Archive | 2018/01/07

[ Dawid Warszawski ] – Czy Izrael uwikła się w wojnę z Iranem?

Bliski Wschód. Czy Izrael uwikła się w wojnę z Iranem?

   Dawid Warszawski


Prorządowa demonstracja w mieście Ahvaz w południowo-zachodnim Iranie, 3 stycznia 2018 r. To odpowiedź na tygodniową falę protestów przeciwko władzy ajatollahów, korupcji, bezrobociu i drożyźnie (Mehdi Pedramkhoo/Mehr News Agency/ AP)

Iran ma liczną ostrzelaną armię, miażdżącą przewagę w marynarce i artylerii, dwa razy więcej czołgów, program atomowy i korytarz łączący poprzez państwa wasalne Zatokę Perską z Morzem Śródziemnym. Saudowie, Amerykanie i Izraelczycy mają problem.

Izrael – przestrzegał dwa miesiące temu Daniel Shapiro, były amerykański ambasador w tym kraju – winien uważać, by nie dać się wciągnąć Arabii Saudyjskiej w zbrojną konfrontację z Iranem w Syrii. Trudno właściwie rozstrzygnąć, co jest w tych słowach bardziej zdumiewające: czy to, że poważny dyplomata na serio widzi takie ryzyko, czy też to, że jego ostrzeżenie potraktowano jako opinię zdroworozsądkową – ale bynajmniej nie wstrząsającą.

Ale zdumiony byłby jedynie taki analityk, który nadal opierałby się na dawnym oglądzie sytuacji bliskowschodniej, zgodnie z którym to konflikt izraelsko-palestyński – czy szerzej, izraelsko-arabski – jest głównym źródłem napięć w regionie. Dziś już wiemy, że tak nie jest, a zapewne tak nie było i w przeszłości. Ten lokalny konflikt był co najwyżej instrumentalizowany przez innych, ważniejszych graczy.

Krwawy Bliski Wschód

Przez niemal całą zimną wojnę Waszyngton i Moskwa walczyły ze sobą na Bliskim Wschodzie poprzez sprzymierzeńców. To nie oznacza, że prowokowały wojny między nimi ani że wojny te same w sobie nie miały znaczenia. To były autentyczne i krwawe starcia – ale tylko wpisanie ich w światową rywalizację supermocarstw nadawało tym konfliktom szersze znaczenie. Wystarczyło, by Egipt przeszedł z obozu sowieckiego do amerykańskiego, by wnet podpisano egipsko-izraelski pokój.

Wystarczyło następnie, by Organizacja Wyzwolenia Palestyny po upadku komunizmu utraciła patrona w Moskwie, a następnie została osamotniona po swym katastrofalnym poparciu dla Saddama Husajna w pierwszej wojnie w Zatoce, by rozpoczął się izraelsko-palestyński proces pokojowy – co z kolei wystarczyło do podpisania pokoju z Jordanią. Tylko Liban nie mógł się dołączyć, bo o jego polityce decydowała Syria, która – jako jedyna w świecie arabskim – utrzymała moskiewskie przymierze i mogła sobie pozwolić na kontynuację konfliktu.

Ale i tak, choć opinia światowa nadal skupiała się na problemie izraelsko-palestyńskim, prawdziwy konflikt bliskowschodni rozgrywał się gdzie indziej. Wojna iracko-irańska pochłonęła w latach 80. przynajmniej po 200 tys. ofiar po każdej ze stron i zakończyła się powrotem do stanu wyjścia. Iracką agresję przeciwko historycznemu wrogowi świata arabskiego wspierała znaczna jego część, z Arabią Saudyjską na czele. Równocześnie reżim Saddama wymordował od 50 do 180 tys. własnych Kurdów oskarżonych o współpracę z wrogiem. W tym samym czasie w Turcji rozpoczęła się wojna domowa z Kurdami, w której zginęło dotąd ponad 50 tys. ludzi.

Same te liczby pokazują, że konflikt arabsko-irański i kurdyjskie walki o niepodległość są znacznie bardziej krwawe i ważniejsze dla regionu od starć izraelsko-arabskich, które od 1948 r. kosztowały 115 tys. zabitych. A wszystko to, zanim doszło do wojen w Iraku i Syrii, z których każda pochłonęła kilkaset tysięcy ofiar śmiertelnych.

Testem znaczenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego dla pozostałych państw regionu był iracki atak na Izrael podczas pierwszej wojny w Zatoce. Mimo ostrzału rakietowego izraelskich miast koalicja pod egidą Waszyngtonu, lecz z udziałem państw arabskich się nie wykruszyła. Było jasne, że iracka okupacja Kuwejtu niepokoi te państwa znacznie bardziej niż izraelska okupacja syryjskiego Golanu czy spornych terenów na Zachodnim Brzegu Jordanu. Także krwawa palestyńska intifada kilka lat później wywołała w reszcie Bliskiego Wschodu odruch solidarności, lecz nic więcej. Zaś arabska wiosna – i zaraz potem teherańska zielona rewolucja – pokazały, że społeczeństwa regionu są świadome, że to nie Izrael jest winny ich nieszczęść.

Izrael pozostaje, rzecz jasna, w znacznym stopniu winny nieszczęść samych Palestyńczyków, tak jak rządy Turcji, Iranu, Iraku i Syrii winne są nieszczęść Kurdów. Nikt jednak nie twierdzi, że konflikt kurdyjski ma wymiar globalny ani że izraelskie represje wobec Palestyńczyków dorównują brutalnością irackim czy choćby tureckim wobec Kurdów. Nie chodzi przy tym o to, by politykę Jerozolimy wybielać, ale o to, by przywrócić rzeczywistą skalę problemu.

Izrael, mniejsze zło

Nawet międzynarodowe oburzenie, jakie – całkiem słusznie – wywołała amerykańska decyzja, by uznać Jerozolimę (a nie, jak zrobiła to Rosja, Jerozolimę zachodnią jedynie) za stolicę Izraela, więcej ma wspólnego ze stosunkiem świata do polityki Trumpa niż z rangą, jaką się tej kwestii nadaje. Co najwyżej wpisuje się ona w rytualne potępianie Izraela na forum ONZ (na ostatniej sesji Zgromadzenia Ogólnego przegłosowano 20 rezolucji wymierzonych w Izrael i pięć w inne państwa), które gwarantuje to, że Organizacja Współpracy Islamskiej ma w ONZ trzy dziesiąte wszystkich głosów.

Przewidywanego wybuchu arabskiego gniewu na ulicach jednak nie było. Nawet sami Palestyńczycy musieli przyznać, że w porównaniu z tym, co się dzieje w pozostałej części Bliskiego Wschodu, ich sytuacja jest właściwie nie najgorsza. „Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby w jakimś arabskim kraju dziewczyna zaczęła na ulicy bić żołnierza po twarzy?” – napisał palestyński bloger, komentując takie właśnie zachowanie Palestynki wobec izraelskiego mundurowego. Żołnierz nie zareagował, dziewczynę zatrzymano; sprawa jest w sądzie.

Ale sednem sprawy pozostaje zachowanie nie jednostek, lecz państw. Robert Satloff, szef waszyngtońskiego Instytutu Polityki Blisko-wschodniej, był w Rijadzie, gdy Trump wygłosił swe jerozolimskie oświadczenie. Następnego dnia spotkał się z następcą tronu i rzeczywistym władcą (król Salman jest poważnie chory), księciem Muhammadem. Książę o Jerozolimie i Trumpie niemal nie wspomniał, lecz w 80-minutowej rozmowie podkreślał znaczenie sojuszu z USA oraz nadzieje na pokój z Izraelem w przyszłości i zacieśnianie stosunków od dziś.

W objęciach Teheranu

Jest już banałem stwierdzenie, że obalając Saddama w drugiej wojnie w Zatoce, USA – które w latach 80. wspierały go przeciwko Iranowi – zlikwidowały jedyną arabską zaporę przeciwko perskiej agresji. I mniejsza już o to, czy agresywna polityka Teheranu spowodowana jest niebezzasadnymi obawami przed agresją arabską; liczą się rezultaty. Skutecznie wykorzystując narastający od lat bunt dyskryminowanych arabskich szyitów, szyickie mocarstwo perskie zhołdowało Irak, zdominowało Liban i (z pomocą Rosji) wygrało w Syrii wojnę dla dyktatury Al-Asada. Korytarz lądowy pod irańską kontrolą łączy dziś, po pokonaniu ISIS, Zatokę Perską z Morzem Śródziemnym. To sytuacja historycznie bez precedensu.

Co więcej, Iran – nadal wykorzystując rzeczywistą krzywdę arabskich szyitów – zyskał znaczne wpływy w Jemenie, gdzie saudyjska interwencja w wojnie domowej przyniosła już ponad 10 tys. śmiertelnych ofiar, a saudyjska blokada – głód dotykający 8 mln ludzi oraz epidemię cholery, która objęła milion osób.

W Bahrajnie, gdzie szyicką większością rządzi sunnicka dynastia i gdzie Saudowie też interweniowali, brutalność represji pcha społeczeństwo w objęcia Teheranu. Nie inaczej zaczyna być w saudyjskiej Prowincji Wschodniej, gdzie mieszka większość szyitów królestwa – i gdzie skupione są złoża naftowe. Siły rządowe, walcząc z rzeczywistą czy domniemaną irańską dywersją, zrównały tam z ziemią całe dzielnice miast. W odpowiedzi w powietrze zaczęły wylatywać rurociągi.

Iran dostarczył zaś walczącym w Jemenie z Saudyjczykami Hutim wyznającym odłam islamu zbliżony do szyizmu rakiety, które co jakiś czas odpalają w stronę samego Rijadu. Podobne, choć mniejsze rakiety zaczęto znów wystrzeliwać na Izrael z Gazy, gdzie sunnicki, lecz głęboko skłócony i z władzami Autonomii Palestyńskiej, i z sąsiednim Egiptem Hamas znów utrzymuje dobre stosunki z Teheranem. Zaś zniszczenie Izraela pozostaje zadeklarowanym celem irańskiej polityki.

W bezprecedensowym wywiadzie dla saudyjskiego dziennika „Elaph” szef sztabu armii izraelskiej generał Gadi Eizenkot powiedział w listopadzie, że jego kraj jest gotów do wymiany z Saudyjczykami informacji wywiadowczych na temat Iranu. Nawet bez tego irańska propaganda oskarża Rijad o sojusz nie tylko z wielkim – czyli Ameryką – ale też z małym szatanem, zaś teza, że to Izrael utworzył ISIS, by zaszkodzić muzułmanom, funkcjonuje na Bliskim Wschodzie jako pewnik. To, że ISIS nienawidziło i Izraela, i Saudów niewiele mniej niż szyitów, jest uważane jedynie za dowód żydowskiej podstępności.

Kto postawi się Iranowi

Trudno jednak nie zauważyć, że Rijad i Jerozolima rzeczywiście, w obliczu wspólnego wroga, współpracują ze sobą. W tej sytuacji ostrzeżenie Shapiro staje się jak najbardziej zrozumiałe.

Teheran bowiem odnosi – w Iraku, Syrii, Jemenie – zwycięstwa, gdyż jest potęgą militarną. Arabia Saudyjska, choć wydaje na wojsko 10 proc. swego produktu narodowego brutto (tylko Oman wydaje więcej, bo 16,7 proc.), a w liczbach bezwzględnych więcej niż jakiekolwiek inne państwo oprócz USA, Chin i Rosji (Iran jest na tej liście 19., za Izraelem i Turcją) – potęgą nie jest.

Ponad dwa i pół razy ludniejszy Iran ma stosownie liczebniejszą armię, miażdżącą przewagę w marynarce i artylerii, dwa razy więcej czołgów; jedynie w lotnictwie istnieje parytet ilościowy. Z powodu wieloletniego embarga nałożonego na Teheran Saudowie mają wprawdzie znaczną przewagę jakościową w sprzęcie, lecz przynajmniej część armii irańskiej jest ostrzelana (w Syrii straciła około tysiąca żołnierzy) i doświadczona. No i Iran ma program atomowy, którego celem jest bomba. Saudowie sfinansowali wprawdzie bombę pakistańską, lecz Islamabad ani myśli się teraz narażać Teheranowi.

Wszystko to było stosunkowo mało ważne, póki Rijad mógł liczyć na USA. Ale Obama podpisał, ku wspólnej wściekłości Izraelczyków i Saudów, porozumienie atomowe z Teheranem. Trump wprawdzie mówi, że chce je zerwać (a po jego realizacji obietnicy jerozolimskiej słowa takie trzeba traktować poważnie), ale zarazem nie chce zerwać z innym elementem polityki Obamy – wycofywaniem wojsk z Bliskiego Wschodu. Bez nich zaś saudyjska armia wygląda potężnie tylko na filmie animowanym, niedawno zrealizowanym w Rijadzie i rozpowszechnianym na całym świecie.

Widać na nim podstępny atak irańskiej marynarki na saudyjski statek z pomocą humanitarną, który cudem przekształca się we fregatę i zwycięsko odpowiada ogniem. Potem do akcji wchodzą saudyjskie rakiety, samoloty i czołgi, a na koniec w zdobytej irańskiej bazie generał Kassem Sulejmani, dowódca irańskiej gwardii republikańskiej, na kolanach błaga o łaskę.

W rzeczywistości Saudyjczycy już przegrywają konfrontację z Iranem – zanim doszło do pierwszej bezpośredniej wymiany ognia. Jedynie razem z Izraelem mają nie tylko wyrównane szanse, lecz nawet przewagę. Tyle tylko że Jerozolimie do tego sojuszu niespieszno.

***

Po pierwsze, przyszłość polityczna Saudyjczyków jest wyjątkowo niepewna. Książę Muhammad ben Salman objął władzę w czymś na kształt puczu, odsuwając poprzedniego następcę tronu, księcia Muhammada ben Najefa, potężnego szefa wywiadu; zrobienie sobie zeń wroga może się okazać złym posunięciem. Niewielu też sojuszników zyskał, aresztując pod hasłem walki z korupcją kilkuset innych książąt, w tym jednego z najbogatszych ludzi świata – Alwaleeda ben Talala. Zdobył popularność, zwłaszcza wśród młodych, zezwalając kobietom na prowadzenie samochodów i zapowiadając otwarcie kin – ale zraził tym do siebie konserwatywnych duchownych muzułmańskich. Zaś wszystkie trzy przełomowe inicjatywy międzynarodowe, które podjął – interwencja w Jemenie, blokada Kataru i próba zmuszenia premiera Libanu do dymisji – zakończyły się spektakularnymi klęskami; nieźle jak na 32-letniego pretendenta.

Zaś gra jest niezwykle ryzykowna: w Arabii Saudyjskiej rodzina panująca jest państwem. Gdyby doszło do buntu przeciwko następcy tronu, to państwo uległoby rozłamowi, a gdyby bunt nie został stłumiony, to mogłoby wręcz podzielić los porewolucyjnej Libii. Jeśli Jerozolima ma się wiązać z księciem, będzie wymagać czegoś namacalnego w zamian, bowiem nie ma żadnej pewności, że jego następcy zechcą honorować jego zobowiązania. Ale każde jawne proizraelskie posunięcie obarczyłoby jeszcze bardziej i tak mocno obciążoną hipotekę Muhammada. Obie strony będą więc współpracować dalej – ale ostrożnie i nieufnie.

Po drugie, jak się nagle i nieoczekiwanie okazało, niepewna jest też przyszłość Iranu. Nawet jeśli obecna fala protestów zostanie stłumiona, to hasło: „Nie Gaza, nie Liban – oddam życie [tylko] za Iran”, wznoszone na demonstracjach, zapomniane nie zostanie. Agresywną, a więc kosztowną politykę zagraniczną – sam tylko Hezbollah kosztuje Iran 800 mln dol. rocznie – można prowadzić tylko albo z poparciem społeczeństwa, albo skutecznie je kneblując. Tego pierwszego mułłowie już najwyraźniej nie mają, tego drugiego zaś już chyba nie potrafią. Powinno to skutkować ograniczeniem ekspansji – ale jakże trudno byłoby się reżimowi z tym pogodzić właśnie teraz, gdy upragniony mocarstwowy cel jest w zasięgu ręki. Może lepiej jednak wziąć demonstrantów za słowo zamiast za twarz i kazać im ginąć dla Iranu? Na przykład na froncie saudyjskim?

Po trzecie, rakiety z Gazy są dla Jerozolimy problemem – ale Izrael i Egipt kontrolują granice enklawy, więc problem jest pod kontrolą. Inaczej niż w Libanie, gdzie Iran robi, co chce. Według izraelskiego wywiadu Teheran dostarczył Hezbollahowi przynajmniej 120 tys. rakiet i produkuje kolejne, już na miejscu, w Libanie i Syrii. Sterowane rakiety średniego zasięgu, stanowiące dla Izraela największe zagrożenie, są importowane z Iranu. Izraelowi udało się zniszczyć kolejne ich dostawy, ale nie może mieć pewności, że unieszkodliwił wszystkie. W wypadku wojny taka rakieta wycelowana w śródmieście Tel Awiwu czy reaktor w Dimonie musi spowodować gigantyczne straty – a żaden, nawet najdoskonalszy system antyrakietowy nie sprosta, jeśli Hezbollah odpali tysiące rakiet dziennie, powodując setki ofiar.

Innymi słowy, ewentualna konfrontacja z Iranem w Syrii może się okazać dla Izraela zbyt kosztowna.

***

Ale może się okazać też nieuchronna. Al-Asad likwiduje enklawy powstańców przy granicy izraelskiej – i nie będzie się przejmował tym, że podczas wojny domowej Izrael zachował ścisłą neutralność. Zaś Hezbollah i Irańczycy przy Golanie to dla Izraela czerwona linia jak irańska bomba – ale „zlokalizowana” odpowiedź militarna może być niemożliwa ze względu na rakiety Hezbollahu.

I dlatego wyobrażalne jest, że Izrael zaatakuje nie irańskie pozycje w Syrii, lecz sam Iran. Nie ze względu na zbliżenie z Saudami, lecz kierowanie się obroną przed egzystencjalnym zagrożeniem.

Obroną, która nie będzie możliwa, kiedy Iran już będzie miał bombę – i która nie byłaby konieczna, jeśli Ameryka pozostałaby dominującą siłą wojskową na Bliskim Wschodzie.

Który coraz mniej jest podobny do naszych wyobrażeń o nim.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Warning of Aid Cut to Palestinians – Trump.

Trump Administration’s Warning of Aid Cut to Palestinians Is Response to PA Intransigence, Experts Say

Algemeiner Staff


US President Donald Trump at the White House. Photo: Reuters / Kevin Lamarque.

Warnings from the Trump administration of a cut-off in American financial assistance to the Palestinian Authority serve notice on Palestinian leaders that Washington expects a fundamental shift in their approach to peace talks with Israel, experts and policy analysts said on Wednesday.

In an early morning tweet on Wednesday, Trump declared that the US gives Palestinians “HUNDRED OF MILLIONS OF DOLLARS a year and gets no appreciation or respect. They don’t even want to negotiate a long overdue peace treaty with Israel … with the Palestinians no longer willing to talk peace, why should we make any of these massive future payments to them?”

Trump’s tweet followed earlier comments by his ambassador to the UN, Nikki Haley, who told a press conference in New York that the US president “has basically said he doesn’t want to give any additional funding, or stop funding, until the Palestinians agree to come back to the negotiation table,” when asked about future US funding for the UN Relief and Works Agency for Palestine Refugees in the Near East (UNRWA).

“I think what the president and Ambassador Haley are really saying is that the billions in American aid are a gift, not a right,” Elliott Abrams — who served as deputy assistant to the president and deputy national security adviser in the George W. Bush administration – told The Algemeiner.

“Palestinians ought to think about their words and conduct if they expect the gift to continue,” Abrams said.

A leading American critic of UNRWA’s role in perpetuating the conflict between the Palestinians and Israel said the Trump administration’s tougher approach reflected a sense of duty to the American taxpayer.

“The US has been a long time provider of aid to the Palestinian Authority, and in particular to UNRWA, with hardly any accountability or transparency of these monies,” Asaf Romirowsky — a fellow at the Middle East Forum and the author of a book on Palestinian refugee funding — told The Algemeiner.

“UNRWA has worked toward ensuring the conflict will never end through the perpetuation of refugee status for the Palestinians,” Romirowsky said.

Unlike other refugee populations, UNRWA enables Palestinians to transfer refugee status to their descendants — a population that has grown to nearly 6 million dependents. Critics argue that gives ordinary Palestinians no incentive to abandon the historical conflict with Israel.

“Holding the PA accountable is not only needed, but also a requirement for US taxpayers who have been funding this enterprise,” Romirowsky said.

The US is the PA’s largest international donor, providing over $700 million in indirect aid to the PA and to UNRWA in 2016. Trump’s warning of an aid cut on Wednesday comes on top of the passage last month by the US House of Representatives of the Taylor Force Act, which similarly confronts the PA with the prospect of an end to US aid as long as it pays generous monthly salaries and other benefits to the families of slain or convicted Palestinian terrorists.

Palestinians condemned Trump’s comments unreservedly. Hanan Ashrawi, a member of the PLO’s executive committee, said in response: “We will not be blackmailed.” Nabil Abu Rdainah, a spokesman for PA President Mahmoud Abbas, remarked that “Jerusalem is not for sale, neither for gold nor for silver.”

Trump drew praise from a cabinet minister in Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu’s government, but also warning from an ex-Israeli peace negotiator of the dangers in cutting off financial assistance to the Palestinians.

Culture Minister Miri Regev, a member of Netanyahu’s Likud party, welcomed Trump’s aid comments, saying on Army Radio: “I am very satisfied (Trump) is saying the time has come to stop saying flattering words (to the Palestinians).”

But opposition politician Tzipi Livni, an ex-peace negotiator, said “a responsible and serious (Israeli) government” should quietly tell Trump that it would be in Israel’s interest to prevent a “humanitarian crisis in Gaza” and to continue to fund Palestinian security forces cooperating with Israel.

Israel’s deputy minister for diplomacy, Michael Oren, praised Haley on Twitter for making clear that there would be material consequences to continued Palestinian intransigence.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


Co naprawdę dzieje się w Hebronie?

Co naprawdę dzieje się w Hebronie?

    Malgorzata Koraszewska



Hebron, miasto mające około 200 tysięcy mieszkańców. Ma większość arabską i długą żydowską historię. O sytuacji w tym mieście opowiada jego mieszkanka.

 


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com