Archive | 2018/08/23

Wielkie marzenie pana Herzla. Jak rodził się syjonizm, fundament Izraela

Wielkie marzenie pana Herzla. Jak rodził się syjonizm, fundament Izraela

Dawid Warszawski


Teodor Herzl (1860-1904) podczas obrad II Kongresu Syjonistycznego w Bazylei. Herzl nie dożył wskrzeszenia państwa żydowskiego, zmarł przedwcześnie na zapalenie płuc. W ostatniej woli poprosił, by pochowano go w Wiedniu obok ojca i żeby jego ciało pozostało tam dotąd, aż ‘naród… (Fot. Domena publiczna)

Do II wojny światowej założony przez wiedeńskiego dziennikarza Teodora Herzla ruch syjonistyczny odrzucali w świecie żydowskim prawie wszyscy: asymilatorzy, Żydzi religijni, a długo także socjaliści. A mimo to stał się on fundamentem, na którym Żydzi zbudowali po wojnie swoje państwo.

Kiedy 28 sierpnia 1898 r. w szwajcarskiej Bazylei rozpoczynał swe obrady II Kongres Syjonistyczny, twórca ruchu Teodor Herzl mógł to uznać za umiarkowany sukces. Bo rok po I Kongresie, tak jak zapowiedział, odbywał się drugi, i to znacznie liczniejszy. Przyjechało 400 delegatów, a jednym z nich był jego ojciec przybyły z Budapesztu. Reprezentowali 913 kół syjonistycznych z Europy i Ameryki; rok wcześniej delegatów było zaledwie 117.

Nikt odtąd nie mógłby zbyć nowego ruchu jako mrzonki doktora Herzla, podobnej do jego wcześniejszego o 10 lat pomysłu, by wszyscy Żydzi z Wiednia nawrócili się zbiorowo na katolicyzm w wielkiej uroczystości pod egidą kardynała i w ten sposób położyli kres antysemityzmowi. Choć samo słowo kilka lat wcześniej jeszcze nie istniało – ukuł je w 1890 r. wiedeński publicysta Natan Birnbaum w broszurce „Samoemancypacja” – syjonizm stał się elementem rzeczywistości społecznej.

Czekając na Mesjasza

Ale świętować swój triumf mógł, jak rok wcześniej, jedynie w Bazylei – przyjmującej wszystkich politycznych wyrzutków: polskich wychodźców, rosyjskich anarchistów, Francuzów z podbitej Alzacji i pokonanej paryskiej Komuny – więc dlaczego nie syjonistów. I Kongres Syjonistyczny miał się odbyć w Monachium, ale storpedowała go tamtejsza gmina żydowska, składając na policję doniesienie o zjeździe niebezpiecznych wywrotowców. A Bazylea za stosowną opłatą udostępniła na obrady salę miejskiego kasyna – i tak już pozostało (z wyjątkiem IV Kongresu, który odbył się w Londynie) aż do 1907 r. II Kongres nie wyróżniał się niczym szczególnym – z wyjątkiem tego, że były na nim po raz pierwszy obecne wszystkie elementy, które miały zadecydować o przyszłości ruchu.

W obradach II Kongresu Syjonistycznego w sierpniu 1898 r. wzięło udział 400 delegatów reprezentujących 913 kół syjonistycznych z Europy i Ameryki; rok wcześniej, podczas pierwszego kongresu, delegatów było zaledwie 117. Nad balkonem widać flagę ruchu syjonistycznego, która przypomina współczesną flagę Izraela, ale różni się dwoma szczegółami: w środku gwiazdy Dawida umieszczony został lew Judy, który stanie się herbem Jerozolimy, a wokół niego – siedem mniejszych gwiazd symbolizujących siedmiogodzinny dzień pracy Fot. Domena publiczna

Monachijscy Żydzi mieli powody, żeby przegonić syjonistów. Z religijnego punktu widzenia odbudowa państwa żydowskiego miała nastąpić dopiero po przyjściu Mesjasza i zarazem stanowić główny dowód Jego przybycia. Pomysł, by stało się to dziełem rąk ludzkich, nie tylko wyglądał na poganianie Boga, ale też na szerzenie fałszywych wieści o nadejściu Mesjasza. Wprawdzie indywidualne powroty do Ziemi Izraela rabini uważali za coś chwalebnego, a jeden z nich, Judah Alkalai, wezwał, powołując się na odrodzenie narodowe swej ojczystej Serbii, do „powrotu do Ziemi Obiecanej i odnowienia chwały Jerozolimy”, ale po to jedynie, by tam nadal czekać na Mesjasza.

Herzl, religijnie indyferentny, na temat Mesjasza nie miał nic do powiedzenia. Jego działania były jednak zagrożeniem nie tylko dla Żydów religijnych, ale też dla ich przeciwników – asymilatorów – cieszących się świeżym i nie wszędzie obowiązującym obywatelskim równouprawnieniem i pragnących wszystkim udowodnić, że mogą być tak samo dobrymi Austriakami, Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami jak ich chrześcijańscy sąsiedzi.

Tymczasem jeśli ich prawdziwą ojczyzną miała być spłacheć pustyni w tureckiej Arabii, to cały pomysł równouprawnienia w Europie brał w łeb. Herzl jako popularny literat i komentator wiedeńskiej „Neue Freie Presse” sam długo uważał się za Austriaka, a wręcz mówił, że jego największym marzeniem byłaby przynależność do pruskiej arystokracji.

Cóż więc się stało, że dokonał tak radykalnego zwrotu?

Wstrząśnięty Dreyfusem, a może Luegerem

Twórca syjonizmu tłumaczył później, że punktem zwrotnym były antysemickie demonstracje w Paryżu podczas sprawy Dreyfusa, które obserwował jako korespondent. Jeżeli w ojczyźnie praw człowieka można krzyczeć: „Śmierć Żydom!” – dowodził – to istotnie Żydzi nie mają czego szukać w Europie. Tyle że w jego szczegółowych dziennikach, które w pełni świadomie budował jako źródło dla historyków, opis paryskich demonstracji z 1895 r. nie jest rozbudowany ani nie towarzyszą mu syjonistyczne refleksje.

Co więcej, uliczne hasło, które tam przytacza, brzmi: „Śmierć zdrajcy!”, a nie „Żydom”. Nadal paskudne, bo kapitan Dreyfus był niewinny, ale nie antysemickie. W dodatku w jego obronie stanęła, potępiając antysemitów, znaczna część Francji, a konflikt ten miał kształtować francuską politykę przez następne pół wieku. Można więc powiedzieć, że sprawa Dreyfusa udowodniła, iż Żydzi mają w Europie sojuszników i jest się o co bić.

Bardziej prawdopodobne, choć dzienniki i na to nie dostarczają dowodu, że Herzlem nie wstrząsnęła sprawa Dreyfusa, lecz sprawa Karla Luegera. Ten chadecki polityk w latach 1895-97 pięciokrotnie wybierany był na burmistrza Wiednia i czterokrotnie cesarz liberał Franciszek Józef I, oburzony jego antysemityzmem i nacjonalistycznym populizmem (Lueger nienawidził także Czechów), odmawiał mianowania go na to stanowisko. Ustąpił dopiero po piątym głosowaniu. I Lueger był burmistrzem znakomitym. Jego rządy przekształciły stolicę w nowoczesną metropolię, ale też dały przyzwolenie na prześladowanie w niej Żydów. Młody Adolf Hitler był wielbicielem Luegera.

To rozpadające się na wrogie sobie grupy etniczne Austro-Węgry, w których coraz bardziej każdy kogoś nienawidził, a wszyscy nienawidzili Żydów, bardziej niż targana konfliktem politycznym Francja stały się dla Herzla obrazem Europy przyszłości, którą Żydzi powinni opuścić. A będąc zarazem wdzięcznym poddanym cesarza, który nadał Żydom równouprawnienie, zapewne nie potrafił sam przed sobą się do tego przyznać.

Gdzie jest nasz kraj?

Rodzina Herzla stanowiła podręcznikowy przykład sukcesu liberalnej polityki narodowościowej Habsburgów. Pochodziła z Zemunu, dziś dzielnicy Belgradu, a wśród przodków miała zarówno Aszkenazyjczyków, jak i Sefardyjczyków. Herzlowie przenieśli się do Budapesztu; ojciec Teodora, zamożny przedsiębiorca, nie był wierzący, choć mieszkali tuż obok wielkiej synagogi na ulicy Dohanyi. Jego urodzony w 1860 r. jedyny syn został jednak obrzezany i nadano mu hebrajskie imiona Benjamin Zeew, ale całe życie używał jedynie zapisanego w cywilnym akcie urodzenia greckiego imienia Teodor. Można się zastanawiać, dlaczego – jako że rodzina była niemieckojęzyczna – młody Herzl nie został po prostu Gottliebem.

Teodor Herzl z dziećmi: Hansem, Pauliną i Trude, 1900 rok. Fot. Domena publiczna

Gdy miał 18 lat, jego młodsza siostra umarła na tyfus, a rodzina przeprowadziła się do Wiednia, gdzie podjął studia prawnicze. Zapisał się do niemieckiej korporacji studenckiej Albia, z której jednak wystąpił ze względu na panujący tam antysemityzm. Zastanawiające, że korporacja przyjęła zdolnego i lubianego żydowskiego studenta: najwyraźniej panowała tam jeszcze spopularyzowana później przez Luegera zasada: „To ja decyduję, kto jest Żydem”.

Po studiach zrobił karierę jako literat i dziennikarz, a nie jako prawnik. Szybko się zorientował, że jego środowisko i cały kraj stopniowo stają się taką większą Albią, tyle że nie można było z niego wystąpić jak z organizacji. Syjonizm – o którym redaktorzy jego gazety nie pozwalali mu pisać – miał temu zaradzić.

Pierwszy raz wyłożył swoje zasady w wydanej w 1896 r. broszurce „Der Judenstaat”, która zyskała wielki rozgłos. Mylnie tłumaczona jako „Państwo żydowskie”, w rzeczywistości zatytułowana była „Państwo Żydów”. Chodziło o miejsce, w którym mogliby być bezpieczni i pozostać sobą, a nie o miejsce, w którym to, co państwowe, musiałoby być żydowskie. Herzl kierował się nie tyle troską o los arabskich mieszkańców Ziemi Izraela, o których wiedział niewiele, ile raczej chęcią wprowadzania w życie liberalnych zasad monarchii austro-węgierskiej, których klęska dokonywała się właśnie na jego oczach.

Dopiero w wydanej sześć lat później powieści utopijnej „Altneuland” („Staro-nowy kraj”) przedstawił pełniej swoją wizję demokratycznego, tolerancyjnego, wielojęzycznego kraju, w którym Arabowie są korzystającą z pełni praw i zadowoloną mniejszością. Religia jest w nim sprawą prywatną i choć Świątynia została odbudowana, to premiera w operze jest ważniejsza od nabożeństwa. O Żydach Herzl wiedział niewiele więcej niż o Arabach.

Jednym z kluczowych momentów powieści jest klęska wyborcza pewnego rabina, który chciałby pozbawić nie-Żydów pełni praw. Słowem, spełniona utopia. I to taka, która miała się spełnić bez przelewu krwi, drogą racjonalnych negocjacji. Mocarstwa zainteresowane pozbyciem się Żydów miały wynegocjować z sułtanem prawo do osiedlania się przez nich w Ziemi Izraela, na mocy międzynarodowo gwarantowanej karty. Sułtan miał na to przystać, gdyż takie osadnictwo, które mieliby sfinansować bogaci Żydzi, byłoby dlań ekonomicznie korzystne, gwarantowałoby rozwój i żydowskiego terytorium, i całego imperium.

Ziemia bezludna dla ludu bez ziemi

II Kongres powołał Żydowski Fundusz Kolonialny, który miał sfinansować osadnictwo; teraz trzeba było jedynie znaleźć ludzi, którzy chcieliby sfinansować ów Fundusz. Sprawy polityczne Herzl pozostawiał celowo nieokreślone, choć po I Kongresie Syjonistycznym zapisał w dzienniku: W Bazylei założyłem państwo żydowskie. Gdybym powiedział to dziś na głos, zostałbym powszechnie wyśmiany. Być może za pięć lat, a na pewno za pięćdziesiąt, dostrzegą to wszyscy. Miał się pomylić zaledwie o rok.

A przecież było oczywiste, że projekt jest nierealny. Chcecie założyć państwo bez przelewu krwi? A gdzie to widziano, kiedy? Bez przemocy i bez podstępu, po prostu kupując i sprzedając udziały? – pisał do Herzla kilka lat po I Kongresie socjolog Ludwik Gumplowicz. Wkrótce okazało się, że udziały mało kto chce kupować, a już na pewno nie bogaci Żydzi: baron Rotszyld, na którego Herzl bardzo liczył, unikał go jak ognia. Baron finansował żydowskie kolonie w Ziemi Izraela, ale dlatego, żeby ci żydowscy biedacy nie umarli z głodu, a nie dlatego, że uważał, iż one go jako Żyda dotyczą: był Anglikiem i chciał nim pozostać.

Angielski pisarz Israel Zangwill, jeden z pierwszych londyńskich syjonistów, ukuł hasło: „Ziemia bezludna dla ludu bez ziemi”. Było podwójnie nietrafione: na tej ziemi był już inny lud (choć nieliczny: pod koniec XIX w. na tym kawałku imperium otomańskiego, zbyt biednym i nieważnym, by być odrębną jednostką administracyjną, mieszkało 400 tys. ludzi i tylko 6 proc. z nich było Żydami, mniej niż na ziemiach polskich), a „lud bez ziemi” wcale się z tym opisem nie godził. Przeciwnie, gotów był walczyć zażarcie o równe prawo do ziem, na których mieszkał od pokoleń.

Trzeba będzie ludobójstwa, by zmienił zdanie. Ale oprócz tego hasło było chwytliwe: proste, stwarzało wrażenie, że istnieje rozwiązanie problemu, który doskwierał wszystkim: antydreyfusardom, Albii, Luegerowi, Hitlerowi. Emil Zola z Franciszkiem Józefem I do spółki nie wystarczali, by się temu przeciwstawić. Herzl trafił w swój czas. Ale najpierw musiał przekonać – a raczej pokonać – swych przeciwników.

Kto jest przeciw nam, jest przeciw tradycji

„Dotąd odmawialiśmy, z braterskiej troski, czynić z tego starcia sprawę główną – grzmiał Herzl na Kongresie. – Nie możemy jednak stać bezczynnie, gdy w żydowskich gminach religijnych prowadzi się agitację przeciwko Syjonowi… Władze gmin religijnych, środki, jakimi dysponują, oraz osoby, jakie się na nie składają, nie mogą być wykorzystywane przeciwko dążeniom narodu… Naszym następnym celem jest więc zdobycie gmin”.

Mandat delegata na II Kongres Syjonistyczny Fot. Domena publiczna

Trudno o lepszy przykład politycznej demagogii. Sprzeciw wobec syjonizmu staje się sprzeciwem wobec Syjonu, a nazwa tego jerozolimskiego wzgórza w tradycji żydowskiej oznacza po prostu ziemię obiecaną: tak więc antysyjoniści stają się po prostu wrogami tradycji. Stanowisko takie dałoby się zresztą sensownie uzasadnić, bo marzenie o powrocie do Syjonu jest centralnym elementem żydowskiej tożsamości. Pięciokrotnie wspomina się je w zmawianej trzy razy dziennie modlitwie Amida, w błogosławieństwie po każdym posiłku i wielu innych modlitwach. Ale żeby tę polemikę podjąć, Herzl musiałby być dobrze obznajomiony z żydowską tradycją – a nie był. Pozostało mu więc jedynie twierdzenie, że jego ruch jest wyrazicielem „dążeń narodu” – o czym naród zrazu nic nie wiedział, a co następnie, w miarę rozwoju syjonizmu, w większości odrzucał.

Do II wojny syjonizm był w świecie żydowskim w mniejszości, nie akceptowali go nie tylko asymilatorzy i Żydzi religijni, ale także socjaliści, przekonani, że to jedynie dywersja ideologiczna, która ma odwracać uwagę robotników od walki klas.

Herzl, wytrawny polityk, ten akurat argument przejmie, by go wykorzystać. Wiaczesława von Plehve, carskiego ministra spraw wewnętrznych, w 1903 r. będzie przekonywać do wyrażenia zgody na działalność syjonistów w Rosji, bo odwiodą oni żydowskich robotników od zgubnego socjalizmu. Plehve emigrację „niedających się zasymilować” Żydów wprawdzie popierał, lecz przeciwny był próbom rozniecania przez nich „żydowskiego ducha” w Rosji, gdzie rozniecanie jakiegokolwiek innego ducha niż rosyjski uważał za wywrotowe. Argument Herzla zaintrygował go i obiecał porozmawiać o tym z carem, ale miesiąc później zginął w zamachu.

Wielcy następcy

Socjaliści, którzy pojawili się już na II Kongresie, stali się z czasem ważnym elementem ruchu syjonistycznego; uważali, że nie ma sprzeczności między walką o prawa robotników w diasporze i budową socjalistycznego państwa w Ziemi Izraela. Sam Herzl miał sporo zrozumienia dla niektórych ich dążeń: na zdjęciu z II Kongresu widać nad balkonem flagę ruchu, która przypomina współczesną flagę Izraela, ale z dwoma uzupełnieniami. W środku gwiazdy Dawida umieszczony został lew Judy, który stanie się później herbem Jerozolimy, a wokół niej siedem mniejszych gwiazd, symbolizujących… siedmiogodzinny dzień pracy, który zdaniem Herzla miał obowiązywać w przyszłym państwie żydowskim. To marzenie okazało się trudniejsze do zrealizowania niż sama budowa państwa.

Obok socjalistów na II Kongresie pojawiły się – po raz pierwszy jako siła zorganizowana – kobiety. Wkrótce także i one okażą się bardzo ważne dla przyszłości ruchu, agitując na jego rzecz i wychowując dzieci w duchu syjonizmu. W 1920 r. założą nadal istniejącą i ważną w krajach anglosaskich Międzynarodową Syjonistyczną Organizację Kobiet (WIZO). Wreszcie na tym kongresie pojawiły się po raz pierwszy dwie osoby, które miały, zwłaszcza po śmierci Herzla w 1904 r., odegrać w historii syjonizmu rolę kluczową: Chaim Weizmann i rabin Stephen Wise.

Weizmann, pochodzący z Białorusi i mieszkający w Niemczech inżynier chemik, jako wybitny naukowiec przyczynił się do rozwoju szkolnictwa wyższego w Izraelu. Lecz jego rola w historii okazała się znacznie większa. Na początku XX w., już jako działacz syjonistyczny, przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie podczas wojny opracował, a następnie przekazał rządowi brytyjskiemu technologię przemysłowej syntezy acetonu, niezbędnego w przemyśle zbrojeniowym. Pomogło to Wielkiej Brytanii wygrać wojnę – a wdzięczność rządu przyczyniła się do tego, że Londyn uznał w słynnym liście lorda Balfoura do lorda Rotszylda utworzenie w Palestynie „żydowskiego ogniska narodowego” za jeden z celów wojennych. Był to pierwszy prawnomiędzynarodowy dokument uznający marzenie Herzla za fakt polityczny.

Pochodzący z Budapesztu jak Herzl Amerykanin Stephen Wise był jednym z nielicznych rabinów, którzy od początku związali się z ruchem. Był wprawdzie rabinem reformowanym, nie ortodoksyjnym, ale to nie ułatwiało sytuacji. Judaizm ortodoksyjny sprzeciwiał się syjonizmowi ze względów teologicznych, a judaizm reformowany – który tak dalece zerwał z żydowską ortodoksją, że rabini ortodoksyjni często nie uznawali i nadal nie uznają go za odłam judaizmu – wnosił wobec syjonizmu sprzeciw asymilatorski. Judaizm reformowany nie uważał Żydów za naród, lecz za członków narodów, wśród których mieszkają. Wyrugował hebrajski z liturgii, a odniesienia do Ziemi Obiecanej uznawał za poetyckie przenośnie. Wise, choć popierał teologiczną reformę judaizmu, nie zgadzał się jednak z jej aspektem wynaradawiającym Żydów, a w Herzlu – który, nie mogąc zostać nacjonalistą niemieckim czy choćby pozostać austriackim, stał się żydowskim – upatrywał pokrewną duszę. Jego rola miała się stać w przyszłości nie do przecenienia dla ruchu, gdy podczas II wojny światowej USA stały się najważniejszym mocarstwem, zaś judaizm reformowany najliczniejszą orientacją wśród amerykańskich Żydów.

Pogodzeni z syjonizmem

Z czasem sprzeciw wobec syjonizmu w rozmaitych środowiskach słabł. Wielu asymilatorów, zwłaszcza w Europie, przeszło drogę Herzla: usiłowali stać się dobrymi Niemcami, Polakami czy Rumunami, a nawet wręcz niemieckimi, polskimi lub rumuńskimi nacjonalistami, aż się zderzali z antysemityzmem, który raz na zawsze zamykał im drogę do upragnionej wspólnej tożsamości. Ale by podjąć próbę asymilacji, musieli się pozbyć elementów swej żydowskiej tożsamości – religijnej czy kulturowej – i wobec świata, w którym każdy jednoznacznie przynależał do jakiegoś narodu czy wyznania, stawali samotni, obnażeni i bezbronni. Syjonizm dawał im szansę na nową tożsamość, równie narodową jak tożsamości Niemców czy Polaków, i na nowy, niemniej upajający i równie mocno wykluczający nacjonalizm.

Żydzi religijni stopniowo zaakceptowali syjonizm dlatego, że okazał się projektem nie religijnym, ale świeckim. Nie chodziło w nim o odbudowę Świątyni ani o poganianie Boga, ale o stworzenie jeszcze jednego doczesnego państwa, tyle że zamieszkanego przez Żydów i w którym mówi się po hebrajsku. Herzl tego języka nie znał i chyba wyobrażał sobie, że w „staro-nowym kraju” wszyscy ludzie, a przynajmniej ci kulturalni, będą mówić jak on po niemiecku. Takie państwo było dla religijnych do wyobrażenia i do zniesienia, a niemal cudowne okoliczności jego powstania po niewyobrażalnej katastrofie Zagłady i po zwycięstwie nad wielokrotnie silniejszymi sąsiadami, którzy chcieli je zdławić w zarodku, sprawiły, że większość rabinów uznała, że jest ono – w słowach zmawianej w synagogach modlitwy o jego pomyślność – „początkiem naszego zbawienia”.

Stopniowo z jedynie tolerowanego państwa stawało się ono „nasze” także dla religijnych Żydów. A religia zaczęła w nim odgrywać rolę, jaką grała w wielu środkowoeuropejskich ruchach narodowych, a która dziś w liberalnych państwach Zachodu jest nie do wyobrażenia. Jednak nadal nieliczni religijni Żydzi istnienia Izraela nie uznają, choćby – jak członkowie ugrupowania Neturei Karta – mieszkali w sercu jego stolicy.

Najszybciej z syjonizmem pogodzili się socjaliści, których udział w ruchu nadał mu mocne lewicowe piętno, od fundamentalnej roli kibuców, poprzez długo dominującą w systemie społeczno-ekonomicznym funkcję związków zawodowych, po naturalną przez pokolenia pozycję lewicowej Partii Pracy, najpierw jako dominującej w Światowej Organizacji Syjonistycznej, a potem rządzącej krajem. Ten silny element lewicowy i świecki przez dziesięciolecia był równowagą dla nurtów narodowych i religijnych. Dopiero gdy osłabł po pierwszych dekadach państwowości, zaczęły one odgrywać rolę dominującą, która jest dziś tak charakterystyczna dla Izraela i która utrudnia relacje i z palestyńską mniejszością, i z liberalną nadal diasporą, czego przykładem był choćby niedawny konflikt wokół ustawy zasadniczej o państwie przyjętej przez Kneset.

Takich efektów działalności syjonistów Herzl, rzecz jasna, nie mógł sobie nawet wyobrazić. Gdy umierał, ruch był nadal w powijakach, kolonizacja Ziemi Obiecanej słaba, a mocarstwa, podobnie jak większość diaspory, raczej nie interesowały się całą sprawą. Trudno mu było przewidzieć, że jego słowa z ostatnich zdań „Państwa Żydów” – o marzeniu, by być „wolnym ludem w swojej własnej ziemi” – staną się nie tylko słowami hymnu ruchu, który miał się stać hymnem państwa, lecz także po prostu rzeczywistością. Nikt wtedy nie mógł sobie wyobrazić, jaki bezmiar nieszczęścia ściągnie na siebie Europa, zanim rzeczywistość ta stanie się możliwa.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


FRAGILE LOYALTIES: SOVIET RUSSIANS BETWEEN HITLER AND STALIN

FRAGILE LOYALTIES: SOVIET RUSSIANS BETWEEN HITLER AND STALIN

JOHANNES DUE ENSTAD


One day in early July 1941, a handwritten, anonymous letter was thrown onto the back of a truck carrying German troops into the depths of northwestern Russia. The soldiers were part of Hitler’s invasion force, which had attacked the Soviet Union a few weeks before. The letter was later translated into German and attached to a military intelligence report which ended up in Germany’s Federal Archives in Freiburg. It reads:

We salute the whole German people and their Führer. We salute the freedom that has returned to us […] We salute the heroes and inform you that we have expected you with great joy. You have freed us from destitution and Communism. We await your orders and will follow them in friendship. We women salute the whole German people, who have liberated us working peasants.

Half a year later, in December 1941, another letter reached a German field office, signed by the Anisimovs, a family from the village of Mezhnik (220 miles northwest of Moscow):

To the Leader of the Great-German People, Mr. Adolf Hitler
[…] We express great gratitude for the fact that the Great-German troops since 15 September 1941 have liberated us from the Bolshevik yoke and the accursed Comunist [sic] regime that has ruled over the Russian people for 24 years and we wish Mr. Adolf Hitler good luck in your future work.

Myths of Unity

Big wars leave big myths in their wake. The Soviet Union’s war against Nazi Germany is no exception. After the war, Soviet authorities cultivated a grand narrative around the “Great Patriotic War,” in which the Soviet people came together as one in a sacred struggle to repel the Nazi threat. While Soviet historians had to comply with official dogma, most outside historians realized the picture was more complex. In 1941, as is now well-known, many disgruntled inhabitants of Ukraine and the Baltic countries greeted the invading Wehrmacht as liberators. In these territories, annexed and brutally subdued by the Soviet Union following the Molotov-Ribbentrop pact of 1939, much of the population despised the Bolshevik regime.

Today, few would uphold the myth of the united “Soviet people,” but a modified version of it has become conventional wisdom: the unity of the Russian people. If many Ukrainians and Balts (and numerous other groups) hoped to see the Bolshevik regime toppled, things were different with the Russians. When the Germans advanced into the core Russian territories that had been Soviet for two decades, so the story goes, they were met with steadfast patriotic loyalism.

In Russia, as historian Bernd Bonwetsch put it, there was “not the slightest hesitation on any part of Soviet society to serve the country.” According to Kees Boterbloem, upon reaching Russian soil the Germans “found no sympathy […] apart from that of a few renegades.” In Catherine Merridale’s words, the Wehrmacht enjoyed some local support in the western borderlands, “especially as it had yet to reach ancient Russian or even long-held Soviet soil.” British historian Richard Overy similarly claimed that in the recently incorporated territories, “there were genuine opponents of the [Bolshevik] regime.” But not, it is implied, in Soviet Russia proper.

Letter to Hitler from the Anisimov family. Source: Politisches Archiv des Auswärtigen Amts (Political Archive of the German Foreign Office), R 60721.

Yet the letters quoted above seem to tell a different story. These documents, which are among a wide range of sources I used to research my book Soviet Russians under Nazi Occupation, fit into a larger pattern of evidence suggesting that the wartime loyalties of Soviet Russians were more fragile than previously thought.

My book is the first (in English) to focus on the occupation experience of a mostly rural Russian population. Given that two-thirds of Soviet Russians were peasants at the time, any attempt to understand how Soviet Russian society lived through its Great Patriotic War needs to examine life in the countryside. But the peasants, unlike policymakers, generals, and urban intellectuals, make less noise and leave fewer written sources behind.

Focusing on the region of northwest Russia (see map), inhabited by some 1.3 million people, I do not purport to tell the full story of the Soviet experience of war and Nazi rule. Rather, I have aimed to increase and deepen our knowledge of that story by illuminating an important plot line.

Occupied northwest Russia.

‘We Will Hang All Your Communists’

Why would Soviet Russians think of welcoming German troops? To understand the answer, we need to look at what the Stalinist regime did to its own population in the 1930s, especially in the countryside, where most people still lived at the time of the German incursion. For the peasantry, the 1930s was a decade of devastation. Beginning in 1929, the Bolsheviks violently forced the peasants into a collective farm system characterized by slavery-like exploitation, with the state seizing the surplus and leaving the kolkhozniks as meagerly salaried employees. Those branded “kulaks” (somewhat more affluent peasants, or simply anyone who openly opposed collectivization) were dispossessed and deported in their millions; hundreds of thousands perished in the process. The upheavals of collectivization led to the famine of 1932–1933, which killed millions. Later, in 1937–1938, Stalin’s Great Terror swept the country. Mass arrests, deportations, and executions targeted all sorts of imagined and real enemies of the state, resulting in a million more deaths. The Stalinist regime, bent on cleansing the country of opponents and enemies, made itself the worst enemy of its own people.

The regime’s war against the peasantry naturally generated hostility and resentment in the countryside. As one wartime inhabitant of northwest Russia later put it, “My forefathers were affluent peasants; the Bolsheviks turned them into beggars and slaves.” Such emotions fed rumors, recurring frequently throughout the 1930s, of a coming war in which the Bolsheviks would be crushed and the collective farms dissolved. When the actual invasion came, authorities and witnesses recorded utterances such as “Now I expect salvation only from Hitler,” “Now we will hang all your Communists, and our lives will become better,” and “The Germans will dissolve the cursed kolkhozes, and then we will have our own farms again.”

Many Russian peasants invested their hopes in the German message of liberation from Bolshevism. This is why some took to writing letters of gratitude. Others, as documented in Soviet partisan reports, offered the Germans a traditional bread-and-salt welcome. In one district, peasants even organized a collection of Christmas gifts for German soldiers, delivering thousands of pairs of socks, gloves, and felt boots in what appeared to be a display of gratitude. German intelligence reporting on the popular mood tends to be consistent with these observations. As one official stated in December 1941 (see Figure 3), “The peasants, as well as most of the urban population, generally welcomed the downfall of Bolshevism or at least passively observed the events.” Other types of sources provide corroboration. Here, for instance, is a diary entry from Aug. 20, 1941, by Mariia Germanova, a rural schoolteacher: “Most of our populace are glad the Germans have arrived.”

Internal report by a local Wirtschaftskommando (Economic Command), Opochka district, December 5, 1941. “As revealing of the attitude of the rural civilian population, one could mention the fact that in almost all localities, voluntary contributions to the German Wehrmacht were made. For instance, in Krasnoi, more than 6000 pieces of furs, felt boots, gloves, stockings, etc., were donated and explained as a sign of gratitude for the liberation from Bolshevism.” Source: Bundesarchiv-Militärarchiv, RW 31/900.

Internal report by the Wehrmacht’s 281st Security Division, December 1941. “The peasants, as well as most urban inhabitants, welcomed the downfall of Bolshevism […]” Source: Bundesarchiv-Militärarchiv, RH 26-281/25a.

Local Cooperation

Over the course of some 30 months of occupation, many inhabitants of northwest Russia learned that Hitler was not about to offer a decent alternative to Stalinism. Here as elsewhere in the occupied territories, the Germans brought death and destruction on a massive scale. Thousands of Jews, Roma, mentally and physically disabled people, and tens of thousands of prisoners of war perished in northwest Russia as a result of Nazi policies. German forces and local auxiliaries murdered thousands of Russian civilians in a brutal counter-insurgency campaign. Moreover, in 1941–1942, twenty to thirty thousand people succumbed to a famine that struck areas close to the front.

Despite the suffering caused by the occupiers, substantial parts of the local population continued to engage in cooperative relations with the German authorities throughout 1942 and most of 1943. By early 1943, an estimated 32,500 locals (some 15 percent of the male working population) were serving in the local self-government apparatus or in auxiliary police and anti-partisan formations, contributing substantially to maintaining the German order.

Wehrmacht territorial control as well as the Germans’ propensity to strike hard against resistance surely explains much of the Russians’ cooperative behavior. Local inhabitants acted out of a pragmatic realism, displaying loyalty to whichever seemed the strongest power. But, as I explain at length in my book, primary sources indicate that there was also a significant element of genuine and voluntary support. Many in northwest Russia despised the Bolshevik regime for reasons grounded in their own personal experience, as even Soviet authorities had to admit.

Another reason many Russians were ready to support or tolerate the German occupation regime has to do with German agricultural policy. When war came, most Soviet officials fled before the advancing Germans. Taking advantage of this power vacuum, peasants in northwest Russia began spontaneously dissolving collective farms. They formed village councils to redistribute land, seed grain, and animals according to traditional pre-revolutionary customs. Unlike in Ukraine (with its much richer soil), German authorities in northwest Russia allowed de-collectivization to go ahead, later institutionalizing it by decreeing a “New Agrarian Order” in spring 1942.

Peasants naturally welcomed de-collectivization. In some places, tears of joy and “spontaneous cheers for the Führer” were observed. People worked hard on their new plots, knowing the surplus would be theirs to dispose of after the Germans had collected a set quota (perceived by many peasants as less burdensome than pre-war Soviet quotas). Many sources testify to tangible improvements in the lives of peasants. As one Russian-born intelligence officer with the German 18th Army put it, people in the countryside “began to live a life both freer and more affluent than under Soviet power.” According to another witness who lived in the countryside, “in 1942 so much grain was threshed that I can’t even begin to tell you. […] Life was good.” The peasants lived in the hope that the kolkhozes had forever ceased to exist.

Turning of the Tide

Despite de-collectivization and other policy measures that benefited the local population (such as allowing the revival of church life), the cumulative effect of German atrocities and oppressive policies was taking an increasing toll. The murderous treatment of prisoners of war, in particular, became a matter of widespread knowledge and a potent generator of anti-German attitudes. The deportation of 50,000 inhabitants to slave labor in Germany in 1942 had a heavy impact as well. At the same time, people began to suspect, rightly, that the Germans lacked a viable plan for the national future of Russia.

A sense of national humiliation gradually arose from daily interactions with the occupiers. The German decision to limit schooling to a four-class system only confirmed the impression that the Germans intended to subjugate the Russians, to keep them as a servant people. As Olimpiada Poliakova, a wartime resident of the town of Pushkin, noted in her diary in November 1942, “It has now become completely clear that the Germans are not here to help us fight our war against the Bolsheviks. We can trust no one but ourselves.” Peasants in the Luga district, German observers noted, “feel disenfranchised despite the New Agrarian Order; they fear that they will never again have their own Russian government.” In March 1943, a German intelligence officer despondently reported: “The Russian people, who expected liberation, have become disappointed.”

Disappointment combined with rising popular uncertainty as the Germans suffered major setbacks at the front (StalingradVelikie Luki, Demiansk). Meanwhile, partisan activity increased significantly in the rear. Uncertainty gave way to crisis in September and October 1943 as German forces began preparing their retreat from northwest Russia. When a general evacuation order was announced, inhabitants took to the woods, joined the partisans, and generally severed their ties to the occupiers on a massive scale. The tide had turned; resistance became a viable and rational choice.

recommended by: Leon Rozenbaum

The German retreat was brutal: hundreds of villages burned to the ground, untold numbers of civilians resisting evacuation or suspected of supporting the partisans shot or burned to death inside their barns. Many inhabitants wept with joy upon sight of the first Red Army soldiers. But others feared the wrath of the returning Bolsheviks. One witness recalled the mood of the final days of the occupation:

All around villages were burning. Maybe one could go hide in the woods, but people were afraid. They were afraid that the Germans would find them, but people were even more afraid of their own. We had already heard from the prisoners of war how Soviet authorities had no mercy on those who remained under the Germans and especially so on persons who had worked for the Germans.

Peasants who had experienced material improvement during the occupation had little to gain by rejoining the collective farms, which were quickly re-established. Conditions deteriorated as a new famine struck in 1946–1947. In these post-war years, people began to talk about how they had lived better under the Germans, a development that worried the Soviet authorities. As one Communist party report noted, warning of anti-kolkhoz attitudes in the Novgorod district, it was necessary to counteract “anti-Soviet conversations and provocative rumors intended to praise the  life of individual farmers under the Germans.”

Transcript of a conversation with a Soviet partisan commander, October 1942. The interviewee speaks of the presence of collaborators in the villages. The final sentence, with a question mark scribbled in the margins, hints at the Great Terror of the 1930s: “The Germans adroitly exploit the mistakes of the judicial organs, [which they made] when a number of people were sentenced for no reason at all.” Source: TsGAIPD SPb (St. Petersburg Central State Archive for Historico-Political Records), 0-116/12/162, 5.

Conclusions

The evidence from northwest Russia tells us something about the failure of the Stalinist political order to produce robust bonds of loyalty between the regime and the “workers and peasants” it claimed to represent. As soon as an apparently viable alternative presented itself in the guise of an invading power promising to defeat the Bolshevik regime, many were willing to play along. If a Sovietized form of Russian patriotism really prevailed to the extent suggested by earlier historians, we would have seen more hostility, more resistance, and less acquiescence and open support.

At the same time, we should not ascribe too much political meaning to the patterns of wartime behavior. People faced with rivaling claims to power tend to be pragmatic, heeding the orders of the stronger power, working the given system to their least disadvantage. Calculated pragmatism as well as fiery anti-Bolshevism led to the partial welcoming of the German invaders in 1941. Likewise, the about-face of late 1943 reflected this survival instinct as well as an increasing disillusionment with German power.

The wartime attitudes and behavior of northwest Russian peasants highlight the ambiguous patriotism of the Great Patriotic War and the fragile nature of Soviet loyalty and identity among the Russians at this crucial moment. More broadly, this examination illuminates the relationship between grand, unifying narratives and the dissonant chorus of voices “from below” when looking at major events such as wars. The big myths tend to drown out the small stories. Of course, getting bogged down in a variety of individual experiences doesn’t get us very far. Yet systematic attempts to order and make sense of the local chaos may help us see important features of the larger story that would otherwise escape us.


Johannes Due Enstad is a Norwegian historian and Russianist. A postdoctoral fellow at the University of Oslo, he is the author of Soviet Russians under Nazi Occupation (Cambridge University Press, 2018). He currently researches far-right militancy in post-Soviet Russia and blogs intermittently at The Restless Russianist. Twitter: @johannes_d_e

Image: German Federal Archives via Wikimedia Commons


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Zaproszenie: – Wernisaż Kamila Tenenbaum i Danuta Biterman

Wernisaż Kamila Tenenbaum i Danuta Biterman

 


Zaproszenie wernisaż Kamila Tenenbaum i Danuta Biterman
Galleraget / Alvikstorpet Ekstigen 1
16751 Bromma

http://www.alvikstorpet.se


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com