Archive | 2021/04/09

Lękliwe cenzurowanie Dantego i wyznania Adama Michnika


Lękliwe cenzurowanie Dantego i wyznania Adama Michnika

Andrzej Koraszewski


Portret Dantego pędzla Botticellego (Wikipedia)

Podczas święta Wielkiejnocy próbowałem wyłuskać Mahometa z piekła. Za jakie grzechy miałby Prorok siedzieć w chrześcijańskim piekle razem z jakimś papieżem? Ostatecznie to piekło jest chrześcijańskie, to chrześcijański startup, muzułmanie mają własne, nazywa się Jahannam i wygląda na plagiat, ale kto to może wiedzieć? Do chrześcijańskiego piekła Mahometa wpakował Dante, znalazł się tam w VIII kręgu wraz z papieżem Mikołajem III. Z jakiej racji? Kto poecie pozwolił? Czy zdawał sobie sprawę z tego, co robi? Czy wiedział, że może narazić potomnych na poważne przykrości? Nic dziwnego, że współczesna tłumaczka, przygotowując do druku nową edycję jego dzieła, odrobinę zmieniła tekst, odpuszczając sobie i nam imię Proroka.

Jak wyjaśniła później, chciała uczynić tę komedię, boską komedię, bardziej zjadliwą dla szerszej, a szczególnie młodszej  publiczności. „Wiedzieliśmy – powiedziała – że gdybyśmy pozostawili ten fragment, tak jak był on napisany, niepotrzebnie urazilibyśmy bardzo wielu czytelników”.

To niesłychanie optymistyczna wiadomość, że w Holandii wydawca może liczyć na masowe zainteresowanie nowym tłumaczeniem Boskiej komedii. Niektórzy podejrzewają, że ta obawa przed urażeniem uczuć tak wielu czytelników może być związana z lękiem przed tymi, którzy nie muszą niczego czytać, żeby zabić. Ostatecznie tak niedawno francuski nauczyciel stracił głowę, a i Holandia nadal pamięta socjologa i polityka Pima Foruyna, którego zamordowano w 2002 roku, reżysera Theo Van Gogha, zamordowanego w 2004 roku i kilka innych osób, które straciły życie, bo uraziły religijne uczucia. Lęk można zrozumieć, ale zasłanianie go szlachetną wrażliwością wobec uczuć jest nie tylko odrażające, ale i groźne.

Dante uczucia religijne obrażał  świadomie i z premedytacją, zdając sobie sprawę z faktu, że naraża się nie tylko na piekło po śmierci, ale przede wszystkim na całkiem doczesne niebezpieczeństwa ze strony strażników uczuć religijnych.

Nie uświadamiam sobie, żeby jakiś pisarz z muzułmańskiego świata umieścił Proroka w muzułmańskim piekle. Owszem Salman Rushdi napisał powieść Szatańskie wersety, której tytuł związany jest z faktem, iż według dobrze poinformowanych źródeł, niektóre wersety Koranu zostały podyktowane Prorokowi przez Szatana. Powieść uraziła uczucia religijne i w lutym 1989 roku, wielki ajatollah Ruhollah Chomeini ogłosił fatwę wzywającą do zabicia pisarza, obiecując przyszłemu mordercy raj po śmierci i sowitą nagrodę finansową na ziemi.

Ajatollah pisał:

Informuję dumnych muzułmanów na świecie, że autor książki Szatańskie wersety – która jest przeciwko islamowi, Prorokowi i Koranowi – jak i wszyscy, którzy są uwikłani w jej publikowanie i są świadomi jej zawartości, niniejszym są skazani na śmierć.

Pisarz dzięki policyjnej ochronie przeżył, zamordowano jednak dwóch tłumaczy jego książki. Fatwa obowiązuje do dziś, zaś obiecywana nagroda finansowa dla mordercy znacząco wzrosła.

Wtedy uczucia religijne uraziła powieść przypominająca o kuchni, w której pichcono święty Koran, potem było jeszcze wiele innych powodów, wśród których szczególnie głośne było opublikowanie karykatur Proroka, które nie dość, że były karykaturami, to sugerowały, iż jego wyznawcy są tak uduchowieni, że nadzwyczaj często sięgają po nóż, bombę czy karabin.

A jednak wielu autorów z muzułmańskiego świata idzie raczej śladami Dantego, niż śladami tych, którzy nie tylko ze strachu ustępują wobec terroru (co daje się jakoś zrozumieć), ale na domiar złego ukrywają swój strach za ględzeniem o własnej wrażliwości i tolerancji, która w rzeczywistości jest wyłącznie tolerancją dla terroru i barbarzyństwa.

Wafa Sultan jest Arabką. Studiowała medycynę w Syrii, nostryfikowała swój dyplom w Stanach Zjednoczonych i tam zrobiła specjalizację z psychiatrii. Jest ateistką, pisuje również do prasy arabskiej. Jej książka A God Who Hates to historia wychodzenia z pułapki, jaką jest rodzima kultura i rodzima religia. Rodzimy się napiętnowani przez religię i kulturę, która determinuje nasz los i naszą wizję świata. Człowiek stworzył boga — pisze Wafa Sultan — ale ten obraz boga wpływa na psychikę człowieka. Nie pytajcie, co było pierwsze; ważne jest to, że w efekcie mamy zdeformowaną kurę, która znosi zgniłe jaja.

Dzięki wspólnemu znajomemu mamy tę książkę z odręczną dedykacją autorki. Dedykacja dość stereotypowa, bo co można napisać obcym ludziom – „With love and hope”. Lektura książki zmienia te słowa w motto. Jest to bowiem książka nie tylko o koszmarnej pułapce tradycji, ale i książka o miłości i współczuciu opartym na wszechstronnej wiedzy, traktuje również o nadziei, że może kiedyś coś się zmieni.

Kiedyś, podczas wywiadu dla arabskiej telewizji Wafa Sultan stanęła w obliczu pytania, czy chrześcijaństwo jest lepsze od islamu, próbowała się wykręcić, ale prowadzący wywiad nie dawał za wygraną. Mówiła, że islam jest źródłem wszelkiego zła dla mieszkańców krajów muzułmańskich, w końcu jednak zmuszona do odpowiedzi zrobiła krótkie porównanie postaci Jezusa i Mahometa. Ten pierwszy, nauczyciel, przemawiający przeciw gwałtom, ten drugi wojownik, który jednej nocy obciął głowy ośmiuset jeńcom i wziął do swojego namiotu kobietę, której męża, ojca i brata chwilę wcześniej zabił.

Wafa Sultan szybko porzuciła Jezusa i trzymała się dalej już tylko Mahometa, który poślubił sześcioletnią dziewczynkę, ale łaskawie zgwałcił ją, dopiero kiedy miała lat dziewięć, który nieustannie nawoływał do mordowania w imię Allaha, sam był wodzem i zajmował się mordowaniem i grabieżą. Życiorys muzułmańskiego proroka, który jest wzorem dla każdego muzułmanina, to życiorys przestępcy, który powinien być w cywilizowanym społeczeństwie natychmiast aresztowany i na podstawie istniejących dowody skazany na dożywocie bez prawa wcześniejszego zwolnienia. Życiorys masowego mordercy, kryminalisty, bigamisty i rabusia.

Książka innej autorki z muzułmańskiego świata, Egipcjanki, Nonie Darwish Cruel and usual Punishment. The global implication of Islamic law jest przerażającą denuncjacją islamu. Jest to analiza szariatu jako prawa religijno-państwowego, które praktycznie rzecz biorąc przekreśla działanie prawa stanowionego i oddaje mieszkańców państw muzułmańskich w ręce kleru.

Szariat odwołuje się do dowolnie interpretowanego Koranu i innych pism religijnych, odrzuca prawo stanowione, kiedy jest ono niezgodne z „prawem bożym”, posługuje się samosądem i nieustannie wzywa do samosądów. Każdy duchowny może wydawać fatwy wzywające do zabicia każdego, kto zdaniem tego duchownego powinien być zabity. Prawo państwowe nie ściga i miałoby ogromny problem ze ściganiem duchownych otwarcie nakazujących zabicie konkretnej osoby, czy zabijanie przedstawicieli grup religijnych lub etnicznych.

W efekcie szariat oznacza rządy ulicy, religijnych bojówek, organizacji manipulujących tłumami, wobec których rządy są mniej lub bardziej bezsilne, lub stają się ich reprezentantami. Konstytucje i sądy państwowe stają się tylko dekoracją, a różne sekty muzułmańskie walczą ze sobą o to, kto będzie miał największy wpływ na armię i siły bezpieczeństwa.

Narzędziem konkurujących ze sobą sekt są symbole religijne i religijna histeria. Każdy apostata powinien być zabity, a apostatą jest każdy, kto krytykuje lub narusza jakiekolwiek słowo w Koranie czy w hadisach. Mieszkańcy krajów muzułmańskich żyją w nieustannym terrorze, bo zarzut krytykowania czy naruszania pism religijnych nie wymaga sprawdzania ani weryfikacji, może go wysunąć każdy duchowny, a nawet szeregowy wierny.

Nakazywany przez szariat samosąd rozpoczyna się w rodzinie, od wszechwładzy męża nad żoną (żonami) i dziećmi, od formalnego prawa do stosowania przemocy w domu. Szariat, który jeszcze tak niedawno sankcjonował prawo zabicia własnego dziecka, tylko pozornie przystał na ochronę ludzkiego życia i do dziś ściganie tzw. zabójstw honorowych jest praktycznie rzecz biorąc fikcją.

Duchowni, wydający fatwy nakazujące zamordowanie dziennikarza, intelektualisty, czy podżegający do mordowania mniejszości religijnych lub muzułmanów innej niż oni sami denominacji, z reguły nie są ścigani przez prawo. Prawo reaguje, dopiero kiedy zagrożeni czują się sami politycy.

Tych książek autorów z muzułmańskiego świata mamy dosłownie setki i doskonale pokazują mechanizm religijnego terroru oraz powody, dla których holenderski wydawca decyduje się na ocenzurowanie poety, który pisał w czasach, gdy chrześcijaństwo zachowywało się jak dzisiejszy islam, a muzułmanie żyjący w chrześcijańskim świecie często stawali przed wolnym wyborem między okrutną śmiercią a przyjęciem chrześcijańskiej wiary. Sam Dante umarł na wygnaniu, bo w jego rodzinnym mieście groziło mu spalenie na stosie nie tyle za herezję, ile za politykę (co w jego przypadku oznaczało namawianie do osłabienia związków Florencji z Watykanem i głębokie przekonanie, że właściwym miejscem dla urzędującego papieża jest piekło).

Mahomet pojawia się w Boskiej komedii jako postać marginalna:

Z dziurawej kadzi mniej wina wyciecze,
Ile krwi ciekło z rozciętego ducha,
Od samej brody aż poniżej brzucha;
Z kolan drgające zwisały jelita;
Widziałem serce, część wnętrza okryta
Raziła oczy czerwonością nagą.
Podczas gdym jego oglądał z uwagą,
Spojrzał, rękoma pierś rozdarł i rzecze
«Patrz, ja, Mahomed, jak siebie kaleczę!
Przede mną Ali cały we łzach kroczy,
Twarz mu po czaszkę jedną raną broczy;
Szatan tu stoi i z naszej gromady
Każdego bierze na ostrze swej szpady;
Gdy kończym obrót swej bolesnej drogi,
Tu, choć najszersza zamyka się rana
W chwili, gdy stajem przed mieczem szatana.
Lecz ty, kto jesteś, co stoisz bez trwogi?
Może niedługo skoczysz z tej wyżyny,
Gdzie ciebie strącą twoje własne winy?»
— «On nieumarły, nie lżyj go bezkarnie!
On nie na męki wstąpił w wasze progi,
Lecz aby wszystkie tu poznał męczarnie:
Zmarły żywego, po nowej mu drodze,
Przez całe piekło z wyższej woli wodzę».
Mistrz rzekł i dodał: «Prawdzie nie skłamałem».
A na dnie jamy wszyscy potępieńce
Stanęli, patrzą na mnie gronem całem,
Zapominając z podziwu o męce.
— «Jak ujrzysz słońce, powiedz Dulcynowi
Jeśli tu prędko zstąpić nieochoczy,
Niech skupi żywność, śniegiem się otoczy;
Bo jak ci mówię, bez śniegu i głodu,
Nowarczyk w górach niełatwo go złowi».
Tak z podniesioną stopą do pochodu,
Duch Mahometa mówił, potem nogę
Na dłuż prostując poszedł w swoją drogę.

tłum. Julian Korsak

Nic strasznego, a przecież lęk serce ściska jak też to odbiorą młodzi czytelnicy i czy aby nie poczują się urażeni. Trzeba to usunąć, wymazać, okazać życzliwość religii, która przecież sama w sobie nie może być zła.

Wywiad Dominiki Wielowieyskiej z Adamem Michnikiem nosi tytuł „Wierzę w tajemnicę. Ja nie umiałbym powiedzieć, że jestem ateistą”. Wytłuszczone zdanie pod tym tytułem głosi: „Odrzucam myślenie, w którym nie ma miejsca na życzliwość dla Kościoła katolickiego”. Właściwie mogę w tym momencie przestać czytać. Jestem ateistą, bo nie znajduję żadnych powodów do wiary w istnienie istot nadprzyrodzonych, mogę zrozumieć przywiązanie do religii, mam wielu wspaniałych wierzących przyjaciół, wielu wierzących zaliczam do moich wzorów osobowych, ale nie ze względu na ich wiarę, a ich charakter i zachowania niemające nic wspólnego z wiarą (chociaż mogą twierdzić, że do tych zachowań motywowała ich religia). Kościół katolicki uważam za instytucję, która na żadną życzliwość nie zasługuje.

Czytałem dalej już troszkę na siłę, przyglądając się tej nieboskiej komedii. Na pierwsze, długaśne pytanie dziennikarki, kończące się zdaniem „Kościół żądał więcej i więcej, a elity polityczne na wszystko się zgadzały”. Michnik odpowiada:

Jako pierwszy po naszej stronie, nazwijmy ją środowiskiem laickim, zwracałem uwagę, że w walce z dyktaturą komunistyczną i w obliczu gwałcenia godności i praw człowieka siłą rzeczy Kościół jest naszym sojusznikiem, ale sojusznikiem, którego nie znamy.

Krótko mówiąc, autor tych słów przyznaje, że nigdy nie rozumiał, że Kościół katolicki jest instytucją hierarchiczną, zorganizowaną jak partia komunistyczna, nigdy nie zrozumiał, że jest instytucją totalitarną, która nie tylko opierała się demokracji i prawom człowieka w przeszłości, ale pozostaje w opozycji do demokracji, nawet kiedy jest zmuszona do udawania, że ją respektuje. Dał się oszukać i – co gorsza – nadal jest z tego dumny. Nadal nie jest świadomy tego, że otwarci katolicy zostali potraktowani przez polską hierarchię i Watykan instrumentalnie, że wykorzystano naiwność nie tylko wspaniałych wierzących takich jak Tadeusz Mazowiecki, ale naiwność i głupotę ludzi, którzy mieli budować instytucje zabezpieczające przed porwaniem demokracji przez siły antydemokratyczne. Krótko mówiąc, Adam Michnik jest nadal dumny z tego, że otwierał bramy piekła i że niczego się nie nauczył.

Kiedy w Polsce Bolesław Chrobry wyrąbywał toporem drogę chrześcijaństwu, w Aleppo żył poeta, który wyśmiewał michnikowe tajemnice i otwarcie przyznawał się do ateizmu, poprawnie definiując istotę instytucji religijnych.

W czasach renesansu heretycy tylnymi drzwiami wprowadzali do chrześcijaństwa filozofię grecką i rzymską, mając nadzieję na jakieś chrześcijaństwo z ludzką twarzą.

Dziś żyjemy w czasach drugiej kontrreformacji, powrotu tępego religijnego fundamentalizmu, naporu instytucji religijnych na scenę polityczną, ucieczki od nauki i wartości oświeceniowych i strachu przed religijnym terrorem. Pochodzący z Pakistanu Ibn Warraq jest ateistą, ale jest przekonany, że ratunek może przyjść ze strony wierzących humanistów, nadających ludzką twarz życiu religijnemu i świadomych tego, że ich religia pozostanie nieludzka, jak długo życie polityczne nie zostanie zsekularyzowane, a religijność powiązana z tolerancją, empatią i otwartością na naukę (a tym samym na bardziej metaforyczne odczytywanie pism świętych). W jego książkach nie znajdujemy ani śladu życzliwości dla instytucji religijnych, ani tych w świecie islamu, ani tych w świecie chrześcijańskim, ani w żadnym innym. Nie ma wątpliwości, że jego opcją jest pozostawienie Mahometa w piekle, a pewnie i tam posłałby również wielu filozofów bredzących jak Piekarski na mękach o życzliwości dla totalitarnych instytucji.


Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny

Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The End of PLO Political Hegemony in the West Bank

The End of PLO Political Hegemony in the West Bank

Pinhas Inbari / JNS.org


A Palestinian man walks past a closed school, amid the coronavirus disease (COVID-19) outbreak, in Ramallah in the West Bank February 27, 2021. Photo: REUTERS/Mohamad Torokman

When Palestinian elections were first discussed, the spotlight immediately turned to the struggle between Fatah and Hamas, and the fear that under cover of the elections, Hamas would infiltrate the West Bank. But it soon became clear that the story was not Fatah against Hamas, but Fatah against Fatah.

What is at the root of the Fatah problem? Actually, there are two competing Fatahs.

The first consists of the PLO leadership of the “exile,” with its old roots in today’s Israel, for whom the formative event was the 1948 Nakba. What matters to them is the “right of return” to pre-1967 Israel. Most of them moved to the Palestinian territories after Israel’s withdrawals in the wake of the 1994 Oslo Accords, where they established the Muqata, Arafat’s administrative center in Ramallah. Their primary audiences were the residents of refugee camps in Arab countries, largely in Lebanon.

The second is made up of the Palestinians in the West Bank, who have little or no attachment to the Nakba; what they want is the stabilization of their lives in the West Bank. Until the appearance of the “Tunisian leaders” of the PLO, the Nakba issue was hardly mentioned by Palestinian residents in the West Bank. The Nakba gained momentum when the PLO entered the territories, and the famous statues of “keys to the homes they abandoned” began to show up everywhere. This is the ethos of the Tunisians and the bureaucrats in Ramallah, where the PLO veterans landed, not the residents of Nablus, Bethlehem, and Hebron.

A year ago, I visited Jenin and met with members of the Tanzim grassroots offshoot of Fatah. I was surprised to hear that they wanted one state with Israel, and had stopped believing in the Palestinian state they had fought for all their lives. The reason: They do not believe the “Tunisians” because they are “foreigners,” and the people of Jenin prefer to live with Israel rather than “Ramallah.”

The desire for one state is an opinion heard in broad circles in the West Bank. Palestinian writer Hamada Jaber reported that “according to the Palestinian Center for Policy and Survey Research, Palestinian support for the two-state solution has declined from 55% in 2011 to 39% in 2020 despite the support it has from all Palestinian parties and movements.”

Jaber, who identifies with the Palestinian left, continued, “The depth of the Hamas crisis can be evidenced by its approval of the Fatah movement’s project based on the solution of a Palestinian state on the 1967 borders, at a time when many leaders of the Fatah movement themselves believe that this solution has become impossible and long dead.”

In the past, the idea of one democratic state with the Jews was a ploy to erase Israel via a sophisticated formula, but today, as far as I can understand from conversations on the ground, Israel is a role model in the face of the disappointment from the collapsing Arab countries. We see this phenomenon in eastern Jerusalem, and another aspect of it is the sentiment among Israeli Arabs: “We don’t want to destroy Israel, but to benefit from it.”

Palestinian elite vs. the ‘Tunisians’

A fresh example of the differences between “Tunisians” and locals can be found in an interview given recently by former Palestinian Authority (PA) Prime Minister Salam Fayyad to the daily “al-Quds.” He spoke at length about the needs of the Palestinians in the territories but did not mention a word — or half a word — about the “right of return,” the “struggle,” etc. — slogans propagated by the Tunisians.

The appearance of Fayyad on the political scene is significant. He announced his candidacy as part of an independent list, not in a Fatah context. In fact, even when he was prime minister, he was not a Fatah member. His attempts to get into Fatah failed because the Tunisians accepted into service only locals who bought into the Fatah agenda. They saw Fayyad as an outsider pressed by the donor countries, who did not want to endorse the PLO agenda. Eventually, the Tunisians dumped him.

The phenomenon of an independent list outside of Fatah has more significance: it is the beginning of the end of the PLO’s hegemony in political life in the West Bank. A shocking incident occurred on March 11: Fatah expelled Arafat’s nephew, Dr. Nasser al-Qudwa, the head of the Yasser Arafat Foundation in Ramallah, over his attempt to organize an independent list for the Palestinian elections in May. The candidates on his list include prominent figures from among the Palestinian society — but not from the PLO.

While Fayyad has always been an independent individual, an independent list headed by al-Qudwa points to the end of the PLO’s supreme stature.

I recently received a Fatah document detailing the criteria for candidates to participate in the elections. What caught my eye was the quota set for “locals” — at least a third, with the remaining two-thirds being “representatives of the history of the national struggle,” i.e., Tunisians.

Of course, the leading challengers to PA leader Mahmoud Abbas represent the internal Tanzim — Marwan Barghouti and Mohammed Dahlan.

Jibril Rajoub, another example of the local population (who in the meantime has been enlisted in Qatar’s interests), recently said that the criterion for the post-Abbas leadership is to have spent time in an Israeli prison. In other words, whoever replaces Abbas can only come from the ranks of the local Tanzim — which means the end of Tunisians’ rule.

Whether there is an election in May or not, the demon is out of the bottle, and the fight will not be between Hamas and Fatah but within Fatah itself.


Pinhas Inbari is a veteran Arab affairs correspondent who formerly reported for Israel Radio and “Al Hamishmar” newspaper. He currently serves as an analyst for the Jerusalem Center for Public Affairs.


This article was originally published by the Jerusalem Center for Public Affairs.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News From Israel- Apr. 08, 2021

News From Israel- Apr. 08, 2021

ILTV Israel News


As Israel commemorates 6 million lives lost in the #Holocaust​, the UAE and Bahrain mark the day as well, for the first time since the #AbrahamAccords​.

The U.S. is back in touch with the #Palestinians​, with a new funding package, but what about a phone call?

Olim demand their families be allowed in the country, and now they just might be.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com