Szermierze słowa: Witkacy, Schulz, Gombrowicz
Janusz R. Kowalczyk
Witkacy, autoportret, fot. z kolekcji E. Franczak i S. Okołowicza, Bruno Schulz, fot. D. Łomaczewska/East News, Witold Gombrowicz, fot. M. Grinberg
Witkacy, Schulz, Gombrowicz. Trzech szermierzy słowa, którzy wypowiedzieli walkę skostniałej tradycji. Trójka indywidualistów, którzy na literackiej mapie wytyczyli nowe wspaniałe szlaki.
“Było nas trzech, Witkiewicz, Bruno Schulz i ja, trzech muszkieterów polskiej awangardy z okresu międzywojennego. Jak się teraz okazuje, ta awangarda nie była taką sobie znów efemerydą” – odnotował Witold Gombrowicz w swoim “Dzienniku”.
Z perspektywy dziesięcioleci możemy się zastanowić, czy Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego), Brunona Schulza i Witolda Gombrowicza więcej łączyło, czy dzieliło. Co przeważało w ich wzajemnych stosunkach: podobieństwa czy różnice? Oddajmy głos samym zainteresowanym.
Witkacy o Schulzu
“Sklepy cynamonowe” wspaniałe. Gdyby tak Szulz [!] opisał cały świat, a nie jeden zakamar jego, byłby najgen[ialniejszym] pis[arzem] świata.
[list do żony, 1 marca 1934]
“Cynamonowe ogrody” [!] Schulza wspaniałe. Dostań to skądsiś, przeczytaj i donieś, co myślisz.
[list do żony, 3 marca 1934]
Przeczytajcie “Sklepy Cynamonowe” Bruno[na] Schulza – rzecz wysze pierwawo sorta.
[list do Heleny i Teodora Białynickich-Birulów, 11 marca 1934]
Jan Kochanowski, Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy), Roman Jasiński i Bruno Schulz, Warszawa 1934, fot. Jan Kochanowski / archiwum E. Jasińskiej / Fotonova
Teraz odnowiliśmy znajomość, a raczej przyjaźń, i miałem sposobność poznać go bliżej po przeczytaniu “Sklepów cynamonowych”, które zrobiły na mnie wprost piorunujące wrażenie. Do niedawna nie wiedziałem, że jeśli chodzi o rysunek – Schulz jest niemalże samoukiem. To może tylko jeszcze spotęgować podziw dla tego zadziwiającego talentu i osobowości. Jako grafik należy on do linii demonologów. Według mnie zaczątki tego kierunku widać w niektórych dziełach dawnych mistrzów, jeszcze w nim niejako niewyspecjalizowanych, np. u Cranacha, Dürera, Grünewalda, gdy malują oni z dziwną pewnością, rozkoszą wyuzdania tematy bardziej piekielne niż niebiańskie, odpoczywając w nich z czystym sumieniem po często przypuszczalnie nudnych i wymuszonych świętościach. […] Tu nie chodzi o akcesoria demonizmu (czarownice, diabły itp.), tylko o to zło, w istocie swej podkładkę duszy ludzkiej (egoizm, który robi wyjątek tylko dla gatunku, drapieżność, chęć posiadania, żądze płciowe, sadyzm, okrucieństwo, pragnienie władzy, gnębienie wszystkich dokoła), na której dopiero przez odpowiednią tresurę wyrastają inne, szlachetniejsze właściwości, dające się zresztą nawet u zwierząt zaobserwować w formie zarodkowej.
To są tereny, na których pracuje Schulz – specjalność jego jeszcze w tym zakresie to sadyzm kobiecy, połączony z męskim masochizmem. […] Środkiem gnębienia mężczyzn przez kobietę jest u niego noga, ta najstraszliwsza, oprócz twarzy i pewnych innych rzeczy, część kobiecego ciała. Nogami dręczą, depczą, doprowadzają do ponurego, bezsilnego szału kobiety u Schulza jego skarlałych, spokorniałych w erotycznej męce, upodlonych i w tym upodleniu znajdujących najwyższą bolesną rozkosz – mężczyzn pokrak. Jego grafiki to są poematy okrucieństwa nóg. Mimo całej potworności gęb ma się wrażenie, że damy Schulza myją starannie szczotkami nogi dwa razy dziennie i nie mają nagniotków. Inaczej byłoby wprost straszno, a moralnie jest straszno i tak.
[“Wywiad z Brunonem Schulzem”. Pisane przed przeczytaniem odpowiedzi Schulza, 4 IV 1935]
Na naszym zaprzałym, antyintelektualnym horyzoncie literackim, gdzie przeważa błazeństwo i podlizywanie się ohydnej Klempie publice, zepsutej już od lat ciągłymi karesami podlizywaczy, książka Schulza jest zjawiskiem pierwszorzędnym. Przecież poza Kadenem (który gdyby miał więcej odwagi charakteru, gdyby dbał o swój rozwój umysłowy, byłby geniuszem wszechświatowym najwyższej możliwej marki) nie ma u nas dosłownie prawie co czytać, Schulz jest, według mnie, nową gwiazdą pierwszej wielkości – chodzi o to, czy wytrzyma, czy mu dadzą żyć i pracować, czy się rozwinie dalej i – jak. Oby nie było z nim, jak z biedną gwiazdą Nova Herculis, która już na piątą wielkość zjechała. O tych problemach później – na razie wywiad. Napisałem pewną ilość pytań: d o s ł o w n i e odpowiedzi Schulza podaję in extenso, bez żadnych moich dodatków.
[“Wywiad z Brunonem Schulzem”. Pisane przed przeczytaniem odpowiedzi Schulza, 4 IV 1935]
Bardzo spodobały się Stasiowi “Sklepy cynamonowe” Schulza. Napisał o tej pięknej książce artykuł, zaprzyjaźnił się z Schulzem i mam wrażenie, że stosunki z nim pozostały dobre do końca.
[Jadwiga Witkiewiczowa, “Wspomnienia o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu”, Kraków, 1953]
Witkacy o Gombrowiczu
Stanisław Ignacy Witkiewicz, fotografia z cyklu “21 min”, 1931
Przeczytałem “Ferdydurke” i wyłem ze śmiechu. Są kawałki genialne. Muszę o tym napisać. Tylko IV rozdział jest świński.
[list do Jerzego Birnbauma, później: Pomianowskiego, 3 sierpnia 1939; w IV rozdziale padają słowa: “Zaiste, zdawać by się mogło, że im człowiek rozumniejszy i zdolniejszy, tym bardziej podatny głupocie, zbrodni i szaleństwu. Człowiek taki, zamiast uznać po prostu, że skłamał, nie cofnie się przed krwią, mordem, pożogą, śmiercią cudzą, a nawet własną – byle urealnić kłamstwo i jeszcze w tej nędznej śmierci za blagę upatrywać będzie jeden więcej tytuł do wyższości”. Półtora miesiąca później, po agresji Armii Czerwonej na Polskę, Witkacy popełni samobójstwo]
Na imię było mu Witold, nazwisko – Gombrowicz
Z pozoru był to sobie zwykły spacerowicz
Lecz tkwiła w nim dzika dziwność nieświadoma siebie
Z tego konia kiedyś będzie niezłe źrebię!
[wiersz Witkacego zanotowany przez Gombrowicza w jego “Dzienniku”]
Beletrystyka była rozrywką, na którą rzadko kiedy [Witkacy] mógł sobie pozwolić, ale i na to zawsze znajdował czas, głównie wieczorami, już w łóżku, czytając czasem do późnej nocy, gdy mu się powieść podobała. Miał też zwyczaj robić odpowiednie uwagi na marginesach, o ile dana książka była jego własnością. Nic tak nie lubiłam, jak czytać powieść z jego uwagami. Ostatnia, którą miałam w rękach, a której niestety nie zdążyłam przeczytać, była “Ferdydurke” Gombrowicza, bardzo gęsto zapisana uwagami – przepadła jak tyle innych.
[Jadwiga Witkiewiczowa, “Wspomnienia o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu”, Kraków, 1953]
Schulz o Witkacym (i do Witkacego)
Witkacy pisał do mnie. […] Radzi mi zmienić zupełnie tematykę “celem naciągnięcia jajowodów, aby dokonać ostatecznego spermotrysku”. Ale niech mu Pani tego zdania nie zacytuje, bo będzie mnie oskarżał o niedyskrecję, chociaż tu o moją potencję chodzi, nie o jego.
[list do Romany Halpernowej, 13 października 1937]
Bruno Schulz, “Wiosna” (Święto wiosny), 1920–1921, cliché-verre na papierze, 11,5 x 17 cm, fot. Muzeum Narodowe w Krakowie
czytaj dalej tu: Szermierze słowa: Witkacy, Schulz, Gombrowicz
twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com