Szymon Ratajzer/Symcha Rotem z lewej (ARCHIWUM PRYWATNE)
Kanał na aryjską stronę, czyli zwycięstwo Kazika Ratajzera
Paweł Smoleński
Kazik Ratajzer, wówczas 17-letni żołnierz Żydowskiej Organizacji Bojowej, wyprowadził z getta około 40 towarzyszy broni z ŻOB. Marek Edelman powie potem, że przez te kilka majowych dni 1943 r. Kazik Ratajzer zrobił więcej, niż znakomita większość ludzi dokona przez całe życie.
.
Marek Edelman poprosił: „Kazik, pójdziesz?”. Był dowódcą, ale wtedy nie wydawało się rozkazów, nawet 17-letnim łepkom. Pytanie padło pod wieczór 30 kwietnia 1943 r., jedenastego dnia powstania w getcie.
Po aryjskiej stronie miał czekać Antek Cukierman, jeden z przywódców ŻOB – wygląd polskiego szlachcica, dlatego po stronie aryjskiej, akcent i słownictwo jak ze sztetla – z planem ewakuacji.
Kazik Ratajzer razem z Zygmuntem Frydrychem znajdują tunel pod Bonifraterską. Może przed powstaniem służył do szmuglowania żywności, a może wykopali go żołnierze Żydowskiego Związku Wojskowego. Nie wiedzą, dokąd prowadzi. Nie wiedzą, co zastaną za murem getta i co zorganizował Cukierman. W gruncie rzeczy nie wiedzą, gdzie mają iść i o co prosić. Bez dokumentów, bez jedzenia, głodni, wymordowani.
O świcie spotkają dozorcę na polskim podwórku. Kazik powie, że są szmuglerami, że powstanie zaskoczyło ich po żydowskiej stronie. Dozorca pokaże im kąt podwórka, gdzie leżą ciała zabitych Żydów. Trudno o gorszą wróżbę.
Nocą z 30 kwietnia na 1 maja Kazik Ratajzer przekroczył granicę getta, by znaleźć sposób ucieczki dla ostatnich walczących powstańców. Nie miało prawa się udać.
Zawadiaka z Czerniakowa
To było jedyne zwycięstwo w powstaniu w getcie warszawskim. Przynajmniej tak mówił Marek Edelman, jeden z komendantów ŻOB, w getcie do ostatnich chwil walk. To bardzo surowa ocena, gdyż jak się zdaje, samo powstanie było już zwycięstwem.
Jeśli jednak zgodzimy się z opinią Edelmana, wiedzmy, że autorem triumfu był Kazik Ratajzer (w Izraelu nazywał się Simcha Rotem i mieszkał w Jerozolimie), chłopak z warszawskiego Czerniakowa (chciałoby się powiedzieć, że wówczas raczej chłopaczek, ale czy wolno mówić tak o bohaterze?).
Naprawdę ma na imię Szymon. Kazik to pseudonim z konspiracji. Przed wojną ulicznik i łobuziak, mimo że z dobrej, bogobojnej rodziny. Ojciec był chasydem, matka – jasnowłosa, niebieskooka, władająca polszczyzną wolną od żydowskiej składni i akcentu. Mieli sklep chemiczny z mydłem i spirytusem przemysłowym w kamienicy na Podchorążych.
Zawadiaka, warszawska gwara, nosi się jak małoletni apasz ze stołecznego przedmieścia. A nade wszystko ma tak zwany „dobry aryjski wygląd” – w okupacyjnej Warszawie dla Żyda największy kapitał. No i urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, bo w misji, której się podjął, szczęście było tak samo potrzebne jak tupet, brawura, odwaga.
Kazik Ratajzer podczas okupacji
Kazik Ratajzer, wówczas 17-letni żołnierz Żydowskiej Organizacji Bojowej, wyprowadził z getta około 40 towarzyszy broni z ŻOB. Nie zapamiętał nazwisk wszystkich. Był 10 maja 1943 r., właz do kanałów na ulicy Prostej, gdzie dzisiaj stoi pomnik, a wówczas, nieco ponad sto metrów dalej, był niemiecki posterunek. Powstanie trwało już trzy tygodnie, od poranka 19 kwietnia. Niemcy zdążyli zmienić dzielnicę żydowską w morze gruzów, płomieni i cmentarz kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy uchronili się przed wcześniejszymi wywózkami do komór Treblinki.
Bić się i uciec
Marek Edelman nazwał też powstanie w getcie warszawskim najbardziej polskim ze wszystkich polskich powstań. Gdyby powstańcy nie czytali Mickiewicza i Słowackiego, pewnie by tego nie zrobili. Bo – mówił Edelman – polscy Żydzi odegrali wielką rolę w walkach wolnościowych o Polskę. To było pierwsze polskie powstanie podczas II wojny.
Bez szans na cokolwiek, nie mówiąc o zwycięstwie. Bez broni – bojownicy ŻOB mieli kilkadziesiąt pistoletów i granatów dostarczonych przez polskie podziemie, trochę własnej broni, butelki z benzyną, karabin maszynowy kupiony na czarnym rynku, a do niego 25 naboi. Garść młodych ludzi, a między nimi nikogo, kto mógłby wykazać się jakimkolwiek poważnym wojskowym przygotowaniem, postanowiła walczyć. Po prostu.
Mówiono potem, że walczyli o honor. Jaki honor? Co uwłacza zagazowanej ofierze Treblinki, że musi ten honor odzyskać?
O godność? Godności pozbawili się ci, którzy organizowali Zagładę, uczestniczyli i pomagali w niej.
Ci młodzi ludzie chcieli zabijać Niemców. Czasami im się udawało. No i – jak mówi Kazik – nie chcieli dusić się w komorach gazowych. Każdy inny los był po prostu lepszy. Nie wiem, jak Kazik Ratajzer mógł to zmierzyć, ale wiem, że mógł.
Walczyli więc, bo walczyli. Wystarczy. Wiele lat po wojnie Kazik spierał się z Edelmanem, czy komendanci ŻOB – Mordechaj Anielewicz, którego Kazik poznał jeszcze przed wojną, i właśnie Edelman – wyznaczyli powstaniu jakiś inny cel poza walką. Edelman mówił, że była to nadzieja, gdyż bez nadziei nie można się bić. Kazik nie zgadzał się, bo jego zdaniem nie pokazano bojowcom dróg odwrotu.
Przecież na zdrowy rozum nie było wówczas ani nadziei, ani szlaków ucieczki na aryjską stronę. Kazik – może dlatego, że młodziak – miał w głowie jedno i drugie.
W getcie i po aryjskiej stronie
Wrzesień 1939 r. Ratajzer (używał jeszcze nadanego przy urodzeniu imienia Szymek) spędził na oszczędzanym przez bombardowania Czerniakowie. Do czasu. Tuż po święcie Jom Kipur, gdy obowiązują post i pokuta za grzechy, na dom Kazika spadają dwie półtonowe bomby. Giną dziadkowie, wujek, kuzynka i młodszy brat Izrael. Kazik sam wygrzebuje się spod gruzów, cały w pyle, zapłakany i ubabrany krwią – nie pozna go najbliższa rodzina. Kiedy wreszcie trafi do szpitala, będzie zbyt późno, by wyciągnąć mu wszystkie odłamki. Ma 14 lat.
Do getta zagnają go dopiero w 1942 r. z gospodarstwa rolnego na Czerniakowie. Zamieszkają oni w piwnicznej klitce przy Miłej (albo Świętojerskiej, kto to zapamięta?); nędzne to, ale inni mają gorzej.
Zresztą to bodaj najgorszy rok wojny. Hitler oblega Stalingrad, jego wojska zdobywają wielkie połacie Afryki Północnej i wtargnęły do Egiptu. Paryż jest roztańczoną metropolią, gdzie niemieccy żołnierze mogą się świetnie zabawić. Tysiące mieszkańców getta wysłano już do Treblinki.
Kazik często wychodzi na aryjską stronę. Boi się, ale z głodu można poważyć się na każde ryzyko.
Bo choć obrazy z getta plączą się w jego wspomnieniach – pamięta głód ponad ludzką wyobraźnię, spuchnięte trupy leżące na ulicach, ludzi oszalałych, bo nie jedli od wielu dni, do tego terror, codzienne strzelaniny. No i niewiarygodny smród.
Jedzenie trzeba wyżebrać lub wymienić na coś, co zostało sprzed wojny, np. koszulę. Trzeba uważać przy przechodzeniu za mur, a po aryjskiej stronie – mieć oczy wokół głowy, wypatrywać szmalcowników wystających w miejscach, gdzie można spodziewać się Żydów.
Kazika ratuje blond czupryna i warszawska gwara, a czasem zwyczajna przyzwoitość. Już działał w konspiracji, gdy zagadał do pewnego granatowego policjanta; nie ma pojęcia, dlaczego uznał, że od niego uzyska pomoc.
Koledzy mówili potem: – Zwariowałeś, wygubisz wszystkich.
Ale Ratajzer się nie pomylił. Miał szczęście, choć wokół trwało piekło. Przydało mu się, gdy wybuchło powstanie. Później zresztą też.
Łatwo łapie kontakt z żydowską konspiracją – jeszcze przed wojną poznał młodych, bardzo lewicujących syjonistów marzących o państwie w Palestynie. Był między nimi Mordka Anielewicz, starszy o kilka lat, ale wówczas wydawał się dorosłym mężczyzną. Do syjonistów rychło dołączyli socjaliści z Bundu. Tylko narodowa prawica trzymała się na uboczu, wolała stworzyć własną organizację, Żydowski Związek Wojskowy. Wszyscy zginęli, ostatni poza murami getta wydani przez szmalcowników.
Mordechaj Anielewicz Fot. Yadwashem.org
– Stał się cud możliwy raz na tysiąc lat – opowiadał po latach. – Ludzie różni od siebie jak dzień i noc stanęli w jednym szeregu. Może dlatego, że wszyscy byli bardzo młodzi. A może było im wszystko jedno, z kim trzymają, bo wiedzieli, przeciwko komu walczyć. Zresztą jakie to ma znaczenie?
Przed nami życie do rana
18 stycznia 1943 r. ŻOB po raz pierwszy strzela do zaskoczonych Niemców. Konspiratorzy potrzebują pieniędzy na broń, więc rabują bogatych mieszkańców getta. Przydaje się słowiański wygląd Kazika udającego członka polskiego podziemia współpracującego z ŻOB, bo wiadomo, że wielu Polaków z Żydami nie żartuje. Bojowcy organizują zamachy na konfidentów i szefa żydowskiej policji Józefa Szeryńskiego. Uwalniają więźniów aresztowanych przez żydowskich policjantów.
Kazik jest w oddziale Henocha Gutmana. Mieszkają razem, razem śpią i jedzą, jeśli jest co. Poznaje tam Deborę, śliczną dziewczynę z Wołynia. Debora zginie, być może w bunkrze ŻOB na Franciszkańskiej. Gdy pod koniec powstania Niemcy otoczą bunkier, będzie pocieszać przyjaciół: – Przed nami jeszcze cała noc. Przed nami życie do rana…
Ratajzer namawia rodziców, by wyszli z getta. Nie chcą, lecz w końcu ulegną. Kazik odwozi ich do podwarszawskich Siekierek, podówczas wsi. Sam wraca do getta.
Rodzice przeżyją wojnę, podobnie jak siostra, Raja. Starsza Dora (ma 12 lat) tuż przed powstaniem przychodzi do getta, żeby zobaczyć starszego brata. Nie wiadomo, co się z nią stało.
Bitwa, która jest ucieczką
Po południu 19 kwietnia Kazik trzyma wartę. Daleko, na ulicy Nalewki, widzi Niemców stojących w kolumnach między samochodami pancernymi. Ma pistolet Vis i granat. Cichnie strzelanina w centralnym getcie. Niemiecki samochód z megafonem jadący Wałową ogłasza, że nie będzie wywózki. Kurierzy z centralnego getta przynoszą informacje, że te strzały to początek powstania.
Żydowscy rabini – brzmiał niemiecki podpis pod tym zdjęciem zamieszczonym w raporcie Stroopa Fot. AP
Następnego dnia o świtaniu kolumna SS wjeżdża do getta przez bramę przy Wałowej. Powstańcy odpalają minę. Niemcy uciekają. Nie ma ich w getcie.
Gdy wracają, mają już nową taktykę – burzą kamienicę po kamienicy, by pod gruzami zginęło jak najwięcej Żydów, a ruiny wypalają miotaczami ognia. Ogień trawi wszystko, nie ma czym oddychać, tylko czasami swąd spalenizny przebija się przez zapach palonych ludzkich ciał. Jest tak gorąco, że kałuże zamieniają się w parujące plamy. Powstańcy owijają głowy mokrymi ścierkami, noszą zmoczone ubrania. Są głodni, umordowani, nie mają co pić. Ulicami ciekły asfalt płynie niczym woda w wiosennych strumykach. Walczą.
Raz wpadli przez strawiony ogniem strop do głębokiej piwnicy. Jakby wskoczyli w hałdy ciepłego białego śniegu. To był popiół z ludzkich ciał, gdzieniegdzie walały się niedopalone szczątki. W kącie stała beczka sztucznego miodu. Jedli, rzygali, jedli. Znów mieli trochę sił.
To powstanie nie wyglądało jak bitwa. Raczej jak ciągła ucieczka z jednej piwnicy do drugiej, żeby doczekać następnej godziny.
A po drodze zaczaić się, wypatrzyć Niemców, zanim oni wypatrzą, strzelić z nadzieją, że się zabije.
Niemowlę leżące na stercie trupów. Płacze, ale przecież nie można go zabrać. Droga wolna, aż do następnej kamienicy. Jutro może też będzie dzień.
Nikt nie może pomóc?
Gdy rankiem 1 maja Kazik i Zygmunt wyjdą z podwórka kamienicy przy Bonifraterskiej, wnet natkną się na grupę szmalcowników, których nie zwodzi dobry wygląd Kazika. Ale akurat przejeżdża ciężarówka, więc czepiają się paki i znów się udaje. Docierają na Wolę; w konspiracyjnym mieszkaniu sióstr Wąchalskich (działaczek Polskiej Partii Socjalistycznej i podziemia) na ul. Krzyżanowskiego czekają na Cukiermana.
Opowieści z getta i z powstania są tak przerażające, że łączniczka Cukiermana następnego dnia popełni samobójstwo. Okazuje się, że po aryjskiej stronie nic nie jest przygotowane do ewentualnej ucieczki, bo po prostu przygotowane być nie mogło – po przypadkowej wpadce Armia Krajowa zrywa kontakty z ŻOB ze względów bezpieczeństwa.
Antek chce wracać do getta. Kazik tłumaczy, że to samobójstwo, a jego wysłano po życie. Kłócą się, Cukierman wpada w depresję. Ratajzer miota się po warszawskich ulicach, szuka pomocy, ale przecież nikt pomóc nie może.
Cywia Lubetkin (1914-78) i jej mąż “Antek” Cukierman (1915-81) pochodzili z Kresów – ona przyszła na świat w Byteniu, który w II RP znajdował się w województwie nowogródzkim, on – w Wilnie. Oboje byli działaczami syjonistycznymi. Na początku wojny znowu znaleźli się na wschodzie Polski i spod okupacji radzieckiej przedostali się do Warszawy, gdzie w getcie współtworzyli konspirację. Lubetkin walczyła w powstaniu i 10 maja 1943 r. wraz z Markiem Edelmanem i innymi bojowcami wyszła kanałami na stronę aryjską wyprowadzona przez “Kazika” Ratajzera. Cukierman, jako delegat ŻOB, podczas powstania znajdował się po stronie aryjskiej. Nieco ponad rok później oboje walczyli w powstaniu warszawskim w szeregach AL. Po pogromie kieleckim wyjechali do Palestyny. Fot. Sergiusz Pczek / AG
ŻOB ma kontakty z komunistami. Kazik przypadkiem spotyka na Zielnej Franciszka Jóźwiaka ps. „Witold” z Gwardii Ludowej. Jóźwiak kontaktuje go z „Krzaczkiem” – Władysławem Gaikiem (zginie później zastrzelony przez swoich, najpewniej za domniemaną zdradę). „Krzaczek” załatwia kontakt z „królem szmalcowników” mieszkającym przy Prostej, tuż obok muru getta i wejścia do kanału. „Król” daje się zbajerować legendą o akcji AK; po żydowskiej stronie został polski oddział i teraz trzeba go wydostać. Załatwia dwóch kanalarzy – przewodników. Wchodzą pod ziemię nocą z 8 na 9 maja.
Kazik ma ze sobą butelkę wódki i pistolet. Poi kanalarzy, a kiedy to nie wystarcza – straszy bronią. Gdy w ciemnościach wychodzi z kanału, widzi tylko łuny pożarów i światła niemieckich reflektorów przeczesujących teren.
Kanałami na Prostą
W bunkrze przy Franciszkańskiej nie ma nikogo. Gdzieś w pobliżu natyka się na jakichś ludzi. Nie mają sił, by iść. Mówią tylko, że była bitwa i powstańcy polegli. Kazik słyszy samotny głos, a może to tylko omamy. Nie – znajduje kobietę z połamanymi nogami. Nie może jej pomóc.
Błądzi po getcie kilka długich godzin. Jest sam między ruinami i zgliszczami. Szukał, ale nikogo nie znalazł. Zdaje mu się, że jest ostatnim warszawskim Żydem, może ostatnim Żydem na świecie. Wrócił do getta, żeby zginąć między trupami towarzyszy walki. Coś w środku podpowiada mu, żeby przysiadł, odpoczął, może się zdrzemnął. Ale inny głos nakazuje wracać do kanału.
Znów schodzi pod ziemię, słyszy jakieś szepty. Może to Niemcy, może szum wpuszczonych gazów. Sięga po pistolet. Zza rogu kanału wychodzi na niego grupka Marka Edelmana, kilkadziesiąt ludzkich cieni.
Kazik pyta, czy jest między nimi Debora. Nie ma. Z bunkra na Franciszkańskiej nikt nie przeżył. W bunkrze na Miłej, gdzie był Mordechaj Anielewicz, powstańcy popełnili samobójstwo. Ocalała garść bojowców ze Świętojerskiej.
Znów idą kanałami. Stają pod włazem przy Prostej. To bardzo niski kanał, nie można wyprostować się, nie ma powietrza. Ratajzer nakazuje, by wszyscy trzymali się jak najbliżej włazu. Ponad nimi tętni życie warszawskiej ulicy.
W biały dzień, między przechodniami, Kazik wychodzi na zewnątrz. Dociera do „króla szmalcowników”, myje się, zakłada czyste ubranie, wybiega na miasto organizować transport. Po południu znów jest nad włazem. Wpuszcza przez szparę kartkę, że na razie wszystko się jakoś układa. Dostaje odpowiedź: bojowcy są tak zmordowani, że już chcą wyjść. Wieczorem „Krzaczek” spuści im na dół garnek kartoflanki.
Powstanie w getcie warszawskim Instytut Pamięci Narodowej
10 maja, tuż po godzinie policyjnej, Kazik jest na Prostej. Czeka godzinę, dwie, aż wreszcie zjawia się umówiona ciężarówka, tylko jedna (miały być dwie), niewielka (miały być duże). Kierowca boi się, prowadzi pod pistoletem. Dookoła przechodnie.
Ratajzer stuka we właz. Pokrywa uchyla się i na oczach ciekawskich z kanału wychodzą bojowcy. Wyglądają jak zjawy, utytłani nieczystościami, śmierdzą, słaniają się na nogach. Wchodzą na pakę ciężarówki, kładą jeden na drugiego. Jest między nimi Edelman. Milczy, bo to Kazik dowodzi akcją. Po latach Ratajzer powie, że milczenie dowódcy było największym wsparciem, jakie wówczas mógł dostać.
Tłum nad włazem gęstnieje, gada, komentuje.
Zjawia się granatowy policjant, przygląda się chwilę, a potem odchodzi w stronę niemieckiego posterunku. Podchodzi do niego Kazik: „To akcja polskiego podziemia. Lepiej dla pana będzie, by nic pan nie widział”.
Mija pół godziny, już żadna głowa nie wychyla się z kanału. Kazik każe odjeżdżać, a wtedy Cywia Lubetkin krzyczy, że na dole zostali jeszcze ludzie: wysłała ich, by zebrali bojowców, którzy nie mogli wytrzymać ścisku pod włazem.
Ale nikt nie wychodzi. Ciężarówka rusza. Niebawem dojadą do zagajnika w podwarszawskich Łomiankach.**********************************************
Czy zrobiłem wszystko?
Tam znów wybucha awantura między Cywią a Kazikiem. Ratajzer widzi, że w grupie ocalonych brakuje kilku bojowców, między innymi Szlamka, najbliższego przyjaciela Kazika. Wrzeszczą na siebie, wymachują pistoletami. Cywia mówi, że w kanałach zostawili ludzi, a ona – komendantka – obiecała, że nikogo nie zostawią. Kazik wie, że gdyby nie odjechali, najpewniej wszyscy już dawno by nie żyli.
Ale zastanawiał się całe lata, czy naprawdę zrobił wszystko, co mógł. Może powinien poczekać na drugą ciężarówkę (choć nie wie, czy przyjechała)? Może zostać przy włazie jeszcze kilka minut?
Po kilku godzinach Kazik Ratajzer wraca do Warszawy. Przy placu Bankowym widzi zbiegowisko. To daleko od Prostej, ale ma złe przeczucia. Na chodniku leżą trupy dwóch znajomych. Ludzie gadają, że Żydzi wychodzili z kanałów i Niemcy ich wystrzelali. A później ktoś z tłumu gapiów wydał Niemcom tych, którzy pomagali Żydom.
Według Edelmana przez te kilka majowych dni 1943 r. 17-letni Kazik Ratajzer zrobił więcej i piękniej, niż znakomita większość ludzi dokona przez całe życie.
Korzystałem z tekstu „Pierwsze powstanie było w getcie”, Agnieszki i Alicji Maciejowskich, zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej” oraz książki „Bohater z cienia. Kazik Ratajzer” Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetki.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com