Archive | 2022/04/05

Nie nagradzajcie Palestyńczyków za nową falę terroru

Członkowie organizacji ZAKA usuwają ciało terrorysty z miejsca zamachu terrorystycznego w Bnei Brak 29 marca 2022. Zdjęcie: Avshalom Sassoni/Flash90.


Nie nagradzajcie Palestyńczyków za nową falę terroru

Jonathan S. Tobin
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Administracja Bidena próbowała sabotować izraelsko-arabski szczyt przez podniesienie sprawy palestyńskiej. Nie powinna używać terroryzmu jako pretekstu do wskrzeszania nieudanej polityki z przeszłości.

Po tygodniu zamachów terrorystycznych, w których 11 ludzi straciło życie, Izraelczycy zastanawiają się, czy jest to początek trzeciej intifady. Siły bezpieczeństwa żydowskiego państwa podwajają wysiłki, by przewidzieć i zapobiec dalszym potwornościom. Izraelski rząd musi jednak martwić się o coś więcej niż tylko o to, czy te pozornie przypadkowe wydarzenia doprowadzą do większej przemocy ze strony Hamasu lub elementów związanych z Autonomią Palestyńską. Musi także niepokoić się o to, czy amerykański sojusznik i inne kraje zachodnie użyją tych tragedii jako pretekstu do wskrzeszenia nieudanej polityki z przeszłości, której celem jest naciskanie na Izrael, by czynił ustępstwa na rzecz Palestyńczyków.   

Przez większą część ostatnich 30 lat taki właśnie był wzór wydarzeń. Zamiast uczciwie spojrzeć na palestyńską kulturę polityczną, która nie tylko wychwala terroryzm, ale uważa przemoc za prawomocny i niezbędny wyraz narodowej tożsamości, Zachód konsekwentnie traktuje akty morderstw jako krzyk o pomoc od pokrzywdzonych.   

Takie rozumowanie jest produktem fundamentalnego błędu w sprawie natury tego konfliktu. Palestyńska przemoc nie jest spowodowana przez rzekomy izraelski ucisk ani brak postępów ku pokojowi, ale jest wyrazem bardzo dawnego przekonania o nielegalności żydowskiego państwa i potrzebie działania, by je zlikwidować.

Przy wielokrotnej odmowie palestyńskich Arabów zaakceptowania ofert kompromisu na najbardziej nawet korzystnych warunkach, które datują się od czasów sprzed powstania państwa Izrael, to powinno być oczywiste. By w to wierzyć, niezbędne jest ignorowanie poparcia dla terroru nawet ze strony tak zwanych umiarkowanych Palestyńczyków, którzy kontynuują finansowanie aktów terroru wobec Żydów i oklaskują je. Szaleństwo polityki reagowania na fale terroru zwiększaniem dyplomatycznego nacisku na Izrael zasadniczo nagradza Palestyńczyków za przemoc.

Jeśli więc wydarzenia zeszłego tygodnia są zapowiedzią dalszych zamachów w Izraelu, pytaniem jest, czy zespół polityki zagranicznej prezydenta Joego Bidena zareaguje na nie przez robienie tego samego, co robiły poprzednie administracje (z jedynym wyjątkiem, kiedy rządem kierował były prezydent Donald Trump), gdy tylko liczba zamachów rosła. Te administracje rozpoczynały wówczas próby ożywienia negocjacji pokojowych. Jeśli zrobią to, nie powinny oczekiwać, że rezultaty będą inne niż te, jakie były w przeszłości. Zamiast, jak twierdzą, zmniejszania przyczyn terroru, wyśle to Palestyńczykom komunikat, że przemoc jest sposobem na osiągnięcie poparcia dla ich daremnej, stuletniej wojny z syjonizmem i z żydowską obecnością na terytorium między Morzem Śródziemnym a rzeką Jordan.

Fakt, że poparcie dla tego urojenia jest nadal obecne w myśleniu administracji Bidena, był widoczny na szczycie, jaki odbył się kilka dni temu na pustyni Negew między Izraelem a czterema arabskimi państwami, na którym sekretarz stanu USA, Antony Blinken, był nie tyle uczestnikiem, co sabotażystą.  

Izrael i jego arabscy partnerzy skupiali się na Iranie podczas spotkania w Sde Boker, ale Blinken miał inną agendę. W odróżnieniu od przedstawicieli Izraela, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Bahrajnu, Maroka i Egiptu, Blinken był tam nie po to, by przedstawić zjednoczony front przeciwko Teheranowi i jego dążeniu do zdobycia zarówno regionalnej hegemonii, jak broni jądrowej.

Chociaż wyraził kilka pustych słów na rzecz takiego stanowiska wraz z nieszczerymi zapewnieniami o amerykańskim sprzeciwie wobec terroryzmu Iranu i jego nuklearnym celom, jak również w sprawie normalizacji stosunków z Izraelem, jego obecność była jednak bardziej przypomnieniem, że administracja Bidena uważa Porozumienia Abrahamowe bardziej za przeszkodę dla swoich celów niż za jeden z największych triumfów amerykańskiej dyplomacji.

Jak Blinken wyraźnie pokazał swoimi wypowiedziami podczas wspólnej konferencji prasowej z izraelskim premierem, Naftalim Bennettem, Waszyngton pozostaje przywiązany do założenia, że pokój w regionie zależy do wzmocnienia i dania władzy Palestyńczykom. Przez bagatelizowanie ugłaskiwania Iranu przez Amerykę i próbę zawrócenia konwersacji z powrotem na krytykę polityki Izraela, Blinken nie przystawał do priorytetów innych uczestników spotkania ani do rzeczywistości w regionie.

Od czasu, kiedy Biden zajął urząd, założeniem było, że on i Blinken nie będą chcieli poświęcać czasu i wysiłku na ożywienie od dawna konającego procesu pokojowego z Palestyńczykami. Zespół polityki zagranicznej Bidena składa się niemal w całości  z weteranów administracji Obamy. Niektórzy z nich, włącznie z Bidenem i Blinkenem, żywią nieco sympatii dla Izraela, choć jej warunkiem jest, że państwo żydowskie będzie wypełniać ich wolę i osłabi siebie przez oddawanie terytorium i gotowość do poparcia ugłaskiwania Iranu przez USA. Niemniej Departament Stanu USA i Rada Bezpieczeństwa Narodowego są także pełne ludzi, których wrogość wobec Izraela nie jest żadną tajemnicą.  

Są oni także świadomi, że szanse skłonienia Autonomii Palestyńskiej do poważnych negocjacji o rozwiązaniu w postaci dwóch państw lub czegokolwiek, co przypomina rzeczywisty pokój, są mikroskopijnie małe.

Chociaż były prezydent Barack Obama poświęcił znaczną ilość czasu, wysiłku i politycznego kapitału na naciskanie na Izrael, by uczynił koncesje wobec Palestyńczyków, Palestyńczycy nigdy nie odwzajemnili się. Istotnie, storpedowali maksymalny wysiłek sekretarza stanu Johna Kerry’ego z 2014 roku, by uderzyć w Izrael przez obrażenie Amerykanów i przedstawienie swojej sprawy Organizacji Narodów Zjednoczonych, gdzie nie było żadnego niebezpieczeństwa, że zostaną poproszeni o uznanie legalności żydowskiego państwa, niezależnie od tego, gdzie będą nakreślone jego granice.  

Co jest równie ważne, są oni obecnie zajęci w znacznej mierze nieskutecznymi staraniami, by zareagować na agresję Rosji przeciwko Ukrainie. To jednak nie przeszkodziło im w dalszym przepychaniu nowej umowy z Iranem przy pomocy tego samego rosyjskiego reżimu, który starają się izolować.

Niemniej, jeśli zobaczą kolejną falę palestyńskiej przemocy lub intifadę na pełną skalę, jeśli Hamas i AP uznają, że dołączenie do przemocy leży w ich interesie, pokusa dla amerykańskiego establishmentu polityki zagranicznej może być zbyt wielka, by potrafili jej się oprzeć. Jak wskazują wypowiedzi Blinkena na tym szczycie, nadal nie rozumieją, że Porozumienia Abrahamowe i normalizacja stosunków między Izraelem a znaczną częścią świata arabskiego nie polega tylko na wspólnym strachu przed Iranem, którego wzbogaca i wzmacnia katastrofalne przywiązanie Amerykanów do ugłaskiwania Teheranu. Odzwierciedla to także zrozumienie przez Arabów, że Palestyńczycy nie są zainteresowani pokojem, w dodatku do ich niechęci, by ich bezpieczeństwo i ekonomiczne interesy były zakładnikami mdlących fantazji Palestyńczyków o świecie bez Izraela.

Niestety, coraz większa część bazy partii Demokratycznej także wyznaje te same fantazje z powodu siły intersekcjonalnych mitów i krytycznej teorii rasy, które fałszywie przedstawiają Izrael jako wyraz “białego przywileju”. Będzie zatem poparcie dla zwrócenia się przeciwko żydowskiemu państwu ze znacznej części politycznej bazy Bidena – a będzie to wzmocnione przekazami, jakie otrzymuje on od lewicowych grup żydowskich, takich jak J Street, jak również od grup jawnie antysyjonistycznych, takich jak Jewish Voices Peace i IfNotNow, które same produkują antysemickie ataki na Izrael.  

Przesłaniem, jakie Stany Zjednoczone powinny teraz wysłać Palestyńczykom, jest surowe ostrzeżenie, że zamiast tworzyć poparcie dla nacisków na Izrael, terroryzm tylko ich jeszcze bardziej izoluje. Ci, którzy pozostają zafiksowani na rozwiązaniu w postaci dwóch państw, a które Palestyńczycy ignorowali przez ostatnie 30 lat palestyńskiego odmawiania na wszelkie pokojowe oferty, zamykają oczy na to, co zdarzało się za każdym razem – przemoc przeciwko Izraelowi nagradzano dyplomatycznym poparciem zamiast karania za nią. Biden i Blinken muszą zrozumieć, że cena za taką politykę będzie płacona w jeszcze większej ilości krwi rozlanej w Izraelu.


Jonathan S. Tobin – Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Chag Pesach Sameach


Święto Pesach

A. Zielińska: “Przewodnik pesachowy”


Moses Leads the Jews out of Egypt - by Stephen Howard

Moses Leads the Jews out of Egypt – by Stephen Howard

Pesach (hebr. פסח , dosł. przejście) – święto żydowskie obchodzone na pamiątkę wyzwolenia Żydów z niewoli egipskiej.

W Izraelu trwa siedem, a w diasporze osiem dni, poczynając od 14 dnia miesiąca nisan. Święto Pesach kojarzy się przede wszystkim z uroczystą wieczerzą – Sederem oraz ze spożywaniem macy. Dobrze znane jest także związane z Pesach poszukiwanie i pozbywanie się chamecu. Zakaz posiadania chamecu wynika z następujących wersetów: “Przez siedem dni będziecie jedli mace. Ale [przed] pierwszym dniem [święta] usuniecie zakwas z waszych domów…” [Szemot 12:15]

Kiedy wszystkie przygotowania są zakończone, w wigilię święta nadchodzi czas na zwyczaj bdikat hamec – poszukiwanie rzeczy kwaszonych – zgodnie ze zwyczajem – przy świecy. Niektórzy używają latarek, ale w ten sposób gubi się mistyczny charakter rytuału. Przed poszukiwaniami należy odmówić błogosławieństwo (bracha), które można znaleźć w większości Hagadot. Każdy okruch powinien być zgarnięty na drewnianą łyżkę lub papierowy talerz za pomocą pióra albo gałązki z lulaw i spalony rano. Pozostałe przygotowania mają również swoją kolejność. Na przykład w Szabat poprzedzający święto należy pójść do synagogi. Jest to szczególny Szabat Hagadol (Wielki Szabat), który formalnie jest początkiem święta Pesach. Haftora przypadająca na ten Szabat mówi o wielkim dniu Boga (używając słowa gadol w celu opisania tego dnia), wiążąc wyzwolenie spod egipskiego jarzma z ostatecznym odkupieniem. W tym samym czasie rabini udzielają długich (gadol) pouczeń związanych ze świętem.

Niektórzy czytają fragmenty Hagady po południu, podczas Szabat Hagadol, aby przypomnieć sobie tekst. Wielu pierworodnych pości w erew Pesach (wigilię Pesach), na pamiątkę plagi, której uniknęli Izraelici, a która zabiła egipskich pierworodnych. Tego poranka odczytuje się ostatni fragment świętych tekstów studiowanych w synagodze. Z powodu zakończenia studiów urządzany jest sijum (dosłownie “ukończenie”, w tym przypadku posiłek i święto z okazji ukończenia studiów. Sijum jest ważniejsze od postu i ci, którzy brali udział w modlitwie mogą wziąć w nim udział nie łamiąc prawa.

Najważniejszym przykazaniem obowiązującym żydów w święto Paschy jest zakaz spożywania (a nawet posiadania w domu) chleba na zakwasie (chamec). Zamiast niego spożywa się pieczywo ze specjalnie przygotowanej mąki – macę. Nie można używać zwykłych naczyń kuchennych i sztućców, gdyż wchłonęły one chamec i mogą być rytualnie oczyszczone tylko przez specjalne procedury koszerowania. Chamec należy wyrzucić, albo sprzedać nie-Żydom i ewentualnie odkupić po świętach. Poza tym różne społeczności żydowskie mają własne ograniczenia pokarmowe, np. Aszkenazyjczycy nie jedzą fasoli, grochu i ryżu. W pierwszy i ostatni dzień Paschy zakazana jest praca.

Oczyszczenie domu z chamecu jest ważnym rytuałem, który wynika z symbolicznego znaczenia chamecu. Judaizm uważa, że każdy człowiek ma inklinacje do zła i niezależnie, jak bardzo stara się postępować właściwie, cały czas tkwi w nim potencjalna skłonność do arogancji, niesprawiedliwości, zarozumiałości, mściwości, zniewolenia innych. Cechy te charakteryzowały egipskich właścicieli niewolników i prześladowców Żydów. Symbolizował je właśnie chamec – niezbędny składnik najpopularniejszego produktu egipskiego, którym był chleb – wynalazek cywilizacji egipskiej i symbol triumfu Egiptu nad resztą świata – robiony ze zbóż tak obficie zbieranych wyłącznie w delcie i na równinach zalewanych wodami Nilu. Egipski chleb był chlebem właścicieli niewolników, a więc chlebem ludzi złych.

Czym jest chamec?

  • 1) Chamec to produkt z każdego z pięciu podstawowych zbóż: pszenicy, żyta, jęczmienia, orkiszu i owsa, który wszedł w kontakt z wodą na czas co najmniej 18 minut. Przyjmuje się, że w takim zbożu rozpoczął się już proces zakwaszania, ponieważ właśnie po 18 minutach w cieście powstałym z mieszanki mąki z wodą rozpoczyna się proces fermentacji.
  • 2) Chamec to każde jedzenie i napój wytworzony z użyciem tych zbóż lub w którym któreś z nich występuje choćby w minimalnych ilościach. (Wyjątkiem jest maca przygotowywana w szczególny sposób specjalnie na Pesach.)
  • 3) W Pesach zakazane jest używanie naczyń i przyborów kuchennych, które mogą zawierać
  • choćby minimalne ilości chamecu. Takie przybory muszą być przed użyciem uczynione koszernymi.
  • 4) Żydzi aszkenazyjscy podczas Pesach nie jedzą także kitnijot – produktów z ryżu, kukurydzy, soczewicy, prosa i fasoli. Chamecu nie wolno nie tylko jeść, ale i posiadać: “Mace będą jedzone przez siedem dni i nie będzie widziane u ciebie zakwaszone i nie będzie widziany u ciebie zakwas” [Szemot 13:7].

Matzah balls (Yiddish: קניידלעך kneydlekh pl., singular קניידל kneydl; with numerous other transliterations) are an Ashkenazi Jewish soup dumpling made from a mixture of matzah meal, eggs, water, and a fat, such as oil, margarine, or chicken fat. Matzah balls are traditionally served in chicken soup. For some they are a staple food on Passover.(specjalnosc Fridy Schatz)

“Przez siedem dni nie znajdzie się w waszych domach zakwas” [Szemot 12:19] Nie wolno także czerpać z niego żadnych korzyści. Przed świętem Pesach w żydowskich domach dokonuje się specjalnego oczyszczenia z chamecu, którą to ceremonię określa się mianem bedikat chamec. Należy pamiętać także o tym, że chamec w Pesach nie może się znajdować również np. w naszym biurze w pracy, w garażu, w samochodzie, w altanie na działce itd.

Współcześnie podczas kolacji sederowej spożywa się warzywa zanurzone w słonej wodzie oraz gorzkie zioła. Tradycyjnymi potrawami są: pieczony udziec z kością (symbolizujący ofiarę z baranka paschalnego) oraz jajka. W pierwszą noc święta (poza Izraelem także w noc następną) spożywa się w gronie rodziny uroczystą kolację, podczas której odczytuje się „Opowieść na Pesach”. Wieczór sederowy składa się z wielu tradycyjnych rytuałów, odprawianych w ustalonym porządku. Istnieje też wiele zwyczajów ludowych związanych z sederem: np. dzieci próbują znaleźć ostatni kawałek macy (afikoman) i wymienić go na prezenty; jeden puchar wina napełnia się dla proroka Eliasza, który jest uroczyście zapraszany do środka (na którego należy czekać ponieważ nie wiadomo czy nie przyjdzie akurat tego wieczoru); wino z kielichów jest ulewane dziesięciokrotnie na pamiątkę dziesięciu plag egipskich. Na koniec wieczerzy składa się życzenia: „Na przyszły rok w Jerozolimie!”.

Chrześcijaństwo nawiązuje do żydowskiego święta Paschy, ponieważ wydarzenie Ostatniej Wieczerzy ma miejsce tuż przed świętem Paschy. Jego przebieg ponadto ma elementy wspólne z wieczorem sederowym, jednak pozostaje istotowo różny.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Go West, Young Jew

Go West, Young Jew

LIEL LEIBOVITZ


A few reasons why LA is better for Jewish life than NYC
.

AL SEIB / LOS ANGELES TIMES VIA GETTY IMAGES

As I sat in the courtyard of congregation Adat Shalom—revived by a shot of slivovitz, a fiery speech by Rabbi Nolan Lebovitz, and the sight of a packed house on a Saturday morning—a thought that had long simmered in the recesses of my mind bubbled happily to the surface: It is a truth universally acknowledged that a Jew in want of rich Jewish life must leave New York and head to LA.

Let me start by admitting the obvious: LA is not without blight or blemish, all the more so these days. I’d hardly been in town an hour and already my friends here were telling me all about the homeless in the streets, the swelling violence, the police calls made but not answered, the insurance they can no longer even get on their homes. But in a strange way, these grievances reminded me of … a New York that once was.

Our town in the 1970s was a case study in collapse, and yet it remained vibrant and thriving, with flowers blooming and cross-pollinating in the rubble. Why? Because, as the Lubavitcher Rebbe, the late great Menachem Mendel Schneerson, understood better than most, the spiraling chaos wasn’t just a driver of anxiety; it was also an invitation to many Jews to reject much of what had failed them—excess materialism, toxic politics, revolutionary aspirations—and instead recommit themselves to their traditions and their spiritual and emotional and physical well-being. All you needed to do to dispel the darkness of 1970s New York was light them Shabbos candles.

That’s much harder to do, if not altogether impossible, in New York circa 2022. The Jewish revolution already happened there, with its successes—Chabad, the Soviet Jewry movement, some corners of modern Orthodoxy—and its failures. To stay in New York now is to dull your brain by pledging allegiance to the orthodoxies of the progressive cult that runs this town while also trying to preserve the core of your parents’ Judaism and realizing you’re not doing much justice to either worldview. Today’s New York is largely a factory for the manufacturing of midwits who know just enough to be taken seriously by the mutually accrediting mediocrities running the formerly meaningful institutions too many smart American Jews still think of as their natural home.

Los Angeles is different. It has the raw material of hundreds of thousands of Jews (suburbanites, Russians, Persians) who are ripe for a fresh encounter with Judaism, in part because the local religions (growth, tech, Hollywood) have catastrophically failed, as they did in 1970s New York, and in part because LA lacks the unifying progressive glue that geography and the big unions provide. It’s diffuse. To live and thrive in LA, now more than ever, you need a tribe. If the Rebbe were alive and young today, I don’t think he’d move to Miami, which is a great and promising city for Jews who seek America, but not so much for Americans seeking Judaism. If the Rebbe was alive and young today, he would move to Los Angeles.

If the Rebbe was alive and young today, he would move to Los Angeles.

So spare me, please, the gripes about LA being insufficiently intellectual, a stale and austere avocado toast to New York’s elegant and sophisticated mille-feuille, a sun-stricken studio backlot that can’t hold a candle to the glittering brilliance that is Manhattan. If you’re Jewish, Los Angeles is ascendant, for a few simple reasons.

First of all, as you might have noticed, everything is broken these days—our political system, our media, our universities, our health care system, our ability to be decent to one another—and California is the cradle of American brokenness. It’s always been beautifully cracked. The crack is its essence. Whereas in New York, once upon a time not so long ago, you could wake up on a Saturday morning with the expectation that your basic needs would be met—a good sermon, a great bagel, fine coffee, a decent newspaper, some lovely gallery show to behold—LA is where the earth quakes, the forests burn, the traffic snarls. It works not in spite of these challenges but because of them, because the people who live there resolved, like the million or so Nicaraguans huddled near the mouth of Mount Masaya and its active lava lake, to root themselves in this fertile but demanding soil.

As New York comes tumbling down, you can almost feel our brothers and sisters out west nodding sympathetically. Gavin Newsom? George Gascón? Bring out your worst, your weakest, your most preposterous politicians touting their failed and dangerous ideas. It doesn’t matter. California was shattered and ungovernable from the start.

This same brokenness, in turn, delivers the next reason why LA reigns supreme: It’s real. Accused for a century, more or less, of being Tinseltown—a fake, a fabrication, a trompe l’oeil—it turns out that Los Angeles was the realest all along, precisely because it refused to be moved by ideas. Back home, in frigid and flaccid Manhattan, our self-appointed intellectual and moral superiors are having a blast with their thoughts, deciding, for example, that all fancy restaurants must now practice molecular gastronomy, or that, for political reasons, second daughter Ella Emhoff must now be considered the paragon of beauty and featured on the covers of magazines. LA isn’t impressed by such twaddle. It knows that beauty is greater than genius because it requires no explanation, and that beauty isn’t defined in underheated gender studies seminar rooms but by the very instinctive reactions people have before they think, when they merely look at someone or something and know right away whether they’re turned on or repelled. LA asks if that avocado is ripe and delicious, not if it represents a new trend you should study and adopt if you want the Brahmins who control the institutions that give you credentials and meaning to approve of your choices. LA is basic like that.

It’s also big, to boot—big enough, in fact, to give everyone the space they need to be together apart. Forget the exhausting drive to homogenize everything and everyone, which the priests of progressivism hilariously refer to as “diversity.” LA, like New York way back when but not in a very long while, understands that the body politic is healthiest when it allows its divergent tribes to live side by side, interacting whenever they need to but never feeling compelled to cross cultural or geographic or emotional lines that make them feel uncomfortable. Persian Jews can live across town from gay hipsters, and Orthodox parents can walk the streets with their kids and, whenever the spirit moves them, hop in their minivans and drive over to visit their coked-out producer friends on the Westside. It’s not so much a melting pot as a melting shabu-shabu, inviting you to dip judiciously and as frequently or infrequently as you’d like.

These reasons, arguably, make Los Angeles an all-around better, more human friendly and livable town than its haughty East Coast sis. Together, they seem to be doing something particularly great to Jewish life. Which shouldn’t be surprising: Reread the last several paragraphs, and you’ll find a cure for nearly every ailment plaguing the struggling communities back in the cold. When you have space and a tradition of living with hardship, when you respect not just diversity but also difference and disabuse yourself of the notion that your ideas, clever as they may be, can somehow replace observable reality—you’re likely to end up with folks who approach Jewish life with pride and verve.

At Adat Shalom, I saw young and old cats, graying conservatives and pierced millennials, all worshipping together with what was unmistakable and very real joy. I heard Rabbi Lebovitz tell his approving congregants to stop raging over the latest antisemitic scandal—Whoopi Goldberg, Amnesty International, etc.—and worry instead about deepening their own knowledge and practice of Judaism. It’s such a simple, powerful, and altogether too rare message these days, the sort you’d hear in precisely one non-Orthodox shul in New York (yasher koach to you, Rabbi Ammiel Hirsch). In LA, you can learn this vital Torah from Rabbi Lebovitz, or Rabbi David Wolpe, or Rabbi Sherre Hirsch, or Rabbi Mordecai Finley, or Rabbi Sari Laufer—the fact that I can name so many off the top of my head should be enough to tell you that Jewish spiritual life is much healthier out west than you’d imagine.

So if you are alive today, Go West, Young Jew, if you can at all. Los Angeles is good for your Jewish soul.


Liel Leibovitz is a senior writer for Tablet Magazine and a host of the Unorthodox podcast.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News From Israel- April 04, 2022

News From Israel- April 04, 2022

ILTV Israel News


On the second night of Ramadan Palestinians clash with police, as tensions remain high and security forces placed on highest alert

Ukraine condemning Russia’s aggressive actions in Bucha as war crimes…What are Israeli officials saying?

And a new poll during diaspora week…Only a small majority of Israelis feel a kinship with Jews around the world


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com