kongresowych.

Artykuł „Spory o genezę języka jidysz” otwierał tom studiów Jidyszland – polskie przestrzenie, przygotowany przez Ewę Geller we współpracy z Moniką Polit, a będący pokłosiem zorganizowanej wcześniej przez obie redaktorki konferencji naukowej. Konferencja ta, zatytułowana „Język i kultura jidysz jako przedmiot akademicki w Polsce” odbyła się w 2006 r. częściowo na Uniwersytecie Warszawskim, częściowo w Żydowskim Instytucie Historycznym. Był to pierwszy w historii Polski – nie tylko powojennej – przypadek, że konferencja poświęcona „żargonowi” odbywała się pod patronatem jednej z najważniejszych polskich uczelni. Dzisiaj język jidysz wykładany jest na przynajmniej pięciu uniwersytetach w Polsce.

Ostatnim osiągnięciem Ewy Geller w badaniach nad elementem słowiańskim w jidysz – ale, mam nadzieję, nie ostatnim jeszcze jej słowem w tej kwestii – było tłumaczenie na język polski i wydanie żydowskiego poradnika medycznego Sejfer derech ejc ha-chajim z 1613 r. (polski tytuł: Przewodnik po drzewie żywota). Ten odkryty przez Laureatkę w wiedeńskiej Bibliotece Narodowej starodruk jest najstarszym z dotychczas nam znanych świeckich tekstów spisanych w jidysz, poświadczającym istnienie polskiego wariantu języka jidysz już w XVII w. (do tej pory za najstarszy zabytek piśmienniczy w tym wariancie uważano tekst innego poradnika medycznego, pochodzący z końca XVIII w., więc różnica jest znacząca). Edycja Przewodnika jest doskonałym przykładem owych wysokich wymagań, stawianych przed badaczem zajmującym się jidyszystyką, o których była mowa w cytacie z Laureatki, otwierającym moje wystąpienie. Aby jej dokonać, Ewa Geller musiała zdobyć wiedzę z zakresu historii medycyny w renesansowej i nowożytnej Europie, studiując ówczesne traktaty medyczne, zarówno chrześcijańskie, jak i żydowskie. Efekty tej pracy można podziwiać w znakomitym Wprowadzeniu do Przewodnika.

Godny uwagi jest także język tłumaczenia – tu muszę się przyznać, że gdy zaczęłam czytać Przewodnik, przez ułamek sekundy zastanawiałam się, czy aby na pewno jest to przekład, bo może źle zrozumiałam, może to staropolski oryginał… Żeby dać Państwu pojęcie o smakowitości tego przekładu, pozwolę sobie zacytować fragment z rozdziału VIII poświęconego piciu wina. Podobno mamy dziś, na cześć Laureatki, zamówione bardzo dobre wino, zatem zanim przejdziemy do wznoszenia toastów, posłuchajmy, co powinniśmy robić, a czego unikać:

To jednakowoż trzeba wiedzieć: dla ludzi, którzy mają słabą głowę, upicie się winem jest bardzo niezdrowe. Nawet tym, co mają mocną głowę, przepicie bardzo szkodzi, a co dopiero tym, którzy mają słabą. A przyczynia rozmaitych chorób. (…)

Po pierwsze, ten, kto za dużo wina wypił, gasi ciepło, co je mamy z przyrodzenia, i [osłabia] moc wątroby, tak że ta nie czyni dobrej krwi, lecz jeno przezroczystą, wodnistą krew, od której często przychodzi opuchlina.

Czasami [nadmiar wina] zapala wątrobę, a od tego przychodzi trędowaty liszaj, żółta niemoc i obłęd. Osobliwie dotyczy to ludzi, co z przyrodzenia mają gorący mózg. U tych zaś, co z przyrodzenia mają zimny mózg, występuje od tego zła choroba i śpiączka, że człek śpi nad miarę. (…)

Po trzecie, osłabia białe żyły, które idą od mózgu, i od tego pochodzi, że ludzie, co zwykli się upijać winem, mają drżenie głowy, rąk i całego ciała. A to przychodzi nie tylko na stare lata, lecz nawet w młodym wieku. (…)

Dalej są wymienione jeszcze inne okropności, które pomijam, żeby nie popadli Państwo w abstynencję. Na zakończenie zaś czytamy:

Gdy jednak pije się z umiarem, to jest to wielkim lekarstwem dla ciała. [Wino] jest dobre do jadła i pomaga, czyniąc, że strawa szybciej rozchodzi się po ciele. Albowiem, jako że żyły w żołądku są wąskie, to soki z jedzenia nie mogłyby tak prędko wejść do żył, gdyby nie było napitku, co się może z tym jadłem wymieszać, by jedzenie łatwo szło do żył. A tym napitkiem jest wino, ponieważ jest cienkie i klarowne. (Przewodnik s. 123-125)

Szanowni Państwo!

Wymienione przeze mnie osiągnięcia naukowe Laureatki żadną miarą nie wyczerpują listy jej aktywności naukowych. Związana od początku swojej drogi badawczej z Instytutem Germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Ewa Geller prowadzi tam zajęcia dydaktyczne, a od maja br. jest także prodziekanem Wydziału Neofilologii do spraw naukowych. Wykładała gościnnie jidyszystykę na uniwersytetach w Wiedniu i Berlinie, jest także członkiem założycielem Polskiego Towarzystwa Studiów Jidyszystycznych, liczącego obecnie 60 członków. Nie ma tu czasu, by szczegółowo omawiać cały jej dorobek naukowy, jednak oprócz publikacji wymienianych wcześniej chciałabym jeszcze przywołać opracowanie i komentarz do zarysu gramatyki języka jidysz autorstwa Ludwika Zamenhofa (wyszło ono drukiem w wyborze źródeł pt. Ludwik Zamenhof wobec „kwestii żydowskiej” pod red. Agnieszki Jagodzińskiej). Mało kto kojarzy Zamenhofa jako badacza języka jidysz, tymczasem Ewa Geller wykazała w swej analizie, że jako językoznawca Zamenhof zdecydowanie wyprzedzał swoją epokę.

Szanowni Państwo, nie jest łatwo wygłaszać laudację kogoś, kto jest bez porównania bardziej ode mnie kompetentny i doświadczony w dziedzinie, za którą otrzymuje nagrodę. Nie jest też łatwo w obecności niestrudzonej propagatorki teorii slawocentrycznej zaryzykować heretyckie twierdzenie, że – w pewnym sensie – nie jest aż takie ważne, która z teorii dotyczących powstania i rozwoju jidysz jest prawdziwa, ponieważ stuprocentowej pewności najprawdopodobniej nigdy mieć nie będziemy. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że badania Ewy Geller nad polsko-żydowskimi kontaktami językowymi wywarły ogromny wpływ na rozwój studiów żydowskich w Polsce po 1989 r. Przede wszystkim dzięki nim jidysz zaczął się powoli wydostawać z szufladki zatytułowanej „język specjalnej troski”. Szufladka ta jest pojemna: mieści się w niej swoiste upupianie jidysz i sprowadzanie go do roli zabawnego żargonu, żerującego na przedwojennym szmoncesie. Mieści się w niej konglomerat potocznych wyobrażeń na temat jidysz jako „niemieckiego, tyle że bez poczucia humoru” lub „niemieckiego, tyle że bez zasad gramatycznych” (względnie „niemieckiego z orzeczeniem w środku zdania”). Last but not least, w szufladce tej znajdziemy wreszcie przekonanie o tym, że jidysz jest językiem szczególnym, który można jedynie wyssać z mlekiem matki, ale nie można się go nauczyć od zera w warunkach innych niż otoczenie rodzinne, i że jest, podobnie jak jego rodowici użytkownicy, ofiarą Zagłady, co nadaje mu szczególny, nietykalny status. W dalszym ciągu nietrudno natknąć się na dżiny wydostające się z tej szufladki i straszące przy różnych popularnonaukowych okazjach, trzeba jednak uczciwie przyznać, że rzadziej niż kiedyś.

Z drugiej strony badania socjolingwistyczne nad jidysz są dla historyków i kulturoznawców niezmiernie cenne, ponieważ pozwalają nam, nie-językoznawcom, zobaczyć społeczność wschodnioeuropejskich Żydów w nowym świetle – jako środowisko wielojęzyczne, funkcjonujące na styku kilku języków i kilku kultur. Pozwala nam to lepiej (mam nadzieję) rozumieć wewnętrzną dynamikę tej grupy, a także zachowania i wybory poszczególnych jej przedstawicieli. Jest to tym bardziej ważne, że kwestia językowa była jednym z najistotniejszych aspektów wewnętrznej żydowskiej debaty o własnej tożsamości i poszukiwaniu własnego miejsca w nowoczesnym świecie.

W środowisku studiów żydowskich w Polsce coraz powszechniejsze jest przekonanie, że bez znajomości (choćby biernej) jidysz (a w miarę możliwości także hebrajskiego) nie sposób mówić o posiadaniu kompetencji wystarczających do wszechstronnego badania historii i kultury Żydów wschodnioeuropejskich. Faktem jest, że w porównaniu z naszymi starszymi koleżankami i kolegami, którzy zajmowali się tym tematem przed 1989 r., mamy dziś również bez porównania łatwiejszy dostęp do stypendiów, kursów językowych, archiwów i dokumentów. W międzynarodowym środowisku jidyszystycznym z kolei odzywają się głosy, że język polski powoli staje się trzecim (po angielskim i niemieckim) językiem światowej jidyszystyki. Ja sama, ilekroć dzisiaj siadam do odcyfrowywania nieczytelnej strony z rękopisu Emanuela Ringelbluma, patrona tego Instytutu, tylekroć przypominam sobie, że pierwsze kroki w czytaniu rękopisów w jidysz – w tym właśnie rękopisów z Archiwum Ringelbluma – stawiałam, wraz z grupą koleżanek i kolegów, na zajęciach prof. Ewy Geller w Instytucie Germanistyki. Mam zatem głębokie przekonanie, że bez Ewy Geller nie byłoby współczesnej polskiej jidyszystyki, a bez jidyszystyki nie byłoby tak dynamicznego rozwoju studiów żydowskich w Polsce. Za to, że mogliśmy – i możemy nadal – korzystać z jej wiedzy, że służyła nam radą i pomocą przy składaniu wniosków stypendialnych i w różnych sprawach naukowych – za to chciałabym jej tutaj, także w moim imieniu, serdecznie podziękować.

Kapituła Nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej w składzie: dyrektor YIVO Institute for Jewish Research w Nowym Jorku Jonathan Brent, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego im. Emanuela Ringelbluma w Warszawie Paweł Śpiewak, a ponadto: Szymon Rudnicki, Joachim Russek, sekretarz Nagrody Marek Web i Joanna Nalewajko-Kulikov – przyznała nagrodę za rok 2016 prof. Ewie Geller za całokształt dorobku naukowego w dziedzinie jidyszystyki. Ustanowiona przez Jana Karskiego w 1992 r. i administrowana przez YIVO Institute nagroda wynosi 5 tys. dolarów i przyznawana jest corocznie autorom prac poświęconych stosunkom polsko-żydowskim oraz dokumentujących wkład Żydów do kultury polskiej. Proszę prof. Andrzeja Żbikowskiego o wręczenie dyplomu, a Laureatkę – o wygłoszenie okolicznościowego wykładu.

Niech dusza prof. Ewy Geller zostanie związana węzłem życia.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Waiting for War With Hezbollah

Waiting for War With Hezbollah


EMILY BENEDEK


An IDF reservist describes his recent deployment on the northern front.
.

An Israeli soldier wearing a patch on the back of his flak jacket showing Lebanon’s Hezbollah leader Hassan Nasrallah as a target, stands in front of a self-propelled artillery howitzer in Upper Galilee in northern Israel, Jan. 4, 2024 /  JALAA MAREY/AFP VIA GETTY IMAGE

Itai Reuveni, a 40-year-old Israeli father, was awakened in his home near Jerusalem during the early morning hours of Oct. 7 by the eerie wail of incoming rocket sirens and the explosions of Iron Dome interceptors in the sky over his head. Not long after, his phone blew up with “endless videos of murder and executions,” images of Israelis dying in towns not even 30 kilometers away from his family home in Ashkelon, where his father and younger brothers live.

Within a couple of hours, Reuveni, who is an NCO and reserve combat medic in the Paratroopers Brigade, said that he and other members of his infantry platoon deduced that “basically the big IDF was nonfunctional” and most of the fighting in defense of the south was being done by either civilians or veterans who had headed out on their own, many without weapons.

“It was just like an apocalypse movie,” he said, “where small squads of people were operating by themselves.” Over the course of the day, he heard stories from the south that have since become legendary, like that of an elderly man who had picked up an old rifle, climbed onto a rooftop, and operated as a sniper against the first Hamas invaders. One young man from Reuveni’s regiment, who had escaped with his life from the Nova festival, joined his fellow reservists at the northern border a day or so late.

At about noon on Oct. 7, Reuveni grabbed his backpack full of combat gear, threw in a few pairs of underwear and a toothbrush, and jumped in his car. He headed toward Lebanon. “What I was reading on the WhatsApp group of my platoon was, ‘OK guys, we’re probably going to be called in a few hours. Don’t wait, take your stuff, go north.’”

Though neither side has decided to escalate beyond ‘low to medium’ intensity skirmishes, Reuveni believes a war with Hezbollah is inevitable.

Because of the horrors they had seen online all morning, and the seeming absence of IDF control, “Our assumption was that we are going to have to fight our way there.”

For the first time in his life, he drove in silence, without music. “Highway 6,” the main north-south route in Israel, he told me, “looked like a NASCAR track. There were hundreds and hundreds of soldiers just flying north.”

“It was a complete blur,” he recalled. “I had just woken up that morning with plans for the week ahead, and now, all I could think about was, ‘we need to fight. That’s what’s going to happen now.’”

Reuveni and I were professional acquaintances before the war. He serves as head of communications for NGO Monitor, an Israeli nonprofit that examines the funding sources of anti-Israel nongovernmental organizations operating in country, a source I have used for several stories. We communicated via WhatsApp from Nov. 28 until he was discharged from the IDF on Jan. 31, and in a long telephone call after he returned home. This is his story, but it is also the story of hundreds of thousands of other Israeli fighters who are providing essential moral guidance to the IDF in this time of war by affirming that Israel is strong and determined to fight and win—in defiance of the manifold forces, including Israel’s closest allies, who would prefer she knelt down in submission to her enemies: Iran and its tentacles in Lebanon, Gaza, and the West Bank.

It took Reuveni an hour and 40 minutes to arrive at his base. By the evening of Oct. 7, Reuveni said that the entire regiment that would ultimately get called north had already shown up. They were joined by a significant number of reservists who were no longer required to serve—almost half the number of those who got called up, according to Reuveni. They were well aware that Hezbollah leader Hassan Nasrallah had long threatened to attack communities in the north of Israel, “basically to do what Hamas had done in the south.”

“We figured that if we didn’t get there right away, that was what was going to happen. We became soldiers on Oct. 7. We got our equipment, got our guns and ammunition. Because I’m the medic in our platoon, I got my standard medical kit, and on the morning of Oct. 8, we were ready to go in.”

“There were two options: either Hezbollah will attack us and we’re going to stop them inside Israel, or we’re going to enter Lebanon to storm Hezbollah.”

On the evening of Oct. 8, the soldiers in Reuveni’s platoon bivouacked near Nahariya, in public parks, in civilian structures, “just waiting, and basically, preparing our gear.” He tried to collect as many extra Combat Action Tourniquets (CATS) as he could find because he knew that was what could have saved lives in the Gaza Envelope.

Civilians arrived at the parks too, with armloads of home-cooked food, bottled drinks, and other supplies for the soldiers. “All I did those days was eat, arrange how my equipment would fit on me, and think of what exactly I would need for war.”

Finally the orders arrived. It quickly became clear that the IDF was not planning to send them into Lebanon. The “million-dollar question” on everyone’s mind was why Hezbollah hadn’t yet attacked. Reuveni believed that the overnight arrival of tens of thousands of soldiers on the border, denying Hezbollah the element of a surprise attack, was more important to Nasrallah’s calculations than President Biden’s order to move two aircraft carrier strike groups into the eastern Mediterranean.

“It’s important also to acknowledge our weak points,” he told me, explaining that his month in the reserves the previous July on the northern border had made clear that “the negligence that happened in the south could very well have happened in the north also. Easily.”

“And if Hezbollah had infiltrated from the north that morning, on Oct. 7, we would have been fighting them in Haifa and Netanya and Tel Aviv”—a frightening scenario to imagine.

Over the next few weeks, Reuveni’s platoon settled into a position of defensive combat, not on the fence, but as part of “the second line” to prevent Hezbollah infiltration farther into Israel.

He explained that combat strategy teaches the first line of defense will always be breached, but the second line cannot be. “That is the line they will not cross.”

So he and his platoon “with our huge backpacks, with our gear, with our ammunition, with our rockets and grenades and everything, we’re moving from place to place, a few kilometers inside our border.”

At some point, Reuveni doesn’t know exactly when, Hezbollah did move its forces forward, up to the fence. About the same time, Reuveni’s platoon was also ordered to the fence—a tall wire barricade with concrete components at Rosh Hanikra, on the Mediterranean coast.

But it was tough sitting and waiting for the enemy to figure out its strategy, Reuveni admitted. “You hear things, you see things. You don’t know their significance. What was that noise? Why did the Blue Helmets [the U.N. Interim Force in Lebanon, or UNIFIL] just turn out the lights in their post? Or is it nothing?”

“For an infantry soldier, he said, “to be on defensive combat is mentally very hard. First of all, you’re not controlling what’s going on. You’re always waiting, and you probably will be surprised. That’s the nature of war, the offense will always surprise the other side.”

Once they moved up to the border fence, “the threats were very, very real.” There were daily skirmishes. “You have mortars and missiles and efforts to infiltrate. Not an invasion of hundreds or thousands, but small squads. However, with a lot of smart things that we did, by December we had managed to drive Hezbollah some 2 to 3 kilometers away from the border fence near Rosh Hanikra.”

Reuveni said they were trained “for all possibilities”—and for each option, they had an array of “tools,” be they weapons systems, communications technology, or combat tactics. “You need to be very dynamic.”

Hezbollah was armed with drones—small drones the size of phones, and larger suicide drones the size of a car. “They have something of everything, just like we do.”

This is a different challenge for an infantry soldier who is trained to fight in the West Bank, for example, which Reuveni calls a “one-dimensional” battlefield. There, “you have terrorists in a house, you have people fighting on the streets, things like that.”

But up north, he explains, “even for the individual soldier, the threat was multidimensional. I need in any given moment to think about mortars, drones, snipers, or the squad that may be about to storm me. I need to think about the antitank missile that is going to be fired at us from 5 kilometers away, so you don’t even see them coming.”

There were many missions to accomplish and little sleep; four-hour catnaps with boots on was usually the norm. Sometimes they sneaked out for the wedding of a fellow soldier, and then they’d return happy but exhausted, with dancing having taken up their allotted sleep time. The temperature dropped, and guard duty got harder when the rain came down in sheets, pummeling the roof. To remain awake, they kept talking to each other, “keeping ourselves sane,” and drinking coffee and Red Bull. But mostly, “mental will.”

“We were not fighting in Gaza,” as his brothers were, “though we really wanted to be,” he admitted. “Yes, it’s very mentally hard to be on the border and to stay put. But we understood that we saved the north of Israel. By getting there fast and by being there, we are still saving it. If we are not there, Hezbollah will enter, they will come.”

So they learned how to deal with the inaction when it was quiet, and they learned how to respond to the multiplicity of threats when they did arrive with or without warning. The tension waxed and waned. Sometimes, it rose to unbearable levels: Once he wrote, “I’m reading the news in real time as I’m waiting in this fucking bunker for Hezbollah to come.”

“I think that the important part is finding moments to relax or laugh,” he said, “because that helps you when the real shit starts.”

And in this way, they hunted down and eliminated Hezbollah antitank missile squads, and they found and eliminated an attack tunnel whose opening was detected steps from their bunker.

Though neither side has decided to escalate beyond “low to medium” intensity skirmishes, Reuveni believes that a war with Hezbollah is inevitable. “No one wants war, OK?” he says. “We want to be in our own homes. No one wants to maneuver inside Lebanon,” whose terrain is difficult, with cliffs and crevices, rivers and Hezbollah’s own network of attack tunnels. Also Hezbollah is much larger than Hamas, far better trained, with more than 100,000 projectiles and guided missiles, and uninterrupted supply routes that connect to Iran.

But, he added, “we have an enemy that lives and breathes only to murder Jews. This is what they want. This is their aim. Hamas made their appetites and methods very clear, and there is no difference with Hezbollah, except that it is bigger and stronger. “We cannot let it exist next to our houses and borders. That’s it.”

United Nations Security Council Resolution 1701 was adopted on Aug. 11, 2006, to end a one-month war sparked by a surprise Hezbollah attack on IDF forces along the border that caused the death and abduction of two soldiers, Ehud Goldwasser and Eldad Regev. Using the obsequious language of international diplomacy that fails to mention Hezbollah by name, the resolution “calls for” the establishment between the Blue Line and the Litani River of an area “free of any armed personnel, assets and weapons other than those of the Government of Lebanon and of UNIFIL.” But Hezbollah never withdrew its forces, and the U.N. Security Council has never enforced its 2006 resolution, the implementation of which was dependent on coordination with the Lebanese authorities, who answer to Hezbollah. The UNIFIL soldiers “do absolutely nothing,” said Reuveni.

Most Israeli villages in the north were evacuated after Oct. 7 and its 80,000 residents have not yet returned. Many homes have been damaged and destroyed by mortars and missiles.

Since Oct. 7, a reported 20 civilians have been killed on the Lebanese side, as well as nearly 200 Hezbollah fighters. In Israel, nine soldiers and 10 civilians have been killed by Hezbollah fire.

President Biden has been pursuing a diplomatic effort to ensure Israel does not launch an operation in Lebanon after Gaza. He has sent Special Presidential Coordinator for Global Infrastructure and Energy Security Amos Hochstein to try and broker a deal that will ostensibly move Hezbollah a few kilometers back from the border—far short of what UNSCR 1701 calls for—in return for IDF demobilization on the border, followed by land border negotiations that would pressure Israel to concede border areas claimed by Hezbollah and Lebanon. In 2022, Hochstein had strong-armed the Israelis to accept a lopsided maritime border deal with Lebanon, working hand in glove with Hezbollah and its cut-outs in the Lebanese government.

Reuveni says that based on history and the reality in Lebanon, “I don’t see any reason why any Israeli would trust negotiations or a diplomatic solution.” In December, Defense Minister Yoav Gallant promised the mayors of the northern communities that their residents would not go home until Hezbollah was driven north of the Litani River. “If they want to go north of the Litani River, let them go,” Reuveni said dismissively. But he is not holding his breath.

On Jan. 31, after 119 days of service, Reuveni was furloughed. He climbed back into his car and drove home. He was told he must report back to duty in May.

“I need to process everything that happened,” he wrote to me a few days after getting home. “It still feels like some kind of dream. And now being back is very mentally hard. Everything is confused and I need to put things in order.”


Emily Benedek has written for Rolling Stone, The New York Times, Newsweek, The Washington Post, and Mosaic, among other publications. She is the author of five books.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Gallant: 30 UNRWA employees participated in Oct. 7 massacre

Gallant: 30 UNRWA employees participated in Oct. 7 massacre

ANDREW BERNARD


The Israel defense minister told journalists that 1,468 of UNRWA’s 13,000 staff members in Gaza are members of Hamas or Palestinian Islamic Jihad.

.
Israeli Defense Minister Yoav Gallant speaks with Israeli soldiers at a staging area not far from the border with the Gaza Strip, Oct. 19, 2023. Photo by Chaim Goldberg/Flash90.

Yoav Gallant, the Israeli defense minister, told journalists that the Jewish state has intelligence showing that 30 employees of the U.N. Relief and Works Agency for Palestine Refugees in the Near East (UNRWA) took part in Hamas’s Oct. 7 terror attack on Israel.

The minister shared the names and photos of 12 UNRWA employees, whom Israel had previously said took part in the Oct. 7 attack, in the press briefing. The 12 include Faisal al-Naami, an UNRWA social worker who Israel says was visually identified in Israeli territory on Oct. 7 and was involved in kidnapping a soldier from the town of Be’eri.

Another, Ala Jouda, is an UNRWA Arabic religion teacher who is also a company commander in Hamas’s Nuseirat Battalion. He was arrested in Israeli territory.

According to Gallant, 1,468 of UNRWA’s 13,000 staff members in Gaza are members of Hamas or Palestinian Islamic Jihad.

Israel first reported in January that 12 UNRWA employees had taken part in the Oct. 7 attacks. That prompted 15 countries, including the United States, to announce that they were cutting off funding to the aid agency.

In response to the allegations, the United Nations launched an independent “review group” to assess whether UNRWA is maintaining its neutrality and responding appropriately to alleged breaches of that neutrality.

UNRWA critics told JNS that the panel, which includes organizations that praised South Africa’s claim that Israel is committing genocide, is inadequate to fix the problems with UNRWA.

“This is a farce, a desperate scheme to save UNRWA,” said Rich Goldberg, a senior adviser at the Foundation for Defense of Democracies, who studies international organizations.

“The United Nations does not recognize Hamas or Islamic Jihad as terrorist organizations, and this secretary-general has proven himself biased against Israel,” Goldberg told JNS. “UNRWA’s time has come to an end. The only reform that will protect U.S. taxpayers is ending UNRWA.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com