Archive | 2022/10/13

Reforma rolna. Komunistyczny projekt już w punkcie startu skazany był na niepowodzenie

Pomiar ziemi w czasie parcelacji majątku ziemskiego we wsi Wałdowo, dziś w województwie kujawsko-pomorskim (FOT. ADM)


Reforma rolna. Komunistyczny projekt już w punkcie startu skazany był na niepowodzenie

Piotr Osęka


“Rozpoczęła się parcelacja – wśród wymysłów, przekleństw, wódki i przekupstw” – napisał we wspomnieniach zarządca komisaryczny majątku w Pławowicach.


„Wielu chłopów miało nam za złe, że rozebraliśmy dziedzicowską ziemię” – wspominał fornal uczestniczący w parcelacji majątku w 1944 r.

W innej wsi chłopi nadzieleni gruntami po wygnanym dziedzicu sprzeciwili się pomysłowi utworzenia spółdzielni. „Skoro mają być kołchozy, to oni ziemi nie chcą i wolą, żeby wrócili panowie”.

„Ruskie były niepoczciwe, żeby tak bez niczego go wysiedlić, wygonić, z gołymi ręcami, z łachami tylko” – po latach litowała się nad dziedzicem mieszkanka Konar.

Za to urodzona przed wojną córka gospodarzy zachowała wspomnienie dworu jako strefy zakazanej: „Na podwórko nie wolno było wchodzić. Tam było jaśnie państwo, to jeszcze z daleka chłopi czapki do ziemi, kłaniali się, to było »jaśnie panie«. Więc tylko można było z pola, zza płotu popatrzeć”.

To przykładowe cytaty spośród setek fragmentów wywiadów i pamiętników, z których utkana jest narracja książki „Był dwór, nie ma dworu”.

Reforma rolna z 1944 r. miał zapewnić komunistom szerokie poparcie społeczne. Rozdzielono ponad 6 milionów hektarów, konfiskując majątki kilkunastu tysięcy ziemian i sprzedając je ponad milionowi bezrolnych i małorolnych chłopów. Propaganda PRL odwoływała się do reformy jako fundamentu ustroju socjalistycznego, a jej przeprowadzenie miało być dowodem, że powojenna historia Polski potoczyła się w najlepszy możliwy sposób. Również w dyskusjach nad bilansem czasów komunistycznych, toczonych już po odzyskaniu niepodległości, parcelacja obszarniczej ziemi liczona była w poczet zasług PZPR.

Plakat wzywający do głosowania na Tak w referendum w 1946 r.: 'Za reformą rolną głosuj Tak - wzywa PPR'

Plakat wzywający do głosowania na Tak w referendum w 1946 r.: ‘Za reformą rolną głosuj Tak – wzywa PPR’  Polona

Prawda jest bardziej skomplikowana. „Był dwór, nie ma dworu” należy do prac wyjątkowo cennych, które odczarowują mity i pokazują przeszłość w całej złożoności. Socjolożka Anna Wylęgała odtwarza obraz reformy rolnej, zbierając i zestawiając relacje chłopów, ziemian i urzędników. Korzysta ze źródeł pisanych, ale zrąb pracy stanowi historia mówiona: ponad setka wywiadów przeprowadzonych (wespół z Małgorzatą Łukianow) z mieszkańcami wsi i fornalami w parcelowanych majątkach. Badanie skoncentrowane jest na historii 12 majątków na Kielecczyźnie, których powojenne losy – jak dowodzi autorka – można uznać za reprezentatywne dla przebiegu całej reformy.

Gospodarze i fornale

Wnioski płynące z książki są rewolucyjne. Skrupulatnie zrekonstruowana chłopska pamięć w węzłowych miejscach okazuje się sprzeczna z potocznymi wyobrażeniami o stosunkach społecznych na polskiej wsi.

Wbrew utartym schematom najważniejsza linia podziału przebiegała nie między dziedzicem a resztą wsi, ale między chłopami posiadającymi własną ziemię a fornalami pracującymi w dworskim majątku.

Gospodarze pracujący „na swoim” traktowali „dworusów” z dystansem i wyższością; odrębność od fornali wyznaczała ich status społeczny i budowała poczucie wartości. Animozje między wspólnotami wyznaczały dynamikę życia wsi – np. aż do 1944 r. prawie nie zdarzały się małżeństwa mieszane, a relacje towarzyskie ograniczały się do udziału w zabawach dożynkowych, podczas których dochodziło do bijatyk między gospodarzami a fornalami.

Zdaniem mieszkańców wsi praca w majątku była lżejsza, mniej odpowiedzialna i gwarantująca stabilizację, zwłaszcza podczas okupacji. „Łuni we wojnę to mieli dobrze – wspominał jeden z rozmówców. – Dobrze mieli, bo ich nic nie obchodziło. (…) No lepiej, bo łuni nigdy zboża nie oddawali, dostali premie ze dworu i żyli. Poszedł do roboty, zimą młócili, mieli robotę”.

Inny respondent dodawał: „Te, co u Radziwiłła robiły, to też se żyły nieźle, bo dał im… chyba dwanaście metrów zboża dał im, dał im dwanaście metrów drzewa, no i słomy”.

Z kolei fornale i ich potomkowie, uskarżając się na swoją przedwojenną sytuację (i chwaląc dobrodziejstwo reformy 1944 r.), skupiają się nie tyle na podległości wobec dziedzica, co na fakcie, że praca w majątku lokowała ich na samym dole drabiny społecznej i skazywała na drwiny ze strony (majętniejszych) mieszkańców wsi: „Nie mieli my krzywdy za hrabiego. Ale lepiej się tak człowiek czuł, jak już jest na swoim. Bo to jak… jak we dworze, to tak każdy urągoł: a dworusie, a tego, a nie mocie nic, a tego”.

Dziedzic, ale nasz, Polak

Narracja „Był dwór, nie ma dworu” pokazuje długie trwanie przedwojennych antagonizmów. Po 1944 r. dawne podziały uległy nie tyle unieważnieniu, co transformacji. Średnio i małorolni gospodarze mieli za złe, że cześć parcelowanej ziemi dostają fornale, którzy nie będą potrafili zrobić z niej użytku. W 1948 r. żona sołtysa pisała w nadesłanym na konkurs pamiętniku: „Ci dworscy źle się gospodarzą, bo to byli zwyczajni robić, aby im tylko dzień zszedł na dworskim, a u siebie jak się nie dołożą, to nie mają, tylko wyglądają, żeby młody hrabia wrócił, to mu wszystko oddadzą”.

Gospodarze wypominali też fornalom uległość wobec komunistycznej władzy i skłonność do politycznego konformizmu: „To wszystko poszło do UB”.

Broszura pt. 'Co dała Polsce reforma rolna?' z 1946 r. przedstawia w złym świetle strukturę wsi polskiej w okresie międzywojennym i agituje za reformą rolnąBroszura pt. ‘Co dała Polsce reforma rolna?’ z 1946 r. przedstawia w złym świetle strukturę wsi polskiej w okresie międzywojennym i agituje za reformą rolną  Polona

Kolejnym zaskoczeniem jest obraz ziemian w chłopskiej pamięci. W relacjach zarówno gospodarzy, jak i fornali z rzadka pojawiają się nawiązania do klasowej krzywdy albo rozpowszechnionego w komunistycznej propagandzie wizerunku „dziedzica krwiopijcy”. Chociaż – co Wylęgała wyraźnie odnotowuje – dwór był w przestrzeni wiejskiej elitarną enklawą, niedostępną dla ogółu mieszkańców, to wygnanie „panów” nie było przyjmowane z triumfem ani satysfakcją. „Sądy nad dziedzicem”, organizowane na masową skale przez wojska radzieckie, zostały przez wieś zbojkotowane. Chłopi nie chcieli uczestniczyć w publicznych rytuałach poniżania ziemian, a tym bardziej opierali się sowieckim zachętom do wymierzania im naprędce kary. Spektakle zemsty budziły raczej niesmak, zwłaszcza że czerwonoarmiści szybko dali się poznać jako okrutni gwałciciele i rabusie, nieoszczędzający bynajmniej prostych ludzi.

Zdarzało się, że tylko za sprawą wstawiennictwa wsi Rosjanie odstępowali od zaplanowanej egzekucji; kiedy indziej ziemianie ratowali życie, szukając schronienia w chłopskich chatach.

W wojennej zawierusze i atmosferze nadciągającej rewolucji zdarzały się oczywiście też sytuacje, kiedy służba dworska brutalnie wygania dawnych dziedziców, ale nie były to postawy dominujące.

Współczucie było częstsze niż pragnienie zemsty.

Mieszkanka czworaków wspomina właścicieli majątku: „Jak Ruski przyszedł, to wysiedlił ich. I oni, biedaki, pojechali. Każdy ich żałował, bo dobrzy byli dla ludzi. (…) Wysiedlili ich. Kazali im się wynieść, to płakała hrabina i jechała. Jakby to komu krzywdę zrobiła”.

Niekiedy poczucie narodowej wspólnoty brało górę nad podziałami klasowymi: „Dziedzic, bo dziedzic, ale u niego się partyzanci zatrzymywali, u niego wszystko, za czasów okupacji był Polakiem. A potem potraktowali go jak psa”.

Nowe prawo zmuszało byłych właścicieli majątków do zamieszkania w odległości nie mniejszej niż 50 km od dworu, jednak nie kończyło kontaktów między wsią a dziedzicem. Przeciwnie – w większości przypadków relacje były podtrzymywane. Chłopi wozili do miast żywność, w pierwszych latach po reformie ziemianie byli bowiem szykanowani i często pozbawieni pracy. Życzliwość wsi, często będąca odpowiedzią na przedwojenną działalność ziemian, którzy fundowali kościoły lub organizowali naukę dla chłopskich dzieci, przetrwała przez kolejne dekady PRL. Byli dziedzice, jeśli przyjeżdżali w dawne strony, witani byli z atencją, a na ich pogrzeby w rodzinnych grobowcach tłumnie ściągały gospodarze.

Także współczesna reprywatyzacja dworów spotyka się na wsi raczej z życzliwym przyjęciem. Mieszkańcy cieszą się, że zrujnowane budynki odzyskują dawny blask: „Ich był [pałac], to powinien być zwrócony. Przecież oni go nie ukradli”.

Najgorzej miały wdowy

„Rozpoczęła się parcelacja – wśród wymysłów, przekleństw, wódki i przekupstw” – napisał we wspomnieniach zarządca komisaryczny majątku w Pławowicach. Książka Wylęgały opowiada nie tylko o społecznych relacjach na wsi u zarania PRL, ale jest też mikrohistorycznym studium przebiegu reformy. Autorka odtwarza działanie biurokratycznej maszyny oraz – co najważniejsze – jak podział obszarniczej ziemi został zapamiętany przez jego beneficjentów.

Powojenna reforma rolna nie uzdrowiła wsi, tylko stare patologie zastąpiła nowymi. Na zdjęciu: uroczyste nadanie chłopom ziemi, Łódź, 1945 r.Powojenna reforma rolna nie uzdrowiła wsi, tylko stare patologie zastąpiła nowymi. Na zdjęciu: uroczyste nadanie chłopom ziemi, Łódź, 1945 r.  FOT. PAP

Chociaż propaganda PRL przez lata pielęgnowała obraz reformy rolnej jako aktu dziejowej sprawiedliwości, w ramach którego skonfiskowano panom majątki i oddano ludowi, w rzeczywistości obdarowani musieli za otrzymaną ziemię wiele lat spłacać raty – dla wielu był to ciężar nie do udźwignięcia, zmuszający do porzucenia gospodarstwa. Wyjątkowo doskwierał też brak koni i narzędzi rolniczych do uprawiania rozparcelowania pól, ponieważ wyposażenie dworów zostało wcześniej zniszczone, rozszabrowane lub zabrane przez państwo.

Procedury podziału ziemi ujawniły i podsyciły zastane konflikty.

Pieniądze oraz znajomości sprawiały, że najlepsze grunty dostali rolnicy najskuteczniej zabiegający o swoje sprawy, a nie najbardziej potrzebujący.

Priorytetowo traktowani byli lokalni działacze PPR, w najgorszym położeniu znalazły się zaś wdowy (których po wojnie wszak nie brakowało) – komisje parcelacyjne, składające się z samych mężczyzn, dyskryminowały kobiety, wychodząc z założenia, że i tak nie poradzą sobie z uprawą dodatkowych gruntów i „ziemia się zmarnuje”.

„Ni to gospodorz, ni dziod”

Jak zauważa Wylęgała, jednym z motywów łączących chłopskie wspomnienia o podziale ziemi jest „poczucie, że reforma łamała podstawową zasadę funkcjonowania wiejskiego świata, którą była nienaruszalność prawa własności. Jeśli ziemię można odebrać dziedzicowi, to za chwilę władza odbierze ją wrogowi ludu; a gdy odbierze wrogowi ludu, przyjdzie kolej na zwykłego chłopa. Chłopi żałują hrabiny, bo w jej losie widzą przeczuwany swój własny – co częściowo zresztą ziści się podczas prób kolektywizacji polskiego rolnictwa w latach pięćdziesiątych”.

Być może jest to kluczowy wniosek pracy pokazujący, że sposób postrzegania reformy przez wieś diametralnie odmienny był od tego, jak pokazywała ją ideologiczna narracja władz. Ogół chłopów podchodził do narzuconej rewolucji komunistycznej nieufnie, nieraz ze strachem. „A co ja bym miał, jakby kto do mnie przyszedł i zabrał moje pole?” – po latach wspomina swoje obawy jeden z mieszkańców wsi. Kto inny solidaryzuje się z krzywdą ziemian: „Każdemu chyba przykro, jak mu własność zabierają”. Lęk przed nową władzą, jej ukrytymi intencjami oraz bezwzględnością wobec obywateli to podstawowa emocja tych czasów.

Broszura pt. 'Co dała Polsce reforma rolna?' z 1946 r. przedstawia w złym świetle strukturę wsi polskiej w okresie międzywojennym i agituje za reformą rolnąBroszura pt. ‘Co dała Polsce reforma rolna?’ z 1946 r. przedstawia w złym świetle strukturę wsi polskiej w okresie międzywojennym i agituje za reformą rolną  Polona

Bilans reformy, ukazany w książce przez pryzmat chłopskiej pamięci, jest niejednoznaczny. Samodzielni gospodarze dostrzegali głównie minusy i widzieli parcelację w kategoriach zmarnowanej szansy: „Nic mądrego nie zrobili, bo jakby to były gospodarki po pięć, dziesięć hektarów, no to zapomoga jakaś i tego, a tak to porobili po dwa, trzy hektary, to ni gospodorz, ni dziod. (…) Wyszedł z więzienia, weszedł do kryminału”.

Służba dworska i robotnicy w majątku mieli w tej kwestii zdecydowanie odmienne zadanie, ale i oni dostrzegali w uwłaszczeniu bezrolnych przede wszystkim źródło osobistej godności a nie dobrobytu: „Jaką bidę miał, to miał, ale swoją”.

Z deszczu pod rynnę

Nie kwestionując, że wieś w II RP była obszarem drastycznych nierówności, autorka uzmysławia czytelnikowi, że PRL, zamiast uzdrowić sytuację, raczej zastąpiła stare patologie nowymi: „Można zaryzykować stwierdzenie, że reforma rolna, choć w teorii usunąć miała bolączki polskiej wsi z jej anachroniczną postfeudalną strukturą własności i zależności, w istocie zakonserwowała na dziesięciolecia strukturę inną, równie nieefektywną, której kres położył kapitalizm”.

Z jednej strony najbardziej dyskryminowana grupa społeczna zdobyła własną ziemię i mogła się poczuć pełnoprawnymi gospodarzami, z drugiej polityka państwa w wielu obszarach powielała, a nawet potęgowała przedwojenne niesprawiedliwości. Indywidualni rolnicy objęci byli systemem dostaw obowiązkowych – we wspomnieniach przyrównywanym do pańszczyzny – zaś stosunek dyrekcji PGR do pracowników nieraz bywał bardziej bezwzględny niż w czasach ziemiańskich majątków.

Opowieść o pamięci odsłania ukryty skrypt reformy rolnej.

Poprawa życia ubogich stanowiła dla nowych władz efekt pożądany, lecz poboczny – nadrzędnym celem było zniszczenie ziemiaństwa jako grupy społecznej.

Nacisk kładziono nie na to, żeby chłopom się poprawiło, lecz by dziedzicom pogorszyło. Stąd oczywiście konfiskowanie ziemi w trybie administracyjnym, bez odszkodowań – podczas gdy od parcelantów pobierano wcale nie małe opłaty. Zamysłem politycznym należy też tłumaczyć szeroko stosowane represje wobec ziemian, którym nie pozwalano pozostać w majątkach nawet w charakterze pracowników, pozbawiając odradzającą się po wojnie gospodarkę wsparcia ze strony tysięcy wysoko kwalifikowanych ekspertów od rolnictwa.

Reforma rolna nie została zapomniana – ani przez mieszkańców wsi, ani przez ziemian – jednak pamięć o niej wymyka się łatwym interpretacjom. Wylęgała słusznie przypomina, że odgórnie narzucane przez władze PRL formy upamiętniania, np. oficjalne święto reformy, nigdy się na wsi nie przyjęły. Parcelacja ziemi obszarniczej, chociaż poprawiła los fornali i małorolnych gospodarzy, nie stała się wydarzeniem przełomowym, takim jak niegdyś zniesienie pańszczyzny. Raczej dezintegrowała, niż jednoczyła lokalną społeczność.

„Był dwór nie ma dworu” nie jest książką z tezą, zaś autorka waży racje i wystrzega się publicystycznych uproszczeń. Pozostawia jednak czytelnika z solidną porcją argumentów, że komunistyczny projekt modernizacyjny już w punkcie startu skazany był na niepowodzenie.


Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce
Anna Wylęgała
Wołowiec, Czarne 2021

Anna Wylegała, 'Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce'
Anna Wylegała, ‘Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce’  materiały prasowe


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Disinvited

Disinvited

PHYLLIS CHESLER


The leadership of New York’s West End Synagogue is too committed to the ever-changing progressive party line to suffer a radical feminist like me.

.
The West End SynagogueWIKIPEDIA

As we know, a virulent, often vicious and increasingly intolerant “cancel culture” has permeated our campuses and much of the media—but it has also infested some of our synagogues. I now have firsthand experience of what this means.

Being disinvited is not a new experience for me. I’ve been disinvited from engagements before because my radically feminist views were not politically correct; because I dared to expose feminist hypocrisy among the sisterhood; and because I defended the truth, and thus defended Jews, Judaism, Israel, and post-Enlightenment values. I’ve also been disinvited because my academic studies about and activism against honor killing, face-veiling, female genital mutilation, Islamist terrorism, and an Islamist version of cancel culture (think Salman Rushdie) was seen as “Islamophobic.”

Here’s the story. In early May, a retired City University of New York (CUNY) professor, Susan Prager (a woman whom I do not know and have never met) invited me to deliver a lecture about antisemitism and feminism to the West End Synagogue (WES), a Reconstructionist congregation near Lincoln Square, possibly via Zoom, perhaps in person.

And now I’ve been disinvited. Why? Apparently, my alleged views on transgender and LGBTQIA people are key—even though this wasn’t the topic of my lecture—but such views rendered me unacceptable as a speaker on any other subject. I was also accused of possibly being a racist as well.

Are we living in the 1950s, and is this yet another version of McCarthyism? Have we plunged into Huxley’s Brave New World?

What would someone’s views about the transgender issue have to do with antisemitism and the survival of a demonized Israel? Moreover, are differences in opinion more important than freedom of thought and speech? Intellectual and political diversity? I guess they are in some circles.

Of course, the Talmud preserves both majority and minority opinions. For centuries, in fact, totally opposite views have lived side by side, a glorious example of tolerance and civility among those who take ideas seriously.

The good news: A number of WES congregants have written letters to the synagogue’s president, Harvey Weiner, and to the board of directors demanding that I be allowed to speak. I’ve been told that a handful of couples have already exited the synagogue; others have promised not to donate money to the annual appeal on Yom Kippur.

This is certainly not what I had in mind.

At first, I hesitated to write this piece. Did I want to expose the shortcomings of a Jewish house of worship? Especially when Jews are under such profound cognitive siege and Israel is, as ever, under attack.

However, I must ask: What religion are they observing at the West End Synagogue? Is it Judaism? Wouldn’t a Jewish approach involve the rabbi or the president picking up the phone and having a conversation with me? Or writing to me about their concerns?

Never happened.

But I learned more when professor Prager forwarded a copy of the letter that the synagogue’s board of directors sent—not to me, mind you—to its “concerned” community members on Friday, Aug. 12, explaining why they had rescinded their invitation to host my talk.

“The decision, first, of the Executive Committee (after lengthy discussions at multiple meetings), and then of the full Board (after another lengthy discussion) was a reaction to Ms. Chesler’s recent writings that offend core values of our Community. These concerns have nothing to do with the merits of Ms. Chesler’s earlier work, or what she might have to say regarding anti-Semitism or issues involving Israel,” the board wrote—making clear that the substance of my lecture was not the issue at hand.

“Ms. Chesler’s recent writings suggest that she is currently focusing primarily on trans or gender identity topics, as her cause celebre, rather than on either Israel or anti-Semitism. … [T]he likelihood of audience questions on those recent writings raises a real risk that the talk by Ms. Chesler at WES would devolve into discussions about those her [sic] recent writings.”

Rather plainly, then, the board declared a “real risk” to the temple community if the curiosity of its audience carried the event into the dangerous and forbidden waters of a genuine discussion about gender and transgender identities and the consequences for sex-based identities or realities. A risk grave enough to cancel the event all together.

However, their statements are false and easy to disprove. I have not focused mainly or exclusively on the trans issue. The WES board letter links to five of my articles to bolster their claim, covering a time period in which I published 200+ articles on feminism, antisemitism, Israel, Judaism, Holocaust heroes, honor killings, commercial surrogacy, double standards in the American criminal justice system, rescuing Afghan women, Islamist terrorism, devrai Torah, and, ironically, about the dangers of cancel culture. In recent years, I also published articles about iconic lesbian feminists, such as Valerie Solanas, Aileen Carol Wuornos, Andrea Dworkin, Kate Millett, and Jill Johnston.

The WES Board also wrote that I may be a racist as well as a transphobe. I suggest that they tell that to the nearly 500 Afghan Muslim women whom I helped rescue and to the Muslim and ex-Muslim reformers with whom I work. If they check the names of the anti-Islamist Clarity Coalition founders, they will see mine among them. As to my alleged opposition to LGBT people, let it be known that I am legally married to a woman with whom I’ve lived for more than 30 years and that my signature was solicited for the LGBTQNY/Stonewall endorsement of New York Congresswoman Carolyn Maloney. There it is, right along Liz Abzug, Charles Bayor, Erik Botcherr, Diana Montford, Christine Quinn, Alfonso Quiroz, and Judith Kaysen-Windsor.

A radical feminist position on gender identity rights that trumps sex-based identity rights does not mean that one is necessarily opposed to individual transgender-identified people, nor does such a view challenge in any way their civil liberties or First Amendment rights.

Such a discussion rarely takes place because the transgender cult (as distinct from transgender individuals) fueled by Big Pharma, Big Philanthropy, and Big Mental Health, and as represented by a very vocal, angry men’s rights movement (and alas, by some synagogues), shuts down all discussion by defaming and deplatforming radical feminists, or by shouting them down, harassing them, and sometimes physically attacking them.

To understand how we arrived at this moment, Prager—the chair of WES’s task force on antisemitism—explained to me that, at first, the other members of the task force were enthusiastic when she had suggested I come to speak about feminism and antisemitism.

But then, a few months later, Prager said she “received a phone call in which she was informed that one person in particular was angry that she had been invited. He suggested that [Chesler] not appear or we delay the meeting until this person felt more comfortable.”

After Prager reiterated my decades of work on feminism and antisemitism as well as her own “commitment to free speech,” she suggested that whoever the unhappy person was could “raise issues in a Q&A” at the lecture. Prager said that she was then “told the person might not feel comfortable doing this, and that [Chesler’s] appearance was a violation of West End Synagogue’s commitment to inclusivity, which seemed to involve not having anyone speak who was thought to make people uncomfortable.”

Prager added that “someone was always bound to be [made] uncomfortable by something, and that I thought inclusivity meant including all ideas and people. Apparently, you are falsely believed to be opposed to trans people and is anti-gay. It is on these false assumptions that she is deemed to be unacceptable as a speaker at WES.”

Prager was then asked to meet with members of the temple’s executive committee, where, she told me, she was instructed to cancel my lecture. “I pointed out that if they cancelled, many women would be angry and that women were, once again, being ignored. I also raised the issue of free speech but was again ignored,” Prager said. “I was told to inform you but refused, stating that it was their job to do their own dirty work.”

It’s worth pointing out that this is a congregation with a woman rabbi and a woman cantor. Their Hebrew school teachers are all women. As one of the leaders of the Jewish women’s struggle to pray with a Torah at the Kotel, I welcome women not only being included but functioning in positions of religious authority. God knows, I did not have such women in mind.

I must also note that in the name of “inclusivity,” WES has disinvited a speaker merely because they believe she has another view of an issue they hold near and dear: A “different” intellectual and political view.

I would love to say that I don’t know what has gone wrong. But I do know—we all do. The increasing secularization of American Judaism; the desperate desire on the part of many American Jews to appear as politically correct as possible and to avoid bearing the burden of defending Israel; the misunderstanding about what tikkun olam is truly about.

In rabbinic Judaism, tikkun olam had to do with legal actions or enactments in order to preserve the social order. In prayers, such as Aleinu, it is about eradicating idolatry. In mystical Judaism, it is about the in-gathering of lights and souls.

It is not necessarily or solely about atonement for American racism; expanding our understanding of sex, gender, and gender identity; or reviling Israel, monotheism, and Western civilization.

As of this writing, four months after I was initially invited by professor Prager, and a month after being informally disinvited, I finally received a rather opaque letter from Weiner, the WES president. He wrote that “there was some confusion in our process, for which we apologize. We are unable to go forward with the proposed lecture.”

Please allow me to thank the WES board of directors for at least “gifting” me with the material for this piece. I hope that they find a way to tolerate differences, even embrace them in a calm, respectful, and civilized manner, and to keep open minds and open hearts, especially toward other Jews.

For my part, I’ve had my lawyer send them a letter asking for an apology and a public admission of error to all those to whom they distributed their letter about me and to all those who shared it beyond the congregation. Somehow, I doubt they will do this. They seem to be functioning like the Red Guards or the Komsomol, turning on their parents, grandparents, teachers, and all tradition. No beatings or executions yet, but shaming, defaming, censoring, and silencing.

I’m not entirely sure that my radical feminist analysis of the transgender cult is the only reason for my disinvitation. Perhaps my Zionism was considered just as unacceptable.

Why do I think so? Prager told me that the WES will not allow prayers to be said for the State of Israel, nor will they “suffer” an Israeli flag on their grounds.

Even now, I continue to receive letters from WES members who support my being able to speak and who see the disinvitation as having violated their synagogue’s principles about free speech and inclusivity. They are, admirably, fighting for the soul of their congregation. For example, on Aug. 31, an “ad hoc committee” wrote to the WES board:

We support Phyllis Chesler’s lawyer’s August 24 response … demanding that you issue a public apology to those members of the congregation who expressed concern about your decision. This letter should address the lawyer’s numbered points. We would appreciate your statement of apology by September 9 so that we can bring this matter to a satisfying conclusion without involving other members of the congregation. At issue are core values of WES. We believe that this is an important step towards Teshuva, especially as we approach the Days of Awe.

The signatories include Susan Prager, chair, Carole Kessner, Barbara Gish-Scult, Ann Shapiro, and Jane Schwartz.

As of this writing, the president, Harvey Weiner, has just resigned his position at WES. My best guess, which is shared by Prager, is that he’d rather quit than apologize—or perhaps he’s just out of his depth.

Long live the voice of reason.


Phyllis Chesler is the author of 20 books, including the landmark feminist classics Women and Madness (1972), Woman’s Inhumanity to Woman (2002), An American Bride in Kabul (2013), which won a National Jewish Book Award, and A Politically Incorrect Feminist. Her most recent work is Requiem for a Female Serial Killer. She is a founding member of the Original Women of the Wall.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Journey Through Israel – Travel Documentary

Journey Through Israel – Travel Documentary


Stef Hoffer


Israel means a lot of different things to many people, and is one of the most diverse and dynamic countries in the world. Even though it’s often associated with political unrest and conflict, it’s also a beautiful place to travel to, with spectacular natural beauty, lively cities, ancient historic sites, incredible cuisine, and friendly, welcoming people.

On this journey, I’m traveling through the Holy Land, a region important to the three main monotheistic religions, and what is known today as Israel and Palestine.

In this episode, I’m exploring Israel, a country that was established in 1948, but is located in a region that has been at the crossroads of religions and cultures for many centuries. From the beautiful beaches and dynamic streets of modern Tel Aviv, to the religious landmarks and atmospheric alleys of the Old City of Jerusalem. From the salty water of the Dead Sea to the surreal desert landscapes of the Negev. Along the way, I meet some of the people that live here, and taste some of the local food.

I’ll do so from a traveler’s perspective, focusing on the positive stories and things to do. But here and there I also mention the conflict between Israel and Palestine, since it has impacted the lives of many people in the region. For those interested in the politics and modern history of the region, however, I recommend to read, watch, and listen to as many different sources as you can.

This is my first long trip after the pandemic started, and I’m grateful for the chance to travel again. It’s also my second visit to the region, and therefore I use both new and older footage for this video.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com