Archive | June 2019

Grzegorz Gauden: Żydzi byli bezpieczni. Potem Polacy urządzili pogrom

Grzegorz Gauden: Póki ukraińskie oddziały były we Lwowie, Żydzi byli bezpieczni. Potem Polacy urządzili pogrom

Paweł Smoleński


Lwowska synagoga spalona podczas pogromu żydowskich mieszkańców dokonanego przez Polaków 22-24 listopada 1918 r. (Fot. domena publiczna)

Euforia pogromowa ogarnęła doły społeczne i elity: łupy z żydowskich mieszkań i sklepów brały panie w kapeluszach z woalkami i w rękawiczkach. Oczywiście osobiście ich nie niosły, bo im nie wypadało, towarzyszyły im służące. Z Grzegorzem Gaudenem rozmawia Paweł Smoleński.

Grzegorz Gauden (ur. 1953) – dziennikarz, w PRL działacz pierwszej „Solidarności”, internowany w stanie wojennym, w latach 1984-94 na emigracji w Szwecji. Był m.in. redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej”, prezesem Izby Wydawców Pracy i Instytutu Książki.

Paweł Smoleński: Skąd dowiedziałeś się o pogromie we Lwowie z listopada 1918 r.? Przez 100 lat była to wiedza tajemna.

Grzegorz Gauden: – A ty?

Z życiorysu Hersza Lauterpachta, wybitnego brytyjskiego prawnika z Oxfordu. Studiował na uniwersytecie we Lwowie, a w listopadzie 1918 r. wstąpił do żydowskiej milicji chroniącej lwowską dzielnicę żydowską przed Polakami. Pogrom musiał zrobić na nim wielkie wrażenie. To właśnie wydarzenia we Lwowie połączone z wieściami o rzezi Ormian sprawiły, że zajął się definiowaniem, czym jest zbrodnia przeciwko ludzkości. Jego definicja obowiązuje w prawie międzynarodowym do dziś.

– Lauterpracht mógł jeszcze uwzględniać doświadczenie pogromu wiedeńskiego, antyżydowskich pogromów na Słowacji i na Węgrzech. Lwów, temat mojej książki, nie jest jednostkowym doświadczeniem tamtych czasów.

Niedawno wróciłem do „Wielkiego strachu” Juliana Stryjkowskiego. Pierwszy rozdział opisuje miejscowość w Galicji, gdzie urodził się główny bohater. Stryjkowski pisze, że po I wojnie światowej powstają tam różne organizacje żydowskie, w tym samoobrona jako echo pogromu we Lwowie. Pomyślałem, że dawał czytelnikom coś do zrozumienia, ale my tego w ogóle nie zauważaliśmy, a jeśli już myśleliśmy o jakimś pogromie, to na pewno dokonanym przez Ukraińców.

Nie zauważamy, bo polska pamięć ma wdrukowany pogrom z 1941 r., gdy z Lwowa wyszli Sowieci, a wkroczyli Niemcy i na Żydów rzucił się ukraiński motłoch.
– Tymczasem Stryjkowski pisał o 1918 r., gdy pogromu dokonaliśmy my, Polacy. Może nie miał odwagi, by napisać „polski pogrom”. Zresztą nie puściłaby mu tego cenzura. Mamy więc jakiś ślad tego pogromu w literaturze, lecz prześlizgiwaliśmy się nad tym. Wcześniej też czytałem Stryjowskiego, ale w ogóle nie zwróciłem na to uwagi.

O polskim pogromie we Lwowie usłyszałem od prof. Andrzeja Romanowskiego podczas dyskusji o książce „Przeciwko antysemityzmowi” pod redakcją Adama Michnika, wydanej przez Universitas. Romanowski w emocjonalnym wystąpieniu powiedział, że musimy uporać się z naszą historią, bo przecież niepodległość Polski zaczęła się od pogromu we Lwowie. To było dla mnie bolesne uderzenie: Polacy – niepodległość – Lwów – pogrom. Nic o tym nie wiedziałem.

Bo historia listopadowej obrony Lwowa kończy się w polskiej pamięci na tym, jak płk. Michał Karaszewicz-Tokarzewski nadciąga z odsieczą, prowadząc oddziały z Krakowa i z Przemyśla, ukraińskie wojsko ucieka, zaś bohaterscy obrońcy miasta, w tym Orlęta Lwowskie, mogą święcić wiktorię. Potem jest PRL-owska nostalgia za utraconym miastem, gdzie wszystko było najlepsze, najpiękniejsze, najbardziej polskie.

– To absolutna idealizacja i hagiografia. Historia powrotu Lwowa do Polski była o wiele bardziej skomplikowana i niejednoznaczna. Ale nasiąkaliśmy tym z bardzo zrozumiałych powodów. Po 20 latach niepodległości Lwów zabrali Sowieci, perłę wśród polskich miast, bez której trudno wyobrazić sobie Rzeczpospolitą.

Dla mnie, poznaniaka, akurat nie było to kiedyś tak istotne. Późno zorientowałem się, jak Lwów jest znaczący dla nas i polskiej historii. Nawet moje pierwsze doświadczenie lwowskie nie wywołało we mnie tego, co czuję dziś – kultu Lwowa.

W 1981 r. pracowałem w poznańskiej Solidarności jako szef działu informacji. Założyłem tygodnik „Obserwator Wielkopolski” i byłem jego redaktorem naczelnym. Wówczas zgłosił się do nas człowiek ze zrobionymi nielegalnie zdjęciami zdemolowanego, rozjechanego spychaczami cmentarza Orląt Lwowskich. Opublikowaliśmy fotografie i tekst, przedrukowało to wiele gazet solidarnościowych. Cmentarz został zniszczony metodycznie przez władze sowieckie w latach 70. ubiegłego wieku. Kilka dni potem w redakcji pojawił się starszy człowiek. Przedstawił się jako robotnik z zakładów Cegielskiego, największej poznańskiej fabryki, a dla Solidarności miejsca niemal świętego. Powiedział, że jest działaczem związku i – to mną wstrząsnęło – Ukraińcem i że tekst o cmentarzu Orląt mocno go zabolał.

Robotnik z Cegielskiego przyszedł prosić, żeby ważyć słowa. Jego zdaniem nasze przedstawianie konfliktu polsko-ukraińskiego było w interesie sowieckim i rosyjskiego imperializmu. Było wbijaniem klina pomiędzy nasze narody. Mówił to z przejęciem. Dziś widzę, że ten tekst powielał polskie stereotypy o konflikcie polsko-ukraińskim. Uświadomiłem sobie wtedy, że prostacko podeszliśmy do tych zdjęć i wydarzeń. Obiecałem sobie, że w sprawach Lwowa i stosunków polsko-ukraińskich będę uważny.

Gdy byłem szefem Instytutu Książki, często jeździłem do Lwowa. Uważałem, że polska literatura musi być tam obecna, musimy mieć kontakty z ukraińskimi pisarzami i czytelnikami. Pytałem, gdzie była dzielnica żydowska, bo np. Stanisław Lem, bo Allerhand, bo matematycy, bo pogrom w 1941 r. W końcu zapytałem mojego przyjaciela Andrija Pawliszyna o zdjęcie spalonego budynku, który miałem za kościół. Powiedział, że to synagoga i że spalili ją Polacy w 1918 r. Zaprowadził mnie na Zamarstynów i znów pojawiło się pytanie: co tam się stało w 1918 r.?

Czytałem też „Kalendarium Lwowa 1918-1939” Agnieszki Biedrzyckiej wydane w Universitasie, gdzie omówione są dni 22 i 23 listopada. Przywołana jest tam odezwa Czesława Mączyńskiego, komendanta obrony Lwowa podczas walk z Ukraińcami, która jest oskarżeniem Żydów o wrogie zachowania wobec polskich obrońców i zachętą do pogromu. Zacząłem czytać, co było dostępne, głównie pozycje hagiograficzne o tym, jak niepokalani polscy rycerze bronią miasta przed hajdamakami.

Znalazłem zdanie o „smutnych wypadkach w dzielnicy żydowskiej” albo o tym, że paliła się jakaś dzielnica Lwowa po wyjściu wojsk ukraińskich, ale bez wyjaśnienia, która i dlaczego.

Przeczytałem „Boje lwowskie” Mączyńskiego, gdzie początek drugiego tomu jest o walkach w dzielnicy żydowskiej po opuszczeniu miasta przez oddziały ukraińskie. To są zmyślenia, co wykazuję w mojej książce. Dla niego najgorszym wrogiem okazują się Żydzi.

Czesław Mączyński (1881-1935), komendant obrony Lwowa i jeden z inspiratorów pogromu Fot. domena publiczna

Dowiedziałem się o raporcie z 1918 r. przygotowanym przez wysłanników ministerstwa spraw zagranicznych Leona Chrzanowskiego i Józefa Wassercuga, którzy nie mieli wątpliwości, że doszło do pogromu. Oraz o kilka miesięcy późniejszym raporcie sędziego Sądu Najwyższego Zygmunta Rymowicza. On też pisał jednoznacznie o pogromie. Żadnego z nich w Polsce przed II wojną światową nigdy nie upubliczniono. Egzemplarz raportu Rymowicza ocalał tylko w Bibliotece Kongresu USA, po angielsku.

Był też raport amerykańskiej misji do Lwowa Henry’ego Morgenthau’a, w sumie łagodny dla Polski, oraz drugi, jeszcze bardziej przychylny, napisany przez jego współpracowników gen. Edgara Jadwina i prof. Homera H. Johnsona. Oraz krytyczny dla Polski brytyjski raport sir Stuarta Samuela, Żyda, lorda. Ale już członek ekipy Samuela kpt. Peter Wright pisał, że w sumie to była po prostu wojna i takie są jej skutki. Kiedy okazało się, że są raporty w Polsce prawie nieznane, to wiedziałem, że jest o czym pisać.

We Lwowie przeżyłem szok: znalazłem mnóstwo nieznanych w Polsce materiałów opisujących brutalność pogromu.

Uznałem, że Polacy muszą poznać te dramatyczne relacje. Ludzie, którzy opowiadali o tych wydarzeniach w grudniu 1918 r., odzyskali głos. Ich opowieści to nie jest przyjemne świadectwo dla Polaków: morderstwa, katowanie, podpalenia, rabunki, w których biorą udział żołnierze, pospólstwo, ale też lepsze towarzystwo. I całkowita bierność władz, a nawet zachęty, jak w przypadku Czesława Mączyńskiego.

Pogrom 1918 r. zaczął się na lwowskim Rynku, a potem objął Zamarstynów, czyli sam środek miasta: co najmniej 70 zabitych, kilkuset rannych, tysiące obrabowanych mieszkań i sklepów. W ciągu dwóch dni. Prawie wszyscy lwowiacy w nim uczestniczą, pojawiają się międzynarodowe komisje, a to oznacza, że wieści rozchodzą się na całą Polskę. Tymczasem lwowski listopad 1918 r. to w naszej pamięci tylko odzyskanie miasta z rąk ukraińskich. O pogromie pisze przerażony Andrzej Strug, jest kilka notek w prasie endeckiej, ale poza tym cisza.

– Sam się na tym zastanawiam i próbuję zrozumieć. Pogrom był też reakcją mieszczan na ich własne tchórzostwo podczas walk polsko-ukraińskich. Po prostu nie chcieli się bić, czekali, aż przyjdzie wojsko i załatwi sprawę. Była dość mocna Polska Organizacja Wojskowa, byli legioniści i inni żarliwi patrioci, było wielu młodych ludzi gotowych bić się o polski Lwów, ale podstawą kontyngentu obrońców byli batiarzy, czyli lwowski świat kryminalny, oraz młodzież i dzieci.

Pogrom to nie wynik wojennej demoralizacji, ale produkt nacjonalizmu narodowej demokracji, który stworzył fantazmat Żydów jako głównych wrogów Polski w wymiarze religijnym, etnicznym, gospodarczym, politycznym i społecznym. Endecka ideologia i propaganda dała niezwykłe rezultaty – jej wyznawcy przeszli do czynu błyskawicznie, kiedy tylko pojawiła się okazja. I użyli przemocy zarówno fizycznej, jak i symbolicznej. Palenie synagog, publiczne palenie Tor i strzelanie do młodych Żydów, którzy chcą je ratować od ognia, to straszny obraz połączenia tych dwóch rodzajów przemocy we Lwowie.

Euforia pogromowa nie ominęła zarówno dołów społecznych, jak i elity: łupy z żydowskich mieszkań i sklepów brały panie w kapeluszach z woalkami i w rękawiczkach. Oczywiście osobiście nie niosły zdobyczy do domu. Damie z towarzystwa nie wypadało nic nosić i pojawiać się na ulicy, więc towarzyszyły im służące.

Kiedy minęła euforia rabunków i zabijania, zrodził się niepokój. Trzeba było pogrom usprawiedliwić, więc w szczątkowych relacjach pojawiają się opinie, że Żydzi zachowali się nielojalnie wobec Polaków i zasłużyli na to, co ich spotkało. Ale to nie Polacy zabijali, tylko jacyś dezerterzy, maruderzy, bandyci albo Ukraińcy, a nawet Żydzi zabijali Żydów. Pojawia się teza, iż żołnierze mieli powody, by wziąć rewanż na Żydach, bo kolaborowali z Ukraińcami.

Mamy cały melanż usprawiedliwień, ale generalnie w prasie panuje milczenie, jak mafijna omerta. Jakieś półsłówka o pożarach, jakichś przypadkowych rabunkach, mętach społecznych. Po prostu zdarzyły się smutne wypadki w dzielnicy żydowskiej i to wszystko.

Pogrom stał się dla Polski politycznym problemem międzynarodowym. Za granicą, np. w Austrii, pojawiły się o nim publikacje i coś trzeba z tym zrobić.

Dopiero zaczyna się konferencja pokojowa w Paryżu dzieląca świat po I wojnie, a Polacy już są kłopotem. Cena polityczna pogromów może być ogromna, bo zarówno ten lwowski, jak i inne odbywały się na terenach, do których aspirowaliśmy. Potrzebowaliśmy uznania ze strony zwycięskich mocarstw.

Po wojnie bolszewickiej wchodzimy w dwudziestolecie, kiedy Lwów buduje legendę swojej patriotycznej doskonałości. Staje mauzoleum obrońców Lwowa, cmentarz Orląt. Franciszek Salezy Krysiak, poznański dziennikarz, który czas walki o Lwów spędził w mieście, twardy antysemita i antyukrainiec, pisze, że lwowskie dzieci poszły na barykady, bo dorośli nie chcieli się bić. Miał jak najgorsze zdanie o postawie lwowian. Odwołał się do Sienkiewicza i napisał, że Lwów wpadł w ręce ukraińskie tak jak pijany Zagłoba, który dał się związać w chlewie kozakom Bohuna.

Ludzie odpowiedzialni za pogrom dostali ordery, Mączyński aż cztery krzyże walecznych, Virtuti Militari i Polonia Restituta. Będzie posłem i bohaterem narodowym, a powinien stanąć przed sądem.

– Sam się kreował i był kreowany na najważniejszą postać wśród obrońców Lwowa, a to on osobiście odpowiada za pogrom. Miał poczucie, że robi porządek z Żydami i zachowuje się jak Andrzej Kmicic z „Potopu”, który najechał Prusy książęce, bo książę elektor zdradził Rzeczpospolitą, a mieszkańcy Prus byli innej, protestanckiej wiary i nie umieli mówić po polsku. Jego ludzie wyżynali ludność, a on przy tym odmawiał różaniec. Rozpoczynał go od początku, gdy krzyki mordowanych burzyły mu porządek modlitwy, bo nie chciał obrazić Boga grzechem niedbalstwa.

To obraz przerażająco perwersyjny. Moim zdaniem stanowił dla Mączyńskiego wzór postępowania polskiego patrioty. Dlatego przytaczam ten fragment „Potopu”, bo ta figura fabularno-literacka, znana wtedy każdemu polskiemu dziecku, jest we Lwowie zagrana w formule live.

Rżniemy Żydów, bo są nielojalni, są innowiercami i mówią w jidysz.

Kmicic uważał, że czynił rzecz miłą Bogu. Mączyński zapewne też.

Ale jego dzieło podobało się rodakom.

– Przytaczam przerażającą pochwałę lwowskiego pogromu pióra Adolfa Nowaczyńskiego. Napisał, że była to żywiołowa zemsta ludu. O „potężnym pogromie lwowskim” pisze z zachwytem, w jego słowach odczytuję zadowolenie oraz dumę.

Nowaczyński może być cytowany przez dzisiejszych narodowców, ale socjalista Andrzej Strug jest również aktualny. Pisze, że nacjonalizm będzie zgubą Polski. Nic a nic się nie myli.

Skryta opowieść o pogromie, jaką otrzymuje dwudziestolecie, jest tak szalenie polska, że aż bolą zęby. Z jednej strony bandzior dostaje ordery, tłum zachowuje się jak w Jedwabnem lub w Radziłowie, a tu nagle pojawia się sprawiedliwy.

– Mączyński ma na sumieniu pogrom lwowski. Nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale to raczej postać ponurego Papkina, groteskowego żołnierza samochwały pełnego kompleksów i nienawiści. Zapiekły antysemita.

Byli na szczęście też inni żołnierze. Dowódca lwowskiej POW, kpt. Ludwik de Laveaux widzi pogrom i próbuje coś zrobić.

Szuka żołnierzy, którzy pomogą mu zapanować nad tłumem, ale nie może znaleźć, bo ci rabują.

Jest też w żydowskich zeznaniach anonimowy żołnierz – Sprawiedliwy. Jego koledzy uczestniczą z satysfakcją w paleniu i rabowaniu, a on wyprowadza z płonącej kamienicy żydowskich mieszkańców. Jego towarzysze chcą się wzbogacić, rabują, kradną, a on – zeznaje jeden z uratowanych – nie chce zapłaty za swój czyn. Czytałem to zeznanie i miałem wrażenie, że świadek koniecznie chce zaznaczyć, że ów żołnierz postępuje jak człowiek, nie można mu wcisnąć zapłaty. Działo się to, kiedy wpadały do żydowskich domów patrole i mówiły: „Zapłacicie, powiemy, że wasz dom jest już wyczyszczony”. Żydzi płacili, niekiedy dostawali nawet pokwitowanie, a potem pojawiał się kolejny patrol i na ogół zaczynała się przemoc.

A tu jeden żołnierz uratował wielu Żydów i nic nie chciał w zamian. Po opisach zbrodni, polskiej nieprawości, rozpasania żołdackiego czytałem o nim jak o jakimś aniele. Ciągle ten obraz mnie wzrusza.

Umiesz sobie wyobrazić, co by było, gdyby II RP uczciwie przerobiła lekcję lwowskiego pogromu? Minie raptem 20 lat i również pod Lwowem rozegra się Zagłada – pomysł nazistów, ale przez dużą część Polaków akceptowany.

– Polskie zachowania wobec Żydów podczas II wojny światowej nie wzięły się znikąd. Pogrom w Warszawie podczas Wielkanocy ’40, Jedwabne, szmalcownictwo, donoszenia na Polaków ukrywających Żydów miały korzenie w politycznych i ideowych przekonaniach funkcjonujących w społeczeństwie, utrwalanych przez wielu polityków i Kościół.

Opisanie pogromu lwowskiego jest dobrym wyjaśnieniem przyczyn tego, co działo się podczas niemieckiej okupacji i po wojnie.

Dzisiejsze przeświadczenie, że trzeba nienawidzić obcych, również bierze się stamtąd. Nigdy nie pozbyliśmy się tych toksyn, budowanie tożsamości poprzez wrogość, nienawiść do innych cały czas krąży w naszych żyłach, a zarażeni zostaliśmy nimi właśnie wtedy, gdy w pierwszych dekadach XX w. kształtowało się współczesne polskie społeczeństwo.

Na zdrowy rozum pogrom lwowski jest absurdem. Wrogami byli wówczas Ukraińcy, a nie Żydzi. Podpalanie wielkiego kwartału w centrum grozi spaleniem całego miasta. Można zmarnować sobie opinię w oczach świata.

– To również klęska żydowskich asymilatorów, akurat we Lwowie bardzo aktywnych. Inżynier i finansista Herman Władysław Feldstein jest zażartym polskim patriotą. Idzie do Mączyńskiego i błaga, by ratował płonącą synagogę. Mączyński odmawia, nie bacząc, że dwóch synów Feldsteina walczy po polskiej stronie o Lwów. Jeden z nich poszedł wcześniej do Legionów, bo tak zostali wychowani w domu. Na żarliwych, polskich patriotów.

Omawiam broszurę Feldsteina „Polacy i Żydzi” napisaną i wydaną po niemiecku w Wiedniu w 1915 r. Zapewniał europejską opinię publiczną, że w Polsce nie ma antysemityzmu, wieści o pogromach są kłamstwem, a kolportują je wrogowie polskiej niepodległości. Niepodległa Polska będzie rajem dla Żydów. Pisze: Wolność Polski to wolność Żydów. 22 listopada 1918 r. to zdanie okazało się tragiczną pomyłką.

Feldstein kochał Lwów i Polskę. Miał na to dobre argumenty, bo Lwów to kwintesencja różnorodnej, jagiellońskiej Rzeczpospolitej.

– W gruncie rzeczy my wszyscy dziś w Polsce jesteśmy jakoś z Lwowa, bo tam było wszystko i wszystko się działo: w polityce, w sferze społecznej, w kulturze, w budowaniu polskiej tożsamości i identyfikacji.

We Lwowie starła się najwspanialsza Polska z Polską najgorszą i w 1918 r. ta najgorsza wygrała.

– Chyba tak, co nie zmienia, że we Lwowie był najlepszy uniwersytet, świetna politechnika, mieszkali tam znakomici pisarze, wybitni uczeni, kwitła sztuka. Galicyjska i lwowska administracja jest w owym czasie wyłącznie polska, co austriacki kontrwywiad uznał za największy błąd rządu wiedeńskiego.

A to znaczy, że wszystko zależało od nas – to najgorsze i to najlepsze. To my, a nie kto inny, realizowaliśmy w Galicji ideę narodu panów – Polacy byli ponad innymi. Dlatego przed I wojną światową Ukraińcy próbowali powołać własny uniwersytet, bo na polskim nie było dla nich miejsca.

We wstępie do twojej książki Adam Zagajewski pisze: Może my naprawdę wierzymy w patriotyczne piosenki, może naprawdę jesteśmy jak dzieci, kochamy świeżo wyprane chorągwie, jeszcze nieubłocone, jeszcze wolne od krwi, jak w pierwszej godzinie powstania, kochamy naszych dobrych wodzów (a oni kochają zwierzęta) – i kiedy słyszymy o naszym barbarzyństwie, to albo oburzamy się i gwałtownie odrzucamy tę opowieść jako niegodną nas, naszego honoru, naszej Matki Boskiej, naszego Orła, naszego papieża albo załamujemy się całkowicie, bezgranicznie (co dużo rzadsze). Zamiast zrozumieć, zamiast pracować nad pamięcią i nad przyszłością, zamiast żyć z szeroko otwartymi oczami, zamiast szukać prawdy, nawet najtrudniejszej – jak przystało ludziom wolnym. Jedna z moich lwowski ciotek lubiła powtarzać – w żartobliwych rodzinnych sprzeczkach – ‘oddaję honor, troszeczkę poszarpany’. (…) Na twardej, niewygodnej ławce w wagonie naszej pamięci zbiorowej, wagonie, który pędzi w przyszłość jeszcze szybciej niż trojka Gogola, miejsce obok honoru zająć mogą tylko rzetelność, tylko przyzwoitość, tylko prawdomówność. Polityka historyczna – czyli państwowe kłamstwo – niech zostanie na korytarzu.

– Adam Zagajewski napisał wspaniale to, o czym myślę. O tym, jaka musi być pamięć zbiorowa. Tak ważne są te cechy, których domaga się od pamięci zbiorowej: prawdomówność, rzetelność, przyzwoitość.

Książka ma być tłumaczona na ukraiński i dla Ukraińców – myślę – będzie ważna z dwóch powodów.

Po pierwsze nie są już sami ze swoimi pogromami, bo jednak polski we Lwowie był wcześniejszy niż ten w 1941 r.

Po drugie – póki ukraińskie oddziały były we Lwowie, Żydzi byli bezpieczni. W dzielnicy żydowskiej zdarzały się napady. Tak jak i w polskich dzielnicach. Prawdziwe nieszczęście dla Żydów zaczęło się, kiedy wojska ukraińskie opuściły miasto. Obrońcy Lwowa, żołnierze odsieczy – wszystkie stany polskiego Lwowa – poszli natychmiast „pohulać” z Żydami przez dwa pełne dni. Urządzili pogrom.


Pod koniec maja nakładem wydawnictwa Universitas ukazała się książka Grzegorza Gaudena „Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918”. 

Grzegorz Gauden, ‘Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918’


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


How the Israeli Left Lost It

How the Israeli Left Lost It

Edward Alexander


A BDS protest in front of Carnegie Hall. Photo: Liberate Art.

Review of The Crack-Up of the Israeli Left by Mordechai Nisan, Canada: Mantua Books.

“When It comes to defaming Jews, the Palestinians are pisherkes [pipsqueaks] next to Ha’aretz.” — Philip Roth, Operation Shylock

When the German Parliament, in spring of this year, declared, by a large majority, that the BDS movement is an antisemitic campaign in direct line of descent from the Nazi boycott of Jewish businesses and products, the most fierce and intemperate attack on the Germans (for pointing out the obvious) came from prominent figures in Israeli journalism and academia. Ha’aretz, long ago labelled by Steve Plaut (Israel’s Jonathan Swift) “the Arab paper written in Hebrew,” led the charge against the German parliamentarians for coming to the support of their country. They were joined by more than 60 deep thinkers who argued, in an online petition, that the “amalgamation” of calls for boycotts with antisemitism “is wrong, unacceptable and a threat to Germany’s democratic foundation.”

While some of the signatories — who included well-known professors from universities in Tel Aviv, Jerusalem, Haifa, and Beersheba — may dislike BDS a bit, “we all reject the fallacious claim that the BDS movement as such is anti-Semitic [sic], and we defend every person and every organization’s right to support it.”

recomended by: Leon Rozenbaum
Israelis of this sort are the primary subject of Mordechai Nisan’s new book, The Crack-Up of the Israeli Left,although he also excoriates numerous “foreign Jewish Leftists” and their non-Jewish allies. He pays particular attention to the dogmatism and dictatorialness of the anti-Zionist leftists in academia, cousins of the Philistines whose despicable antics today roil the campuses of Yale and NYU and Oberlin and scores of other deeply troubled places.

The domination of Israeli campuses by leftist faculty is coextensive with the history of the Zionist enterprise. Nisan suggests, for example, that the Revisionist sympathies of Prime Minister Benjamin Netanyahu’s father Benzion Netanyahu probably explain why the foremost historian of medieval Spain spent his academic career in Ithaca, NY (Cornell) rather than Jerusalem (Hebrew University). A less well-known example might explain the strenuous though unsuccessful opposition, during Brandeis University’s early years, to granting tenure to Marie Syrkin, a major figure in the Zionist movement as well as a distinguished poet and essayist. Among her colleagues were the non-Zionist Irving Howe and the anti-Zionist Herbert Marcuse.

Nisan knows that intellectuals in countries other than Israel have often tended to adopt the motto “the other country, right or wrong.” But they do not generally arise within 50 years of a country’s founding, and in no case have they cultivated their “alienation” in a country whose “right to exist” is considered an acceptable subject of discussion among otherwise respectable people and nations. Midge Decter put the matter shrewdly in May 1996: “A country only half a century old is not supposed to have a full fledged accomplished literary intelligentsia. … This is an extravagance only an old and stable country should be allowed to indulge in.” On May Day, 1936 the Labor Zionist leader Berl Katznelson angrily asked, “Is there another people on earth whose sons are so emotionally and mentally twisted that they consider everything their nation does despicable and hateful, while every murder, rape and robbery committed by their enemies fills their hearts with admiration and awe?” Nisan locates this perversion on the Israeli Left, and especially its professoriat.

The heart sinks, the mind reels to learn that the odious doctrines of “diversity” and multiculturalism (a euphemism for cultural deprivation) have spread from American universities to Israel, where the institution whose very name means “out of many, one” pursues its opposite: race-thinking. Nisan cites a notorious recent example, much beloved of feminist Israel-haters: “One of the most weird and morally staggering innovations at the Hebrew University, was a student’s sociological research on Israeli soldiers who, despite the alleged wicked occupation of the territories, refrain from raping Palestinian women. The researcher concluded that Jewish soldiers were racist and exclusivist in refusing the opportunity to exploit Arab women as sex plunder.” To this does race-thinking come.

The Crack-Up is an openly partisan book. Nisan dons no masks, and immediately reveals his sympathies in the book’s dedication. “Dedicated to the memory of all the Israeli victims of savage Palestinian terrorism, who were callously betrayed by treasonous and defeatist policies, and to all the many hundreds of Israelis slaughtered and maimed with the launching of the delusional Oslo peace process in 1993.”

Nisan describes, plausibly yet perhaps imprudently, his “own unpleasant encounters with a few Hebrew University professors, who were my ostensible colleagues … and demonstrated adversarial demeanors.” A friend of mine who taught at Mount Scopus’ Truman Institute for Peace once told me he was “the only Jew there”; and he later fled to Oxford, that much older home of “lost causes, forsaken beliefs, impossible loyalties.”

Nisan lays primary blame for the oppositional attitude of Jewish intellectuals upon what the great novelist Aharon Appelfeld called “antisemitism directed at oneself.” But Nisan lists baser motives as well: “It is good business to be a leftist. You get funded from foreign antisemites, you get to travel around the world, speak on distinguished panels, enjoy extensive media coverage, and receive praise from a variety of prominent people and noteworthy organizations. Fame, though short-lived, is an attractive commodity, though tarnished by infamy forever.”


Edward Alexander is the author of numerous books, among them Irving Howe: Socialist, Critic, Jew and Jews Against Themselves.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Polish soccer team honors Holocaust victim who scored its 1st international goal

Polish soccer team honors Holocaust victim who scored its 1st international goal

CNAAN LIPHSHIZ


Ahead of Israeli-Polish match-up, Warsaw to honor Jozef Klotz, murdered in the city’s ghetto in 1941

Jozef Klotz, left, with a teammate in Krakow in the 1920s. (Courtesy of From the Depths)

JTA — Ahead of a match-up between Israel’s national soccer team and Poland’s, the Polish Football Association honored a Jewish player murdered in the Holocaust.
recommended by: Leon Rozenbaum

The two teams are to face each other Monday night in Warsaw in a qualifying match for the 2020 UEFA European Football Championship. Relations between the two countries have suffered following the eruption of a diplomatic crisis over a Polish law making it illegal to blame Poland for the Holocaust.

The Polish association’s president, Zbigniew Boniek, is scheduled to present a jersey bearing the name and number of Jozef Klotz to his Israeli nephew, Yoav Dekel. In 1922, during a match in Sweden, Klotz scored the first-ever goal for a Polish team in an international match. The current members of the Polish national team all signed the shirt, which will be presented during a ceremony in Warsaw, which is being organized by the From the Depths Holocaust commemoration group.

The ceremony is to be followed by the opening of an exhibition about Klotz and the other Polish Jewish players at the TSKZ Jewish cultural club in Warsaw.

Israel’s will play Latvia Friday night and Poland on Monday.

The match would bring into contact hundreds of soccer fans from Israel and Poland. The tension has recently widened to include restitution issues.

Klotz, who was unusually tall for his era of play, was one of Polish soccer’s earliest stars. He played for Jutrzenka Krakow and Maccabi Warszawa before being murdered by German Nazis in the Warsaw Ghetto in 1941.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


WALCZYŁ O POLSKĘ NIEPODLEGŁĄ – SŁUŻYŁ WYZWOLONE

WALCZYŁ O POLSKĘ NIEPODLEGŁĄ – SŁUŻYŁ WYZWOLONE

Anna Majchrowska


22 czerwca mija 84. rocznica śmierci Szymona Askenazego, historyka dziejów nowożytnych, profesora Uniwersytetu Lwowskiego i Warszawskiego.
Szymon Askenazy / Public domain, Wikipedia

Szymon Askenazy urodził się w 1865 roku w Zawichoście jako syn Wolfa i Reginy z domu Hertzberger. Pochodził z zamożnej rodziny żydowskiej. W 1887 roku ukończył prawo na Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim i historię na uniwersytecie w Getyndze, gdzie w 1894 roku uzyskał stopień doktora nauk historycznych. Trzy lata później habilitował się na uniwersytecie lwowskim, następnie mianowano go profesorem nadzwyczajnym (1902), a potem profesorem zwyczajnym (1906). Kierował Katedrą Historii Nowożytnej Polski, której formalnie nie otrzymał ze względu na swe żydowskie pochodzenie, a następnie Katedrą Historii Polski.

Jego wykłady cieszyły się dużą popularnością. Szybko zaczęły przyciągać tłumy słuchaczy, wśród których obok studentów różnych wydziałów znaleźć można było wielu ludzi niezwiązanych z uniwersytetem: studentów Politechniki, dziennikarzy, mieszkańców Lwowa, a nawet młodych endeków. Jak wspominali uczniowie Askenazego, ich mistrz podczas wykładów improwizował, na bieżąco dochodził do nowych konkluzji i ocen. [1]

W 1907 r. został członkiem-korespondentem Akademii Umiejętności, a trzy lata później członkiem czynnym AU. W 1919 ukazała się jego głośna książka Gdańsk a Polska, która została przetłumaczona na język angielski, francuski i niemiecki.

W 1918 r. i w 1923 r. podejmował próby objęcia katedry na Uniwersytecie Warszawskim, jednak bezskutecznie — jego kandydaturę blokowali głównie Marceli Handelsman i Bronisław Dembiński. W 1920 r. w „Robotniku” ukazał się nawet apel poparcia dla Askenazego podpisany m.in. przez Stefana Żeromskiego, Zofię Nałkowską, Karola Szymanowskiego, Leopolda Staffa, Andrzeja Struga, Jarosława Iwaszkiewicza, Antoniego Słonimskiego, Wacława Sieroszewskiego. Mimo to wykładał gościnnie na UW w latach 1927–1935.

W 1920 r. objął urząd ministra pełnomocnego i delegata rządu polskiego przy Lidze Narodów. Działał tam na rzecz niepodległości Polski, biorąc udział w pracach Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Angażował się w działania na rzecz asymilacji Żydów. Atakowany przez Narodową Demokrację, ustąpił z zajmowanych stanowisk w lipcu 1923 roku.

W trakcie wieloletniej pracy dydaktycznej, skoncentrowanej przede wszystkim wokół problematyki politycznej, międzynarodowej i dyplomatycznej w XVIII i XIX-wiecznej Polsce, skupił wokół siebie wielu uczniów. W pierwszym etapie kariery naukowej interesował się sprawą kształcenia historyków żydowskich z Królestwa Polskiego (m.in. J. Szackiego), także jako członek zarządu Fundacji Hipolita Wawelberga dla Żydowskich Historyków na UJK we Lwowie. W „Kwartalniku Poświęconym Badaniu Przeszłości Żydów w Polsce” zamieścił przyczynek do ich dziejów w Księstwie Warszawskim (1912).

Jego najważniejsze publikacje to: Książę Józef Poniatowski 1763–1813 (1905), Rosja – Polska 1815–1830 (1907), Łukasiński (1908), Przymierze polsko-pruskie (1918), Napoleon a Polska (1919).

Askenazy był również zapalonym szachistą. Rozgrywał partie towarzyskie w warszawskich kawiarniach i cukierniach szachowych. W lwowskim okresie życia (1897–1914) nadal pasjonował się szachami, jesienią 1912 roku w kawiarni „Sans Souci” grywał z Józefem Piłsudskim.

Zmarł w 1935 roku w Warszawie. Pochowany jest na cmentarzu żydowskim przy ul. Okopowej w Warszawie. Na grobowcu umieszczono napis: „Walczył o Polskę niepodległą – służył wyzwolonej”.


Przypisy:

[1] https://klubjagiellonski.pl/2018/08/05/polak-zyd-historyk-sylwetka-szymona-askenazego/

Źródła:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Szymon_Askenazy#cite_note-9

https://www.jhi.pl/psj/Askenazy_(Aszkenazy)_Szymon

https://klubjagiellonski.pl/2018/08/05/polak-zyd-historyk-sylwetka-szymona-askenazego/


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

IS THE U.S. FUNDING OF LEBANESE ARMY STRENGTHENING HEZBOLLAH?

IS THE U.S. FUNDING OF LEBANESE ARMY STRENGTHENING HEZBOLLAH?

ILAN ZALAYAT


Today Hezbollah is not just a part of the government, but even its local opponents – headed by Prime Minister Saad Hariri – have accepted its legitimacy as an armed group and political component.

LEBANESE SOLDIERS taking part in a parade. . (photo credit: REUTERS)

The Trump administration is boosting its “maximum pressure” policy against Iran, but the US remains the main benefactor of the Lebanese Armed Forces, despite it having been penetrated and influenced by Hezbollah, the powerful and loyal proxy of Tehran in Lebanon. This paradoxical situation is based on a misconception, and as such it must be stopped.

During the first few months of 2019, the US imposed new sanctions targeting fund-raising sources of Hezbollah, listed by Washington as a terror group in 1997 and responsible for the killing of hundreds of Americans, as well as posing a severe military threat to Israel.

At the very same time, under the radar, shipments of American advanced military equipment have landed in Beirut, suggesting that the current administration is continuing the strategy of its two predecessors to strengthen the military forces of the Middle Eastern country: Since 2005, the US has provided the Lebanese army with aid valued at $2.3 billion – including tanks, light aircraft, and drones – thus becoming the source of about 80% of its equipment, in addition to training more than 30,000 Lebanese soldiers. While no one is deluded that the Lebanese army could confront and disarm Hezbollah, the military support is presumably supposed to turn the army into a strong governmental force that would pose a moderate counterweight to Hezbollah within the Lebanese arena. This is a very simple and logical rationale, but its only flaw is that it belongs in the past.

The hard truth is that Hezbollah and the Lebanese state are, in fact, no longer two different entities. The radical Shi’ite organization, which has both military and civilian branches, has turned to politics over the years, and has gradually become an intrinsic part of the Lebanese political system.

During the 2006 war between Israel and Hezbollah, the Lebanese government had disavowed the organization. Today, however, Hezbollah is not just a part of the government, but even its local opponents – headed by Prime Minister Saad Hariri – have accepted its legitimacy as both an armed group and political component.

In the elections held last year, the political bloc that is dominated by Hezbollah gained decisive power in the parliament and the cabinet, including in nominating the president (a position filled today by Hezbollah’s ally, Michel Aoun). Considering the vast identification and affection Hezbollah currently maintains in Lebanon, particularly among the Shi’ite sect – which encompasses between 30% to 40% of the population, many of whom are employed by, study at or receive social services from Hezbollah’s civil affiliations – the expectation that the local armed forces would remain impartial was somewhat naive.

This illustrates how the lessons from five years ago, when the US-equipped Iraqi army collapsed in the face of ISIS, have yet to be learned, proving that the backing of states’ governmental forces must be carried out in tandem with taking account of the particular social context.

Indeed, Hezbollah has been significantly increasing its sway over the Lebanese army: Last year, Israeli intelligence reports pointed out operational and intelligence collaboration between the army and Hezbollah, such as joint patrols in which Hezbollah members wore army uniforms.

Further, the organization has been able to infiltrate its agents into the ranks of the army as soldiers and officers. For instance, a unit commander in the Israeli border area with a high rank was exposed as a Hezbollah insider. In military parades in 2016, Hezbollah itself showed off US-made armored personnel carriers, presumably taken from the Lebanese military. In general, the army is proving time after time its incompetence – or unwillingness – to prevent Hezbollah’s increasing buildup, which largely consists of Iranian weapons systems smuggled into the country, either under the nose of the army or in its tacit consent.

Although the decision-makers in Washington seem to be aware of these realities, in advocating the armament of the Lebanese military, American officials have stressed that this aid is crucial to prevent external menaces to Lebanon – such as another destructive war between Hezbollah and Israel, or spillover of the war in Syria into Lebanon.

Yet, these arguments still do not hold true. Regarding the tensions with Israel, the Lebanese military is clearly not fulfilling the mission assigned to it in the UN resolution following the 2006 war: to enforce the prohibition on Hezbollah from being in the southern region adjacent to Israel. In December, it was revealed that Hezbollah had dug military tunnels right under the Israeli border.

Sources within the UN peacekeeping force even accused the Lebanese army last year of helping Hezbollah to violate the resolution, by preventing the UN inspectors from reaching the border villages in which the organization hides its weapons. As for the threats looming from Syria, the US-backed Lebanese army was not successful in undertaking the low-scale military challenge of defending northeastern Lebanon, which was faced in the recent years with jihadi infiltration from Syria. Instead, Hezbollah – yes, Hezbollah – was called in to accomplish this national duty.

The temptation to bolster the Lebanese forces to enhance Lebanon’s sovereignty is understandable, but given the discernible clout of Hezbollah over the Lebanese army, the insistence to continue to distinguish between the two is not merely a fruitless investment, but pure malpractice that endangers the security of both Lebanon and Israel.

Halting the military aid to Lebanon could be a last-ditch wake-up call to the local opposition against Hezbollah – and everyone concerned with the country’s sovereignty – clarifying that they must strive to push Hezbollah out of power. Under the current circumstances, the American armament of the Lebanese army is an own goal for the US.


The writer is a Middle East and security analyst.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com