Radziecka pocztówka wydrukowana około 1920 roku. (Źródło: Blavatnik Archive)
Zombi antysyjonizm
Izabella Tabarovsky
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Około 1200 delegatów i gości wzięło udział w plenarnym otwarciu, na którym Herbert Aptheker, weteran Amerykańskiej Partii Komunistycznej (CPUSA) i wpływowy badacz marksizmu, argumentował za ujęciem konfliktu arabsko-izraelskiego w kategoriach „imperializmu i kolonializmu kontra wyzwolenie narodowe i postęp społeczny”, a także przez pryzmat ucisku rasowego. Wbrew twierdzeniom izraelskich władz, oświadczył, że największym zagrożeniem dla Izraela nie są Arabowie, ale ekstremalnie prawicowy rząd Izraela, który uczynił z Izraela „służebnicę imperializmu i kolonialnego ekspansjonizmu”. Utożsamił Izrael z nazistowskimi Niemcami, nazywając niedawną wojnę sześciodniową blitzkrieg, kwintesencją sowieckiego terminu propagandowego mającego na celu przywołanie inwazji Hitlera na ZSRR. Dzisiaj, powiedział Aptheker, to Żydzi „odgrywają role okupantów i oprawców” uciskanych. Wezwał publiczność do nieustannej pracy nad demaskowaniem „horroru wojny czerwcowej i jej następstw”. Przemówienie Apthekera tak wiernie podążało za antyizraelską logiką i frazeologią propagandy sowieckiej, że mogło zostać napisane dla niego w Moskwie.
Dwa dokumenty przyjęte jednogłośnie przez konferencję — „Apel do sumienia świata” (podpisany podobno przez 100 członków indyjskiego parlamentu) i „Deklaracja” — przekazywały podobne przesłania z jeszcze większą bombastycznością. Przywołując klasyczne antysemickie oszczerstwa, oskarżyli Izrael o cyniczne naruszenie wszystkich „standardów ludzkiej przyzwoitości” i oświadczyli, że Izrael robi „kpinę ze wszystkich ludzkich wartości moralnych”. Określili palestyński terroryzm — znany również jako „opór” — jako „sprawiedliwy i uzasadniony”. Próbując przybliżyć ludziom konflikt na Bliskim Wschodzie, zrównali go z centralną sprawą ożywiającą zachodnią lewicę w tamtym czasie: wojną w Wietnamie. Wezwali wszystkich ludzi na planecie do przeciwstawienia się „imperialistyczno-syjonistycznej propagandzie” i wyrazili uznanie dla „postępowego i pokojowo nastawionego” Związku Radzieckiego i innych państw socjalistycznych oraz krajów niezaangażowanych, które „wspierały sprawę arabską”.
Przesłanie odbiło się silnym echem w całym globalnym wszechświecie lewicowym. CPUSA, która była potężnie dotowana przez Związek Radziecki, opublikowała przemówienie Apthekera i oba oświadczenia w całości w swoim teoretycznym czasopiśmie „Political Affairs”. „African Communist”, finansowany przez Związek Radziecki kwartalnik Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej (SACP), który był głęboko powiązany z Afrykańskim Kongresem Narodowym (ANC), opublikował artykuł zatytułowany „Syjonizm i przyszłość Izraela”, ściśle odzwierciedlający język konferencji w New Delhi, wraz ze słowem blitzkrieg. Jego autor, który twierdził, że jest Południowoafrykańczykiem mieszkającym w Tel Awiwie, oskarżył syjonistycznych „fanatyków” o wykorzystywanie biblijnej koncepcji żydowskiego wybraństwa do rozniecania płomieni żydowskiej supremacji („szowinizmu” w języku tamtych czasów), jednocześnie utożsamiając Izrael z apartheidem w RPA.
Interesujące w tej liczącej pół wieku sowieckiej propagandzie jest to, jak dokładnie odzwierciedla ona język używany od 7 października przez antyizraelską lewicę. Dzisiejsza lewica również mówi o Izraelu jako o państwie rasistowskim, imperialistycznym i kolonialnym; utożsamia go z nazistowskimi Niemcami i apartheidem w RPA; dyskredytuje Żydów za to, że stali się ciemiężycielami; i głosi niezbywalne prawo Palestyńczyków do stawiania oporu kolonialnej opresji wszelkimi niezbędnymi środkami.
Szybka wycieczka do sponsorowanego przez Związek Radziecki Trzeciego Świata, czyli lewicowego wszechświata minionych lat, pomaga spojrzeć na wiele spraw z szerszej perspektywy — od katastrofalnej konferencji ONZ poświęconej „antyrasizmowi” w Durbanie w Republice Południowej Afryki w 2001 r., która zapoczątkowała nową, globalną falę demonizacji Izraela, po obecny groteskowy spektakl postępowych ludzi wykorzystujących „antykolonializm” do usprawiedliwiania masowych mordów, gwałtów i porwań cywilów w kraju, w którym Żydzi żyją od ponad 3000 lat swojej zbiorowej historii, upamiętnionej w pracach greckich i rzymskich historyków; monumentalnych inskrypcjach sąsiadujących królestw; takich globalnie uznawanych dziełach jak Stary i Nowy Testament, Koran i Zwoje znad Morza Martwego; i światowej sławy zabytkach, takich jak Łuk Tytusa w Rzymie.
To, że obserwujemy nie tyle wzrost nowego i przerażającego zjawiska, ile zombipodobne powtórzenie sponsorowanej przez państwo propagandy martwego imperium, które nie było znane z mówienia prawdy, wyjaśnia, dlaczego antyimperialistyczne, antykolonialne paplanie dzisiejszych studentów college’ów dają efekt déjà vu tym z nas, którzy dorastali w ZSRR. Słyszeliśmy to już wcześniej: antyimperializm zmieszany z antysyjonistycznymi sloganami; antyrasizm przeplatany z demonizacją Żydów; zaklęcia o „pokoju na świecie” i „przyjaźni narodów” przeplatane z podżeganiem i finansowaniem wojen w odległych krajach. Jeden przykład w szczególności wyróżnia się jako ilustracja głębokiego sowieckiego cynizmu w odniesieniu do Trzeciego Świata: wzywając do bojkotu reżimu apartheidu na każdym forum międzynarodowym, Moskwa ani przez sekundę nie przestała handlować diamentami z południowoafrykańskimi firmami De Beers i Anglo American. Gdy rozpoczęła się pierestrojka i priorytety sowieckiej polityki zagranicznej zaczęły się zmieniać, niektórzy w Moskwie zaczęli nawiązywać kontakty z reżimem południowoafrykańskim, aby przekonać go, by nie oddawał władzy Nelsonowi Mandeli.
Ci, którzy próbują wyjaśnić współczesne antyizraelskie szaleństwo lewicy, wskazując na najnowsze trendy akademickie, takie jak krytyczna teoria rasy i interseksjonalność, lub na konkretne bieżące wydarzenia, często nie dostrzegają, że ten właśnie język używany przez antyizraelską lewicę dzisiaj do potępienia państwa żydowskiego jest konwencjonalną częścią lewicowego dyskursu od dziesięcioleci — i że ma swoje korzenie w ZSRR. Pod koniec lat 60. i na początku lat 70., Stephen Norwood pisał, że amerykańska skrajna lewica „wielokrotnie potępiała Izrael jako zbrodniczy reżim przypominający nazistowskie Niemcy i entuzjastycznie popierała kampanię arabskiego ruchu partyzanckiego mającą na celu wykorzenienie państwa żydowskiego”. Podobne tendencje można było zaobserwować w Wielkiej Brytanii. „Na początku lat 70. powszechnie akceptowano na [brytyjskiej] skrajnej lewicy, że syjonizm jest rasistowską ideologią, a Izrael można porównać do apartheidu w RPA”, napisał Dave Rich w Antisemitism on the Campus: Past and Present.
Nadzwyczajna wierność, z jaką postępowcy odtwarzają prastare oszczerstwa i wypaczoną logikę sowieckiej antysyjonistycznej propagandy, uzupełnione o konkretne fikcje i obelżywe określenia, budzi pytania. Jak to możliwe, że tak wiele grup na całym świecie — od wszelkiego rodzaju komunistów i trockistów po postacie polityczne z państw niezaangażowanych, niekomunistyczną Nową Lewicę, panafrykanistów i kubańskich rewolucjonistów — przyjęło ten język tak całkowicie i jednocześnie? Odpowiedź brzmi, że poszli za Moskwą, która skierowała do nich wszystkich kolosalną kampanię antysyjonistyczną, wpychając masy drukowanych materiałów, przekazując te idee w wielojęzycznych audycjach radiowych i wykorzystując media i kanały dyplomatyczne do wpływania na opinie w tych krajach.
Ale najważniejszym kanałem transmisji sowieckiej kampanii antysyjonistycznej był bez wątpienia Trzeci Świat – a dokładniej ekosystem, który ukształtował się na skrzyżowaniu postkolonialnego Ruchu Państw Niezaangażowanych; zachodniej lewicy, która patrzyła w kierunku egzotycznych, odległych krajów i ich partyzantów jako przyszłości rewolucji i lekarstwa na własne wyobcowanie; i ZSRR, który w tym samym czasie, w latach 60., zaczął postrzegać tę część świata jako centralną dla pokonania w zimnej wojnie „głównego przeciwnika”, Stany Zjednoczone.
Moskwa nie kontrolowała tego ekosystemu w całości. Ale nie brakowało jej narzędzi, za pomocą których mogła go kształtować, a najważniejszymi z nich były liczne międzynarodowe festiwale młodzieżowe, fora solidarności, zgromadzenia kobiet i kongresy rozbrojenia nuklearnego, które Moskwa sponsorowała, by wesprzeć cele swojej polityki zagranicznej. „Po prostu nie sposób wymienić wszystkich konferencji, kampanii i innych wydarzeń organizowanych przez różne organy międzynarodowe przy wsparciu Związku Radzieckiego i innych krajów socjalistycznych” — napisali Irina Filatova i Apollon Davidson w The Hidden Thread. Essop Pahad, wybitny działacz ANC i członek Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej, wspominał: „Można było zorganizować konferencję w Etiopii, a ludzie przyjechaliby z Laosu, Indonezji, Malezji, Kambodży i Wietnamu. … Skąd oni wszyscy wzięliby pieniądze? Sowieci i inne kraje socjalistyczne zapłaciły za to wszystko”, w tym „za wynajęte samoloty”.
To właśnie na konferencjach sponsorowanych przez Związek Radziecki zachodnia lewica miała okazję zetknąć się z bohaterami rewolucji z Trzeciego Świata. To właśnie tutaj Moskwa starała się wpoić swój gatunek spiskowego antysyjonizmu, wiążąc go z każdą postępową sprawą tamtych czasów, zamieniając palestyńskich terrorystów w globalną cause célèbres na równi z działaczami antyapartheidowymi, francuskimi lewicowcami i gwiazdami amerykańskiego ruchu antywojennego. To właśnie tutaj, na tych spotkaniach, na których wszystko było opłacone, kształtowały się wspólne narracje i opinie, a także powstawały globalne sieci podobnie myślących, aby te narracje i opinie szerzyć. W tym ekosystemie bycie antysyjonistą i antyizraelskim stało się równie ważnym wyznacznikiem przynależności, jak sprzeciwianie się imperializmowi, kolonializmowi, rasizmowi, kapitalizmowi i apartheidowi.
Niezwykła liczba postaci, które w ostatnich latach ukształtowały antyizraelski dyskurs, osiągnęła dojrzałość polityczną w ramach sponsorowanego przez Związek Radziecki ekosystemu antykolonialnego. Angela Davis jest tylko jedną z takich postaci. Długoletnia członkini CPUSA i wybitna członkini ruchu Black Power, która zawdzięcza znaczną część swojej politycznej i kulturalnej sławy sowieckim inwestycjom w jej wizerunek i karierę (w 1971 r. Moskwa poświęciła Davis około 5 procent swoich wysiłków propagandowych), po raz pierwszy spotkała Jasera Arafata na Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów w Berlinie w 1973 r. i przypisuje „potężnej sile” „komunistycznego internacjonalizmu” — „w Afryce, na Bliskim Wschodzie, w Europie, Azji, Ameryce Południowej i na Karaibach” — globalizację sprawy palestyńskiej. Davis pozostaje ikoną dzisiejszej antyizraelskiej lewicy, a w niedawnym przemówieniu po 7 października mówiła o „morderczej sile syjonizmu”.
Inna ikoniczna postać ruchu Black Power, Stokely Carmichael, którego jadowite anty-syjonistyczne cytaty są często przywoływane przez dzisiejszych wielbicieli, w tym zeszłej jesieni na Harvardzie, również był głęboko pod wpływem tego globalnego ekosystemu. Po raz pierwszy zetknął się z nim na konferencji na Kubie w 1967 roku. Nawiązał bliską osobistą relację z Fidelem Castro, wyruszył na pielgrzymkę do Wietnamu i Afryki do Trzeciego Świata i przez wiele lat mieszkał w Gwinei i Ghanie, nawiązując bliskie relacje z ich marksistowskimi dyktatorami, Ahmedem Sékou Touré i Kwame Nkrumahem. (Obaj odegrali ważną rolę w Ruchu Państw Niezaangażowanych.)
Innym wpływowym Amerykaninem, który jest produktem tego ekosystemu — co oznacza, że dosłownie w nim dorastał — jest były wysłannik prezydenta Bidena do Iranu, Robert Malley, który jest obecnie objęty dochodzeniem FBI za domniemane niewłaściwe obchodzenie się z tajnymi informacjami poprzez dzielenie się nimi z Iranem. Ojciec Malleya, Simon, egipski Żyd i komunista, służył Naserowi, nawiązał bliskie relacje z Arafatem i Castro i „poświęcił życie antyimperialistycznym i antyamerykańskim sprawom narodowych ruchów liberalnych Trzeciego Świata w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej”, pisze Hussein Aboubakr Mansour. Malley, ojciec, postrzegał Izrael jako „złą pozostałość kolonializmu”, a jako redaktor paryskiego magazynu „Africasia” (później przemianowanego na „Afrique Asie”), zajął radykalne stanowiska, które były nie tylko „zaciekle” antyamerykańskie, antyzachodnie i antyizraelskie, ale także jawnie pro-sowieckie. (Jego poparcie dla sowieckiej inwazji na Afganistan — stanowisko głęboko niepopularne w świecie państw niezaangażowanych i zwykle wskazujące na głębsze powiązania z ZSRR — jest w tym względzie szczególnie godne uwagi.) Malley senior szczycił się kilkoma obywatelstwami arabskimi i afrykańskimi, w tym honorowym obywatelstwem palestyńskim, i zabierał syna na „rewolucyjne wycieczki turystyczne” po świecie postkolonialnym. Jako chłopiec Robert bawił się z przyjacielem ojca, Arafatem. Jako student na Yale pisał artykuły potępiające Izrael.
Po drugiej stronie Atlantyku, niektórzy z najbardziej zagorzałych corbynistów, również są produktami sowieckiego ekosystemu. Należą do nich George Galloway, który jako pierwszy odwiedził obozy Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP) w Libanie w latach 70., zrobił karierę na swojej wściekłej nienawiści do Izraela i nazwał dzień upadku ZSRR najgorszym dniem w swoim życiu; Ken Livingstone, który wziął pieniądze od libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego, aby wydawać tygodnik, który publikował kilka artykułów popierających OWP w każdym numerze i demonizował Izrael jako rasistowską, ludobójczą, apartheidową reinkarnację nazistowskich Niemiec; i byli doradcy Jeremy’ego Corbyna, „stalinista” Seumas Milne, który spędził rok przed studiami w Libanie i wydawał pro-sowiecką i pro-OWP gazetę „Straight Left”, i Andrew Murray, weteran o czterdziestoletnim stażu w Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii (CPGB), który przez pewien czas pracował dla sowieckiej agencji propagandy zagranicznej Nowosti. Corbyn pojawił się na brytyjskiej scenie politycznej jako młody działacz Partii Pracy w latach 80., gdy antyizraelskie, antysyjonistyczne nurty w partii były już pielęgnowane od dekady, i dołączył do organizacji, która „odrzucała istnienie Izraela i prowadziła kampanię na rzecz ‘wykorzenienia syjonizmu’ z Partii Pracy”, napisał Dave Rich w The Left’s Jewish Problem: Jeremy Corbyn, Israel and Antisemitism.
Niektórzy z przywódców Ameryki Łacińskiej, którzy po 7 października rzucili się, by potępić Izrael i zrównać go z nazistowskimi Niemcami, są również produktami tamtej epoki. Lula Da Silva z Brazylii awansował w szeregach komunistycznej polityki związkowej, a prezydent Kolumbii Gustavo Petro przez kilka lat był członkiem lewicowej grupy partyzanckiej odpowiedzialnej za zabójstwo 13 polityków.
Jeśli chodzi o ANC, powoda, który stoi za fałszywym pozwem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości oskarżającym Izrael o ludobójstwo, zajmował on honorowe miejsce w tym ekosystemie, zarówno jako obiekt podziwu za walkę z apartheidem, jak i jako grupa, która cieszyła się najściślejszymi stosunkami z Moskwą spośród wszystkich innych ruchów narodowowyzwoleńczych, które Moskwa sponsorowała. ANC przekształcił postapartheidową RPA w kraj „sponsorowanego przez rząd anty-syjonizmu”, w którym muzułmańskie grupy studenckie używały „terminologii w stylu sowieckim” i komunistycznych haseł, aby atakować żydowskich studentów. Kiedy żydowski weteran ANC Ronnie Kasrils usprawiedliwiał pogrom dokonany przez Hamas 7 października tym, że Izrael jest ciemiężycielem, był całkowicie zgodny ze swoją rolą w kierowanej przez Moskwę radykalnej lewicy, która zasadniczo różniła się od walki z apartheidem zachodnich liberałów.
Włączenie przez Chiny antyizraelskiej propagandy do ich antyzachodniej arsenału propagandowego po 7 października — i ich niedawna rola mediatora w porozumieniu o jedności między Hamasem a Fatahem— zaskoczyło wielu obserwatorów, ale to również jest zgodne z bogatą historią zimnej wojny, w której wspierano Palestyńczyków i potępiano Izrael i syjonizm jako część ataków na Zachód i Stany Zjednoczone, które były jeszcze bardziej radykalne niż ataki ZSRR. I oczywiście nie możemy zapomnieć o Mahmudzie Abbasie, który napisał swoją rozprawę doktorską, utożsamiając syjonizm z nazizmem w sowieckim think tanku prowadzonym przez mistrza arabistę KGB Jewgienija Primakowa, którego zadaniem było opracowanie „naukowych” podstaw dla antysyjonistycznej propagandy.
Wiara, że „zimną wojnę można wygrać w Trzecim Świecie” zaczęła się umacniać w Moskwie pod koniec lat 50. W 1960 r. sowiecki przywódca Nikita Chruszczow spędził miesiąc z sowiecką delegacją ONZ w Nowym Jorku, gdzie był świadkiem przystąpienia do organizacji 17 nowych państw, z czego 16 pochodziło z Afryki. „Słuchanie publicznego potępienia zachodniego imperializmu przez przywódców Trzeciego Świata w sercu amerykańskiego kapitalizmu” wywarło niezatarte wrażenie na sekretarzu generalnym, napisali Christopher Andrew i Wasilij Mitrochin w książce The World Was Going Our Way: The KGB and the Battle for the Third World. Chruszczow wrócił do domu przekonany, że sposobem na rzucenie imperializmu (i Stanów Zjednoczonych) „na kolana” jest rzeczywiście wspieranie „świętej antyimperialistycznej walki kolonii i nowo niepodległych państw”. Udzielił sowieckim specjalistom od propagandy odpowiednich instrukcji. W 1961 roku KGB przyjęło strategię wykorzystania „ruchów narodowowyzwoleńczych i sił antyimperializmu” w agresywnym nowym wysiłku przeciwko „głównemu przeciwnikowi” – Stanom Zjednoczonym – „w Trzecim Świecie”.
Nowa strategia Chruszczowa wymagała nowej postawy międzynarodowej. Moskwa należycie odnowiła swój wizerunek, odrzucając zaangażowanie w ideologiczną ortodoksję i prezentując się zarówno jako zagorzały orędownik pokoju, postępu i rozwoju, jak i zasadniczy przeciwnik imperializmu, kolonializmu i rasizmu — wszystkie te kwestie były najważniejsze dla nowo niepodległych narodów. Sowieckie czasopisma, tłumaczone na jeszcze więcej języków, docierały teraz praktycznie do każdego kraju na świecie. (Około 400 było dostępnych w samej Ameryce Łacińskiej). Historie o sowieckich postępach w edukacji, służbie zdrowia, mieszkalnictwie, rolnictwie, modzie, nauce i technologii zastąpiły ponure teksty o marksizmie-leninizmie. Kolorowe rozkładówki ze zdjęciami kobiet, dzieci, gimnastyczek, baletnic i szczęśliwych członków azjatyckich mniejszości etnicznych przedstawiały ZSRR jako kraj patrzący w przyszłość, pełen optymistycznych, uśmiechniętych ludzi korzystających ze wszystkich dobrodziejstw socjalistycznej nowoczesności przemysłowej. Politycy i specjaliści techniczni z Trzeciego Świata tłumnie przybywali na wycieczki, podczas których zwiedzali wioski potiomkinowskie w sowieckich „wewnętrznych peryferiach” (Azja Środkowa i Kaukaz), aby dowiedzieć się, jak wielki, postępowy naród rosyjski pomógł swoim zacofanym, niebiałym braciom przeskoczyć do nowoczesności. (Niewielu wydawało się rozpoznawać w tym przykłady sowieckiego rasizmu i imperializmu).
Tym, co Moskwa teraz sprzedawała tym krajom, nie była rewolucja proletariacka, ale pomoc ekonomiczna, oferowana w braterskim duchu i rzekomo bez żadnych warunków. „Nie ingerujemy w wewnętrzne sprawy krajów, które otrzymują naszą pomoc” – oświadczył sowiecki przedstawiciel w Kairze w 1957 roku. Prawdziwe znaczenie tej propozycji ujawniło się kilka lat później, gdy KGB przekształciło Trzeci Świat w strefę wpływów i narzędzie aktywnych działań, przenikając w szczególności do najbardziej wpływowych aktorów państwowych Ruchu Państw Niezaangażowanych, takich jak Indie, Egipt, Ghana i Kuba. Nowo rozluźnione ideologiczne ograniczenia i teoretyczne dostosowania umożliwiły Moskwie nawiązanie kontaktów z wszelkiego rodzaju nacjonalistami, lewicowcami, islamistami i ludobójcami z Trzeciego Świata. To nowe podejście do polityki zagranicznej okazało się tak udane, że pod koniec lat 70. ZSRR był przekonany, że „świat idzie w naszym kierunku”.
Moskwa również starała się odgadnąć, co motywuje niekomunistyczną Nową Lewicę. Jedno spostrzeżenie pojawiło się w październiku 1967 r., kiedy 50 tysięcy amerykańskich studentów — głównie członków Nowej Lewicy — którzy zebrali się pod Pomnikiem Lincolna, aby zaprotestować przeciwko wojnie w Wietnamie, skorzystało z okazji, aby oddać hołd Che Guevarze, niedawno zabitemu przez wyszkolone przez USA boliwijskie siły. Widowisko musiało przykuć uwagę Moskwy, która postrzegała Guevarę jako fantastę i „odważnego, ale niekompetentnego partyzanta” i nie uroniła nad nim wielu łez. Kiedy sondaż wykazał, że więcej amerykańskich studentów „identyfikowało się z Che niż z jakąkolwiek inną postacią, żywą lub martwą”, KGB wiedziało, że dostało prezent. W kolejnych latach włączono mit Che do „kampanii aktywnych środków przeciwko amerykańskiemu imperializmowi”. Żenujący kult i cześć oddawane przez Nową Lewicę terrorystom i despotom Trzeciego Świata miał przynieść wiele takich prezentów.
Antyimperialistyczny tłum, którym Moskwa dysponowała, był różnorodny, a na licznych konferencjach, seminariach i festiwalach sponsorowanych przez Moskwę, zadbano o to, aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Niezaangażowani wielbiciele zyskali jaskrawe światła reflektorów medialnych i mównicę, z której mogli wygłaszać tyrady na temat amerykańskiego imperializmu. Nowi lewicowcy mogli ocierać się o swoich rewolucyjnych bohaterów w ekscytująco autentycznych, niekapitalistycznych sceneriach. Ortodoksyjni komuniści mogli uczestniczyć w prawowiernych dyskusjach teoretycznych. Spędzanie dni w egzotycznych miejscach, nawiązywanie więzi z sojusznikami, normalizowało radykalne perspektywy, zamieniając najbardziej skrajne poglądy w konwencjonalną mądrość. Rozpoznając skomplikowane uczucia, jakie ZSRR wzbudzał wśród wielu osób w tej grupie, Moskwa utrzymywała swoje zaangażowanie w tle, wykorzystując organizacje fasadowe do organizowania i prowadzenia pokazów.
Kiedy w czerwcu 1967 r. antysyjonizm stał się najważniejszym priorytetem ideologicznym Moskwy, istniał już gotowy ekosystem z podatnymi członkami, gotowymi potępiać wszystko, co zachodnie, amerykańskie i imperialne, a także sprawdzona metoda upowszechniania wśród nich nowych, antyizraelskich idei.
Moskwa nie była pierwsza w wprowadzaniu antyizraelskiej demonizacji do rewolucyjnego dyskursu Trzeciego Świata: państwa arabskie zaczęły to robić w momencie ustanowienia Izraela. Sowieci nie stali się też nagle antysyjonistyczni w 1967 r.; ideologiczna syjonofobia była częścią sowieckiej perspektywy od wczesnych dni bolszewików. Ale miażdżąca porażka arabskich sojuszników Związku Radzieckiego w wojnie sześciodniowej stworzyła ogromny kryzys zaufania do Moskwy. Gdy sowieccy Żydzi zaczęli domagać się prawa do emigracji, a Żydzi z całego świata przyłączyli się do kampanii w ich imieniu, Moskwa zamieniła syjonizm w straszydło, które zagrażało jej interesom ze wszystkich stron równocześnie. W gorączkowej wyobraźni szefa KGB, Jurija Andropowa, syjonizm był globalną siłą antysowiecką i antysocjalistyczną, a jedynym sposobem na jego pokonanie było atakowanie go globalnie.
Żywy obraz podejścia Moskwy do rozwiązania problemu syjonistycznego możemy uzyskać z artykułu zatytułowanego „Anatomia izraelskiej agresji”, który ukazał się w „World Marxist Review” — angielskim wydaniu praskiego sowieckiego czasopisma teoretycznego „Problemy pokoju i socjalizmu”. Wydawane w 40 językach i dystrybuowane w 145 krajach, czasopismo dotarło do szacowanego pół miliona najbardziej zaangażowanych lewicowców na całym świecie. Autor artykułu, Jewgienij Jewsiejew, był jednym z głównych ideologów nowego gatunku sowieckiego antysyjonizmu, tworzonego przez grupę tak zwanych syjonologów.
Artykuł donosił o „Drugiej Międzynarodowej Konferencji Poparcia dla Ludów Arabskich”, która odbyła się w Kairze w styczniu 1969 r. Zorganizowana wspólnie przez Światową Radę Pokoju i mającą siedzibę w Kairze Afroazjatycką Organizację Solidarności Ludowej (AAPSO) cieszyła się osobistym patronatem Nasera. Podobnie jak 14 miesięcy wcześniej w New Delhi, były tu gwiazdy Trzeciego Świata i Ruchu Państw Niezaangażowanych, w tym Krishna Menon z Indii; pierwsza na świecie kobieta premier, Sirimavo Bandaranaike z Cejlonu; i Isabelle Blume, była przywódczyni Komunistycznej Partii Belgii i laureatka Międzynarodowej Nagrody Stalina za Wzmacnianie Pokoju Między Narodami, do której grona przyjaciół należeli Ho Chi Minh, Mao Zedong, Indira Gandhi i Salvador Allende. Były tam również OWP i Fatah.
Jewsiejew okrzyknął konferencję w Kairze „potężną demonstracją sił antyimperialistycznych wspierających walkę ludu arabskiego”. Delegaci z 74 krajów i 15 organizacji międzynarodowych, w tym Francji, Włoch, Szwecji, Ameryki Łacińskiej, Afryki i Azji, zebrali się, jak napisał, aby omówić syjonizm jako „aktywną, ale umiejętnie ukrytą siłę”, która prowadzi „światową walkę z ruchem wyzwolenia narodowego, komunizmem i innymi siłami demokratycznymi”. Po założeniu tej zasadniczo spiskowej koncepcji, Jewsiejew starał się obalić pogląd, że Izrael jest „małym i słabym państwem” otoczonym przez wrogich sąsiadów: w rzeczywistości, napisał, Izrael jest podżegającą do wojny, „agresywną siłą” i „źródłem napięć” na Bliskim Wschodzie.
Jewsiejew pochwalił konferencję za ujawnienie syjonizmu „jako pasa transmisyjnego światowego imperializmu”, „nowoczesnej formy faszyzmu” i reakcyjnego wyrazu późnego kapitalizmu — co naturalnie uczyniło Izrael oczywistym faszystowskim następcą Hitlera: „Praktyczne zastosowanie doktryny syjonistycznej na Bliskim Wschodzie” — wyjaśnił — nieuchronnie wiązało się z „ludobójstwem, rasizmem, perfidią, dwulicowością, agresją, aneksją” — innymi słowy, „wszystkimi atrybutami faszyzmu sięgającymi czasów Hitlera”. Słowo ludobójstwo pojawiło się w artykule dwukrotnie, pomagając umocnić związek między Izraelem a nazistowskimi Niemcami i kładąc podwaliny pod jego nieograniczone używanie w przyszłej propagandzie antyizraelskiej.
Jewsiejew poświęcił część swojego artykułu na przedstawienie syjonizmu jako wroga ludów afrykańskich. (Podważanie, rozwijających się stosunków „amerykańskiej marionetki”, Izraela, z nowo niepodległymi państwami afrykańskimi, było priorytetem Związku Radzieckiego w tym regionie.) „Agenci syjonistyczni przebrani za specjalistów” próbowali infiltrować prasę, związki zawodowe i instytucje edukacyjne krajów afrykańskich, napisał Jewsiejew, używając jednego z ulubionych oszczerstw KGB. Grając na głównych obawach młodych narodów, ogłosił, że prawdziwym celem „syjonistycznej polityki Izraela” w Afryce jest „wytępienie nawet pierwszych delikatnych pędów niepodległości” wśród nich. Propaganda syjonistyczna dążyła do „nastawienia jednego ludu przeciwko drugiemu i w ten sposób uniemożliwienia prawdziwego i trwałego pokoju w tym regionie”.
Następnie Jewsiejew przedstawił program działań przyjęty przez konferencję. Pierwszym punktem programu było powołanie komisji „do zbadania izraelskich okrucieństw” i wskazanie Izraela jako platformy do rozpoczęcia imperialistycznej agresji przeciwko „walce o wolność i postęp”. Następnym punktem było zmobilizowanie „światowej opinii publicznej” przeciwko Izraelowi przez przeciwdziałanie „szeroko rozpowszechnionej propagandzie imperialistycznej i syjonistycznej” za pomocą „prawdziwych i szczegółowych informacji” na temat konfliktu. Ważne było również zbudowanie globalnego wsparcia dla Palestyńczyków, szczególnie w Europie, gdzie wciąż brakowało wspomnianych prawdziwych informacji. Komitety krajowe miały zbierać fundusze i organizować pokazy filmów, wystawy oraz programy radiowe i telewizyjne, aby informować opinię publiczną o „działaniach organizacji oporu”, jak również organizować wizyty „wybitnych arabskich osobistości politycznych i publicznych oraz przedstawicieli palestyńskiego ruchu oporu w jak największej liczbie krajów”. Tymczasem kluczowe było wyjaśnienie światu, że ruch propalestyński skierowany jest nie przeciwko Żydom, ale przeciwko syjonizmowi, który stanowi „stałe zagrożenie” dla „powszechnego pokoju i bezpieczeństwa”.
To, jak dokładnie artykuł Jewsiejewa opisał przebieg konferencji, jest mniej ważne niż rozpowszechnianie tej narracji przez Moskwę na całym świecie, sygnalizując, że potępienie syjonizmu w ten sposób stało się teraz koniecznością dla wszystkich postępowych ludzi. Potrzebny byłby osobny projekt, aby określić, jak ściśle przestrzegano zaleceń konferencji. Ale w co najmniej jednym kraju, którego delegaci uczestniczyli w wydarzeniu — w Wielkiej Brytanii — sprawy wkrótce rozwinęłyby się w sposób, który zadowoliłby ludzi takich jak Jurij Andropow.
Warto zatrzymać się na chwilę nad tym, jak zorganizowano te sowieckie targi propagandowe. Od Światowej Rady Pokoju po Międzynarodowy Związek Studentów, Światową Federację Związków Zawodowych i Międzynarodową Demokratyczną Federację Kobiet, rzekomymi sponsorami były organizacje publiczne z łączną liczbą członków wynoszącą setki milionów, finansowane przez kraje komunistyczne — głównie ZSRR i blok socjalistyczny. Pozornie zaprojektowane w celu zjednoczenia ludzi na całym świecie wokół konkretnych kwestii lub interesów, ich prawdziwym celem było zmobilizowanie ich wokół priorytetów sowieckiej polityki zagranicznej, co przyniosło im przydomek frontowych grup komunistycznych. Sama Światowa Federacja Związków Zawodowych, na przykład, napisał Baruch Hazan, liczyła 140 milionów członków, z kadrą „wysoce zdyscyplinowanych” działaczy i publikowała kilka „czasopism, biuletynów i broszur, które były dystrybuowane w 70-125 krajach”.
W czasach międzynarodowych kryzysów, pisze Hazan, wszystkie główne grupy frontowe natychmiast deklarowały swoje bezwarunkowe poparcie dla sowieckiego stanowiska w sprawie danego konfliktu. Na przykład, gdy w 1973 r. wybuchła wojna Jom Kipur, wszystkie „potępiły Izrael w ciągu kilku dni, często używając dokładnie tych samych zwrotów” i zażądały, aby „wszystkie organizacje publiczne we wszystkich krajach rozpoczęły szeroką kampanię protestacyjną przeciwko barbarzyńskim działaniom izraelskiego wojska”. Biorąc pod uwagę ich zasięg i na pozór neutralny status, te grupy zapewniały kluczową infrastrukturę dla sowieckich międzynarodowych ofensyw ideologicznych. Bez względu na kwestię — wojnę w Wietnamie, Angelę Davis, kampanię dyskredytacji Aleksandra Sołżenicyna — grupy te współpracowały ze sobą i mogły liczyć na „entuzjastyczną, przyjazną reklamę w całej przyjaznej komunizmowi prasie na całym świecie”.
Jeśli chodzi o kooptowanie agendy politycznej Trzeciego Świata, głównym narzędziem Moskwy była Azjatycko-Afrykańska Organizacja Solidarności Ludowej (AAPSO), która powstała w 1957 r. jako odnoga Światowej Rady Pokoju. Główna publikacja grupy, „Afro –Asian Bulletin”, konsekwentnie przedstawiała Izrael jako „twór i narzędzie imperializmu sztucznie wszczepione Palestynie w celu podziału narodów afrykańskich, arabskich i azjatyckich, podważenia ich dążenia do niepodległości i przeniknięcia do ich gospodarek na rzecz zachodniego kapitalizmu”, napisał Dave Rich.
W styczniu 1969 roku, tuż przed spotkaniem Światowej Rady Pokoju-AAPSO w Kairze, obie grupy wspólnie zorganizowały Międzynarodową Konferencję Wsparcia Ludów Kolonii Portugalskich i Południowej Afryki w Chartumie w Sudanie. Według relacji „African Communist” zgromadziła ona 200 delegatów z ponad 50 krajów, w tym z Indii, Egiptu, Kuby, Wietnamu i całego bloku socjalistycznego. Naser, Indira Ghandi i Kwame Nkrumah wysłali pozdrowienia. Przywódcy wszystkich kluczowych ruchów wyzwoleńczych Afryki sponsorowanych przez Moskwę — ANC, FRELIMO z Mozambiku, SWAPO z Namibii i MPLA z Angoli — również tam byli. Podobnie jak Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego i oczywiście OWP i Fatah.
Chociaż konferencja skupiła się na kolonializmie i apartheidzie w Afryce, przyjęta deklaracja zawierała potępienie „agresji syjonistycznej wspieranej przez imperialistów” przeciwko „braterskim narodom arabskim”. Prelegenci na konferencji mówili o „globalnej walce antyimperialistycznej, która obejmuje Palestynę”, a delegat ANC oskarżył Izrael o bezpośrednie wsparcie reżimu apartheidu. Dokumenty konferencyjne „wielokrotnie odnosiły się” do wojny Ameryki w Wietnamie, „wzmacniając status Związku Radzieckiego jako faworyzowanego supermocarstwa w tych kręgach” i wiążąc go z walką Palestyńczyków przeciwko „reakcyjnemu syjonizmowi” i „syjonistycznym agresorom”.
Wśród delegatów na konferencjach w Chartumie i Kairze był 21-letni brytyjski aktywista antyapartheidowy, Peter Hellyer. Członek Młodych Liberałów, studenckiego skrzydła Brytyjskiej Partii Liberalnej, „był oczarowany obecnością liderów wszystkich południowoafrykańskich ruchów wyzwoleńczych”. Po tych dwóch wydarzeniach Hellyer udał się w podróż do Libanu i Jordanii, zorganizowaną przez Ligę Arabską. Wrócił do domu przekonany o powiązaniach RPA-Izrael i o tym, że „bezmyślne poparcie Zachodu dla Izraela” należy ponownie ocenić. Później stał się jednym z najbardziej wpływowych aktywistów na brytyjskiej scenie pro-palestyńskiej lat 70., pomagając przekształcić Młodych Liberałów w pierwszą organizację na brytyjskiej lewicy, „która wzywała do wykluczenia syjonistów z głównego nurtu struktur politycznych”, napisał Rich.
Innym globtroterem brytyjskim obecnym w Chartumie był szkocki poseł Partii Pracy Andrew Faulds. Podobnie jak Hellyer, Faulds dołączył do ruchu pro-palestyńskiego poprzez aktywizm antyapartheidowy. Co ważne, Faulds był mocno związany z brytyjskim głównym nurtem, pracując na rzecz sprawy palestyńskiej jako część Labour Committee for the Middle East, który założył wspólnie z innym centrowym (i zdecydowanie antykomunistycznym) politykiem Partii Pracy Christopherem Mayhewem. Faulds i Hellyer byli zachwyceni atakiem na BBC, która ich zdaniem padła ofiarą propagandy syjonistycznej. Przełom nastąpił w 1976 r., kiedy BBC wyemitowała program wyprodukowany i prowadzony przez Hellyera i Fauldsa, wśród innych aktywistów, zatytułowany The Right of Return, który jedna z brytyjskich gazet opisała jako „najbardziej ekstremistyczny program antyizraelski, jaki kiedykolwiek wyemitowano w zachodniej telewizji”. Sekretarz generalny Fatahu Faruk Kaddoumi ogłosił go „najlepszym filmem, jaki kiedykolwiek widział na temat kwestii palestyńskiej”.
Odnieśli kolejny sukces, wciągając potężne brytyjskie związki zawodowe do kampanii pro-palestyńskiej. W połowie lat 70. wysokie rangą brytyjskie delegacje związkowe podróżowały do Egiptu i Libanu (antyizraelska aktywność polityczna George’a Gallowaya rozpoczęła się od takiej podróży). Wciągnęli również anty-syjonistycznych Żydów do swoich działań. To właśnie ta mieszanka radykałów i centrystów z początku lat 70., w tym Hellyer i Faulds, została uznana przez brytyjskiego naukowca Jamesa Vaughana za wprowadzenie do kraju niezwykle „wpływowego” i „kontrowersyjnego” „nowego języka anty-syjonizmu”, pełnego wątków rasowych, oskarżeń, że Izrael jest państwem apartheidu podobnym do RPA, oraz równań między Izraelem a nazistowskimi Niemcami. Ten język okazał się ich spuścizną, ale oczywiście go nie wymyślili: po prostu przywieźli go ze sobą ze sponsorowanych przez Związek Radziecki lewicowych spotkań w Trzecim Świecie.
Po kilku zaledwie latach globalna kampania anty-syjonistyczna, zapoczątkowana arabską porażką w 1967 r., wydawała się nie do zatrzymania. Ciągły strumień wydarzeń międzynarodowych coraz bardziej utrwalał ideę syjonizmu jako wroga wszystkich postępowych spraw w całym lewicowym wszechświecie Trzeciego Świata.
Oto kilka wydarzeń publicznych, które miały miejsce tylko w 1973 roku. W tym roku sowieccy syjonolodzy — wszyscy związani z sowieckim wywiadem i aparatem bezpieczeństwa państwa, w tym Jewsiejew i przyszły promotor Mahmuda Abbasa, Władimir Kisielow — uczestniczyli w co najmniej trzech „naukowych” wydarzeniach na temat syjonizmu zorganizowanych na Bliskim Wschodzie: dwóch w Bagdadzie i jednym w Kairze. (W Kairze Jewsiejew wygłosił wykład w języku arabskim zatytułowany „Bliski Wschód w planach syjonistycznych i imperialistycznych”). W tym samym roku Kaddafi zorganizował w pełni opłaconą Międzynarodową Konferencję Młodzieży Europejskiej i Arabskiej w Trypolisie w Libii. Wśród 200 delegatów z 55 krajów było około 20 młodych Brytyjczyków, w tym członkowie Narodowego Związku Studentów, którzy nawiązali kontakty z londyńskimi grupami powiązanymi z OWP i Fatahem.
Najbardziej znaczącym publicznym antysyjonistycznym wydarzeniem Trzeciego Świata w 1973 r. był niewątpliwie olbrzymi, efektowny czwarty Szczyt Państw Niezaangażowanych, który odbył się we wrześniu w Algierze. Tam Izrael i syjonizm zostały potępione w kategoriach antyimperialistycznych, antykolonialnych, antyrasistowskich i antyzachodnich przed słuchającymi tych potępień 54 głowami państw i delegatami z 75 krajów reprezentujących łączną populację 2 miliardów ludzi. (To właśnie na tym szczycie Castro publicznie zerwał stosunki z Izraelem.) Wśród gości był Sekretarz Generalny ONZ Kurt Waldheim, były nazista, który brał udział w zagładzie 2000-letniej społeczności żydowskiej w Salonikach i który dwa lata po tym szczycie przewodniczył przyjęciu rezolucji ONZ „Syjonizm jest rasizmem”. Szczyt „oznaczał początek” Ruchu Państw Niezaangażowanych „jako bloku głosującego” w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych, zauważył jeden z byłych oficjeli USA. W związku z tym dyplomaci amerykańscy „prowadzący działania lobbingowe wśród delegacji Trzeciego Świata” po raz pierwszy „spotkali się z odmową uzasadnioną wyjaśnieniem”, że nie mogą sprzeciwić się stanowiskom, jakie zajęli w Algierze.
Tej jesieni Zgromadzenie Ogólne ONZ również przyjęło rezolucję potępiającą „niecny sojusz między portugalskim kolonializmem, południowoafrykańskim rasizmem, syjonizmem i izraelskim imperializmem”. Wkrótce ponad 30 państw czarnej Afryki zerwało stosunki z Izraelem, pomimo bogatej historii Izraela w zakresie pomocy dla Trzeciego Świata.
I to nie było wszystko. Podczas lipcowej Konferencji Światowej ONZ w sprawie Międzynarodowego Roku Kobiet w Mexico City w 1975 r. deklaracja „o równości kobiet i ich wkładzie w rozwój i pokój” wzywała do wyeliminowania syjonizmu wraz z kolonializmem, neokolonializmem, apartheidem i dyskryminacją rasową. W następnym miesiącu ministrowie spraw zagranicznych państw niezaangażowanych spotkali się w Limie w Peru, aby potępić Stany Zjednoczone „i inne mocarstwa imperialistyczne” za ich poparcie dla „reżimu syjonistycznego” Izraela i potępić ich „świadomy zamiar” wykorzystania Izraela jako „bazy kolonializmu i imperializmu w Trzecim Świecie” i jako broni przeciwko ruchom narodowowyzwoleńczym — polityki, która pomogła „utrwalić rasistowskie reżimy, zagrozić pokojowi i bezpieczeństwu w krajach rozwijających się oraz splądrować ich zasoby naturalne”.
Kiedy w listopadzie 1975 r. w ONZ-cie odbyła się debata nad rezolucją „Syjonizm to rasizm”, wprowadzoną przez zdominowaną przez Związek Radziecki Somalię, dwie trzecie planety – Trzeci Świat i blok socjalistyczny – zwróciły się przeciwko Izraelowi, a dokonanie tego zabrało niespełna dziesięć lat.
Można się zastanawiać, co skłoniło wszystkie te kraje, z ich rozbieżnymi programami i lojalnościami, do przyjęcia tak jednolitego stanowiska wobec Izraela — kraju, który dla większości nie miał żadnego znaczenia. Niektórzy niewątpliwie zrobili to z przekonań ideologicznych, inni z solidarności Trzeciego Świata z państwami arabskimi. Ale dla wielu w grę wchodziły również czysto polityczne kalkulacje. Stanowisko antyizraelskie okazało się darmową kartą przetargową, którą można było wymienić na coś cennego, takiego jak arabska pomoc gospodarcza lub wsparcie ze strony Związku Radzieckiego.
Pod koniec dekady odruchowy anty-syjonizm stał się papierkiem lakmusowym przynależności i jedności w walce globalnej lewicy. Spotkania przedstawicieli sowieckich i Trzeciego Świata w Moskwie niezmiennie kończyły się obietnicami walki z „imperializmem, syjonizmem i reakcją światową”. Na szczycie państw niezaangażowanych w Hawanie w 1979 r. nowy przewodniczący Fidel Castro wspomniał syjonizm pięć razy, prezentując go jako jedną z głównych przeszkód dla aspiracji krajów postkolonialnych i jako wszechstronnego wroga pokoju. Stało się to również określeniem obelżywym: podczas wojny irańsko-irackiej, która wybuchła w 1980 r., oba kraje oskarżały się wzajemnie o bycie marionetkami „międzynarodowego syjonizmu” (politycznie akceptowalnej pochodnej „międzynarodowego żydostwa” z Protokołów mędrców Syjonu, książki szeroko spopularyzowanej przez sowiecką propagandę).
Upadek ZSRR pod koniec lat 80. zatrzymał lewicowy ekosystem Trzeciego Świata. Bez sowieckich pieniędzy, ideologicznej siły intelektualnej i organizacyjnej, nic z tego nie mogło funkcjonować. Wiele lewicowych publikacji zbankrutowało, a wiele lewicowych karier zakończyło się lub zmieniło kurs w latach 1989-1991. Wydaje się jednak, że w tych kręgach nie było zbyt wiele rachunków sumienia. Wręcz przeciwnie, wielu nie pochwalało zmian politycznych w ZSRR i z nostalgią wspominało przeszłość. I dlaczego mieliby tego nie robić? Wszyscy korzystali osobiście i zawodowo z pieniędzy skradzionych zwykłym obywatelom sowieckim, czego niemal nigdy nie zauważali.
Przykład ANC jest pouczający. Oprócz wszechstronnego szkolenia wojskowego ZSRR zapewniał członkom ANC stypendia na sowieckie uniwersytety, leczył ich przywódców w ekskluzywnych szpitalach zarezerwowanych dla kremlowskich szych i wysyłał ich dzieci do elitarnego letniego obozu Artek na Krymie. Ronnie Kasrils, były przywódca skrzydła wojskowego ANC, który wychwalał pogrom Hamasu z 7 października, przyznał, że nigdy nie przyszło im do głowy, że byli traktowani jak „uprzywilejowani goście” i że zwykli ludzie mogli żyć inaczej. Lata później weterani ANC nadal z rozrzewnieniem wspominali swoje doświadczenia sowieckie. W ich umysłach ZSRR „należał do nich tak samo”, jak „do samych Sowietów”.
Aktywiści i intelektualiści, którzy dorastali w sowieckim ekosystemie, przekuli swoje doświadczenie internacjonalistyczne w udane kariery akademickie, dziennikarskie i polityczne, przekazując swój „antyimperializm idiotów” następnemu pokoleniu studentów i zwolenników. Nigdy nie musieli przemyśleć na nowo swoich idei — i nie jest nawet jasne, czy mogliby to zrobić, biorąc pod uwagę ich uzależnienie.
W jakiś sposób liberalna Ameryka przespała to wszystko. Wygrawszy zimną wojnę, nie zadała sobie nawet trudu rozbrojenia i zdyskredytowania idei, którym się sprzeciwiała, tak jak zrobiła to po pokonaniu nazistowskich Niemiec. Zbyt wielu amerykańskich intelektualistów było lewicowcami lub miało lewicowych rodziców albo była sojusznikami lewicowych spraw, by chcieć zbyt dokładnie przyjrzeć się moralnemu i fizycznemu rozkładowi imperium, które pokonała Ameryka — ponadto było to zwycięstwo, które należało do arcywroga amerykańskiej lewicy, Ronalda Reagana. Dlaczego przyznać zasługę Reaganowi i jego kolegom antykomunistom oraz troglodytom McCarthy’ego i powiedzieć, że mieli rację?
To, że lewica trzyma się sowieckiego języka walki antysyjonistycznej, aż do zachowania tych samych absurdalnych epitetów, pomimo upadku i zniknięcia Związku Radzieckiego, jest świadectwem rozczarowania zachodnich liberałów tym, co powinni byli zapamiętać jako bohaterską i głęboko znaczącą walkę, która uratowała blisko miliard ludzi na całym świecie przed totalitarnym niewolnictwem. Świadczy to również o trwałej użyteczności antysyjonizmu jako narzędzia politycznego. Przez całą zimną wojnę ideologia ta pomagała jednoczyć aktorów politycznych o tak różnych programach, że były one praktycznie nie do pogodzenia; nadal robi to samo dzisiaj. Antysyjonizm pozwala zachodniej lewicy sprzymierzać się z dżihadystami, którzy sprzeciwiają się wszystkiemu, co postępowa lewica kiedykolwiek twierdziła, że reprezentuje. Fakt, że ta prymitywna, niemoralna polityka i ideologia, ukształtowana przez nieliberalne, antyzachodnie i antydemokratyczne reżimy mające krew milionów ludzi na swoich rękach, są przedstawiane młodym Amerykanom jako główny paradygmat zrozumienia świata, jest skandaliczną ironią historyczną.
Ameryka, oczywiście, to nie Związek Radziecki, a amerykańscy Żydzi mogą wiele zrobić, aby walczyć z tą zatęchłą propagandą, która teraz pochodzi z ośrodków władzy w ich własnym społeczeństwie. Jak powie ci każdy trzeciorzędny horror, walka z zombie to niewdzięczna robota. Ale nie robienie niczego jest jeszcze gorszą opcją.
Izabella Tabarovsky – Urodzona w ZSRR. Studiowała historię na Uniwersytecie Harvarda, zajmuje się badaniem historii i ekonomii Rosji i Europy Wschodniej. Obecnie kieruje rosyjskim wydziałem w Kennan Institute.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com