Archive | November 2018

Herszel Grynszpan zastrzelił niemieckiego dyplomatę

“Ohydny szkopie, to masz za 12 tysięcy Żydów!”. Herszel Grynszpan zastrzelił niemieckiego dyplomatę

Marta Grzywacz


Paryż, 7 listopada 1938 r. Herszel Grynszpan wkrótce po oddaniu się w ręce francuskich policjantów po zastrzeleniu Ernsta vom Ratha. (Fot. Ullstein Bild DTL)

“Moi drodzy rodzice. Serce krwawi, kiedy słyszę o tragedii waszej i 12 tysięcy Żydów. Muszę zaprotestować tak, żeby cały świat się dowiedział o, moim proteście. Uczynię to. Przebaczcie mi.”

Te kilka zdań Herszel Grynszpan skreślił w poniedziałek rano, 7 listopada 1938 r. Podpisał się swoim niemieckim imieniem Hermann. Na fotografii zrobionej później przez policję widać chłopaka w jasnym prochowcu. Długą grzywkę ma zaczesaną na bok. Na czoło opada parę kosmyków ciemnych włosów. Patrzy wzrokiem buntownika pełnym pretensji do świata, a może bólu. Widać to po lekko zmarszczonym czole. Na kolejnym zdjęciu, w policyjnym samochodzie, wygląda już jak zagubiony, przestraszony chłopiec. Nic dziwnego. Ma 17 lat.

Polenaktion

26 października 1938 r. Reinhard Heydrich, szef służby bezpieczeństwa Rzeszy, wydał rozporządzenie o wydaleniu z Niemiec do Polski wszystkich polskich Żydów. „Polenaktion” objęła 17 tys. osób.

W nocy z 27 na 28 października na granicznych stacjach w Zbąszyniu, Bytomiu, pod Chojnicami i Wschową znalazło się kilka tysięcy Żydów. Niemcy za pomocą psów i pejczów eskortowali ich do granicy z Polską. „Krew lała się na drogę” – wspominał Zendel Grynszpan, który razem z żoną Ryfką, synem Mordechajem i córką Esterą musiał opuścić swój dom w Hanowerze, w którym mieszkał od 18 lat. Młodszy syn Grynszpanów Herszel był akurat u wuja we Francji.

Po polskiej stronie stał samotny strażnik z zardzewiałym karabinem. (…) Nie chciał nikogo przepuścić. Niemcy jednak pchali z tyłu, szturchali (…). Na koniec kilkoro młodych ludzi stworzyło łańcuch, przeszli pod szlabanem, wołając do Polaka: strzelaj do nas! Z polskiej strony wystrzelono parę razy w powietrze, ale tłum napierał i zaledwie szlaban podniósł się w górę, cały pochód przedostał się na polską stronę. (…)Od około dziesiątej do pierwszej byliśmy w lasku, pod deszczem. Wówczas nadeszło zezwolenie rządu polskiego, by nas wpuścić do Zbąszynia – wspominało małżeństwo z Hamburga.

Polacy utworzyli obóz przejściowy na terenie dawnych koszar w Zbąszyniu.

List do brata

31 października, w dniu, w którym polski rząd ogłosił Zbąszyń miastem zamkniętym, Estera Grynszpan wysłała kartkę do brata Herszela do Paryża.

Herszel urodził się w Hanowerze, ale w 1935 r. wyprowadził się z domu. Nigdzie nie mógł znaleźć sobie miejsca. Gdy miał 14 lat, chciał emigrować do Palestyny, ale był za młody, żeby dostać wizę, więc pojechał do Frankfurtu nad Menem i studiował w tamtejszej jesziwie. Po roku wrócił i zaczął szukać pracy jako pomocnik hydraulika albo mechanika. O pracę dla Żydów było jednak coraz trudniej, więc wyjechał do rodziny do Essen, potem do Brukseli, a wreszcie nielegalnie przekroczył granicę z Francją. Zamieszkał u brata ojca, wuja Abrahama Grynszpana.

Kartka od Estery dotarła do niego 3 listopada. Widok odręcznego pisma siostry i podpis: Ucałowania od nas wszystkich, najwyraźniej wystarczyły jako zapalnik. Od przyjazdu do Paryża Herszel zamartwiał się o losy rodziny. List Estery dowodził, że nie bez powodu. Następnego dnia w gazecie „Pariser Haint” Herszel przeczytał o deportowanych do Zbąszynia Żydach: Żyją w rozpaczliwych warunkach. Tysiąc dwieście osób jest chorych, a kilkaset nie ma dachu nad głową. Na prośbę polskiego rządu z pomocą pośpieszyli lekarze z Czerwonego Krzyża, żeby zaszczepić deportowanych na tyfus i dostarczyć 10 tys. tabletek aspiryny. Ale w niektórych przypadkach na pomoc było za późno. Odnotowano kilka przypadków obłędu i jedno samobójstwo.

Zendel dał jadącemu do Paryża synowi 3 tys. franków, Herschel chciał je odesłać potrzebującej rodzinie i prosił wuja o dodatkową pomoc. Abraham Grynszpan radził jednak, żeby poczekać na rozwój wypadków. Herschel nie chciał czekać. Rozgoryczony napisał do rodziców. Wkrótce potem Abraham odebrał list od brata. Nasza sytuacja jest bardzo smutna. Jesteśmy biedni i w godnym pożałowania stanie. Nie mamy co jeść. (…) Błagam cię, drogi Bracie, pomyśl o nas. Nie mamy siły, żeby to znieść. Nie możesz teraz o nas zapomnieć.

Na tej samej kartce Estera dopisała parę słów dla Herszela: Wierz mi, już dużo dłużej tego nie wytrzymamy. Jeszcze nie dostaliśmy od ciebie pieniędzy. Co się tam u was mówi o położeniu, w jakim się znaleźliśmy?

Emocje nastolatka

Tej kartki Herszel już nie przeczytał. Była jeszcze w drodze, gdy 6 listopada opuścił swój pokój na poddaszu i skierował się do mieszkania wuja Abrahama. Byli tam on, jego żona Chawa, kilka osób z rodziny i przyjaciel Herszela Nathan. Chłopcy mieli potem wyjść na spotkanie ze znajomymi. Nie wiadomo, co sprowokowało kłótnię pomiędzy Herszelem a jego wujem, nikt już tego dokładnie nie pamiętał. Nathan wspominał tylko, że słyszał ostrą wymianę zdań na temat pieniędzy dla rodziców.

– Nie rozumiesz, jakie nieszczęście ich dotknęło – krzyczał Herszel bliski łez.

– Zrobiłem dla ciebie wszystko, co mogłem – mówił Abraham. – Jak ci się nie podoba, możesz odejść.

Herszel zerwał się z miejsca i chwycił płaszcz. Pobiegła za nim zapłakana ciotka Chawa. Nathan próbował ostudzić gniew przyjaciela, ale chłopak był zbyt rozżalony.

– Jak oni mogą tak siedzieć sobie spokojnie, gdy moi rodzice, siostra i brat cierpią?! – krzyczał.

Odmówił powrotu do wuja. Usiedli z Nathanem w kawiarni.

– Prędzej zdechnę jak pies, niż się przed nim ugnę – powiedział przyjacielowi.

Wyposażony w gotówkę, m.in. w 3 tys. franków, które dał mu ojciec, postanowił znaleźć w okolicy tani hotel, żeby przenocować i pomyśleć, co dalej. Nathan mówił później, że nic więcej nie mógł zrobić. Klepnął przyjaciela w ramię i odszedł. Nie miał pojęcia, co Herszel planuje.

Herszel poszedł na ulicę Faubourg Saint-Denis i zatrzymał się przed zamkniętym sklepem, w którym sprzedawano broń. Uliczne lampy pozwalały dostrzec na wystawie kilka rewolwerów.

Tymczasem Abraham i Chawa zastanawiali się, co się dzieje z bratankiem, który zawsze był bardzo emocjonalnym dzieckiem, a podczas rodzinnej awantury groził, że jeśli wuj nie pomoże jego rodzicom, to odbierze sobie życie. Ciotka odchodziła od zmysłów, wyobrażając sobie ciało chłopca w Sekwanie. W końcu o godz. 8.30 Abraham Grynszpan nie wytrzymał i razem ze szwagrem ruszył na poszukiwania. Poprosili o pomoc Nathana. Kiedy dotarli do kawiarni, w której chłopcy widzieli się po raz ostatni, po Herszelu nie było śladu.

Kaliber 6,35

Herszel spędził noc w hotelu Suez, przyśnili mu się rodzice. Byli bici przez Niemców. Było mi smutno – mówił później w śledztwie.

Wstał o 7.30. Zjadł kilka kęsów chleba, wypił trochę kawy i zaczął się przygotowywać do zadania, które przed sobą postawił. Na odwrocie zdjęcia, na którym w trzyczęściowym garniturze i krawacie trzyma papierosa w lewej ręce, prawą ma założoną z tyłu za plecami, a jedną nogę ugiętą jak tancerz, skreślił parę słów do rodziców. Z Bożą pomocą… – zaczął. Skończył, tłumacząc, że nie może postąpić inaczej. Pisał po hebrajsku, potem przeszedł na niemiecki, nie zwracał uwagi na błędy. Tej pocztówki nigdy nie wysłał. Znaleziono ją w jego portfelu pod koniec dnia.

Poszedł na Faubourg Saint-Martin 61 kupić pistolet. „Po co ci broń?” – zapytał go sklepikarz. „Do ochrony. Noszę często duże sumy pieniędzy, które powierza mi ojciec” – wyjaśnił. Francuskie prawo nie zezwalało na sprzedaż broni jedynie osobom umysłowo chorym. Wybrał pistolet kaliber 45. Znał go z amerykańskich filmów, które oglądał z kolegami, ale sprzedawca poradził mu coś lżejszego, co można łatwiej ukryć – pistolet kaliber 6,35. Herszel zgodził się na to także dlatego, że przy okazji zobaczył, jak odbezpieczyć i naładować magazynek. Zapłacił 236 franków, wsiadł do metra i pojechał do hotelu Beauharnais przy rue de Lille 78, gdzie mieściła się ambasada Rzeszy. Zamierzał zabić niemieckiego ambasadora Johannesa von Welczka.

Ohydny szkop

Nie bez powodu francuska prasa pisała, że ambasada niemiecka jest gniazdem szpiegów – uważa Jonathan Kirsch, autor opowieści o Herszelu Grynszpanie. Nawet ktoś niezapowiedziany mógł się pojawić, oświadczyć, że jest agentem wywiadu, i wchodził bez problemu.

Prawie tak jak Grynszpan, który poprosił o spotkanie z ambasadorem, mówiąc, że ma mu do przekazania ważne dokumenty. Zaprowadzono go jednak do działu prawnego, gdzie urzędował trzeci sekretarz ambasady Ernst vom Rath. Koledzy uważali, że umie on poradzić sobie nawet z najbardziej namolnymi interesantami. Herszel, myśląc, że ma przed sobą ambasadora, strzelił do niego pięć razy, krzycząc: „Ohydny szkopie, to masz za 12 tysięcy Żydów!”. Mały, lekki pistolet i niewprawna ręka spowodowały, że dyplomatę trafiły dwie kule. Po wszystkim Herszel usiadł na krześle i czekał. Obok na ziemi leżał pistolet. I vom Rath, który dawał jeszcze oznaki życia.

Herszel został oddany w ręce francuskiej policji i trafił do aresztu. Nie stawiał oporu.

Zamach był dla nazistów doskonałym prezentem. Nareszcie mogli zacząć rozliczenia z Żydami. W dniu śmierci Ernsta vom Ratha Goebbels dał hasło do akcji. Rozpoczęła się jeszcze tej samej nocy z 9 na 10 listopada. Dewastowano żydowskie miejsca kultu i sklepy – rozbite szyby dały tej nocy nazwę „kryształowa”, wdzierano się do domów, ludzi pod byle pretekstem zabijano, mienie było rozkradane lub niszczone. W rezultacie nocy kryształowej spalono 171 synagog, zniszczono 7,5 tysiąca żydowskich firm, głównie sklepów i zakładów usługowych, zamordowano 91 Żydów. Do obozów koncentracyjnych wywieziono 26 tys. osób.

Nazajutrz po nocy kryształowej (z 9 na 10 listopada 1938 r.) mieszkańcy Ober Ramstadt w Badenii-Wirtembergii obserwują płonącą synagogę. Obecna na miejscu straż pożarna nie dopuściła do tego, by ogień rozprzestrzenił się na sąsiednie budynki, ale samej synagogi nie gasiła. Fot. Domena publiczna

Bohater czy wariat

Przez kilka dni informacja o zamachu nie schodziła z pierwszych stron gazet w Europie, a nawet w Ameryce. Jedni uważali Grynszpana za bohatera, inni za wariata, którego do szaleństwa doprowadziła niemiecka polityka wobec Żydów. Jego proces zaplanowano na jesień, ale wybuchła wojna. 29 września 1939 r. Grynszpan zgłosił się na ochotnika do francuskiej armii. Pisał do francuskiego ministra sprawiedliwości: Chcę własną krwią wymazać to, co uczyniłem, i odpokutować w ten sposób nieprzyjemności, na jakie naraziłem Francję, która udzieliła mi gościnności. Minister odmówił. Grynszpan zażądał wówczas szybkiego procesu, ale Francuzi przerzucali go tylko z jednego więzienia do drugiego. W końcu naczelnik w Bourges, bojąc się reakcji Niemców, niemal siłą wyrzucił Grynszpana za bramę. Ten jednak zgłosił się do więzienia w Tuluzie, gdzie został wydany Niemcom. Inna wersja mówiła, że uciekł i go złapano. Tak czy inaczej, 18 lipca 1940 r. znalazł się w niemieckich rękach. Przewieziono go do obozu w Sachsenhausen.

Hitler ponoć chciał mu zorganizować pokazowy proces, dlatego służby więzienne miały go utrzymywać we względnym zdrowiu, żeby dobrze prezentował się na rozprawie. Przygotowując się do procesu, Grynszpan zmienił jednak linię obrony. Zeznał nagle, że zabił vom Ratha ze względów nie politycznych, tylko osobistych – bo był przez niego wykorzystywany seksualnie. Ta wersja wydarzeń, choć mało prawdopodobna, spowodowała jednak w szeregach nazistów sporo zamieszania, a Grynszpan zyskał tyle, że jego publiczny proces stał się dla nich niewygodny.

Pogrzeb vom Ratha naziści przekształcili w wielki propagandowy, antysemicki spektakl. Na zdjęciu trumna ze zwłokami urzędnika niemieckiej ambasady wystawiona w Rheingoldhalle w Düsseldorfie. Wśród uczestników uroczystości jest Adolf Hitler. Fot. Ullstein Bild

Więzień 35181

Ostatnia wiadomość, którą Zendel i Ryfka Grynszpan dostali od syna w marcu lub kwietniu 1940 r., napisana była na formularzu, jaki Międzynarodowy Czerwony Krzyż przygotował dla więźniów i jeńców wojennych. Mieli wypełnić puste miejsca i podkreślić informacje, które odnosiły się do ich sytuacji. 1. Zostałem internowany w…, 2. Z moim zdrowiem jest: dobrze/ znośnie/ źle. 3. Jestem – ranny/ w szpitalu/ nie jestem leczony. 4. U mnie – jest lepiej/ gorzej/ poprawia się. Na kartce był tylko podpis. I należał do Herschela.

Zendel i Ryfka, a także brat, o których Herschel tak się martwił, byli już w tym czasie stosunkowo bezpieczni. Uciekając przed niemiecką inwazją na wschód, zatrzymali się pod Białymstokiem, w miejscowości Świsłocz, już wtedy opanowanej przez Sowietów. Brat Herszela Mordechaj wstąpił do Armii Czerwonej i walczył na froncie. Matka i ojciec zostali ewakuowani do Astrachania, w którym spędzili resztę wojny. Potem wyemigrowali do Palestyny i tam połączyli się z Mordechajem. Siostrze Esterze nie udało się uciec przed Niemcami. Zginęła rozstrzelana razem z innymi Żydami.

Ostatni dokument, który potwierdzał, że Herszel Grynszpan, numer obozowy 35181, wciąż żyje, nosił datę 7 grudnia 1942 r. Minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop instruował niemieckiego ambasadora w Paryżu, że może już publikować artykuł pod tytułem „L’affaire Grynspan”, który pokaże, jak żydzi pociągali za sznurki zamachu na pokój w Europie. O sprawie Grynszpana powinno się mówić tak szeroko, jak to możliwe – życzył sobie Ribbentrop – nawet jeśli na razie proces jeszcze się nie rozpoczął.

Gdy w 1942 r. naziści postanowili ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską i miliony Żydów zaczęły ginąć za drutami elektrycznymi obozów zagłady, przejmowanie się sprawą jednego Żyda, choćby i o międzynarodowej sławie, wydawało się niepoważne. Nawet Goebbels, który uważał, że proces Grynszpana będzie znakomitym narzędziem propagandowym, które uzasadni wojnę wypowiedzianą Żydom, teraz był zdania, że wystarczą inne sposoby. Jeśli przegramy tę wojnę – zostaniemy wchłonięci przez światowe żydostwo – straszył.

Do dziś nie wiadomo, jak i kiedy zginął Herszel Grynszpan. Według jednych został ścięty od razu po aresztowaniu przez Niemców, według innych w sierpniu lub we wrześniu 1942 r. zabrano go z bunkra w Sachsenhausen, wywieziono w nieznanym kierunku i rozstrzelano. Inne źródła mówią, że został przetransportowany do więzienia w Magdeburgu, gdzie przybył 26 września. Najbardziej wiarygodne mogą się wydawać zeznania urzędnika niemieckiego MSZ Fritza Dahmsa, który planował terminy rozpraw Grynszpana. Dahms nie pamiętał dokładnie, jak umarł Herszel – czy z powodu choroby, czy też został rozstrzelany, ale wiedział, że było to jeszcze w czasie wojny.


Korzystałam m.in. z: Jonathan Kirsch, „The Short, Strange Life of Herschel Grynszpan: A Boy Avenger, a Nazi Diplomat, and a Murder in Paris”; Izabela Skórzyńska, Wojciech Olejniczak, „Do zobaczenia za rok w Jerozolimie. Deportacje polskich Żydów w 1938 r. z Niemiec do Zbąszynia”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Israeli scientists develop implanted organs that won’t be rejected

Israel21cIsraeli scientists develop implanted organs that won’t be rejected

ISRAEL21c Staff


Breakthrough development uses a patient’s own stomach cells, cutting the risk of an immune response to implanted organs.

Regenerative medicine illustration by Valentina Kru via Shutterstock.com

 

Israeli researchers report that they have invented the first fully personalized tissue implant, engineered from a patient’s own materials and cells. The new technology makes it possible to engineer any kind of tissue implant, for the spinal cord, to the heart, or brain, from one small fatty tissue biopsy.

“We were able to create a personalized hydrogel from the materials of the biopsy, to differentiate fatty tissue cells into different cell types and to engineer cardiac, spinal cord, cortical and other tissue implants to treat different diseases,” said lead researcher Prof. Tal Dvir of Tel Aviv University’s Center for Nanoscience and Nanotechnology and Sagol Center for Regenerative Biotechnology.

“Since both the cells and the material used derive from the patient, the implant does not provoke an immune response, ensuring proper regeneration of the defected organ,” Dvir explained.

The research was conducted by Dvir’s postdoctoral researcher, Reuven Edri, and doctoral students Nadav Noor and Idan Gal, in collaboration with Prof. Dan Peer and Prof. Irit Gat Viks of TAU’s Department of Cell Research and Immunology and Prof. Lior Heller of Assaf HaRofeh Medical Center in Israel. It was recently published in the journal Advanced Materials.

Avoiding anti-rejection drugs

Currently, in tissue engineering for regenerative medicine, cells are isolated from the patient and cultured in biomaterials to assemble into a functional tissue. These biomaterials can be synthetic or natural, derived from plants or animals.

After transplantation, they may induce an immune response that leads to rejection of the implanted tissue. Patients receiving engineered tissues or any other implants are treated with immuno-suppressors, which unfortunately can endanger the health of the patient.

The new method solves that problem.

“With our technology, we can engineer any tissue type, and after transplantation we can efficiently regenerate any diseased or injured organ — a heart after a heart attack, a brain after trauma or with Parkinson’s disease, a spinal cord after injury,” said Dvir.

“In addition, we can engineer adipogenic [fatty tissue] implants for reconstructive surgeries or cosmetics. These implants will not be rejected by the body.”

The researchers extracted a small biopsy of fatty tissue from patients, then separated its cellular and a-cellular materials. While the cells were reprogrammed to become induced pluripotent stem cells — able to make cells from all three basic body layers, so they can potentially produce any cell or tissue the body needs to repair itself — the extracellular material was processed to become a personalized hydrogel.

After combining the resulting stem cells and the hydrogel, the scientists successfully engineered the personalized tissue samples and tested the patients’ immune responses to them.

The researchers are currently engaged in regenerating an injured spinal cord and an infarcted heart with spinal-cord and cardiac implants. They have also begun to investigate the potential of human dopaminergic implants to treat Parkinson’s disease in animal models.

The researchers plan to regenerate other organs, including intestines and eyes, using the patients’ own materials and cells.

“We believe that the technology of engineering fully personalized tissue implants of any type will allow us to regenerate any organ with a minimal risk of immune response,” Dvir said.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Best Hebrew Songs 2018 – Mix

Best Hebrew Songs 2018 – Mix

   Dantex Music



Copyright Disclaimer:
It’s for promotional purposes only. I do not upload videos for money.
No copyright infringement intended. If any artist wants me to remove his track or remix from my channel then make sure to e-mail me:Dantexmusic@aol.com or a private YouTube message, it will be deleted immediately .

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Nie bywałam u Michnika

Rozmowa Mazurka: Nie bywałam u Michnika

Robert Mazurek [ 14.03.2015 ]


Fotorzepa/Darek Golik

Pamiętam spotkanie u Marka Karpińskiego, gdzie z nadzwyczajną powagą omawialiśmy list otwarty Kuronia i Modzelewskiego – mówi Irena Lasota, politolog, publicystka, wydawca.

Imię, nazwisko, narodowość?

Irena Lasota. Nazwisko i obywatelstwo nadano nam rozkazem ministra obrony narodowej w 1948 roku.

Nazwisko? Rozkazem?

Tak, kazali zmienić na Lasota, kiedy ojciec, Mordechaj Hirszowicz, przyjechał z nami z Francji. Z tym nie mam problemu, ale skoro obywatelstwo nadano mi nielegalnie, to czy je na pewno dziś mam?

Obywatelko Lasota, kiedy zostaliście komandosem?Według propagandy komandosami byli ci, którzy przychodzili na spotkania ZMS i zadawali prowokacyjne pytania. To był pewnie 1966 rok, kiedy poszłam na jakieś spotkanie i spytałam ambasadora sowieckiego o złoto, które Związek Sowiecki ukradł rewolucyjnej Hiszpanii. Ale były też inne definicje komandosów.

Jakie?

Że komandosami są ci, którzy chodzą na urodziny Michnika. A ja ani razu nie byłam na jego urodzinach.

Pochodzenie?

Mama była Francuzką, do końca życia nie nauczyła się dobrze polskiego, a w domu mówiono po francusku.

Ojciec był Żydem i komunistą?

Czuł się Polakiem, w czasie I wojny chciał być w Legionach, ale został internowany w Jabłonnie. Potem wyjechał do Francji i tam w 1935 roku zaczął komunizować. Do tego stopnia, że wyjechał do Hiszpanii walczyć po stronie republiki.

W Polsce trafił do innego dąbrowszczaka, gen. Komara.

Był w pionie technicznym wywiadu wojskowego, więc przetrwał aresztowanie Komara i jego ekipy. Ojca jako technicznego tylko wyrzucono z pracy i dzięki wstawiennictwu działacza socjalistycznego, a jednocześnie szwagra Bolesława Drobnera, dostał pracę w dziale technicznym wydawnictwa MON, gdzie doczekał emerytury.

Ojciec nie był dygnitarzem, ale nie byliście zwyczajną rodziną.

Mieszkaliśmy na Belwederskiej, naprzeciwko obecnej ambasady sowieckiej. Chodziłam do osławionej szkoły TPD na Parkowej, gdzie reprezentowane było całe Biuro Polityczne. Biedy w domu nie było, dostawaliśmy czasem paczki od rodziny za granicą, ale to nie była czerwona burżuazja.

Michnika poznała pani dopiero na uniwersytecie?

W 1962 roku, kiedy trafiłam na studia, moim towarzystwem nie byli żadni komandosi. Na Krakowskim Przedmieściu zaprzyjaźniłam się z Januszem Szpotańskim. Przyjaźnił się on z moim narzeczonym, a potem mężem Andrzejem Zabłudowskim. Obaj panowie zawsze grali w szachy.

Szpotański był od pani sporo starszy.

Ujął mnie swoim nieprawdopodobnym poczuciem humoru. Przypuszczam, że to także dzięki niemu mam dużo większe wyczucie ironii niż Michnik czy Blumsztajn, wtedy zresztą bardzo młodzi i niedojrzali.

Obaj młodsi od pani raptem o rok!

Ale ja się wtedy spotykałam z takimi ludźmi jak Antoni Zambrowski, który dystrybuował zakazane książki, jak Karol Modzelewski, którego umysł i sposób rozumowania mnie zafascynowały. Zdążyłam jeszcze poznać Witolda Jedlickiego, który mi wyłożył całą swą teorię z „Chamów i Żydów”. Komandosów poznałam później.

Jak?

Te grupy zaczęły się spotykać dopiero jesienią 1967 roku, podczas imienin dyskusyjnych, które wtedy urządzano. My, czyli Teresa Bogucka, Józek Dajczgewand czy ja, próbowaliśmy jakoś wyjść do innych środowisk. Akurat wtedy na socjologii pojawił się Andrzej Celiński, była Krysia Flato. Pamiętam spotkanie u Marka Karpińskiego, gdzie z nadzwyczajną powagą omawialiśmy list otwarty Kuronia i Modzelewskiego, a w drzwiach stanął Jakub Karpiński, którego wówczas nie znałam, i z marszu wygłosił dwudziestominutową krytykę socjalizmu w ogóle i tego całego listu w szczególności. Na wszystkich to zrobiło wielkie wrażenie.

Jak się spotkaliście z grupą Michnika?

Słyszałam coś o Klubie Poszukiwaczy Sprzeczności, trafiłam kiedyś z Kaliną Zemanek na ich spotkanie do Rozalina i pokładałyśmy się ze śmiechu. Może i oni byli tylko rok młodsi, ale mówili w stylu: „Myśmy źle przeprowadzili reformę rolną”, „Musimy podjąć starania…”. Wygłaszali tym swoim napuszonym, marksistowskim językiem jakieś straszliwe banialuki.

Pani tak nie mówiła? Pani wygłaszała referat o związkach między klasą robotniczą a techniczną…

Naprawdę? Nie wypieram się tego, ale nie pamiętam. Na pewno tak mówiłam. Na naszych kółkach samokształceniowych używaliśmy języka rodem z listu otwartego do partii Kuronia i Modzelewskiego, choć ja – do czego się nigdy nie przyznałam – nigdy nie przeczytałam go w całości, bo go nie rozumiałam. I z tego wszystkiego zapamiętałam tylko, że robotnik w Polsce miał trzy czwarte pary spodni.

Klub Poszukiwaczy Sprzeczności panią śmieszył, ale szybko staliście się jednym środowiskiem.

Bo oni byli naszym największym sojusznikiem w znęcaniu się nad partyjnymi oficjelami, którzy przychodzili na uniwersytet i wygłaszali tym strasznym językiem jakieś brednie. Przychodził taki Walery Namiotkiewicz, sekretarz Gomułki, i zasuwał takie głodne kawałki, że nie dało się tego spokojnie słuchać. Albo Mieczysław Rakowski, który zachwalał rewolucję chińską, że taka nadzwyczajna i wspaniała, a już wszyscy z grubsza wiedzieli, co się dzieje w Chinach.

Po co zaczęliście chodzić na spotkania z nimi? Dla zabawy?

Mieliśmy poczucie, że rozbijamy ścianę oszustwa, które wokół nas panuje. To była forma niezgody na serwowane tam kłamstwo. Proszę jednak pamiętać, że równocześnie z komandosami w Marcu ’68 buntowali się, i to na większą skalę, ludzie, którzy walczyli o chleb, i ci, którym brakowało niepodległości, którzy chcieli oddać hołd polskim bohaterom. Ale to nie było nasze środowisko.

U was nie pojawiały się dyskusje na temat patriotyzmu, niepodległości?

Pamiętam wykład o stosunku Róży Luksemburg do sprawy niepodległości Polski, ale nie, zasadniczo o tym nie rozmawiano. Panowało ogólne przeświadczenie, że ze wszystkich krajów socjalistycznych mamy i tak najwięcej niezależności, bo Gomułka co prawda jest potworny, ale tyle w Moskwie wywalczył.

Gomułka grał na patriotycznej nucie. Jak to było odbierane?

Z jednej strony jakoś doceniano, że nie sowietyzuje Polski na wyścigi, ale z drugiej strony Gomułka z Moczarem objawili się jako wrogowie rewizjonistów. To wtedy rozpoczął swą karierę Ryszard Filipski i tego już było zbyt wiele.

Jak to przyjmowali komandosi?

Nie potrafiłam zupełnie zrozumieć, dlaczego dowodem na falę nacjonalizmu i powodem do strachu ma być to, że śpiewają piosenki powstańcze czy legionowe. A w środowisku komandosów było to przyjęte jako pewnik. Zupełnie nie pojmowałam, co jest złego w tym, że w radiu można usłyszeć „Czerwone maki na Monte Cassino”. Tymczasem okazało się, że trzeba zwalczać Moczara czy Filipskiego, bo są nacjonalistami.

Sami byliście kim? Komunistami, socjalistami, rewizjonistami?

Na pewno cechowała nas bezrefleksyjność językowa. Używaliśmy marksistowskiego języka, bo go znaliśmy, ale czy byliśmy socjalistami?

Rozpuszczone dzieci dygnitarzy wsuwające banany (wtedy symbol absolutnego burżujstwa) – tak o was pisała prasa.

Nie wszyscy pochodzili z komunistycznej elity. Był z nami Wiktor Górecki, syn generała i prominenta, ale też Józef Dajczgewand – syn krawca czy też szewca z Łodzi, albo Teresa Bogucka, również nienależąca do żadnej elity. Często w artykułach demaskujących komandosów pojawiali się ludzie, którzy mieli bardzo nikły związek z tym środowiskiem, ale mieli – jak mówiliśmy – dobre nazwisko. Po prostu propaganda nie mogła pominąć takiej gratki, jak ta, że ktoś się nazywa Rabinowicz czy Zambrowski…

To działało i później.

Dzięki temu Blumsztajn uwierzył w to, że był mózgiem opozycji…(śmiech).

No właśnie, żydowskość odgrywała przed Marcem jakąś rolę?

Słabiutką. To w ogóle nie był temat, na który się rozmawiało, W zasadzie mówił o tym tylko Jacek Kuroń, który nie był Żydem i uważał, że pewne rzeczy należy mówić – to jego sformułowanie – „chórem aryjskich głosów”. I oczywiście Jacek nie sprawdzał, kto jest Żydem, a kto nie, więc ja się utrwaliłam w jego świadomości jako nie-Żydówka. Dopiero siedząc w więzieniu, zobaczył w gazecie, że jestem Irena Lasota-Hirszowicz, i złapał się za głowę.

Wy o sobie wiedzieliście, kto jest Żydem?

Ja i mój brat tak, ale spotkałam wiele osób, które dopiero w więzieniu dowiadywały się, że są Żydami, że rodzice zmieniali nazwisko. Dla nich to był szok, ale jednocześnie dla wielu z nas to nie miało żadnego znaczenia. Właściwie skąd miałam wiedzieć, że wśród walterowców jest tyle osób pochodzenia żydowskiego?

Temat nie istniał?

Czasem było to rzucone w żartach. W 1967 roku przyszli do mnie Jaś Lityński i Jaś Gross, na co mój brat zareagował śmiechem: „Ha, ha, ha, czemu Irka zadaje się z samymi Żydami?”. Zbaraniałam. „O czym ty mówisz?” – spytałam. Myślałam, że ma fioła. Albo Górecki – on miał być Żydem? Przecież Żydzi mówili z akcentem, mieli te swoje żydowskie, skomplikowane nazwiska i byli komunistami.

Wy nie czuliście się Żydami?

Nie i myślę, że wielu ludzi z tego środowiska też się tak nie definiowało. Powiem więcej, w Ameryce spotkałam wielu polskich Żydów, którzy wyjechali w 1968 roku i szczerze nienawidzili komandosów właśnie za to, że nie rozumieli, iż są Żydami i spowodowali tę całą falę antysemityzmu, przez co musieli wyjechać. Dla nich komandosi byli równie obrzydliwi jak dla Moczara. Mało tego, oni nie mogli zrozumieć, że komandosi nienawidzą Izraela.

Komandosi nienawidzili Izraela?

Nie wszyscy, ale wielu z nich, skądinąd oskarżanych w Polsce o syjonizm, miało wdrukowaną niechęć do państwa Izrael. Pamiętam ówczesne spory w Nowym Jorku i moich przyjaciół, którzy zerwali kontakty z małżeństwem Grossów, bo ci byli strasznie antyizraelscy, byli w tej niechęci wręcz zaślepieni.

A pani ojciec?

Był inny niż Żydzi komuniści. Potrafił pojechać w mundurze na Pragę kupić macę. Sprzedawca był przerażony, bo nikt tam nie jeździł w mundurze!

Ojciec nie był religijnym Żydem?

Oczywiście, że nie, ale bardzo lubił macę… (śmiech). Już nawet mój dziadek nie był religijnym Żydem, choć, jak na zamożnego człowieka przystało, miał swoją ławkę gdzieś tam w synagodze. Ale raczej wyśmiewał się ze swojego brata, który był rabinem. My jednak wzrastaliśmy w przekonaniu, że w zasadzie jesteśmy tacy sami jak inni.

Wiedzieliście, że jesteście w mniejszości, która nie chodzi do kościoła.

A czy w dorosłym życiu się o tym wie? Wtedy nikt nie nosił krzyżyków czy medalików.

Nie „nikt nie nosił”, tylko wyście nie nosili.

Dziewczynki, które nosiły medaliki, chowały je na koloniach.

I nie miała pani poczucia bycia w mniejszości?

Tak, ale nie chodziło o żydowskość ojca, tylko raczej o to, że mama była Francuzką. Mówiłam po polsku z akcentem francuskim i wszyscy myśleli, że nie chodzimy do kościoła właśnie dlatego, że jesteśmy Francuzami. Że u nas w domu nie było krzyży? W końcu u Teresy Boguckiej też nie było krzyża.

Dlaczego to młodzież z zamożnych komunistycznych domów zaczęła się buntować?

W żadnym wypadku nie byli to ludzie, którzy zbuntowali się przeciwko rodzicom.

Nie? Przecież to ich rodzice byli establishmentem.

Ale nikt wtedy tak na to nie patrzył.

Czego im brakowało?

Może tego samego, co wszystkim? To nie był bunt o chleb, to był bunt godnościowy.

Jak na Polskę, mieli wszystko: pieniądze, wakacje za granicą, dostęp do literatury nielegalnej. Swobody, o których inni mogli pomarzyć. A jednak się zbuntowali i bunt przypłacili wyrzuceniem ze studiów, więzieniem…

Oni dostrzegali, że te ich swobody są relatywne – owszem, duże, ale tylko „jak na Polskę”. Poza tym jest coś naturalnego w młodzieńczym buncie. Paryscy nastolatkowie z dobrych domów wyszli w 1968 roku na ulicę, podpalali auta i rzucali kamieniami w policję, podobne rzeczy robili młodzi Amerykanie, protestując przeciwko wojnie w Wietnamie.

Chce pani powiedzieć, że komandosi się buntowali, bo byli młodzi?

Jak popatrzę na młodych bojowników Państwa Islamskiego, to czasem myślę, że zamiast tej nieudolnej ofensywy przeciw nim, trzeba było 16-letnim chłopcom dawać brom i nie mielibyśmy buntowników.

Wróćmy do komandosów.

Nie jest tak, że jako pierwsi buntują się najbiedniejsi, najbardziej upokorzeni. Nie, buntują się ludzie, którzy widzą, że się ich oszukuje. Osiągnęli już nieco wyższy poziom i mają większe aspiracje, których nie mogą zrealizować.

A w tym wypadku?

Było podobnie. Trzeba było mieć choćby dostęp do radia.

Wolna Europa?

Przede wszystkim, ale też do Radia Luxembourg, nadającego muzykę, której nam nie wolno było słuchać.

To nienapisana historia o wpływie popkultury na upadek komunizmu.

Żeby pan wiedział! Przecież przed powstaniem „Solidarności” były już pierwsze zespoły rockowe czy punkowe, które lubiano bardziej niż festiwal w Opolu.

Wtedy, pod koniec lat 60., słuchała pani Radia Luxembourg?

Oczywiście! Był i Luxembourg, i audycje jazzowe Willisa Conovera w Głosie Ameryki. To niesłychane, ale nagrania niedostępne w Polsce bardzo szybko tu trafiały. Sama słuchałam na adapterze Bambino przebojów Beatlesów. Nie wiem, czy akurat komandosi, ale miałam wrażenie, że wszyscy to mieli.

Beatlesi jako przejaw buntu?

Dziś to brzmi śmiesznie, ale w gomułkowskiej Polsce objawy buntu były różne. Jedna z dziewczyn z naszego kółka samokształceniowego przyznała nawet, że trafiła do tego kółka, bo ja malowałam oczy na zielono, a wtedy nie wolno było malować się na zielono.

Słucham?

Nie można było malować się na zielono, tylko na czarno, więc ja malowałam oczy na zielono. Wyglądałyśmy strasznie, ubierałyśmy się jak stare kobiety.

Naprawdę? Syn wiceministra opowiadał mi, że jak pod koniec lat 50. przyszedł do szkoły w dżinsach, to patrzono na niego jak na kosmitę.

Takich ekstrawagancji u nas nie było. Na zdjęciach z Marca wyglądamy okropnie… (śmiech). Ale staraliśmy się, pamiętam, jak rozszerzano sobie spodnie, by miały takie dzwony czy coś takiego.

Dlaczego komandosi stali się tak głośni? Bo, jak pani pisze, Michnik zawłaszczył Marzec ’68?

Oczywiście, że decydujący był tu wpływ Michnika i jego przyjaciół. Przecież Marzec to – jak udowodnił prof. Jerzy Eisler – kilkadziesiąt protestów nie tylko we wszystkich ośrodkach akademickich, ale i w miastach, w których żadnej szkoły wyższej nie było! To strajki w zakładach pracy, demonstracje. Wśród 2,5 tysiąca zatrzymanych było znacznie więcej robotników niż studentów. Eisler, ku rozpaczy komandosów, utopił ich protest w morzu wydarzeń.

Ale to protest komandosów spowodował rozpętanie kampanii antysemickiej, to o nich pisała reżimowa prasa.

To akurat pokazuje, że był w tym duży element prowokacji partyjnej. Było przecież w Polsce wiele środowisk, których zaangażowanie można było wykorzystać do rozpętania walki frakcyjnej wewnątrz obozu władzy, ale to było najprostsze. W innym przypadku bracia Kowalczykowie albo „Ruch” mogliby coś wysadzić w Warszawie i byłoby jeszcze gorzej.

Myśli pani, że komuniści się tym przejmowali?

Wybrano nasze towarzystwo, czyli komandosów, z wielu powodów. Niech pan zwróci uwagę, że hasła protestu na prowincji były dużo ostrzejsze niż nasze, jednoznacznie antykomunistyczne. Łatwiej rozprawiać się z rewizjonistami…

…Bo za nimi nie stanie naród? Tym bardziej jeśli nazwiemy ich Żydami i bananową młodzieżą.

Prawda?

Ale jak miałaby wyglądać ta prowokacja? Środowisko komandosów niezinfiltrowane przez SB.

Wykorzystano nasze autentyczne niezadowolenie. Pozwolono na tyle długo działać, byśmy mogli zorganizować wiec i demonstrację, a potem zareagowali i się potoczyło.

Pani podkreśla, że komandosi od początku nie byli spójną grupą.

Były podziały towarzyskie. Jednak jeszcze w 1969 roku, przed wyjazdami, zaczęły się klarować podziały na tych wiernych lewicy i tych, którzy, jak ja, stają się antykomunistami. To o mnie Michnik powiedział „zoologiczny antybolszewik, który przypomina bolszewika”. Nakładał się na to inny podział: ja byłam zwolenniczką otwarcia na inne środowiska, bardzo przywiązaną do pluralizmu, a Michnik był bardzo elitarny.

Opisał ten spór Kuroń.

W ten sposób byłam pierwsza, która walczyła z Michnikiem…(śmiech). To się nasiliło, kiedy powstał KOR. Mnie i moim przyjaciołom podobało się, że były też inne inicjatywy, z kolei Michnik bronił KOR-u w ten sposób, że innych zwalczał.

Bał się, że to osłabi KOR.

Rozumiem to, ale środowisko Michnika zawsze tworzyło kliki, które nie chciały wyjść poza swój światek. To było nie tylko nieznośne, ale i nieskuteczne. Jakub Karpiński i ja powtarzaliśmy, że tylko szeroki, egalitarny ruch może obalić tę władzę. I w końcu mieliśmy rację, bo to nie komandosi czy rewizjoniści, ale „Solidarność” obaliła PRL.

Komandosi jako grupa nie przetrwali.

Podziały stawały się coraz większe i niektórych to zaczęło uwierać. Janek Lityński kłaniał mi się jeszcze do 2008 roku, ale w końcu i on przestał. Nawet Teresa Bogucka, moja najbliższa przyjaciółka, zerwała ze mną całkowicie, kiedy napisałam artykuł o Michniku. Powiedziała, że nie może już znieść tej presji środowiskowej. Bez wątpienia to właśnie Michnik jest postacią bardzo ważną, komandosi podzielili się ze względu na stosunek do niego. Albo ktoś decydował się być w oddziałach Michnika, albo był przez nie zwalczany.

Przemawiają przez panią antypatie i urazy.

Michnik ma totalitarną mentalność, z nim nie można prowadzić dialogu, tylko wysłuchiwać. I albo się z nim zgadzasz, a wtedy jesteś fetowany w „Gazecie Wyborczej”, albo znikasz. Charakterystyczna sprawa: jeśli naczelny zmienia zdanie w jakiejś sprawie, cała „Wyborcza” je zmienia.

Tak było zawsze, tak jest teraz w sprawie Putina – jeszcze półtora roku temu Michnik był apologetą prezydenta Rosji. Teraz, kiedy zmienił zdanie, jego oddziały prześcigają się w udowadnianiu, jakim to Putin jest zbrodniarzem, ale to się oczywiście może zmienić. Odejdzie Putin i przyjdzie jakiś Kutin, zmienią się dekoracje, ale „Wyborcza” wróci do zachwytów.

Czy podział na zwolenników i przeciwników Michnika ma podtekst ideowy, czy jest wyłącznie towarzyski?

Są ludzie, którzy zawsze potrzebują wodza i gromadzą się wokół silnej osobowości, mocnego człowieka. I ci znaleźli sobie Michnika. Ale są też ludzie, którzy lubią chodzić własnymi ścieżkami.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


AIRBNB FACES LEGAL ACTION IN U.S. OVER WEST BANK SETTLEMENT BOYCOTT

AIRBNB FACES LEGAL ACTION IN U.S. OVER WEST BANK SETTLEMENT BOYCOTT

TOVAH LAZAROFF


One claimant, represented by attorney David Abrams, sought damages of at least $75,000 and asked the Abrogation Association to bar Airbnb from operating in New York state.

Airbnb apartment (Illustrative). (photo credit: PIXABAY)

Airbnb is facing at least three legal cases in the United States over its decision earlier this month to drop settlement listings in the West Bank.

On Monday, an Israeli company Bibliotechnical Blue & White Ltd. located in the Gush Etzion region of the West Bank filed a complaint against Airbnb for discrimination with the American Arbitration Association in New York
The claimant, represented by attorney David Abrams, sought damages of at least $75,000 and asked the Abrogation Association to bar Airbnb from operating in New York state.

Abrams explained that his client turned to arbitration after unsuccessfully trying to use the global vacation rental website.

“Respondent has violated the New York City and New York State human rights laws by discriminating on the basis of religion, national origin and/or citizenship and also by engaging in a discriminatory boycott,” Abrams wrote.

He added that Airbnb, which is based in California, had violated that state’s Unruh Civil Rights.

On Monday, the pro-Israel NGO HonestReporting filed a complaint with the US Office of Antiboycott Compliance (OCA) against Airbnb.

It claimed that Airbnb Inc.’s decision to boycott West Bank settlements was in violation of the Export Administration Act (EAA) the Ribicoff Amendment to the 1976 Tax Reform Act (TRA).

“We respectfully request that you take formal action to enforce relevant US laws, which action may include (without limitation) a letter of warning to Airbnb, Inc., as well as civil, criminal or tax penalties, as appropriate,” HonestReporting Executive Director Daniel Pomerantz said.

In a release to the media he explained that the US Constitution and numerous congressional acts prohibit American individuals and corporations from participating in boycotts against foreign countries.

He warned that if Airbnb persisted in its actions against settlements – which targeted Jews but not Muslim residents of the West Bank – it could risk its ability to continue doing business in the US.

Separately, he noted that in addition to offering vacation rentals, Airbnb could only be considered a media company.

It has 15 million followers on Facebook, 670,000 on Twitter, and 590,000 on its own community forum, Pomerantz said.
“More people visit Airbnb’s website every day than watch CNN, MSNBC or BBC’s Prime,” he added.

In a third case, 12 Israeli-Americans from Delaware sued the company on Wednesday, citing religious discrimination.

Last week, a class-action suit was filed against the company in Israel.

Strategic Affairs Minister Gilad Erdan asked four states in the US to take action against Airbnb for its decision to remove West Bank settlement listings from its global website advertising vacation rental properties.
In a letter to outgoing Illinois Governor Bruce Rauner, he wrote, “Airbnb’s announced policy is especially disturbing when one understands that it is a policy directed only toward Israel.”

“Such a policy has not been applied by the company to any other country or region involved in a national dispute or conflict. This constitutes (one hopes unintentionally) the modern form of an antisemitic price, which applies a double standard to Israel in a way that is not expected or demanded of any other country,” Rauner wrote.

“Following our meeting and your leadership in denouncing the boycott movement, I ask that you consider speaking out against the company’s decision, and taking any other relevant steps, including in relation to commercial dealings between Airbnb, the State of Illinois and its employees,” Erdan wrote.

He wrote a similar letter to three other states with large Jewish populations, including New York, California and Florida.
Florida’s Governor-elect Ron DeSantis has already spoken out against Airbnb.

According to a press release on his office’s website, DeSantis “criticized Airbnb for taking “steps against Israel” with recent business decisions that have been hailed as a victory for the antisemitic “Boycott, Divest, Sanctions (BDS)” movement. The Governor-elect warned the company that if this continues, Florida will look to take steps against them.”

According to the Israeli Broadcasting Corporation KAN, Rauner has called on the Illinois Investment Policy Board to use the state’s anti-BDS legislation against the company

Last week the Municipality of Beverly Hills passed a resolution condemning the Airbnb decision.

On Wednesday in an unusual show of solidarity with Judea and Samaria, a high level delegation of politicians, businessmen and religious leaders from Brazil visited the settlement of Ofra in the Binyamin Region of the West Bank.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com