Archive | 2018/11/11

100 lat temu Józef Piłsudski powrócił do Warszawy

100 lat temu Józef Piłsudski powrócił z Magdeburga do Warszawy

Michał Szukała (PAP)


Józef Piłsudski, Kazimierz Sosnkowski i oficer armii niemieckiej Schlossmann w czasie spaceru na terenie twierdzy w Magdeburgu. Fot. NAC

100 lat temu, 10 listopada 1918 r., Józef Piłsudski powrócił z Magdeburga do Warszawy. Do pamięci zbiorowej przeszło jego powitanie o poranku na Dworcu Wiedeńskim. Ten moment poprzedziło kilka tygodni politycznych burz i gorących dyskusji nad uwolnieniem komendanta Legionów Polskich.

22 lipca 1917 r. władze niemieckie aresztowały w Warszawie Józefa Piłsudskiego i Kazimierza Sosnkowskiego. Była to reakcja na tzw. kryzys przysięgowy, czyli odmowę złożenia przez żołnierzy I i III Brygady Legionów Polskich przysięgi na „wierne braterstwo broni z Niemcami i Austro-Węgrami”. Twórca Legionów przeczuwając klęskę państw centralnych, zaczął skłaniać się w stronę Ententy. Zrezygnował z członkostwa w Tymczasowej Radzie Stanu i w lipcu 1917 r. sprowokował tzw. kryzys przysięgowy.Piłsudskiego i Sosnkowskiego przewieziono do Gdańska, a następnie osadzono osobno w celach więzienia. Minęły zaledwie cztery dni, a Piłsudski i Sosnkowski byli w Spandau pod Berlinem (obecnie dzielnica miasta).

6 sierpnia, dokładnie trzy lata po wymarszu strzelców z podkrakowskich Oleandrów do Kielc, brygadier i jego bliski współpracownik trafili, pod czujnym okiem niemieckim strażników, do twierdzy Wesel nad Renem. 23 sierpnia 1917 r. Piłsudskiego osadzono na terenie magdeburskiej cytadeli – w ogrodzonym wysoką palisadą budynku zwanym „Stubenhaus”.

Czarne dni dla Niemców

Niemal dokładnie rok po osadzeniu w Magdeburgu sytuacja na froncie stała się dramatyczna dla wojsk niemieckich. 8 sierpnia 1918 r. przeszedł do historii jako „czarny dzień armii niemieckiej”. Bitwa pod Amiens oznaczała przełom w trwającej niemal cztery lata wojnie pozycyjnej. Rozpoczęta w tych dniach potężna ofensywa sił alianckich doprowadziła armię niemiecką do załamania. Tymczasem siły niemieckie w Europie Środkowej i Wschodniej były nienaruszone. Po zawarciu traktatów brzeskich wspierały budowę nowego niemieckiego ładu w tej części kontynentu. Wciąż więc istniało wyraźne niebezpieczeństwo, że pomimo względnej porażki na zachodzie państwa alianckie zaakceptują jakiś rodzaj dominacji Berlina na wschód od granic Królestwa Polskiego. O ostatecznej klęsce Niemiec na wszystkich frontach zadecydowały dopiero wydarzenia października i listopada.

Rząd Niemiec nakazał ograniczanie kontaktów Piłsudskiego z krajem i dostępu do informacji niepochodzących z dostarczanych mu niemieckich gazet. Jednym z niewielu wyjątków w blokadzie informacyjnej był list do członka Rady Regencyjnej, księcia Zdzisława Lubomirskiego. „Nie jestem wcale internowany, jak to czytałem w pismach i jak, zdaje się, wyobraża sobie wielu z moich rodaków. Jestem uwięziony, a warunki, stworzone dla mnie, mówią albo o karze bez sądu, albo o ostrym więzieniu śledczo-prewencyjnym. Wobec tego, gdy się zwracam do Księcia, to proszę przede wszystkim o starania o to, czego najcięższym zbrodniarzom się nie odmawia – o sąd. Niech raz moje ciężkie przewinienia będą sądownie rozpatrzone i niech wreszcie na moją winną głowę spadną wyroki najsurowszego – ale prawa” – pisał Piłsudski w lipcu 1918 r.
Listy oraz szczątkowe informacje z Magdeburga sprzyjały budowaniu legendy represjonowanego bohatera walki o niepodległość. Internowanie twórcy Legionów Polskich było więc swoistym elementem jego, stosowanej od początku wojny, strategii: licytacji wzwyż sprawy polskiej. Uwięzienie w Magdeburgu stawało się dla Piłsudskiego przełomem politycznym, odejściem od wizerunku człowieka oddanego sprawie polskiej, ale wyłącznie w zgodzie z interesami państw centralnych. Już w lipcu 1917 r. walczący w szeregach armii rosyjskiej żołnierze 1 Pułku Ułanów nazwali Piłsudskiego „przewodnikiem i budzicielem militarnego ducha Polaków”. Legenda więzionego komendanta ostatecznie przenikała granice zaborów oraz dotychczasowe podziały na orientacje polityczne i ideologiczne. Tym samym stawał się wyłącznym kandydatem do objęcia naczelnego dowództwa i politycznego zwierzchnictwa nad wszystkimi oddziałami polskimi tworzącymi się po wszystkich stronach frontu.

Świadectwem rosnącej pozycji Piłsudskiego było również przemówienie posła do niemieckiego parlamentu Wojciecha Korfantego z 25 października. „Przypominam panom, że mąż, który przez poważną część narodu polskiego uważany za narodowego bohatera, przywódca Legionów, Piłsudski, mąż, któremu naród polski powierzył ministerstwo wojny, pomimo licznych wniosków i podań ze strony władz polskich ciągle jeszcze przetrzymywany jest w twierdzy w Magdeburgu” – stwierdził śląski poseł w ostatnim przemówieniu w niemieckim parlamencie. Podobne głosy dobiegały z Warszawy.„Minister wojny”

W cytowanym fragmencie przemówienia Korfantego może zaskakiwać stwierdzenie, że Piłsudski jest „ministrem wojny”. Korfanty dysponował najnowszymi informacjami z Warszawy. Dzień wcześniej powołany 23 października rząd Józefa Świeżyńskiego ogłosił powołanie więzionego w Magdeburgu Piłsudskiego na urząd powstającego Ministerstwa Spraw Wojskowych. 24 października w „Monitorze Polskim” ukazał się list prezydenta ministrów Józefa Świeżyńskiego do kanclerza, księcia Maksymiliana Badeńskiego. Polski premier informował Berlin o powołaniu Piłsudskiego na nowy urząd oraz stwierdzał: „Wasza Wielkoksiążęca Wysokość w uzasadnionym obopólnym interesie obu państw uzna za słuszne umożliwienie brygadierowi Piłsudskiemu powrót do kraju celem objęcia przezeń ważnego stanowiska”. Sprawa uwolnienia Piłsudskiego stała się więc elementem trwającego w październiku procesu stopniowego uniezależniania się Rady Regencyjnej i tworzonej przez jej rząd administracji od woli okupantów oraz sposobem zamanifestowania ogłoszonej 7 października niepodległości Królestwa Polskiego.

Po kilku dniach informacja o nominacji przypadkowo dotarła do Magdeburga. W ostatnim październikowym numerze tygodnika „Die Woche” znalazła się fotografia z podpisem „Józef Piłsudski – polski minister wojny”, którą dyżurny podoficer pokazał polskim więźniom Magdeburga. „Ironia była niezwykła – minister wojny w więzieniu. Takie jaskółki do mnie przylatywały” – wspominał Piłsudski.

Jak wspominał książę Zdzisław Lubomirski, Rada Regencyjna zwracała się w sprawie uwolnienia Piłsudskiego do generalnego gubernatora warszawskiego Hansa Hartwiga von Beselera. „Na niejednokrotną interwencję naszą w tej sprawie u Beselera, otrzymywaliśmy zawsze odmowną odpowiedź. Poruszenie tego tematu wzbudzało silne zdenerwowanie u b. Generał-Gubernatora. Głosem podniesionym oświadczał nam: nein, diesen Mann werde ich ihnen nicht geben [nie przekażemy tego człowieka – przyp. red.]” – wspominał Lubomirski.

Rząd w Warszawie tworzony był przez środowiska prawicowe i aktywistyczne, których poglądy były dalekie od kojarzonego ze środowiskami socjalistycznymi Józefa Piłsudskiego. Mimo to autorytet komendanta wspierał legitymizację Rady Regencyjnej. Znacznie bliżej Piłsudskiemu było do rządu powstałego 7 listopada 1918 r. w Lublinie. Gabinet pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego był nie tylko reprezentacją kilku partii socjalistycznych i socjaldemokratycznych, lecz również Polskiej Organizacji Wojskowej. Dlatego „komendantem wszystkich wojsk polskich” został Józef Piłsudski, a w jego zastępstwie, do czasu uwolnienia z Magdeburga, Edward Rydz-Śmigły. W ten sposób uwięziony Piłsudski de iure objął stanowiska w dwóch polskich rządach.„Rękojmia spokoju”

1 listopada opublikowano list kanclerza Rzeszy do premiera Świeżyńskiego, w którym szef rządu Niemiec stwierdzał, że warunkiem zwolnienia Piłsudskiego jest zaprzestanie przez niego działalności wrogiej wobec interesów Berlina. W kolejnej depeszy z 2 listopada prezydent ministrów pisał do księcia Badeńskiego: „Według naszego rozumienia powołanie na ministra obrony krajowej brygadiera Piłsudskiego służy za najlepszą gwarancję, że tylko w razie jego uwolnienia możemy wziąć odpowiedzialność za spokój w kraju i poprawne likwidowanie okupacji, niezbędne ze względu na obustronny interes. Powrót Piłsudskiego jest dla rządu polskiego rękojmią utrzymania spokoju w kraju”.

3 listopada w porcie w Kilonii wybuchł bunt marynarzy niemieckiej floty wojennej. W ciągu kilku dni rewolucja objęła niemal wszystkie ważne miasta Rzeszy. „Panowie są wolni” – oznajmił 8 listopada obu więźniom Magdeburga niemiecki dyplomata, przedstawiciel Ministerstwa Wojny, hrabia Harry Kessler. Kilka godzin wcześniej otrzymał z Berlina rozkaz zwolnienia Piłsudskiego i Sosnkowskiego. Tydzień wcześniej proponował Piłsudskiemu zwolnienie w zamian za złożenie deklaracji lojalności, czyli de facto zobowiązania do niepopierania polskiej irredenty na terenie zaboru niemieckiego. W obliczu wybuchu rewolucji i upadku monarchii Niemcy nie mieli już żadnych argumentów, którymi mogliby wpływać na postawę komendanta Legionów. „Piłsudski i jego szef sztabu Sosnkowski o niczym za swoimi kratami i drewnianymi palisadami nie wiedzieli, przechadzając się przy pięknym poranku po ogrodzie, toteż, kiedy stanąłem przed nimi […], mieli twarze nieco zdziwione. Wiadomość o swym uwolnieniu przyjęli z grzecznością pełną godności à la polonaise. Zakomunikowałem im, że ponieważ w mieście wybuchły rozruchy, musimy się spieszyć, i że mogę im z tego powody dać zaledwie dziesięć minut na spakowanie. Każdej chwili twierdza i jej warty mogły być zaatakowane” – relacjonował niemiecki hrabia.

Na uwolnionych czekał już podstawiony samochód. Pośpiesznie obrano kurs na Berlin, gdzie właśnie rozpoczynała się rewolucja. Po nocy spędzonej w hotelu, około godz. 13 Piłsudski, Sosnkowski i Kessler zjedli śniadanie w jednej z restauracji w centrum miasta. Tematem rozmów była kwestia przyszłej granicy Polski i Niemiec. „[Kessler] rozumiał dobrze, że co do Poznańskiego nie podobna uniknąć okrojenia Niemiec, jednak zaznaczył sine qua non co do Gdańska” – wspominał Piłsudski pod koniec listopada 1918 r.Komendant powraca

W ogarniętej chaosem stolicy dawnego cesarstwa byłym więźniom przydzielono specjalny pociąg do Warszawy. Na Dworzec Warszawsko-Wiedeński pociąg wtoczył się 10 listopada o godz. 7.30 rano. Na peronie komendanta oczekiwało kilkanaście osób. O jego przyjeździe wiedziała zaledwie garstka polityków i żołnierzy POW. „O przyjeździe Komendanta do Warszawy otrzymałem wiadomość telegraficzną z Berlina 10 XI wieczór [błąd w druku – wiadomość nadeszła 9 listopada, gdy pociąg specjalny opuszczał Berlin – przyp. red.]. Udałem się na dworzec główny samochodem nazajutrz około 7-ej rano z moim adiutantem rtm. Rostworowskim. Tam spotkałem się z trzema nieznanymi mi przed tym osobami, z których jedna przedstawiła mi się jako naczelny komendant POW Koc. Z nim byli pp. [Stanisław] Krzaczyński i [Zygmunt] Straszewicz. Prócz tego na dworcu znajdowało się około 15-tu niewiast, członkiń wymienionej organizacji, przypuszczam” – wspominał Lubomirski. Wśród osób niewymienionych przez Lubomirskiego był m.in. pisarz i dziennikarz Wacław Czarski, którego relacja z tego wydarzenia ukazała się w popołudniowych dodatkach nadzwyczajnych do warszawskich gazet.

Następnie Lubomirski, Koc i Piłsudski udali się do mieszkania członka Rady Regencyjnej przy Frascati. W trakcie rozmów omawiano sytuację na ziemiach polskich wyzwalających się spod okupacji.

W ciągu kilku godzin informacja o przybyciu komendanta rozniosła się po mieście.

10 listopada 1918 r.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


100 lat temu została utworzona Armia Polska we Francji

100 lat temu została utworzona Armia Polska we Francji

wmk/ ls/


Armia Polska we Francji – objęcie dowództwa przez gen. Józefa Hallera. Źródło: NAC

100 lat temu, 4 czerwca 1917 r., prezydent Francji Raymond Poincare podpisał dekret o utworzeniu Armii Polskiej we Francji, którą od października następnego roku dowodził gen. Józef Haller. W 1919 r. 70 tys. Armia Hallera – zwana od koloru mundurów Błękitną Armią – powróciła do Polski, gdzie weszła do struktur odradzającego się Wojska Polskiego.

„Armia Polska we Francji była dobrze zorganizowana i wyszkolona (…). Składały się na nią jednostki piechoty, artylerii, kawalerii oraz służb inżynieryjnych, łączności, kolejowych, a także oddział czołgów i eskadra lotnicza” – charakteryzuje wartość bojową Armii Polskiej we Francji Benon Miśkiewicz. („Wojsko Polskie w XX wieku”)

Z chwilą wybuchu I wojny światowej polskie środowiska imigracyjne działające we Francji rozpoczęły starania o utworzenie na jej terytorium polskich jednostek wojskowych. Ich udział w wojnie miał uświadomić opinii międzynarodowej konieczność zajęcia się sprawą niepodległości Polski po zakończeniu działań zbrojnych.

21 sierpnia 1914 r. władze francuskie odpowiedziały na inicjatywę Komitetu Wolontariuszy Polskich i zgodziły się na sformowanie dwóch polskich jednostek. 1. kompania rekrucka liczyła 180 żołnierzy. Jej późniejsza nazwa Bajończycy – pochodzi od miasta Bayonne, gdzie została sformowana. 2. kompania została sformowana w Rueil i nazwana Ruelczykami.

Bajończycy trafili na front pod Sillery w składzie 1. Dywizji Marokańskiej, tam walczyli do wiosny 1915 r. W boju pod Arras, 9 maja ponieśli ciężkie straty, zginęli prawie wszyscy oficerowie, wraz z dowódcą mjr Osmonde. 16 czerwca pod Souchez zostali zdziesiątkowani, w następstwie czego oddział rozwiązano.

Ruelczycy nie cieszyli się zaufaniem Francuzów i zostali rozformowani, a żołnierzy wcielono do Legii Cudzoziemskiej.

[ webmaster w 1925 roku gen Haller otrzymal dyplom za swoja prace w niepodleglej juz Polsce ]
Juz po powrocie do Polski w 1925 roku

Jak pisze Grzegorz Cisak, „niezależna Armia Polska z powodu okupacji całej Polski, w krótkim czasie po rozpoczęciu wojny, w opinii Polonii francuskiej, mogła powstać tylko na zachodzie Europy i tylko Francja była gotowa i zdolna dostarczyć instruktorów i broni dla tej armii”. („Hallerczycy. Walka-Niepodległość-Pamięć”)

Do roku 1917, pomimo wysiłków polskich środowisk niepodległościowych, inicjatywa utworzenia Armii Polskiej na Zachodzie napotykała jednak trudności. We Francji liczono się z negatywnym stanowiskiem Rosji. Stany Zjednoczone zaś jako państwo neutralne nie chciało się angażować w żadne inicjatywy werbunkowe.

Sytuacja zmieniła się wiosną 1917 r. po rewolucji lutowej w Rosji. W czerwcu tego roku powołano Misję Wojskową Francusko-Polską, która czuwała nad prawidłowym przebiegiem organizacji armii.

W liście do prezydenta Francji Raymonda Poincarego z czerwca 1917 r. minister wojny Paul Painleve i minister spraw zagranicznych Alexandre Ribot pisali o konieczności dania Polakom możliwości walki pod własnym sztandarem. „Francja powinna wziąć sobie za punkt honoru współdziałanie w tworzeniu i rozwoju przyszłej armii polskiej – pokrewność ducha naszych narodów i przyjaźń, jakiej Polacy zawsze dawali dowody naszemu krajowi, stanowią dla nas moralny obowiązek przyczynienia się do tego wzniosłego i chwalebnego dzieła” – uzasadniali.

W związku z przychylnym stanowiskiem francuskich polityków oraz wskutek zabiegów środowisk polskich prezydent Poincare wydał dekret o powołaniu Armii Polskiej we Francji 4 czerwca 1917 r.

„Na decyzję Francji złożyły się wiadomości przychodzące z Polski oraz memoriał złożony przez Wacława Gąsiorowskiego i Adama Mokiejewskiego w dniu 10 maja 1917 roku na ręce wojskowego attaché francuskiego w Berlinie dla rządu, a dotyczący powołania wojska polskiego” – tłumaczy Cisak. Jak dodaje, w memoriale znalazły się zapiski o armii polskiej mającej liczyć milion żołnierzy.

Bezpośrednim skutkiem wydania dekretu o powstaniu armii było zawiązanie w Lozannie 15 sierpnia 1917 r. Komitetu Narodowego Polski (KNP), który już tydzień później przeniósł swą siedzibę do Paryża. Przewodzony przez Romana Dmowskiego KNP sprawował zwierzchnictwo polityczne nad organizowaną armią. Za zgodą prezesa Komisji Słowiańskich Sił Zbrojnych Paula Doumera komitet otrzymał prawo wyznaczania wodza naczelnego armii (za przyzwoleniem władz francuskich).

Armia Polska we Francji miała podlegać francuskiemu dowództwu (jako strukturalna część armii francuskiej), choć posiadała m.in. własny sztandar. Za wyposażenie i uzbrojenie armii odpowiadał francuski rząd. Jej pierwszym dowódcą był gen. Archinard.

Akcję werbunkową oparto o polską emigrację we Francji, Stanach Zjednoczonych, Brazylii i jeńców polskich z armii austriackiej i niemieckiej.

Pod koniec czerwca 1917 r. armia liczyła ponad 9 tys. żołnierzy, z czego 7 tys. pochodziło z obozów jenieckich. Miejscem ich kwaterunku było Sille le Guillame. Liczebność armii systematycznie wzrastała, dlatego też pod koniec tego roku stworzono dla żołnierzy dwa nowe obozy: w Lavalle i w Mayenne.

W grudniu do Francji dotarła pierwsza duża grupa ochotników zza oceanu, a już 10 stycznia 1918 r. 1. pułk strzelców rozpoczął formalne istnienie. Wiosną tego roku rozpoczęto formowanie kolejnych pułków. W czerwcu utworzono 1. Dywizję Strzelców Polskich.

4 października 1918 r. na czele armii stanął gen. Józef Haller, przybyły do Francji z Rosji. Jego zastępcą był gen. Józef Zając. Dwa dni później gen. Haller złożył uroczystą przysięgę na wojskowy sztandar.

Po I wojnie światowej liczebność wojska znacznie zwiększyła się w związku z wstąpieniem do niego jeńców z obozów włoskich.

Zorganizowana we Francji armia liczyła ogółem ok. 70 tys. żołnierzy. Składała się z dwóch korpusów, a każdy z nich z dwóch dywizji. W skład armii wchodziły ponadto: dywizja instrukcyjna, pułk czołgów (liczący 120 czołgów Renault M-117), siedem eskadr lotniczych (98 samolotów) i oddziały tyłowe. Rozkazom gen. Hallera podlegały także dwie dywizje z Rosji: 4. Dywizja gen. Lucjana Żeligowskiego i 5. Dywizja Syberyjska mjr. Waleriana Czumy.

Główną bronią Hallerczyków był francuski karabin ręczny Lebel (wz. 1885/93 kaliber 8 mm). „Masowym środkiem walki piechura był również granat, a kawalerzysty karabin, szabla i lanca. Uzbrojenie oficera składało się z szabli i krótkiej broni palnej. Siłę ogniową batalionu potęgowała broń maszynowa” – wyjaśnia Cisak. Jak dodaje, pod względem posiadanego potencjału pancernego (artyleria i czołgi) Armia Polska we Francji była prawdopodobnie czwartą siłą na świecie.

Początkowo żołnierzy umundurowano na wzór francuski – posiadali oni czerwone spodnie, czerwoną czapkę z orłem polskim, granatową bluzę i niebieski płaszcz. Na przełomie 1917 i 1918 r. armia została wyposażona w mundury jasnoniebieskie (stąd nazwa „Błękitna Armia”) i czapki rogatywki.

W działaniach bojowych podczas I wojny światowej uczestniczył tylko 1 pułk, który walczył pod Reims i Saint-Hilaire-le-Grand. Cała 1. Dywizja była przewidziana do zajęcia Saarbruecken w listopadzie 1918 r.

Na datę rozpoczęcia akcji wyznaczono wieczór 11 listopada. Kilka godzin wcześniej skończyła się I wojna światowa.

W połowie 1919 r. oddziały Armii Hallera przybyły do kraju, gdzie odegrały znaczącą rolę na frontach wojny polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej. Rozformowanie armii nastąpiło 1 września 1919 r. Tego dnia Hallerczyków wcielono do struktur Wojska Polskiego. (PAP)


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Jew-haters exploit a massacre of Jews.

THE ANTI-SEMITIC MEDIA FIGHTS ANTI-SEMITISM

Daniel Greenfield


Photo from World Economic Forum.

Daniel Greenfield, a Shillman Journalism Fellow at the Freedom Center, is an investigative journalist and writer focusing on the radical Left and Islamic terrorism.

The fake news media has made it official.

Criticizing George Soros, an anti-Semite and alleged Nazi collaborator, is anti-Semitic. The Washington Post alone ran two dishonest screeds, “Conspiracy Theories about Soros Aren’t Just False, They’re Anti-Semitic” and “A Conspiracy Theory about George Soros and a Migrant Caravan Inspired Horror.”

The former comes from Talia Lavin, a former New Yorker fact checker who had to resign after falsely claiming that a wheelchair bound ICE agent’s Afghanistan platoon tattoo was Nazi insignia. Seeing her potential for smearing people, Media Matters hired her as a “researcher” on “far-right extremism”.

What wasn’t good enough for the New Yorker was good enough for the Washington Post, which brought in a disgraced employee of Media Matters, an organization funded by George Soros, to accuse Soros critics of anti-Semitism. The Post did not see fit to inform readers of the fact that its pro-Soros screed was funded by a Soros group, only describing Lavin as “a writer and researcher based in Brooklyn”.

Also the Washington Post is a series of conflict of interest smears and lies based in Washington D.C.

To criticize Soros, according to Lavin and numerous carbon copy pieces being circulated by special interests across the media echo chamber, is to be linked to The Dearborn Independent, Father Coughlin, and the entire history of anti-Semitism in America. All of which, to Lavin, are associated with the right.

Except that Henry Ford’s anti-Semitism was spawned by his anti-war activism. And Coughlin was a socialist opponent of free markets, who started out as a passionate supporter of FDR, before turning on him for being too friendly to capitalism. Then he started the National Union for Social Justice whose credo was that, “that social justice should replace the practices of modern capitalism.”

Despite his anti-Semitism, Coughlin had far more in common with Bernie Sanders, than Trump.

Lavin has whitewashed the anti-Semitism of Alice Walker, who believes that the earth is run by reptilian space aliens (some of whom may be Jewish), and recorded an exchange in which a Muslim woman told her, “May God protect you from the Jews.” Walker responded, “It’s too late, I already married one.”

No anti-Semitism to see here because Walker, like Lavin, hates Israel.

That’s the duality in the media’s exploitation of the murder of Jews and appropriation of anti-Semitism for its own, often anti-Semitic, political agendas. Anti-Semitism isn’t the hatred of Jews, it claims. It’s opposition to the Left. That’s why Alice Walker can get away with saying blatantly anti-Semitic things. It’s why Barack Obama, Eric Holder, and the leaders of the Women’s March can pose with Farrakhan.

There is no anti-Semitism to the left of the Left. Only to the right.

“Trump’s Ideology Is Anti-Semitism Without Jews,” Jonathan Chait writes in New York Magazine. That’s a more accurate description of how the Left divorces anti-Semitism from the hatred of actual Jews, appropriating Jewish identity, while excluding its own anti-Semitism from criticism and condemnation.

And that is an anti-Semitic act.

Last year, Politico ran a bizarre piece claiming that a Chabad Jewish synagogue was the nexus of the vast Trump-Putin conspiracy. The article proved quite popular with white supremacists. It was condemned by the ADL, but the media, as usual, saw nothing wrong with spreading anti-Semitic conspiracy theories.

It also saw nothing wrong when the New York Times ran an infographic listing members of Congress opposed to the Iran Deal, based on whether they were Jewish or represented Jewish districts at a time when anti-Semitic dog whistles were being deployed by the White House and its media allies.

Jonathan Weisman, the perpetrator of the New York Times ‘Jew List’, bizarrely went on to write a book accusing Trump of anti-Semitism. In his latest piece, “It’s Time to Wake up to anti-Semitism on the Right,” he argues that anti-Semitism on the left should be ignored in favor of anti-Semitism on the right.

Echoing him, Ben Schreckinger, the author of Politico’s Jewish conspiracy theory, has been warning about the threat of the alt-right.

If you legitimately oppose anti-Semitism, then you don’t think it should be ignored anywhere. Not from Alice Walker, David Duke, Louis Farrakhan, Richard Spencer, the KKK, the Women’s March, Stormfront or Politico. Instead the Left insists that anti-Semitism in its ranks doesn’t exist and should be ignored.

There’s only one reason to do that.

Anti-Semitism and accusations of anti-Semitism are both weapons in the arsenal of the Left. It trades in homophobia and accusations of homophobia, in sexism and accusations of sexism, in racism and accusations of racism, and in anti-Semitism and denunciations of it, when it suits its political agenda.

Take George Soros, please.

The media claims that discussing the power and influence wielded by Soros is an “anti-Semitic conspiracy theory”, but discussing the power and influence of Sheldon Adelson, is good journalism.

What’s the difference between the two? There’s really only one answer.

Soros funds the media’s political allies and Adelson funds conservatives. If the two men switched sides, then criticism of Adelson would be anti-Semitic and reporting on Soros would be good journalism.

The defenses of Soros and attacks on Adelson running in the media side by side reveal how the media selectively deploys anti-Semitism and accusations of anti-Semitism in the service of its political goals.

That’s how we end up with opponents of George Soros, an anti-Semitic bigot, whose critics have included Holocaust survivors like Elie Wiesel and Abe Foxman, being accused of anti-Semitism.

Anti-Semitism is a tactic. Dead Jews are just talking points used to immunize a lefty donor from scandal. Trump’s anti-Semitism is as necessary, as it is imaginary. Chait gets closest to what his political movement really means when he accuses Trump of practicing, “Anti-Semitism Without Jews”.

What Chait really means, but can’t quite say, is that the Left has redefined anti-Semitism to mean opposition to its own political agendas. Accusations of anti-Semitism don’t even require actual Jews.

National Socialist anti-Semitism distorted Jewish history and identity, but International Socialist anti-Semitism appropriates Jewish identity even while still continuing to practice anti-Semitism.

The Nazis gloried in their anti-Semitism, the Communists claimed to oppose anti-Semitism even as they were killing Jews. There is something deeply perverse in a movement that hates and kills Jews, and appropriates them as a cause, destroying Jewish communities and hijacking their identities.

The Nazis sought to dominate, subjugate and even exterminate those they deemed to be ‘inferior’. International Socialism is not nationalistic; it views everyone as dispensable and disposable. There are no superior races, because everyone is inferior. It is however willing to occasionally pander to the racial prejudices of anyone, black nationalists, white racists, Islamist activists, and to their anti-Semitism.

It is simultaneously racist and anti-racist, sexist and egalitarian, Jewish and anti-Semitic.

In the secular replacement theology of the Left, it has displaced the Jews. It’s also replaced black people, women, gays and any identity groups whose interests it claims to represent. To be protected by the Left is to have your identity appropriated by it with an unseen power of attorney brandished by its activists.

Elizabeth Warren is truly Cherokee. George Soros is a victim of anti-Semitism.

Anti-Semitism has never been limited to any political movement. And any movement that claims anti-Semitism doesn’t exist in its ranks should be treated with great suspicion.

Ideology does not shield us from any evil or sin. The follies and flaws of human nature are distributed across all the spectra of human life. What protects us from them is the very awareness of our flaws.

A political movement is most dangerous when it appears to exempt its members from that awareness.

The Left’s denial and appropriation of anti-Semitism are two sides of the same ugly coin. Every time the Left accuses its political opponents of anti-Semitism, its own hatred of Jews grows even worse.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com