Archive | 2017/10/21

“Rabin bez głowy i inne opowieści z Chełma”

“Rabin bez głowy i inne opowieści z Chełma”

aszw / ula


“Rabin bez głowy i inne opowieści z Chełma”

“Rabin bez głowy” – taki tytuł nosi niedawno opublikowany zbiór przedwojennych opowieści o Żydach z podlubelskiego Chełma, które przypominają polskie dowcipy o niekonwencjonalnie myślących obywatelach Wąchocka. Chełm na Lubelszczyźnie, gdzie przed wojną mieszkała spora społeczność żydowska, był w świecie polskich Żydów areną niezliczonych opowieści, których bohaterami były zabawne poczynania autochtonów. W istocie opowieści o chełmskich Żydach przypominają polskie opowieści o mieszkańcach Wąchocka, najprawdopodobniej obie tradycje są jakoś ze sobą powiązane.

“Chełm Kipnisa jest osobliwym miejscem – punktem w wyobraźni, nie miejscem w konkretnej przestrzeni i czasie” – pisze Balla Szwarcman-Czarnota, która przełożyła z jidysz “Rabina bez głowy”. W obliczu problemu mężczyźni z Chełma zwykli zwoływać naradę, naświetlając trudną sytuację z wielu stron, także w świetle świętych ksiąg, a potem – ewentualnie – podejmowali decyzję. Na ogół okazywało się, że rozwiązanie jest nieskuteczne i trzeba zwołać następną naradę. Bywało, że pożar strawił miasteczko, zanim obywatele chełmianie podjęli jakieś działanie, czasem pojawiał się obcy, który podsuwał szczęśliwą myśl, że nie warto wciągać krowy na strych, aby ją nakarmić – można zrzucić siano na dół, czy też poradził, jak porąbać drewno.

Chełm na Lubelszczyźnie, gdzie przed wojną mieszkała spora społeczność żydowska, był w świecie polskich Żydów areną niezliczonych opowieści, których bohaterami były zabawne poczynania autochtonów. W istocie opowieści o chełmskich Żydach przypominają polskie opowieści o mieszkańcach Wąchocka, najprawdopodobniej obie tradycje są jakoś ze sobą powiązane.

Podobno gdy Anioł wysiewał po ziemi dusze ludzi – mądrych i głupich – nad Chełmem rozsypał mu się przypadkiem worek z głupcami. Sprzęt do gaszenia pożarów chełmianie umieścili w zagrodzie niemożliwej do sforsowania nie tylko dla złodziei, ale też dla straży pożarnej, a kiedy miejscowy szames się zestarzał i nie miał siły obchodzić całego miasta, aby, stukając w okiennice budzić mieszkańców, ułatwiono mu zadanie gromadząc wszystkie okiennice przy jego domu. Chełmianie zasłynęli też tym, że jadąc kiedyś na wesele, zapomnieli zabrać narzeczonego.

Aby ukarać rybę, która miotając się na targu uderzyła nabywcę w twarz, rada chełmian postanowiła ją utopić w rzece, aby przewieźć kloc drewna niemieszczący się na wąskiej uliczce, zaczęli rozbierać domy, zamiast go przepiłować. W przypadku zgubienia pieniędzy mieszkańcy Chełma zazwyczaj szukali ich nie tam, gdzie zgubili, a w miejscu dobrze oświetlonym. Gdy szewca skazano na karę śmierci, sąsiedzi zwrócili się z prośbą, żeby stracić raczej któregoś z chełmskich krawców, bo szewc jest tylko jeden.

Przez jednych chełmianie są uważani za głupców, przez innych za mędrców. Jak powiada Szmendryk – bohater animowanego filmu o chełmskich Żydach “Village of Idiots” (reż. Eugene Fedorenko i Rose Newlove), “obcy nazywają naszą miejscowość miasteczkiem durniów, ale nasz rabin powiada, że jesteśmy w sposób naturalny genialni, bo widzimy wszystko po swojemu”.

Na długo przed tym, zanim pojawiły się w formie zarejestrowanych w jidysz opowiastek o Żydach z Chełma, krążyły po Europie podobne w treści, choć utrzymane w zupełnie innej stylistyce historie o mieszkańcach angielskiego Gotham, greckiej Abdery czy niemieckiego miasta Schilda. W 1597 roku żartobliwe historyjki o mieszkańcach tego ostatniego zostały przełożone na jidysz i zaadoptowane przez kulturę żydowską. Zyskały one ogromną popularność, jednak przez wiele lat nie były kojarzone z Chełmem, lecz z innymi miejscowościami m.in. z Poznaniem i Leskiem.

Jako pierwszy osadził je w Chełmie Ajzyk Meir Dik w 1867 roku. To stało się pożywką dla bardzo wielu pisarzy języka jidysz – w wieku XX nastąpiła istna eksplozja “literatury chełmskiej”. Pisali o tym mieście folklorysta Noach Priłucki, Szolem Alejchem i Icchak Baszewis Singer. Autor zbioru “Rabin bez głowy” Menachem Kipnis opublikował swoje “Chelmer majnes” w roku 1930.

Kipnis pochodził z rodziny kantora z Wołynia, studiował w konserwatorium warszawskim, w 1902 roku wygrał konkurs rozpisany przez Teatr Wielki, został pierwszym tenorem tamtejszego chóru i śpiewał w nim przez 16 lat. Był też fotografem-amatorem, jego portrety Żydów i scenki rodzajowe ukazywały się w prasie żydowskiej. Pisywał też na tematy muzyczne, etnograficzne, uprawiał publicystykę, pisywał obrazki rodzajowe. Kipnis zbierał też żydowskie pieśni i opowieści ludowe.

“Chelemes majnes” ukazywały się pierwotnie w piśmie “Hajnt” pod nazwą “Z mądrego miasta”. Podobno część żydowskich mieszkańców Chełma poczuła się dotknięta. Przysyłano listy do redakcji w obronie reputacji miasta, pewien chełmski prawnik zarzucał Kipnisowi, że przypisał mieszkańcom Chełma czyny głupców z innych miast, pewna kobieta skarżyła się, że po tej publikacji jej córka może mieć trudności ze znalezieniem męża.

W czasie okupacji Kipnis trafił do warszawskiego getta, gdzie zmarł na wylew w 1942 roku. Jego zona Zimra pilnowała jego archiwum jak oka w głowie, nie chciała ich powierzyć Emanuelowi Ringelblumowi, który gromadził częściowo zachowane archiwum getta. Zimra zginęła w Treblince, a zbiory jej męża bezpowrotnie zaginęły.

Książka “Rabin bez głowy” ukazała się nakładem wydawnictwa Austeria. (PAP)


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com

 


It’s everyone’s Torah…

It’s everyone’s Torah…

Laura Ben-David


foto: https://www.myjewishlearning.com/wp-content/uploads/2015/04/torah1.jpg

Ayear ago, I wrote an article about very real challenges in religious progress, in particular relating to women who wish to dance with a Torah scroll on Simchat Torah – the holiday whose very purpose is to celebrate the Torah.

The story I’d written about was based on an incident in my synagogue in which I hadn’t actually participated. In fact, I wasn’t even present when it occurred. More so, though I was and am fully supportive of women’s right and privilege to hold and dance with a Torah scroll, it was never something I felt lacking in not having ever done. That was last year.

This year, circumstances found me, my 14-year-old son and my 7-year-old daughter alone for Simchat Torah. We decided to take advantage and branch out of our little village and head for the big city. That is why we ended up in Jerusalem.

We had the holiday evening all planned out. An out-of-the-ordinary early dinner before synagogue so we didn’t feel rushed; and a carefully (hand drawn! Forgot to print it…) mapped route to take us to the most exciting, inspiring, inviting synagogues.

Even with our carefully drawn out plans, I couldn’t have prepared for the exciting, inspiring event that was to occur.

We entered one of the synagogues on our route; a small, unassuming synagogue in a hidden courtyard in the neighborhood of Nachlaot. We were strangers there; we knew no one.

My son went off to the men’s side and my daughter and I entered the women’s section. Immediately, we saw that the women were dancing with a Torah. I watched from a distance, getting my bearings, somewhat amazed and delighted.

Suddenly, the woman holding the Torah came straight over to me and asked if I’d like to hold the Torah. Time stood still for me as an entire conversation took place in my mind. [Me? That’s not my thing. I’ve never done this. I never wanted to do it. But right now, suddenly, there is nothing I want to do as badly as hold that beautiful Torah scroll and dance with it!]

Almost shaking, I nodded to the woman as she gently handed it to me, explaining exactly where and how I should hold it.

And then, there I was; holding a Torah scroll as one would hold a precious baby. Standing in the middle of a circle of women in a synagogue I’d entered for the first time only moments before.

I was holding the star of the celebration — the Torah on Simchat Torah. And everyone was dancing around me. Around “us.” I was overwhelmed. My eyes were brimming with tears.

I realized my little girl was part of the dancing circle. I gestured for her to join me in the center. She did so without hesitation. I sacrificed one finger from the solid grip I had on my precious cargo to take hold of a finger of hers. This most precious of moments was one I was desperate to share with her. If only my son, alone on the other side of the partition, had realized and could have witnessed this as well.

It was the most confusing, exultant, emotional experience I can ever recall. In that moment, it occurred to me that not dancing around the Torah on Simchat Torah was like not dancing around the bride at a wedding. Dancing with the Torah felt natural. It was normal. But more than that; it was everything.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com