Dziewczynka czyta informację o lądowaniu na księżycu. Zdjęcie: Wikipedia)
Przegląd uprzedzeń dotyczących Netanjahu, Hamasu i Harris
Jonathan S. Tobin
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Jak możemy ustalić, czy liberalny konsensus medialny w sprawie pokonania Hamasu, Benjamina Netanjahu lub dokonań Kamali Harris opiera się na rzeczywistości, czy też jest tylko stronniczą opinią?
.
To tragedia z wielu ważnych powodów, a jednym z ważniejszych jest to, że wolna prasa, której może zaufać opinia publiczna, jest istotnym elementem demokracji. Jeśli większość mediów jest postrzegana jako nieuczciwa — lub, co gorsza, w dużej mierze działająca jako agenci rządu i/lub establishmentu politycznego i jego instytucji — wówczas naród nie jest w pełni wolny. Jedną z najważniejszych konsekwencji tego jest sposób, w jaki stronnicza prasa, działająca jednomyślnie w danej sprawie, może utrudnić myślącym ludziom szansę samodzielnej oceny wiarygodności podawanych informacji.
W tym kontekście pojawia się problem rozszyfrowywania prawdy na temat szeregu głównych wiadomości i tematów, kiedy wszystkie wiodące korporacyjne media zdają się czytać z tego samego scenariusza.
Jak działa doktrynerskie dziennikarstwo?
Jednym z tematów jest pytanie, czy wojna Izraela z terrorystami z Hamasu w Strefie Gazy jest porażką. Innym są spory między premierem Izraela Benjaminem Netanjahu z jednej strony a szefami agencji wojskowych i bezpieczeństwa jego kraju z drugiej. Dodajmy do tego spór z administracją Bidena, który, jak nam powiedziano, również koncentruje się na tym, czy premier Izraela jest jedyną przeszkodą na drodze do zawieszenia broni i uwolnienia zakładników, i jakie są rzekomo jego motywy. Jeszcze inne skupiają się na kampanii wiceprezydent Kamali Harris i czy, jak ciągle powtarza nam amerykańska prasa liberalna, jest ona zdumiewającym i oszałamiającym sukcesem.
Zrozumienie tych tematów przez opinię publiczną — zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Izraelu — zależy od tego, czy powinniśmy uwierzyć w powszechnie przyjętą narrację, co do której zgodzili się wszyscy czołowi dziennikarze.
W każdym przypadku może to być prawdą. Izrael może nie pokonać Hamasu, a jeśli tak, to całe 10 miesięcy wojny od masakr 7 października w południowym Izraelu należy uznać za daremne, krwawe ćwiczenie, które zaszkodziło państwu żydowskiemu. Netanjahu może zachowywać się nieodpowiedzialnie, sprzeciwiając się zarówno swoim szefom służb bezpieczeństwa, jak i Amerykanom. A Harris może dokonywać niesamowitego zwrotu akcji, w którym znaczna część społeczeństwa nagle zaakceptowała ją jako błyskotliwą przywódczynię, a nie problematyczną postać, jak ją te same media postrzegały do niedawna.
Mimo to, biorąc pod uwagę, że każda z tych narracji jest dokładnie tym, co liderzy opinii w liberalnych mediach chcieliby uznać za prawdę (a doniesienia wydają się stronnicze i w dużej mierze zależą od stanowisk redakcyjnych poszczególnych mediów), sceptycyzm jest więcej niż uzasadniony.
Niemniej problem jest głębszy niż tylko sposób, na jaki media pokazują swoją stronniczość w całym szeregu spraw. Kiedy obywatele nie ufają mediom, nie jest to tylko teoretyczne zagrożenie dla naszych wolności. Oznacza to to upadek podstawowego założenia demokracji.
Każda ze stron czyta, słucha i ogląda różne media — i nie tylko wyciąga różne wnioski na temat tego, co jest słuszne, ale także na temat tego, co faktycznie się dzieje. Jeśli nie możemy się zgodzić co do różnicy między faktycznymi wydarzeniami, o których media donoszą, a opiniami na temat tego, co się dzieje, nie może być zgody na to, że ludzie mają różne poglądy i na akceptowanie wyników wyborów. W atmosferze takiej nieufności społeczeństwa stają się coraz mocniej podzielone. W tym momencie zaczynają się pojawiać teorie spiskowe, a nawet świadomi obywatele zaangażowani w krytyczne czytanie mają niewielkie możliwości, by zorientować się, kto mówi prawdę, kto kłamie, a kto się po prostu myli.
Określanie prawdy mianem „dezinformacji”
Do zamieszania przyczynia się gotowość tej samej instytucji medialnej, która zniekształca informacje, do określania przeciwstawnych doniesień i poglądów jako „dezinformacji”, którą można nie tylko obalić, ale i cenzurować.
Widzieliśmy to podczas pandemii COVID-19, kiedy media głównego nurtu — niewolniczo podążające za dyktatem instytucji rządowych i polityków — określały wszelkie sprzeciwy wobec środków takich jak lockdowny, dystans społeczny, noszenie masek i nakazy szczepień, a nawet pochodzenie wirusa, nie tylko jako zakorzenione w fałszu, ale także jako teorie spiskowe szerzone przez ludzi o złych intencjach. Większość tych przekonań określanych jako dezinformacja okazała się zawierać więcej prawdy niż oficjalna linia, którą nieustannie lansowały uznane media.
Nie były to jedyne przykłady szkód uczynionych wiarygodności mediów.
Propagowanie oszustwa o zmowie z Rosją, w którym byłego prezydenta, Donalda Trumpa, przedstawiono fałszywie jako rosyjskiego agenta w pierwszych latach jego administracji, było, patrząc wstecz, szczególnie szokujące, ponieważ tak wiele osób, które nie były jego przeciwnikami, było początkowo gotowych w to uwierzyć, bowiem nie rozumiały, co kryje się za zakłamanymi doniesieniami. Tłumienie informacji o istnieniu dowodów skandalu korupcyjnego Huntera Bidena przez określanie ich mianem „rosyjskiej dezinformacji” w ostatnich tygodniach kampanii prezydenckiej w 2020 r. było również rażące ze względu na bezczelnie stronniczy charakter relacji medialnych na temat tej historii.
Nie sposób dyskutować o stronniczości dziennikarskiej bez wspomnienia, jak większość mediów relacjonowała wystąpienia prezydenta Joe Bidena przed jego katastrofalną debatą 27 czerwca z Trumpem. Te same prestiżowe media, takie jak „New York Times”, „Washington Post”, CNN i MSNBC, zaprzeczały wszelkim dowodom fizycznego i psychicznego pogorszenia się stanu zdrowia Bidena przez lata, aż stało się to oczywiste i politycznie niewygodne dla ich stanowisk redakcyjnych w sprawie tego, kto może wygrać wybory prezydenckie w 2024 r.
Wtedy media obróciły się na pięcie i zaczęły mówić prawdę o Bidenie, przyłączając się do wysiłków, by zmusić go do wycofania się z wyścigu. Następnie natychmiast zaczęły wychwalać Kamalę Harris, która (do czasu, gdy została namaszczona przez kierownictwo partii na kandydatkę Demokratów na prezydenta bez konieczności konkurowania z innymi kandydatami), powszechnie była uważana, za polityczkę niezdolną do mówienia niczego poza niezrozumiałym, niczego niewyjaśniającym bełkotem. Nagle, bez udzielenia ani jednego wywiadu na żywo i bez prezentacji programu, w której jej sprawność mogłaby zostać wystawiona na próbę, te same media mówią nam, że jest gwiazdą, która samą siłą swojego uroku wywróciła wybory do góry nogami.
Może wygrać w listopadzie. Ale w tym momencie trudno powiedzieć, czy będzie to spowodowane nieujawnionym wcześniej geniuszem, który teraz stał się widoczny, czy też dlatego, że tak wiele gadających głów, felietonów, artykułów informacyjnych i analiz mówi nam, że tak jest, niezależnie od tego, czy ma to swoje uzasadnienie w czymkolwiek innym niż ich pragnienie pokonania Trumpa za wszelką cenę.
Nie chodzi tu tyle o to, czy medialne tuszowanie pozwoliło Bidenowi utrzymać tak długo swoją kandydaturę, czy też media pomogły Harris, co jest niemal pewne, przez sposób, w jaki przedstawia się ją teraz, kiedy stanęła do rywalizacji z Trumpem. Chodzi o to, że dowody, które przeczyły narracji politycznej lewicy i jej medialnych cheerleaderów, zostały uznane za „dezinformację”, aż nagle zostały zaakceptowane jako prawda przez tych samych ludzi, którzy im zaprzeczali, bez przeprosin lub jakichkolwiek wyjaśnień.
Doniesienia o wojnie Izraela z Hamasem i sporach wewnątrz izraelskiego rządu powinniśmy rozpatrywać w kontekście nie tylko stronniczości mediów, ale także narracji grupowego myślenia, która niszczy wiarygodność prasy.
Czy Hamas wygrywa?
Relacja CNN o tym, jak Hamas przetrwał 10 miesięcy wojny i jak udało mu się odeprzeć wysiłki Sił Obronnych Izraela mające na celu wykorzenienie tej grupy terrorystycznej, dostarczyła interesującej lektury i oglądania. CNN twierdzi, że podczas gdy organizacja terrorystyczna, która rządziła całą Strefą Gazy przez ponad 16 lat do 7 października, nie jest już w stanie działać jako konwencjonalna armia, jednak niektóre z jej batalionów nadal funkcjonują jako potężna siła partyzancka, zdolna do zadawania ofiar Izraelczykom, rekrutowania tysięcy nowych członków i powrotu na obszary wcześniej oczyszczone przez IDF bez większych problemów.
Twierdzi również, że stosowanie taktyk kontrterrorystycznych, które sprawdziły się w konfliktach gdzie indziej — w których armie zajmują pozycje i rozwijają silne relacje z lokalną ludnością, jednocześnie budując alternatywne wobec terrorystów władze, jak to robiły Stany Zjednoczone podczas ofensywy w Iraku w latach 2007–2008 — nie jest możliwe w Strefie Gazy. Wniosek jest zatem taki, że Izrael nie może odnieść zwycięstwa militarnego nad Hamasem i że państwo żydowskie musi przyjąć jakiś rodzaj „rozwiązania politycznego”, aby wydostać się z krwawego bałaganu.
A przecież właśnie to samo mówią nam od 7 października te same gadające głowy i liderzy opinii w liberalnych mediach korporacyjnych. Istotnie, „New York Times” publikował artykuły o takiej treści już w listopadzie, gdy ofensywa Sił Obronnych Izraela znajdowała się w początkowej fazie.
Żadna wojna nie przebiega idealnie zgodnie z planem i oczekiwanie, że terroryści z Hamasu, którzy byli głęboko osadzeni nie tylko w palestyńskim społeczeństwie, ale w tunelowej metropolii większej niż nowojorski system metra, łatwo i szybko odejdą, nigdy nie było prawdopodobne. Ale problem polega na tym, że gotowość Hamasu do trzymania się i kontynuowania walki do ostatniego palestyńskiego cywila, cały czas przetrzymując izraelskich zakładników porwanych 7 października, opiera się w dużej mierze na ich racjonalnej analizie zdolności przeciwników Netanjahu do zmuszenia go do poddania się.
Rozpoczęli tę wojnę 7 października orgią masowych morderstw, gwałtów, tortur, porwań i bezmyślnej destrukcji, ponieważ takie działania były zgodne z ludobójczą ideologią, która jest systemem wierzeń Hamasu i większości popierającej ich ludności palestyńskiej. Ale rozpoczęto ją również w przekonaniu, że Zachód i izraelska lewica uratują ich, nawet jeśli sytuacja stanie się trudna. I to właśnie może się wydarzyć.
Ponieważ izraelska lewica, administracja Bidena, amerykański establishment polityki zagranicznej i jego prasowa jaskinia echa wierzą, że Hamas jest „ideą”, której nie można pokonać i że jedyną odpowiedzią jest „rozwiązanie polityczne” obejmujące dalsze wycofanie się Izraela z terytoriów, wpływa to na wszystko, co opinia publiczna czyta i co widzi na temat wojny w tych mediach.
Wywieranie presji na zawarcie umowy
Czy to oznacza, że prawda jest odwrotna i że Izrael jest blisko zwycięstwa militarnego w Gazie lub wkrótce je osiągnie? Nie wiemy tego. Trudno jest również ocenić autentyczność relacji krążących w „anty-Netanjahu” mediach, takich jak izraelski Kanał 12, „Times of Israel” i „Haaretz”, a powtarzanych w amerykańskiej prasie o izraelskim wojsku i wywiadzie opowiadających się za porozumieniem, które zasadniczo pozwoliłoby Hamasowi przetrwać, aby zakończyć wojnę i, przypuszczalnie, zakończyć polityczną karierę premiera.
Wiemy jednak, że naciski wywierane na Netanjahu, aby przystał na żądania Hamasu w rozmowach o zawieszeniu broni/przetrzymywaniu zakładników, dotyczące usunięcia punktów kontrolnych Sił Obronnych Izraela w Strefie Gazy lub porzucenia korytarza Filadelfia wzdłuż granicy z Egiptem, przez który Hamas otrzymuje zaopatrzenie, sprawią, że terroryści nie tylko wyjdą z wojny nieco pobici ale niepokonani i jak przyznają CNN i „New York Times”, odzyskają kontrolę nad Strefą Gazy. A Hamas, który wciąż żyje i ma się dobrze w Strefie Gazy i wciąż trzyma izraelskich zakładników, będzie mógł twierdzić, że wygrał wojnę — co niewątpliwie zmieni przyszłość konfliktu na gorsze.
Biorąc pod uwagę barbarzyństwo, z jakim przeprowadził ataki 7 października i późniejsze walki, twierdzenie szerzone w liberalnych mediach, że zostanie zradykalizowany przez wojnę lub zabójstwa jego przywódców przez Izrael, jest absurdalne. Jednak narracja o izraelskiej porażce militarnej i daremności polityki Netanjahu kontynuowania wojny aż do „zwycięstwa” ma swoje korzenie w równie mocno istniejących przekonaniach o konieczności osiągnięcia porozumienia politycznego z przeciwnikiem, o którym doskonale wiemy, że nie jest zainteresowany żadnym innym rozwiązaniem poza końcem Izraela i eksterminacją jego ludności.
W centrum każdej dyskusji na temat tych niepokojących pytań o skalę sukcesu IDF lub tego, czy Netanjahu ma rację, trzymając się swojego stanowiska w sprawie zawieszenia broni, znajduje się pewna wiedza, że wiele informacji, które otrzymujemy na ten temat, nie jest podawana jako obiektywna informacja. Raczej jest to część narracji politycznej o procesie pokojowym i Netanjahu, która ma o wiele więcej wspólnego z polityką izraelską i amerykańską niż z faktami na miejscu w Strefie Gazy lub rzeczywistością dotyczącą negocjacji.
Okazuje się, że ludzie, którzy czerpią wiadomości tylko z prestiżowych mediów, takich jak „New York Times” i CNN, oprócz ich izraelskich odpowiedników moralnych, mogą być wśród najmniej poinformowanych ludzi na planecie, nawet jeśli nadal uważają, że są w posiadaniu wszystkich kluczowych faktów. Akceptowanie bez zadawania pytań tego, co nam wciskają główne media na te tematy, nie jest tylko błędem; ma to poważne konsekwencje dla przyszłości narodu żydowskiego, Izraela i demokracji; konsekwencje, które są groźne.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com