Archive | 2022/11/26

Wielki głód w Ukrainie. Najstraszniejszym psem Stalina był Polak Stanisław Kosior

Zima 1932 r., uzbrojony komsomolec stoi na straży stodoły, w której składowano zboże skonfiskowane ukraińskim chłopom (domena publiczna)


Wielki głód w Ukrainie. Najstraszniejszym psem Stalina był Polak Stanisław Kosior

Marta Panas-Goworska Andrzej Goworski


Jeśli Stalin byłby CEO, czyli chief executive officer, to Stanisława Kosiora w korpoterminologii nazwalibyśmy GM, czyli general managerem. Był najwyżej postawionym w historii Polakiem we władzach ZSRR.


Pamiętacie rezydencję w podkijowskiej Meżyhirji, którą porzucił Janukowycz? Pod koniec lutego 2014 r. otwarto ją dla zwiedzających i Ukraińcy ruszyli oglądać bogactwa. Złotego sedesu nie znaleziono, ale pozostała kolekcja samochodów i biały fortepian Lennona. Wśród ozdób wcale nie najokazalszą była rzeźba „Biegnący dzik”, warta 80 tys. euro. Odnaleziono też sztabkę złota w kształcie chleba.

W uroczysku nad Dnieprem, gdzie mieszkał i Chruszczow, pierwsze wille dla partyjnych elit wzniesiono tuż po Wielkim Głodzie. Powstały wtedy trzy rezydencje w stylu „stalinowskiego neoklasycyzmu”, rozmachem dorównujące willi Janukowycza. We wnętrzach znajdowały się m.in. sale balowe i kinowe, przestronne łazienki i garderoby. A kim był szczęściarz, który w 1935 r. pierwszy zamieszkał w Meżyhirji?

Aleksandr Babionyszew, historyk i badacz sowieckiej demografii, nazywa go „najstraszniejszym aktorem” Hołodomoru i pierwszym w Ukrainie realizatorem poleceń Stalina. To Polak, Podlasianin, Stanisław Kosior.

Za chlebem z Donbasu

Kosior niewątpliwie umiał docenić luksusy. Urodził się 18 listopada 1889 r. w Węgrowie, dziś w województwie mazowieckim, ale historycznie przynależnym do Podlasia. Badacze wspominają, że rodzina była „biedna” lub „bardzo biedna”. O jego pierwszych latach opowiadają Irina Guro i Anatolij Andriejew w biograficznej powieści „Gorizonty”. Nazwisko drugiego autora to pseudonim, pod którym skrył się oficer radzieckiego wywiadu Paweł Sudopłatow. I to ten duet – Guro i Andriejew alias Sudopłatow – opisał również historię ojca Kosiora.

Wincenty, syn Jana, przez osiem lat służył w carskiej armii i w latach 80. XIX w. wrócił do Węgrowa. Ożenił się z Heleną Filipek i gospodarzył pod miasteczkiem. W tym czasie na świat przyszło co najmniej sześcioro dzieci, spośród których przeżyło pięcioro, sami chłopcy: najstarszy Staszek oraz Władek (ur. 1891), Józek i Michał (ur. 1893) oraz Kazik (ur. 1896). O pomoc w odszukaniu ich domu poprosiliśmy bibliotekarkę z Węgrowa, która zajmuje się historią miasta, ale nie odnalazła śladów tej familii. Pozostaje nam zdać się na źródła rosyjskie i ukraińskie.

Zgodnie z nimi Kosiorowie znaleźli się na granicy ubóstwa i ojciec zadecydował o wyjeździe. Jeszcze w wojsku służył w Donbasie, który wtedy dynamicznie się rozwijał. Latem 1897 r. rodzina przeniosła się do odległego o 1,7 tys. km na wschód Sulina (Krasnyj Sulin), leżącego obecnie w Rosji, w tzw. Wschodnim Donbasie.

Stanisław Kosior, pulemiotczik

Kosiorowie zamieszkali w barakach, ale od razu Wincenty zaczął budować dom. Został też przyjęty do pracy przy wielkim piecu w hucie. Rodzina powiększyła się i na świat w 1897 r. przyszła Zofia. Staszek pomagał matce, a w wieku 11 lat rozpoczął naukę w trzyletniej szkole, którą miał skończyć z wyróżnieniem. Wśród jego lektur, między Czernyszewskim, Hercenem i Bielińskim, znalazł się Michał Wojnicz, polski rewolucjonista, ale i księgarz, odkrywca nieodczytanego do dziś rękopisu. Byłby to więc autor nietuzinkowy, a przy tym zapewne rzadko czytany przez bolszewików.

Rodziców nie było stać, żeby Staszek kontynuował naukę, i jako 14-latek zaczął pracę w hucie. Początkowo dostarczał korespondencję, ale na własne życzenie przeniesiono go bliżej ojca, w 1904 r. w dokumentach pojawia się jako „uczeń ślusarza”. Od tego momentu rozpoczyna się jego przygoda z rewolucją. Pewne jest, że nosił ulotki Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji (SDPRR), a w październiku 1905 r., gdy huta zastrajkowała, wszedł w skład straży robotniczej. Miał chronić mityngi przed czarną sotnią, czyli odpowiednikami dzisiejszych nacjonalistów z pałką w jednej ręce, a różańcem w drugiej. Wtedy przylgnął do niego pseudonim „Pulemiotczik”, a więc strzelec z karabinu maszynowego, ze względu na charakterystyczny sposób mówienia – gwałtowny, pewny siebie, trafiający do odbiorców.

Roztropny konspirator

Pod koniec 1905 r. Kosiorowie przenieśli się do górniczo-hutniczego Ałczewska na Ługańszczyźnie. Staszek i Władek zatrudnili się w tamtejszym kombinacie i kontynuowali działalność rewolucyjną. Tu dały o sobie znać jego talenty – miał zapał i determinację, ale był przy tym ostrożny i nie dał się złapać. Gdy Władysław miał niezłą już kartotekę, on był czysty. Ale w końcu i nim zainteresowała się Ochrana i żeby zmylić trop, wrócił w 1907 r. do Sulina. Tam powołał zakładowy klub piłkarski, a że sam miał talent do sportu, został kapitanem drużyny, z którą zjeździł Donbas, aranżując przy okazji spotkania partyjne. Mógł też łatwiej przewozić ulotki czy broszury, które gromadził w fabrycznej bibliotece u kolegi Skoropupowa. Siatka pokrywała całe Zagłębie i może dlatego na ślad Kosiora znów wpadła Ochrana. I znów miał szczęście – wprawdzie otrzymał nakaz osiedlenia się w innej guberni, ale wystarczyło, że wrócił do Ałczewska.

Nie przestrzegał jednak policyjnych zakazów i do 1915 zjeździł wschód Ukrainy. Podczas jednego z takich wypadów wpadł w ręce żandarmów. W protokole przeczytamy, że w jego mieszkaniu w Kijowie „odkryto znaczącą liczbę tendencyjnych i marksistowskich broszur i książek oraz notatek dot. ruchu robotniczego”. Za to nie wywinął się już od Sybiru.

Permanentna rewolucja

W „Gorizontach” czytamy, że na zsyłce w guberni irkuckiej czas spędzał na lekturze. Wraz z wybuchem rewolucji lutowej w 1917 r. udało mu się wyjechać do Piotrogrodu, gdzie włączył się w działania wojenno-rewolucyjnego komitetu. Przewodził mu Lew Trocki, udzielał się w nim i Feliks Dzierżyński, a w dalszym planie także Stalin. Wtedy Kosiorowie opowiedzieli się po stronie Trockiego i jego koncepcji permanentnej rewolucji, mającej rozlać się na Europę. Postulowali obalenie władzy Symona Petlury w Ukrainie i sprzeciwiali się niezależnemu ośrodkowi władzy w Warszawie.

Przy czym warto dodać, że Józef Kosior, młodszy brat Stanisława, był, jak Piłsudski, członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej.

Ta mieszanka miała im zaszkodzić w przyszłości, ale na razie cieszyli się opinią oddanych bolszewików, a Stanisława uważano za urodzonego zarządcę i oddelegowano na jeden z najtrudniejszych frontów wojny domowej – zachodni brzeg Dniestru. Walczył tam z Ukraińcami i Polakami i nieźle sobie radził. „Występując przed [kijowskimi] robotnikami zakładów Arsenał, kombinatu Gretiera i Kriwanieka oraz innymi, Kosior wzywał do obalenia Dyrektoriatu [narodowego rządu ukraińskiego] i pokazywał jego okrucieństwa wobec narodu ukraińskiego” – pisze autor jedynej, choć tendencyjnej, biografii Kosiora, Mychajło Pohrebynski, dziś liczący się „technolog” ruskiego miru w Ukrainie.

Musiałem Trockiego wziąć siłą

Od 1919 przez trzy lata Stanisław pełnił najwyższe funkcje w Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy, ale w 1922 r. wysłano go do w Nowonikołajewska (Nowosybirsk) na Syberii, gdzie stanął na czele biura partii. Lokalni historycy piszą, że udało mu się odbudować rolnictwo w guberni – za jego czasów produkcja zboża wzrosła do poziomu 91 proc., a hodowla zwierząt sięgnęła 140 proc. w porównaniu z czasami przed rewolucją. Zapewne już wtedy na polecenie Lenina i Stalina prowadził przygotowania do kolektywizacji. Wiemy też, że promował kino, to dzięki niemu na Syberii zaczęto kręcić filmy. Zachowały się jego charakterystyki, pisano, że był „malutki, prawie karlego wzrostu, pulchny, o nieproporcjonalnie dużej, łysej głowie”. W książce „Trocki” Dmitrija Wołkogonowa, historyka i wysokiego rangą wojskowego, który miał dostęp do tajnych archiwów, przeczytamy, że już dwa lata po opuszczeniu Nowonikołajewska Stalin polecił Kosiorowi, aby dopilnował deportacji Trockiego. Możliwe, że w ten sposób zamierzał poddać go próbie. Po wykonaniu zadania Kosior wysłał szyfrogram:

„Musiałem [Trockiego] wziąć siłą i nieść na rękach, bo sam iść odmówił, zamknął się w pokoju, musiałem wyłamać drzwi. Wieczorem aresztujemy Murałowa [wojskowego, związanego z Trockim], i innych”.

Stalin odpisał: „Szyfrogram o sztukach Trockiego i trockistów otrzymałem”.

Trocki w styczniu 1924 r.Trocki w styczniu 1924 r.  domena publiczna

Stalin i Kosior czyli pan i jego pies

W znanym dowcipie Stalin przegania dziecko proszące o cukierek, a ludzie wykrzykują: „A mógł zabić!”. Na zdjęciu w internecie podpisanym „wesoły Stalin” również widzimy go dobrotliwym. Fotografię zrobiono w kwietniu 1927 r. podczas XII kongresu bolszewików, pół roku przed deportacją Trockiego. Siedzący po prawej Stalina Bucharin i Rykow nie pomyśleliby pewnie, że zostaną skazani na śmierć jako „prawo-trockiści”. W początkach 1927 r. kojarzono ich z lewicą, choć już za kilka miesięcy Stalin napiętnuje ich jako „prawicowe odchylenie”.

Na zdjęciu jest więcej przyszłych wrogów. Stojący za Gruzinem elegancki mężczyzna to Robert Eiche, Łotysz odpowiedzialny za kolektywizację zachodniej Syberii, a więc człowiek, który przejął dzieło Kosiora i odwrócił statystyki, a mimo to został rozstrzelany. Uwieczniono i Kosiora.

Jedynie on i Stalin śmieją się pełną gębą, z tym że Stalin emanuje radością właściciela psa, a Stanisław zdaje się nim być.

Z dokumentów wynika, że podczas kongresu Kosior występował kilkukrotnie. Sprzeciwiał się mu Polak, Karol Radek. Później zwolennicy Radka wołali, że Kosior propaguje „wolność słowa od komunisty do monarchisty”. A Bucharin zarzucił mu przemienianie partii w „federację różnych grup”.

Fotografia zrobiona w kwietniu 1927 r. podczas XII kongresu bolszewików. Uśmiechnięty Stalin głaszcze po głowie rozbawionego Stanisława Kosiora. 12 lat później każe go rozstrzelaFotografia zrobiona w kwietniu 1927 r. podczas XII kongresu bolszewików. Uśmiechnięty Stalin głaszcze po głowie rozbawionego Stanisława Kosiora. 12 lat później każe go rozstrzelac  domena publiczna

Stalin również odniósł się do Kosiora. Powiedział, że nieprawdziwe są jego twierdzenia, jakoby „Trocki nie miał zajęcia”, bo kieruje armią i nie bierze odpowiedzialności za nic innego. Oczywiste już było, że Stalin dąży do pozbycia się Trockiego, wygaszenia NEP-u (Nowaja Ekonomiczeskaja Politika, kilkuletnia liberalizacja niektórych gałęzi gospodarki), a potem rozpoczęcia kampanii przeciw wsi.

Jak to się nie da? Da się…

Gdyby ZSRR porównać do korporacji, Stalin byłby CEO, czyli chief executive officer. W 1928 r. Kosior znów stanął na czele ukraińskiej partii i w korpoterminologii nazwalibyśmy go GM, czyli general managerem. Zarządzał, bagatela, 30-milionowym oddziałem – Ukraińską SRR – i starał się być wszędzie i wszystkiego doglądać. W innej sytuacji byłoby to zasługą, ale tu należy mówić o współuczestnictwie w zbrodni.

Nie od razu jednak sięgnął po radykalne środki. 1928 był nieurodzajny, a zbiory małe. Panowało wtedy przekonanie, częściowo potwierdzone w Kazachstanie, że państwowe gospodarstwa lepiej radzą sobie z przeciwnościami, i Kosior przyspieszył kolektywizację. Za sprawą opozycji w partii nie zdecydowano się jeszcze na bezpośrednią przemoc i kułaków opodatkowano. W odpowiedzi wybuchły „strajki zbożowe” i rolnicy ukrywali plony. Na wsiach żywność gromadzono też w obawie przed wojną z Anglią i Polską, którą straszyła propaganda. Kraj mierzył się z widmem głodu, ale następne lata okazały się obfite i zwłaszcza 1930 r. sprawił, że zapomniano o problemach.

Wtedy też wydarzyło się to, co Babionyszew nazywa przestępstwem Kosiora. W 1930 r. w Moskwie, po lipcowym XVI zjeździe partii, spotkali się członkowie prezydium WKP(b) i niemal wszyscy oświadczyli, że nie da się utrzymać kontyngentów żywnościowych. Wyjątkiem byli Stalin i Kosior. Ten, jak prawdziwy menedżer globalnego korpo, oświadczył, że „już [kolektywizowano] mieszkańców Ukrainy w 75 proc. i [sądzi], że przestrzenie zostaną zapełnione”. Stalin przyklasnął i w Ukrainie utrzymano wyśrubowane założenia. Kolejny rok był dość pomyślny, ale hasło „walki o urodzaj” nie znajdowało oddźwięku. Były regiony, gdzie nie zebrano całego zboża. I tak nadszedł 1932 r.

Czarne i czerwone tablice

Wszystko wskazywało na to, że zbiory będą niższe o 1/3, i Stalin nakazał coś z tym zrobić. Wiaczesław Mołotow z Łazarem Kaganowiczem przygotowali rozwiązanie prawne, później nazwane dekretem o pięciu kłosach, choć mówiono i o trzech kłosach. Przepis wprowadzał termin socjalistycznej własności i drakońskie kary za jej rozkradanie. Ale o ludobójczym wymiarze dekretu przesądziło wykorzystanie szeroko rozumianego aparatu represji, więc nie tylko OGPU, ale i wojska, pionierów, komsomolców, strażaków, wszelkich działaczy i robotników. Co z tego mieli? Wyjaśnia to piosenka śpiewana przez żołnierzy wysyłanych na wieś:

Wszystkich faszystów rozbijemy

W Ukrainie się nażyjemy

W Ukrainie dobrze żyć

Jest co szamać, jest co pić.

Timothy Snyder przypomina, że i tu Kosior wykazał się inicjatywą i wymyślił czarne i czerwone tablice. Na pierwsze wpisywano kołchozy, które nie wykonały norm, i tym odbierano całą żywność, także ziarno na zasiew. Na drugie trafiały gospodarstwa spełniające wytyczne; w 1932 r. na 25 tys. kołchozów w Ukrainie takich prymusów było 1,5 tys. i w nich śmiertelnego głodu nie było. Kosior osobiście doglądał realizacji poleceń i zauważył, że u kułaków odbieranie żywności nie działa. Zadecydował więc o powołaniu brygad z wykrywaczami metalu i niejako przy okazji odnajdywano drogocenności. Tym sposobem, niczym hitlerowcy Żydów, on wydrenował Ukraińców; dziś mniej się o tym mówi, a jeśli już, to raczej przywołuje torgsiny, gdzie żywność sprzedawano za walutę i złoto. Również za jego sprawą brygady mogły zabierać nie tylko mięso, mleko i płody rolne, ale też żywy dobytek. W grudniu 1932 r. chwalił się Stalinowi, że znalazł sposób na wieś:

„Najlepsze rezultaty dają natursztrafy [naturalne kary]. Przy krowie i świni kołchoźnicy, a także odnoosobnicy [rolnicy wciąż posiadający własną ziemię] mocno się trzymają”.

Pokażmy im, co to jest glód!

Hołodomor kojarzymy ze zdjęciami martwych mężczyzn leżących pod płotem albo zagłodzonego dziecka nad rzeką. Dzięki filmowi „Obywatel Jones” Agnieszki Holland do świadomości przedostały się też sceny kanibalizmu. Wszystko to Kosior widział na własne oczy i czytał raporty, w których pisano, że „w chacie czuć było smażonym”, żołnierze zajrzeli do garnka, kobieta zawołała: „to kulisz”, czyli potrawa z kaszy, oni zamieszali, a tam „ręka z paznokciami”. A mimo to na prezydium w Moskwie krzyczał: „Chłop chce udusić sowiecką władzę kościaną ręką głodu. Pokażemy mu, co to jest głód!”.

Jednak wbrew diabolicznym deklaracjom próbował kontrolować sytuację. Dbał na przykład o to, aby przemysłowy Donbas miał żywność, i tam śmiertelność była niższa. Niewątpliwie po okresie samorzutnego rozprzestrzeniania się głodu, latem 1933 r., przekierował śmiertelną falę na północ Ukrainy; wtedy też, już bez jego udziału, doświadczone zostały Białoruś, Powołże, Kazachstan. Otwartym pytaniem pozostaje, na ile świadomie realizował politykę Stalina. Leonid Praisman, badacz zajmujący się tematyką wojny domowej, od 1987 r. współpracownik Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, twierdzi, że Stalin, organizując Hołodomor, „główne uderzenie zaplanował w tych częściach kraju, gdzie w czasie wojny domowej chłopi aktywnie bronili się przed bolszewicką władzą”. Nie wiemy, czy zamierzał przy tym zgubić Ukraińców. Wszystko wskazuje na to, że realizował w różnym natężeniu wiele celów.

W przypadku Kosiora nie da się tego powiedzieć. Korzystając z korporacyjnych analogii, dostrzeżmy w nim nie tylko menedżera Ukrainy, ale zwłaszcza menedżera oddzielnego projektu Stalina – Wielkiego Głodu w republice.

Szpiedzy na marchlewszczyźnie

Babionyszew uważa, że Wielki Głód zrodził homo sovieticus, i przywołuje anegdotę, aby to zobrazować. Do Stalina przychodzi Kaganowicz i mówi, że urodzaj słaby i trzeba od chłopów wydzierać ziarno. Wąsacz spokojny, odpowiada: sami przyniosą. „Absurd stał się normą – dodaje demograf – a najgorsze, zagubiono miłość do ziemi”. Stalin wygrał tę, jak mawiał, najcięższą bitwę i ludzie, którymi się posłużył, przestali być potrzebni. Nad Kosiorem zawisły czarne chmury.

W 1925 r. w Ukraińskiej SRR w obwodzie wołyńskim stworzono Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego zwany Marchlewszczyzną. Była to polska autonomia ze szkołami i instytucjami, gdzie zasiadali nasi rodacy.

Po 1930 r. okazało się, że poziom kolektywizacji jest tam niski, i to był dla Kosiora znak, że Stalin coś na niego ma. Później w Marchlewszczyźnie szef ukraińskiej bezpieki Stanisław Redens, Polak, Podlasianin z Tykocina, wykrył spisek. Nikołaj Iwanow w „Zapomnianym ludobójstwie” to, co się później stało, określił „diabelskim planem”, bowiem dekadę od likwidacji Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) jej ślady jakoby odkryto na Marchlewszczyźnie. Aresztowani radzieccy Polacy przyznali, że na rozkaz polskiego Sztabu Generalnego m.in. w lasach Żytomierszczyzny wycinali ścieżki, aby łatwiej było najechać ZSRR, a przewodzi im Kazimierz Kosior. Szef NKWD Nikołaj Jeżow kontynuował teatrzyk i poprosił o zgodę na zatrzymanie brata generalnego sekretarza Ukrainy. Stalin zgodził się, a równocześnie ściągnął Stanisława z rodziną z Meżyhirji i 19 stycznia 1938 r. awansował na wicepremiera, czyli zastępcę przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych. Stał się on więc najwyżej postawionym w historii Polakiem we władzach ZSRR. Ale wieko trumny było już uchylone.

„Nigdy nie był mi bliski”

Już 30 stycznia 1938 r. Stanisław Kosior pisał do Stalina: „Od wczorajszego dnia żyję pod strasznym brzemieniem kierowanych pod moim adresem podejrzeń i wątpliwości”. Potem jest akapit poświęcony Kazimierzowi. „Nigdy nie był mi bliski i nawet w Kijowie nie odwiedzaliśmy się”. Najwyraźniej ktoś szepnął mu, o co jest oskarżany. „Przekopałem w swojej pamięci, czy aby nie było kiedyś jakiejś aluzji do jego, Kazimierza, związków, ale niczego nie było” – i dziwi się bratu – „Dlaczego wszystko to wymyślił – ciężko mi to pojąć”.

Stalin potrzebował Kosiora już tylko na kozła ofiarnego. Zignorował list i pozwolił Jeżowowi dokończyć sprawę POW, będącą częścią tzw. polskiej operacji. Badający ją Iwanow ułożył najważniejsze fakty. 4 kwietnia 1938 enkawudziści aresztowali Kazimierza, a 3 maja – Stanisława. Wtedy też zamykani są kolejni członkowie rodziny. Z wyjątkiem Józefa, który zmarł rok wcześniej, bracia po przesłuchaniach są skazywani jako szpiedzy i członkowie POW. Enkawudziści rozstrzeliwują Władysława, potem Kazimierza, a Michał trafia do łagru i słuch o nim ginie. W sierpniu kula dosięga żonę Jelizawietę, również oskarżoną o zdradę, i tylko on, Stanisław, pozostaje nieosądzony.

Historyk Roj Miedwiediew twierdzi, że śledczy ani groźbą, ani torturami nie mogli nic wskórać. Przywieziono więc 16-letnią córkę Tamarę, którą „zgwałcono na oczach ojca”.

Już się nie sprzeciwił, „podpisał wszystko, całkowicie stracił zainteresowanie swoim losem”. Kat Stalina i niesławny morderca Polaków Wasilij Błochin rozstrzelał Stanisława 26 lutego 1939 r. Córka rzuciła się pod pociąg.

Zbrodniarz podwójnie zrehabilitowany

Chruszczow w referacie wygłoszonym w lutym 1956 r. na XX Zjeździe KPZR 12 razy wspominał o Kosiorze. Po miesiącu zrehabilitowano braci, choć nie pociągnęło to za sobą naświetlenia roli, jaką Stanisław odegrał w czasie Wielkiego Głodu. Przeciwnie, jego łysa głowa znów spoglądała ze znaczków i kojarzyła się z ludzkim bolszewikiem. A dzięki Chruszczowowi tę biografię uzupełniono o ukraiński element narodowy. Nazwiskiem Kosiora ponownie nazywano ulice i place. Zastanawia tylko, dlaczego Sudopłatow poświęcił mu powieść. Ten enkawudzista, Ukrainiec z urodzenia, musiał wiedzieć, kim był on naprawdę.

Radzieckie znaczki z 1969 i 1989 r., na których widnieje Stanisław Kosior (1889-1939) - działacz komunistyczny polskiego pochodzenia, polityk Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w okresie przymusowej kolektywizacji rolnictwa i wielkiego głodu, sekretarz generalny KC Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy (KP(b)U) (1928-1934), I sekretarz KP(b)U (1934-1938), wiceprzewodniczący Rady Komisarzy Ludowych ZSRR (wicepremier ZSRR) (1938), członek Komitetu Centralnego RKP(b)/WKP(b) (1924-1938), zastępca członka Politbiura KC WKP(b) (1927-1930), członek Politbiura WKP(b) (1930-1938), sekretarz KC WKP(b) (1926-28)
Radzieckie znaczki z 1969 i 1989 r., na których widnieje Stanisław Kosior (1889-1939) – działacz komunistyczny polskiego pochodzenia, polityk Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w okresie przymusowej kolektywizacji rolnictwa i wielkiego głodu, sekretarz generalny KC Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy (KP(b)U) (1928-1934), I sekretarz KP(b)U (1934-1938), wiceprzewodniczący Rady Komisarzy Ludowych ZSRR (wicepremier ZSRR) (1938), członek Komitetu Centralnego RKP(b)/WKP(b) (1924-1938), zastępca członka Politbiura KC WKP(b) (1927-1930), członek Politbiura WKP(b) (1930-1938), sekretarz KC WKP(b) (1926-28)  Wikimedia Commons

Wiele działo się wokół Kosiora i w 1981 r. cytowany już Mychajło Pohrebynski napisał o nim książkę. Jest to tekst stronniczy. Czemu służył?

Dziś, gdy po 24 lutego Pohrebynski został aresztowany, widać to wyraźniej. Szukał postaci, która łączyłaby oba kraje, a równocześnie była nośnikiem ruskiego miru. Czy kimś takim stał się Kosior? Jeszcze w XXI w. w Ukrainie było kilka ulic, którym patronował, m.in. w Krzywym Rogu, i nie pomylimy się, mówiąc, że najsłynniejszy obywatel tego miasta – Wołodymyr Zełenski – chodził przez Kosiora; ulicę tę przemianowano dopiero w 2016 r. Z pytaniem, jak tłumaczyć ten fenomen, zwróciliśmy się do odesyty, poety, eseisty i lekarza Demiana Fanszela.

„Będziecie się śmiać – odpowiedział – ale w czasie pierestrojki nazwisko Kosiora przez pewien czas było kojarzone z ludźmi represjonowanymi, których zrehabilitowała [po raz wtóry] specjalna komisja przy Gorbaczowie. Wybrzmiewało jako coś pozytywnego”.

Postsciprtum

13 stycznia 2010 r. kijowski sąd apelacyjny ostatecznie zakończył sprawę wytoczoną rok wcześniej przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy organizatorom Hołodomoru. Wokół procesu narosło wiele kontrowersji, przeciwnicy, w tym Janukowycz, twierdzili, że to walka z trupami, ale mimo to rozstrzygnięcie zapadło i „w imieniu Ukrainy” ogłoszono obowiązującą dziś wykładnię. Za Wielki Głód, rozumiany jako planowe działanie, mające na celu wyniszczenie narodu ukraińskiego, odpowiadają członkowie KC partii, Stalin, Mołotow, Kaganowicz i Postyszew oraz sekretarz partii w Ukrainie Kosior i ówczesny „premier” Ukrainy Włas Czubar. Przy nazwisku Kosiora stoi „urodzony w m. Węgrowie, […] Polak”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


COP27 climate circus: Israel is not doing enough

COP27 climate circus: Israel is not doing enough

ALON TAL


Observations of an Israeli at the Sharm el-Sheikh COP27 climate summit.
.
.
VIEW of a COP27 sign on the road leading to the conference area in Egypt’s Red Sea resort of Sharm el-Sheikh. / (photo credit: Sayed Sheasha/Reuters)

Were I Charles Dickens, I might say that for anyone concerned about the climatic future of our planet, the recent United Nations climate conference represented “the best of times” and the “worst of times.”

The Sharm el-Sheikh “COP27” convention marked the twenty-seventh global climate gathering since 1992.  It was exactly thirty years ago when most nations of the world signed onto an amorphous treaty that required them to start thinking about a curious, poorly understood phenomenon: the earth, it seemed, was getting warmer.

I have attended other UN environmental conventions in the past and watched as incipient indications of global warming became unequivocal, and then alarming. As a member of Israel’s government delegation for part of the Sharm climate conference, last week I had the opportunity to once again catch a glimpse of global politics at play. It left me with decidedly disconcerted feelings about what lies ahead for planet Earth.

On the one hand, COP27 was a veritable climate festival. In the expansive exhibition halls adjacent to the official plenary halls and meeting rooms, a convivial atmosphere prevailed. The bevy of visitors, hailing from every corner of the planet, clearly enjoyed rubbing shoulders with like-minded climate champions.

On the other hand, the associated excitement almost seemed to make participants forget that the Sharm conference was convened by the UN because after twenty-seven years, humans continue to destroy the only planet we will ever know. Notwithstanding the prolix verbiage in the final COP27 resolutions, little was done to change this.

THE WRITER attends the Sharm el-Sheikh COP27 (credit: SHIMRI NEGBI)

Due to the generosity of the Israeli delegation’s leadership, I was privileged to attend a few of the pre-negotiation coordination sessions with Israel’s UN partner countries. 

In UN forums, Israel confers as a united faction with some very serious players, including the US, Canada, Australia, Japan, New Zealand, Iceland, Ukraine and Norway. This gave me a glimpse of what we were up against, as countries from the developing world dug in their heels, opted for adversarial dynamics towards the developed countries and rejected proposals to expedite more ambitious reduction targets for global emissions. Rather, the global south remained fixated on demanding compensation for historic “Loss and Damages,” caused by wealthy, developed countries’ historic emissions to the atmosphere. In the end, a fund to that end was established at COP27. But its financing is not clearly mandated, so for now it appears to be largely a symbolic victory.

Israel, a climate change hotspot

As Israel has emerged as a “climate hotspot.” where the adverse effects of the climate crisis are appearing earlier and more dramatically than in other parts of the planet we too are starting to witness “loss and damages”:  If average global temperatures have increased by almost a degree since 1950, the Israel Meteorological Service reports that during that period, local temperatures increased on average by more than 1.5 degrees C. 

Sea-level rise constitutes a similar story: The global average in the oceans increased by roughly 3 mm. during past decades; Israel’s Mediterranean coast shows an average rise of 10 mm. In theory, we too could choose to be indignant about paying the price for past pollution and Western nations’ prosperity. Mercifully, Israel’s position is pragmatic: Let’s focus on what lies ahead and how to ameliorate it.

To me, the relative complacency of the developing countries towards mitigating greenhouse gases at COP27 remains mystifying.  Any loss and damages due to climate change that has taken place heretofore, will be a “Sesame Street picnic” when compared to the fury that a three degree temperature rise will generate in a half a century if people around the world don’t start cutting back on emissions today.  

After failing to move the international community toward reducing our collective carbon footprint, ultimately the best that the developed countries could do was to prevent a retreat from previously agreed climate objectives – even as the scientific consensus is that this constitutes “too little, too late.” One could not help but wonder whether the world’s oil companies weren’t delighted at the ‘north-south” bickering and developing countries’ decision not to support serious greenhouse gas cutbacks. As the UN conventions are typically chaired by a representative of the host country, might the tacit support of the Egyptian COP27 president for climate inaction reflect undue Saudi Arabian influence over the Sharm agenda and decisions?

In retrospect, bouncing back between the dour and deadlocked formal COP27 deliberations and the dozens of happy pavilions with their promising climate initiatives was somewhat surreal. One could get the bends moving up from the low spirited, the sense of resignation that was the subtext at many of the official talks, to the high spirited, technological optimism and business opportunities in the climate pavilions. 

As I am starting to write a new book about public policy and climate tech promotion. There were indeed a dizzying number of protagonists wandering the convention center who were only too happy to share fresh insights and ideas. 

Hundreds of venues were set up where people could come in and chat with friendly experts or sales reps in order to learn about every conceivable aspect of the climate crisis: financing adaptation strategies; climate-driven insurance policies; developments in the solar panel and off-shore wind turbines; low-energy processes for cement production; the potential role of women in addressing the climate crisis; the role of indigenous people; the role of technology. There was an endless array of suggestions about how to make the world a safer, more sustainable place. 

If there were moments when climate diplomacy seemed to reach an all-time low, at COP27 Israel’s stature as a player in the global climate community reached an all- time highs. Seasoned Israeli diplomat, Ambassador Gideon Bechar, the head of the delegation has emerged as an eloquent, competent voice about all things sustainable. His calm presence was felt in the meetings of the parties. And for the first time, our country cobbled together the funds for an Israeli pavilion at a COP.

Thanks to the inspired work of the indefatigable Ayelet Rozen and her talented team at Israel’s Ministry of Environmental Protection, the pavilion was humming from the very start. Symbolically, it was located across the corridor from the Americana and the Indian exhibitions:  Israel was finally playing with the “big boys”. The pavilion’s small lecture hall, slick displays and free coffee bar offered a “home base” from which Israelis were happy to operate.

A pantheon of Israeli sustainability mavens filled the pavilion’s stage with some forty, fascinating side events, that catalyzed discussions about everything climatic: from drought resistant agricultural genetics and space-based climate technologies to climate mitigation strategies.  The mayors of Eilat and neighboring Eilot region showed up to showcase their impressive 100% transition to solar electricity. Israel highlighted a motley and impressive collection of experts.

The speakers were just a small sample of the hundreds of Israeli participants, who flew down to the Sinai to participate in COP27. 

Official statistics reported 800 Israeli registrants, making it the second largest delegation attending the 46,000 person gathering.

Top Israeli entrepreneurs, advocates, rabbis, academics and officials were delighted to enjoy the warm Egyptian welcome and be proud of the country’s potential contribution to the planet’s efforts. A joint delegation, comprised of campus leaders from Hazon’s Jewish Youth Climate Movement and the Jewish Agency’s youth village in Nitzana, showed that the climate crisis was an issue that could unite a new generation from Israeli and Diaspora,

Israel’s empty-handed delegation

Perhaps attending Israelis should have been a little less self-satisfied with their country’s climate performance. The sad fact is that the government of Israel essentially came to the UN’s Sharm conference “empty-handed.” Despite former  prime minister Naftali Bennett’s grand promise a year ago in his Glasgow COP26 speech to eliminate all greenhouse gas emissions by 2050, precious little progress has taken place. It was symbolic that only weeks earlier, Attorney-General, Gali Baharav-Miara prohibited Israel’s interim government during the election from ratifying Bennett’s declaration and upgrading it into a binding cabinet decision.

For over a year, a proposed Israeli climate law stalled due to inter-ministerial squabbling. Ultimately, the very minimalist, compromise bill was never passed by the Knesset, even as such legislation appeared in the coalition’s consensus platform. The government’s interim 2030 target for greenhouse reduction of 27% – extremely low by international standards – still appears elusive.

Most recent data suggest that notwithstanding Israel’s significant reduction in coal usage at power plants, overall emissions are not really dropping. Per capita, average carbon footprint among Israelis has indeed contracted. But then again, the population is growing very quickly.  Mitigation policy interventions simply cannot keep up.

Israel’s solar energy eclipsed

The litany of disappointment among Israeli climate advocates is long:  Solar energy is one example; today it provides but 8.5% of local electricity.  Israel has committed to reaching 30% renewable energy within eight years. But this target appears positively anemic when one considers that 48.5% of German electricity already comes from renewables, while Denmark long since shattered the 50% mark.

The explanations for Israel’s poor climate performance are many: excessive reliance on solar photovoltaics which are limited by intermittent sunshine; lack of physical space for large plants and energy storage; inadequate capacity of the local electricity grid; Israel’s status as an energy island, without the infrastructure to import electricity in meaningful quantities from neighbors; a sluggish bureaucracy that slows rooftop solar installations.  And that’s just half of the obstacles.

Unfortunately, the planet desperately needs results – not excuses, now. There is concern that a “point of no return” will be passed when climate cacophony spins out of control.

Over a decade ago I wrote an article with Dr. Lucy Michaels about “Israeli exceptionalism” – and a sense of entitlement that informs Israeli government agencies who believe that our country somehow deserves special treatment. 

What was quite clear at the Sharm conference is that no country is having an easy time breaking their fossil fuel addiction.  The long, cold winter awaiting Europe offers evidence about the perils of withdrawal.  It is time for Israel to also “suck it up” and get to work. The world expects more of us. Otherwise, it will not be long before our politicians’ thirty-year climactic proclivity for a “path of least resistance” will provoke economic sanctions and political consequences. 

The original strategy embraced by the UN Climate Convention can be characterized as “Top-Down.” The international community thought it could set standards that would soon disseminate along a command chain with member states and their internal jurisdictions complying with the rules. After twenty years of pushback and fairly consistent failure, a new “Bottom Up” approach was adopted: Every country now gets to choose how they are going to go about mitigating greenhouse gases, while committing to steadily improving their performance through regularly-updated action plans (NDCs).

Seven years later, the new system appears to be producing better results. But the UN’s global program to address the climate crisis is ultimately based on trust. Even though 50% of the global emissions come from China, the US and India – everyone, including Israel, still has to do their part.  Otherwise, how can we expect other nations to reduce their carbon footprints?  

Like so many of the 192 countries who sent delegations to COP27, Israel is not yet meeting its international responsibility to offer future generations a modicum of climatic stability. But we could.


The writer is a professor of public policy at Tel Aviv University and until last week, the chair of the Knesset Subcommittee for Environment, Climate and Health.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


NBA Greats Slam ‘Idiot’ Kyrie Irving Over Promotion of Antisemitic Film

NBA Greats Slam ‘Idiot’ Kyrie Irving Over Promotion of Antisemitic Film

Algemeiner Staff


NBA Hall of Famer Charles Barkley. Photo: Reuters/Jake Crandall

Brooklyn Nets star Kyrie Irving is feeling pressure off the court as some of basketball’s key influencers lined up to condemn him as an “idiot” for promoting a documentary about the slave trade regarded as antisemitic.

Speaking on TNT’s “Inside the NBA” show, NBA Hall-of-Famer Charles Barkley turned an unforgiving eye on both Irving and the Nets, who are in crisis following the firing of coach Steve Nash on Monday.

“When you’re somebody as great at basketball as (Irving), people are going to listen to what you say,” Barkley commented. “I blame the NBA, he should have been suspended.”

Barkley argued that NBA commissioner Adam Silver should have taken decisive punitive action against Irving.

“I think Adam should have suspended him,” he asserted. “First of all, Adam is Jewish — you can’t take my $40 million and insult my religion. You gonna insult me, you have the right, but I have the right to say, ‘You can’t take my $40 million and insult my religion.’ I think the NBA, they made a mistake. We’ve suspended people and fined people who have made homophobic slurs. And that was the right thing to do. If you insult the Black community, you should be suspended or fined heavily.”

Irving came in for strong criticism last weekend when he tweeted a link to “Hebrews to Negroes: Wake Up Black America,” a 2018 film described by Rolling Stone as “stuffed with antisemitic tropes.” Among those who condemned the shooting guard was Nets owner Joe Tsai, but Irving remained unmoved.

As well as Barkley, NBA great Shaquille O’Neal also ripped Irving, calling the player an “idiot.”

“The game we used to love, and we promote it brings people together,” O’Neal said. “And it hurts me sometimes when we have to sit up here to talk about stuff that divides the game. Now we got to answer for what this idiot has done.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com