Archive | 2019/01/23

Natan Gurfinkiel: sami żydzi i cykliści – notatki z brulionu (1,2,3)

Sami żydzi i cykliści – notatki z brulionu

Natan Gurfinkiel


w polsce żyd nie jest wrogiem – wróg jest żydem – (marek edelman)

Przydługie życie z antysemityzmem utwierdza mnie w przekonaniu, że dr edelman miał rację. ilekroć ktoś w jakikolwiek sposób naraził się nosicielom patriotycznych genów, a miał słowiańsko brzmiące nazwisko, natychmiast zwolennicy obecnej, a przeciwnicy poprzedniej władzy, zaczynali grzebać mu w genealogii. usiłując wytropić wroga, który musiał przecież być żydem,(lub przynajmniej cyklistą , skoro już dał się poznać jako wróg). stąd brały się slogany w rodzaju: mazowiecki, żyd sowiecki

znakomity rysownik andrzej czeczot miał chyba przebłysk geniuszu, gdy nagabnięty czy jest żydem, odpowiedział: jeszcze nie.

ja doznałem podobnej iluminacji wiele wcześniej, tyle tylko, że w przeciwstawnym kierunku.

po wojnie ojciec zaproponował, byśmy zmienili nazwisko, bo nasze bardzo jest niepraktyczne w obecnej sytuacji – jak się wyraził. mógł to zrobić nie pytając mnie o zdanie, bo byłem niepełnoletni, ale najwidoczniej nie chciał być despotycznym rodzicem.

– tato, powiedziałem. czy naprawdę wydaje ci się, że jak otrzymasz nazwisko z końcówką – ski, to już przestaniesz być żydem? i jak inni mają cię szanować, kiedy ty wpierasz się samego siebie i udajesz kogoś innego? nie chcesz wyjechać do krewnych w buenos aires, dobrze, zostańmy. ale będę tu mieszkał dopóki da się funkcjonować z naszym nazwiskiem, a jak nie będę mógł, to wyjadę.

przypomniałem ojcu tę rozmowę po 23 latach, kiedy przyjechałem do gdańska żeby pożegnać się z rodziną.

 ***

kiedyś, w czasie studiów opowiedziałem szmoncesowy dowcip. mój bardzo czujny i niezbyt rozgarnięty kolega poszedł do dziekana ze skarga, że natan gurfinkiel jest antysemitą.

– z tym anty, to chyba spora przesada, odpowiedział dziekan. ma on niejedno na sumieniu, ale żeby aż tak, to nie.

***

mój czujny kolega, z którym mieszkaliśmy razem w akademiku na kickiego, po tym zapewnieniu dziekana, że nie jestem anty udobruchał się i nawet starał się być dla mnie miły. kiedyś w niedziele wyszedłem na miasto i wróciłem po kilku godzinach.

– wiesz, szkoda że cię nie było, bo nadawali przez radio koncert i na skrzypkach grał jakiś nachim jechudka. nawet mi się podobało.

 ***

moja szkoła powszechna nr 81 przy ulicy okopowej w warszawie, była dwureligijna, uczniów z domów chrześcijańskich było mniej więcej tyle samo, co z żydowskich. poranna modlitwa w sali gimnastycznej była neutralna („kiedy ranne wstają zorze”) mogła więc być odśpiewywana przez wszystkich. dzielone były lekcje religii. prowadził je ksiądz i świecki katecheta wyznania mojżeszowego, pan lewinson, prywatnie przyjaciel moich rodziców. mój niewierzący ojciec upominał mnie, bym pilnie przykładał się do nauki, bo jak tłumaczył, nie chciał wysłuchiwać wymówek od pana lewinsona.

– więc jest bóg, czy go nie ma? – pytałem. Jeszcze – czy może jest tak, że żydowski bóg istnieje, a chrześcijańskiego nie ma – lub odwrotnie?

– bóg jest jeden, powiedział ojciec.

– ale przecież sam tłumaczyłeś mi, że go nie ma…

– jak będziesz starszy, to zrozumiesz.

miałem zrozumieć jeszcze niejedno. dyrektorka szkoły była damą ze sfer legionowch, żoną rotmistrza ułanów. kiedyś w czasie dużej przerwy wywiązała się bójka między moimi kolegami z równoległej klasy i katolicki uczeń wyzwał swego żydowskiego kolegę od parchów.

dyrektorka przerwała lekcje i kazała nam się zgromadzić w sali gimnastycznej. ten, który obraził kolegę musiał podać mu rękę i przeprosić na oczach całej szkoły.

– nie będę tolerowała takich zachowań, powiedziała dyrektorka. wszyscy jesteśmy polakami, niezależnie od tego do jakiej świątyni chodzimy się modlić…

 ***

Pamiętam, że mama była zbudowana postawą dyrektorki.

– nic z tego nie rozumiesz, odezwał się ojciec. ona powiedziała: chcecie wyzywać się od najgorszych, macie ochotę się bić – róbcie to poza szkołą…

 ***

jak na ramola przystało, to ojciec nic nie rozumiał. można oczywiście załatwiać swe porachunki z dala od szkoły, ale przyjemność już nie ta.

mieliśmy w naszej klasie ekskluzywny i zakonspirowany klub dyskusyjny. na jednym z zebrań zastanawialiśmy się dlaczego dorośli są tacy głupi…

Byłem we wrocławiu, żeby zrobić nagrania do mojej audycji o problemach transportu. drogówka zatrzymywała ciężarówki dowożące żywność do sklepów. były tak zdezelowane, że jazda w każdej chwili groziła kraksa. miejscowe władze naciskały na drogówkę, żeby łagodniej egzekwowała przepisy, bo jak nie dowiezie się żywności, to będą strajki – PRL w naturalistycznym zbliżeniu. .

niekiedy udawało się przepychać takie rzeczy przez cenzurę, wiec pozwolono mi spróbować szczęścia

przed odjazdem spotkałem się z przyjacielem. chodziłem z nim po rynku . była druga połowa lutego, po zdjęciu „dziadów” z afisza, po pamiętnym zebraniu w związku literatów, na którym stefan kisielewski mówił o dyktaturze ciemniaków, za co został pobity na ulicy przez nieznanych sprawców.

przyjaciel mój, janusz g. był doktorem praw, lecz zajmował się historią doktryn politycznych. wyczuwaliśmy obydwaj, że nie skończy się na ocenzurowaniu mickiewicza, besztaniu literatów i spuszczaniu manta zbyt elokwentnym pisarzom. czuło się, że coś wisi w powietrzu.

– januszu, powiedziałem. ta władza jest totalnie głupia. ja bym zaczął od wytłumaczenia trudności, bo samym mickiewiczem żołądków się nie napcha. więc bym wyjaśnił, że po wojnie czerwcowej, żeby odwrócić od siebie podejrzenie o syjonizm, żydzi wykupili wszystką wieprzowinę.

– to jest żydowski sofizmat. trzeba całkiem inaczej. walnął się pięścią w tors: żydzi – są – winni – jaaa – wam– to – mówię! aryjczycy – naród rycerski i taki przekaz kupią bez chwili wahania

po kilku latach od tej przechadzki , już z kopenhagi, zadzwoniłem do henia frydlendera w paryżu:

– heniu, dawnośmy się nie widzieli. co porabiasz, jak żyjesz?

–żyd nie żyje – odpowiedział w nienagannym jidisz, żyd się ratuje.

henio był legendą warszawskiego środowiska dziennikarskiego

przed wojną wyjechał na studia do paryża. po kampanii wrześniowej, kiedy we francji zaczęły się formować oddziały wojska polskiego, zgłosił się na ochotnika. został przydzielony do brygady podhalańskiej. walczył pod narwikiem i został odznaczony medalem przez króla haakona. po nieudanej ekspedycji norweskiej wrócił do francji i walczył w ruchu oporu.

po wojnie został redaktorem naczelnym wydawanej przy wsparciu ambasady „gazety polskiej”.

na przełomie lat 40. i 50. jules moch – minister spraw wewnętrznych w gabinecie rené mayera – przeprowadził deportację wschodnioeuropejskich komunistów, którzy nie mieli obywatelstwa francuskiego. z racji pełnionej funkcji, henio był łatwą ofiarą i został wysiedlony do polski.

w warszawie pracował w „sztandarze młodych”, a później w tygodniku „dookoła świata” , gdzie występował pod pseudonimem „filipek”. pisał niewiele, ale był znakomitym redaktorem, inspiratorem i organizatorem. mówiono o nim, że był najlepszą w polsce jednoosobową szkołą dziennikarską.

po moim powrocie wyczuwaliśmy już wszyscy, że to radio, w którym nie wszystko co chcieliśmy nadawać, mogło być emitowane, ale wewnątrz gmachu mówiliśmy o wszystkim bez najmniejszych zahamowań, przestało istnieć. na korytarzach trzeba było rozmawiać nieledwie szeptem. bo w gmachu pojawiło się nagle wielu nowych dziennikarzy. zapytywani przez nas o poprzednią pracę, plątali się w zeznaniach, ale nie przejmowali się tym zbytnio, bo wyczuwali, że do nich należy przyszłość.

któregoś dnia spacerowałem długim korytarzem z kolegą

– wiesz, to szambo jest tak napełnione, że lada dzień wywali.

zdziwiłem się, że – widząc jak zmienia się atmosfera w gmachu – niefrasobliwie kolportuje te opinie, podając źródło. jedyne, o co go posądzałem, to niefrasobliwość.

po jakichś dwóch lub trzech tygodniach przeczytałem w „trybunie ludu” artykuł o syjonistycznych knowaniach wewnątrz radia, a w artykule zdanie: jeden z zajadłych syjonistów ośmielił się przyrównać polskę do szamba. artykuł podpisany był przez jednego z zastępców radiowego redaktora naczelnego, ale autora informacji można było łatwo rozpoznać. nadal byłem przekonany o lekkomyślności naszego sympatycznego i inteligentnego kolegi, ale wkrótce potem wstąpił on do partii. jego lubiana przez wszystkich miła i ładniutka żona odeszła od niego.

– nie potrafię być żoną folksdojcza, powiedziała.

w radiowej kawiarni układałem zapowiedzi do audycji: fryderyka chopina koncert e–mol opus 11, na fortepian z orkiestra, grał syjonista artur rubinstein. nie zapominałem też o amatorach mniej wysublimowanych wrażeń muzycznych: gilbert becaud zaśpiewa piosenkę syjonista warszawski

znowu czekał mnie wyjazd.

– strasznie mi się nie chce tłuc do rzeszowa, powiedziałem swemu redakcyjnemu koledze, jackowi.

– już nie musisz. pani ewa (nasza szefowa) powiedziała do mnie : jak ja to mam oznajmić natanowi? nie przejdzie mi to przez gardło. zaoferowałem się z pomocą.

– natan nie jest dziewicą, więc to załatwię…

– och, dziękuję. jak już miałem coś takiego usłyszeć, to wolę od ciebie, niż od naszej egzaltowanej szefowej…

gdy po latach odwiedziłem henia w jego malutkim paryskim mieszkanku w XIV dzielnicy, wyciągnął z szuflady egzemplarz „trybuny ludu”. zobaczyłem tytuł:

towarzysz frydlender na prawo żyć w swojej ojczyźnie – polsce ludowej

mój jedenastoletni naonczas syn paweł nie znał chyba terminu „folksdojcz”, ale bezbłędnie wyczuwał sytuację.

– pani renia (nasza sąsiadka) będzie musiała oddać psa.

– dlaczego tak myślisz?

– bo pies musi mieć panią. a jak ona wstąpiła do partii, to jest teraz towarzyszką.

jechałem taksówką, żeby wesprzeć  koleżankę z pracy. jej syn był jednym z animatorów studenckich strajków. chłopiec dostał wyrok, jego mama jechała na pierwsze widzenie

– na rakowiecką proszę…

– to już wiem gdzie mam stanąć. trzeba się było tak wychylać ?

– studenci mają rację. oni walczą też o pana sprawy powiedziałem, robiąc mu mały wykład na temat bieżących wydarzeń.

– ty chyba zwariowałeś, powiedziała, gdy wysiedliśmy z wozu. po co wdajesz się w takie rozmowy? przecież duża część taksówkarzy, to konfidenci. on mógłby ci zdrowo zaszkodzić.

– taksówkarze nie są od wyłapywania. ci spośród nich, którzy współpracują z SB, to tylko ankieterzy, więc niech adresaci informacji dowiedzą się, co się myśli o nich i ich pracodawcach.

któregoś dnia nadziałem się w mieście na zosię, naszą cenzorkę z budynku na malczewskiego.

– natanie, powiedz, czy ty wierzysz w spisek syjonistyczny?

– zosiu śliczna, obowiązuje nas tak ścisła konspiracja, że znam tylko jednego spiskowca. oglądam go codziennie w lustrze, kiedy się golę (wtedy jeszcze nie miałem brody)

– z tobą to nawet nie da się poważnie porozmawiać…

z trudem powstrzymałem się od uwagi, że odpowiedź winna być równie mądra jak pytanie.

– natanie, pozwól się zaprosić na drinka, w jakimś miejscu na zewnątrz od naszego gmachu, odezwał się do mnie staszek – kolega z redakcji dziennika radiowego. mam ci coś ważnego do powiedzenia.

kiedy usiedliśmy przy stoliku w pobliskiej kawiarni, staszek zaczął swą spowiedź dziecięcia wieku:

– nie mówiłem ci tego nigdy, żeby nie sprawić ci przykrości, ale zawsze uważałem się za antysemitę. a teraz mam ogromną potrzebę solidaryzowania się z tobą, bo nie będę antysemitą na rozkaz komunistów. oni wszystko potrafią spartolić, nawet antysemityzm, który, oczyszczony z nawarstwień i prymitywnej nienawiści jest głosem intelektualnej debaty nad kształtem państwa. ja jestem państwowcem, a twoi pobratymcy zawsze siali destrukcję. dziś nie zaznałbym jednak spokoju, gdybym ci nie powiedział, że to, co się dzieje, napełnia mnie wstrętem…

na kilka dni przed tą rozmową sekretarka w mojej redakcji powiedziała mi, że pali się ze wstydu.

– wiesz, czuję się tak, jakbym osobiście wyganiała cię z polski, choć wiem, że nigdy byś tak o mnie nie pomyślał.

na spędzie u przyjaciół opowieść o skruszonym antysemicie wzbudziła sensację.

– gdzie się taki uchował?

– jak to gdzie, przecież każdy jako tako rozgarnięty człowiek wie, dlaczego żadna autorytarna władza nie lubi żydów.

– bo są mądrzejsi od niej?

– to przecież żaden wysiłek być mądrzejszym od takiego czegoś. władza nie lubi ich, bo domaga się ślepego posłuszeństwa, a żydzi wychowywani są na obywateli, nie na poddanych. wystarczy pójść do synagogi, żeby to zauważyć. każdy może powiedzieć rabinowi, że nie zgadza się z jego poglądem na jakąś sprawę. rabin nie dyscyplinuje członka kongregacji. cierpliwie go wysłuchuje i stara się przekonać.

– jak więc despotyczna władza może lubić coś takiego?

na szczęście dla niej są jeszcze całe zastępy ludzi z ogromną, niezaspokojoną potrzebą nienawiści. te emocje działają jak narkotyk…

chodziłem po mieście, bo miałem dużo czasu. spotykałem ludzi, których znałem od lat. któregoś dnia nalazłem na zygmunta kałużynskiego.

– no i co wyjeżdżasz, jak słyszałem?

– dobrze słyszałeś

– powiedz mi, co najbardziej wpłynęło na twoją decyzję, bo przecież takie postanowienie jest wynikiem rozmyślań. więc co?

– moje nazwisko.

– ? – ludzie różnie się nazywają…

– właśnie. ja nigdy nie nazywałem się różnie. moje nazwisko jest takie samo od stuleci i na tym polega problem. jak już wszyscy wyjadą i jakiś polityk z zachodu oświadczy, że wypędziliście wszystkich żydów, więc dokończyliście to, co zapoczątkował hitler, wówczas będziecie mogli triumfalnie zapytać : jak to, a gurfinkiel?

bałem się, że ze z rozpędu ustanowią tytuł żydowniczego polski ludowej i wpadną na pomysł, żebym to ja nim został.

pomyślałem więc sobie – póki jeszcze wypuszczają, trzeba chwytać okazję…

carpe diem, czyli w wolnym przekładzie – karp po żydowsku.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


FRANCE TRIES TO HUMILIATE ISRAEL’S EUROVISION CHAMPION

NO HOLDS BARRED: FRANCE TRIES TO HUMILIATE ISRAEL’S EUROVISION CHAMPION

SHMULEY BOTEACH


BDS activists tried to disrupt a French performance of Netta Barzilai, the reigning Eurovision champion from Israel.

NETTA ATTENDS the news conference after winning the Eurovision Song Contest 2018 in Lisbon, Portugal.. (photo credit: PEDRO NUNES/REUTERS)

Istill remember the shrieks of joy on Saturday night, May 12, in Jerusalem. I was at a friend’s house where there was a big party for the moving of the American Embassy to Jerusalem that would take place two days later. Many American Jews and pro-Israel Christians had come for the great celebration, and we were already, understandably, in a joyous mood.

Was that why everyone was screeching in the kitchen? Focused on a day we had waited for over a quarter century (and in many ways for 3,000 years) since the US Congress had passed legislation to move the embassy, it made perfect sense that people were singing at the top of their lungs.

But no, it was something else. Another event was taking place in Portugal, and most of Israel was focused on the far end of Europe on another startling moment for Israel, this one cultural.

Israel had won the Eurovision Song Contest, the world’s biggest contest for the performing arts. And although this was Israel’s fourth victory, in many ways it was the Jewish state’s sweetest victory.

Firstly, it was the first time the country had won in two decades, since Dana International was victorious with the song “Diva” in 1998. But back then there was no Boycott, Divestment and Sanctions movement, no global effort to boycott Israel. Sure, the Arab countries were always trying to destroy Israel, either with military onslaughts or economic boycotts. But the rest of the world was not on board. But with BDS in the new millennium, man – especially in Europe – had joined the bandwagon. This was especially true when it came to the arts and live concerts.

Roger Waters and other hard-core antisemites launched a campaign to bully singers and artists to cease performing in Israel. Useful idiots like Natalie Portman, though born in Jerusalem, decided to join the boycott as well. Till today the pressure on artists not to perform in Israel is immense. When our organization, The World Values Network, published a full-page ad calling out the New Zealand singer Lorde for her bigotry in boycotting Israel, Waters mustered a letter signed by 100 top artists criticizing us and defending Lorde’s boycott.

Such is the support for BDS in the artistic community.

Then along came Netta Barzilai.

With a stunning victory and the unforgettable song, “Toy,” Netta dealt the BDS movement a catastrophic blow with her victory at the Eurovision. Now, not only would artists from all over Europe be coming to Israel for the 2019 competition, but the entire world would be watching Tel Aviv as Israel becomes the center of the world of the performing arts.

Talk about a turnaround. And it all stemmed from the brave performance of one 25-year-old woman.

It made perfect sense, therefore, that Netta would become a primary target for BDS and its antisemitic warriors. Netta was an especially rich target because of how incredibly proud she is as a Jewish and Israeli woman. There is no apology in Netta whatsoever for being a citizen of the world’s only Jewish state.

I watched Netta perform live in the United States and was overwhelmed by the verve and liveliness of her concert. It was unforgettable. I decided then and there that we had to host Netta in New York and at America’s foremost concert venue, Carnegie Hall.

Then came the news this past Saturday night that in a live performance in Paris a BDS troupe tried to humiliate Netta in front of all of France as she appeared as Eurovision champion. The protesters held disgusting, openly antisemitic signs, written in French (what else?), which read: “No to the Eurovision 2019 in Israel.” BDS France took credit for embarrassing the Israeli star on its Twitter page, using the hashtags “#DestinationApartheid” and also “#BoycottEurovision2019.”

The defense on the part of the French broadcaster, France 2, was, shall we say, less than robust. “Eurovision is, above all, entertainment on a unique international scale and open to great artistic diversity. Music, which has no borders, represents a universal ambition of dialogue between peoples, openness and living together.”

Huh? What does that gobbledygook even mean? Shouldn’t it have said something like, “We are incredibly proud that the reigning Eurovision champion, Netta Barzilai of Israel, graced us with her presence on our TV show, which was for French competitors to represent our country in Eurovision. We will brook no embarrassment of our esteemed guest, and we condemn those who sought to humiliate her. Netta, we apologize profusely for this disgusting display and want to make it clear that it in no way represents French hospitality.”

But no, they didn’t say that.

Which is why we in the global Jewish and pro-Israel community must rise to Netta’s defense. Netta Barzilai is an Israeli hero and should be championed as such.

On March 28 at Carnegie Hall, as part of our Champions of Jewish Values International Awards Gala, we will present to Netta the “Light of Israel Award,” and she will perform live at Carnegie Hall. We will demonstrate to the world how proud the Jewish community is to have a champion of her caliber and for Israel to have such an impressive ambassador. In so doing, we will deal yet another blow to the antisemitic BDS movement, which seeks Israel’s economic destruction and the Jewish people reduced back to vassal status.

That will, of course, never happen. We are never going back to those dark days when Jews were subservient. Jews are no better than people and they are no worse. We demand equality, we will suffer no bigotry, we will accept no prejudice.

We are the chosen people, a light unto the nations. We have never understood this to mean any kind of superiority, but, rather, the divine responsibility to teach the world about the infinite worth of every individual, created equally in the image of the divine. The Jews were chosen to share with the world the Ten Commandments, a moral code by which we must all live, and whose guiding spirit is that there is a right and wrong in the world, moral ethics that govern human behavior.

And if there one thing we have learned is wrong, 70 years after the Holocaust, it is that calling on boycotts of Jews and the economic destruction of the Jewish people is a slippery slope that leads to horrors that beggar the imagination.

Netta, we thank you and celebrate you. You have given the world Jewish community so much joy and pride.

And while New York is not Jerusalem, it has a robust and proud Jewish community that cannot wait to host you as the Jewish champion of the entire world.


The writer, “America’s rabbi,” whom The Washington Post calls “the most famous rabbi in America,” is the international best-selling author of 30 books, including his most recent, The Israel Warrior. Follow him on Twitter @RabbiShmuley.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israeli-Born Explains How Antisemitism Drove Him From Music

Israeli-Born Rap Pioneer in Germany Explains How Antisemitism Drove Him From Music Scene He Helped Create

Ben Cohen


Israeli-born German rap pioneer Ben Salomo has left the country’s hip-hop scene because of growing antisemitism. Photo: YouTube screenshot.

An Israeli-born pioneer of rap music in Germany has announced that he is quitting the local hip-hop scene he helped to foster, citing rising antisemitic sentiment as the reason.

In an interview published in the New Year edition of Lyrics, a Swiss magazine dedicated to Europe’s thriving hip-hop culture, Berlin-based rapper and TV presenter Ben Salomo said his repeated encounters with antisemitic lyrics and anti-Jewish hatred among his fellow rappers had forced him to leave the scene with “a heavy heart.”

“These incidents were the nails in the coffin of my passion,” Salomo — who was born in the Israeli city of Rehovot in 1977 as Jonathan Kalmanovich — told the magazine.

In the interview, Salomo discussed moving to Berlin with his family at the age of four, explaining that he had first experienced antisemitism at school, both from immigrant Turkish and Arab youths as well as native Germans. His discovery of hip-hop — which first emerged among African-American musicians in New York City’s Bronx borough in the late 1970s — was liberating, as the scene “was a home for everyone,” he said.

“No matter what skin color, nationality or religion — you were welcome,” Salomo said. “Hip-hop was a counter-concept to the exclusion that I had experienced in everyday life so far.”

Salomo’s own career as a rapper and hip-hop promoter began in 1997. With the launch of Berlin’s legendary hip-hop night “Rap on Wednesday” two years later, Salomo became a leader of the nascent German hip-hop scene. More recently, Salomo experienced success on YouTube with a weekly video version of “Rap on Wednesday.”

But last May — tired of the antisemitism that was increasingly penetrating the hip-hop scene — Salomo announced that he was closing down “Rap on Wednesday.” In his interview with Lyrics, the rapper explained that he had been painfully aware of the antisemitism around him for more than a decade, and that he had attempted to fight back. “This whole generation of teenagers, who had confronted me with their hatred of Jews earlier in school, discovered rap as a form of expression and gained a foothold in the scene,” Salomo said.

“In 2006, I had an appearance in Berlin-Kreuzberg at the demonstration for the first of May,” Salomo recalled. “Immediately after my performance, Deso Dogg, a Berlin gangster rapper who professed radical Islam and moved to Syria to join the ISIS ‘jihad,’ stepped onto the stage and grabbed a Hezbollah flag from his backpack. When the more than 2,000 people in front of the stage saw this, they broke out in a frenetic jubilation.”

Continued Salomo: “That was really scary and made me doubt the integrity of this hip-hop scene for the first time.”

Salomo said he had tried to establish some ground rules for rappers without stifling the scene’s creativity.

“Keywords used in right-wing extremist circles — such as the ‘N-word,’ ‘Dirty Muslim” or ‘Judensau’ (Jewish pig) — are not compatible with the values ​​of hip-hop culture,” he argued. “Controversial word games, which are contextualized, are fine. Even if it is distasteful and politically incorrect, you should be allowed to say things like, ‘I’ll take you to Mecca,’ or, ‘I’m p_ing on the Western Wall.’”

But, he explained, “many fans and rappers were not ready to accept these rules. The desire to break taboos was way too big — no matter who got hurt.”

Salomo released his own album in 2016, telling the Bild newspaper at the time, “I’m the first Jew to release a rap album in Germany.” Titled Es Gibt Nur Einen (“There is Only One”), the critically-praised record featured Salomo rapping in both German and Hebrew, with a cover that showed Salomo hiding his face with his hands while standing in front of a Star of David.

“The Jewish musical culture was eradicated years ago in Germany,” Salomo said on the album’s release. “It took some time for something to flourish again on the scorched earth.”

But in his most recent interview, Salomo gave no indication that he would ever return to Germany’s hip-hop scene.

“Antisemitism must not be tolerated and everyone involved in this scene is responsible,” Salomo said. “Business is going according to plan, but as a culture, German hip-hop is dead.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com